ROMEO
I JULIA
– Pierre, błagam, pomóż
mi!
– pomyślałam w akcie desperacji, próbując wysłać myśli do dawnego Francuza, gdy
odnotowałam, że Kamal ponownie zaczął bić szatyna. Ku mojej rozpaczy, już po
sekundzie wiedziałam, że policjanta nie ma w moim zasięgu.
– Puść go!
– krzyknęłam, schylając się, by ugryźć trzymającego mnie mężczyznę w rękę.
Niestety, on przewidział mój ruch i pociągnął mnie za włosy, żebym stała
wyprostowana.
Nie
wiedziałam, co dalej robić. Po kilku minutach, które ciągnęły się dla mnie jak
wieczność, a podczas których Kamal okładał Anthony’ego brutalnie pięścią, ten
ledwo trzymał się na nogach. Próbował zachować równowagę, ale byłam pewna, że
gdyby nie mężczyźni, którzy trzymali go za ramiona, od razu by się przewrócił.
Nie
zdawałam sobie sprawy z tego, że od jakiegoś czasu płakałam – zrozumiałam to dopiero
wtedy, kiedy poczułam pieczenie w oczach. Najwidoczniej tusz mi się rozmazał,
ale make-up był ostatnim moim zmartwieniem. Bałam się o Anthony’ego, który
został już niemal zmasakrowany.
Krew
pokrywała jego twarz i spływała po szyi na ramiona. Szatyn był chyba
półprzytomny, ledwo widział, co się działo, gdy Kamal bił go raz za razem, ale
postanowił wykrzesać z siebie energię, żeby się ze mną porozumieć.
– Policja nie... przyjedzie...
Mówi... prawdę... Uważaj... na Pierre’a, a... zaufaj José.
Zaopiekuj się... Victorem i... rodzicami.
Obiecaj...
– Nie, nic ci nie
będzie – zaprzeczyłam załamana jego słowami.
– Obiecaj – powtórzył
cicho, domagając się mojego słowa.
– Obiecuję, ale nie
możesz się poddać... proszę... – załkałam głośno, nie
mogąc znieść widoku maltretowanego chłopaka.
Wreszcie
mężczyźni cofnęli się, a mój przyjaciel upadł na ziemię. Myślałam, że to
koniec, ale to nie usatysfakcjonowało Kamala. We trójkę zaczęli go kopać.
– Błagam, zostawcie go!
Zrobię wszystko, przysięgam – zarzekałam się załamującym się
głosem. Znowu nikt się mną nie przejął. A ja nie mogłam patrzeć jak biją mojego
przyjaciela, więc zrobiłam coś, czego nie powinnam nigdy robić, ale sądziłam,
że to przykuje ich uwagę. I nie pomyliłam się.
–
Zostawcie go! – krzyknęłam na głos,
wbijając pełne nienawiści spojrzenie w mężczyzn. Wszyscy trzej znieruchomieli,
a osiłek, który mnie trzymał, aż się wzdrygnął.
– No proszę, a to
ciekawe… – Kamal spojrzał na mnie z uznaniem, cicho
się ze mnie podśmiewując. Przez jakiś czas po prostu się na mnie gapił, a ja
byłam wdzięczna, że dał spokój Anthony’emu. Następnie bez żadnego ostrzeżenia
znowu zaczął kopać chłopaka, a wraz z nim jego żołnierze.
W
tym momencie uświadomiłam sobie, że jeśli zaraz nie przestaną, pobiją szatyna
na śmierć. Krew znajdowała się już wszędzie, na ziemi, na nich, a nawet na
pobliskim samochodzie. A ja nie mogłam nic zrobić, tylko patrzeć, czekać i
zalewać się łzami.
– Pamiętaj... zawsze...
cię kochałem... – usłyszałam niewyraźne wyznanie mojego
przyjaciela. Jego głos był przerywany, jakby wypowiedzenie tych kilku słów kosztowało
go zbyt wiele wysiłku.
– Anthony? –
wydukałam, czując wielką gulę w gardle. Chłopak chciał się ze mną pożegnać, co
znaczyło tylko jedno – stracił nadzieję na ocalenie. – Walcz, słyszysz? Proszę, nie możesz mnie zostawić – wysłałam mu
swoje błaganie, choć nie byłam pewna czy je usłyszał.
Wrzasnęłam
ponownie na głos, mobilizując całą siebie, żeby wyrwać się mężczyźnie, który mnie
trzymał. Kamal tylko na moment podniósł na mnie wzrok, żeby złapać oddech i
znowu powrócił do katowania mojego przyjaciela.
Próbowałam
wydrzeć się z łap mężczyzny i znowu nie udało mi się. Prawdę powiedziawszy tym
razem było już całkiem blisko, omal mnie nie puścił, gdy kopnęłam go szpilką w
nogę i jednocześnie ugryzłam, ale jakoś zdołał utrzymać swój żelazny uścisk. Po
kolejnych kilku minutach szarpaniny opadłam z sił, wypłakując sobie oczy.
Nie
mogłam wyobrazić sobie jak można być tak sadystycznym potworem, żeby najpierw
zabić swoją dziewczynę, a potem za karę zmasakrować nieznajomego sobie
dziewiętnastolatka. Wygląda na to, że José miał ostatecznie rację – to człowiek
jest najgorszą kanalią chodzącą po tej ziemi, bo nawet zwierzę nie niszczy w
ten sposób wszystkiego, czego się dotknie.
Wreszcie
mężczyźni wyprostowali się. Anthony nie ruszał się, pewnie stracił przytomność.
Kamal spojrzał na mnie zwycięsko.
– No i już po twoim
chłoptasiu – sytuacja najwyraźniej go bawiła.
Spojrzałam ze zdziwieniem na mężczyznę.
Już po nim?
– powtórzyłam do siebie głucho. Nie zrozumiałam, przecież zaraz zawiozę szatyna
do szpitala i jakoś z tego wyjdzie. Przeżyje, da radę.
Kamal
spojrzał najpierw na swój zegarek, by następnie wyjąć całkiem spory nóż z
kieszeni i zacząć go obracać w dłoni. Wyglądał jakby nad czymś dumał, ale po
chwili zdecydował, że nie mają czasu.
– Śpieszy nam się, a
szkoda, bo chętnie bym się z tobą pobawił – na jego
szatańskiej twarzy zapewne zagościł kpiący uśmiech. – Nikt nie będzie mi mówił
co mam robić, a czego nie. Oboje umrzecie.
Umrzecie? –
pomyślałam. Anthony nie żyje? –
przeniosłam wzrok z Kamala na nieprzytomnego chłopaka, leżącego w kałuży
własnej krwi. Kolejna łza stoczyła się po mojej twarzy.
–
Zabić ją.
Nawet
się nie przejęłam, jak usłyszałam te słowa. W głębi duszy byłam chyba nawet
wdzięczna. Przeczuwałam, że ta bestia mówi prawdę, Anthony nie przeżył tego spotkania,
nawet ja ledwo mogłam go poznać.
Właśnie
w tej chwili doszłam do wniosku, że od samego początku celem Kamala nie było
zwykłe pobicie, tylko zabicie mojego przyjaciela, a moją karą było właśnie to –
patrzenie jak go maltretują bez możliwości pomocy. Wolałabym, żeby zabili mnie
od razu, niż zmuszali do pozostania biernym obserwatorem. Taką oto zemstę
wymyślił on na Halszce, mnie i Anthonym, za to, że zdecydowaliśmy się złożyć na
niego donos.
Patrzyłam
na swojego przyjaciela tępo, nie zwracając uwagi na otoczenie. Jak przez mgłę
pamiętam jeszcze krótką wymianę słów pomiędzy mężczyznami.
– Co mam zrobić?
– Co chcesz. Zabij ją,
zgwałć, poćwiartuj. Cokolwiek. A najlepiej wszystko naraz, kolejność dowolna –
wyjaśnił spokojnie Kamal, ale po jakimś czasie zmienił zdanie.
– Albo może... niech
popełni samobójstwo. Tylko zrób to szybko, bo stary mówi, że nie mamy czasu.
Po
chwili jakiś mężczyzna chwycił moją rękę i zrobił szybkie cięcie. Myślałam, że
podcinanie żył boli lub szczypie, ale ja nie wyczułam nic takiego.
Najwidoczniej cierpienie psychiczne przebiło ból fizyczny.
Poczułam,
że mężczyzna, który dotychczas mnie przytrzymywał, wreszcie mnie puścił. Nogi
same się pode mną ugięły, a ja upadłam ciężko na ziemię. Nie zwlekałam długo.
Na klęczkach poczęłam się zbliżać do mojego przyjaciela. Spazmatyczny płacz
wstrząsał raz za razem moim ciałem. Nie widziałam czy Kamal już pojechał, czy
też stał nade mną; chyba było mi wszystko jedno. Wreszcie mogłam być blisko
Anthony’ego i tylko to się liczyło.
Miał
zamknięte oczy. Krew pokrywała całą jego twarz, zabarwiając również białą,
elegancką koszulę. Muszki nie miał już na sobie, musiał ją zostawić w Lagunie.
– Anthony? Słyszysz
mnie? – załkałam, przyciskając swoją dłoń do ust.
Chciałam się powstrzymać i nie rozpaczać dopóki nie byłam pewna, co z nim jest,
ale znajdowałam się w takiej rozsypce, że nie mogłam opanować swoich emocji.
Dotknęłam
jego twarzy. Była nienaturalnie zimna. Odgarnęłam włosy z jego czoła, a
następnie przyłożyłam drżące palce do jego szyi.
Poczułam
jakby ktoś wyrwał moje serce, a następnie zmiażdżył je i rozsypał na tysiące
kawałków. Nie wyczułam żadnego pulsu.
–
Nie – wyszeptałam. Pokiwałam głową, nie mogąc uwierzyć, że mój przyjaciel
rzeczywiście leżał przede mną martwy.
Spróbowałam
wyczuć jego obecność w myślach, ale poczułam opór, tak jakby Anthony znajdował
się za daleko mnie.
Kamal
mnie nie okłamał. Mój narzeczony nie żył, nie było już żadnej szansy, aby go
uratować.
–
Nie zostawiaj mnie, proszę – wybełkotałam ledwo przytomnie. Znowu mówiłam na
głos, ale tym razem nawet nie zwróciłam na to uwagi. Prawdopodobnie ostatni raz
mogłam komunikować się z przyjacielem w ten sposób i nie zamierzałam z tego
rezygnować. Obraz zaczął się przede mną rozmazywać, ale nie wiedziałam czy
spowodowały to łzy, które ponownie napływały do moich oczu i zamazywały jasność
widzenia, czy też cięcie na mojej ręce.
Opadłam
na Anthony’ego, przylegając do jego zimnego tułowia.
Płakałam
długo i bezustannie aż zrobiło mi się potwornie zimno. Czułam się też jakbym
ponownie zaczęła tracić wzrok. Mimo że ciągle widziałam, to wszystko było
zamazane, mętne, bez żadnego koloru. Nie było nikogo, kto wyciągnąłby do mnie
pomocną dłoń, wsparł dobrym słowem, bo mój najlepszy przyjaciel umarł, a
zamiast serca w moim ciele pozostała jedynie wielka, czarna dziura.
Popadłam
w otępienie. Siedziałam nad martwym ciałem swojego przyjaciela, który za
miesiąc miał zostać moim mężem, a którego kochałam nad własne życie.
Zdumiewające, że dopiero po jego odejściu odkryłam ogrom tej miłości. Czemu zazwyczaj
tak jest, że ludzie nigdy nie doceniają bliskich za życia, w ten sam sposób jak
to robią, gdy jest już na to za późno?
Nie
mogłam go zostawić, dlatego trzymałam go za rękę i czekałam. Pewnie powinnam
kogoś zawiadomić, ale przyjacielowi nie mogłam już pomóc, a ja sama nie
chciałam ratunku. Umrzemy razem, niczym Romeo i Julia z powieści
Szekspirowskiej, którą przeczytał mi Anthony po długich namowach, kiedy miałam
czternaście lat. Wtedy myślałam, że jest to najtragiczniejsza miłość wszech czasów
– dzisiaj było to moje życie.
Westchnęłam
cicho, zamykając powoli oczy.
Przez
osiemnaście lat nie wierzyłam w życie pozaziemskie. Jednak teraz pragnęłam,
marzyłam, żeby jakieś istniało, a mi dane było jeszcze chociaż raz spotkać swojego
przyjaciela.
***
Wybaczcie.
Choć sama nad tym boleję, bo Anthony był jednym z moich ulubionych bohaterów,
właśnie tak musiało być. Od samego początku miałam zarys tych wydarzeń bo taki
zwrot akcji był niezbędny dla tego opowiadania.
Moja
decyzja jest niepodważalna, co oznacza, że chłopak nie pojawi się już w
opowiadaniu, chyba że w jakiś retrospekcjach, a i tego nie planuję na razie
robić.
Dzisiaj
opcji do wyboru nie będzie bo za wiele musiałabym zdradzić co wydarzy się w
kolejnym rozdziale.
Ale... naprawdę?...
OdpowiedzUsuńJestem w szoku. Mało kto decyduje się na uśmiercenie bohatera, przynajmniej ja nigdy czegoś takiego nie czytałam na blogach, przez co na razie nie wiem czy to zaskoczenie na plus, czy minus...
Ciekawość mnie zżera co będzie dalej.
Pozdrawiam,
Mary
Dziękuję za komentarz w imieniu siostry. Niestety, naprawdę :(
UsuńJa też czuję cierpienie Ariany, aż chce mi się płakać :( RIP Anthony (wiem, że to tylko bohater, ale... )
OdpowiedzUsuńMyślałam, że na tym Twoja siostra poprzestanie, śmierć Anthony'ego całkowicie zmieni opowiadanie, a jednak się pomyliłam.
Cass
Dziękuję w imieniu siostry za komentarz.
UsuńA ja, jeśli mam być szczery, to za Anthonym nigdy nie przepadałem, brakowało mi w nim "tego czegoś", takiej wielowymiarowości, by był w stanie zafascynować mnie jako postać. Był po prostu dobrym chłopcem bez jaj, który nawet na końcu nie potrafił wpłynąć na własną kobietę.
OdpowiedzUsuńOstro go oceniłeś, ale rozumiem Cię. Z tego co podpytałam siostrę, to jeszcze zmienimy zdanie o Anthonym, ale nie będę tu spojlerować skoro sama niewiele wiem :)
UsuńDziękujemy.