PRZEBUDZENIE
Coś
się działo. Słyszałam tupot stóp oraz przytłumioną syrenę, ale dźwięki
pochodziły z oddali, jakby oddzielone ode mnie niewidzialną kurtyną. Moje
zmysły były przytępione – nawet nie poczułam jak ktoś się do mnie zbliżył.
– Ariana, nic ci nie
jest? – usłyszałam przestraszony głos Pierre’a. Poczułam
zimne palce na policzkach, kiedy chwycił moją twarz w swoje dłonie i obrócił ku
sobie. Zmusiłam się do otworzenia oczu, choć byłam bardzo senna. Był blisko
mnie, chyba nade mną kucał. – Coś ci
dolega? Jesteś cała we krwi – wydawał się być przerażony stanem, w jakim
mnie znalazł. Potoczywszy wzrokiem po moim ciele, jego twarz dziwnie zniekształciła
się, kiedy odwrócił ode mnie głowę.
Patrzyłam
tępo na niego, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Czy wyznać, że wyrwano mi serce
i krwawię? Czy może powiedzieć, że się spóźnił i już nam nie pomoże. Miałam
wrażenie, że i tak nie prześlę ani jednego słowa, więc nie wyrzekłam nic.
– Kiwnij głową czy mnie
rozumiesz – usłyszałam komendę w swojej głowie, ale zignorowałam
ją równie łatwo jakbym zbagatelizowała bzyczenie muchy... Wyjątkowo natarczywej
muchy, która nie chciała zostawić mnie samą, kiedy ja o tym marzyłam. Tylko ja
i Anthony aż do śmierci, tak jak mieliśmy wkrótce ślubować... Pierre mi w tym przeszkadzał,
nieustannie wdzierając się do mojego umysłu.
– Jest w szoku
– stwierdził brunet, podnosząc wysoko wzrok. Musiał rozmawiać z kimś, kto nad
nim stał. Nie potrafiłam podnieść do góry głowy, żeby sprawdzić, kto to był; byłam
taka zmęczona. Dawny Francuz spojrzał na rozdartą sukienkę i zmarszczył brwi,
taksując dalej moje ciało. Nagle jego usta wykrzywiły się ze zgrozy. Podniósł moją
rękę.
– Niech to szlag – przeklął,
ewidentnie wyprowadzony z równowagi. Usłyszałam darcie materiału, by po chwili
poczuć ucisk na swoim nadgarstku. Zrobił mi prowizoryczny opatrunek, żeby
zatamować krew. Chciałam poprosić, żeby go zdjął, ale on niespodziewanie się podniósł
i zniknął mi błyskawicznie z oczu. Nie byłam w stanie zerwać materiału sama,
także zostawiłam go. On i tak już nic nie da, było na to za późno.
Zapatrzyłam
się w dal. Las, który otaczał Lagunę nie wydawał mi się już aż tak groźny. Drzewa
wyglądały smukło, dostojnie, kiedy tańczyły na wietrze poruszane przez łagodne podmuchy
powietrza. Przymrużone oczy, które dostrzegłam zza krzakiem nie wywoływały u
mnie dreszczy na skórze, lecz przyjemne ciepło, rozlewające się po ciele. Obserwowały
mnie w skupieniu, chcąc na mnie zapolować, ale zanim zdążyły zrobić cokolwiek wrócił
Pierre, zasłaniając mi widok jasnych ślepi. Klęknął na jedno kolano i spróbował
pociągnąć mnie w górę.
– Chodź, jedziemy do
szpitala. Samochód już czeka – wyjaśnił, podnosząc
mnie niemal do pozycji stojącej. Nie przewidział jednak tego, że trzymałam mocno
rękę Anthony’ego, a w momencie gdy chciał mnie rozdzielić z ukochanym uczepiłam
się go jeszcze bardziej, przez co zachwiałam się z Pierrem i ledwo uniknęłam
zderzenia z ziemią. Brunet szarpnął mnie ponownie do góry, ale widząc, że w
dalszym ciągu nie zamierzam nigdzie z nim pójść rozkazał twardo: – Zostaw go. Jemu już nie pomożesz.
Miałam
ochotę krzyknąć, że nie zostawię Anthony’ego, ale nie potrafiłam. Byłam zbyt
rozkojarzona czy też otumaniona, żeby użyć funkcji telepatycznych, a głos
ugrzązł mi w gardle. Dlatego nie zareagowałam, uparcie trzymając przyjaciela w
żelaznym uścisku, czując się jak stara, wypchana kukła, którą można szarpać do
woli, bo i tak nie zareaguje w żaden sposób.
Chłopak
ponownie mną potrząsnął, a ja znowu nie odpuściłam. Ściskałam kurczowo dłoń mojego
przyjaciela, który leżał na ziemi. Był tak nienaturalnie siny...
Nie
mogłam go zostawić, nie chciałam. Mieliśmy umrzeć razem…
Brunet
dalej chwilę ze mną walczył, aż nie wytrzymał i zezłościł się.
– Cholera jasna. Ariana,
puść go, on nie żyje! – wrzasnął w mojej głowie. Poczułam
oszałamiający ból, który kiełkował w moim mózgu i z sekundy na sekundę rósł w
siłę. Rzuciłam ostatni raz wzrokiem na Anthony’ego.
On nie żyje.
Nigdy
nie myślałam, że będę w stanie poczuć coś takiego. Cierpienie tak wielkie, że
nawet trudno je opisać, by oddać jego moc. Rozpacz, przypominająca bezdenną
otchłań bez żadnej nadziei.
Zabierają mnie od
ciebie – pomyślałam żałośnie, pozwalając żeby zimna dłoń mojego
przyjaciela wysunęła się z mojej. Pierre chwycił mnie szybko pod ramię, jakby
bał się, że zaraz się rozmyślę, a on musi się pospieszyć i skorzystać z mojej
nieuwagi. Podciągnął mnie do góry, opierając niemal cały mój ciężar na sobie.
Mimo jego pomocy, w dalszym ciągu nie mogłam nawet ustać. Zachwiałam się jak
jakiś pijak, po czym osunęłam bezwładnie w ramiona chłopaka. Nie mogłam iść, oczy
mi opadały i chyba zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością.
Wyczułam,
że z zadziwiającą łatwością Pierre wziął mnie na swoje ręce, jakbym już nic nie
ważyła i zaczął gdzieś iść. Śpieszył się.
– Przeżyjesz –
usłyszałam ciche zapewnienie w głowie, zanim całkowicie odpłynęłam. – Musisz, obiecałem mu.
Tak
bardzo pragnęłam zapytać: komu, Anthony’emu?
Kontaktowali się? Jeśli tak, to czemu nie przyjechał wcześniej?
Niestety,
nie dałam już rady.
Umierałam.
Tylko tego byłam stuprocentowo pewna, ale byłam z tym też całkowicie pogodzona.
W zasadzie, nie mogłam już doczekać się kresu swojego żywota. Będzie tak jak
przed moimi narodzinami, zniknę, rozpłynę się. Nie będę czuć bólu, ani żalu. Wielka
pustka, która teraz mi towarzyszy ustąpi miejsca nicości. A wszelkie pytania zabiorę
ze sobą do grobu.
***
Zanim
otworzyłam oczy usłyszałam dość, by wywnioskować, że dalej żyję. Liście drzew
szumiały w oddali; ktoś musiał zostawić otwarte okno w pokoju, w którym
leżałam. Jakaś osoba usiadła właśnie na krześle, które śmiesznie zazgrzytało
pod jej naporem; tą osobą była pewnie moja mama.
Nie
chciałam przekonywać się czy mam rację, bo nie byłam w stanie spojrzeć rodzinie
w oczy. Nie mogłam opowiedzieć ciotce i wujkowi jak zginął ich syn. Nie
zniosłabym tego.
Postanowiłam
zatem wyszukać myślami przyczynę mojego nieszczęścia, Pierre’a, gdy
zorientowałam się, że coś było nie tak. Czułam się inaczej… potężniej, jakby
moje myśli mogły sięgać poza kontynenty.
I
właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że do państwa musiały dotrzeć akta
J&J. Byłam jedynym właścicielem firmy oraz Laguny, bo Anthony nie żył. Nagle
zachciało mi się wymiotować i tylko ostatkiem woli powstrzymałam się, żeby tego
nie zrobić. Rodzice nie przewidzieli takiej sytuacji, nie przepisali firmy
tylko mi, więc co teraz z tym zrobimy? Czy będziemy mogli cofnąć darowiznę? Ja
na pewno nie będę zarządzać nią sama – muszę szybko pozbyć się tego obowiązku i
skończyć tę mękę.
Chyba
pierwszy raz w życiu pomyślałam o samobójstwie. Pragnęłam zabić się szybko byle
tylko nie żyć w świecie, w którym nie ma Anthony’ego.
Uświadomiłam
sobie, że zaciskam pięści na czymś miękkim i czuję taką żałość, że mam ochotę
się rozpłakać. Wargi zadrżały mi, gdy spróbowałam pohamować swój szloch.
Otworzyłam
oczy. Znajdowałam się w słabo oświetlonej sali szpitalnej. Rozejrzałam się
wokół, spodziewając się zastać swoich rodziców. Nie było ich. Zamiast siedzącej
na krześle mamy, napotkałam nieprzeniknione spojrzenie Pierre’a.
– Żyję –
przesłałam mu jedno, krótkie słowo. Chłopak uśmiechnął się do mnie, ale jego
radość nie trwała długo, bo szybko przygasła w momencie gdy usłyszał mój wyrzut.
– Jakim prawem mnie uratowałeś? –
zapytałam jadowitym głosem. Nie prosiłam chłopaka o pomoc, co więcej nie
życzyłam jej sobie, więc miałam prawo być na niego zła.
Pierre
się zmieszał. Spuścił wzrok i zacisnął szczękę, a ja prychnęłam cicho, myśląc
ironicznie, że chyba nie był na tyle głupi aby liczyć na moją wdzięczność i
podziękowania za ocelenie.
– Więc chciałaś się
zabić? – przesłał mi pytanie, stwierdzając zapewne, że sama
pocięłam się po śmierci Anthony’ego. Nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu,
więc patrzyłam z obojętnością na biały sufit. – Ja wiem, że ci trudno, ale powinnaś
się wziąć w garść, bo musisz się o czymś dowiedzieć – objęłam go chłodnym
spojrzeniem. Chłopak właśnie drapał się po karku, jakby był zażenowany tą
sytuacją. W zasadzie nie obchodziło mnie to, co ma mi do powiedzenia. Chciałam,
żeby szybko wyszedł i zostawił mnie w spokoju.
Spojrzałam
w kąt sali, gdzie na stoliku leżały jakieś leki. Miałam nadzieję, że są to
jakieś środki nasenne, które będę mogła zażyć, kiedy Pierre opuści pokój. Oby
było ich na tyle aby usnąć na zawsze.
– Streszczaj się –
rzuciłam, tocząc wzrokiem po pomieszczeniu by upewnić się, że nie ma żadnych
kamer i jestem sama. Oczywiście, że byłam – rodzice nie umieściliby mnie razem
z innymi pacjentami, bo byłam od nich lepsza…
Chłopak
westchnął przeciągle i przegryzł dolną wargę. Nigdy nie widziałam żeby
zachowywał się w ten sposób – jak typowy, zmieszany facet. Przypomniał mi tym
czynem Anthony’ego, chociaż mój przyjaciel bardzo rzadko tak się zachowywał. Poczułam
jak pojedyncza łza spływa mi po policzku, a następnie wsiąka we włosy.
– Na chwilę przed waszym
dostaliśmy inne zgłoszenie – zaczął wreszcie brunet, niepewnie
na mnie zerkając. – Z przyjęcia, które
opuściliście. Dlatego jak głupi ruszyłem do pałacu, będąc pewnym, że tam
będziesz – wyznał cicho. Zmarszczyłam brwi, mimowolnie wyczuwając, że
Pierre kłamie – przecież próbowałam się z nim skontaktować a jego nie było w
zasięgu.
Po
chwili zastanowiłam się co mogło stać się na przyjęciu, że zawitała tam
policja, ale nie miałam żadnego pomysłu, a chłopak nie kwapił się do
kontynuowania, więc ostatecznie zapytałam:
– Co tam się stało? –
syknęłam, zgrzytając zębami. Wolałam, żeby Pierre opowiedział mi wszystko sam,
niż żebym była zmuszona dopytywać.
– Zaatakowano ich znienacka – przesłał mi po chwili, zakładając ramiona na
krzyż. Poczułam, że zasycha mi w ustach. Moje oczy spoczęły na chłopaku,
niedowierzając w to, co właśnie usłyszałam. Przecież to niemożliwe aby
ktokolwiek zaatakował nasze przyjęcie zaręczynowe...
– Co chcesz przez to
powiedzieć? – zadałam kolejne pytanie, podnosząc
się, żeby usiąść na łóżku. Co dziwne, nie wyczułam żadnego bólu z
zabandażowanego nadgarstka, pewnie naszprycowano mnie lekami.
– Wyłączono prąd. Mężczyźni
w kominiarkach dostali się na przyjęcie i zaczęli do wszystkich strzelać. Kiedy
tam przybyliśmy było już za późno, nie mogliśmy nic zrobić, bo ich już nie
było, za to wszędzie leżały trupy – Pierre westchnął
przeciągle, nie spuszczając ze mnie wzroku. Otworzyłam ze zdumienia usta, ledwo
rozumiejąc co do mnie mówi.
– Co? –
zdołałam jedynie wykrztusić.
– Znajdowali się tam
biznesmeni z całej Ciszy, ktoś chciał się ich najwidoczniej pozbyć – ktoś?
Prąd? Kominiarki? Kamal i ci trzej mężczyźni, którzy nas zaatakowali również je
mieli… Zaczęłam głośniej dyszeć, jakbym przebiegła co najmniej kilka
kilometrów, a na moim czole pojawił się pot.
– Moi rodzice i... – przesłałam,
ale Pierre przerwał mi gwałtownie. Poczułam nagle rozchodzące się ciarki po
całym moim ciele.
– Nie żyją. Tak mi przykro
– powiedział
ze smutkiem jednak w jego oczach zobaczyłam coś jeszcze. Być może było to współczucie,
a może niechęć, że to on musi mi przekazać takie wieści. – Dziadkowie, ciotki, wujkowie, znajomi również. Zabili wszystkich,
oprócz Victora. Był jedynym dzieckiem na przyjęciu. Przed rozpoczęciem strzałów
ktoś musiał go uśpić i umieścić w którymś z pokojów, bo on nic nie pamięta.
– Nie… – potrząsnęłam
głową w amoku, nie wierząc w to co słyszę. Zamknęłam oczy, mrużąc je usilnie,
jakbym była pewna, że to mi pomoże. To jakiś koszmar, z którego zaraz się
obudzę… Będę znowu tańczyć z Anthonym na przyjęciu, moi rodzice i wujostwo będą
stać nieopodal nas, ciesząc się naszym szczęściem. Wyszukałam myślami najbliższych
krewnych, ale napotkałam barierę, taką samą jaka towarzyszyła mojemu
przyjacielowi. Pierre musiał powiedzieć mi prawdę.
To dlatego ani ja ani
Anthony nie mogliśmy się z nikim stelepatować.
Oni również nie żyją... – pomyślałam
bliska histerii. Złapałam się za włosy, jak gdybym chciała je wyrwać, ale nie
miała na to wystarczającej siły. Nie, to
niemożliwe. Nie mogłam ich też stracić... – powtarzałam sobie jak mantrę,
niezdolna by skupić się na czymkolwiek innym.
– I teraz masz dwa
wyjścia – doleciał do mnie cichy głos Pierre’a po kilku minutach.
– Albo pogrążysz się w żalu, co jest
kompletnie zrozumiałe, albo zawalczysz.
Rzuciłam
wzrokiem na tabletki, które leżały niemal w zasięgu mojej dłoni, a które mogłam
teraz bez obaw o firmę zażyć.
– Walczyć? –
zapytałam, ledwo zdolna by przesłać swoje myśli. Wyczułam zdradzieckie łzy,
napływające do moich oczu. – Przecież nie
mam już nikogo...
– Masz kuzyna, a to
jeszcze dziecko. O niego powinnaś walczyć – odpowiedział. Spojrzałam
na chłopaka z oszołomieniem. Jego oczy z pewnością mi teraz współczuły, ale nie
tego teraz potrzebowałam. Nie chciałam litości, pragnęłam wyjaśnień dlaczego to
wszystko tak nagle na nas spadło.
Mam Victora –
pomyślałam. Poczułam mimowolne ciepło na myśl o chłopcu. Wiedziałam, że
znajduje się blisko, mogłam się z nim skontaktować nawet już teraz. Obiecałam Anthony’emu, że się nim zaopiekuję
– wspomniałam jego prośbę.
–
Trafi do domu dziecka – kontynuował Pierre ostudzając moje nadzieje – bo do osiemnastego roku formalnie nic nie
ma. Chyba że... weźmiesz się szybko w garść i
wykorzystasz swoje wpływy, aby go adoptować.
Co
zrobi Ariana?
A)
Otrząśnie
się po stracie rodziny i postanowi adoptować Victora;
B) Ariana
postanowi popełnić samobójstwo;
C) Inna
opcja – zaproponuj ją sam.
Zdecydowanie A. Ona musi się zaopiekować tym chłopcem!
OdpowiedzUsuńTo było śmiałe posunięcie, ciekawa jestem co będzie dalej skoro Ariana straciła prawie wszystkich członków rodziny... Nie ma przyjaciół, została sama. No, są jeszcze Jose i Pierre, ale po tym wszystkim Francuzowi już nie ufam. Tak jakbym nieświadomie zaufała Jose, tak jak radził Anthony, a bała się że Pierre działa nieczysto.
Ciekawość mnie zżera, co dalej. Opowiadanie zmieniło swój tor o 360 stopni!
Cass
Dziękujemy - ja i siostra :)
UsuńZaskoczyło mnie, że wszyscy pomarli i zastanawiam się kto za tym stoi.
OdpowiedzUsuńCo do Victora, to nie lubię gówniarza, ale to dlatego, że jest rozpuszczony, gdyby był moją rodziną, to też w takiej sytuacji bym go nie zostawił.
Dziękujemy - ja i moja siostra :)
Usuń