niedziela, 7 lutego 2016

Lamiae: Rozdział 35

WIEŻA OSTATECZNEJ OBRONY


Nie musieli ponawiać. Mikołaj schylił się po topór, który leżał tuż pod jego nogami, pokazując dziewczynom, by biegły przodem. Dagmara zawahała się, ale tylko chwilę. Ta chwila była momentem, w którym ujrzała, co goniło Sandrę z Kasprem.
Najpierw, niemal po nogach stąpało im paru mężczyzn. Ale o dziwo, nie rzucali oni żadnych zaklęć. Gdzieś za nimi połyskiwała niebieska ciecz, przed którą oni wszyscy uciekali. Ta ciecz zdawała się wyżerać posadzkę szybciej niż szarańcza uprawy.
Rzuciła się do ucieczki, podobnie jak i inni, ciesząc się, że to Mikołaj miał teraz w ręku ciężki topór, który na pewno zawadzałby jej bardziej niż pomagał podczas biegu. Popędzili na schody, na górę, potem na kolejne schody, jeszcze wyżej. Mikołaj biegł najszybciej i jako pierwszy otworzył drzwi na jego prawo wołając przeciągle:
- Tędy!
Drugi raz nie musiał powtarzać. Kolejno do pomieszczenia wbiegli Mikołaj, Arleta, Dagmara, Kasper i Sandra.
Kiedy tylko dziewczęta znalazły się w środku, chłopcy zatrzasnęli drzwi, chroniąc je całymi ciałami, by nikt więcej nie wszedł. A paru członków próbowało, używali nawet jakichś czarów, ale w końcu ustąpili, kiedy ciecz ich dogoniła. Na korytarzu rozległy się krzyki i część z tych, którzy zdołali się uratować, pobiegła dalej. Reszta biedaków została w tyle, zdana na pastwę losu.
- Co to było? – jęknęła Dagmara, ocierając pot z czoła.
- Jesteśmy tu bezpieczni? – zapytała z kolei Sandra, z trudem łapiąc oddech.
- To było zaklęcie silnie żrące i tak, jesteśmy tu bezpieczni – odparł Mikołaj, pokazując na podłogę. – Ten kryształ wypolerowany na parkiecie naturalizuje każde zaklęcie. To jedyne pomieszczenie, w którym jesteśmy całkowicie bezpieczni.
- Co to za pokój? – zapytała Arleta, ale nie usłyszała odpowiedzi. Każdy, nawet po krótkim zbadaniu pomieszczenia wzrokiem, wiedział, że należał on do Pawła. Nie po wyglądzie, po tym, co zawierał.
Na jednej ze ścian wisiały dwa miecze, skrzyżowane ze sobą ukośnie. Książki, które czytał nie były romansami, melodramatami czy biografami. Wszystkie skupiały się wokół okultyzmu, jak go rozpoznać, jak z nim walczyć i wreszcie, jak go pokonać. Były też książki z najróżniejszymi truciznami, a barek, do którego zajrzał Kasper, zawierał trunki, do których, w części z nich, według słów Mikołaja, Paweł zastosował mieszanki trujących ziół czy jagód.
- I co, częstował tym swoich gości? – zakpiła Sandra, ale Mikołaj wyprowadził ją z błędu.
- Nie, trzymał to na wszelki wypadek. Na wypadek gościa, z którym nie do końca się zgadzał. Lub na wypadek nazbyt pazernego.
Dagmara złapała się za czoło. Byli tu uwięzieni, ale i bezpieczni, a Alan, jako jedyny, wciąż był narażony na niebezpieczeństwo ze strony Pawła, członków oraz szalejącej, wyżerającej cieczy na korytarzu.
- Co wam się stało? – zapytał Mikołaj Kaspra, spoglądając z ciekawością na biel, pokrywającą ciało i ubranie chłopaka. Nawet włosy przybrały dziwny odcień szarości. Sandra z kolei przypominała Murzynka Bambo.
Dagmarę zainteresowało nagle biurko Pawła, na którym stała jej torebka. Już zapomniała, że coś musiało się z nią stać, po tym, kiedy ją porwał.
- Kasper wymyślił, że rzuci na nas zaklęcie kamuflujące – prychnęła Sandra, wywracając oczami. – Trochę jednak mu nie wyszło.
Mikołaj zaśmiał się, po czym podszedł do książek, jakby chciał przeczytać ich tytuły. Szatynka w tym czasie zobaczyła, że pamiętnik Wiktorii, który znajdował się w jej torebce, był wyłożony osobno. Paweł na pewno musiał go przeczytać, ale na szczęście zobaczył tylko jeden wpis.
Dziewczyna otwarła dzienniczek. Tak jak się spodziewała nowa część tekstu została pokazana. Wahała się, czy go przeczytać, czy powinna tracić czas na czytanie kilkunastu linijek, kiedy powinna działać. Szkopuł w tym, że nie wiedziała co robić, a jakaś naiwna część niej łudziła się, że Wiktoria da jej wskazówkę, pokaże, co ma dalej robić.

Rodzimy się, żyjemy, umieramy. Wszystko, co robimy, prowadzi nas do jednego – śmierci. Czasem przychodzi późno, ukradkiem i po cichu. Czasem jest gwałtowna, niechciana i zbyt pośpieszna. Tak wiele jest jej obliczy.
Miałam raz znajomego o imieniu Stanisław. Staś… Był ode mnie dużo starszy, ale wyjątkowo rozumieliśmy się. Może ja byłam zbyt dojrzała na swój wiek, a może to on, niezwykle dziecinny, dogadywał się ze mną.
W siedemnaste urodziny coś złego stało się ze Stasiem. Miał mniej czasu, mniej się uśmiechał. Rok później zaginął. Część osób mawiało, że wyjechał w góry, że chciał odpocząć od tego świata, którym rządzą pieniądze, pycha i zakłamanie. Tylko, że nikomu nie dał o tym znać. To było do niego niepodobne, choć policja nam nie wierzyła.
Po przeprowadzonym śledztwie ustalono, że nigdy nie wyjechał z Wrocławia. Jego ciało znaleziono w Odrze, kiedy ja byłam już w Kielcach. Poznano go po kurtce, w której wyszedł z domu owego dnia zaginięcia, tylko po tym.
Jaki miał motyw? Czy chciał się zabić? A może pojechał się przejść, pospacerować po moście Milenijnym? Może spotkał grupę pijanych chłopców? Może chcieli go okraść, a on nie chciał im oddać portfela? Tak wiele opcji… Tak wiele niewiadomych…
A może… W siedemnaste urodziny zjawiła się u niego Rada, aby powołać go do Zgromadzenia. Może w osiemnaste urodziny przeznaczonej mu dziewczyny musiał ją zabić? I wreszcie, może… trapiony wyrzutami sumienia, skoczył z mostu Milenijnego, by przerwać tę udrękę?
Nie znam odpowiedzi i prawdopodobnie nigdy jej już nie poznam.
Śmierć. Każdy znajdzie się w jej objęciach. Problem polega na tym, że nie jest sprawiedliwa. Każdego osądza według innego wzoru. Staś nie powinien był zaginąć. Powinien był stawić czoło światu. Ale są tacy, którzy powinni pożegnać się z życiem, którzy powinni zamienić się wtedy z nim miejscem. Nie mnie dane jest wyznaczać, ale gdybym miała od kogoś zacząć szukać takiej osoby, zaczęłabym od Zgromadzenia. Wiele mają na sumieniach, choć często są tak zepsuci, że nie zdają sobie z tego sprawy. Smutny to fakt. A jeszcze smutniejszy jest taki, że oni żyją tu i teraz. Kiedy funkcjonują w społeczeństwie są ważni, ale z chwilą, gdy ich powieki zamykają się na zawsze, szybko zostają zapomniani. Śmierć zawsze chętniej przyjmie tych, których nie ma, kto opłakiwać.

- Dobra, nie wiem, która to jest – warknął nieprzyjemnie Mikołaj, na co każdy spojrzał na niego zdumiony. – Szukam „Legend Arturiańskich”, ale nie mogę ich znaleźć – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- W jakim celu? – zapytała Sandra, przymrużając oczy. Wyglądała teraz jak drapieżna, czarna kocica. Przybliżyła się do niego, bacznie obserwując biblioteczkę, koło której stał.
- Widziałem kiedyś jak Paweł włożył Legendy i otworzył tym przejście do lochów – powiedział, drapiąc się w głowę. – Dobrze by było, gdybyśmy się tam dostali.
- Lochy? – podchwyciła Dagmara szybko. – Chodzi ci o pomieszczenie z narzędziami tortur?
- Tak – odparł, trochę zdziwiony tym, skąd wiedziała o narzędziach. – Według mnie w tamtym miejscu są obecnie Alan z Pawłem.
- Też tak uważam – przytaknęła, spoglądając na czarnowłosą.
Sandra miała zamknięte oczy. Jej usta poruszały się lekko, jak gdyby recytowała do siebie jakiś wierszyk. Trwało to jednak tylko chwilę, podniosła rękę, wskazując na gablotkę, by w końcu podnieść również powieki.
- Nie działa – mruknęła poirytowana. – Nie mogę zidentyfikować.
- Wiem, też próbowałem – dodał Mikołaj ze strapionym wyrazem twarzy.
Dagmara patrzyła to na Sandrę, to na chłopaka.
- Co nie działa? – zapytała.
Odpowiedziała jej Arleta:
- Paweł musiał zablokować tę książkę, może nawet zmienić jej wygląd, żebyśmy nie mogli jej zlokalizować za pomocą magii.
Kasper odetchnął głęboko:
- To klops – oświadczył wszem i wobec, na co Sandra spojrzała na niego, jakby chciała go zamordować.
- Tylko tyle masz do skomentowania? – żachnęła. Dagmara wiedziała, że czarnowłosa nie przepadała za Alanem, w ogóle nie przepadała za wieloma osobami, jednak ze względu na Arletę, w miarę możliwości próbowała pomóc.
- A co jeszcze mogę zrobić? – odszczeknął jej jadowicie. – Myślisz, że nie wolałbym, aby był tu z nami?
- Poczekajcie – zaczęła Dagmara, zanim tych dwoje wszczęłoby na dobre kłótnię. Jakaś myśl kiełkowała w jej głowie i chciała się nią podzielić. – Jeżeli Paweł zmienił książkę, to nie mógł jej bardzo zmodyfikować? Mylę się? A nawet jeśli, to czy nie jesteśmy w stanie wymyślić co mogła zawierać? Legendy Arturiańskie to chyba proste, co go najbardziej w nich fascynuje. Osoba, czarnoksiężnik, który mając moce szatańskie, wybrał czynienie dobra.
- Merlin – rzekł Mikołaj z uśmiechem, puszczając do niej oczko. – Jesteś genialna – znów obrócił się w stronę biblioteczki, ale tym razem jakaś książka wysunęła się o parę centymetrów, potem jeszcze bardziej, by w końcu wylądować w ręku chłopaka. – Druidzi – przeczytał tytuł i aby nie tracić dłużej czasu, umieścił ją z powrotem na półce, wpychając do samego końca. Dagmara usłyszała jak uruchomiła ona mechanizm, w pokoju zrobił się hałas, biblioteczka otwarła się niczym książka w samej połowie, ukazując schody wiodące w dół. Chłopcy chcieli zejść jako pierwsi, ale Sandra prychnęła mówiąc, że panuje uprawnienie i ona idzie zaraz po Mikołaju, który miał prowadzić, maszerując z toporem w ręku. Kasper musiał zadowolić się pozycją trzecią, po nim szła Dagmara. Najmniejsza z nich, Arleta, zamykała pochód, obserwując czy nikt nie skradał się od tyłu. 
- Co to za miejsce? – zapytała szatynka, kiedy zauważyła, że po jakichś dziesięciu minutach przeszli do owalnej wieży, gdzie było duszno i ciemno. Ani jeden promień światła nie wpadał do pomieszczenia, blasku dostarczała im jedynie latarka w komórce Mikołaja. 
- Różnie ją nazywają – odpowiedział jej głos z początku, należący do chłopaka. – Wieża ostatniej szansy, lub ostatecznej obrony. Stosunkowo bezpieczne miejsce. Gdybym nie wiedział, że takie istnieje, nie znaleźlibyśmy wieży. Z zewnątrz jej nie widać, bo Paweł naniósł na nią czar ograniczonej widoczności.
Im głębiej szli, tym bardziej wyczuwała, że koniec był blisko. Czy mogła wyczuwać obecność blondyna?
Wiedziała, że tam był, że z chwilą, gdy Marek wszedł do lochów i nie zobaczył jej schowanej za Madejowym łożem, przygotowywał on już tortury, którymi miał być poddawany Alan. Potem, do pomieszczenia wszedł i Paweł, to on odkrył intruza i wychodząc, kazał mu poczekać, by sprawdzić, czy się nie mylił. Marek miał ją złapać i umieścić z powrotem w lochach, gdzie miała ona poczekać na pojawienie się Alana. Plan Pawła został jednak pokrzyżowany. Nie dość, że uciekła ona Markowi, to i do środka dostali się Sandra, Arleta, Kasper i Mikołaj.
Paweł musiał jednak zdążyć zmusić Alana, by podążył on do lochów i tak, ona i blondyn wyminęli się, w różnych momentach znajdując się w komnacie z torturami. Różnica między nimi polegała tylko na tym, że ona nie została poddana torturom.
Mikołaj zszedł po drabinie w dół, pomagając Sandrze. Potem zszedł Kasper, ale na dole zrobiło się tak ciasno, że Mikołaj z Sandrą wyszli z wieży, przechodząc do lochów. Kasper pomógł pozostałym dziewczętom przy zejściu z drabiny i podobnie jak wcześniejsza dwójka przeszli dalej. Na końcu krótkiego pasażu były drzwi, ale Sandry i Mikołaja nigdzie nie było. Musieli oni już wejść do środka, mimo iż umówieni byli, by wejść razem.
- Chodźcie – ponaglił Dagmarę oraz Arletę, Kasper, otwierając drzwi. Weszły zaraz za nim, jednak z chwilą, gdy przekroczyły próg, poczuły, że coś wessało je jeszcze bardziej, odciągając od możliwości ucieczki. Jakby niewidoczny sztorm powiał w ich stronę, odwlekając od drzwi.
Szatynka omiotła wzrokiem pomieszczenie, które nie przypominało już tego samego, które zostawiła w pośpiechu z niego uciekając. Było pełne ludzi. Znalazła wzrokiem Alana, który, mimo że stał, wciąż był przywiązany łańcuchami, krępującymi mu ruchy. Splecione razem ogniwa świeciły, co dawało niemal stuprocentową pewność, że były zaklęte czarem. Pilnował go zadowolony z siebie Paweł, nawet nie próbując powstrzymywać uśmiechu samozadowolenia, który gościł na jego pociągłej twarzy. Zobaczyła też i Sandrę, oplątaną od stóp do głów sznurami z zakneblowanymi ustami; siną na twarzy jakby się dusiła. Mikołaj natomiast, jako jedyny nie został związany – stał w bezruchu, pilnowany przez jakiś dwóch, rosłych osiłków.
Kasper, Arleta i ona właśnie znaleźli się w centrum uwagi. Najgorszym z tego wszystkiego był fakt, że w lochach było kilku, może koło dziesięciu członków Zgromadzenia, o których obecności nie wiedzieli. Stali oni, pilnując dwóch wyjść, gdyby nagle kogoś nadeszła ochota by uciec.
- Nareszcie – powiedział Paweł wesoło, rozkładając ramiona, jakby chciał się z nimi przywitać. – Właśnie na was czekaliśmy.
- Doprawdy? – zapytał Kasper z kpiną. Dopiero teraz Dagmara przypomniała sobie, że chłopak miał przed paru lat dobry kontakt zarówno z ówczesną Radą, jak i Zgromadzeniem.
- O tak – przemówił mężczyzna, pokazując palcem na Arletę i Kaspra. – Tylko nie róbcie problemu, bo zginiecie.
Wyżej wspomnianą dwójkę oplotły takie same sznury, które krępowały ciało Sandry. Arleta wrzasnęła z bólu, gdy jakiś zacisnął się za mocno na jej szyi. Paweł zacmokał, kiwając z gniewem na nią palcem:
- Za każdym razem, gdy będziesz chciała wypowiedzieć zaklęcie, tym gorzej dla ciebie – zrugał ją, ale jakimś sztucznym od nadmiaru troski głosem.
- Czego chcesz? – zapytała Dagmara, zaciskając pięści. Zdawało jej się, że gorzej być nie może. Każdy z jej znajomych był w mniejszym lub większym stopniu uwięziony; Kasper, Sandra i Arleta zostali na dodatek zakneblowani i tylko ona pozostała wolna.
- A teraz… – Paweł zaciągnął się jakby niewidzialnym papierosem. – Chciałbym abyście popatrzyli na coś niewiarygodnego.
Jak się okazało nie bez powodu była wolna. Mężczyzna przeszedł do tyłu, do ściany z bronią białą. Marek podał mu sztylet, który uniósł majestatycznie ku górze, jakby pokazywał zebranym kielich zaginionego Graala. W rzeczywistości była to zwyczajna broń o cienko zakończonej głowni; nic specjalnego Dagmara w nim nie dostrzegła. Jednak Paweł, dalej trzymał wysoko sztylet. Podszedł z nim do niej. Wyciągnął ręce ku niej, jakby to teraz jej chciał go z bliska pokazać.
Dagmara automatycznie cofnęła się, wpadając na jakiegoś mężczyznę, który z kolei zaśmiał się, popychając ją w stronę Pawła.
- Chyba trochę się wystraszyła – zaśmiał się ten sam członek Zgromadzenia.
- Daj mi swoją rękę – zażądał Paweł. Sztylet trzymał już nie ponad głowami, a dokładnie wycelowany w jej pierś, więc nie miała gdzie uciec. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nic nie oferowało ewentualnej pomocy.
Wydawało jej się, że będzie drżała, ale widocznie nawet na to nie miało siły jej ciało. Wystraszone tego, co miało się wydarzyć, zapomniało nawet jak się pocić z przerażenia. Ujął jej rękę w swoją i szybko przeciął jej skórę robiąc szramę od nadgarstka do palców.
Zaczęło szczypać, ale to jej egoistyczna strona została zraniona. Przecież po drugiej stronie pomieszczenia Alan poczuł taką samą ranę, jednak on musiał grać dobrą minę do złej gry. Jego rany nikt nie widział, ale o to właśnie chodziło Pawłowi. O to, kto najdłużej wytrzyma tę grę nerwów. Ona czy Alan, o to, kto zdradzi ich tajemnicę, a może wreszcie, kto pierwszy ją na ich twarzach zauważy.

8 komentarzy:

  1. Ponownie niesamowite zakończenie :D. Jest ciekawie i to bardzo.
    Ta ciecz... Skojarzyła mi się z jedną z pułapek w Kapitolu w Kosogłosie cz. 2. Czyżby to było Twoją inspiracją? :)
    Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg,

    Merc.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie czytałam tej książki :) Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. Rozdział świetny jak zwykle. Ależ te Paweł to pokomplikował. A mam takie małe pytanie kto nie zna tajemnicy Alana i Dagmary?(Sorry, że tak pytam, może napisałaś, a ja nie doczytałam- zdarz mi się to czasem).
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Arya V.

    P.S. Czy jest jakaś większa szansa, że w przyszłym tygodniu pojawi się lamiae?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest na to bardzo duża szansa, bo Nemezis powoli mi idzie.
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Czekam na WIĘCEJ !!! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tam się cieszę, że w takiej sytuacji, ta paczka, z czego każda jednostka jest inna i zdaje się nie pasować do reszty (właściwie nikt nie pasuje do nikogo), to jednak umie się zjednoczyć i razem kombinować, stawiać czoła niebezpieczeństwu i nawet jeśli ktoś kogoś niespecjalnie lubi, to idzie go bonić. Gdyby tylko nasz naród umiał się tak jednoczyć (pomarudzę trozkę).
    No i chyba szykują się torturki. Szczęśliwy ja, bo otrzymałem co chciałem.
    Kasper umie czarować? Dlaczego? Nie zabrali mu mocy? On ma w ogóle jakąś moc? Wcześniej tego zupełnie nie zauważyłem.
    Gdzie Krawat? Dawno tego czterołapa nie było, a ja już się za nim stęskniłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krawat w rezydencji na posterunku :)
      Kasper utracił większość mocy, przez śmierć Wiktorii, ale dalej coś tam potrafi wyczarować.

      Usuń