piątek, 18 sierpnia 2017

Cichy Świat: Rozdział 28

POSTANOWIENIA


Siedziałam od kilkunastu minut w sali szpitalnej i przytulałam Victora, który płakał w moje ramię. Odkąd weszłam do pomieszczenia żadne z nas nie powiedziało ani słowa, ale one nie były nam teraz potrzebne. Cierpieliśmy nad stratą rodziny lecz w duchu cieszyliśmy się swoją obecnością.
– Czy to prawda, że wszyscy… – zaczął pierwszy, ale uciął w połowie jakby nie miał siły dokończyć myśli. Spojrzał na mnie załzawionymi oczami, w których zobaczyłam rozpacz.
– Chyba tak – przesłałam mu w odpowiedzi. Usłyszałam przytłumiony jęk, który wyrwał się z jego gardła, jak gdyby Victor chciał krzyknąć, ale wiedział, że nie powinien tego robić. – Ciii – przytuliłam go jeszcze mocniej, starając się go uspokoić. – Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie, zobaczysz, zaopiekuję się tobą – kontynuowałam, choć sama nie byłam pewna swoich słów. Ja również miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam tego zrobić ze względu na kuzyna. Musiał uwierzyć w moje zapewnienia. – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Zostawię cię jeszcze na chwilę, ale poprosiłam Zbyszka żeby przywiózł panią Helenę. Ona się tobą zajmie. Ona i Pierre, ten policjant – poinstruowałam go. Wiedziałam, że Zbyszek już czekał na mnie z panią Heleną przed salą, gdyż chwilę wcześniej dostałam od niego wiadomość, że przyjechali. Musiałam zatem się pośpieszyć.
Wielkie oczy Victora rozszerzyły się w przestrachu, błagając niemo żebym została razem z nim. Aczkolwiek było to niemożliwe.
– Niedługo wrócę. Zaufaj mi, dobrze? – poprosiłam.
Chłopiec pociągnął mocno nosem i wytarł ręką twarz.
– Ale tobie nic się nie stanie i na pewno po mnie wrócisz? – zapytał łamiącym się głosem. Poczułam wielki ból w sercu na myśl, że Victor obawia się, że go zostawię.
Od momentu spotkania się z jedenastolatkiem wiedziałam, że muszę być dla niego silna. Oprócz mnie chłopiec nie miał już nikogo, a ja nie mogłam pozwolić żeby coś mu się stało. Byłam to winna Anthony’emu, wujostwu oraz moim rodzicom, musiałam się nim zaopiekować skoro ich zabrakło. Postanowiłam zrobić wszystko co w mojej mocy aby ocalić go przed sierocińcem. Jeśli trzeba by było zaprzedałabym duszę nawet diabłu byle tylko mógł ze mną zamieszkać.
– Oczywiście, że nic mi nie będzie. Obiecuję – powiedziałam całując go w czoło, choć najchętniej położyłabym się obok niego na łóżku i została z nim. Niestety, najpierw musiałam zatroszczyć się o nasze bezpieczeństwo żebyśmy oboje mogli przeżyć, a dopiero potem mogłam pogrążyć się w żałobie.

***

Po dopełnieniu wszystkich formalności związanych z wypisaniem się ze szpitala na żądanie wsiadłam razem ze Zbyszkiem do samochodu i ruszyliśmy do firmy J&J, znajdującej się w centrum miasta. Chciałam najpierw porozmawiać z głównym dyrektorem aby wiedzieć czy zostały zachowane wszelkie formalności przejęcia przeze mnie firmy, a następnie jechać do José. Byliśmy już całkiem blisko wieżowca gdy poczułam, że do mojego umysłu wdziera się nieznana mi wcześniej osoba.
– Witam. Nazywam się Mendes – zaczął obcy mi mężczyzna, grzecznie się przedstawiając. – Zapewne słyszała pani o mnie wcześniej.
– Witam. Niestety, jest pan w błędzie, nie słyszałam wcześniej pańskiego nazwiska – odesłałam wiadomość, całkowicie mijając się z prawdą. Kilkakrotnie byłam świadkiem rozmów ojca z wujkiem gdzie pojawiało się to nazwisko. Był to jeden z członków naszego Rządu, który jako jedyny odwiedzał czasem firmę J&J. Wolałam jednak nie informować intruza o swojej wiedzy.
            – Nie szkodzi. Mieliśmy się poznać na przyjęciu, ale wypadło mi coś pilnego i nie mogłem przyjechać. Teraz się cieszę za tę opatrzność losu, sama pani rozumie dlaczego... – oczywiście, że wiedziałam, iż ci, którzy nie przybyli na moje przyjęcie zaręczynowe mieli wielkie szczęście – w przeciwnym razie byliby już martwi. Zastanowiłam się czy to na pewno był aby przypadek, że pana Mendesa nie było na imprezie. Po chwili zadumy doszłam do wniosku, że póki nie dostanę się do Państwa Podziemnego to nie dowiem się niczego więcej o mordercach w kominiarkach, czy też o panu Mendesie.
– Rozumiem. Czemu zawdzięczam tę rozmowę? – zapytałam uprzejmie, przeczuwając, że mężczyzna chce poruszyć temat zmiany właściciela J&J. Jak się okazało, trafiłam w sedno.
– Przez kilka lat dawałem rady pani ojcu i wujowi jak wykorzystać potencjał firmy w celu większego dobra. Do czasu osiągnięcia pełnoletności pani kuzyna jest pani jedynym spadkobiercą spółki. Chciałem mieć pewność, że rozumie pani, co to oznacza. Firma była mocno związana z naszym państwem. Liczę na to, że tak pozostanie, w przeciwnym razie będziemy musieli wkrótce spotkać się w... szerszym gronie – objaśnił powoli swoje życzenie, wywołując we mnie wzburzenie, którego starałam się nie pokazać. Pan Mendes kurtuazyjnie, ale bądź co bądź, mi groził.
– Naturalnie. Nie mam zamiaru zmieniać polityki firmy, tylko kontynuować dzieło mojego ojca i niedoszłego teścia – odrzekłam telepatycznie mu łgając. Miałam nadzieję, że mężczyzna uwierzy mi na słowo i póki co państwo zostawi mnie i Victora w spokoju. – Rozmawiałam przed śmiercią na ten temat z rodzicami i wszystko wtedy ustaliliśmy. J&J pozostaje bez zmian – stwierdziłam brnąc dalej w kłamstwa.
– Zatem wyśmienicie – pan Mendes wydawał się ukontentowany moimi odpowiedziami. – Rozumiem, że jest pani teraz w żałobie, dlatego dam pani czas i odezwę się  za kilka dni żebyśmy mogli spotkać się osobiście.
– Dziękuję za wyrozumienie. Będę czekać zatem na wiadomość – powiedziałam licząc na to, że spotkanie zostanie jednak odwleczone w czasie lub w ogóle nie dojdzie do skutku. Nie miałam najmniejszej ochoty zaznajamiać się z tym mężczyzną...
– Do usłyszenia – rzekł pan Mendes, po czym nawet nie czekając na odpowiedź wycofał się z mojego umysłu.
Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej jedną kwestię miałam już z głowy – tą związaną z firmą. Państwo dostało ode mnie gwarancję, że J&J będzie dalej z nimi współpracować. Niestety, biznesmenów z przyjęcia nie zaatakował Rząd, a prawdopodobnie Państwo Podziemne, więc to ich bardziej się obawiałam.
– Myślę, że daruję sobie dzisiaj wizytę w firmie. Muszę zająć się pogrzebem – przesłałam swojemu kierowcy, wiedząc, że moja rozmowa ze Zbyszkiem będzie na pewno sprawdzona przez Rząd. – Jedziemy więc tutaj – przesłałam mężczyźnie wiadomość, pokazując palcem na mapie miejsce docelowe, które było domem José. Wolałam nie przesyłać telepatycznie nazwy ulicy, na którą mieliśmy się udać.
– Robi się, panienko – odrzekł ogrodnik, który teraz pełnił funkcję szofera. Na najbliższym skrzyżowaniu zrobił ostry zakręt w prawo, zamiast pojechać prosto do firmy.
– Co z moimi zwierzakami? – zapytałam Zbyszka chcąc zabić czas. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nimi również będę musiała się zaopiekować. – Płomyk wrócił? – zapytałam.
– Nie. A królik ma się dobrze. Jest osowiały, ale nic mu nie jest – wyjaśnił mężczyzna, biorąc mojego baranka za przedstawiciela płci męskiej.  
– To samiczka, wabi się Tusia – stwierdziłam przegryzając wargę. Przed śmiercią Anthony’ego nie nazywałam króliczka Tusią, bo to mój przyjaciel wymyślił taką nazwę, a mi wydawała się ona śmieszna. Teraz nawet nie wyobrażałam sobie ochrzcić ją inaczej; będzie tak jak postanowił Anthony. – A psy?
– Z młodymi w porządku, ale suka zdechła wczoraj. Nie wiem czy bidula przeczuwała, że coś się stało. Wyła odkąd wyjechaliście wszyscy na przyjęcie aż wczoraj padła – przesłał mi odpowiedź. Poczułam mrowienie na karku a ręce zaczęły mi się delikatnie trząść. Spojrzałam na mijające domy za oknem.
Lotka zdechła wiedząc, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. Miała intuicję, której mi zabrakło. Była mądrym i wiernym psem – pokochała Anthony’ego w chwili gdy ten wziął ją na ręce i wyniósł z laboratorium, ratując tym samym jej życie. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jej oddania, jej radości za każdym razem gdy witała mojego przyjaciela. Skakała na niego, lizała po twarzy ilekroć pojawiał się w drzwiach, co było dla mnie obrzydliwe. Ale ona przynajmniej umiała radować się na jego widok, cieszyła się kiedy wrócił cały. A ja… ja nie doceniałam rodziny, którą miałam. Dopiero teraz, po ich śmierci, uświadomiłam sobie jak bardzo byłam z nimi szczęśliwa i jak wiele straciłam.
Ludzie nie kochają w ten sam sposób co zwierzęta – psy kochają całym sobą i okazują to. My nie zdajemy sobie sprawy ze swoich uczuć, dopóki nie utracimy kogoś bliskiego. Tylko nieliczni cieszą się rodziną, przyjaciółmi jakby jutro miało nie nadejść.
– Panienko? Jesteśmy na miejscu – przesłał mi Zbyszek. Miał strapiony wyraz twarzy, jak gdyby żałował, że powiedział mi za wiele. Rzeczywiście byliśmy już przed domem José; nawet nie dostrzegłam gdy dojechaliśmy.
– Dziękuję – wymamrotałam naciskając klamkę samochodu. Zanim wysiadłam zwróciłam się z prośbą do swojego kierowcy aby beze mnie nie odjeżdżał. – Poczekasz tu na mnie? Nie powinno mi zejść długo – dodałam spoglądając niepewnie na mężczyznę.
– Poczekam tyle, ile będzie trzeba – odpowiedział, na co uśmiechnęłam się do niego i już bez żadnych oporów wydostałam się na chodnik.
Przeszłam skrótem przez zielony trawnik w ogródku i stanęłam na wycieraczce. Nacisnęłam kilkakrotnie dzwonek i czekałam chwilę aż ujrzałam blondyna. José zmarszczył gniewnie brwi kiedy mnie zobaczył, ale dał znak głową żebym weszła do środka. Wkroczyłam więc do niewielkiego przedpokoju a on zamknął za mną drzwi wejściowe. Odwrócił się w moją stronę i założył ręce na krzyż.
– Czego tu chcesz? – zadał mi na wstępie pytanie, świdrując mnie błyszczącymi z rozdrażnienia oczami.
– Musiałam pilnie z tobą porozmawiać. Co wiesz o Państwie Podziemnym? – zapytałam czując, że zaczyna mi się robić zimno. Blondyn głośno prychnął, robiąc przy tym ironiczny smirk.
– Sporo, ale z tobą się tym nie podzielę. Bo co? – José jak zwykle był sobą, czyli uprzejmością nie grzeszył, ale mogłam się tego spodziewać. Nic dziwnego też, że był nastawiony do mnie nieufnie. Przyszłam bez uprzedzenia i wypytuję go bez ogródek o tajną organizację…
– Bo chcę się do nich dostać – odpowiedziałam stawiając na prawdę. Musiałam komuś się zwierzyć by powiedział mi czy dobrze myślę, że to Państwo Podziemne nas zaatakowało. Padło na chłopaka, gdyż byłam pewna, że coś wie. Dodatkowo Anthony mu ufał i radził bym zrobiła to samo. Nie miałam zatem wyboru – musiałam zignorować jego grubiaństwo.
José zmrużył podejrzliwie oczy.
Skąd przyszedł ci do głowy tak głupi pomysł, że to ja pomogę ci do nich dotrzeć? – jego głos był przesiąknięty sarkazmem. Blondyn celowo podkreślił niektóre słowa, żeby zadziałać mi na nerwy. Zacisnęłam mocno pięści, po czym je rozluźniłam i znowu powtórzyłam tę czynność. Spróbowałam się uspokoić i nie dać po sobie znać, że jego słowa robią na mnie jakiekolwiek negatywne wrażenie.
– Powiedziałeś Anthony’emu, że trzeba mówić na głos, założę się, że te kominiarki to również twój pomysł. Anthony nie należał do Państwa Podziemnego, to ty byłeś jednym z nich – wyrzuciłam na bezdechu swoje przypuszczenia. Poczułam ból w sercu na wspomnienie przyjaciela, jednak od razu poznałam, że było warto poruszyć ten temat. Miałam rację, gdyż José był w szoku, że wiem tak wiele.
– Nie wymyśliłbyś tego sam – kontynuowałam uznając milczenie chłopaka za swoją szansę. – Tę akcję, w której zginął Wasił pewnie zlecił ci ktoś z Państwa Podz… – blondyn przerwał mi zdanie, zanim zdążyłam je skończyć. Podniósł rękę i uderzył ręką w ścianę z głośnym trzaskiem. Podskoczyłam przestraszona, momentalnie nieruchomiejąc.
– Zamknij się! – warknął na mnie. Zaledwie w kilka chwil zrobił się niemal cały czerwony na twarzy. Swoją postawą przypominał mi rozjuszone zwierzę, tak jakby miał zaraz zacząć szurać nogą po ziemi, jak wściekły byk, który przygotowuje się do ataku. – Nic nie wiesz a ciągle paplasz... Nie chciałem brać udziału w żadnej z tych akcji! To wy mnie zawsze w nie wciągaliście! – fuknął pokazując na mnie oskarżycielsko palcem.
Wiedziałam, że rozmowa z chłopakiem będzie trudna, ale nie sądziłam, że José aż tak się zdenerwuje. Westchnęłam ciężko dochodząc do wniosku, że nie mogę dać za wygraną, dlatego przełknęłam zniewagę i zaczęłam ponownie:
– Powiedz mi jedynie jak mam się do nich dostać i już mnie nie ma. Proszę... – dodałam na koniec, mając nadzieję, że blondyn zmięknie.
– Nie – zaprzeczył twardo, po czym chwycił za klamkę i zaczął otwierać drzwi abym wyszła. Podjęłam decyzję w ciągu sekundy; nie mogłam dać się tak łatwo spławić. Podeszłam do niego i zamiast wyjść, jak chciał chłopak, to pchnęłam mocno drzwi, znowu je zatrzaskując. José podniósł brew jakby zdziwiony tym, że mu się postawiłam.
– Nie odpuszczę. Chociaż raz mnie wysłuchaj – oznajmiłam patrząc mu wyzywająco w oczy.


Co zrobi José?
A)    Wyrzuci Arianę za drzwi;
B)    Wysłucha Arianę, ale nic jej nie powie o Państwu Podziemnym;
C)    Potwierdzi, że to Państwo Podziemne zaatakowało rodzinę Ariany.

5 komentarzy:

  1. Poproszę C, zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :) Cieszę się, że Ariana przyjechała porozmawiać z Jose.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam bym ją wyrzucił, ale on tego nie zrobi, bo by później nie było punktu zaczepienia do kontynuowania powieści xD

    OdpowiedzUsuń