J
& J
Dwa
dni później ponownie zawitałam w pokoju José. Przyszłam do niego w celach czysto
informacyjnych, miałam nadzieję nie wdawać się z nim ponownie w kłótnię.
–
Co wiesz o firmie J&J? – zaczęłam, nawet się z nim nie witając. Blondyn
siedział właśnie na łóżku i czytał jakąś książkę, którą nawet nie odłożył, gdy
weszłam do środka. Był lekko zirytowany moim wtargnięciem, robiąc naburmuszoną
minę. Zignorowałam to.
Wczoraj
przypomniałam sobie, że po śmierci mojej rodziny chłopak powiedział mi coś o
firmie, czego dalej nie rozumiałam.
–
Pamiętam jak mówiłeś, że nie wiem co to oznacza, że zostałam jej właścicielem. Czyli
musisz wiedzieć nawet więcej ode mnie na temat mojej firmy, no chyba że kłamałeś.
José
założył ręce na krzyż.
–
Nie kłamałem. Ale co będę miał z tego, że się podzielę z tobą swoją wiedzą? –
zapytał, poprawiając sobie poduszkę pod plecami. Oczami wyobraźni już
widziałam, jak podchodzę do niego i zabieram jaśka, a następnie usiłuję go nim zadłusić.
Co dziwne w mojej głowie, blondyn wcale nie protestuje, z radością żegna się z
tym światem, rad, że skończy zaraz swoje nędzne życie.
–
Nie wyrzucę cię teraz za drzwi... – zgrzytnęłam zębami, wyprostowując się przy
tym jak struna, by wyglądać na bardziej pewną siebie.
Westchnął
tak ciężko, że nawet ja usłyszałam jak wypuszcza powietrze, choć znajdowałam
się od niego kilkanaście metrów dalej.
–
Łatwiej byłoby to pokazać – oznajmił po chwili ciszy.
–
Słucham? – myślałam, że się przesłyszałam.
–
Nie rozumiesz co oznacza pokazać? –
zapytał retorycznie i nie czekając na odpowiedź, szybko dodał. – Spotkajmy się
jutro w firmie kiedy będzie przerwa obiadowa w zachodnim skrzydle pierwszego
bloku, na czwartym piętrze.
Szybko
przeanalizowałam jego słowa w głowie, ale doszłam do wniosku, że nie mówi
poważnie. Jak miałby się tam znaleźć? Nie ma ani przepustki, ani wstępu, a
wszędzie wokół jest ochrona. No chyba, że ma skrzydła i przyleci…
–
Żartujesz sobie ze mnie? – warknęłam, choć chłopak nie wyglądał na kogoś, kto
właśnie ze mnie kpi. – Niby jak się tam dostaniesz? Nie masz uprawnień... –
powtórzyłam na głos swoje wahanie.
–
Raczej to nie twój problem, prawda? – zapytał, podnosząc przy tym jedną brew.
Tak,
to nie mój problem. Poza tym, nie traciłam zbyt wiele, no może oprócz urażonej
dumy kiedy już dowiem się, że José się zgrywa.
–
Dobrze, ale jeśli kłamiesz... – mruknęłam, wyrażając w dalszym ciągu powątpiewanie.
–
Skończyliśmy ten temat. A teraz idź już sobie, chcę to przeczytać – powiedział,
spuszczając wzrok na tom w ręku. – Widzimy się jutro – machnął ręką na
pożegnanie.
***
Siedziałam
na ostatnim, dwudziestym piętrze gdzie mieścił się gabinet ojca i wuja. Do
mojego pokoju i Anthony’ego nie weszłam odkąd zjawiłam się tu jako jedyny
właściciel firmy. Dużym plusem tego, że José się tu ze mną umówił był fakt, że
ja też musiałam wreszcie zmusić się tu zawitać. Kiedy rano przechodziłam przez
bramki, przykładając do nich swoją rękę, a co za tym idzie zdradzając swoją
tożsamość, mimowolnie pomyślałam o blondynie. Zastanowiłam się, czy naprawdę
jest w stanie to obejść i zjawić się w umówionym miejscu. Czy przyleci jednym z
dronów? A może zejdzie po linie? Dochodziła dwunasta, czyli przerwa obiadowa, więc
zaraz miałam się sama o tym przekonać.
Zjechałam
na czwarte piętro i ruszyłam w stronę skrzydła zachodniego. Szpilki dźwięczały
po posadzce, kiedy szłam naprzód. Jako niewidoma dziewczynka uwielbiałam obcasy,
bo dzięki nim mogłam usłyszeć gdzie przemieszczają się ludzie. Bałam się kiedy
ktoś poruszał się wokół mnie bezszelestnie, czułam się jak owad, który wpadł w
pajęczą sieć i zostanie zaraz zjedzony.
Byłam
pięć minut przed czasem. Włożyłam dłonie do kieszeni spódnicy, żeby nie zerkać
cały czas na zegarek. Cofnęłam się pamięcią do dziwnej rozmowy, którą odbyłam
rano z moim asystentem, Florianem. Może José byłby w stanie ją wyjaśnić?
– Cieszę się, że
wróciłaś – zaczął mój sekretarz, nerwowo przegryzając wargę. Nie
wyglądał jednak na kogoś, kto naprawdę jest zadowolony z mojego powrotu.
– Ja również – skłamałam
gładko, zauważając, że chłopak denerwuje się moją obecnością. – No to może usiądź i wytłumacz mi jaki
związek istnieje pomiędzy tą firmą a naszym państwem. I nie oszukuj mnie,
Florianie – dodałam na koniec, od razu przechodząc do rzeczy. Chłopak
wyglądał jakby się udławił. W przeciągu chwili zrobił się czerwony na twarzy i
zaczął rzucać przestraszone spojrzenia na drzwi.
– Sss, skąd… – zaczął.
To nie było ważne skąd o tym wiedziałam. Przecież nie musiałam mu mówić o
telepatii z Panem Mendesem, on miał wypełniać moje polecenia. – Tooo zznaczy… – jego nagłe jąkanie
zaskoczyło mnie. Zdawałam sobie sprawę, że Florian się jąka, jak jest czymś
zestresowany, ale żebym to ja wyprowadziła go z takiej równowagi? Przeszło mi
przez głowę, że może właśnie telepatuje się z kimś jeszcze, dlatego jest taki
nieswój.
– Czekam na odpowiedź –
rzuciłam
niewzruszona, choć jego podenerwowanie wybiło mnie z pantałyku.
– Jjjaa nie jjjestem odpowiednią
osobbbą, może popproszę… – wybełkotał, pocierając przy tym
ręce o spodnie.
– Nie. Ty to zrób. Teraz
–
przerwałam mu gwałtownie, pochylając się na fotelu. Oparłam dłonie na blacie
drewnianego biurka mojego ojca i czekałam.
– Nnnie mmmogę, jjjjaa
nnnie pppowinnienem wiedddzieććć, jjaaa… – ledwie go
zrozumiałam, mówił tak niewyraźnie i chaotycznie, że wreszcie zrobiło mi się go
żal i powiedziałam mu, żeby poszedł do siebie i uspokoił się. Ta rozmowa go
jednak nie ominie, muszę wiedzieć co dzieje się w tej firmie, skoro mój –
zwykle opanowany – asystent, zaczął panikować, jak gdyby nagle stanął przed
plutonem egzekucyjnym, a nie przede mną.
Gdybym
nie była wyczulona na dźwięki, nawet bym go nie usłyszała. Obejrzałam się przez
ramię i podniosłam ze zdziwienia brwi.
Kogo
zobaczyła Ariana?
a) José
b) Pierre’a
c) Floriana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz