czwartek, 23 czerwca 2016

Cichy Świat: Rozdział 4

PRZECIW WŁADZY


W torbie, którą zarzuciłam na ramię, znajdowały się śrubokręty, latarka oraz młotek. Jedzenie dla zwierząt miałam już przygotowane w samochodzie, którego dostałam w prezencie od taty na osiemnaste urodziny.
Obecnie większość aut, w tym moje, jest sterowanych przez specjalne programy. My nie mamy praktycznie żadnego panowania nad pojazdem, wpisujemy jedynie lokalizację, dokąd chcemy się udać, a komputer prowadzi nas do celu. Stąd, żeby jeździć samochodem nie musiałam nawet zdać testów egzaminacyjnych. Wystarczyło, że ukończyłam pełnoletność.
Wiedziałam, że rodzice nie obudzą się z powodu hałasu, kiedy ruszę spod domu, gdyż samochód pracuje praktycznie niesłyszalnie. Ludzie zamilkli, więc i wszystkie sprzęty musiały chodzić ciszej. Obawiałam się jedynie świateł drogowych, które mogą postawić na nogi rodziców, niwecząc mój plan opuszczenia rezydencji pod osłoną nocy. Światła te zapalają się bowiem automatycznie, wraz z przekręceniem kluczyka w stacyjce.
            Od chwili, gdy weszłam do domu, myślałam nad tym, co mogę zrobić, by pomóc cierpiącym w klatkach istotom. Postanowiłam je uwolnić, za wszelką cenę, nawet kosztem własnej wolności. Nie łudziłam się, że mnie nie złapią – w celu dotarcia do laboratorium musiałam przejść przez trzy masywne drzwi, chronione zabezpieczeniami. Żeby tego dokonać, będę musiała użyć swojego chipa, który jest również moim dowodem tożsamości. Moje auto ma również założony lokalizator. Nawet nie będę miała, po co uciekać.
Przynajmniej Anthony będzie szczęśliwy z Leticią – pomyślałam, próbując się pocieszyć.
Mój plan był dziecinny i głupi – uwolnić zwierzęta z klatek, nakarmić je i wypuścić na wolność. Ale zdawałam sobie przecież sprawę, że tam również nie przeżyją...
Chyba nie chodziło mi o to, żeby nieść im wyłącznie ratunek. Chciałam wyrazić swój sprzeciw wobec Rządu. Wiedziałam przecież, że eksperymenty naukowe znajdują przyzwolenie u hierarchów systemu.
Zeszłam na palcach po schodach na dół. Było ciemno, ale nie mogłam zapalić światła w obawie, że obudzę rodziców. Na szczęście nie sprawiło mi to żadnego problemu – niejednokrotnie schodziłam przecież na dół w mroku.  
Podeszłam powoli do szafki, w której zostawiłam wcześniej buty. Obejrzałam się do tyłu, sprawdzając czy na pewno mojej mamy i taty nigdzie nie ma w pobliżu.
– Gdzie idziesz? – zapytał Anthony na głos, na co podskoczyłam z przerażenia do góry. Nie spodziewałam się, że jest w wilii. Poczułam, że odpływa mi krew z twarzy i zaraz stanę się trupio-blada. Zatoczyłam wzrokiem po pokoju, szukając go. Siedział na kanapie w salonie po ciemku.
– Nie mogłeś mnie uprzedzić, że tu jesteś? – syknęłam, posyłając mu wrogie spojrzenie. Mógł przecież telepatycznie dać mi znać, że spoczywa na sofie.
– Mogłem, ale wtedy oszczędziłbym sobie zabawy – wyjaśnił zapalając lampkę, która stała na drewnianym stoliku, obok kanapy. Anthony był wyraźnie zmęczony, choć jego oczy taksowały mnie bystrym spojrzeniem. Przymrużyłam powieki przed nagłym światłem. – Gdzie idziesz? – zapytał ponownie.
– Nigdzie – odrzekłam szybko, po czym zreflektowałam się, że nie brzmi to zbyt naturalnie. – To znaczy… idę się napić – skłamałam, przechodząc obok niego. Miałam nadzieję, że nie zwrócił uwagi na moją torbę, którą szybko rzuciłam koło wieszaka na palta.
Weszłam do kuchni, by napełnić szklankę do pełna. Nie minęła nawet chwila, a Anthony zjawił się za mną:
            – Nie wierzę ci.
Wiedziałam, że ciężko będzie mi go oszukać, bo jak dotąd nigdy tego nie robiłam. Od dziecka nie kłamałam, a tą umiejętność powinno się wyszkolić, na tyle, żeby brzmieć chociaż przekonywająco. Niestety, byłam w tym beznadziejna. 
            – Poszłam po wodę, nie widzisz? Piję ją – odrzekłam zirytowana, odwracając się do niego i robiąc potężny łyk.
Anthony spojrzał na moją prawą dłoń, którą trzymałam szklankę. No tak, jego uwagę przykuł pierścionek zaręczynowy, którego zapomniałam zdjąć po pracy. Jakoś nie miałam do tego głowy i całkowicie o nim zapomniałam. Chłopak przeniósł swój wzrok w górę, spoglądając na mnie wyczekująco.
– Czekam na odpowiedź – zadeklarował, po czym oparł się o drzwi i założył ramiona na krzyż. Grzywka wpadała mu na oczy, które obserwowały mnie bacznie, jakby chciały przejrzeć mnie na wylot.
– Czemu chcesz wiedzieć? – zapytałam z pozoru spokojnie, próbując grać na zwłokę. Upiłam następny łyk, żeby udać swoje pragnienie. W rzeczywistości po postawie przyjaciela wiedziałam, że nie odpuści. Przeczuwałam, że będę zmuszona powiedzieć mu prawdę i zaraz zostanę zganiona za głupi pomysł.
– Bo zazwyczaj mnie nie okłamujesz. O co chodzi? – miał rację. Byłam z nim zawsze szczera, dlatego nie powinnam ukrywać prawdy przed nim nawet teraz. Trudno jednak było mi się przemóc i wyjawić swój żałosny plan.
– Poznałaś kogoś? – zapytał podnosząc brwi, czym wprawił mnie w zdumienie. Chciałam natychmiast zaprzeczyć, niestety chyba zrobiłam to za głośno.
– Co? Nie! – wykrzyknęłam. Anthony wywrócił oczami, kiwając lekko głową. Dał mi do zrozumienia, że postąpiłam bezmyślnie. Sama również o tym wiedziałam. W moim świecie nie ma hałasu, dlatego rodziców można było łatwo obudzić. Spojrzałam wystraszona w górę, nasłuchując kroków. Czekałam kilka minut w niepewności, nie śmiąc się poruszyć. Na szczęście, sypialnia moich rodzicieli leżała oddalona na tyle, że mnie nie usłyszeli.
– Ups – powiedziałam skruszona, spoglądając na swojego przyjaciela. Uśmiechał się, uświadamiając mi, że nie jest zły, a rozbawiony.
Poddałam się, postanawiając wyjawić mu prawdę, co chciałam zrobić.
– Dobrze, powiem ci, skoro już nawet takie pomysły przychodzą ci do głowy – skapitulowałam, siadając na krześle. Podparłam ręką brodę, czując napływającą boleść w sercu. Westchnęłam głęboko. – Odkąd zaczęłam widzieć, zaczęłam dostrzegać pewne… rzeczy, które nie mogłam zauważyć wcześniej. Byłam niewidoma, powiedziałbyś, że to naturalne.
– Do sedna – przerwał mi Anthony, podchodząc bliżej mnie. Stanął za krzesłem, na którym siedziałam i potarł moje ramiona. Robił tak często, gdy chciał, żebym się odprężyła.
– Chodzi o moją pracę. Wcześniej nie dochodziłam, co działo się za tymi piekielnymi drzwiami. Wiedziałam, że coś tam przetrzymują, ale nie interesowało mnie nic poza tym. Byłam zajęta wypakowywaniem produktów, tak jakby w innym segmencie budynku. Mam dostęp do niemal wszystkich pokoi, wystarczy, że przyłożę chip do drzwi i mogę wejść, a jednak nigdy tego nie zrobiłam, bo mi nie było wolno. Nie zdawałam więc sobie sprawy, co tam jest. Do dzisiaj.
– Weszłaś tam? – zapytał cicho. Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, gdyż stał za mną, ale odniosłam wrażenie, że się skrzywił.
– Tak, bo jakaś stażystka zapomniała zamknąć drzwi.
– I co zobaczyłaś? – zadał kolejne pytanie, nerwowo gładząc mnie po ramionach.
– Nieżywe zwierzęta, okaleczone, skrzywdzone szczury, króliki, psy – wyrzuciłam z siebie na bezdechu. Poczułam narastającą gulę w krtani. Miałam wrażenie, że lada moment się popłaczę. – Wszystkie były w klatkach. Pracowałam tam tyle czasu ślepa na krzywdę tych zwierząt, która działa się tuż koło mnie. Codziennie rano je tam przenosili, słyszałam jakieś dźwięki, czasami skomlenie, ale… ja naprawdę nie przypuszczałam, co tam się dzieje… – głos mi się urwał, a do oczu napłynęły niechciane łzy. Poczułam jak Anthony delikatnie całuje mnie w głowę.
– Oczywiście, że nie wiedziałaś.
Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Było mi bardzo ciężko opowiedzieć o tym, co widziałam. Aczkolwiek po jakimś czasie postanowiłam kontynuować i mieć to już za sobą.
– Gdy weszłam… nawet nie umiem tego opisać, tyle rannych zwierząt – wychlipałam. – Jest tam suka w otoczeniu trzech martwych szczeniaków, jeden jeszcze żyje, ale on też zdechnie razem z nią…. – znowu nie dokończyłam. Ukryłam swoją twarz w dłoniach, czując niewysłowioną rozpacz.
– Chciałaś je wypuścić? – zadał pytanie Anthony, przerywając moje myśli. Nieśmiało pokiwałam głową, wyczekując reprymendy. – Pomogę ci – powiedział zamiast tego, wprawiając mnie w kompletne osłupienie.
– Co? – zapytałam odwracając się i spoglądając w jego niebieskie oczy. – Nie jesteś na mnie zły?
– Nie, choć to bardzo głupie, że chciałaś iść sama – pokiwał z niedowierzaniem głową. – Przecież nic nie wiesz na temat zabezpieczeń – chciałam mu przerwać i prychnąć, że on też nie, ale Anthony, nie zważając na moje wzburzenie, kontynuował dalej: – Wpadłabyś od razu. Czasami postępujesz po prostu głupio.
– Nie obrażaj mnie po pierwsze, po drugie czy możesz powiedzieć, jaki masz plan? – obruszyłam się.
– Oczywiście – zakomunikował. Stanął wyprostowany, mówiąc do mnie jak do małego dziecka. – Wyłączę im prąd.
Przecież nie można już tego zrobić – pomyślałam do siebie, zdezorientowana.
Kiedy byłam mała, rodzice opowiadali mi, że ich pradziadkowie czasami nie mieli prądu i zapalali świece, czekając na naprawę instalacji. Wiedziałam jednak, że nie można już sprawić, żeby nagle zabrakło światła.
– Przecież to niewykonalne – odpowiedziałam rozgoryczona. Mój nagły zapał ulotnił się i straciłam wiarę w jakiekolwiek powodzenie tego przedsięwzięcia.
– Nieprawda. Nie rób takiej zdruzgotanej miny… W dzisiejszych czasach da się go wyłączyć, tylko za pomocą komputera. I mało osób o tym wie. Nie jestem świetnym informatykiem, ale z tym dam sobie radę – uśmiechnął się łobuzersko. – Chodź, zbieramy się.
– Już? – zapytałam zszokowana.
– Na co czekać? Laptop mam na stole, a jest chroniony takimi zabezpieczeniami, że żaden haker świata mnie nie namierzy. Rękawice i kominiarki są już w samochodzie. Weźmiemy ten mój, bo nie ma lokalizatora, jest większy i stoi u mnie pod domem, więc światła nie obudzą szanownych teściów. Moich rodziców i Victora znowu nie ma. Potem zaparkujemy w lesie. Pamiętaj – nie przykładaj chipa nigdzie, jasne? W laboratorium nie powinno nic działać, ale wolę dmuchać na zimne. Klatki i drzwi są na prąd, także jak tylko go wyłączę, wszystko samo się otworzy. My tylko nakierujemy zwierzaki i weźmiemy do mnie te, które nie przeżyją bez naszej pomocy. Mam znajomego weterynarza, później go tu przywiozę.
Pokiwałam głowę oniemiała. Wszystko zaplanował w ciągu kilku sekund.
– Chodźmy już, bo tracimy czas – powiedział, ciągnąc mnie za rękę, żebyśmy się pospieszyli i założyli na siebie buty.

***

Podróż minęła bez żadnych komplikacji. Zaparkowaliśmy w lesie, tak jak zarządził Anthony. Następnie włączył swój laptop i zaczął w nim pracować, w celu wyłączenia prądu, a ja nałożyłam kominiarkę na głowę – czułam się jak prawdziwy kryminalista – i poszłam po pudła do bagażnika. Czasem Anthony musi przywozić coś do swojego klubu, dlatego wozi ze sobą kartony. Teraz się nam przydadzą. Wzięłam tylko dwa, podejrzewając, że będziemy musieli chodzić po kilka razy do laboratorium, żeby wynieść wszystkie zwierzęta.
Chłopak wyjaśnił mi, że ochroniarzy nie będzie, a kamery wyłączą się razem z prądem, ale lepiej żebyśmy mieli założone kominiarki, jako środek ostrożności. Ubrani byliśmy w czarną odzież, zlewając się z szarością lasu. Ponadto założyłam kilka okryć wierzchnich, żeby wyglądać na grubszą. W razie nieprzewidzianych komplikacji na pewno nikt mnie nie rozpozna.
Anthony zjawił się chwilę później koło mnie – przez to, że na głowie nosił czarną kominiarkę, mogłam zobaczyć wyłącznie jego jasne oczy, które świeciły z podekscytowania.
– Wyłączyłem prąd w laboratorium oraz w kilku sklepach, komisariatach i bankach. Lepiej żeby myśleli, że to napad na bank, to da nam więcej czasu. Gotowa? – zapytał mnie, czekając na przyzwolenie do działania.
– Tak, idziemy – powiedziałam, czując jak pod rękawiczkami pocą mi się ręce. Teraz, gdy przyszło do czynów, wcale nie byłam już taka pewna swego. Chciałam zgrywać twardziela, choć tak naprawdę nim nie byłam; potwornie się bałam, że nas złapią i będzie to moja wina.
Do prawego skrzydła laboratorium dotarliśmy w niecałe dwie minuty. Anthony miał rację – drzwi były otwarte, nie musieliśmy ich nawet dotykać. Trzymałam kurczowo pudło w jednej w dłoni, a latarkę w drugiej, prowadząc przyjaciela do środka. Nie spieszyłam się, upewniając czy nikogo nie ma w pobliżu. Wszędzie jednak było pusto.
Nasze kroki uderzające o marmurowe płytki w laboratorium dźwięczały złowieszczo. Nigdy przedtem moje miejsce pracy nie wyglądało tak przerażająco. Może też dlatego, że do dnia dzisiejszego posłusznie wykonywałam swoje obowiązki, nawet nie myśląc o złamaniu przepisów, czy też włamaniu…
Dochodząc do przechowalni rozglądałam się na boki, bojąc się, że ktoś nas nakryje. Przez moment zawahałam się nawet czy iść dalej. Miałam wrażenie, że zwierząt już nie będzie w środku, że już je zutylizowali i wywieźli, a ja się spóźniłam. Mimo to, Anthony popędził mnie, mówiąc żebym się pospieszyła, dlatego pchnęłam lekko drzwi, zamierając z przerażenia.
– westchnęłam do siebie, czując ogarniającą mnie ulgę.
Od momentu, kiedy opuszczałam pomieszczenie kilka godzin temu, nic się nie zmieniło. Pomimo tego że chipy nie blokowały już drzwiczek, które teraz były lekko uchylone, żadne zwierzę nie wyszło również z klatki. Podejrzewam, że stworzenia były zmaltretowane do takiego stopnia, iż, gdyby nie my, żadne z nich nie podjęłoby nawet próby ucieczki.
– Ale ohyda – stwierdził Anthony, podchodząc do naczynia ze szczurami. – Jak się organizujemy? Bierzemy wszystkie, prawda? – zapytał mnie, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Jak to, wszystkie? – zapytałam zdziwiona.
– A masz czas badać, które są martwe? – zadał kolejne pytanie, oczekując odpowiedzi. Był pewien, że ma rację – chcąc uciec musieliśmy zabrać szybko zwierzęta i się stąd wynieść, zanim przyjadą służby, które włączą prąd.
– Nie, ale… – Anthony przerwał mi w pół słowa.
– Zaryzykujesz, że zostawisz jakieś biedne, jeszcze żywe, zwierzątko tutaj? – zapytał, celowo zmiękczając głos i akcentując ostatnie słowo, by wzbudzić we mnie ewentualne poczucie winy.
– Nie – odrzekłam zła na siebie, że o tym nie pomyślałam. – Dobrze, weźmiemy wszystkie, ale najpierw te stąd – pokazałam ręką na stworzenia nieopodal mnie – a później pójdziemy w głąb. Nie będziemy je przekładać do kartonów, kradniemy naczynia, w których leżą – odrzekłam rzeczowo, byle tylko szybciej zacząć działać. Anthony spojrzał na mnie, jak mi się wydawało, z uznaniem, po czym rzucił krótkie: okej i podał mi misę, w której leżały zdechłe szczury, a sam wziął naczynie z królikami.
Kradzież naczyń nie uważałam za zły pomysł – odkąd weszłam po raz pierwszy do przechowalni misy kojarzyły mi się z kolekcjonowaniem trupów. Chciałam zrobić naukowcom dodatkowo na złość – nie będą mieć więcej naczyń, by składować resztki tego, co pozostało ze zwierząt.
– Co później z nimi zrobimy, jak weterynarz stwierdzi, że naprawdę zdechły? – zapytałam Anthony’ego, gdy wracaliśmy już po raz drugi z samochodu do laboratorium.
– Zakopię je w naszym lesie – odpowiedział, jakby to było dla niego logiczne. Obok naszych działek rozciąga się las, który należy do wujostwa, więc również i do mojego przyjaciela.
– Ty? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Mój przyjaciel był bardzo leniwy i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego ciężko było mi uwierzyć w to, że wykona jakąkolwiek brudną robotę.
– Dla mej najukochańszej narzeczonej, wszystko – odpowiedział kurtuazyjnie, przez co wywołał u mnie jeszcze większą wdzięczność. Już teraz byłam mu winna podziękowania. Nawet nie pomyślałabym, że Anthony będzie chciał pomóc mi w uwolnieniu stworzeń, a właśnie to robił. Jeśli się nam uda, na długo pozostanę jego dłużniczką.
            Z martwymi zwierzętami poszło sprawnie, wystarczyło jedynie przetransportować je i zamknąć w bagażniku. Kursowaliśmy po sześć razy, ale na szczęście zmieściły się wszystkie – dobrze, że Anthony wziął jeden ze swoich samochodów, ten, który jest dwa razy większy od przeciętnego MES-a. W moim aucie na pewno nie pomieścilibyśmy wszystkich futrzaków.
Gdy kolej przyszła na stworzenia, które trzeba było wyłożyć z klatki, pojawił się niejako problem. Bały się naszych rąk, pewne, że chcemy je skrzywdzić. Gdyby nie rękawiczki, niejednokrotnie byłabym podrapana przez niedowidzące gryzonie czy kota.
Jedynie suczce było wszystko jedno, więc Anthony poradził sobie z nią szybko – wziął ją na ręce bez żadnych przeszkód, a ona włożyła mu łeb pod pachę. Nie wiem, czy wyczuła, że idzie w dobre ręce, czy też była tak ranna, że już nic nie kontaktowała. Ja przełożyłam szczeniaczki do kartonu, żeby suczka widziała, że je również zabieramy, ona jednak nawet na nie nie spojrzała. Wydawało mi się to dziwne, zawsze sądziłam, że psy chronią swoje młode, nie pozwalając nieznajomemu zbliżyć się do nich. Prawdopodobnie suczka była pewna, że i tak idzie już na stracenie, dlatego nie przejmowała się losem swojego potomstwa. Ponownie wzbudziła moją litość swoją biernością.
Wychodząc z laboratorium ze szczeniętami w pudełku i suką w ramionach Anthony’ego (wynosiliśmy je jako ostatnie), niemal płakałam ze szczęścia. Nie wierzyłam w to, że nam się uda – cały czas obawiałam się najgorszego – że wpadniemy przeze mnie. Gdyby nie mój szalony pomysł, zwierzęta nigdy nie wydostałyby się na wolność, ginąc powoli w męczarniach. A przynajmniej część z nich uratowaliśmy.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę pod domem znajomego Anthony’ego – weterynarza. Mój przyjaciel pobiegł po niego, a ja zostałam w samochodzie ze zwierzętami. Praktycznie żadne z nich nie ruszało się, zbyt oszołomione, by próbować uciekać. Suczka leżała na tylnym siedzeniu, obok pudła z kotem, a kot znajdował się nad misą z myszami. Chociaż to przecież odwieczni wrogowie, żadne ze zwierząt nie zrobiło nic, by skrzywdzić inne. Co chwila, odwracałam się, bojąc się, by nie rozpętały rzezi z tyłu, jednak one zamarły jak spetryfikowane.
Uspokojona tym, że stworzenia są grzeczne, spojrzałam do środka kartonu, w którym znajdowały się pieski.  Jeden skomlał cichutko, domagając się uwagi. Pomyślałam, że jest tak mały, że nie przeżyje sam, jeśli suka zdechnie.
Może weterynarz znajdzie jakiś sposób, aby ją ocalić – powtarzałam sobie, szukając ostatniej deski ratunku w mężczyźnie.
Reszta piesków leżała bez ruchu, martwa. A przynajmniej tak mi się wydawało. Po chwili wpatrywania się w biało-czarnego pieska zauważyłam jednak swój błąd. Mały szczeniak czasem ruszał przednią łapką, jakby miał jakieś skurcze. W momencie, kiedy byłam już pewna, że drugi piesek także oddycha, zjawił się Anthony wraz z weterynarzem, którego przedstawił jako José. Nowo zapoznany młodzieniec nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia lat i trzymał w ręku pokaźnych rozmiarów kufer. Na pewno nie był wykwalifikowanym weterynarzem – na to był zbyt młody. Mimo to, wiedział dokładnie, co robić. Od razu zaczął badać zwierzęta, mrucząc cicho pod nosem. Zdziwiłam się słysząc, że chłopak mówi, ale nijak tego nie skomentowałam. Nie chciałam go denerwować, skoro i tak robił dla nas przysługę o tej godzinie. Było już bowiem po północy. Zastanowiłam się jednak, jak u licha, mój przyszły mąż go poznał.
Nagle wpadłam na pewien szalony pomysł, myśląc o kominiarkach w samochodzie.
Czyżby Anthony działał w opozycji? – zadałam sobie pytanie, czując niepokój w sercu.

***

Jak już wspomniałam w tym opowiadaniu również postanowiłyśmy dać trzy opcje do wyboru. Moja siostra weźmie pod uwagę Wasze zdanie, ale czasem może się stać tak, iż potoczy losy swoich bohaterów w inną stronę, niż wybraliście. Jedna z trzech opcji jest jednak na pewno prawdziwa.
Trzy opcje do wyboru:
A)    Anthony działa w opozycji;
B)    Anthony nie działa w opozycji, ale działa na własną rękę;
C)    Anthony zna osoby z opozycji.

10 komentarzy:

  1. Zdecydowanie opcja A.
    Rozdział ciekawy. Cieszę się, że bez przeszkód udało im się uratować zwierzęta, ale czytając cały czas byłam pewna, że zaraz włączy się prąd i zaraz ich dopadną. Czułam już jakiś zwrot akcji, coś nagłego... Jednak mój instynkt mnie zawiódł. Liczę, że w następnym pojawi się jakaś akcja ;3
    Ja, jak to ja, czuję, że wiek weterynarza nie jest przypadkowy. Czyżby dziewczyna miała kiedyś coś do niego poczuć a Anthony'emu dane będzie spędzić życie z Leticią?
    Mam nadzieję, że sunia jak i młode zostaną uratowane.
    Pozdrawiam :)

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za komentarz. Nie będę zdradzać fabuły, więc zaproszę do dalszego śledzenia CŚ :)

      Usuń
  2. Cieszę się bardzo, że akcja przyspieszyła i mam nadzieję, że już nie zwolni ;). Trudno mi powiedzieć, czy wolę opcje A, czy B ponieważ obie wydają mi się zarówno możliwe jak i zwyczajnie fajne c: Tylko C wydaje mi się trochę naciągane, ale nie wiem po prostu jak fakt znajomości mógłby się przyczynić do dalszego rozwoju postaci Anthonego (a pewnie ważną rolę jeszcze odegra). Styl jak zwykle świetny, czyta się miło i lekko :)
    Pozdrawiam,
    Poss
    Ps. Dziś krótki komentarz, bo trudno się pisze ze złamanym palcem, a chciałam coś naskrobać od razu jak przeczytam :)
    Pps. Zapraszam też do mnie, na Nowy rozdział -> all-just-a-dream-in-the-end.blogspot.com
    Ppps. Przepraszam za wszystkie błędy i literówki :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za komentarz, niedługo do Ciebie wpadnę :)

      Usuń
  3. Hej, to znów ja :)
    Chciałam poinformować, że w związku z problemami jakie przysparzał mi mój blog postanowiła stworzyć nowego, gdzie publikuje rozdziały tej samej powieści. Dałam tam już Prolog i obie części pierwszego rozdziału jak i najnowszą,pierwszą część drugiego rozdziału :) jak coś to zapraszam do czytania (poprawiłam błędy i bezsensy, więc raczej nic nie znajdziesz XD). Byłabym wdzięczna za skopiowanie komentarzy pod postami z fantastyki na:
    anielskie-dusze.blogspot.com
    nie mogłam ich zaimportować przez problemy techniczne.
    Tak, więc byłaby wdzięczna :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem za opcją B lub C. Chciałabym, żeby Anthony działał sam lub z osobami z opozycji. Jakoś nie widzę jego w rebelii :)
    Cieszę się, że Anthony pomógł bohaterce, a nie skrzyczał ją, że to głupi pomysł aby uwolnić zwierzęta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie osobiście wydaje się, że chłopak działa na własną rękę, a nie w jakieś większej grupie zorganizowanej. Jeśli więc jednak to jest grupa, to bardziej zminimalizowana, taka paczka przyjaciół.
    Zaskoczyło mnie, że zechciał jej pomóc, spodziewałem się raczej śpiewki takiej typowej jak u mojego Hektora "nie chcę byś się narażała". Więc Antoś pozytywnie mnie zaskoczył.

    OdpowiedzUsuń