NOWY
WSPÓŁLOKATOR
Minęło
kilka tygodni zanim Olivia oraz jej dzieci przyzwyczaiły się do nowego
otoczenia. Georgia w czasie wakacji upierała się, że będzie pomagać mamie, choć
próbowałam ją nakłonić by bawiła się razem z chłopcami. Miałam wrażenie, że
Victor nie polubił dziewczynki, co dał jej też odczuć, więc nie chciała mu się
narzucać. Mój kuzyn zaprzyjaźnił się za to z Brunonem, z czego byłam bardzo zadowolona
– liczyłam na to, że znajdą wspólny język. Do Nathana blondyn odnosił się
raczej obojętnie, ale dwulatek był jeszcze bardzo mały, więc ich różnica wieku
była zbyt wielka by Victor od razu polubił takiego malucha.
Szłam
właśnie długim korytarzem, stąpając niemal bezgłośnie po marmurowej posadzce i
myślałam o tym, że w przyszłym tygodniu powinnam pojechać do firmy. Jako że musiałam
tam pokazać się jako właściciel, próbowałam odroczyć ten moment najdłużej jak
się to tylko dało. Mimo to, nie mogłam zasłaniać się ciągle żałobą po rodzinie,
kiedyś musiałam się tam zjawić.
Stanęłam
nagle w miejscu słysząc przytłumione głosy w pokoju, który jak dotąd był pusty.
Wiedziałam na pewno, że w środku był Victor – jego uroczego seplenienia nie
sposób było pomylić. Drugiego głosu jednak nie poznałam, co wydało mi się
dziwne bo znałam przecież wszystkich mieszkańców rezydencji – sama ich
zatrudniłam dzięki Olivii. Podeszłam do pokoju i nie zastanawiając się długo
pociągnęłam za uchwyt otwierając szeroko drzwi.
–
Co on do diabła tu robi? – zadałam
sobie pytanie rozpoznając José.
–
Co się tu dzieje? – zapytałam, ale nikt nie udzielił mi odpowiedzi. Starszy
chłopak nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego moją obecnością, a młodszy
przeciwnie, na bardzo speszonego.
–
Co tu robisz? – zadałam ponownie pytanie, lecz tym razem skierowałam je bezpośrednio
do José, żeby nie mógł je zignorować. To był naturalnie błąd bo chłopak nie
podlega żadnym normom dobrego wychowania. Ostentacyjnie okazał mi pogardę bo
spojrzał pytająco na Victora, by po chwili odwrócić się do mnie plecami.
Cisza.
Jakby oboje nagle nabrali wody w usta.
–
Miałem ci wklótce powiedzieć… – skapitulował mój kuzyn zadzierając głowę wysoko
do góry. – Powiedziałem, żeby tu zamieszkał bo chcę dalej uczyć się mówić. Mówiłaś,
że José też może tu zamieszkać – wyjaśnił patrząc mi w oczy, po czym przegryzł
wargę niepewny mojej reakcji. Przeniosłam wzrok na starszego z chłopców, podchodząc
naprzód. Blondyn właśnie zaglądał do myszy uratowanej niegdyś z laboratorium. Musiał
przenieść już tutaj wszystkie swoje rzeczy, nawet mnie o tym nie
zawiadamiając... Co prawda nie chciałam żeby kręcił się on w naszym pobliżu
skoro odkryłam, że Państwo Podziemne ma z nim jakieś zatargi. A jednak, może to
nie był wcale taki zły pomysł, skoro wiedziałam coś, czego organizacja z
pewnością chciała się dowiedzieć.
–
Mówiłeś o przyjacielu... On nie jest twoim przyjacielem... ani moim – wyrzuciłam
z siebie. José zmarszczył gniewnie brwi i zrobił obrażoną minę, ale dalej się
nie odzywał. Widocznie uznał, że musimy wyjaśnić tę kwestię między sobą.
–
Ale był mojego brata... – szepnął przekornie Victor, opuszczając tym razem głowę
mocno w dół, tak że jego grzywka wpadła mu na twarz. W tej dziwnie
przepraszającej pozycji postanowił wytrwać chyba jak najdłużej, bo już nie
podniósł swoich oczu, uparcie wpatrując się w swoje buty.
Polemizowałabym
z tym – rzuciłam do siebie kąśliwie,
myśląc, że dokuczliwy kolega to
odpowiedniejsze wyrażenie.
Westchnęłam
przeciągle. Może zna on jakieś słabe punkty Państwa Podziemnego? Tylko czy
podzieli się ze mną swoją wiedzą? Może kiedyś, w przyszłości, kiedy już
przyzwyczaimy się do swojej obecności i będziemy normalnie ze sobą rozmawiać.
–
W porządku. Może tu zamieszkać, ale masz się uczyć regularnie – pogroziłam na
żarty palcem Victorowi, który z radości rzucił się na mnie, żeby mnie
przytulić. José wreszcie postanowił dać znać o swojej obecności.
–
Och, dziięękujęę – wtrącił się do rozmowy, robiąc przy tym lekki ukłon. – A jednak
miałem rację, że to nie był jej pomysł – wyrzucił dwunastolatkowi, przez co
ponownie wprawił go w zażenowanie. – Stara ropucha – rzekł na koniec z
wyzywającym spojrzeniem, które spowodowało, że miałam ochotę cofnąć dane przed
chwilą pozwolenie. – Powtórz Victor, mamy się przecież uczyć regularnie, STARA ROPUCHA.
–
Stala lopucha – chłopiec próbował wymówić poprawnie wycelowane we mnie
oszczerstwo, nie wiedząc, że José celowo chce mnie ośmieszyć.
–
Kretyn! Powtórz to Victor – poleciłam mu, uśmiechając się niemal zwycięsko do swojego
rówieśnika.
–
Klet… – zaczął chłopiec, jednak ten nie dał mu nawet dokończyć.
–
Rozpraszająca się zaraza – rzekł spokojnie bezczelnie oczekując mojej reakcji.
Moje tętno zaczęło przyspieszać i zaczęłam delikatnie dyszeć.
–
Lozplaszająca się zalaza. Dobze? – zadał pytanie kuzyn na co pokiwałam
przecząco głowo.
–
Nie całkiem – odpowiedziałam sapiąc już niemal ze złości. – To może... chory świr, spróbuj – zachęciłam chłopca
do powtórzenia przezwiska.
–
Choly świlll… – Victor próbował poprawnie wymówić literkę „r” z którą miał
najwięcej problemów, jednak wyszło mu jak zawsze czyste „l”.
–
Impertynencka awanturnica – rzucił José zakładając ramiona na krzyż. On w
przeciwieństwie do mnie był oazą spokoju, jakby rzeczywiście był w tym momencie
nauczycielem.
–
Ipeltynencka awaltutnica? – zapytał Victor nie wiedząc czy dobrze zapamiętał
coraz trudniejsze słowa. Skrzywił się przy tym jakby zjadł coś wyjątkowo
kwaśnego.
–
Źle – wyplułam głośno. Kuzyn chciał otworzyć usta, jednak José nawet mu na to
nie pozwolił.
–
Cholerna arogancka furiatka – rzekł spokojnie podnosząc cynicznie brew. Victor
zmarszczył czoło dopiero teraz załapując, że nie chodzi już tylko o naukę.
Co robisz?!
– fuknęłam do siebie w myślach, gdy miałam już gotową odpowiedź w głowie. Przecież on właśnie tego chce, celowo cię
podpuszcza bo widzi jak łatwo może cię zdenerwować…
Przymknęłam
na moment oczy powtarzając sobie w myślach, że zachowujemy się jak dzieci.
–
Dosyć tego – powiedziałam tak twardym głosem, na jaki było mnie tylko stać. –
Masz go nie uczyć przekleństw. I wiedz, że na naukę macie miesiąc, jeśli w tym
czasie Victor nie zrobi żadnej poprawy z przyjemnością wyrzucę cię z tego domu
– wyraziłam swoje warunki na głos, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam
szybko za drzwi. Miałam ochotę trzasnąć nimi za sobą, lecz pomyślałam, że muszę
nad sobą zapanować. Właśnie to pewnie chciał zobaczyć José – jak tracę kontrolę
i częściowo mu się to udało.
Może
mieszkanie z nim pod jednym dachem wcale nie wyjdzie mi na złe, bo będzie dla
mnie dobrą praktyką by popracować nad swoim zachowaniem w kryzysowych
sytuacjach. Jak nikomu udaje mu się doprowadzić mnie niemal do białej gorączki,
a ja muszę wiedzieć jak umiejętnie wybrnąć z KAŻDEJ opresji. Zamiast obrażać José,
powinnam była od razu wyjść z pomieszczenia pokazując, że jestem powyżej jego
słownych obelg. Zamiast tego wdałam się w głupią grę, w którą wciągnęłam
również Victora.
Mądra,
ale dopiero po szkodzie...
Zeszłam
po miękkim dywanie z długich schodów, myśląc o tym gdzie mogę znaleźć swoją
gospodynię domu. Wypadało ją przecież poinformować o tym, że mamy nowego
mieszkańca. Nie musiałam długo jej szukać, bowiem ta odnalazła się sama niosąc
wazon z kwiatami, który chciała zanieść na stół do kuchni.
–
Olivio, mam do ciebie sprawę! – krzyknęłam do niej, machając przy tym ręką by
na mnie poczekała. Podeszłam do niej, przechodząc obok niedużej fontanny małego
amorka, na co ta z zaciekawieniem podniosła pytająco brwi. – To nic takiego,
ale musisz wiedzieć, że na piętrze naprzeciwko pierwszego korytarza,
zamieszkała kolejna osoba, ma na imię José i będzie uczyć Victora mówić. Mam
nadzieję, że nie będzie on sprawiał problemów, bo nie jest za bardzo
towarzyski, ale w razie czego możesz śmiało mi o wszystkim powiedzieć, dobrze?
–
Nie ma problemu – kobieta nie wydawała się zaskoczona faktem, że w rezydencji
znajduje się kolejna osoba, więc przeszło mi przez myśl, że może już go
widziała wcześniej. – Myślę, że jakoś się wszyscy dogadamy. Przy okazji jak
jesteś, to powiem, że znalazłam ostatnią już osobę, kucharkę do rezydencji. Umie
mówić, spełnia kryteria, ma dorosłe już dzieci więc przyjedzie tu sama. A
przeprowadzić się może od już – ruszyłyśmy razem do kuchni, minąwszy po drodze
okno, za którym zauważyłam pana Zbyszka strzygnącego żywopłot. Nie miałam
pewności, ale miałam wrażenie, że gwizdał do siebie cicho jakąś wesołą melodię.
–
To świetnie, bo jej potrzebujemy. Kwestie finansowe zostawiam jak zwykle tobie.
Tak jak mówiłam, ja nie mam do tego głowy, dlatego potrzebuję drugiej, twojej –
uśmiechnęłam się do swojej gospodyni chyba pierwszy raz szczerze, odkąd
przyjechała do willi.
–
Dzięki tobie wygraliśmy wszyscy los na loterii – powiedziała z wdzięcznością.
Poczułam
jakby chciało mi się wymiotować. To prawda, oni wygrali los na loterii, lecz
przez to moja i Victora rodzina nie żyje. Byłam świadoma tego, że Olivia nie
wie jak wielka tragedia nas spotkała, jednak nie mogłam słuchać takich rzeczy.
–
Nigdy więcej tak proszę nie mów – odpowiedziałam czując, że krew odpływa mi z
twarzy dlatego szybko wycofałam się by zostać sama.
Trzy
opcje do wyboru:
A) Ariana
wyrzuci z domu José;
B) Ariana
wyrzuci z domu Olivię;
C) Ariana
nikogo nie wyrzuci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz