PLAN DZIAŁANIA
Ciotka
Claire stwierdziła, że sama przygotuje niedzielny obiad i dała wolne swojej
gosposi. Każdy z nas wiedział jednak, że nie potrafi ona gotować, więc rodzice
zaproponowali swoją pomoc, a także i moją… Choć nie miałam ochoty, by widzieć
się dzisiaj z wujostwem i ich starszym synem nie miałam innego wyjścia, jak
posłusznie powlec się za mamą i tatą do sąsiedniej willi...
***
– Dalej się na mnie
gniewasz? – usłyszałam głos przyjaciela w swojej głowie, gdy
kroiłam marchewki. Zerknęłam na niego z boku, zastanawiając się, dlaczego
ciotka nie kazała jemu niczego robić.
Pewnie zdawała sobie sprawę, że syn odziedziczył po niej talent kulinarny…
Usłyszałam
donośny śmiech dorosłych z salonu. Oprócz surówki było już prawie wszystko
przygotowane, dlatego nasi rodzice zasiedli tymczasowo na sofach.
– Daj mi spokój
– burknęłam, przygotowując marchewki do umycia. Przepakowałam je do innej miski
i zabrałam pod zlew.
– Czyli tak –
wydedukował Anthony, podchodząc bliżej i biorąc ode mnie kilka warzyw. Stanął niedaleko
mnie, jakby celowo chciał mnie zdenerwować. Westchnęłam z rozdrażnieniem, posyłając
mu mordercze spojrzenie, czym się w ogóle nie przejął. Zaczął pukać część marchewek,
ignorując moją zdegustowaną minę. Co chwila przepychaliśmy się, by nasze
zieleniny znalazły się pod lecącym strumieniem wody. Po jakimś czasie miałam tego
dość. Rzuciłam swoje marchewki, rozbryzgując wodę dookoła.
Odeszłam
naprzeciwko zlewu i wbiłam rozgniewane spojrzenie w chłopaka. Oparłam się o
blat, zakładając ręce na krzyż. Anthony również odwrócił się w moją stronę,
podnosząc pytająco brew, jak gdyby chciał wiedzieć, o co się złoszczę.
Mierzyliśmy
się wzrokiem przez jakiś czas, aż nie usłyszałam komentarza mamy:
– Ariana, pokroiłaś
warzywa? – nie odrzekłam.
Miałam ochotę wyjść z rezydencji sąsiadów i wrócić do siebie.
Anthony
stał dalej przy zlewie z zaciśniętymi ustami i utkwionym we mnie spojrzeniem.
Trwało to do momentu, kiedy ciotka z mamą weszły do kuchni. Kobiety były z
czegoś bardzo zadowolone, a przynajmniej było tak do czasu, kiedy na nas
spojrzały. Chyba zauważyły, że pokłóciłam się z przyjacielem, bo powiedziały,
że dokończą surówkę i skierowały nas na górę.
Anthony
poszedł do swojego pokoju, a ja ruszyłam w kierunku dwóch piesków, które leżały
wyciągnięte na kanapie. Lotka siedziała koło nich, rozglądając się czujnie. Nie
miałam zamiaru pogodzić się z szatynem, skoro on robił wszystko, by mi
dokuczyć. Dodatkowo, wczoraj nawet nie chciał mnie słuchać. Nie pójdę przecież
na piętro do chłopaka, tylko dlatego, że nasze matki tak powiedziały...
Obiad
minął nam w całkiem przyjemnej atmosferze. Między przyjaciela, a siebie
usadziłam Victora, który nieustannie opowiadał o nauczycielu WF-u. Był to
podobno nowy belfer, który skończył jakąś szkołę wojskową.
– Jest naprawdę fajny
– powtórzył chłopiec po raz kolejny to samo zdanie. Był nim niewątpliwie bardzo
zafascynowany.
Chłopiec
uwielbiał każdego rodzaju gry – począwszy od tych komputerowych, po planszowe,
skończywszy na grach zespołowych, jakie przeważały na lekcjach WF-u. Był też
bardzo aktywny fizycznie, brał udział w niemal każdych rozgrywkach sportowych.
Nic więc dziwnego, że jego ulubionym nauczycielem stał się pan Jones.
Po
skończonym posiłku Victor i ja przenieśliśmy się do salonu. Chłopiec pobiegł po
szachy, gdyż obiecałam mu, że rozegramy jedną partię. Nie byłam najlepszym
graczem, ale chciałam zrobić przyjemność blondynkowi. Siedziałam więc na
kanapie, czekając na chłopca, kiedy podszedł do mnie Anthony.
– Nie możesz gniewać się
w nieskończoność – stelepatował się ze mną, sadowiąc
obok na kanapie. Zarzucił na mnie koc, jak gdyby czytał mi w myślach i
wiedział, że jest mi zimno.
– Mylisz się, mogę
– warknęłam nieuprzejmie, podkulając nogi. Pragnęłam, by chłopak dał mi spokój.
Victor
zszedł na dół, zawiadamiając mnie, że nie może znaleźć szachów. Zaśmiałam się
pod nosem, zauważając, że to nie pierwszy raz, gdy chłopiec coś zgubił.
– Jutro wyjeżdżamy,
córcia – poinformował mnie ojciec o swoich planach. – Mama i ja jedziemy w interesach na wschód.
Nie będzie nas może ze dwa tygodnie.
– Dobrze – odpowiedziałam,
myśląc ironicznie, że miło, iż dali mi znać tak wcześnie… Rodzice często
odbywali biznesowe podróże, ale ostatnio przeszło to już w nawyk. Na każdy
miesiąc, połowę spędzali poza domem.
Po
rutynowej rodzinnej pogawędce zapytałam Victora czy mogę skorzystać z jego
komputera, który leżał na stole. Był czarno-szary z jakimś super bohaterem z
boku. Nie wiem, co to był za idol, gdyż przestałam się tym interesować ponad
dziesięć lat temu, czyli zaraz po wypadku. Nie byłam zatem na bieżąco.
Chłopiec
podał mi komputer, mówiąc, że jest już włączony. Zalogowałam się na platformę,
indywidualny portal internetowy, w którym mogę skontaktować się ze wszystkimi
poznanymi przez siebie osobami. Zapytałam Halszkę co u niej słychać, wiedząc,
że mój przyjaciel od czasu do czasu zerkał, co piszę.
– Jaki zamówimy tort,
Ariano? – usłyszałam głos mamy w moim mózgu, nawiązujący do
zbliżającego się wesela.
– Wszystko mi jedno
– odesłałam, ignorując wymianę spojrzeń mojej rodzicieli i ciotki Claire.
Odczytałam wiadomość Halszki, która napisała mi, że u niej źle, gdyż był w jej
mieszkaniu Kamal, a ona potwornie się go boi.
– A nie powinno. To
ważny dzień… – rzucił wujek, ale przerwałam mu
rozwinięcie tych bzdur. Nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat, skoro były
większe problemy na świecie, niż wybór tortu…
– Chyba dla was. A jak
chcecie pytać o cokolwiek związanego z ślubem, to zwracajcie się z tym do
Anthony’ego, siedzi tu… – warknęłam, machając dłonią w
kierunku przyjaciela. Wolałam dać im wolną rękę w organizacji wesela, gdyż ja
nie miałam zamiaru się w to angażować. Doprawdy, było mi wszystko jedno, jak
będzie to wszystko wyglądać. Chciałam mieć to już po prostu za sobą…
– Idę do siebie –
zakomunikowałam, wylogowując się z platformy.
– Ariana!
– krzyknęła krytycznie moja matka, kiedy podniosłam się z kanapy. Nie mogłam
zareagować inaczej, jak trzasnąć widowiskowo drzwiami wejściowymi i wyjść na
świeże powietrze. Może zachowałam się jak rozkapryszona, mała dziewczynka, ale
nie mogłam dłużej zostać u sąsiadów. W głowie cały czas miałam wiadomość
Halszki, która twierdziła, że Kamal ją nachodzi. Problem taki jak wybór tortu
na ślub, uważałam za nieważny i strasznie głupi.
Wbiegłam
szybko po schodach na piętro i wpadłam do swojego pokoju. Byłam zła na
rodziców, na wujostwo, Anthony’ego i cały świat. Miotałam się chwilę po
sypialni, niezdolna by się uspokoić.
–
Głupi ślub! – krzyknęłam na głos, kopiąc leżącą na podłodze stertę ubrań. – Do
diabła z tym wszystkim! – wrzasnęłam chwilę potem, by w końcu rzucić się na
łóżko. Oddychałam głęboko, czując lekką ulgę, kiedy wyładowałam już swoją
złość. Leżałam tak jakiś czas, chowając głowę w ramionach, aż usłyszałam cichy
odgłos dobiegający z rogu mojego pokoju. Spojrzałam na klatkę baranka, mojego
króliczka. No tak, musiałam ją wystraszyć... Wyrzuciłam sobie, że nie
pomyślałam o swoim niewidomym zwierzątku, zanim weszłam do pokoju. Podniosłam
się z łóżka i pomału zbliżyłam do króliczka, przepraszając na głos swojego
futrzaka.
–
Pani była zła, ale nie na ciebie, malutka – włożyłam rękę do klatki i
pogłaskałam z czułością baranka po miękkim futerku. – Przepraszam, nie powinnam
krzyczeć. Na pewno się bałaś – mówiłam dalej, zwracając się do zwierzaka jak do
małego dziecka.
Króliczek
obwąchał niepewnie moją dłoń, jakby nie był pewien czy ma schować się do
swojego domku, czy dalej pozostać na widoku. Ośmielony tym, że poczuł zapach
mojej dłoni, zaczął pewniej kicać po klatce. Jak na moje oko, był dosyć żywy.
Siedziałam chwilę ze swoim zwierzątkiem, po czym chwyciłam ręcznik i ruszyłam
do łazienki, żeby zrelaksować się w wannie.
Napuściłam
gorącej wody i weszłam do środka, zanurzając się aż pod samą brodę.
Zastanowiłam się, jak mogłabym pomóc Halszce. Najbezpieczniej byłoby przeczekać
sytuację i zobaczyć czy zajmie się tym policja. Aczkolwiek jeśli prawdą było
to, co dowiedziałam się od Pierre’a i mężczyzna ma krewnego w komendzie, to
mogę już zapomnieć o tym wariancie. Funkcjonariusze prawa nie zrobią z nim nic
z obawy o swoje zwolnienie.
Mogłam zacząć zatem swoje małe śledztwo.
Dowiedzieć się kim był Kamal, czym się zajmował. To dziwne, ale nie wiedziałam
tego. Może udałoby mi się wysunąć jakieś wnioski i podpowiedzieć dawnemu
Francuzowi, że były facet Halszki jest zbyt niebezpieczny, aby przebywał na
wolności.
Z
tą myślą wyszłam z łazienki. Byłam całkiem usatysfakcjonowana, gdyż
przynajmniej miałam jakiś plan działania. Nie mogłam pozostawić moją koleżankę
na pastwę Kamala.
Wycierałam
ręcznikiem głowę, idąc przez korytarz i dumając nad tym, że już jutro zrobię
mały wywiad o mężczyźnie. Zobaczę, co z tego wyjdzie. Pociągnęłam za klamkę, z
impetem wchodząc do swojego pokoju. Podskoczyłam raptownie, widząc Anthony’ego,
który stał nieopodal mojego łóżka. Zapewne w tym momencie przypominałam śmierć;
natychmiastowo zrobiłam się bardzo blada.
–
Wystraszyłeś mnie – powiedziałam z pretensją, potrzebując chwili by się
uspokoić. Już myślałam, że to Kamal… Odłożyłam ręcznik na grzejnik i podeszłam
do szafy. – Czego chcesz? – zapytałam nieuprzejmie, starając się wyszukać swój
szlafrok. Nie mogłam go znaleźć przez kilkanaście sekund, z powodu bałaganu na
półce. Wypadałoby wkrótce posprzątać swoją garderobę, bo niedługo już nic nie znajdę
w tym rozgardiaszu.
–
Chcę zadać kilka pytań. Wyjaśnimy sobie wszystko, udzielisz mi kilka odpowiedzi
i już mnie nie ma – stwierdził Anthony, opierając się o framugę mojego łóżka.
–
Dobrze. Byle szybko – stwierdziłam. Ubrałam się w welurowy szlafrok, po czym podeszłam
do fotela, zakupionego w dawnej Tajlandii, by na nim usiąść.
–
Wystarczy, że odpowiesz: tak albo nie. Nie chcę żadnego tłumaczenia – wyjaśnił
Anthony, przeczesując niedbale palcami włosy.
Kiwnęłam
głową na znak, że zrozumiałam jego prośbę. Przyjaciel spojrzał na mnie uważnie
i powiedział:
–
Czujesz coś do Pierre’a, ale nie wiesz jeszcze, co – otworzyłam szeroko oczy.
Nie spodziewałam się, że szatyn będzie dopytywał o moją relację z dawnym
Francuzem.
–
Tak – odpowiedziałam, spuszczając z zawstydzeniem wzrok. Wiedziałam, że nie
mogę oszukiwać Anthony’ego w tej kwestii, ale było mi przykro, że nie mogę
zaprzeczyć. Chłopak postąpił kilka kroków w moim kierunku, by następnie kucnąć
przede mną na jednym kolanie.
–
Coś się zmieniło między nami – spojrzał mi w oczy. Wiedziałam, że znowu muszę
potwierdzić. Anthony został moim narzeczonym, to jasne, że się zmieniło. Poza
tym po wczorajszej kłótni trudno byłoby zaprzeczyć – chłopak dał mi do
zrozumienia, że jest we mnie… zauroczony. Nie potrafię nawet myśleć, że mogłoby
to być coś poważniejszego.
–
Tak – rzuciłam smętnie. Byłam strapiona tym, że przez nasz
przyszły ślub moja przyjaźń z Anthonym ucierpiała. Ostatnio ciągle nie możemy
dojść do porozumienia.
–
Ufasz mi? – padło kolejne pytanie. Zmarszczyłam brwi, ale odrzekłam pewnie:
–
Tak – tego, że darzę go zaufaniem byłam stuprocentowo pewna.
Anthony uśmiechnął się, przybliżając
niebezpiecznie blisko mnie.
–
Więc nie panikuj – poprosił, podnosząc moją brodę swoją ręką. Dopiero w tym
momencie uświadomiłam sobie, że chłopak ma zamiar mnie pocałować. Serce zaczęło
kołatać, a mi zrobiło się przeraźliwie zimno dosłownie w przeciągu chwili.
Przyjaciel przysunął się jeszcze bardziej, dotykając swoimi ustami moje.
Byłam
przerażona. Bałam się go odrzucić, żeby nie utracić jego przyjaźni, ale nie
mogłam dać mu do zrozumienia, że coś się między nami zmieni. Powoli musnął mnie
swoimi wargami. Poczułam kolejny prąd na ciele. Odsunęłam się od niego,
błagając, żeby zrezygnował.
–
Przestań, ja nie czuję tego samego – bąknęłam zawstydzona.
–
Mówiłem, żebyś nie panikowała – jego oddech owiał mi twarz, a ja zadrżałam
ponownie. – Zaufaj mi – wyszeptał, chwytając moją twarz w swoje dłonie i
ponownie się nade mną nachylając. Puls mi przyspieszył, kiedy przyjaciel znów
mnie pocałował, odrobinę intensywniej niż za pierwszym razem. Pomyślałam, że
powinnam go zatrzymać, jednak tym razem tego nie zrobiłam.
Czemu?
Sama się nad tym zastanawiałam, ale nie mogłam znaleźć sensownego
wytłumaczenia. Może chciałam wreszcie doświadczyć pierwszego pocałunku, a może
bałam się urazić przyjaciela? Czy może mimowolnie i ja tego chciałam? Wiem
tylko, że moje przerażenie ustępowało z sekundy na sekundę, zamieniając się w
uczucie, którego jeszcze nigdy nie czułam.
Dziwnym
wydawało mi się to, że mówiłam jedno, a chciałam czegoś innego. Odwzajemniałam
pocałunek, doznając rosnącą ekscytację i szczęście, gdy nagle się wszystko
skończyło. Anthony oderwał się ode mnie, oddalając tylko kilka milimetrów od
mojej twarzy. Pogładził delikatnie dłonią moje ramię, czym wywołał na mojej
skórze ciarki. Byłam pewna, że je wyczuł. Uspokajaliśmy oddech, wpatrzeni w
siebie. Oczy szatyna błyszczały z podekscytowania.
–
Idź już – wyjąkałam, spuszczając wzrok. Wyrzuty sumienia, które mnie dopadły po
fakcie, dały się we znaki. Dlaczego go nie odepchnęłam, kiedy miałam ku temu
możliwość?
Nie
śmiałam nawet na niego spojrzeć. Pozwoliłam by mnie pocałował, zmieniając
całkowicie naszą relację. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zamknęłam oczy,
chowając twarz w dłoniach.
Nic
nie odpowiedział, ale poczułam, że spełnia moją prośbę – podnosi się, a
następnie oddala. Nie usłyszałam jednak, żeby wychodził z pokoju. Musiał stanąć
przy drzwiach, wahając się, czy przez nie przejść.
–
Ariana – wyrzekł moje imię, jakby nalegając bym na niego spojrzała. Spełniłam
jego niemą prośbę, napotykając jego niebieskie oczy. Żałowałam, że jeszcze tam
stoi, zwłaszcza kiedy zobaczyłam jego radosny uśmiech. Najgorszy był fakt, że
to dzięki mnie promieniał szczęściem. – Miałem rację – rzucił na pożegnanie,
wychodząc pośpiesznie z pokoju.
W
tym momencie zdałam sobie sprawę, że mówił prawdę – naprawdę się we mnie
zauroczył czy może nawet zakochał. A był tak szczęśliwy, bo był pewien, że
uczucie to jest odwzajemnione…
Trzy
opcje do wyboru:
A) Ariana
przekona się, że darzy uczuciem Anthony’ego;
B) Ariana
pokaże Anthony’emu, że darzy uczuciem Pierre’a;
C) Ariana
z Anthonym wkrótce się pokłócą.
Opcja A :3
OdpowiedzUsuńDziś krótko, albowiem nie mam weny na komentarze XD serio.
Rozdział jak dla mnie był bardzo cudowny :D
Poprawiłabym jedynie jedno słowo: "– Ariana, pokroiłaś warzywa? – nie odrzekłam.(...)" - ja bym napisała zamiast "odrzekłam" to "nie odpowiedziałam". Lepiej brzmi ;)
Jak dla mnie to czarno na białym widać, że i ona coś do niego czuje, ale boi się do tego przyznać, bo przez wiele lat byli jedynie przyjaciółmi - jak rodzeństwo. A tu nagle rodzice ich zaręczyli, za chwilę Pierre, a potem Anthony coś do niej poczuł i BOOM!!! Jak lawina, wszystko spadło na biedną Arianę. Podziwiam ją, że jeszcze jakoś się trzyma z tym wszystkim.
I ogólnie... w sumie... to chyba już na tyle :/
Jakoś nie wychodzą mi dziś komenatrze...
Rozdział anielski :3
Pozdrawiam ciepło w te pełne inspiracji jesienne dni, i oby przywiały Wam obu mnóstwo inspiracji i weny ;)
anielskie-dusze.blogspot.com
Dziękuję za komentarz w imieniu siostry :)
UsuńJak do tego doszło, że tu nie ma mojego komentarza? Wydawało mi się, że komentowałem ten rozdział.
OdpowiedzUsuńCóż, opis tego wymuszonego wesela ciągle mnie bawi, bo jakby nie patrzeć, jako fan starodawnych romansideł, ten temat zawsze mi się podobał. Nawet kiedyś pokusiłem się o teorię, że rodzice zawsze mają rację, bo nawet jak planowali ślub dzieci to do grobowej deski, a nie do sędziego, który orzeknie rozwód, a jak dzieci same zaczęły śluby planować, to doprowadziło ich to do adwokata ;) Ale oczywiście wiadomo, że jakby rozwody kiedyś uzyskiwane były łatwiej, to niejedna by się o taki pokusiła, mając dosyć męża i pewnie odwrotnie także.
Plan panny A mnie nie bawi. Sprowadzi to kłopoty na wszystkich, czuję, że także na Anthoniego.
Masz niejako rację, Ariana sprowadzi kłopoty, ale już nic nie zdradzam, bo siostra zabroniła. Dziękujemy za komentarz :)
UsuńOpcja A jest tutaj najlepsza - sympatię i zaufanie czuję do Anthony'ego, ale do Pierr'a nie. On jest tajemniczy, ale nie wzbudza zaufania. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić opcji B.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobała wzmianka o króliczku oraz końcówka :)
Dziękujemy :)
Usuń