niedziela, 6 marca 2016

Lamiae: Rozdział 37

SEKRET RODZINY LELEWEL


Dagmara siedziała w salonie. Kobiety, które ją otaczały, były dla niej kompletnie nieznajome, choć same zainteresowane nie sprawiały wrażenia skrępowanych. Śmiały się, żartowały między sobą i co chwila zagadywały ją, że bardzo wyrosła przez te lata.
Wszystkie czekały na Genowefę, która została dłużej w domu Pawła. Jednak szatynka czekała jeszcze na kogoś. W tym samym domu zostali Alan z Mikołajem i Arletą, którzy mieli uspokoić mężczyzn jakąś historią, zgodnie z którą Paweł był zdrajcą, bo chciał zabić przeznaczoną blondynowi dziewczynę, ściągając ją do lochów poprzez porwanie jej przyjaciółki.
Jak bardzo ta historia była nieprawdziwa wiedzieli tylko rzeczywista przeznaczona oraz chłopcy; Arleta zgodziła się tylko potakiwać i wyrażać ubolewanie nad tym, co się stało. Jeśli chodziło zaś o Marka, który jako jedyny widział na własne oczy, że to o Dagmarę rozchodziło się, nie o Arletę, to nim miała zająć się Genowefa. Gdyby wiedział za dużo, musiałaby mu zmodyfikować pamięć, choć był to niesamowicie skomplikowany i pracochłonny proces.
W świecie magii pamięć można było zmienić tylko na jeden sposób, poprzez podanie ofierze błędnych wspomnień. Niedoświadczona czarownica nie mogłaby tego dokonać, zbyt łatwo mogłaby się zawahać, przez co uszkodziłaby pamięć człowieka na stałe. Czarownica rangi Genowefy, z doświadczeniem kilkudziesięcioletnim, była w stanie zaingerować we wspomnienia z nienagannym skutkiem.
Sandra oraz Kasper wrócili razem z Dagmarą do rezydencji i także lada moment mieli się zjawić w salonie. Oboje poszli wziąć prysznic po tym, jak zostali pokolorowani przez nieudane zaklęcie kamuflujące.
Dagmara odchrząknęła lekko, wiercąc się na kanapie. Mimo że nie znała kobiet wiedziała, że powinna im podziękować. Gdyby nie przybyły z pomocą jej babci, mogłaby zginąć już za pierwszym razem, kiedy znalazła się w lochach.
- Dziękuję – powiedziała nieśmiało i choć wydawało jej się, że nikt ją nie usłyszał, przez panujący gwar, myliła się. Kobieta o zadartym nosie, która siedziała naprzeciw, skinęła głową.
- Cisza – rzekła do swoich koleżanek, podnosząc rękę. – Zapewne chciałabyś poznać szczegóły tego, co działo się na zewnątrz.
Dagmara przytaknęła żywo głową. Jako że i tak zmuszona była czekać na powrót babci, przynajmniej mogła dowiedzieć się czegoś jeszcze o dzisiejszym dniu.
- Kiedy Genowefa dostała informację, że zostałaś porwana, dała nam od razu znać – zaczęła ta sama kobieta. Była ubrana w seledynową sukienkę w duże, czerwone groszki i buty na koturnie o kolorze marchewki, przez co wyglądała śmiesznie. Brakowało jej jedynie dwóch warkoczy i mogłaby się starać o główną rolę w dalszych losach Pippi Langstrumpf. – Po kolei zjawiałyśmy się przed domem tego łotra, Pawła.
- Ja akurat przybyłam, jako pierwsza – wstała staruszka najbardziej pomarszczona ze wszystkich. – Byłyśmy zaskoczone, gdy okazało się, iż łotr rzucił barierę na swą posesję.
Dagmara zanotowała, że kobiety nadały swój przydomek Pawłowi, jakże odmienny od „profesora”.
- Tylko jeden chłopiec – ciągnęła staruszka. – Alan, mógł wejść na teren, nikt inny – dziewczyna przytaknęła; to wszystko jak na razie wiedziała.
- Zdjęcie bariery niemal nam się udało, gdy przybyli inni pomocni łotrowi – dodała jeszcze inna kobieta o silnym, niemal męskim głosie.
- W takim razie jak to się stało, że Arleta, Mikołaj, Sandra i Kasper weszli do domu? – zapytała szatynka, ciekawa tego, jak potoczyły się losy. Wybuchy na zewnątrz posesji Pawła, świadczyły o niemałej bitwie.
- Och, znalazłam lukę w barierze – znów zabrała głos kobieta o dźwięku zbliżonym do męskiego. Poprawiła sobie okulary, które spadły na jej nos, podciągając je tak wysoko, że Dagmara miała wrażenie, że dotykają jej nieprawdopodobnie długich rzęs. – Zapewne cały czas tam była, tak została zaprojektowana ta bariera, by jej architekt mógł w każdej chwili wpuścić pożądane przez siebie osoby, trzeba było tylko wiedzieć gdzie się znajdowała.
- Niestety członkowie Rady także wiedzieli o przerwie w barierze – z wolna dodała najmłodsza czarownica, której skóra świeciła od nadmiaru olejku. – Wykorzystali ją w którymś momencie, gdy nas zaatakowali. Kilku z nich przedostało się do środka. Gdy Genowefa wykryła ten fakt, poleciła mnie i Barbarze – kobieta oddalona od Dagmary o parę metrów, ruszyła lekko głową – otoczenie ciebie oraz twoich przyjaciół ochroną.
- Tak, za to bardzo dziękuję, ochrona bardzo się przydała – wtrąciła dziewczyna, z wdzięcznością spoglądając na dwie panie, które jej tę ochronę zapewniły. – Co się działo potem?
Ku jej zdziwieniu, kobiety zaśmiały się.
- Uciekli – wyjaśniła jej babuleńka, która siedziała obok niej. – Rozproszyli się albo w las, albo przez barierę do domu łotra.
Dagmara zamyśliła się. Skoro mężczyźni wzięli nogi za pas, kobiety były wolne. W takim razie, dlaczego same nie weszły do domu? Na terenie posesji Pawła nie widziała żadnej z nich.
- Kiedy weszłam z Mikołajem, Arletą, Kasprem i Sandrą do lochów, Paweł z członkami nas złapali i niektórych związali – mruknęła cicho, ale nie na tyle, by kobiety jej nie usłyszały. – Potem coś się stało, tak jakby ich czary nie do końca działały poprawnie.
- Tak – powiedziała ta sama kobieta, która zaczęła opowieść, ta o zadartym nosie. – Musisz wiedzieć, że nasza magia działa najsilniej, najbardziej wpływowo i horrendalnie, gdy złączymy nasze umiejętności w jedno. Gdy wycelujemy naszą moc w jeden punkt docelowy. Gdybyśmy weszły do środka… – przerwała na chwilę, jak gdyby dokładnie wiedziała, o czym przed chwilą rozmyślała Dagmara. – Nie mogłybyśmy pomóc wam w sposób, jaki to zrobiłyśmy. Mogłybyśmy przybyć za późno. To, co mówisz, o czarach, które nie działały poprawnie, to nasza sprawka – kobieta uśmiechnęła się niewinnie. – Niektórym z członków zmodyfikowałyśmy moce, reszcie te moce zupełnie odjęłyśmy, by nie mogli wam zaszkodzić. To na pewno wprowadziło zakłopotanie.
- Tak, zupełnie się pogubili – przyznała Dagmara. – Do takiego stopnia, że zapomnieli, że mają przewagę i wciąż mogli nam zaszkodzić rękami. Mieli cały arsenał wiszący na ścianach, ale z niczego nie skorzystali. To dopiero mieli nauczkę.
- Nie, nie rozumiesz – zachichotała kobieta, która miała w zwyczaju śmiać się częściej niż pozostałe niewiasty. – My im te moce odebrałyśmy i zmodyfikowałyśmy permanentnie.
- Jak to? – bąknęła Dagmara i choć znała pojęcie użytego przez kobietę słowa, jakoś dalej nie pojmowała, czy to mogła być prawda. Zepsuć kogoś moc na stałe? Odebrać magię na zawsze?
- Mówiłam, razem jesteśmy najpotężniejsze – wyjaśniła kobieta o zadartym nosie. – Już nigdy ta garstka nie wykorzysta swoich mocy na czyjąś niekorzyść. – To będzie ich kara.
- Czyli Paweł… – zaczęła szatynka, myśląc o sposobie, w jaki zginął.
- Był bezbronny – dokończyła za nią kobieta z natłuszczoną skórą.
Dagmara otworzyła usta, by zaraz je zamknąć. Mężczyzna musiał w takim razie wiedzieć, że był bezsilny, musiał zrozumieć to z chwilą, gdy podniósł na nią rękę; gdy jego czary nie przynosiły rezultatu. To dlatego posługiwał się mieczem jak zwyczajny śmiertelnik, nie używał magii, bo nie mógł. Widząc, że przegrywa, zdecydował się na samobójstwo. Dla człowieka typu Paweł, którego całe życie kręciło się wokół magii, zaprzestanie praktykowania przypominało noszenie przy sobie bomby z odpalonym lontem. Było wiadome, że w którymś momencie i tak eksploduje.
Genowefa przybyła z Arletą w ciągu dziesięć minut. Chłopców z nimi nie było, choć temu nietrudno było się dziwić. Zapewne zostali oni jeszcze w domu, uspokajając dalej członków i zajmując się ciałem ojca chrzestnego Mikołaja.
Arleta, która stała za babcią, jak małe dziecko schowane za fartuszkiem mamusi, miała dziwną minę. Wystarczyła chwila, by Dagmara domyśliła się, że poznała ona prawdę. Wargi jej drżały i pociągała nosem.
- Udało się? – zapytała najmłodsza z kobiet, ta sama, której cała twarz natłuszczona była olejkiem.
- Tak Wando – odparła jej babcia w stronę kobiety. Arleta wychyliła się zza Genowefy, spostrzegając wolne miejsce z jednej strony, koło Dagmary. Podeszła do niej z bolesną miną, przysiadając obok. Szatynka spojrzała z boku na jej twarz. Wyglądała jakby dopiero co skończyła płakać.
- Też nie wiedziałam – szepnęła w jej stronę, na co Arleta pokiwała głową, jeszcze mocniej pociągając nosem.
Najpierw przyszła Sandra, za nią nadszedł i Kasper. Byli w nowych, świeżych ubraniach – wystarczyło, że Kasper poszedł do swojego pokoju, jeżeli chodziło o Sandrę, Dagmara poleciła jej wybrać coś od siebie z szafy. Jako że czarnowłosa lubiła czerń, wybrała czarne spodnie i sweter o tym samym kolorze. Sandra o tym nie wiedziała, ale Dagmara nosiła te rzeczy tuż po śmierci ukochanej mamy.
Przynajmniej jej się podobają – pomyślała gorzko, stwierdzając, że był to odpowiedni moment. Wszyscy, którzy mieli się znaleźć w salonie, byli obecni.
- Pamiętam, jak parę miesięcy temu się tu spotkaliśmy – zaczęła, przypominając sobie to, jak niechętnie ją tu wtedy powitano. Wszystkie kobiety na nią spojrzały. – Był jeszcze Alan... – dodała, sama nie wiedząc, dlaczego. – Wtedy któraś z pań, chyba pani Wanda – rzuciła wzrokiem na natłuszczoną damę, na co ta lekko schyliła głowę, przytakując. – Powiedziała mi, że większość z was widziała mnie po narodzinach.
- Tak, to prawda – potwierdziła Genowefa.
Dagmara rozejrzała się po kobietach. Chichotka zatrzęsła się ze śmiechu, choć był to częściowo nerwowy rechot, reszta pozostała poważna. To, co było dla Dagmary istotne, to fakt, że żadna nie była zdziwiona. Wszystkie wiedziały, że ona już dowiedziała się tego, czego tak mocno chroniły.
- Tylko jak to zrobiłyście? – zapytała, przeciągając wzrok po trochu na każdej. Sandra miała zdezorientowaną minę, Kasper cały czas się marszczył. Arleta zaczęła pochlipywać.
Jedna z kobiet wymieniła się spojrzeniem z jej babcią. Ta musiała dać jej przyzwolenie, bo zaraz zaczęła:
- My tylko obdarzyłyśmy cię naszymi talentami, to był prezent. Pamiętasz bajkę o Śpiącej Królewnie? My byłyśmy jak te wróżki, dające nadzwyczajne dary.
Wanda uśmiechnęła się:
- Ja nadałam ci urodę. Zmieniłam wygląd, jaki powinnaś była mieć.
- Dzięki mnie jesteś czujna – dodała inna.
- A dzięki mnie samodzielna.
- Masz dobry słuch po mojej ingerencji.
- A waleczność po mojej – pomachała Dagmarze kobieta, którą nazywały Jadwigą.
- Zaraz, zaraz – przerwała im wyliczanie szatynka. Wstała z kanapy, przechadzając się po salonie z mętlikiem w głowie. – Mam rozumieć, że wszystkie cechy, które posiadam, zawdzięczam wam? – O ile przed chwilą była wdzięczna za pomoc, którą okazały jej kobiety, tak teraz zaczęła odczuwać animozję.
- Nie Dagmaro – odpowiedziała jej Genowefa. Była opanowana, chyba najbardziej z kobiet. – Wszystkie te cechy ma każda czarownica, one je tylko podszlifowały.
- A ty babciu, co mi zafundowałaś? Rozum? – Wiedziała, że była nieprzyjemna, ale mało ją to obchodziło. Każda z kobiet wciągnęła głośno powietrze do ust z oburzenia.
- Ja chciałam oszukać czas – odparła kobieta wstydliwie. – Chciałam oszukać zagrożenie, które będzie na ciebie czyhało.
- Zastopowałaś moje ciało na rok i zatrzymałaś we mnie magię, to zrobiłaś! – warknęła Dagmara. Nic nie mogła poradzić, że z jej głosu wylewała się fala żółci i żalu. Tyle razy mogła przez to zginąć. Mogła zginąć przez fanaberie babci; nie umiała wyczarować nawet najprostszego zaklęcia…
- Twoja matka poprosiła mnie abym to zrobiła – wyjaśniła jej Genowefa. – Miałam zapewnić ci normalne dzieciństwo, miałaś nie znać swoich umiejętności.
- Tak, tyle, że moja mama już nie żyje – mruknęła szatynka ze smutkiem. Przerwała na moment i w pokoju zapanowała tępa cisza. Było tak spokojnie, że gdyby nie widziała twarzy otaczających ją osób, mogłaby pomyśleć, że została sama.
Sandra odchrząknęła lekko, wiercąc się na pięcie:
- Czy ktoś powie nam wreszcie, o co tu chodzi? – zapytała, na co Kasper zawtórował. Arleta słuchała uważnie, choć część z informacji, które usłyszała, zapewne słuchała po raz drugi. Dagmara spojrzała na twarz babci, ale nic nie wskazywało na to, że miała ochotę przemówić.
- A więc tak się złożyło – zaczęła szatynka złośliwie, poniekąd poczuwając się do udzielenia wyjaśnień. – Że babcia wyrwała z kalendarza trzysta sześćdziesiąt pięć dni mojego życia. Ukrywała mnie z moją matką, zmieniła mi akt narodzin i potem udawały, że posyłają mnie rok wcześniej do szkoły, podczas gdy była to nie prawda. Obecne tu panie moje życie podobno doszlifowały. Jedna dała słuch, druga węch, takie tam dyrdymały…
Sandra poszukała spojrzeniem Genowefę, oczekując od niej jakiś sensownych komentarzy, obalających słowa szatynki. Ku jej zdziwieniu, kobieta milczała, za to inne towarzyszki zabrały głos:
- Znowu nie pojmujesz – powiedziała Wanda beztrosko. – To wszystko miało wyższy cel, Genowefa miała ciebie chronić.
- Dobra, a czy da się to jakoś cofnąć? – Fuknęła, zła o to, że kobieta starała się usprawiedliwić jej babcię. Zamiast przyznać się, iż nie powinny ingerować w jej życie, one wciąż upierały się, że zrobiły najrozsądniej.
- Samoistnie nie – zaprzeczyła Genowefa. – Jednakże, magia w tobie została uśpiona, nie wymazana. W odpowiednim czasie sama ją zauważysz.
- Oby – warknęła, z obrażoną miną. – Jak się okazuje mam na to coraz mniej czasu.
- Chwila – tym razem to Kasper podjął próbę pozyskania wiedzy. Po jego twarzy błąkał się grymas troski. – Jeżeli Arleta z Dagmarą są rówieśniczkami, to choć wciąż ciężko mi w to uwierzyć, przeznaczony jej chłopak, nie jest jej przypisany. Ten chłopak na polanie… To jakiś błąd…
- Nie – przerwała mu cicho Arleta. Była blada i zmęczona, w ogóle nie przypominała dawnej siebie. – Nie ma błędu. Dagmara zna przeznaczonego jej chłopaka, wszyscy go znamy.
- CO? – zapytali jednocześnie Kasper i Sandra. 
Arleta pociągnęła nosem, a Dagmara stanęła jak wryta. Nie sądziła, że ta kwestia będzie poruszana w tym momencie w obecności tak wielu osób. Nawet miała ochotę jakoś pokazać blondynce, by się powstrzymała, ale ta ciągnęła dalej:
- Ja nigdy nie miałam więzi z Alanem. To dziwne, że dopiero teraz tak dokładnie to widzę. Nie rozumieliśmy się, nie ciągnęło nas do siebie. Dziwna to była relacja, jak gdyby wymuszona… Bo była… To Dagmara jest mu przypisana, nie ja.
Kasper z Sandrą spojrzeli na Dagmarę, dokładnie czuła ich wzrok na sobie. Po chwili na zmianę zaczęli prowadzić osobliwą symfonię dźwięków. To on zaczął wydawać jakieś nieartykułowane dźwięki, to dziewczyna rozdziawiła usta, charcząc, by następnie pozostawić je tak na parę minut.
- To niemożliwe – szepnęła w końcu Sandra, patrząc na Arletę z powątpiewaniem.
Genowefa mlasnęła, zwracając tym zachowaniem uwagę wszystkich obecnych. Założyła ramiona na krzyż, ciągnąc z wolna:
- Trochę wam rozjaśnię historię, gdy powiem, że Alan pojawił się tu jakiś rok temu. Ku mojej nieuwadze i podczas mej nieobecności rozmawiał z moim ciężko chorym już wtedy bratem, Antonim. Antoni wiedział, że Dagmara jest rok starsza niż jej to podaliśmy, sam nie ingerował w jej wiek, ale tego nie aprobował. Kiedy więc pojawił się Alan, pragnął komuś wyznać prawdę.
- Skąd Alan w ogóle wiedział gdzie przyjść? – zapytała Dagmara podejrzliwie. Było to niepojęte, że chłopak tak szybko dodał równanie i wyszło mu, że powinien zacząć od tej właśnie rezydencji. Dziewczyna patrzyła przenikliwie w stronę babci, unikała wzroku przyjaciół, którzy z kolei obserwowali tylko ją.
Tym razem głos zabrała kobieta w czerwonych, okrągłych okularach i o pucołowatych, rumianych policzkach:
- Rodzina Lelewel, czyli rodzina twojej babci, była od zawsze można.
- Czuł wewnątrz siebie dużą moc – dodała jaśniej Genowefa. – Zaczął więc szukać od najpotężniejszych rodzin, to oczywiste. Jego spotkanie z Antonim to mój największy błąd, którego już nigdy nie zdołam naprawić.
- Tylko, dlaczego ja? Dlaczego powiedział, że to ja jestem mu przypisana? – zapytała Arleta słabym głosem. Wszyscy obejrzeli się w jej stronę, jedyna Genowefa patrzyła wciąż na wnuczkę:
- Też masz potężną rodzinę – wyjaśniła blondynce. – Do tego pasowałaś do opisu z wyroczni, nawet Rada nie zwęszyła podstępu.
Sandra zabrała głos. W jej obliczu mieszała się niesamowita gama ludzkich emocji, począwszy od niezrozumienia, zdumienia, szok, po czystą złość.
- Mam rozumieć, że Alan jest przypisany Dagmarze? Jak mógł podać Arletę za Dagmarę, gdy znał prawdę?
Nikt jej nie odpowiedział, tylko blondynka pokiwała lekko głową. Dziewczyna nie dała się jednak zbyć, drążyła dalej uparcie:
- To, po co ten cały cyrk? Po co Alan wmówił Radzie, że to Arleta jest mu przypisana? Wystawił ją na niebezpieczeństwo.
- Nie do końca – odezwała się na zarzuty Sandry, czarownica ze słomianym kapeluszem na głowie. – Też z początku myślałyśmy podobnie jak ty, jednak po rozmowie z Alanem doszłyśmy do wniosku, iż to on ma najwięcej do stracenia. Zamiast chronić jedną z dziewcząt, chronił obie. Obie pasowały do opisu z wyroczni. Zaraz, gdzieś tu mam kopię – kobieta rzuciła się w przeszukiwaniu bluzki, po czym z lewej, wymiętej kieszeni, wyjęła dwie, identyczne kartki, podając je po jednej zarówno Arlecie, jak i Dagmarze.
Dziewczyny rzuciły wzrokiem na tekst.

1. Sięgnij po kartkę z przestrogą,
Nim podążysz własną drogą.
Dzień ten bowiem noc zastępując,
Im myśl przyćmił, Tobie odstępując.

2. Jasny kolor, niebieskie tęczówki,
To jedyne pomocne wskazówki.
Dzieje poznać, przeszłość sprawić,
Czas najwyższy moc naprawić.

3. Chodzić będzie Ona z czarną,
Przyjaciółką tą nie marną.
Tą na zawsze, tą do końca,
Mrok od zawsze lgnie do Słońca.

4. Mają pewność, ta jedyna,
Ta ukryta, ta prawdziwa.
Pewni swego, zgromadzeni,
Twą decyzją urzeczeni.

5. Czy się uda? Czy gotowe?
Co szczęśliwe, co pechowe?
Podstęp w gorycz czy się zmieni,
Plan w wadliwy się zamieni.

6. Jeśli odkryją dwójkę Was,
Zetrą w proch i Ją i Nas,
Ziemię zemsta Ich pokryje,
Krew rodziny Ją obmyje.

7. Zastanów się jeszcze raz,
Jedno istnienie to w sam raz,
I tak będziesz wygranym,
Jej życie jedynym przegranym.

- Mogę? – to Kasper podszedł do Dagmary, wyciągając rękę w stronę kartki, by i on mógł ją przeczytać i przeanalizować. Podała mu ją, choć sama nad nią długo nie rozmyślała.
Na pierwszy rzut oka tekst oczywiście pasował do niej, szczególnie ta część o naprawieniu mocy i przywróceniu przeszłości. Jeżeli chodzi natomiast o głębszy rozkład tekstu z wyroczni potrzebowała na to więcej czasu, bo już zaczęła się trwożyć na myśl o zwrotce szóstej, zgodnie z którą, jeżeli Rada pozna prawdę, ją „obmyje” krew jej rodziny.
Wszyscy wiedzieli, że członkowie Rady potrafili być mściwi, a wyładowywanie swoich frustracji na bogu ducha winnych ludziach, należało do jednej z ulubionych form nałożonych przez nich kar.
- Jasny kolor? Niebieskie tęczówki? – odezwał się Kasper, przerywając ciszę, zwracając się do Genowefy z pytaniem. – Dagmara ma ciemne włosy i piwne ocz…
- Mam niebieskie oczy – przerwała mu szatynka z niesmakiem.
Kasper spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy. Zmieszał się i rumieniąc lekko rzekł:
- Naprawdę? Słowo daję, myślałem, że piwny…
Sandra parsknęła, a Arleta zaczęła się jej przypatrywać jakby chciała zlustrować jej tęczówki. Szatynka od zawsze miała niebieskie oczy, choć czasem przybierały one mętnawy, piwny kolor. O pomyłkę nie było trudno. Ale czy oczy mogły zmieniać barwę? Jej najwidoczniej tak, pod wpływem czarów czarownic.
- A jasny kolor? – dopytywał Kasper, patrząc na kartkę przed sobą. – Jest dokładnie napisane jasny. Nie wmówicie mi, że jest blondynką.
- Będąc dzieckiem byłam – odrzekła mu dziewczyna, przypominając sobie pewien incydent, kiedy w jej pokoju, na górze, Alan zobaczywszy jej zdjęcia z młodości, zmienił kolor jej włosów na brąz. Potem, jej babcia wyjechała z rezydencji na parę dni, po rozmowie z Alanem, zapewne do Warszawy. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, nietrudno było domyślić się, że Alan nakazał babci zmienić wszystkie zdjęcia Dagmary z młodości.
- To ja zmieniłam kolor – przyznała się Wanda, podnosząc rękę do góry. – Notorycznie dzieje się tak, że dziecko w młodości ma blond włosy, z czasem mu ciemnieją. Jesteś naturalną blondynką, twoje włosy bez mojej ingerencji powinny mieć jasny kolor. Jednakże, by zmylić Radę, spowodowałam, że zmieniły swój kolor, przyznasz, że miałam dobre oko wybierając ciemny brąz – mrugnęła do szatynki okiem, w ogóle nie przejmując się jej zdegustowaną miną.
- Czy to kiedyś minie? – przestraszyła się dziewczyna, nieświadomie muskając swoje włosy. Miała wrażenie, że zaraz stanie się blondynką i już nigdy nie będzie mogła wrócić do swojego koloru, z którym żyła tyle lat.
- A chcesz być blondynką? – zapytała Genowefa z zaciekawieniem.
- Nie – odparła bez wahania, na co kobieta wzruszyła ramionami:
- W takim razie nie będziesz. Jeżeli coś uznajesz za potrzebne i nie wyobrażasz sobie życia bez tego, to nigdy to nie zniknie. Znikają tylko te zaklęcia, z których nie korzystasz – nie była pewna, czy zrozumiała przesłanie babci, ale zanim zdołała nad nim dłużej pomyśleć, Kasper miał przygotowane kolejne pytanie:
- Chodzić będzie ona z Czarną – powiedział, marszcząc brwi. – Mrok od zawsze lgnie do słońca. Nie pojmuję, Sandra z Dagmarą nie są tak zżyte…
- W takim razie będą – zaśmiała się chichotka.
Sandra wymieniła się spojrzeniem z Dagmarą. Tylko one dwie wiedziały, że w ostatnich tygodniach zaczęły się lepiej dogadywać i że słowa z przepowiedni mogły się kiedyś ziścić.
- Członkowie uwierzyli w to, co im wmówił Alan? – umiejętnie zmieniła temat czarnowłosa.
Genowefa westchnęła. Nie odpowiedziała od razu. Może sama zastanawiała się, czy to w ogóle było możliwe.
- Ma on niesamowite umiejętności – powiedziała w końcu, z pewnością mając na myśli Alana. – Nawet w domu Pawła był związany, członkowie przecież widzieli go w łańcuchach, żaden mu nie pomógł, uprzedzony przez Pawła, by tego nie robili. A jednak, sprzedał im swoją wersję wydarzeń tak przekonywająco, że sama byłam gotowa w nią uwierzyć. Każdy uwierzył. Mówił o błędzie ze strony mężczyzny, że chciał zastawić na niego pułapkę, bo, od kiedy wszedł do Rady, go nienawidził. Jestem pewna, że członkowie dokończą jego dzieło i Rada uzna w Pawle rebelianta.
- Jednak, coś cię trapi – zauważyła babuleńka, która siedziała na tej samej kanapie, co Arleta.
- Owszem Halino – przyznała Genowefa. – Skoro Alan jest w stanie zmanipulować swoimi tak, że wierzą ślepo w to, co mówi i ślepo mu ufają, jaką mamy pewność, że nie postępuje tak samo z nami? Te jego słowa… Takie krasomówcze – pokiwała głową, jak gdyby podziwiała sposób, w jaki władał słowem i operował głosem. – Wszystko, co wydobywa się z jego ust jest wcześniej dokładnie przemyślane. Nic nie wypowiada bez przyczyny.
Znów zapanowała cisza. Dagmara poczęła rozmyślać, czy rzeczywiście Alan był taki elokwentny, za jakiego go babcia uważała. Owszem, zawsze przekonywająco i łatwo posługiwał się językiem. Nie słyszała, by z jego ust wydobywały się przekleństwa, czy inne niepożądane słowa i dźwięki. Był to zdolny chłopak; nadchodził koniec roku i choć Alan rzadko bywał na zajęciach, jego oceny nie spadały poniżej czwórek. Nigdy nie przychodził przygotowany, a materiał z zajęć miał zawsze w małym palcu.
- Chciałabym… – dodała na koniec Genowefa. – Aby Dagmara, Arleta, Sandra i Kasper opuścili salon. Muszę bowiem omówić podjęcie odpowiednich kroków i nie życzyłabym sobie, aby wasza zażyłość z Alanem… – tu spojrzała w szczególności na dwie pierwsze dziewczęta, Sandra w tym czasie parsknęła, a Kasper wywrócił oczami – mi to utrudniła.
Mimo że nikt nie miał ochoty wychodzić ze spotkania, cała czwórka posłusznie poczęła gęsiego opuszczać pokój. I tak oto, Dagmara, już po raz drugi została wyproszona z salonu, ale zanim z niego wyszła, dostała od Genowefy do ręki pamiętnik, który kobieta skrzętnie przykryła szalem, gdy tylko weszła do pokoju.
- Alan znalazł go w zgliszczach – wyjawiła jej babcia, po czym zamknęła jej drzwi przed nosem.
Dagmara odwróciła się, spostrzegając grupkę znajomych, którzy na nią czekali. Podeszła do nich, przekazując im słowa Genowefy. Odpowiedzi, co mogło oznaczać ostatnie zdanie, udzielił jej Kasper:
- Każdy członek Rady musi się zabezpieczyć na wypadek śmierci – zaczął tajemniczo, po chwili ciągnąc. – Tak więc aby nikt nie skradł jego rzeczy osobistych, ważnych przedmiotów czy dokumentów, po śmierci właściciela, dom zaczyna sam płonąć. Nie wiem, co to za magia, nigdy jej nie widziałem, ale wiem, że jest to szeroko praktykowane. Paweł musiał z niej skorzystać, ochraniając dom.
Szatynka pokiwała głową. Już rozumiała, dlaczego Alan kilkukrotnie powtarzał słowa o braku czasu tuż po śmierci Pawła:
- Kiedy wychodziłam z domu czułam dym – zauważyła Arleta, a Kasper wskazał palcem na pamiętnik.
- Całe szczęście, że jest on żaroodporny – rzekł, na co Dagmara ścisnęła dziennik mocniej w dłoni. Mimo że to nie jej wspomnienia zostały w nim udokumentowane, nie chciała i nie mogła ich już nigdy więcej stracić.

8 komentarzy:

  1. Smutno mi, że to opowiadanie się kończy :( Czy przewidujesz napisać wkrótce kontynuację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontynuacja będzie, ale nie wiem kiedy zacznę ją pisać :)

      Usuń
  2. Od razu w oczy rzuciło mi się z prawej strony 'Epilog Lamiae'. Szkoda, że juz kończysz:( Ale po tym co teraz przeczytałam, trochę się boję o ten epilog, bo mam wrażenie, że nie skończy się zbyt dobrze. Ale oby było to tylko przewrażliwienie xd
    Jestem też ogromnie ciekawa nowego opowiadania! o ile mnie pamięć nie myli, wypowiadałam się za historią Alicji, ale teraz już nie jestem taka pewna xd
    Nie wiem za bardzo co mogłabym jeszcze napisać. Jak zwykle zero błędów, ciekawe opisy i dialogi - no czego chcieć więcej?
    A tak. Happy endu!

    L x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Epilog jest końcem tej części, ale w przyszłości na pewno napiszę kontynuację Lamiae, bo mam w głowie mnóstwo pomysłów.
      Przewiduję pojawianie się dwóch kolejnych opowiadań, w miejsce Lamiae jedno, a kiedy skończy się Nemezis - kolejne, także już teraz gorąco zapraszam :)

      Usuń
  3. I tak wszystko się kończy, nie do końca happy endem.
    Trochę szkoda, bo Lamiae było naprawdę świetne :). Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy, nie? :/
    Jestem bardzo ciekawa ostatniej części, tzn. epilogu i nie mogę się go doczekać, chociaż przepełnia mnie też smutek, że to koniec.
    Rozdział jak zawsze świetny. Czarownice nie zyskały mojej sympatii, nie dziwię się Dagmarze, że czuła się nagle jak nie ona...

    Pozdrawiam,
    Merc.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Epilog prawdopodobnie pojawi się w tym tygodniu, gdyż Nemezis również zmierza ku końcowi i chcę go dopracować :)

      Usuń
  4. Wszystko się wyjaśniło i pamiętnik się odnalazł. Dziwnie tak jakoś, bo historia dobiega końca, a ja mam wrażenie, jakbym dopiero niedawno na nią trafił. Jak ten czas zapierdala. Odważyłbym się jednak zapytać, że skoro przeznaczoną Alanowi jest Daga, to komu przeznaczona jest Arleta? Czy to możliwe, by jeden chłopak miał dwie przeznaczone? Czy coś pomyliłem i w czymś się zamotałem (znowu - tak na marginesie)?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Alan przypisany jest tylko i wyłącznie Dagmarze. Przeznaczony Arlety nie pojawił się jeszcze, choć było wspomniane, że jakiś chłopak nie może znaleźć przypisanej mu równolatki :)

      Usuń