niedziela, 5 czerwca 2016

Cichy Świat: Rozdział 3

LABORATORIUM


Wychodzę za mąż za cztery miesiące – przemknęło mi przez myśl, gdy odkładałam na półkę jakiś specyfik firmy Loroin. Popatrzyłam smutno na maść, jakbym to już dzisiaj odchodziła z pracy.
Żałowałam, że wkrótce przestanę pomagać w laboratorium i razem z Anthonym zaczniemy szkolenie w firmie J&J, należącej do naszych ojców. Dzisiaj złożyłam wypowiedzenie, jak kazali zrobić mi rodzice, informując przełożonych, że zostanę jeszcze tylko tydzień. Nie byli zachwyceni. Stwierdzili, że za zerwanie umowy nie należy mi się wypłata za przepracowanie tych kilku dni, odkąd wróciłam do pracy po wypadku. Cóż, niewielka strata – liczyłam się z tym. Nigdy nie pracowałam tu dla pieniędzy.
Postukałam niespokojnie palcem w półkę, zastanawiając się jak będzie wyglądać moje życie z Anthonym. Szybko porzuciłam jednak te myśli, czując dziwny ucisk w żołądku. Poszłam po kolejny karton w celu wypakowania następnych składników, żeby tylko nie dumać ponownie o swojej przyszłości.
O swoim ślubie myślałam nieustannie odkąd przyszły teść ogłosił „wspaniałą” nowinę. Póki co, oprócz Leticii, nikt jeszcze nie został poinformowany o planowanym małżeństwie. Gdy we wtorek poszłam do pracy pierścionek zaręczynowy schowałam do szafki, w której mogłam zostawiać wszystkie swoje rzeczy osobiste. Kolejnego dnia nie wzięłam go wcale. Dopiero dzisiaj pierścień zagościł na moim serdecznym palcu, żeby zaprezentować przełożonym, że mówię prawdę o zaręczynach i przejęciu interesu po rodzicach.
Niestety, niedługo wszyscy dowiedzą się o ślubie. Z chwilą, gdy zostaną wysłane zaproszenia, skończy się tajemnica. Obawiałam się reakcji znajomych, zwłaszcza Halszki. Jeszcze kilka dni temu twierdziłam, że traktujemy się z Anthonym jak rodzeństwo, a teraz będę zmuszona zaprosić koleżankę na swoje wesele.
Byłam sama w magazynie. Miriam wyszła godzinę temu, a Halszka była na dwutygodniowym urlopie zdrowotnym. Zmartwiłam się słysząc we wtorek rano od managera, że moja zmienniczka wzięła tak nagle wolne. Wiedziałam, że dziewczyna nigdy nie brała urlopu bez powodu, a zawsze cieszyła się końskim zdrowiem. Dodatkowo, w poniedziałek nic nie zapowiadało tego, że następnego dnia Halszka nie przyjdzie do pracy.
Mam nadzieję, że nic się nie stało z jej dziadkiem. A może Kamal poprosił ją o rękę i… no właśnie, co? Jestem pewna, że mężczyzna nie oświadczyłby się Halszce, tylko dlatego, że blondynka postanowiła z nim zerwać. To niedorzeczne.
Może jego rodzice postanowili wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce i napisali do Rządu… – zastanowiłam się. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Halszka nie odpisuje na moje wiadomości i nie mogę się z nią w żaden sposób skontaktować. To do niej bardzo niepodobne, przez co zaczynam się coraz bardziej o nią martwić. Rozważam już nawet niezapowiedzianą wizytę w jej mieszkaniu, choć wiem, że nie wypada przychodzić bez zapowiedzi.
Blisko godziny dziewiętnastej postanowiłam zrobić sobie małą przerwę i skorzystać z toalety. O tej porze laboratorium było już niemal puste. Zostało tylko kilka osób, które za godzinę, tak jak ja, skończą pracę i podążą do domu. Wyszłam z magazynu na marmurowy korytarz. Szare płytki lśniły zjawisko, odbijając światło z lamp, ulokowanych pod sufitem. Moje kroki wywoływały unoszące się echo, gdy zmierzałam w głąb budynku.
Taka głucha cisza od zawsze mnie zatrważała. Wolałam przebywać w pokoju pełnym ludzi niż zostawać sama z własnymi zmartwieniami.
A tych na dzień dzisiejszy miałam sporo. Jednym z nich była Leticia. Mój przyjaciel zerwał z nią, jak obiecał rodzicom. Podobno nie przyjęła tego dobrze. Zresztą, która szesnastolatka pogodziłaby się z takim rozstaniem? Mimo że nawet jej nie znam, żal mi jej z całego serca. Z tego, co mi wiadomo, pomimo czteroletniej różnicy wieku, Anthony’emu i jej układało się naprawdę dobrze przez te trzy miesiące, kiedy byli razem. A teraz przeze mnie i naszych rodziców dziewczyna przechodzi załamanie nerwowe… Nieustannie czuję ogromne poczucie winy.
Podskoczyłam wystraszona, słysząc huk, kiedy coś ciężkiego upadło na ziemię. Stanęłam zlękniona, rozglądając się w poszukiwaniu źródła tego hałasu. Nie dostrzegłam niczego nadzwyczajnego, nic co mogłoby wydać taki łoskot, dlatego podążyłam do końca korytarza, próbując uspokoić swoje szalejące serce i zobaczyć za rogiem, co się stało. Jakaś młoda stażystka klęczała na posadzce i zbierała olbrzymie segregatory – musiała je chwilę wcześniej upuścić.
Pomogę ci – zaoferowałam, podbiegając, a następnie kucając przy dziewczynie. Zauważyłam, że na plakietce, przyczepionej do fartucha laboratoryjnego, widniało jej imię. Podniosłam kilka skoroszytów, podając je Ernie. – Jestem Ariana – uśmiechnęłam się przyjaźnie, przedstawiając się czarnowłosej dziewczynie. Miała zaczerwienione oczy, jak gdyby chwilę wcześniej płakała.
Dam sobie sama radę – odpowiedziała roztrzęsionym głosem stażystka. Zmarszczyłam brwi, skonfundowana taką odpowiedzią. – Zostaw je! – rozkazała, cicho pochlipując. Spojrzała na mnie tak jakbym była obrzydliwym robakiem.
Zamurowało mnie przez moment. Byłam pewna, że rozmawiam z nią po raz pierwszy w życiu, dlatego zdziwiło mnie jej zachowanie.  
Większość ludzi nie życzy sobie wtargnięcia do ich umysłu bez wcześniejszego zapoznania. Pewnie Erna była jedną z takich osób.
W obecnych czasach mózg jest bardzo chronioną częścią naszego ciała. Zaczepienie nieznajomego i stelepatowanie się z nim jest uznawane za karygodny występek, chyba że mamy stosowny powód by to zrobić. Za taką telepatię można trafić nawet do więzienia bądź zginąć, w zależności od tego, czego się dopuściliśmy. Sądziłam, że chęć pomocy jest dobrym uzasadnieniem, by rozpocząć rozmowę. Najwidoczniej popełniłam błąd. Jest jeszcze tak wiele rzeczy, których muszę się nauczyć…
Dobrze. A więc położę je tu – odparłam zmieszana, kładąc dwa segregatory, które trzymałam w dłoni, na pozostałych teczkach.
Nie byłam pewna czy Erna da sobie radę z taką stertą, która teraz utworzyła pokaźną górkę, zasłaniającą jej niemal cały widok. Dziewczyna jednak się tym nie przejęła, wstała prędko i poszła naprzód, jakby znała drogę na pamięć i nie musiała jej widzieć. Szybko zniknęła za rogiem. Dudnienie jej kroków niosło się natomiast jeszcze jakiś czas po tym, kiedy straciłam ją z pola widzenia.
Podniosłam się powoli, myśląc o tym, że nie wszyscy są tu jednak mili. Pracownicy z którymi miałam na co dzień do czynienia, byli zawsze chętni do współpracy. Mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek zareagował w podobny sposób, gdybym zaoferowała im pomoc. Nie pogniewaliby się więc za takie zapoznanie.
Cóż, może miała zły dzień – pomyślałam otrzepując zieloną, rozkloszowaną sukienkę, którą miałam na sobie. Dzisiejszy strój wybrałam sama, dlatego byłam całkiem z siebie dumna, kiedy usłyszałam rano od Miriam, że ładnie wyglądam.
Odchodząc w przeciwnym kierunku usłyszałam kolejny dźwięk, który rozproszył moje myśli, a który nakazał powrót. Z pracowni, z której wychodziła wcześniej stażystka, dobiegało jakieś jazgotanie.
Drzwi były otwarte – normalnie nigdy bym tam nie weszła, gdyż musiałabym przystawić rękę w celu rejestracji, a to było zabronione – nie mogłam się ruszać poza wyznaczony teren. Takie wytyczne podał nam manager, gdy podpisywałam umowę o pracę. Tym razem natomiast wejście stało otworem, ponieważ Erna zapomniała je domknąć, a ja postanowiłam to wykorzystać.
Zawsze byłam ciekawa, co znajduje się za tymi zablokowanymi drzwiami. Wstęp posiadały tylko upoważnione osoby, nie było ich nawet dwadzieścia, reszta z nas pracowała w innych magazynach i pracowniach. Zza tych drzwi nieraz słyszałam piszczenie, rumor lub różne odgłosy, które mnie dziwiły, lecz równocześnie zastanawiały, co takiego się tam dzieje.
Z bijącym głośno sercem wsunęłam głowę do środka. Do moich nozdrzy doleciał specyficzny zapach. Coś mocno śmierdziało, wyraźnie czułam ten osobliwy zapach zwierzęcych odchodów i sierści, panujący w pomieszczeniu. Odwróciłam się, sprawdzając czy nikt nie idzie w moją stronę. Korytarz był ciągle pusty, dlatego postanowiłam wejść głębiej do pracowni, przeczuwając już, co tam zastanę.
Osoby niewidome są wyczulone na różne zapachy, o czym już wspominałam, odczuwają je intensywniej. Pomimo odzyskania wzroku, ta przydatna umiejętność pozostała ze mną.
Do końca życia nie zapomnę zapachu psa pana Nikolaja, mężczyzny, który próbował mnie pocałować, kiedy zastali nas rodzice. Na zewnątrz padał wtedy deszcz, dlatego jego owczarek był mokry i silnie roztaczał swoją woń. Niektórzy stwierdziliby, że pachniał deszczem, dla mnie jednak mocno śmierdział. Od tamtego dnia kojarzę zapach jakiegokolwiek psa z agresją pana Nikolaja – nigdy nie zapomnę tego aromatu. Stąd podążając na przód oraz słysząc kolejny skowyt wiedziałam, że na końcu zastanę żywe zwierzę.
Sądziłam, że weszłam do kolejnej pracowni, jakich mnóstwo w tym laboratorium, lecz już po chwili odkryłam, że się pomyliłam. Był to stęchła przechowalnia, pełna martwych szczurów i mysz, porozrzucanych w olbrzymich naczyniach. Pyszczki niemal wszystkich zwierząt były zakrwawione, a ciała zdeformowane.
Laboratorium wiwisekcyjne – stwierdzilam przerażona, dopiero teraz uświadamiając sobie, gdzie pracuję. – A więc tatę okłamano… – wysnułam tezę. Ojciec miał załatwić mi posadę w placówce kosmetycznej, gdzie doświadczenia przeprowadzano na tkankach ludzkich, nie było mowy o żadnych eksperymentach medycznych na żywych stworzeniach.
Weszłam głębiej, zachęcona kolejnym piskiem psa. Skrzywiłam się, czując jeszcze gorszy smród. Magazyn przypominał mi bibliotekę, gdyż posiadał regały, ustawione w rzędach. Na półkach jednak nie leżały książki, a martwe ciała zwierząt... Czułam się jakbym była w kostnicy. Im dalej szłam, tym więcej stworzeń mijałam. Na każdej meblościance znajdowały się naczynia ze zdechłymi futrzakami, oprócz mysz i szczurów znalazły się również króliki, chomiki, szynszyle, tak jakby ktoś lubił je kolekcjonować.
Zdechłe zwierzęta były nienaturalnie pokraczne. Większość z nich posiadała fałdy na martwych ciałach. Nie wiem, co na nich eksperymentowano, ale żeby wywołać taki efekt, na pewno poddawano je testom przez długie godziny. Środków znieczulających nie dostały, przeżywając ogromne katusze. Dopiero w tym momencie zrozumiałam w pełni, że wiwisekcja ( czyli zabiegi wykonywane na żywych istotach) jest dla mnie niehumanitarna i potworna.
Doświadczenia na tych gatunkach pomogły wynaleźć niektóre leki. Przynajmniej takimi informacjami nas „karmiono”, nie mam ku temu żadnej pewności – od jakiegoś czasu przestałam bowiem wierzyć w to, co przekazują nam skorumpowane media.
Niezaprzeczalną prawdą natomiast jest to, że zwierzęta to nie ludzie, leki czy kosmetyki oddziaływają na nie w inny sposób, niż na nas. Tylko ten fakt jest skrzętnie ukrywany, tak samo jak liczba zabijanych zwierząt w laboratoriach.
Jaki w takim razie jest tego sens? Przecież są również inne metody testowania, choćby badania na komórkach ludzkich lub dobrowolni wolontariusze. Chętni zgłaszają się sami, dostają za to pieniądze, to oni podejmują decyzje czy uczestniczyć w badaniach. Zwierzęta są natomiast w zupełnie innym położeniu, nie mają wyboru.
Usłyszałam kolejny skowyt, rozdzierający niemal moje serce. Idąc naprzód, analizowałam w głowie, co się stanie, jak ktoś mnie tu przyłapie. Zapewne wezwą policję... Bałam się konsekwencji nieprawnego wejścia do pracowni, ale teraz już nie potrafiłam zawrócić. Musiałam zobaczyć tego zawodzącego psa.
W kolejnej alejce większość mijanych futrzaków leżała martwa, tylko nieliczne poruszały się. Domyśliłam się, że eksperymentatorzy składują tu żywe zwierzęta, po czym przenoszą je do innego laboratorium w celu dokonania na nich badań. Martwe stworzenia również tu trafiają, co za różnica, że znajdują się w jednej sali…
Poczułam na ciele ciarki wyobrażając sobie, że leżę w pomieszczeniu pełnym trupów. Zwierzęta mają lepszy węch od ludzi, wiedzą, że znalazły się w kostnicy.
I nikt się tym nie przejmuje – pomyślałam gorzko.
Skręcając w prawo za następną półkę, na której ułożone były puste probówki oraz segregatory, identyczne do tych, które upuściła stażystka, wreszcie mogłam dostrzec skomlącego psa albo raczej to, co z niego zostało.
Poczułam cisnące się łzy do oczu, choć nigdy nie należałam do obrońców praw zwierząt. W dzieciństwie miałam tylko jednego żółwia, który zdechł, bo nie umiałam się nim odpowiednio zaopiekować. Skoro nawet mnie ten widok wzruszył, tak teraz rozumiem, dlaczego Erna była rozdygotana.
Zobaczyłam cztery różne klatki. W pierwszej zarówno martwe, jak i okaleczone króliki, w drugiej – jeszcze żywe i zdechłe myszy, w następnej przypalonego kota, a w ostatniej istny szkielet suki z młodymi. To matka tych szczeniąt tak skomlała. Miała wielkiego guza na łbie, a żebra niemal wyłaziły jej przez skórę; była bardzo wychudzona. Dziwne, że jeszcze żyła. Trzy małe psiaki chyba już zdechły, ostatni kłębił się przy sutku matki w celu znalezienia pożywienia, którego tam pewnie nie było.
Stałam przez kilka minut, zszokowana. Ja, choć miłośniczką zwierząt nigdy nie byłam, nie mogłam znieść takiego widoku. Kto robi takie rzeczy? Najwidoczniej ludzie wyzuci z wszelkich uczuć.
Gdyby eksperymentatorzy szybko pozbawiali je życia, naprawdę zrozumiałabym. Ale oni powoli na nich testowali, zadając im ogromny ból. Żywe stworzenia leżą koło martwych, bo przecież one nie czują jak my. To nie ludzie. Ale czy dlatego, że nie są nami to mamy prawo tak z nimi postępować? Jak można zapakować zwierzęta do wielkiej przechowalni, żeby czekały na swoją kolej?
Podeszłam do klatki z królikami. Były to baranki z oklapniętymi uszami. Testowano na ich oczach, ponieważ wszystkie miały zaczerwienione ślepia. Dodatkowo nie mogły złapać równowagi, kiwały się na różne strony, wpadając na siebie nawzajem. Jeden z nich przykuł moją uwagę na dłużej – oczy miał całkowicie zaklejone futrem. Stał nieruchomo w rogu klatki.
– Wiem, jak to jest, gdy nic się nie widzi – szepnęłam do niego, nie przejmując się tym, że mówię na głos. Poczułam złość i żałość jednocześnie. Teraz, gdy odzyskałam wzrok, za nic w świecie nie chciałabym go ponownie utracić.
Przesunęłam się w prawo, dochodząc do klatki z suczką. Gdy tylko mnie zobaczyła, przestała skomleć, jakby bała się, że zaraz coś jej zrobię. Kucnęłam, przybliżając się do zwierzęcia. Śmierdziała swoimi odchodami.
Spojrzałam w jej przerażone oczyska. Nagle coś we mnie pękło i zaczęłam płakać. Łkałam gorzko i długo nad jej marnym losem, oraz tych wszystkich nieszczęsnych zwierząt.
Niektórzy ludzie traktują psy jak najlepszych przyjaciół. Nic dziwnego, gdyż są to inteligentne stworzenia, które kochają bezwarunkowo i mają uczucia, potrafią się cieszyć i rozpaczać. Suczka przede mną usychała z żalu. Siedziała nad swoimi martwymi szczeniętami w swoich własnych wydalinach, bo nikt nie sprzątał tych klatek.
– Co z tobą robiono? – zapytałam, patrząc na jej suche cielsko. – Wdychałaś papierosy? – spojrzałam na jej zaczerwieniony guz na łbie. Musiał ją on potwornie boleć. Ciężko było mi powiedzieć czy suczka zdycha z powodu głodu, czy też rany na ciele. – Nie, tobie robiono coś jeszcze gorszego – rzekłam, widząc pokaźnych rozmiarów wyrośl.
W tamtym momencie czułam jakby ona wiedziała, rozumiała wszystko nawet dokładniej niż niejeden człowiek. I nie mogłam znieść jej cierpienia. Co się z nią działo? Jaka jest jej historia? Czy ktoś ją sprzedał, czy wyrzucił, bo była już niepotrzebna. A może została wymieniona na nowszy model, bo tak się właśnie robi w moim świecie. Nie naprawia, a zamienia…
Trudno było mi opuścić te zwierzęta. Każde z nich cierpiało przez ludzi, a mi trudno było ten fakt zaakceptować. Jak pomyślę, że takich laboratoriów jest mnóstwo w moim państwie to robi mi się niedobrze. Tyle niepotrzebnego okrucieństwa mieści się w każdym z nich…
Wychodząc z przechowalni już nie mogłam się doczekać, kiedy przestanę pracować w laboratorium. Po tym, co dane mi było zobaczyć, zmieniłam całkowicie zdanie o tej placówce.
O dwudziestej skończyłam pracę. Tego, że opuściłam swój magazyn na godzinę nie zauważył nikt. Zresztą było mi to obojętne. Nie mogłam zapomnieć widoku tej nieszczęsnej suczki. Całą drogę powrotną o niej myślałam i zastanawiałam się czy dożyje do poniedziałku. Co jeszcze jej zrobią? Kiedy wyrzucą martwe zwierzęta, a zastąpią je nowymi?
Już wtedy wiedziałam, że te pytania nie dadzą mi spokoju i będę musiała tam wrócić.

8 komentarzy:

  1. Myślę, że Ariana W końcu zrobi coś, żeby obalić ten cały system ;) Sama zawsze bardzo przejmuję się źle traktowanymi zwierzętami, także współczuję dziewczynie tego, co musiała zobaczyć. Do tego emocje są świetnie opisane, bardzo plastycznie. Można z łatwością wczuć się w sytuacje bohaterki i przeżywać razem z nią.
    Co prawda niewiele działo się w tym rozdziale, ale mam wrażenie, że to jakiś przełom w mentalności Ariany - coś co być może pchnie ją do działania (tylko tak się zastanawiam, więc to pewnie i tak nie zgadłam ;p)
    Atmosfera, tak jak już chyba gdzieś wcześniej wspominałam, to wieelki atut całego opowiadania.
    Ogólnie niezbyt się znam i pisze tylko co myślę - a myślę, że to naprawdę świetny kawałek tekstu :)
    Pozdrawiam ciepło,
    Poss
    PS. Zapraszam: http://all-just-a-dream-in-the-end.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, jest to jakiś przełom. Dobrze również podejrzewasz, bo w następnym rozdziale będzie więcej akcji.
      Dziękuję w imieniu siostry za komentarz :)

      Usuń
  2. Po pierwsze: ogromny plus za poruszenie kwestii testowania na zwierzętach. Nawet w rzeczywistym świecie takie rzeczy mają miejsce a ja nie mogę tego ścierpieć.
    Czytając opis tej biednej suni, łzy pociekły mi z oczu. Pozwolę sobie na dygresję: mojego psiaka wzięłam ze schroniska, a trafił tam ponieważ ktoś go nie chciał i przywiązał go w worku do barierki przy ulicy.
    Dlatego też ogromnie poruszyła mnie ta kwestia.
    Świat opisany w tym opowiadaniu, rząd i w ogóle jest opisem takiego świata, do którego zmierza nasza cywilizacja. Testy na zwierzętach i ludziach, skorumpowane media, ,,chęć pomocy ludziom" za cenę pozbawienia ich wolności.

    Ogólne rozdział ciekawy i dość tajemniczy. Zastanawia mnie czy Ariana opowie ojcu o tym co zobaczyła, bo Anthonemu na pewno ;)
    Niezmiernie ciekawi mnie fakt co tak naprawdę robią w tym ,,Laboratorium". Aż mi dziurę wywierca w środku ;P
    Czytając ostatni wers, że będzie musiała tam wrócić doświadczyłam małego jasnowidzenia i zobaczyłam jakąś akcję w niedalekiej przyszłości, w następnym bądź piątym rozdziale... ;)
    Chciałabym też poznać Leticie, czy dane będzie czytelnikom przeczytać coś o niej w jakimś wątku? Liczę, że kiedyś się pojawi c:
    Pozdrawiam i życzę weny Wam obu ;)

    http://fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com/ (jutro 2cz. rozdziału c: )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, Leticia pojawi się w opowiadaniu.
      Dziękujemy za komentarz :)

      Usuń
  3. Ten rozdział był bardzo wzruszający. Kolejny problem, na który jak dotąd nie zwracałam uwagi. Czytając o losie testowanych zwierząt omal się nie popłakałam :(
    Mam nadzieję, że Ariana zrobi coś by im pomóc i obali cały rząd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To okaże się w następnych rozdziałach. Dziękujemy :)

      Usuń
  4. Miałem zamiar zjeść śniadanie, ale po tym rozdziale chyba sobie daruję. Sam nie jestem obrońcami zwierząt, rozumiem zabić, by zjeść, tak jak kurczaka czy coś, ale znęcać się nad zwierzętami w taki sposób... Ja tam jestem za tym by tacy ludzie cierpieli to samo co te zwierzątka.
    Z drugiej strony my też już żyjemy w tym strasznym świecie wyrzucania i zamieniania na nowe, u nas się nic już nie naprawia, zaczynając od znoszonych skarpetek, po przez chore zwierzęta, a na związkach kończąc, bo przecież ludzie wolą się rozwieść niż rozmawiać, tak jest łatwiej. Więc "Cichy świat" jest osobliwą wizją przyszłości.

    OdpowiedzUsuń