LABORATORIUM
Wychodzę za mąż za cztery miesiące –
przemknęło mi przez myśl, gdy odkładałam na półkę jakiś specyfik firmy Loroin.
Popatrzyłam smutno na maść, jakbym to już dzisiaj odchodziła z pracy.
Żałowałam, że wkrótce przestanę pomagać w laboratorium i razem z Anthonym
zaczniemy szkolenie w firmie J&J, należącej do naszych ojców. Dzisiaj
złożyłam wypowiedzenie, jak kazali zrobić mi rodzice, informując przełożonych,
że zostanę jeszcze tylko tydzień. Nie byli zachwyceni. Stwierdzili, że za
zerwanie umowy nie należy mi się wypłata za przepracowanie tych kilku dni,
odkąd wróciłam do pracy po wypadku. Cóż, niewielka strata – liczyłam się z tym.
Nigdy nie pracowałam tu dla pieniędzy.
Postukałam niespokojnie palcem w półkę, zastanawiając się jak będzie
wyglądać moje życie z Anthonym. Szybko porzuciłam jednak te myśli, czując
dziwny ucisk w żołądku. Poszłam po kolejny karton w celu wypakowania następnych
składników, żeby tylko nie dumać ponownie o swojej przyszłości.
O swoim ślubie myślałam nieustannie odkąd przyszły teść ogłosił
„wspaniałą” nowinę. Póki co, oprócz Leticii, nikt jeszcze nie został
poinformowany o planowanym małżeństwie. Gdy we wtorek poszłam do pracy
pierścionek zaręczynowy schowałam do szafki, w której mogłam zostawiać
wszystkie swoje rzeczy osobiste. Kolejnego dnia nie wzięłam go wcale. Dopiero
dzisiaj pierścień zagościł na moim serdecznym palcu, żeby zaprezentować
przełożonym, że mówię prawdę o zaręczynach i przejęciu interesu po rodzicach.
Niestety, niedługo wszyscy dowiedzą się o ślubie. Z chwilą, gdy zostaną
wysłane zaproszenia, skończy się tajemnica. Obawiałam się reakcji znajomych,
zwłaszcza Halszki. Jeszcze kilka dni temu twierdziłam, że traktujemy się z
Anthonym jak rodzeństwo, a teraz będę zmuszona zaprosić koleżankę na swoje
wesele.
Byłam sama w magazynie. Miriam wyszła godzinę temu, a Halszka była na dwutygodniowym
urlopie zdrowotnym. Zmartwiłam się słysząc we wtorek rano od managera, że moja
zmienniczka wzięła tak nagle wolne. Wiedziałam, że dziewczyna nigdy nie brała urlopu
bez powodu, a zawsze cieszyła się końskim zdrowiem. Dodatkowo, w poniedziałek
nic nie zapowiadało tego, że następnego dnia Halszka nie przyjdzie do pracy.
Mam nadzieję, że nic się nie stało z
jej dziadkiem. A może Kamal poprosił ją o rękę i… – no właśnie, co? Jestem pewna,
że mężczyzna nie oświadczyłby się Halszce, tylko dlatego, że blondynka
postanowiła z nim zerwać. To niedorzeczne.
Może jego rodzice postanowili
wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce i napisali do Rządu… – zastanowiłam się.
Sama nie wiem, co o tym myśleć. Halszka nie odpisuje na moje wiadomości i nie
mogę się z nią w żaden sposób skontaktować. To do niej bardzo niepodobne, przez
co zaczynam się coraz bardziej o nią martwić. Rozważam już nawet
niezapowiedzianą wizytę w jej mieszkaniu, choć wiem, że nie wypada przychodzić
bez zapowiedzi.
Blisko godziny dziewiętnastej postanowiłam zrobić sobie małą przerwę i
skorzystać z toalety. O tej porze laboratorium było już niemal puste. Zostało
tylko kilka osób, które za godzinę, tak jak ja, skończą pracę i podążą do domu.
Wyszłam z magazynu na marmurowy korytarz. Szare płytki lśniły zjawisko,
odbijając światło z lamp, ulokowanych pod sufitem. Moje kroki wywoływały unoszące
się echo, gdy zmierzałam w głąb budynku.
Taka głucha cisza od zawsze mnie zatrważała. Wolałam przebywać w pokoju
pełnym ludzi niż zostawać sama z własnymi zmartwieniami.
A tych na dzień dzisiejszy miałam sporo. Jednym z nich była Leticia. Mój
przyjaciel zerwał z nią, jak obiecał rodzicom. Podobno nie przyjęła tego
dobrze. Zresztą, która szesnastolatka pogodziłaby się z takim rozstaniem? Mimo
że nawet jej nie znam, żal mi jej z całego serca. Z tego, co mi wiadomo, pomimo
czteroletniej różnicy wieku, Anthony’emu i jej układało się naprawdę dobrze
przez te trzy miesiące, kiedy byli razem. A teraz przeze mnie i naszych
rodziców dziewczyna przechodzi załamanie nerwowe… Nieustannie czuję ogromne
poczucie winy.
Podskoczyłam wystraszona, słysząc huk, kiedy coś ciężkiego upadło na
ziemię. Stanęłam zlękniona, rozglądając się w poszukiwaniu źródła tego hałasu. Nie
dostrzegłam niczego nadzwyczajnego, nic co mogłoby wydać taki łoskot, dlatego podążyłam
do końca korytarza, próbując uspokoić swoje szalejące serce i zobaczyć za
rogiem, co się stało. Jakaś młoda stażystka klęczała na posadzce i zbierała
olbrzymie segregatory – musiała je chwilę wcześniej upuścić.
– Pomogę ci – zaoferowałam,
podbiegając, a następnie kucając przy dziewczynie. Zauważyłam, że na plakietce,
przyczepionej do fartucha laboratoryjnego, widniało jej imię. Podniosłam kilka
skoroszytów, podając je Ernie. – Jestem
Ariana – uśmiechnęłam się przyjaźnie, przedstawiając się czarnowłosej
dziewczynie. Miała zaczerwienione oczy, jak gdyby chwilę wcześniej płakała.
– Dam sobie sama radę –
odpowiedziała roztrzęsionym głosem stażystka. Zmarszczyłam brwi, skonfundowana
taką odpowiedzią. – Zostaw je! –
rozkazała, cicho pochlipując. Spojrzała na mnie tak jakbym była obrzydliwym
robakiem.
Zamurowało mnie przez moment. Byłam pewna, że rozmawiam z nią po raz
pierwszy w życiu, dlatego zdziwiło mnie jej zachowanie.
Większość ludzi nie życzy sobie wtargnięcia do ich umysłu bez
wcześniejszego zapoznania. Pewnie Erna była jedną z takich osób.
W obecnych czasach mózg jest bardzo chronioną częścią naszego ciała.
Zaczepienie nieznajomego i stelepatowanie się z nim jest uznawane za karygodny
występek, chyba że mamy stosowny powód by to zrobić. Za taką telepatię można
trafić nawet do więzienia bądź zginąć, w zależności od tego, czego się
dopuściliśmy. Sądziłam, że chęć pomocy jest dobrym uzasadnieniem, by rozpocząć
rozmowę. Najwidoczniej popełniłam błąd. Jest jeszcze tak wiele rzeczy, których
muszę się nauczyć…
– Dobrze. A więc położę je tu –
odparłam zmieszana, kładąc dwa segregatory, które trzymałam w dłoni, na
pozostałych teczkach.
Nie byłam pewna czy Erna da sobie radę z taką stertą, która teraz
utworzyła pokaźną górkę, zasłaniającą jej niemal cały widok. Dziewczyna jednak
się tym nie przejęła, wstała prędko i poszła naprzód, jakby znała drogę na
pamięć i nie musiała jej widzieć. Szybko zniknęła za rogiem. Dudnienie jej kroków
niosło się natomiast jeszcze jakiś czas po tym, kiedy straciłam ją z pola
widzenia.
Podniosłam się powoli, myśląc o tym, że nie wszyscy są tu jednak mili. Pracownicy
z którymi miałam na co dzień do czynienia, byli zawsze chętni do współpracy. Mało
prawdopodobne, żeby ktokolwiek zareagował w podobny sposób, gdybym zaoferowała
im pomoc. Nie pogniewaliby się więc za takie zapoznanie.
Cóż, może miała zły dzień –
pomyślałam otrzepując zieloną, rozkloszowaną sukienkę, którą miałam na sobie. Dzisiejszy
strój wybrałam sama, dlatego byłam całkiem z siebie dumna, kiedy usłyszałam
rano od Miriam, że ładnie wyglądam.
Odchodząc w przeciwnym kierunku usłyszałam kolejny dźwięk, który rozproszył
moje myśli, a który nakazał powrót. Z pracowni, z której wychodziła wcześniej
stażystka, dobiegało jakieś jazgotanie.
Drzwi były otwarte – normalnie nigdy bym tam nie weszła, gdyż musiałabym
przystawić rękę w celu rejestracji, a to było zabronione – nie mogłam się
ruszać poza wyznaczony teren. Takie wytyczne podał nam manager, gdy podpisywałam
umowę o pracę. Tym razem natomiast wejście stało otworem, ponieważ Erna
zapomniała je domknąć, a ja postanowiłam to wykorzystać.
Zawsze byłam ciekawa, co znajduje się za tymi zablokowanymi drzwiami.
Wstęp posiadały tylko upoważnione osoby, nie było ich nawet dwadzieścia, reszta
z nas pracowała w innych magazynach i pracowniach. Zza tych drzwi nieraz
słyszałam piszczenie, rumor lub różne odgłosy, które mnie dziwiły, lecz równocześnie
zastanawiały, co takiego się tam dzieje.
Z bijącym głośno sercem wsunęłam głowę do środka. Do moich nozdrzy
doleciał specyficzny zapach. Coś mocno śmierdziało, wyraźnie czułam ten
osobliwy zapach zwierzęcych odchodów i sierści, panujący w pomieszczeniu.
Odwróciłam się, sprawdzając czy nikt nie idzie w moją stronę. Korytarz był
ciągle pusty, dlatego postanowiłam wejść głębiej do pracowni, przeczuwając już,
co tam zastanę.
Osoby niewidome są wyczulone na różne zapachy, o czym już wspominałam,
odczuwają je intensywniej. Pomimo odzyskania wzroku, ta przydatna umiejętność
pozostała ze mną.
Do końca życia nie zapomnę zapachu psa pana Nikolaja, mężczyzny, który
próbował mnie pocałować, kiedy zastali nas rodzice. Na zewnątrz padał wtedy
deszcz, dlatego jego owczarek był mokry i silnie roztaczał swoją woń. Niektórzy
stwierdziliby, że pachniał deszczem, dla mnie jednak mocno śmierdział. Od
tamtego dnia kojarzę zapach jakiegokolwiek psa z agresją pana Nikolaja – nigdy
nie zapomnę tego aromatu. Stąd podążając na przód oraz słysząc kolejny skowyt
wiedziałam, że na końcu zastanę żywe zwierzę.
Sądziłam, że weszłam do kolejnej pracowni, jakich mnóstwo w tym
laboratorium, lecz już po chwili odkryłam, że się pomyliłam. Był to stęchła
przechowalnia, pełna martwych szczurów i mysz, porozrzucanych w olbrzymich
naczyniach. Pyszczki niemal wszystkich zwierząt były zakrwawione, a ciała
zdeformowane.
Laboratorium wiwisekcyjne – stwierdzilam
przerażona, dopiero teraz uświadamiając sobie, gdzie pracuję. – A więc tatę okłamano… – wysnułam tezę.
Ojciec miał załatwić mi posadę w placówce kosmetycznej, gdzie doświadczenia
przeprowadzano na tkankach ludzkich, nie było mowy o żadnych eksperymentach medycznych
na żywych stworzeniach.
Weszłam głębiej, zachęcona kolejnym piskiem psa. Skrzywiłam się, czując jeszcze
gorszy smród. Magazyn przypominał mi bibliotekę, gdyż posiadał regały, ustawione
w rzędach. Na półkach jednak nie leżały książki, a martwe ciała zwierząt...
Czułam się jakbym była w kostnicy. Im dalej szłam, tym więcej stworzeń mijałam.
Na każdej meblościance znajdowały się naczynia ze zdechłymi futrzakami, oprócz
mysz i szczurów znalazły się również króliki, chomiki, szynszyle, tak jakby
ktoś lubił je kolekcjonować.
Zdechłe zwierzęta były nienaturalnie pokraczne. Większość z nich
posiadała fałdy na martwych ciałach. Nie wiem, co na nich eksperymentowano, ale
żeby wywołać taki efekt, na pewno poddawano je testom przez długie godziny.
Środków znieczulających nie dostały, przeżywając ogromne katusze. Dopiero w tym
momencie zrozumiałam w pełni, że wiwisekcja ( czyli zabiegi wykonywane na
żywych istotach) jest dla mnie niehumanitarna i potworna.
Doświadczenia na tych gatunkach pomogły wynaleźć niektóre leki.
Przynajmniej takimi informacjami nas „karmiono”, nie mam ku temu żadnej
pewności – od jakiegoś czasu przestałam bowiem wierzyć w to, co przekazują nam
skorumpowane media.
Niezaprzeczalną prawdą natomiast jest to, że zwierzęta to nie ludzie,
leki czy kosmetyki oddziaływają na nie w inny sposób, niż na nas. Tylko ten
fakt jest skrzętnie ukrywany, tak samo jak liczba zabijanych zwierząt w
laboratoriach.
Jaki w takim razie jest tego sens? Przecież są również inne metody
testowania, choćby badania na komórkach ludzkich lub dobrowolni wolontariusze. Chętni
zgłaszają się sami, dostają za to pieniądze, to oni podejmują decyzje czy
uczestniczyć w badaniach. Zwierzęta są natomiast w zupełnie innym położeniu,
nie mają wyboru.
Usłyszałam kolejny skowyt, rozdzierający niemal moje serce. Idąc naprzód,
analizowałam w głowie, co się stanie, jak ktoś mnie tu przyłapie. Zapewne wezwą
policję... Bałam się konsekwencji nieprawnego wejścia do pracowni, ale teraz
już nie potrafiłam zawrócić. Musiałam zobaczyć tego zawodzącego psa.
W kolejnej alejce większość mijanych futrzaków leżała martwa, tylko
nieliczne poruszały się. Domyśliłam się, że eksperymentatorzy składują tu żywe
zwierzęta, po czym przenoszą je do innego laboratorium w celu dokonania na nich
badań. Martwe stworzenia również tu trafiają, co za różnica, że znajdują się w
jednej sali…
Poczułam na ciele ciarki wyobrażając sobie, że leżę w pomieszczeniu
pełnym trupów. Zwierzęta mają lepszy węch od ludzi, wiedzą, że znalazły się w
kostnicy.
I nikt się tym nie przejmuje – pomyślałam
gorzko.
Skręcając w prawo za następną półkę, na której ułożone były puste
probówki oraz segregatory, identyczne do tych, które upuściła stażystka,
wreszcie mogłam dostrzec skomlącego psa albo raczej to, co z niego zostało.
Poczułam cisnące się łzy do oczu, choć nigdy nie należałam do obrońców
praw zwierząt. W dzieciństwie miałam tylko jednego żółwia, który zdechł, bo nie
umiałam się nim odpowiednio zaopiekować. Skoro nawet mnie ten widok wzruszył, tak
teraz rozumiem, dlaczego Erna była rozdygotana.
Zobaczyłam cztery różne klatki. W pierwszej zarówno martwe, jak i okaleczone
króliki, w drugiej – jeszcze żywe i zdechłe myszy, w następnej przypalonego kota,
a w ostatniej istny szkielet suki z młodymi. To matka tych szczeniąt tak
skomlała. Miała wielkiego guza na łbie, a żebra niemal wyłaziły jej przez skórę;
była bardzo wychudzona. Dziwne, że jeszcze żyła. Trzy małe psiaki chyba już
zdechły, ostatni kłębił się przy sutku matki w celu znalezienia pożywienia,
którego tam pewnie nie było.
Stałam przez kilka minut, zszokowana. Ja, choć miłośniczką zwierząt nigdy
nie byłam, nie mogłam znieść takiego widoku. Kto robi takie rzeczy? Najwidoczniej ludzie wyzuci z wszelkich
uczuć.
Gdyby eksperymentatorzy szybko pozbawiali je życia, naprawdę zrozumiałabym.
Ale oni powoli na nich testowali, zadając im ogromny ból. Żywe stworzenia leżą
koło martwych, bo przecież one nie czują jak my. To nie ludzie. Ale
czy dlatego, że nie są nami to mamy
prawo tak z nimi postępować? Jak można zapakować zwierzęta do wielkiej
przechowalni, żeby czekały na swoją kolej?
Podeszłam do klatki z królikami. Były to baranki z oklapniętymi uszami.
Testowano na ich oczach, ponieważ wszystkie miały zaczerwienione ślepia. Dodatkowo
nie mogły złapać równowagi, kiwały się na różne strony, wpadając na siebie
nawzajem. Jeden z nich przykuł moją uwagę na dłużej – oczy miał całkowicie
zaklejone futrem. Stał nieruchomo w rogu klatki.
– Wiem, jak to jest, gdy nic się nie widzi – szepnęłam do niego, nie
przejmując się tym, że mówię na głos. Poczułam złość i żałość jednocześnie.
Teraz, gdy odzyskałam wzrok, za nic w świecie nie chciałabym go ponownie
utracić.
Przesunęłam się w prawo, dochodząc do klatki z suczką. Gdy tylko mnie zobaczyła,
przestała skomleć, jakby bała się, że zaraz coś jej zrobię. Kucnęłam,
przybliżając się do zwierzęcia. Śmierdziała swoimi odchodami.
Spojrzałam w jej przerażone oczyska. Nagle coś we mnie pękło i zaczęłam płakać.
Łkałam gorzko i długo nad jej marnym losem, oraz tych wszystkich nieszczęsnych
zwierząt.
Niektórzy ludzie traktują psy jak najlepszych przyjaciół. Nic dziwnego, gdyż
są to inteligentne stworzenia, które kochają bezwarunkowo i mają uczucia,
potrafią się cieszyć i rozpaczać. Suczka przede mną usychała z żalu. Siedziała
nad swoimi martwymi szczeniętami w swoich własnych wydalinach, bo nikt nie
sprzątał tych klatek.
– Co z tobą robiono? – zapytałam, patrząc na jej suche cielsko. –
Wdychałaś papierosy? – spojrzałam na jej zaczerwieniony guz na łbie. Musiał ją
on potwornie boleć. Ciężko było mi powiedzieć czy suczka zdycha z powodu głodu,
czy też rany na ciele. – Nie, tobie robiono coś jeszcze gorszego – rzekłam,
widząc pokaźnych rozmiarów wyrośl.
W tamtym momencie czułam jakby ona wiedziała, rozumiała wszystko nawet
dokładniej niż niejeden człowiek. I nie mogłam znieść jej cierpienia. Co się z
nią działo? Jaka jest jej historia? Czy ktoś ją sprzedał, czy wyrzucił, bo była
już niepotrzebna. A może została wymieniona na nowszy model, bo tak się właśnie
robi w moim świecie. Nie naprawia, a zamienia…
Trudno było mi opuścić te zwierzęta. Każde z nich cierpiało przez ludzi, a mi trudno było ten fakt
zaakceptować. Jak pomyślę, że takich laboratoriów jest mnóstwo w moim państwie to
robi mi się niedobrze. Tyle niepotrzebnego okrucieństwa mieści się w każdym z
nich…
Wychodząc z przechowalni już nie mogłam się doczekać, kiedy przestanę
pracować w laboratorium. Po tym, co dane mi było zobaczyć, zmieniłam całkowicie
zdanie o tej placówce.
O dwudziestej skończyłam pracę. Tego, że opuściłam swój magazyn na
godzinę nie zauważył nikt. Zresztą było mi to obojętne. Nie mogłam zapomnieć
widoku tej nieszczęsnej suczki. Całą drogę powrotną o niej myślałam i
zastanawiałam się czy dożyje do poniedziałku. Co jeszcze jej zrobią? Kiedy
wyrzucą martwe zwierzęta, a zastąpią je nowymi?
Już wtedy wiedziałam, że te pytania nie dadzą mi spokoju i będę musiała
tam wrócić.
Myślę, że Ariana W końcu zrobi coś, żeby obalić ten cały system ;) Sama zawsze bardzo przejmuję się źle traktowanymi zwierzętami, także współczuję dziewczynie tego, co musiała zobaczyć. Do tego emocje są świetnie opisane, bardzo plastycznie. Można z łatwością wczuć się w sytuacje bohaterki i przeżywać razem z nią.
OdpowiedzUsuńCo prawda niewiele działo się w tym rozdziale, ale mam wrażenie, że to jakiś przełom w mentalności Ariany - coś co być może pchnie ją do działania (tylko tak się zastanawiam, więc to pewnie i tak nie zgadłam ;p)
Atmosfera, tak jak już chyba gdzieś wcześniej wspominałam, to wieelki atut całego opowiadania.
Ogólnie niezbyt się znam i pisze tylko co myślę - a myślę, że to naprawdę świetny kawałek tekstu :)
Pozdrawiam ciepło,
Poss
PS. Zapraszam: http://all-just-a-dream-in-the-end.blogspot.com
Rzeczywiście, jest to jakiś przełom. Dobrze również podejrzewasz, bo w następnym rozdziale będzie więcej akcji.
UsuńDziękuję w imieniu siostry za komentarz :)
Po pierwsze: ogromny plus za poruszenie kwestii testowania na zwierzętach. Nawet w rzeczywistym świecie takie rzeczy mają miejsce a ja nie mogę tego ścierpieć.
OdpowiedzUsuńCzytając opis tej biednej suni, łzy pociekły mi z oczu. Pozwolę sobie na dygresję: mojego psiaka wzięłam ze schroniska, a trafił tam ponieważ ktoś go nie chciał i przywiązał go w worku do barierki przy ulicy.
Dlatego też ogromnie poruszyła mnie ta kwestia.
Świat opisany w tym opowiadaniu, rząd i w ogóle jest opisem takiego świata, do którego zmierza nasza cywilizacja. Testy na zwierzętach i ludziach, skorumpowane media, ,,chęć pomocy ludziom" za cenę pozbawienia ich wolności.
Ogólne rozdział ciekawy i dość tajemniczy. Zastanawia mnie czy Ariana opowie ojcu o tym co zobaczyła, bo Anthonemu na pewno ;)
Niezmiernie ciekawi mnie fakt co tak naprawdę robią w tym ,,Laboratorium". Aż mi dziurę wywierca w środku ;P
Czytając ostatni wers, że będzie musiała tam wrócić doświadczyłam małego jasnowidzenia i zobaczyłam jakąś akcję w niedalekiej przyszłości, w następnym bądź piątym rozdziale... ;)
Chciałabym też poznać Leticie, czy dane będzie czytelnikom przeczytać coś o niej w jakimś wątku? Liczę, że kiedyś się pojawi c:
Pozdrawiam i życzę weny Wam obu ;)
http://fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com/ (jutro 2cz. rozdziału c: )
Owszem, Leticia pojawi się w opowiadaniu.
UsuńDziękujemy za komentarz :)
Ten rozdział był bardzo wzruszający. Kolejny problem, na który jak dotąd nie zwracałam uwagi. Czytając o losie testowanych zwierząt omal się nie popłakałam :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ariana zrobi coś by im pomóc i obali cały rząd :)
To okaże się w następnych rozdziałach. Dziękujemy :)
UsuńMiałem zamiar zjeść śniadanie, ale po tym rozdziale chyba sobie daruję. Sam nie jestem obrońcami zwierząt, rozumiem zabić, by zjeść, tak jak kurczaka czy coś, ale znęcać się nad zwierzętami w taki sposób... Ja tam jestem za tym by tacy ludzie cierpieli to samo co te zwierzątka.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony my też już żyjemy w tym strasznym świecie wyrzucania i zamieniania na nowe, u nas się nic już nie naprawia, zaczynając od znoszonych skarpetek, po przez chore zwierzęta, a na związkach kończąc, bo przecież ludzie wolą się rozwieść niż rozmawiać, tak jest łatwiej. Więc "Cichy świat" jest osobliwą wizją przyszłości.
To prawda, mam podobne odczucia co i Ty :/
Usuń