Kiwnęłam głową. Czyli jednak się dodzwoniłam. Moja
siostra słyszała mnie i moje wołanie o pomoc. Byłam jej wdzięczna, uwierzyła bowiem
w to, co powiedziałam i postawiła wszystko na jedną kartę, żeby mnie odnaleźć.
Niestety, biorąc pod uwagę moją obecną sytuację i to, że się z Kosmą dogadałam,
mogło to wyrządzić więcej szkody niż sama tego chciałam.
– Powiesz mi co to za las, który nas otacza? –
zapytałam zmieniając temat. – I ten dom… Nie wygląda on na hotel. Nikogo tu nie
ma oprócz nas.
– Już mówiłem – Kosma podszedł do szafki i wyjął
rzeczy do kąpieli. Dopiero kiedy to zrobił przypomniałam sobie, że była pora
spania. – Miejscowi boją się tu przychodzić. Dom jest pusty, bo ktoś go
porzucił.
Nie wiedziałam czy ze mnie żartuje w tej chwili, czy
nie. Otworzyłam usta, ale wszedł mi w słowo.
– Hoia Baciu. Las nazywa się Hoia Baciu.
Kiedy Kosma zniknął w łazience, chyba po raz pierwszy
żałowałam, że to zrobił i zostawił mnie samą. Przebiegły mnie ciarki kiedy
pomyślałam, że wokół mnie rozpościera się las do którego nikt nie chce wchodzić,
a my tu zwyczajnie mieszkamy. Zaczęłam sobie wyobrażać tak niestworzone rzeczy,
że wyobraźnia niejednego pisarza mogłaby się przy tym schować. Oczywiście nazwa
lasu nic mi nie mówiła, jednak cieszyłam się, że w końcu ją poznałam.
Po piętnastu minutach kiedy wrócił, poczułam ulgę. Już
myślałam, że zajęli się nim kosmici…
Sama umyłam się w kilka minut po czym wbiegłam do
swojego łóżka jak torpeda. Tam Kosma już
na mnie czekał. Jako że od czasu mojego przebudzenia w Rumunii, spał na
kanapie w przedpokoju, zawsze wieczorami wiązał mi ręce i nogi. Z
przyzwyczajenia wziął więc i dziś liny którymi oplatał moje nadgarstki oraz
kostki, ale ostatecznie odłożył je na półkę.
– Czy mogę ci uwierzyć, że nie uciekniesz? – zapytał
ciepło, patrząc na mnie swoimi wielkimi, czarnymi jak smoła oczami.
– Do nawiedzonego lasu? – pisnęłam i choć nie chciałam
aby to tak zabrzmiało, zauważył, że się bałam. – Za jaka wariatkę mnie masz?
Uśmiechnął się. No tak. Ten jego uśmiech powiedział
więcej niż słowa. Dla niego byłam na pewno stuknięta.
– Nie ucieknę – przyrzekłam i to musiało mu wystarczyć
bo pokiwał głową, po czym przeszedł do przedpokoju, gdzie mieściła się jego
kanapa.
Jakimś sposobem zasnęłam. Pewnie wrażenia tego dnia
zrobiły swoje i szybko odpłynęłam w objęcia Morfeusza, choć początkowo
myślałam, że to niemożliwe.
Śnili mi się Tomek i Basia, tylko że byli oni nie w
swoich ciałach, a innych. Byli obcymi którzy przybyli na planetę aby ją
doszczętnie zniszczyć. Świetnie się razem bawili, kiedy ja wisiałam nad nimi w
klatce. Pojmali mnie. Rozmawiali o mnie i o Kosmie. Mówili, że jesteśmy siebie
warci, że zginiemy razem, bo oboje nie zasługujemy na życie.
Obudziłam się o jakieś piątej nad ranem. Przetarłam
ręką spocone czoło z mocno dudniącym sercem. Wiedziałam, że już nie usnę.
Od czasu naszego przybycia do Rumunii ani razu nie
przejawiłam ochoty by pomóc Kosmie. To on sprzątał, przyrządzał posiłki,
ścielił łóżko i robił pranie. Był prawdziwym kurem domowym, ja za to obrażoną
księżniczką przeklinającą na cały świat za pojmanie.
Wstałam z łóżka na palcach, starając się jak
najbardziej bezszelestnie ubrać i przygotować śniadanie. Jako że w lodówce
znalazłam jajka przyrządziłam nam jajecznicę i chyba jej zapach obudził Kosmę,
gdyż kiedy miałam zamiar go obudzić, doszedł do mnie jego wesoły głos.
– Jaki ranny ptaszek z ciebie dzisiaj – było tuż po
szóstej. Zdziwił się, gdyż zwykle spałam do ósmej, czasem nawet dziewiątej. Jak
na dłoni widziałam, że spodobała mu się moja zmiana nastawienia, że sama od
siebie coś przyrządziłam.
– Miałam
koszmar – powiedziałam prawdę przyglądając mu się z przekąsem. – To, że
zrobiłam śniadanie, nic nie znaczy. Po prostu byłam głodna, nie myśl, że teraz
będzie tak codziennie.
Wzruszył ramionami, zajmując miejsce przy stole. Dobry
nastrój z rana wpłynął chyba na nasz cały dzień, bo postanowił, że skoro tak
wcześnie wstałam, musimy wykorzystać ten dzień na wycieczkę. Jako że byliśmy w
Rumunii, oczywistym zamkiem do zwiedzenia mógł być ten w Branie – powszechnie
uznawanym za zamek Drakuli. Miałam też do wyboru oglądanie wulkanów błotnych bądź
wizytę w Turdzie.
W związku z tym, że nie lubiłam niczego co było
związane z fantastyką i nie chciałam aby Wład Palownik śnił mi się po nocy, tą
opcję odrzuciłam jako pierwszą, czym chyba zaskoczyłam Kosmę. Wydawało mu się,
że skoro byłam w Rumunii, zamek był czymś co musiałam zobaczyć. Zrezygnowałam
również z wulkanów błotnych – były najdalej od naszego domu. Z kolei Turda była
najbliżej i do tego brzmiała dosyć interesująco, więc błyskawicznie podjęłam
decyzję.
Dopiero na miejscu dowiedziałam się, co ciekawego było
w tym mieście. A właściwie to pod nim. Salina Turda, do której się udaliśmy,
okazała się olbrzymią kopalnią soli, jedną z najstarszych w Europie. Ale to nie
tylko kopalnia. Schodząc przez kolejne piętra w dół zrozumiałam, że to także
park rozrywki. Było diabelskie koło, minigolf, stoły do ping ponga i bilarda a
na samym dole podwodne jezioro.
Tak mi się ono spodobało, że Kosma zaproponował mi
nawet przepłynięcie łódką wokół jeziora, ale się nie zgodziłam. Byłoby zbyt
romantycznie więc uaktywniła się moja samozachowawcza część, która
kategorycznie odmówiła, choć miałam na to wielką ochotę.
Kiedy wjeżdżaliśmy windą na górę, usłyszałam grupę
Polaków. Kosma również bo spojrzał na mnie podejrzliwie, czekając na mój ruch.
Ale nie krzyknęłam: Porywacz, ani nic
z tych rzeczy. Przecież ja i on się umówiliśmy, więc swojego słowa dotrzymam.
Zostało mi tylko dwadzieścia siedem dni i Kosma sam jeszcze kupi mi bilet powrotny.
Na obiad zajechaliśmy do miasta. Był to pierwszy raz
kiedy nie jedliśmy w domu. Czekając na gulasz, Kosma zaskoczył mnie słowami:
– Zmienimy państwo – postanowił, sięgając do kieszeni
po wydrukowaną mapę Europy.
Wybałuszyłam oczy.
– Nie zostajemy tu?
Kosma rozłożył na stole mapę, pokazując mi palcem
gdzie dokładnie byliśmy.
– Nie, Rumunia na pewno źle ci się kojarzy. Chcę abyś
sama coś wybrała.
Przygryzłam wargę. Oczywiście, że nie miałam
najlepszych wspomnień. Szczególnie początki były dla mnie męczące i trudne.
Sama nie wiedziałam co z tego wyniknie i dlaczego zdecydował się mnie odurzyć i
porwać. Ale żeby proponował mi coś takiego? Znalazł kolejny pretekst abym z
osoby uwięzionej i ofiary stała się organizatorką wyjazdu. Czy w taki właśnie
sposób będzie się bronił w sądzie? Że wcale mnie nie porwał tylko wyjechałam z
nim z własnej, nieprzymuszonej woli na wakacje, o których zawsze marzyłam?
– Eliza?
Spojrzałam na Kosmę a potem na mapę. Znajdowaliśmy się
jakiś dwieście kilometrów od granicy z Węgrami.
– Nie ja… – chrząknęłam wymijająco. – Ty coś wybierz.
Wiedziałam, że na wszelki wypadek nie będą to Węgry.
Węgry były zarówno w Unii Europejskiej jak i strefie Schengen więc na pewno nie
będzie ryzykował swojego pojmania na granicy.
– W takim razie Serbia – postanowił akurat w momencie,
gdy pojawiła się kelnerka niosąc nasze dania.
Co dalej?
A) Kosma i
Eliza będą mieli problemy na granicy;
B) Kosma trafi
do więzienia;
C)
Kosma zrobi
Elizie niespodziankę;
D) Eliza zrobi
Kosmie niespodziankę.
Witaj. A za "cholerę" nie wiem co wybrać. Co napiszesz to przeczytam. Dzięki za cześć. Pozdrawiam Wiktor
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńZdecydowanie C. Choć może C i D byłoby nawet lepiej? Zgadzam się z Wiktorem - zrobisz jak uważasz :)
OdpowiedzUsuńTobie również dziękuję :)
UsuńSzkoda, że nie było nic więcej o tym lesie, bo temat mnie zaintrygował. Może kiedyś jeszcze o nim porozmawiają, co?
OdpowiedzUsuńJak na moje to on ją wywiezie jeszcze dalej i za cztery tygodnie tak się do niej przyzwyczai, że ani będzie myślał ją zwrócić.
Hehe, nie wiem, zobaczymy :)
UsuńDzięki.