POZORY
–
Dlaczego? – zapytał Victor, kiedy powiedziałam mu o tym, że jutro wprowadzą się
do nas nowi mieszkańcy rezydencji.
Był
wieczór. Siedzieliśmy w ogrodzie na hamaku osłoniętym białym baldachimem, który
skutecznie chronił nas przed sierpniowym deszczem. Małe krople lecące z nieba
głośno obijały się o obudowę i rozpryskiwały szybko spadając na ziemię.
–
Bo musimy mieć osoby, które pomogą nam w prowadzeniu tego domu – odpowiedziałam
znużona tym, że musimy prowadzić tę rozmowę.
Odkąd
stałam się jego opiekunką próbowałam jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki,
jednak często odczuwałam beznadziejność swojej sytuacji. Miałam być jego matką,
ojcem i bratem w jednym, nie mając żadnego doświadczenia. Ledwo zaczęłam się
przystosowywać po operacji oczu do tego świata, kiedy znów się on zmienił.
–
Czy to są nowi służący? – Victor zgarbił się i podparł swój podbródek ręką. Na
jego młodej twarzy wymalowała się niechęć, lecz oczy pozostały puste jakbyśmy rozmawiali
o czymś zupełnie nieistotnym. Kiedyś mogłam się domyśleć o czym myślał, dziś mogłam
tylko zgadywać, bo był mi niemal obcy.
Wydoroślał
– zadumałam się na moment, wnioskując, że nie tylko mnie zmieniła niedawna
tragedia. Za szybko skończyło się jego
dzieciństwo – wyrzuciłam sobie gorzko.
–
Nie chciałabym żebyś myślał o nich w takiej kategorii. Chciałabym, żebyś się z
nimi zaprzyjaźnił – odrzekłam nieśmiało, bojąc się, że proszę go o zbyt wiele.
– Oni potrzebowali pomocy, więc chciałam ich wspomóc, tak jak to robił Anthony,
pamiętasz? – zadałam mu pytanie wiedząc, że zmarły brat na zawsze pozostanie
dla chłopca autorytetem, co prawdopodobnie nakłoni go do zmiany nastawienia
względem naszych nowych pracowników.
Manipulujesz nawet dzieckiem…
–
usłyszałam krytyczny głos w swojej głowie.
Zapatrzyłam
się przed siebie zauważając, że daleko przed nami zaczynają skrzyć się już
gwiazdy. Było bardzo późno w nocy i Victor powinien już dawno spać. Uparł się
jednak żeby ze mną posiedzieć w ogrodzie, choć oboje nie byliśmy skorzy do
rozmowy.
Wkrótce muszę zacząć
chodzić do firmy – pomyślałam czując dreszcze na samą
myśl, że zostałam prezesem J&J, a nie wiedziałam jak nią zarządzać. Gdyby chociaż był trochę starszy... –
przeszło mi przez myśl kiedy zerknęłam bokiem na Victora, nie bardzo wiedząc
czy chciałam aby ze mną pracował czy też zupełnie mnie odciążył.
–
Tak – chłopiec pokiwał głową na potwierdzenie. – Niech będzie. To dobly pomysł
– stwierdził po chwili namysłu, zasmucając się na wzmiankę o bracie.
Niepotrzebnie o nim
wspominałam – wyrzuciłam sobie widząc posepną minę
kuzyna.
–
A czy ja też mógłbym splowadzić tu przyjaciela? – zapytał po chwili kiedy nagle
błysnęły jego niebieskie oczy.
Victor
odepchnął się nogami od miękkiej trawy przez co hamak zatrzeszczał pod naszym
ciężarem i zaczął nami lekko bujać.
–
A co to za przyjaciel? Jest bezdomny? – zapytałam ze zdziwieniem, zastanawiając
się czy poznałam któregokolwiek z jego znajomych. Prawdopodobnie nie. To dziwne,
ale przez całe jego życie nie widziałam go z żadnym kolegą bądź koleżanką, co
teraz wydało mi się dziwne.
–
Tak jakby – odburknął niewyraźnie lekko się przy tym rumieniąc.
–
To dziewczynka? – zadałam kolejne pytanie, źle odczytując jego reakcje, bo
zaraz zaprzeczył.
–
Nie.
Skrzywiłam
się na myśl, że będę mieć kolejne dziecko na głowie.
–
No więc... jeśli nie ma rodziny... pewnie tak, choć najpierw wolałabym go
poznać – stwierdziłam wbrew swoim myślom. Podniosłam się z hamaka i wystawiłam
rękę by upewnić się, że przestaje padać.
– Chodź spać, odprowadzę cię do pokoju –
powiedziałam wychodząc z ukrycia i ruszyłam przed siebie w stronę rezydencji. Nawet
się nie obejrzałam; wiedziałam, że chłopiec mnie posłucha i się nie pomyliłam.
Usłyszałam zgrzyt i już po chwili Victor podskoczył do mnie łapiąc za rękę.
Usypianie
kuzyna stało się naszą rutyną. Szłam z nim do jego pokoju i leżałam tam do
czasu aż zaśnie. Następnie zaczynała się moja rutyna. Wymykałam się po cichu do
siebie, zamykałam się na klucz i siedziałam otępiale w ciemności. Czasem
płakałam rozpamiętując niedawne wydarzenia. Bojąc się koszmarów niewiele sypiałam.
Dziś
musiałam jednak uprasować sobie strój na jutro by przywitać nowych lokatorów,
więc nie mogłam oddać się swojemu nocnemu rytuałowi. Otworzyłam więc szafę i przeleciałam
wzrokiem wszystkie eleganckie bluzki jakie miałam. Chwyciłam pierwszą koszulę z
brzegu i już miałam zamykać drzwi, kiedy coś przykuło moją uwagę. Wielki biały
pokrowiec leżał rozłożony na dnie szafy, jak gdyby domagając się o chwilę
uwagi.
Pochyliłam
się by przejechać ręką po śliskim materiale. Był delikatny, tak samo jak strój
w nim ukryty. Chwyciłam suwak i rozsunęłam pospiesznie zamek wiedząc już co za
chwilę ujrzę.
Moja suknia ślubna
– powiedziałam do siebie w myślach czując dziwne kucie w sercu.
Była
tak piękna, tak precyzyjnie do mnie dobrana przez mamę i ciocię. Podniosłam ją
i chwyciłam mocno w ramiona jakby była moim dzieckiem i nie mogłam jej upuścić.
Poczułam jej zapach wdychając go mocno – ciągle waniliowa, świeża woń. Ostatni
raz miałam ją na sobie w przeddzień przyjęcia zaręczynowego. Byliśmy wtedy wszyscy
szczęśliwi, mama, tata, ciocia, wujek, Victor. Byliśmy razem w jednym pokoju,
ale po chwili wszyscy mnie zostawili a pojawił się Pierre. Zostałam sama, z
nim...
Miałam sen o tym
– pomyślałam nagle, wbijając tępo wzrok w klatkę mojego baranka, Tusi. Koszmar proroczy jak się okazuje... W dzień kiedy dowiedziałam się, że Halszka
została porwana. Śniło mi się, że wszyscy mnie zostawili, został ze mną tylko
jeden żołnierz. Ale czy to mógł być Pierre? A może to był Victor, bo to dzięki
niemu zmuszam się do funkcjonowania dalej...
Jęknęłam
na to wspomnienie, mnąc w dłoni suknię. Czy sny rzeczywiście mogą ukazać nam
przyszłość? Czy dzięki ich prawidłowej interpretacji możemy zmienić nasze losy?
A jeśli odpowiedź na te pytania jest twierdząca, to czy nie oznacza to, że
mogłam przewidzieć co się stanie?
Usłyszałam
szelest w swojej dłoni i dopiero wtedy zreflektowałam się, że za mocno ściskam
swoją kreację, która była zjawiskowa. Z resztą wszystko co dostałam od rodziny
takie było. Mój pierścień zaręczynowy, który dalej nosiłam na palcu, a
dokładniej jego szlachetny kamień mienił się diamentowym połyskiem. Nie mogłam
się przemóc aby go zdjąć nierracjonalnie wyrzucając sobie, że gdy to zrobię wyrzucę
etap zaręczyn... wyrzucę Anthony’ego ze swojego życia.
Przypomniałam
sobie moment, kiedy mój przyjaciel uklęknął przede mną ślubując:
Obiecuję, że będę dbał,
troszczył się o ciebie i nie pozwolę, aby cię ktokolwiek skrzywdził –
powiedział wtedy uroczyście. Pamiętałam jego słowa jakby to było wczoraj,
ciągle słyszałam je jak do mnie mówi... Z wolna usiadłam na podłodze bojąc się,
że się przewrócę, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Anthony zrobił jak
obiecał. Ochronił mnie przed Kamalem i ściągnął na siebie jego gniew.
Przycisnęłam dłoń do ust, cicho zawodząc.
Dzień
w dzień wyrzucałam sobie, że mogłam go ostrzec, że na zewnątrz czekają ci
kryminaliści. Niestety, nie przesłałam mu tego, przez co on zjawił się chroniąc
mnie, lecz bez żadnej broni w ręku.
–
To moja wina... – stwierdziłam znowu, łapiąc się za głowę. Wiedziałam, że
strata rodziców była ciężka, gdyż nastąpiła za wcześnie, długo za wcześnie,
lecz nie przeżyłam tego tak mocno jak rozłąki z przyjacielem. W głębi duszy
siedziała we mnie myśl, że jest to jednak naturalna kolej rzeczy, kiedyś
musiało się to stać. Wiedziałam, że zginęli tragicznie, zostali zamordowani, co
tylko potęgowało moją żądzę zemsty. Nie miałam w tym jednak żadnego udziału. Śmierć
Anthony’ego, jak i Halszki przyjęłam z goła inaczej. Oni zostali mi odebrani,
młodzi, mający przed sobą całe życie... Myśl, że przeze mnie zginęli zadręczała
mnie, bo to ja namówiłam Halszkę, żeby doniosła na Kamala i to ja go
zdenerwowałam, przez co wyładował swoją złość na Anthonym.
Mam ich krew na
rękach... – ta myśl nie dawała mi nigdy wytchnienia.
Osunęłam
się na zimny parkiet, przyciskając swoją suknię ślubną do siebie.
***
Pozory.
Od chwili śmierci mojej rodziny życie stało się grą pozorów. Cierpiałam w
środku, nie pozwalając aby ból był widoczny na zewnątrz.
Następnego
dnia, choć w duszy krzyczałam z rozpaczy, powitałam panią Olivię, nową
gospodynię domu, oraz jej dzieci – dwunastoletniego Bruna, dziesięcioletnią
Georgię i dwuletniego Nathana – z uśmiechem na twarzy. Całe potomstwo Olivii
miało kasztanowe włosy, przez co pomyślałam, że musi to być silna cecha
dziedziczna w rodzinie Leticii, skoro dziewczyna również była ruda.
Widziałam,
że Victor na początku trzymał się na uboczu, jednak już po chwili zaczął
rozmawiać z Brunonem. Przedstawiłam zasady, jakie miały obowiązywać w moim domu
– to jest mówienie wyłącznie na głos – i zaprowadziłam ich na półpiętro, do pokoi.
Na szczęście rezydencja była tak duża, że mogłam pozwolić sobie na
umiejscowienie ich osobno. Olivia z Nathanem dostała pomieszczenie z widokiem na
ogród, zaraz obok dziadka Halszki, któremu miała odtąd podawać leki, zapewnić
opiekę i, w miarę możliwości kiedy mnie nie będzie, towarzystwo. Po przeciwnej
stronie korytarza zamieszkała Georgia, a dalej Brunon. Dzieci patrzyły na mnie
z nieuzasadnionym podziwem, które bardzo mnie peszyło.
–
Czy macie jeszcze jakieś pytania? – zapytałam moich nowych lokatorów, wodząc
spojrzeniem po ich uszczęśliwionych twarzach.
–
Mogę iść z Blunonem pobawić się na dwól? – to Victor przełamał ciszę, wlepiając
we mnie swoje wielkie oczy.
–
Tak, jeśli Olivia nic nie ma przeciwko – odpowiedziałam kładąc mu rękę na kark.
Wydawał się być zadowolony, przec co i ja rozluźniłam się skoro wszystko zaczęło
przebiegać zgodnie z moim planem.
–
Nie, panienko – odrzekła grzecznie kobieta, na co wzbiłam w nią surowy wzrok.
–
O czym mówiłam? Nie jestem niczyją panienką, zwracamy się sobie wszyscy na ty –
dla rozluźnienia atmosfery sztucznie się uśmiechnęłam, ale Olivia chyba tego
nie zauważyła. – Może zabierzecie ze sobą Georgię? – zapytałam chłopców, kiedy
już stali przy drzwiach tylnich.
Victor
wykrzywił twarz, jakbym właśnie kazała mu wziąć ze sobą szczura. Bruno jednak wyciągnął
rękę przed siebie i zawołał siostrę, na co ta podbiegła do nich i chwyciła jego
dłoń, po czym razem wyszli przez drzwi.
–
Czy dasz sobie radę? – zapytałam nową gospodynię domu patrząc na Nathana, który
delikatnie klepał Fikusa, jednego z psów Victora. Drugi z nich, Chester, biegał
już na zewnątrz razem z dziećmi. – W razie czego jestem w gabinecie, możesz
zawsze wchodzić – zapewniłam.
–
Oczywiście, panie... – zaczęła kobieta, widząc jednak mój ostry wzrok zmieniła
wypowiedź. – Naturalnie. Muszę rozejrzeć sie po domu i zobaczyć ile osób mam
zatrudnić. Chciałam jeszcze przy okazji podziękować – bąknęła z lekkim
rumieńcem. – Nie musisz dawać mi wypłaty, wystarczy, że będziemy tu mieszkać,
dzieci nie pracują, a ty przecież i tak dużo dla nas zrobiłaś. Poza tym płacisz
przecież mojemu mężowi – była wyraźnie zawstydzona.
Mam tyle pieniędzy, że
ja sama nie wiem co z nimi robić... – pomyślałam do siebie,
jednak na głos skwitowałam jej nieśmiałą uwagę w inny sposób.
–
Olivio, ty pracujesz więc dostajesz wynagrodzenie, nie ma innej opcji. A
dziećmi się nie przejmuj, wystarczy, że polubią się z Victorem – zapewniłam,
widząc jak kuzyn kopie piłkę, by podać ją nowemu koledze.
Kogo
polubi Victor?
a) Brunona;
b) Georgię;
c) Nathana;
d) Brunona
i Georgię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz