POSTANOWIENIA
Siedziałam
od kilkunastu minut w sali szpitalnej i przytulałam Victora, który płakał w
moje ramię. Odkąd weszłam do pomieszczenia żadne z nas nie powiedziało ani
słowa, ale one nie były nam teraz potrzebne. Cierpieliśmy nad stratą rodziny
lecz w duchu cieszyliśmy się swoją obecnością.
– Czy to prawda, że
wszyscy… – zaczął pierwszy, ale uciął w połowie
jakby nie miał siły dokończyć myśli. Spojrzał na mnie załzawionymi oczami, w
których zobaczyłam rozpacz.
– Chyba tak –
przesłałam mu w odpowiedzi. Usłyszałam przytłumiony jęk, który wyrwał się z jego
gardła, jak gdyby Victor chciał krzyknąć, ale wiedział, że nie powinien tego
robić. – Ciii – przytuliłam go
jeszcze mocniej, starając się go uspokoić. – Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie, zobaczysz, zaopiekuję się tobą
– kontynuowałam, choć sama nie byłam pewna swoich słów. Ja również miałam
ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam tego zrobić ze względu na kuzyna. Musiał
uwierzyć w moje zapewnienia. – Posłuchaj
mnie teraz uważnie. Zostawię cię jeszcze na chwilę, ale poprosiłam Zbyszka żeby
przywiózł panią Helenę. Ona się tobą zajmie. Ona i Pierre, ten policjant – poinstruowałam
go. Wiedziałam, że Zbyszek już czekał na mnie z panią Heleną przed salą, gdyż
chwilę wcześniej dostałam od niego wiadomość, że przyjechali. Musiałam zatem
się pośpieszyć.
Wielkie
oczy Victora rozszerzyły się w przestrachu, błagając niemo żebym została razem
z nim. Aczkolwiek było to niemożliwe.
– Niedługo wrócę. Zaufaj
mi, dobrze? – poprosiłam.
Chłopiec
pociągnął mocno nosem i wytarł ręką twarz.
– Ale tobie nic się nie
stanie i na pewno po mnie wrócisz? – zapytał łamiącym się
głosem. Poczułam wielki ból w sercu na myśl, że Victor obawia się, że go
zostawię.
Od
momentu spotkania się z jedenastolatkiem wiedziałam, że muszę być dla niego silna.
Oprócz mnie chłopiec nie miał już nikogo, a ja nie mogłam pozwolić żeby coś mu
się stało. Byłam to winna Anthony’emu, wujostwu oraz moim rodzicom, musiałam
się nim zaopiekować skoro ich zabrakło. Postanowiłam zrobić wszystko co w mojej
mocy aby ocalić go przed sierocińcem. Jeśli trzeba by było zaprzedałabym duszę
nawet diabłu byle tylko mógł ze mną zamieszkać.
– Oczywiście, że nic mi
nie będzie. Obiecuję – powiedziałam całując go w czoło, choć
najchętniej położyłabym się obok niego na łóżku i została z nim. Niestety,
najpierw musiałam zatroszczyć się o nasze bezpieczeństwo żebyśmy oboje mogli
przeżyć, a dopiero potem mogłam pogrążyć się w żałobie.
***
Po
dopełnieniu wszystkich formalności związanych z wypisaniem się ze szpitala na
żądanie wsiadłam razem ze Zbyszkiem do samochodu i ruszyliśmy do firmy J&J,
znajdującej się w centrum miasta. Chciałam najpierw porozmawiać z głównym
dyrektorem aby wiedzieć czy zostały zachowane wszelkie formalności przejęcia
przeze mnie firmy, a następnie jechać do José. Byliśmy już całkiem blisko wieżowca
gdy poczułam, że do mojego umysłu wdziera się nieznana mi wcześniej osoba.
– Witam. Nazywam się
Mendes – zaczął obcy mi mężczyzna, grzecznie się
przedstawiając. – Zapewne słyszała pani o
mnie wcześniej.
– Witam. Niestety, jest
pan w błędzie, nie słyszałam wcześniej pańskiego nazwiska – odesłałam
wiadomość, całkowicie mijając się z prawdą. Kilkakrotnie byłam świadkiem rozmów
ojca z wujkiem gdzie pojawiało się to nazwisko. Był to jeden z członków naszego
Rządu, który jako jedyny odwiedzał czasem firmę J&J. Wolałam jednak nie
informować intruza o swojej wiedzy.
–
Nie szkodzi. Mieliśmy się poznać na przyjęciu, ale wypadło mi coś pilnego i nie
mogłem przyjechać. Teraz się cieszę za tę opatrzność losu, sama pani rozumie
dlaczego... – oczywiście, że wiedziałam, iż ci, którzy nie przybyli na moje
przyjęcie zaręczynowe mieli wielkie szczęście – w przeciwnym razie byliby już martwi.
Zastanowiłam się czy to na pewno był aby przypadek, że pana Mendesa nie było na
imprezie. Po chwili zadumy doszłam do wniosku, że póki nie dostanę się do
Państwa Podziemnego to nie dowiem się niczego więcej o mordercach w
kominiarkach, czy też o panu Mendesie.
– Rozumiem. Czemu
zawdzięczam tę rozmowę? – zapytałam uprzejmie,
przeczuwając, że mężczyzna chce poruszyć temat zmiany właściciela J&J. Jak
się okazało, trafiłam w sedno.
– Przez kilka lat dawałem
rady pani ojcu i wujowi jak wykorzystać potencjał firmy w celu większego dobra.
Do czasu osiągnięcia pełnoletności pani kuzyna jest pani jedynym spadkobiercą
spółki. Chciałem mieć pewność, że rozumie pani, co to oznacza. Firma była mocno
związana z naszym państwem. Liczę na to, że tak pozostanie, w przeciwnym razie
będziemy musieli wkrótce spotkać się w... szerszym gronie – objaśnił
powoli swoje życzenie, wywołując we mnie wzburzenie, którego starałam się nie
pokazać. Pan Mendes kurtuazyjnie, ale bądź co bądź, mi groził.
– Naturalnie. Nie mam
zamiaru zmieniać polityki firmy, tylko kontynuować dzieło mojego ojca i
niedoszłego teścia – odrzekłam telepatycznie mu łgając.
Miałam nadzieję, że mężczyzna uwierzy mi na słowo i póki co państwo zostawi
mnie i Victora w spokoju. – Rozmawiałam przed
śmiercią na ten temat z rodzicami i wszystko wtedy ustaliliśmy. J&J
pozostaje bez zmian – stwierdziłam brnąc dalej w kłamstwa.
– Zatem wyśmienicie –
pan Mendes wydawał się ukontentowany moimi odpowiedziami. – Rozumiem, że jest pani teraz w żałobie, dlatego dam pani czas i
odezwę się za kilka dni żebyśmy mogli
spotkać się osobiście.
– Dziękuję za wyrozumienie.
Będę czekać zatem na wiadomość – powiedziałam licząc
na to, że spotkanie zostanie jednak odwleczone w czasie lub w ogóle nie dojdzie
do skutku. Nie miałam najmniejszej ochoty zaznajamiać się z tym mężczyzną...
– Do usłyszenia –
rzekł pan Mendes, po czym nawet nie czekając na odpowiedź wycofał się z mojego
umysłu.
Odetchnęłam
z ulgą. Przynajmniej jedną kwestię miałam już z głowy – tą związaną z firmą.
Państwo dostało ode mnie gwarancję, że J&J będzie dalej z nimi
współpracować. Niestety, biznesmenów z przyjęcia nie zaatakował Rząd, a prawdopodobnie
Państwo Podziemne, więc to ich bardziej się obawiałam.
– Myślę, że daruję
sobie dzisiaj wizytę w firmie. Muszę zająć się pogrzebem – przesłałam
swojemu kierowcy, wiedząc, że moja rozmowa ze Zbyszkiem będzie na pewno
sprawdzona przez Rząd. – Jedziemy więc
tutaj – przesłałam mężczyźnie wiadomość, pokazując palcem na mapie miejsce
docelowe, które było domem José. Wolałam nie przesyłać telepatycznie nazwy
ulicy, na którą mieliśmy się udać.
– Robi się, panienko –
odrzekł ogrodnik, który teraz pełnił funkcję szofera. Na najbliższym skrzyżowaniu
zrobił ostry zakręt w prawo, zamiast pojechać prosto do firmy.
– Co z moimi
zwierzakami? – zapytałam Zbyszka chcąc zabić czas.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nimi również będę musiała się
zaopiekować. – Płomyk wrócił? –
zapytałam.
– Nie. A królik ma się
dobrze. Jest osowiały, ale nic mu nie jest – wyjaśnił
mężczyzna, biorąc mojego baranka za przedstawiciela płci męskiej.
– To samiczka, wabi się
Tusia – stwierdziłam przegryzając wargę. Przed śmiercią
Anthony’ego nie nazywałam króliczka Tusią, bo to mój przyjaciel wymyślił taką
nazwę, a mi wydawała się ona śmieszna. Teraz nawet nie wyobrażałam sobie
ochrzcić ją inaczej; będzie tak jak postanowił Anthony. – A psy?
– Z młodymi w porządku,
ale suka zdechła wczoraj. Nie wiem czy bidula przeczuwała, że coś się stało.
Wyła odkąd wyjechaliście wszyscy na przyjęcie aż wczoraj padła –
przesłał mi odpowiedź. Poczułam mrowienie na karku a ręce zaczęły mi się
delikatnie trząść. Spojrzałam na mijające domy za oknem.
Lotka
zdechła wiedząc, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Miała intuicję, której mi
zabrakło. Była mądrym i wiernym psem – pokochała Anthony’ego w chwili gdy ten
wziął ją na ręce i wyniósł z laboratorium, ratując tym samym jej życie. Nigdy nie
potrafiłam zrozumieć jej oddania, jej radości za każdym razem gdy witała mojego
przyjaciela. Skakała na niego, lizała po twarzy ilekroć pojawiał się w drzwiach,
co było dla mnie obrzydliwe. Ale ona przynajmniej umiała radować się na jego
widok, cieszyła się kiedy wrócił cały. A ja… ja nie doceniałam rodziny, którą
miałam. Dopiero teraz, po ich śmierci, uświadomiłam sobie jak bardzo byłam z
nimi szczęśliwa i jak wiele straciłam.
Ludzie
nie kochają w ten sam sposób co zwierzęta – psy kochają całym sobą i okazują to.
My nie zdajemy sobie sprawy ze swoich uczuć, dopóki nie utracimy kogoś
bliskiego. Tylko nieliczni cieszą się rodziną, przyjaciółmi jakby jutro miało
nie nadejść.
– Panienko? Jesteśmy na
miejscu – przesłał mi Zbyszek. Miał strapiony wyraz twarzy,
jak gdyby żałował, że powiedział mi za wiele. Rzeczywiście byliśmy już przed
domem José; nawet nie dostrzegłam gdy dojechaliśmy.
– Dziękuję –
wymamrotałam naciskając klamkę samochodu. Zanim wysiadłam zwróciłam się z
prośbą do swojego kierowcy aby beze mnie nie odjeżdżał. – Poczekasz tu na mnie? Nie powinno mi zejść długo – dodałam spoglądając
niepewnie na mężczyznę.
– Poczekam tyle, ile
będzie trzeba – odpowiedział, na co uśmiechnęłam się do
niego i już bez żadnych oporów wydostałam się na chodnik.
Przeszłam
skrótem przez zielony trawnik w ogródku i stanęłam na wycieraczce. Nacisnęłam kilkakrotnie
dzwonek i czekałam chwilę aż ujrzałam blondyna. José zmarszczył gniewnie brwi kiedy
mnie zobaczył, ale dał znak głową żebym weszła do środka. Wkroczyłam więc do
niewielkiego przedpokoju a on zamknął za mną drzwi wejściowe. Odwrócił się w
moją stronę i założył ręce na krzyż.
–
Czego tu chcesz? – zadał mi na wstępie pytanie, świdrując mnie błyszczącymi z rozdrażnienia
oczami.
–
Musiałam pilnie z tobą porozmawiać. Co wiesz o Państwie Podziemnym? – zapytałam
czując, że zaczyna mi się robić zimno. Blondyn głośno prychnął, robiąc przy tym
ironiczny smirk.
–
Sporo, ale z tobą się tym nie podzielę. Bo co? – José jak zwykle był sobą, czyli
uprzejmością nie grzeszył, ale mogłam się tego spodziewać. Nic dziwnego też, że
był nastawiony do mnie nieufnie. Przyszłam bez uprzedzenia i wypytuję go bez
ogródek o tajną organizację…
–
Bo chcę się do nich dostać – odpowiedziałam stawiając na prawdę. Musiałam komuś
się zwierzyć by powiedział mi czy dobrze myślę, że to Państwo Podziemne nas zaatakowało.
Padło na chłopaka, gdyż byłam pewna, że coś wie. Dodatkowo Anthony mu ufał i
radził bym zrobiła to samo. Nie miałam zatem wyboru – musiałam zignorować jego
grubiaństwo.
José
zmrużył podejrzliwie oczy.
– Skąd
przyszedł ci do głowy tak głupi
pomysł, że to ja pomogę ci do nich dotrzeć?
– jego głos był przesiąknięty sarkazmem. Blondyn celowo podkreślił niektóre
słowa, żeby zadziałać mi na nerwy. Zacisnęłam mocno pięści, po czym je
rozluźniłam i znowu powtórzyłam tę czynność. Spróbowałam się uspokoić i nie dać
po sobie znać, że jego słowa robią na mnie jakiekolwiek negatywne wrażenie.
–
Powiedziałeś Anthony’emu, że trzeba mówić na głos, założę się, że te kominiarki
to również twój pomysł. Anthony nie należał do Państwa Podziemnego, to ty byłeś
jednym z nich – wyrzuciłam na bezdechu swoje przypuszczenia. Poczułam ból w sercu
na wspomnienie przyjaciela, jednak od razu poznałam, że było warto poruszyć ten
temat. Miałam rację, gdyż José był w szoku, że wiem tak wiele.
–
Nie wymyśliłbyś tego sam – kontynuowałam uznając milczenie chłopaka za swoją
szansę. – Tę akcję, w której zginął Wasił pewnie zlecił ci ktoś z Państwa Podz…
– blondyn przerwał mi zdanie, zanim zdążyłam je skończyć. Podniósł rękę i
uderzył ręką w ścianę z głośnym trzaskiem. Podskoczyłam przestraszona,
momentalnie nieruchomiejąc.
–
Zamknij się! – warknął na mnie. Zaledwie w kilka chwil zrobił się niemal cały
czerwony na twarzy. Swoją postawą przypominał mi rozjuszone zwierzę, tak jakby miał
zaraz zacząć szurać nogą po ziemi, jak wściekły byk, który przygotowuje się do
ataku. – Nic nie wiesz a ciągle paplasz... Nie chciałem brać udziału w żadnej z
tych akcji! To wy mnie zawsze w nie wciągaliście! – fuknął pokazując na mnie
oskarżycielsko palcem.
Wiedziałam,
że rozmowa z chłopakiem będzie trudna, ale nie sądziłam, że José aż tak się
zdenerwuje. Westchnęłam ciężko dochodząc do wniosku, że nie mogę dać za
wygraną, dlatego przełknęłam zniewagę i zaczęłam ponownie:
–
Powiedz mi jedynie jak mam się do nich dostać i już mnie nie ma. Proszę... –
dodałam na koniec, mając nadzieję, że blondyn zmięknie.
–
Nie – zaprzeczył twardo, po czym chwycił za klamkę i zaczął otwierać drzwi abym
wyszła. Podjęłam decyzję w ciągu sekundy; nie mogłam dać się tak łatwo spławić.
Podeszłam do niego i zamiast wyjść, jak chciał chłopak, to pchnęłam mocno
drzwi, znowu je zatrzaskując. José podniósł brew jakby zdziwiony tym, że mu się
postawiłam.
–
Nie odpuszczę. Chociaż raz mnie wysłuchaj – oznajmiłam patrząc mu wyzywająco w
oczy.
Co
zrobi José?
A) Wyrzuci
Arianę za drzwi;
B) Wysłucha
Arianę, ale nic jej nie powie o Państwu Podziemnym;
C) Potwierdzi,
że to Państwo Podziemne zaatakowało rodzinę Ariany.
Poproszę C, zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńDziękujemy - ja i siostra :)
UsuńŚwietny rozdział :) Cieszę się, że Ariana przyjechała porozmawiać z Jose.
OdpowiedzUsuńJa tam bym ją wyrzucił, ale on tego nie zrobi, bo by później nie było punktu zaczepienia do kontynuowania powieści xD
OdpowiedzUsuńHaha :)
UsuńDziękuję w imieniu siostry.