niedziela, 10 lipca 2016

Cichy Świat: Rozdział 5

WETERYNARZ

Anthony i ja siedzieliśmy w salonie, czekając na José, który zamknął się w gabinecie mojego przyszłego teścia. Chłopak, po wstępnych oględzinach w samochodzie, stwierdził, że niektóre ze zwierząt wymagają natychmiastowej opieki. Dlatego jak tylko dojechaliśmy do rezydencji, weterynarz podzielił je szybko na kilka grup: martwe, stan krytyczny, ranne i głodne. Stan krytyczny i ranne natychmiast przetransportowaliśmy do gabinetu.
Od razu zauważyłam, że José był specyficzną osobą – mrukliwy chłopak ożywiał się tylko wtedy, gdy pouczał nas, co mamy robić, żeby ocalić jak największą ilość futrzaków. Nie mniej jednak byłam mu ogromnie wdzięczna za pomoc.
Od momentu, gdy weszliśmy do willi, minęły już ponad dwie godziny, w czasie których Anthony zakopał zdechłe zwierzęta, a ja nakarmiłam resztę. Dobrze, że José wziął karmy i lekarstwa – gdyby nie on, nie dalibyśmy sobie rady ze wszystkimi stworzeniami, których pozostało około trzydziestu. Drugie tyle mój przyjaciel musiał niestety pochować.
– Już wszystkie – powiedział Anthony, siadając koło mnie na kanapie, po tym jak przyszedł z lasu. Trzymałam na kolanach trzy niedowidzące króliczki, które obwąchiwały siebie nawzajem i kombinowały, jak zejść na sofę. Anthony pogłaskał jednego z nich, wprowadzając mały popłoch między nimi. Widać, że zajęczaki bały się dotyku rąk człowieka. Uśmiechnęłam się smutno, zsadzając po kolei baranki z kolan. Zwierzątka zaczęły niepewnie kicać po sofie, próbując omijać siebie nawzajem.
– Dziękuję – powiedziałam, spoglądając na chłopaka. Spróbowałam wreszcie wyrazić wdzięczność za to, co dziś dla mnie zrobił. Wcześniej jakoś nie miałam ku temu odpowiedniej okazji, cały czas byłam zaaferowana zwierzętami. Postanowiłam to naprawić. – Bez ciebie nie dałabym sobie rady.
– Nie ma sprawy – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Najważniejsze, że się udało – powiedział radośnie, chwilę potem poważniejąc. – Ale mam prośbę. Nigdy więcej nie kombinuj sama. Jak będziesz chciała zrobić coś nielegalnego, zwróć się do mnie, jasne?
Stylowy zegar, znajdujący się w hallu rezydencji wujostwa, zaczął wybijać głośne dźwięki. Kukułka kilkanaście razy chowała się do swojego gniazdka i powracała, zwiastując nadejście kolejnej godziny. Była trzecia nad ranem i choć było bardzo późno, nie czułam zmęczenia.
– Dobrze – obiecałam, spuszczając wzrok. W głębi duszy cieszyłam się, że Anthony przyłapał mnie, gdy chciałam wymknąć się z domu. Gdyby nie jego pomoc, z pewnością nie udałoby mi się uciec z laboratorium. Byłam tak bliska więzienia bądź nawet śmierci… Nie chciałam nawet o tym myśleć, dlatego postanowiłam szybko zmienić temat. – Skąd znasz José? – zapytałam chłopaka, uważnie śledząc poczynania jednego baranka, który próbował skoczyć na ziemię.
– Przez wspólnego znajomego – odrzekł, sięgając po skocznego króliczka, aby nie zrobił sobie krzywdy. Anthony wziął go delikatnie na ręce i przeniósł do pudełka.
Myszy i szczury, oprócz trzech dosyć żwawych króliczków, trzymaliśmy jeszcze w kartonach. Baliśmy się je wyjmować przed oględzinami weterynarza, na wypadek, gdyby miały poważny uraz i potrzebna była ingerencja lekarza. Wiedzieliśmy, że nie powinniśmy przeszkadzać José, który próbuje w gabinecie uratować psy i inne zwierzęta, więc postanowiliśmy posłusznie czekać.
– On mówi – zaakcentowałam drugie słowo, zaznaczając, że to dość niespotykane w dzisiejszych czasach.
– My też – odpowiedział Anthony, bagatelizując sprawę. Kolejne dwa króliczki przeniósł również do pudełka, dzięki czemu na kanapie zostaliśmy tylko my.
– Możemy mu zaufać? – wyjawiłam swoje obawy na głos.
– Tak – odrzekł chłopak, pewny swego. – Studiował weterynarię, ale został wyrzucony z uczelni. Nie skrzywdzi ich.
Anthony starał się coś przede mną ukryć, wiedziałam o tym. Przez moment rozważałam czy powinnam zapytać o jego działania wbrew prawu, skoro sam nie kwapił się do wyjaśnień. Wiedziałam jednak, że po tym, co zobaczyłam dzisiaj, nie spocznę dopóki nie poznam prawdy. A tego, że to nie była jego pierwsza akcja w życiu, byłam niemal tak pewna, jak tego, że żyjemy w Ciszy.
– Działasz w opozycji – wyrzuciłam z siebie cicho, celowo unikając jego spojrzenia. Anthony milczał chwilę, która trwała dla mnie niczym wieczność. Po chwili postanowił mi odpowiedzieć.
– Nie do końca – wyjaśnił powoli, jakby zastanawiał się, ile powinien wyznać. Po chwili wahania opadł na poduszkę. – Zdradzę ci swój sekret, bo zaufałaś mi i zwierzyłaś się o laboratorium. Dlatego powinienem się odwdzięczyć, ale nie możesz nikomu powtórzyć. Zrozumiałaś? – zadał mi pytanie, na co pokiwałam mocno głowo i dla potwierdzenia przyrzekłam: tak.
– Pamiętasz jak rok temu było głośno o wysadzeniu komisariatu? – zapytał mnie Anthony – tym razem zaprzeczyłam głową; byłam wtedy niewidoma, na nic nie zwracałam uwagi.
– To my. Ja, José i Wasił. Tak poznałem José, przez wspólnego znajomego, Wasiła.
Otworzyłam ze zdumienia buzię. Nie przez to, że nie słyszałam o takiej akcji, bo w rzeczywistości nie miałam o niej pojęcia (media pewnie skutecznie ją zatuszowały), ale dlatego, że nie przypuszczałam, iż Anthony jest cichym rebeliantem.
Co się z nim stało? – zapytałam siebie będąc ciągle w szoku. Po chwili zganiłam się jednak w myślach. Ja też byłam buntownikiem – właśnie wykradłam zwierzęta z laboratorium, w którym pracuję, a siebie jakoś nie potępiam…
– Rozumiem – próbowałam sobie ułożyć to jakoś w głowie, choć dalej nie mogłam pojąć, dlaczego Anthony nie powiedział mi o tym wcześniej. Poczułam się taka… niewtajemniczona w jego życie.
            Byłam ślepa, może nie chciał mnie martwić… – rzekłam gorzko do siebie. Jeszcze pół roku temu miałam u wszystkich domowników specjalne względy, każdy uważał na mnie jak na jajko, które można łatwo zgnieść. Mimo iż raczej znałam odpowiedź na pytanie, dlaczego dowiaduję się o tym tak późno, i tak pragnęłam usłyszeć wyjaśnienia od swojego przyjaciela; postanowiłam zatem o to dopytać.
– To była wasza pierwsza akcja? Jak to zrobiliście? I czemu mi nic nie powiedziałeś? – zapytałam z lekkim wyrzutem, choć starałam się brzmieć jak najbardziej neutralnie.
– Moja druga. Wasiła piąta – odpowiedział rzeczowo, ignorując moje kolejne pytanie, czym tylko bardziej mnie zezłościł.
            – Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – powtórzyłam, cedząc słowa przez zęby. Spojrzałam wściekle na chłopaka. Jak dotąd sądziłam, że nie mieliśmy przed sobą tajemnic, a okazało się, że się myliłam. Wygląda na to, że przez dziesięć lat nie żyłam wyłącznie w ciemności, ale również w niewiedzy. Przecież to ojciec załatwił mi pracę w laboratorium, jakoś nie mogę uwierzyć, żeby tata nie zorientował się, jakiego rodzaju to była placówka. Nie mogli go okłamać… Rodzice przygotowali zatem dla mnie wielką, kolorową bańkę mydlaną, żebym dorastała w nieświadomości, co się dzieje w Ciszy.
Bańka pękła tylko dwa razy, pozwalając by napotkały mnie przykre doświadczenia, jakie spotykają codziennie innych ludzi. Pierwszym z nich był niechciany pocałunek pana Nikolaja, a drugim moje głupie zagubienie się w lesie, o czym do dziś miewam koszmary.
Pewnego razu, jakieś dwa lata temu, oddaliłam się od klubu Anthony’ego, będąc przekonana, że sama trafię na parking – niestety nie miałam racji. Nie byłam w stanie znaleźć wtedy prostej drogi, którą przemierzałam przecież setki razy, przez potęgujący strach, że ktoś mnie śledzi. Spanikowałam do tego stopnia, że weszłam do lasu i zaczęłam uciekać po omacku. Znaleźli mnie kilka godzin później skuloną pod drzewem i przerażoną do tego stopnia, że rodzice zapisali mnie do terapeuty, by wyleczył mnie z lęku przed samotnością. Udało im się to z niejakim skutkiem, choć i tak za każdym razem błagałam Anthony’ego, by zostawał ze mną, ilekroć rodzice nie wracali do rezydencji na noc.
To były jedyne nieprzyjemne doświadczenia, które pamiętam. Z wypadku, podczas którego straciłam wzrok, nie pamiętam bowiem nic. Nie musiałam zatem troszczyć się sama o siebie nigdy.
            Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, które z nas ulegnie pierwsze. Tym razem nie byłam to ja, Anthony zamknął oczy, mierzwiąc włosy ręką.
– Tylko byś się martwiła… – odpowiedział skruszony, utwierdzając moją tezę, jakoby wszyscy moi najbliżsi chronili mnie przed prawdą o świecie zewnętrznym. Dopiero po chwili zreflektowałam się, że mój przyjaciel kontynuuje wyjaśnienia. – A pomóc mi nie mogłaś. Więc po co miałem zawracać ci głowę? Naprawdę nie chciałem i dalej nie chcę o tym rozmawiać. Proszę, skończmy ten temat – powiedział błagalnie. Może bym go posłuchała i nie pytała o nic dalej, gdybym nie czuła, że coś musiało się stać, skoro Anthony mówiąc „a”, nie powiedział „b”.
            – Co się wtedy stało? – przesunęłam się bliżej chłopaka, trzęsąc go za ramię. On jednak pozostał nieugięty, nawet na mnie nie zerknął, tylko wlepiał wzrok uparcie w swoje ręce. – Anthony? – spróbowałam go popędzić.
– Wtedy zginął Wasił – odpowiedział obcy głos, na który spięłam się, chociaż wiedziałam, że to José. – Nie musisz nic więcej wiedzieć, oprócz tego, że budynek wysadziliśmy, z tym, że jeden z wykonawców planu został w środku – spojrzałam w kierunku weterynarza. Jego włosy w odcieniu ciemnego blondu zdawały się być niemal rude. Miał brudny fartuch lekarski, jakby chwilę wcześniej skończył zażynać jakieś zwierzę. Mimowolnie się skrzywiłam.
            – Dobrze, nie będę dopytywać – wydukałam przepraszającym tonem. Chwyciłam Anthony’ego za rękę, na co mój przyjaciel mocno ją uścisnął. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, widząc jego smutne oczy. Musiał mocno przeżyć śmierć znajomego. Przyjaciel potarł swoją twarz, wyraźnie strapiony.
– Może przejdźmy do ważniejszych rzeczy, chyba że zwierzęta już was nie interesują? – zapytał opryskliwym tonem José.
– Oczywiście, że interesują – odezwał się Anthony, wyprzedzając moją niekulturalną odpowiedź, którą miałam już na końcu języka. Pragnęłam wyzwać chłopaka, że jest durniem, skoro mógł pomyśleć, że nie obchodzą nas zwierzęta, które sami uratowaliśmy. Anthony w porę mnie zatrzymał, ściskając mocno moją dłoń, czym powstrzymał moją ciętą ripostę. Weterynarz powoli zaczynał mnie coraz bardziej irytować tym, że traktował ludzi gorzej od zwierząt. Dla dobra swoich nowych pupili musiałam jednak zmusić się, by być miłą. – Mów, co z nimi – zalecił mój przyjaciel, wstając z sofy i podchodząc do swojego znajomego.
            – Suka i dwa małe szczeniaki przeżyją, tylko musicie jej zapewnić spokój i opiekę. – odrzekł José, na co Anthony i ja rozpromieniliśmy się. Najwidoczniej chłopak przywiązał się do psa równie mocno, co i ja. – Ostudzę wasz zapał, bo obawiam się, że ona i tak długo nie pożyje – mimo iż suczce pozostało niewiele czasu, to i tak wolałam, żeby przeżyła go w godziwych warunkach. Pomyślałam, że warto było ją ratować nawet za godzinę wolności.
            – Czy ona cierpi? – zadałam inne pytanie, które interesowało mnie równie mocno, jak wiadomość, że suczka przeżyje. Spojrzałam na weterynarza z nadzieją. Liczyłam na to, że chłopak uśmierzył jej ból.
– Już nie. Zrobiłem jej operację, guz się zmniejszył, ale dalej pozostał – odetchnęłam z ulgą. Miałam ochotę skakać ze szczęścia i uściskać José za uratowanie suczce życia oraz zabranie jej bólu. Aczkolwiek wiedziałam, że chłopak by sobie tego nie życzył, dlatego wyszeptałam jedynie ciche: dziękuję.
– Jeśli będziecie dawać jej leki przeciwbólowe w jedzeniu, to nie będzie się męczyć, będzie czuć jedynie lekki dyskomfort, póki rana się nie zagoi – dopowiedział José, na co uśmiechnęłam się z wdzięcznością do obu chłopców, którzy stali naprzeciw mnie. – Na razie jeszcze śpi, ale jak się obudzi trzeba będzie zacząć ją karmić, bo szczenięta ją wysuszyły. Ma jak na razie za mało pokarmu, dlatego po mleko dla psiaków będziecie przyjeżdżać na bieżąco do mnie. Teraz zostały już nakarmione, ale tak za cztery godziny musicie im ponownie dać zjeść. Zostały jeszcze dwie butelki mleka, które wam zostawię. A i tak samo jej – bardzo małe porcje, a częściej. Stopniowo będziemy zwiększać racje żywieniowe.
– Jasne – powiedział Anthony, marszcząc czoło. – Co z resztą?
– Cztery szczury i sześć mysz musiałem uśpić. Nie dało im się pomóc – odpowiedział José szorstko.
Eutanazja na niemal wszystkich szczurach i myszach – przetłumaczyłam na swój język.
Pomyślałam, że pod oziębłością blondyna, na pewno musi się kryć dobre serce, skoro chłopak pomógł nam bezinteresownie, obudzony tak nagle o północy. Jego wierzchnia warstwa była jednak twarda niczym skorupa.
            – A niewidomy baranek? – tym razem to ja zadałam pytanie, nawiązując do króliczka, który był całkowicie ślepy.
            – Nie będzie nic widział, ale przeżyje – odpowiedział rzeczowo chłopak.
            – Nie lepiej go uśpić, żeby się nie męczył? – zastanowiłam się na głos, jednocześnie zasępiając.
            – A czy ciebie nie lepiej było zabić, kiedy straciłaś wzrok, żebyś się nie męczyła? – José zadał mi pytanie retoryczne, które na chwilę mnie zatkało. Nie wiedziałam, że chłopak wie tyle na mój temat. Milczałam przez moment, by następnie zwrócić się do Anthony’ego.
            – To jeszcze raz, skąd go wytrzasnąłeś? – zapytałam przyjaciela, mając na myśli nietypowego znajomego przyjaciela.
            – Mówiłem mu o tobie, dajcie spokój – zarządził szatyn, patrząc raz na chłopaka, stojącego po jego prawej stronie, a raz na mnie.
            – Co z ogolonym kotem? – zadałam kolejne pytanie, zwracając się bezpośrednio do José. Założyłam ramiona na krzyż. Brakowało jeszcze, żebym zaczęła tupać nogą, a wyglądałabym jak obrażona siedmiolatka…
– Z przypalonym chciałaś powiedzieć – weterynarz podkreślił różnicę, na którą ścisnęło mi się serce.
– Czy oni… – zaczął Anthony, ale José szybko mu przerwał, tłumacząc nam, czemu mnie poprawił.
– Wygląda na to, że tak, przypalali go żywcem. Dałem mu szczepionkę, jemu też musicie podawać środki przeciwbólowe w karmie, póki rana jest jeszcze świeża. Sierść mu nigdy nie odrośnie w miejscach, gdzie go smażyli, ale nic mu jako tako nie będzie. Nie jestem pewny czy jest do końca normalny, czy będzie można trzymać go w domu, bo nie pozwala się dotknąć, ale to się okaże z czasem.
– Okej, jasne – powiedział Anthony z markotną miną. Chyba jemu również było żal kota.
– Chcę zabrać część zwierząt i zatrzymać u siebie – José zwrócił się do mojego przyjaciela, wprawiając mnie w lekki szok. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy – myślałam, że wypuścimy gryzonie na wolność. – Nie możesz przecież trzymać ich wszystkich tutaj – rzekł blondyn, rozglądając się wokoło.
– A skąd będziemy mieć pewność, że będziesz je dobrze traktował? – chociaż chłopak nie mówił do mnie, postanowiłam zabrać głos. Nie byłam pewna, czy mogę powierzyć życie uratowanych zwierząt osobie, którą nawet dobrze nie znam.
José prychnął pod nosem.
– Ty jej nigdy mieć nie będziesz, ale Anthony zaręczy ci, że zaopiekuję się nimi, jak należy. W lesie zginą, więc nie macie innej możliwości – odpowiedział, cwaniakując. Mogłam go nie lubić, ale musiałam przyznać mu rację, nie powinniśmy wypuszczać gryzoni do lasu, przynajmniej na razie.
José odwrócił się na pięcie i wszedł do gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Anthony podszedł do mnie, zapewniając mnie, że chłopak nie zrobi krzywdy zwierzętom.
– On za bardzo nie lubi ludzi, co zresztą widać, ale z nimi jest inaczej. Uważa je za lepsze od nas, bo nie kłamią, nie oszukują, nie czerpią przyjemności z maltretowania siebie nawzajem. Nie zrobi im krzywdy, bo darzy je szacunkiem – dodał na koniec, próbując mnie przekonać, bym mu uwierzyła.
Po zapewnieniu przyjaciela, że mogę zaufać José, postanowiłam zezwolić chłopakowi na zabranie większości zwierząt. Zostawiliśmy jedynie niewidomego króliczka, kota oraz suczkę z dwoma pieskami. Anthony odwiózł weterynarza razem z resztą stworzeń do jego domu, jeszcze raz upewniając mnie, że José otoczy je troską.
Kilka dni później wiedziałam już, że postąpiłam słusznie, kiedy zajechaliśmy po mleko dla piesków pod skupisko niskich budynków. W jednym z domków mieszkał właśnie blondyn.
Szeregowe mieszkania wyglądały dokładnie tak samo. Zawsze zastanawiałam się jakby to było żyć w takich niewielkich chatkach. Pewnie byłoby w nich przytulnie, gdyż były to małe, urządzone w stylu angielskim domki. Od dawna uważałam, że miały swój klimat.
Zastaliśmy większość zwierząt niemal w idealnym stanie. Nigdy nie powiedziałabym, że jeszcze nie tak dawno były maltretowane, widząc jak dobrze czują się na rękach swego właściciela. José naprawdę umiał z nimi postępować. Pomimo tego że wcześniej mieszkał sam, a teraz pod jego dachem znalazło się dwanaście nowych domowników (przygarnął dwa szczury, jedną szynszylę, cztery myszki i pięć królików), nie wyglądał na osobę, której to przeszkadzało. Przeciwnie, patrzył na zwierzęta tak, jak nigdy nie spoglądał na ludzi – z miłością.
Gdy staliśmy już w korytarzu, z siatkami mleka w ręku i z zamiarem opuszczenia budynku, José powiedział Anthony’emu słowa, które mnie bardzo zdziwiły. Pouczył go, że ma przestrzegać zasad, cokolwiek to znaczyło. Próbowałam zapytać później przyjaciela, co weterynarz miał na myśli, ale on nie chciał mi nic zdradzić. Po jakimś czasie, zrezygnowałam.
Kotka, którego nazwałam Płomyk, oraz króliczka, który nie miał już sklejonej skóry i mógł otworzyć ślepia, ale dalej nic nie widział, przetransportowałam do siebie po kilku dniach. Ku mojemu zdziwieniu kot pozwolił się wziąć na ręce i szybko przyzwyczaił do nowego otoczenia. Powiedziałam rodzicom, że zwierzątka dostałam od Halszki, która prawdę mówiąc nie mogła mi ich dać, gdyż podobno wyjechała na dwa tygodnie do ciotki; stąd nie przychodziła do pracy. Moi rodziciele wiedzieli, że kłamię, ale o nic nie dopytywali, za co byłam im wdzięczna.
Anthony natomiast zatrzymał psy, wmawiając wujostwu, że zabrał je z ulicy. Suczka, która zapałała do niego taką miłością, że nie odstępowała go niemal na krok, była jego wiernym towarzyszem. Rana pomału się goiła i było z nią ogólnie o wiele lepiej, ale dalej wyglądała marnie. Za każdym razem, kiedy na nią patrzyłam krajało mi się serce, przypominając sobie, przez co przeszła. Wiedziałam jednak, że Anthony się nią zaopiekuje i nie da jej skrzywdzić.
Po kilkunastu dniach, ku naszej ogromnej radości, zaczęła powolutku przybierać na wadze i wyrażać zainteresowanie swoimi młodymi, które jak dotąd zaniedbywała.
Tak jak przypuszczałam media nawet nie pisnęły słowem o wyłączeniu prądu. Kiedy w poniedziałek poszłam do pracy okazało się, że manager dał nam dwa dni wolnego. Nie wyjaśnił czym jest to spowodowane, dlatego udając zawód poszłam z Miriam do szatni, by się przebrać i wrócić do domu. W duszy wiwatowałam z radości. Przez kolejne dni, wypakowywałam posłusznie lekarstwa i maści, licząc godziny do chwili, aż przestanę pracować w laboratorium. W piątek po południu odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już tam więcej powracać.
Z tego, co dowiedziałam się później, nie sprowadzano już tam więcej zwierząt w celach medycznych. Rząd bał się kolejnej napaści, dlatego przeznaczył więcej pieniędzy na badania na tkankach ludzkich (wreszcie! Chociaż doświadczenia będą wychodzić precyzyjnie, bo będą się opierać na reakcjach ludzkich, a nie zwierzęcych…).
Można powiedzieć, że odniosłam swoje małe, pierwsze zwycięstwo.

Trzy opcje do wyboru:
A) Bohaterka będzie dopytywać, co oznaczają słowa José, które powiedział Anthony’emu, ale nie dowie się, co chłopak miał na myśli;
B)    Bohaterka będzie dopytywać, co oznaczają słowa José i dowie się, co chłopak miał na myśli;
C)    Bohaterka nie będzie dopytywać, co oznaczają słowa José.

6 komentarzy:

  1. Jestem za opcją ,,C'' lubię tajemnice :3
    Rozdział był ciekawy. Polubiłam Jose'a, ucieszyłam się, że większość zwierząt została uratowana. Dobrze, że w końcu te testy będą przeprowadzane na ludzkich tkankach. Może, gdy będą mieli testować na człowieku wykażą więcej rozwagi i czułości i nie doprowadzą żadnej z istot ludzkich do takiego stanu co te biedne zwierzęta.
    Słowa Anthony'ego zapewne odnoszą się co do jakiejś akcji opzycji, która jest zapewne planowana. Chce jakieś mordobicie w następnym rozdziale ;3
    I twoja siostra ma naprawdę ładny styl pisania, może nie taki poetycki, ale ambitny i niezbyt wyniosły dzięki czemu czyta się przyjemnie i płynnie :)
    Czekam do następnego
    Pozdrawiam ciepło i weny ;)

    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło, jednak nie skorzystam. Tak czy inaczej, dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten Jose jest jakiś tajemniczy, podoba mi się ;)
    Jestem za opcją B, ja z kolei nie lubię tajemnic.
    Twoja siostra bardzo dobrze zrobiła, że suczka z młodymi przeżyła, mam do niej jakiś sentyment, tym bardziej, że uwielbiam psy.
    Gratuluję również pomysłu, siostra zwróciła uwagę na testowanie na zwierzętach, coś o czym się raczej nie pisze i nie mówi za wiele :( A jest to podłe, jak dla mnie.
    Pozdrawiam i czekam już wkrótce na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak w ogóle to się pochwalę, że też ma w domu króliczki baranki i jednego takiego dużego, żywego, bo jak moja córka usłyszała na wsi, że te króliczki co się urodziły to też pójdą na pasztet i mięso, to płakała i tupała tak długo dopóki nie zgodziliśmy się jednego zabrać. Udomowił się xD
    Biedny króliczek ;-(
    Boże, ja nawet nie wiedziałem, że jestem taki wrażliwy. Na co dzień się o tym nie myśli, bo raczej nie spotykam widoku maltretowanych czy okaleczonych zwierząt. Już częściej widzę pobitych ludzi, gdy jestem na jakieś imprezie, czy sam stoję na ochronie.
    Co zaś tyczy się imienia, to nazwanie kota Płomyk raczej nie było trafione, bo może i do niego pasuje, ale tak trochę negatywnie.
    I nikt się nie domyśli skąd oni wzięli te zwierzaki? Nie wyda się to?
    Dziwne, że zgodzili się na badania na tkankach ludzkich. Już prędzej sądziłem, że sprowadzą inne zwierzaki, nowe, albo wyznaczą jakieś tajne pomieszczenie, gdzieś dalej, gdzie tylko zaufani laboratoryjni będą mieli dostęp i tam też będą te nowe zwierzątka, skazane na te katusze.
    Będzie dopytywać i dowie się, bo Antoś jej ufa, to i jej powie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cudownie, że pozwoliliście córce zabrać króliczka :)

      Usuń