poniedziałek, 31 października 2016

Cichy Świat: Rozdział 12

PLAN DZIAŁANIA

Ciotka Claire stwierdziła, że sama przygotuje niedzielny obiad i dała wolne swojej gosposi. Każdy z nas wiedział jednak, że nie potrafi ona gotować, więc rodzice zaproponowali swoją pomoc, a także i moją… Choć nie miałam ochoty, by widzieć się dzisiaj z wujostwem i ich starszym synem nie miałam innego wyjścia, jak posłusznie powlec się za mamą i tatą do sąsiedniej willi...

***

– Dalej się na mnie gniewasz? – usłyszałam głos przyjaciela w swojej głowie, gdy kroiłam marchewki. Zerknęłam na niego z boku, zastanawiając się, dlaczego ciotka nie kazała jemu niczego robić. Pewnie zdawała sobie sprawę, że syn odziedziczył po niej talent kulinarny…
Usłyszałam donośny śmiech dorosłych z salonu. Oprócz surówki było już prawie wszystko przygotowane, dlatego nasi rodzice zasiedli tymczasowo na sofach.
– Daj mi spokój – burknęłam, przygotowując marchewki do umycia. Przepakowałam je do innej miski i zabrałam pod zlew.
– Czyli tak – wydedukował Anthony, podchodząc bliżej i biorąc ode mnie kilka warzyw. Stanął niedaleko mnie, jakby celowo chciał mnie zdenerwować. Westchnęłam z rozdrażnieniem, posyłając mu mordercze spojrzenie, czym się w ogóle nie przejął. Zaczął pukać część marchewek, ignorując moją zdegustowaną minę. Co chwila przepychaliśmy się, by nasze zieleniny znalazły się pod lecącym strumieniem wody. Po jakimś czasie miałam tego dość. Rzuciłam swoje marchewki, rozbryzgując wodę dookoła.
Odeszłam naprzeciwko zlewu i wbiłam rozgniewane spojrzenie w chłopaka. Oparłam się o blat, zakładając ręce na krzyż. Anthony również odwrócił się w moją stronę, podnosząc pytająco brew, jak gdyby chciał wiedzieć, o co się złoszczę.
Mierzyliśmy się wzrokiem przez jakiś czas, aż nie usłyszałam komentarza mamy:
– Ariana, pokroiłaś warzywa? – nie odrzekłam. Miałam ochotę wyjść z rezydencji sąsiadów i wrócić do siebie.
Anthony stał dalej przy zlewie z zaciśniętymi ustami i utkwionym we mnie spojrzeniem. Trwało to do momentu, kiedy ciotka z mamą weszły do kuchni. Kobiety były z czegoś bardzo zadowolone, a przynajmniej było tak do czasu, kiedy na nas spojrzały. Chyba zauważyły, że pokłóciłam się z przyjacielem, bo powiedziały, że dokończą surówkę i skierowały nas na górę.
Anthony poszedł do swojego pokoju, a ja ruszyłam w kierunku dwóch piesków, które leżały wyciągnięte na kanapie. Lotka siedziała koło nich, rozglądając się czujnie. Nie miałam zamiaru pogodzić się z szatynem, skoro on robił wszystko, by mi dokuczyć. Dodatkowo, wczoraj nawet nie chciał mnie słuchać. Nie pójdę przecież na piętro do chłopaka, tylko dlatego, że nasze matki tak powiedziały...
Obiad minął nam w całkiem przyjemnej atmosferze. Między przyjaciela, a siebie usadziłam Victora, który nieustannie opowiadał o nauczycielu WF-u. Był to podobno nowy belfer, który skończył jakąś szkołę wojskową.
– Jest naprawdę fajny – powtórzył chłopiec po raz kolejny to samo zdanie. Był nim niewątpliwie bardzo zafascynowany.
Chłopiec uwielbiał każdego rodzaju gry – począwszy od tych komputerowych, po planszowe, skończywszy na grach zespołowych, jakie przeważały na lekcjach WF-u. Był też bardzo aktywny fizycznie, brał udział w niemal każdych rozgrywkach sportowych. Nic więc dziwnego, że jego ulubionym nauczycielem stał się pan Jones.
Po skończonym posiłku Victor i ja przenieśliśmy się do salonu. Chłopiec pobiegł po szachy, gdyż obiecałam mu, że rozegramy jedną partię. Nie byłam najlepszym graczem, ale chciałam zrobić przyjemność blondynkowi. Siedziałam więc na kanapie, czekając na chłopca, kiedy podszedł do mnie Anthony.
– Nie możesz gniewać się w nieskończoność – stelepatował się ze mną, sadowiąc obok na kanapie. Zarzucił na mnie koc, jak gdyby czytał mi w myślach i wiedział, że jest mi zimno.  
– Mylisz się, mogę – warknęłam nieuprzejmie, podkulając nogi. Pragnęłam, by chłopak dał mi spokój.
Victor zszedł na dół, zawiadamiając mnie, że nie może znaleźć szachów. Zaśmiałam się pod nosem, zauważając, że to nie pierwszy raz, gdy chłopiec coś zgubił.
– Jutro wyjeżdżamy, córcia – poinformował mnie ojciec o swoich planach. – Mama i ja jedziemy w interesach na wschód. Nie będzie nas może ze dwa tygodnie.
  – Dobrze – odpowiedziałam, myśląc ironicznie, że miło, iż dali mi znać tak wcześnie… Rodzice często odbywali biznesowe podróże, ale ostatnio przeszło to już w nawyk. Na każdy miesiąc, połowę spędzali poza domem.
Po rutynowej rodzinnej pogawędce zapytałam Victora czy mogę skorzystać z jego komputera, który leżał na stole. Był czarno-szary z jakimś super bohaterem z boku. Nie wiem, co to był za idol, gdyż przestałam się tym interesować ponad dziesięć lat temu, czyli zaraz po wypadku. Nie byłam zatem na bieżąco.
Chłopiec podał mi komputer, mówiąc, że jest już włączony. Zalogowałam się na platformę, indywidualny portal internetowy, w którym mogę skontaktować się ze wszystkimi poznanymi przez siebie osobami. Zapytałam Halszkę co u niej słychać, wiedząc, że mój przyjaciel od czasu do czasu zerkał, co piszę.
– Jaki zamówimy tort, Ariano? – usłyszałam głos mamy w moim mózgu, nawiązujący do zbliżającego się wesela.
– Wszystko mi jedno – odesłałam, ignorując wymianę spojrzeń mojej rodzicieli i ciotki Claire. Odczytałam wiadomość Halszki, która napisała mi, że u niej źle, gdyż był w jej mieszkaniu Kamal, a ona potwornie się go boi.
– A nie powinno. To ważny dzień… – rzucił wujek, ale przerwałam mu rozwinięcie tych bzdur. Nie miałam ochoty rozmawiać na ten temat, skoro były większe problemy na świecie, niż wybór tortu…
– Chyba dla was. A jak chcecie pytać o cokolwiek związanego z ślubem, to zwracajcie się z tym do Anthony’ego, siedzi tu… – warknęłam, machając dłonią w kierunku przyjaciela. Wolałam dać im wolną rękę w organizacji wesela, gdyż ja nie miałam zamiaru się w to angażować. Doprawdy, było mi wszystko jedno, jak będzie to wszystko wyglądać. Chciałam mieć to już po prostu za sobą…
– Idę do siebie – zakomunikowałam, wylogowując się z platformy.
– Ariana! – krzyknęła krytycznie moja matka, kiedy podniosłam się z kanapy. Nie mogłam zareagować inaczej, jak trzasnąć widowiskowo drzwiami wejściowymi i wyjść na świeże powietrze. Może zachowałam się jak rozkapryszona, mała dziewczynka, ale nie mogłam dłużej zostać u sąsiadów. W głowie cały czas miałam wiadomość Halszki, która twierdziła, że Kamal ją nachodzi. Problem taki jak wybór tortu na ślub, uważałam za nieważny i strasznie głupi.
Wbiegłam szybko po schodach na piętro i wpadłam do swojego pokoju. Byłam zła na rodziców, na wujostwo, Anthony’ego i cały świat. Miotałam się chwilę po sypialni, niezdolna by się uspokoić.
– Głupi ślub! – krzyknęłam na głos, kopiąc leżącą na podłodze stertę ubrań. – Do diabła z tym wszystkim! – wrzasnęłam chwilę potem, by w końcu rzucić się na łóżko. Oddychałam głęboko, czując lekką ulgę, kiedy wyładowałam już swoją złość. Leżałam tak jakiś czas, chowając głowę w ramionach, aż usłyszałam cichy odgłos dobiegający z rogu mojego pokoju. Spojrzałam na klatkę baranka, mojego króliczka. No tak, musiałam ją wystraszyć... Wyrzuciłam sobie, że nie pomyślałam o swoim niewidomym zwierzątku, zanim weszłam do pokoju. Podniosłam się z łóżka i pomału zbliżyłam do króliczka, przepraszając na głos swojego futrzaka.
– Pani była zła, ale nie na ciebie, malutka – włożyłam rękę do klatki i pogłaskałam z czułością baranka po miękkim futerku. – Przepraszam, nie powinnam krzyczeć. Na pewno się bałaś – mówiłam dalej, zwracając się do zwierzaka jak do małego dziecka.
Króliczek obwąchał niepewnie moją dłoń, jakby nie był pewien czy ma schować się do swojego domku, czy dalej pozostać na widoku. Ośmielony tym, że poczuł zapach mojej dłoni, zaczął pewniej kicać po klatce. Jak na moje oko, był dosyć żywy. Siedziałam chwilę ze swoim zwierzątkiem, po czym chwyciłam ręcznik i ruszyłam do łazienki, żeby zrelaksować się w wannie.
Napuściłam gorącej wody i weszłam do środka, zanurzając się aż pod samą brodę. Zastanowiłam się, jak mogłabym pomóc Halszce. Najbezpieczniej byłoby przeczekać sytuację i zobaczyć czy zajmie się tym policja. Aczkolwiek jeśli prawdą było to, co dowiedziałam się od Pierre’a i mężczyzna ma krewnego w komendzie, to mogę już zapomnieć o tym wariancie. Funkcjonariusze prawa nie zrobią z nim nic z obawy o swoje zwolnienie.
 Mogłam zacząć zatem swoje małe śledztwo. Dowiedzieć się kim był Kamal, czym się zajmował. To dziwne, ale nie wiedziałam tego. Może udałoby mi się wysunąć jakieś wnioski i podpowiedzieć dawnemu Francuzowi, że były facet Halszki jest zbyt niebezpieczny, aby przebywał na wolności.
Z tą myślą wyszłam z łazienki. Byłam całkiem usatysfakcjonowana, gdyż przynajmniej miałam jakiś plan działania. Nie mogłam pozostawić moją koleżankę na pastwę Kamala.
Wycierałam ręcznikiem głowę, idąc przez korytarz i dumając nad tym, że już jutro zrobię mały wywiad o mężczyźnie. Zobaczę, co z tego wyjdzie. Pociągnęłam za klamkę, z impetem wchodząc do swojego pokoju. Podskoczyłam raptownie, widząc Anthony’ego, który stał nieopodal mojego łóżka. Zapewne w tym momencie przypominałam śmierć; natychmiastowo zrobiłam się bardzo blada.
– Wystraszyłeś mnie – powiedziałam z pretensją, potrzebując chwili by się uspokoić. Już myślałam, że to Kamal… Odłożyłam ręcznik na grzejnik i podeszłam do szafy. – Czego chcesz? – zapytałam nieuprzejmie, starając się wyszukać swój szlafrok. Nie mogłam go znaleźć przez kilkanaście sekund, z powodu bałaganu na półce. Wypadałoby wkrótce posprzątać swoją garderobę, bo niedługo już nic nie znajdę w tym rozgardiaszu.
– Chcę zadać kilka pytań. Wyjaśnimy sobie wszystko, udzielisz mi kilka odpowiedzi i już mnie nie ma – stwierdził Anthony, opierając się o framugę mojego łóżka.
– Dobrze. Byle szybko – stwierdziłam. Ubrałam się w welurowy szlafrok, po czym podeszłam do fotela, zakupionego w dawnej Tajlandii, by na nim usiąść.
– Wystarczy, że odpowiesz: tak albo nie. Nie chcę żadnego tłumaczenia – wyjaśnił Anthony, przeczesując niedbale palcami włosy.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam jego prośbę. Przyjaciel spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
– Czujesz coś do Pierre’a, ale nie wiesz jeszcze, co – otworzyłam szeroko oczy. Nie spodziewałam się, że szatyn będzie dopytywał o moją relację z dawnym Francuzem.
– Tak – odpowiedziałam, spuszczając z zawstydzeniem wzrok. Wiedziałam, że nie mogę oszukiwać Anthony’ego w tej kwestii, ale było mi przykro, że nie mogę zaprzeczyć. Chłopak postąpił kilka kroków w moim kierunku, by następnie kucnąć przede mną na jednym kolanie.
– Coś się zmieniło między nami – spojrzał mi w oczy. Wiedziałam, że znowu muszę potwierdzić. Anthony został moim narzeczonym, to jasne, że się zmieniło. Poza tym po wczorajszej kłótni trudno byłoby zaprzeczyć – chłopak dał mi do zrozumienia, że jest we mnie… zauroczony. Nie potrafię nawet myśleć, że mogłoby to być coś poważniejszego.
– Tak – rzuciłam smętnie. Byłam strapiona tym, że przez nasz przyszły ślub moja przyjaźń z Anthonym ucierpiała. Ostatnio ciągle nie możemy dojść do porozumienia. 
– Ufasz mi? – padło kolejne pytanie. Zmarszczyłam brwi, ale odrzekłam pewnie:
– Tak – tego, że darzę go zaufaniem byłam stuprocentowo pewna.
 Anthony uśmiechnął się, przybliżając niebezpiecznie blisko mnie.
– Więc nie panikuj – poprosił, podnosząc moją brodę swoją ręką. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że chłopak ma zamiar mnie pocałować. Serce zaczęło kołatać, a mi zrobiło się przeraźliwie zimno dosłownie w przeciągu chwili. Przyjaciel przysunął się jeszcze bardziej, dotykając swoimi ustami moje.
Byłam przerażona. Bałam się go odrzucić, żeby nie utracić jego przyjaźni, ale nie mogłam dać mu do zrozumienia, że coś się między nami zmieni. Powoli musnął mnie swoimi wargami. Poczułam kolejny prąd na ciele. Odsunęłam się od niego, błagając, żeby zrezygnował.
– Przestań, ja nie czuję tego samego – bąknęłam zawstydzona.
– Mówiłem, żebyś nie panikowała – jego oddech owiał mi twarz, a ja zadrżałam ponownie. – Zaufaj mi – wyszeptał, chwytając moją twarz w swoje dłonie i ponownie się nade mną nachylając. Puls mi przyspieszył, kiedy przyjaciel znów mnie pocałował, odrobinę intensywniej niż za pierwszym razem. Pomyślałam, że powinnam go zatrzymać, jednak tym razem tego nie zrobiłam. 
Czemu? Sama się nad tym zastanawiałam, ale nie mogłam znaleźć sensownego wytłumaczenia. Może chciałam wreszcie doświadczyć pierwszego pocałunku, a może bałam się urazić przyjaciela? Czy może mimowolnie i ja tego chciałam? Wiem tylko, że moje przerażenie ustępowało z sekundy na sekundę, zamieniając się w uczucie, którego jeszcze nigdy nie czułam.
Dziwnym wydawało mi się to, że mówiłam jedno, a chciałam czegoś innego. Odwzajemniałam pocałunek, doznając rosnącą ekscytację i szczęście, gdy nagle się wszystko skończyło. Anthony oderwał się ode mnie, oddalając tylko kilka milimetrów od mojej twarzy. Pogładził delikatnie dłonią moje ramię, czym wywołał na mojej skórze ciarki. Byłam pewna, że je wyczuł. Uspokajaliśmy oddech, wpatrzeni w siebie. Oczy szatyna błyszczały z podekscytowania.
– Idź już – wyjąkałam, spuszczając wzrok. Wyrzuty sumienia, które mnie dopadły po fakcie, dały się we znaki. Dlaczego go nie odepchnęłam, kiedy miałam ku temu możliwość?
Nie śmiałam nawet na niego spojrzeć. Pozwoliłam by mnie pocałował, zmieniając całkowicie naszą relację. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zamknęłam oczy, chowając twarz w dłoniach.
Nic nie odpowiedział, ale poczułam, że spełnia moją prośbę – podnosi się, a następnie oddala. Nie usłyszałam jednak, żeby wychodził z pokoju. Musiał stanąć przy drzwiach, wahając się, czy przez nie przejść.
– Ariana – wyrzekł moje imię, jakby nalegając bym na niego spojrzała. Spełniłam jego niemą prośbę, napotykając jego niebieskie oczy. Żałowałam, że jeszcze tam stoi, zwłaszcza kiedy zobaczyłam jego radosny uśmiech. Najgorszy był fakt, że to dzięki mnie promieniał szczęściem. – Miałem rację – rzucił na pożegnanie, wychodząc pośpiesznie z pokoju.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że mówił prawdę – naprawdę się we mnie zauroczył czy może nawet zakochał. A był tak szczęśliwy, bo był pewien, że uczucie to jest odwzajemnione…


Trzy opcje do wyboru:
A)    Ariana przekona się, że darzy uczuciem Anthony’ego;
B)    Ariana pokaże Anthony’emu, że darzy uczuciem Pierre’a;
C)    Ariana z Anthonym wkrótce się pokłócą.

6 komentarzy:

  1. Opcja A :3
    Dziś krótko, albowiem nie mam weny na komentarze XD serio.
    Rozdział jak dla mnie był bardzo cudowny :D
    Poprawiłabym jedynie jedno słowo: "– Ariana, pokroiłaś warzywa? – nie odrzekłam.(...)" - ja bym napisała zamiast "odrzekłam" to "nie odpowiedziałam". Lepiej brzmi ;)
    Jak dla mnie to czarno na białym widać, że i ona coś do niego czuje, ale boi się do tego przyznać, bo przez wiele lat byli jedynie przyjaciółmi - jak rodzeństwo. A tu nagle rodzice ich zaręczyli, za chwilę Pierre, a potem Anthony coś do niej poczuł i BOOM!!! Jak lawina, wszystko spadło na biedną Arianę. Podziwiam ją, że jeszcze jakoś się trzyma z tym wszystkim.
    I ogólnie... w sumie... to chyba już na tyle :/
    Jakoś nie wychodzą mi dziś komenatrze...
    Rozdział anielski :3
    Pozdrawiam ciepło w te pełne inspiracji jesienne dni, i oby przywiały Wam obu mnóstwo inspiracji i weny ;)

    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak do tego doszło, że tu nie ma mojego komentarza? Wydawało mi się, że komentowałem ten rozdział.
    Cóż, opis tego wymuszonego wesela ciągle mnie bawi, bo jakby nie patrzeć, jako fan starodawnych romansideł, ten temat zawsze mi się podobał. Nawet kiedyś pokusiłem się o teorię, że rodzice zawsze mają rację, bo nawet jak planowali ślub dzieci to do grobowej deski, a nie do sędziego, który orzeknie rozwód, a jak dzieci same zaczęły śluby planować, to doprowadziło ich to do adwokata ;) Ale oczywiście wiadomo, że jakby rozwody kiedyś uzyskiwane były łatwiej, to niejedna by się o taki pokusiła, mając dosyć męża i pewnie odwrotnie także.
    Plan panny A mnie nie bawi. Sprowadzi to kłopoty na wszystkich, czuję, że także na Anthoniego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz niejako rację, Ariana sprowadzi kłopoty, ale już nic nie zdradzam, bo siostra zabroniła. Dziękujemy za komentarz :)

      Usuń
  3. Opcja A jest tutaj najlepsza - sympatię i zaufanie czuję do Anthony'ego, ale do Pierr'a nie. On jest tajemniczy, ale nie wzbudza zaufania. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić opcji B.
    Bardzo mi się podobała wzmianka o króliczku oraz końcówka :)

    OdpowiedzUsuń