KRWAWA KOMNATA
Dagmara przetarła oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widziała. Na
posadzce sali, do której weszła, pełno było skrzepłej krwi, w której odbijała się poświata martwych kobiet. Najpierw pomyślała, że to przez magię;
że Paweł wyczarował ten straszny widok, jednak spojrzawszy w górę na
sklepienie, spostrzegła freski, które ukazywały młode kobiety, ginące z ręki
mężczyzn lub te, już zamordowane. Część było przedstawionych w zakrwawionych
sukniach, część wyglądała, jakby spały, a inne ze zgrozą w oczach, konały.
Jednak nie to ją zaniepokoiło. Najwięcej krwi
gromadziło się wokół średniowiecznych narzędzi tortur, które porozmieszczane
były po całym pomieszczeniu. To nie mogło być perwersją, czy nawet prywatnym
muzeum średniowiecznych narzędzi – Paweł był ewidentnie psychopatą.
Wolała nawet się nie rozglądać, bo sam pomysł, co tu
się działo, napawał ją obrzydzeniem, strachem i na dodatek musiała walczyć z
nudnościami, które doznała, kiedy zapomniawszy się, odetchnęła przez nos. W
pomieszczeniu unosił się zmieszany smród potu, krwi i kadzidła, uplasowanego w
glinianym dzbanku z dziwnymi malunkami.
Na jednej ze ścian w komnacie wisiały bronie białe:
miecze, szpady, sztylety, maczugi czy bagnety. Na drugiej bronie palne –
karabiny, granatniki i rewolwery. Na jeszcze innej ścianie wisiały liny o
różnych grubościach. Na tej najbliżej niej poukładane zostały na półce granaty,
a obok nich stała piła motorowa.
Z wolna podeszła do ściany pierwszej. Łańcuch
najpewniej byłoby zniszczyć piłą motorową, ale musiała wziąć coś, co nie
postawiłoby gospodarza domu na równe nogi. Musiało to być coś, co nie
powodowało hałasu. Wzięła więc do ręki masywny, ciężki, długi topór. Nie był on podobny do ówczesnych siekier w żaden sposób, przypominał on bardziej replikę
szerokiego topora wojennego, którego widziała w jedynym z muzeów. Był za to tak
ciężki, że musiała pomagać sobie dwoma rękami, by go trzymać.
I wtem, usłyszała, że ktoś nadchodzi. Ktoś, kto miał
chód jak w wojsku, nie starał się być cicho – jego ciężkie buty, odbijały się
echem o posadzkę.
Muszę się
schować – pomyślała w panice, szukając wzrokiem bezpiecznego miejsca. Ukryła
się pośpiesznie za madejowym łożem, które przykryte było brudną szmatą i czymś
na kształt wielkiej pieluchy, sięgającej podłogi. Topór przytrzymała w rękach,
upewniając się, żeby nie wystawał.
Jej serce przyśpieszyło, gdy usłyszała, że
rzeczywiście ktoś wszedł do komnaty. Była zbyt zatrwożona, by sprawdzać, czy
był to Paweł, obawiała się zrobić jakikolwiek ruch, który mógłby zdradzić jej
obecność.
Ta osoba nie śpieszyła się. Skupiała uwagę na jednej
ze ścian, mamrocząc coś pod nosem.
Usłyszała jak po serii takich mamrotań, ze ściany na
ziemię spadły z łoskotem bronie. Dagmara wywnioskowała jednak, że osoba, która
przybyła nie mogła być Pawłem. Gdyby to był właściciel domu, zauważyłby bez
wątpienia brak długiego topora i zamiast zajmować się zdejmowaniem
(choć bardziej to było wyrzucanie) broni, począłby go szukać, bez problemu
odkrywając intruza w sali.
Do jej uszu dobiegł odgłos brzęczenia. Na jej gust
był to dźwięk potrącenia broni, a zaraz za tym dobiegł kolejny, tym razem
zamykanych drzwi. Już miała nawet wyjść z ukrycia, gdy nagle, zrozumiała swój
błąd. Nikt nie wyszedł, to Paweł wszedł do środka.
- Wziąłeś wszystko? – zapytał głośno, na co druga
osoba przytaknęła:
- Tak sądzę – Dagmara skądś znała ten głos. Był
statyczny, taki pozbawiony życia.
Znów rozległ się odgłos spadających przedmiotów, a
następnie dwaj mężczyźni podążyli w stronę wyjścia. Broń stukała o podłogę,
jakby mężczyźni nie mieli ochotę jej podnieść, tylko szurali nią po posadzce.
Szatynka nie mogła opisać uczucia ulgi, jakie ją
ogarnęło, kiedy znalazła się sama ze starym, ostrym toporem w dłoniach.
Ostrożnie wyglądając zza kryjówki zatopiła się w myślach. Może to faktycznie
był znak, że posiada w sobie magię. Miała za dużo szczęścia jak na jeden dzień.
Po cichu zaczęła skradać się do drzwi, zauważając, że
chowając się za madejowym łożem nie zobaczyła krwi, na którą nadepnęła. Od
narzędzia tortur do miejsca, w którym stała wykwitły czerwone ślady jej butów.
Nie miała jednak czasu zastanawiać się jak je usunąć, wizja wracających
mężczyzn po więcej akcesoriów była zbyt prawdopodobna. Dźwigając topór
otworzyła drzwi, wychodząc na zewnątrz.
- Więc Paweł się nie pomylił… Ktoś tam był… Zgubiłaś
się dziewczynko? – usłyszała szorstki syk tuż za swoim uchem. Osoba, która
mówiła, dobrze wiedziała, jakich słów użyć, żeby ją przestraszyć. Dagmara poznała w nim chłopaka, który
chciał ją zabić nieopodal Gołoborza, niszcząc przy tym Mercedesa Kaspra.
Idealnie pasował do pomieszczenia, z którego wyszła; był tak samo czerwony na
twarzy, jak krew na podłodze i śmierdział mieszaniną papierosów, próchnicy
zębowej oraz końskich odchodów.
- Nie – szepnęła.
Jej głos go nie przekonał, założył ręce na krzyż.
- Pamiętasz? My się już raz widzieliśmy… – nawiązywał
do ich pierwszego, a zarazem do jedynego spotkania, gdzie testował na niej
swoje umiejętności magiczne.
- Nie możesz mnie zabić – powiedziała wyraźniej, w
geście samoobrony unosząc odrobinę topór. Przez to, że tak się niespodziewanie
pojawił zapomniała o jego ciężarze. – Paweł na pewno wydał ci instrukcję, nie
możesz – dodała, święcie tego przekonana.
- Ano nie mogę – przyznał jej rację, ale chwilę potem
na jego ustach powstał szelmowski uśmiech. – Jeszcze nie. Lada moment dotrą tu
inni członkowie Zgromadzenia, a każdy z nich ma ci za złe, że przez ciebie
musieliśmy się tu zjawić. Bo podobno tu chodzi wszystko o ciebie…
Nie wie o
Alanie – od razu przełożyła sobie jego wypowiedź, zastanawiając się, jak
stąd uciec. Użycie topora na młodzieńcu, było jak podpisanie swojej śmierci.
Nie mogła go zaatakować, bo on prędzej wyrwałby jej broń z ręki, niż ona
nauczyła się nią poprawnie obsługiwać. W tym momencie żałowała, że nie wzięła
dodatkowo jeszcze kilka noży, na pewno by jej bardziej pomogły niż obecny
topór.
Zrobiła kilka niepewnych kroków w tył, ale on podążył
za nią niczym jej cień. Widać było, że za bardzo bawiła go ta sytuacja, nie
pozwoliłby jej uciec. Musiała coś wymyślić. Cofnęła się jeszcze kawałek.
- Dokąd to? – zauważył, że próbowała skorzystać z
jego nieuwagi i się wymknąć. Przez to uczynił ruch, który przeważył szalę.
Uniósł rękę, chcąc ją obezwładnić.
Odwróciła się tyłem do niego, pędząc, co sił w
nogach. Niemal czuła mężczyznę za swoimi plecami, gdy chwyciła łapczywie
klamkę, wpadając do najbliższego pokoju. A potem już spadała, spadała z góry,
bo pokój ten nie był normalnym pokojem, tylko jakąś bezdenną, okrągłą dziurą,
do której bezmyślnie wskoczyła.
Czuła pęd powietrza na twarzy, spadała z taką
prędkością, że pomyślała, iż zaraz się zabije. Topór dawno wypadł jej z ręki, a
gardło zdarło się od krzyku. Nie mogła nic zrobić, nie mogła siebie zaczarować,
nie mogła stracić przytomności. Jedyne, co była w stanie robić, to odmawiać
modlitwę, by na końcu pojawił się wielki, puchowy materac bądź trampolina, która
ją odbije od dna.
Ktoś kiedyś powiedział jej, że samobójca skacząc z
wysokości rzadko kiedy umiera przy zderzeniu z ziemią. Najpierw poddaje się
jego serce, które przeczuwa, że zaraz zginie. I wtedy, martwiąc się o swoje
skołatane serce, w kulminacyjnym momencie wpadła z pluskiem do zbiornika wody,
rozbryzgując wodę dookoła. Zakrztusiła się, woda dostała się niemal do jej
płuc. Wstała, kaszląc i dusząc się naprzemiennie. Trwało to dobrych parę chwil,
w ciągu których zmusiła się do rozejrzenia, gdzie dotarła. Miała poczucie, że
dotarła do Hadesu, tak długo spadała.
Ku jej rozpaczy, jej pierwszy strzał nie odbiegał bardzo od rzeczywistości. Było ciemno i mokro. Nie mogła znaleźć topora, a
„bezdenną, okrągłą dziurą” okazała się być studnia. Znalazła się w studni niczym w
najgorszym koszmarze, zanurzona do połowy w wodzie!
- Nie – jęknęła, uspokajając oddech. Tego mi brakowało – dodała już w
myślach, choć patrząc na to z drugiej strony, żyła. Tylko tyle było w tym
dobrego, bo nawet jeśli młodzieniec za nią nie wskoczył, wystarczyła chwila by
poszedł on do Pawła informując go o tym, co się stało. ”Profesor”, kiedy dowie
się, że Dagmara zbiegła z piwnicy, utykając w studni, zaraz po nią przyjdzie.
Wypowie czar, unosząc ją do góry albo zaleje ją wodą, by od razu zginęła.
Nagle, zachciało jej się pić. Jednakże, nie było to
zwykłe pragnienie. Jej usta wyschły w ciągu paru sekund; poczuła się odwodniona
i zmęczona, jakby cały dzień spędziła na pustyni w najgorszych upałach. Dziwne
to było uczucie skoro stała w wodzie, w zaciemnionym miejscu. To magia na nią w
ten sposób działała. Studnia była zaczarowana, a wody, której potrzebowała,
miała zanadto.
Obiecała sobie upić tylko troszkę. Niestety, nie
mogła. Ilekroć zniżała się, by ugasić pragnienie, woda opadała, niczym w
mitologii greckiej, w historii o królu Lidyjskim, Tantalu. Dzięki temu
niespotykanemu zjawisku wyparowania wody, udało jej się natomiast znaleźć
topór, który utknął gdzieś w wodorostach.
Musi być stąd
jakieś wyjście – pomyślała racjonalnie, czując jeszcze większe zmęczenie.
Według jej teorii studnia musiała tu być z innej przyczyny, niż by zabić
nieproszonego gościa, niczym labirynt tuneli pod posiadłością jej babci.
Podeszła do ściany, szukając jakiegoś przycisku. Miała bardzo dziwne wrażenie,
że wiedziała, w którym miejscu szukać. Najpierw przecież znalazła topór, na
pierwszy rzut oka niewidoczny w wodorostach, potem z dziecinną łatwością udało
jej się odszukać przycisk, który miał otworzyć jej przejście, umożliwiając
powrót do domu Pawła.
I kiedy już miała dotknąć przycisku, woda napełniła
jej się po usta, żeby miała jak się jej napić. Miała na nią niezmierną ochotę,
ale jej rozsądek natchnął ją, że to na pewno sztuczka, że jeśli jej spróbuje,
przycisk zniknie i zostanie tu na zawsze.
Nacisnęła go. Najpierw zniknęła woda, jakby wsiąkając
w ziemię. Potem, pomieszczenie zaczęło się rozpływać, przenosząc ją w zupełnie
inne miejsce, w miejsce, które bez przeszkód rozpoznała. Niestety,
zmaterializowana przed sekundą piwnica była pusta. Alan musiał zostać zabrany
przez Pawła; po miejscu, w którym siedział zostały tylko łańcuchy i niewielka
strużka krwi.
Nie miała pojęcia, co teraz robić. Obawiała się, że
przybyła za późno, że blondyn już nie żył przez jej ociąganie się w drogę powrotną.
Przecież powiedział jej, że gdyby zginął, ona mogłaby tego wcale nie
poczuć.
Byłabym wolna –
wywnioskowała, ale zaraz dotarło do niej, że już nigdy nie zobaczyłaby
Alana. Nie ujrzałaby jego twarzy, nie usłyszałaby jego głosu. Teraz, gdy
odkryła, że byli sobie przeznaczeni, miałaby życzyć mu śmierci?
W tym miejscu pełnym magii nie umiała się znaleźć.
Nie wiedziała gdzie iść, nie wiedziała, dlaczego akurat tu się znalazła, jak
mogła zniknąć w jednym miejscu, a pojawić się w następnym. A jednak chciała
wesprzeć chłopaka. On wszedł do domu Pawła, aby jej pomóc, miała nadzieję, że
dlatego, że chciał, nie dlatego, że musiał, ale jednak przyszedł ją uwolnić.
Była zobligowana się odwdzięczyć, zrewanżować.
Po raz drugi wyszła z piwnicy. Tym razem skierowała
się w zupełnie inną stronę, nasłuchując, co parę kroków, czy nikogo nie ma w
pobliżu. Cichutko, zostawiając jednak mokre ślady po sobie, weszła po schodach.
Nie umknęło jej uwadze, że topór jakby wydawał się lżejszy, bo nosiła go jak
zwykły nóż kuchenny, a nie kilkukilogramową broń.
Będąc na pierwszym piętrze, przysiadła na chwilę na
metalowym, imponującym lwie w stanie spoczynku. Co teraz? Gdzie miała iść? Czy
dalej podążać do góry, czy wchodzić po kolei do pokoi? Czy miało to sens? Może
powinna spróbować wyjść na zewnątrz, błagając babcię, aby pomogła jej
znaleźć Alana.
Zerwała się na równe nogi, słysząc szepty:
- Napisała mi, że związali Marka – powiedział jeden
głos, kobiecy. Bardzo zbliżony do głosu Arlety.
- To dobrze, ale gdzie oni wszyscy są? – zapytał
drugi, męski, do złudzenia przypominający głos Mikołaja.
Dagmara schowała się za lwem. Wydawało jej się, że
zza rogu zaraz zobaczy znajomych, ale wolała się ukryć, jakby to miało być
złudzenie, kolejny wymysł Pawła, by ją zwabić.
- Przecież znasz to miejsce, gdzie mógł się ukryć? –
zapytała dziewczyna, po czym Dagmara ich zobaczyła. Cali i zdrowi – Mikołaj i
Arleta.
- Jak się tu dostaliście? – to Dagmara dała o
sobie znać, ujawniając się, kiedy tylko ich dostrzegła. Arleta pisnęła, a
następnie krzyknęła z zachwytu i podbiegła do niej by ją uściskać.
- A ty? Gdzie byłaś? I co to jest? – zapytała,
patrząc z ukosa na topór w ręce Dagmary.
- Dagmara Amazonka – uśmiechnął się Mikołaj, ale
zaraz spoważniał.
- Nie streszczę tego w jednym zdaniu – mruknęła
dziewczyna, przyglądając się Mikołajowi, który rozejrzał się nerwowo.
- Schowajmy się – bąknął, od razu prowadząc
dziewczęta do pomieszczenia nieopodal.
Pokój ten był na szczęście zwykłym pokojem gościnnym.
Ot, parę mebli, łóżko i przede wszystkim żadnej dziury w podłodze.
- Twoja babka kazała nam wejść do środka – oznajmił
jej Mikołaj bez ogródek.
- Ale bariera… – zaprotestowała, na co Arleta
pokiwała blond główką.
- Ciotki ją zniosły – rzekła.
- Zniosły?
- Tak. Zaraz po wybuchu, który może słyszałaś –
przerwała na moment, czekając na jej reakcję. Dagmara kiwnęła głową – zobaczyliśmy
członków Zgromadzenia. Paweł po nich posłał. Ciocia nas przywołała i
powiedziała, byśmy weszli do środka, że tam będziemy bezpieczniejsi.
Powiedziała, że wyczuwa Pawła i jeszcze jedną osobę poza tobą i Alanem.
- Jest jeden chłopak – przytaknęła szatynka, ale
Arleta machnęła ręką.
- Już jest niegroźny. Mieliśmy was znaleźć, więc
podzieliliśmy się na dwie grupy. Sandra z Kasprem podobno związali tego Marka,
chłopca na posyłki Pawła. Ciocia wraz z innymi czarownicami użyły jakiegoś
zaklęcia – dodała głosem, który obudził zainteresowanie nawet u Mikołaja –
gdyby nie ono…
Arleta wymieniła się spojrzeniem z chłopakiem. Widać
było, że dzielili jakieś wspólne, niekoniecznie przyjemne wspomnienie. Na twarzy
obojga pojawił się grymas. Mikołaj przejął pałeczkę.
- Weszliśmy do jakiejś głupiej komnaty, żeby poszukać
ciebie bądź Alana. W tym pomieszczeniu nie było osób, tylko dwa grizzli.
Wielkie, puchate bestie. Cudem udało nam się przeżyć.
- Mnie też pomogło to zaklęcie – wyjawiła Dagmara,
rozmyślając począwszy od wyjścia z piwnicy na powrocie do niej kończąc. Zawód,
którego doznała był porównywalny do informacji o zmienionym przez babcię roku
jej urodzin. A jednak, to nie jej magia pomogła wyjść cało z opresji. – Babcia
wraz z innymi koleżankami walczy z członkami? – zapytała szatynka, na co Arleta
smutno przytaknęła.
- Tak, tyle, że coraz więcej ich przybywa, rozmnażają
się jak króliki.
Mikołaj nijak nie skomentował słów blondynki, choć
uchodził za jednego z tych „królików”.
- Czy Alan jest już z drugą grupą? – zapytała
Dagmara, na co Arleta jeszcze bardziej posmutniała:
- Nie, nikt nie wie, co się z nim stało, nawet nie
mamy pojęcia gdzie może być – jej głos łamał się, jakby lada moment miała
zacząć płakać.
Dagmara pogłaskała ją uspokajająco po ramieniu. Alan…
no tak, przecież ona nie wie…
- Ja wiedziałam gdzie był. Ale już nie ma go w tym
miejscu – odrzekła szatynka. – Chyba, że… – właśnie wpadła na pewien pomysł. –
Gdzie są Sandra z Kasprem?
- Pewnie kłócą się gdzie dalej iść przy związanym
Marku – zakpił Mikołaj, na co Arleta spojrzała na niego jak na parszywego
gryzonia.
- Jeśli wiecie gdzie są – zaczęła Dagmara, patrząc to
na koleżankę, to na kolegę. – Musimy do nich pójść, a potem wszyscy razem
zejdziemy do sali tortur.
- Mamy niewiele czasu – przypomniała Arleta, która
jako jedyna z towarzystwa miała na ręku zegarek. – Zaklęcie ciotek miało trwać
tylko godzinę.
- Ile nam jeszcze zostało? – zapytała Dagmara, z
nagle ogarniającą ją bojaźnią.
- Dwadzieścia minut.
- To chodźmy, tylko żeby było jasne – uprzedził
dziewczęta Mikołaj. – Mogę was tam zaprowadzić, ale ja nie mogę pokazać się
Markowi. Jeżeli mu nie pomogę, odpowiem przed Radą.
- No tak, Rada – mruknęła Arleta, wzbijając oczy w
sufit.
Chłopak zazgrzytał zębami, ale nie posłał blondynce
żadnych nieprzyjemnych słów.
- Wziąć ci ten tasak? – zwrócił się za to w stronę
Dagmary.
Dziewczyna zaprzeczyła głową:
- To jedyne, czym mogę nas bronić, gdyby nas
zaatakował – powiedziała wstydliwie, choć wszyscy musieli się z nią zgodzić.
Mikołaj poszedł przodem, pomijając milczeniem jej
słowa. Arleta z szatynką ruszyły tuż za nim.
Na zewnątrz musiała już na dobre rozgorzeć walka, bo
co chwila dobiegały do nich pojedyncze wystrzały za oknem, eksplozje czy
dudnienia. Miała ochotę spojrzeć na to, co się tam działo czy babcia była
bezpieczna, ale zwyczajnie nie miała na to czasu. Zaklęcie rzucone na dom przez
czarownice miało ich chronić jeszcze dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut,
tylko tyle.
Pobiegli w dół po schodach, na parter, do miejsca, w
którym według wiadomości Sandry, ona i Kasper znaleźli Marka. Niestety, nikogo
nie zastali. Próba dodzwonienia się czy to do dziewczyny czy do chłopaka też
nie przyniosła żadnego efektu. Ich telefony zostały wyłączone.
- Mieli tu być – poskarżyła się Arleta, sięgając do
komórki, by sprawdzić ostatnią wiadomość od czarnowłosej.
- Poczekaj, coś tu się wydarzyło – przemówił Mikołaj
głosem śledczego, wskazując dziewczętom palcem podłogę.
Na pierwszy rzut oka nic nie wyglądało podejrzanie,
jednak po bliższym przyjrzeniu Dagmara dostrzegła, że na marmurowej posadzce
znajdowały się przeciągłe ślady, jak gdyby coś wielkiego szurało po podłożu.
Idąc tymi śladami doszli do końca korytarza, gdzie ślady się urywały, a
pojedyncze okno zostało wybite. Musiał to zrobić człowiek,
kształt pozostałej szyby w witrynie wyraźnie wskazywał na postać ludzką.
- Jakiś członek z zewnątrz tu się dostał –
wydedukował Mikołaj, podchodząc bliżej wybitego okna, zerkając na szkło,
porozrzucane dookoła. – Może nawet nie jeden.
- Ale jak? – bąknęła Arleta, choć Dagmara pomyślała,
że teza chłopaka była prawdopodobna. Zaklęcie już słabło, topór stawał się
cięższy, więc dostanie się do środka nie stanowiło problemu.
- Sandra z Kasprem musieli uciec – wywnioskowała
Dagmara rozglądając się za ewentualnym schematem wyjścia z ich sytuacji. – Na
pewno chcieli gdzieś schować ogłuszonego Marka, ale niespodziewanie napadli na
nich członkowie, z jednym by sobie poradzili, musiało być więc ich kilku. Część
zajęła się Markiem, reszta pobiegła za nimi… – i jakby dla potwierdzenia tego,
co mówiła, w domu rozległ się wybuch. Eksplozja była donośna i przejmująca,
wyglądało na to, jakby cały dom podskoczył do góry i opadł z powrotem na swoje
fundamenty. Dziewczyna próbowała złapać się czegoś, czy podeprzeć ściany,
chroniąc w ten sposób przed upadkiem, ale nie zdołała. Omal nie upadła na
topór, odpychając go daleko od siebie resztkami zdrowego rozsądku. Cała ich
trójka wylądowała w szkle i zaraz poczuli gęsty dym unoszący się dookoła.
Ale to nie koniec niespodzianek. Do ich uszu dobiegł
krzyk, który bez wątpienia przemieszczał się w ich stronę. Krzyk i stukot nóg,
jakaś wrzawa i rzucane raz za razem zaklęcia. Zdołali się podnieść, ale stając
na równe nogi, zobaczyli jak zza rogu wybiegają ich przyjaciele, Sandra cała
czarna w popiele i Kasper biały, jakby w mące, oboje wrzeszcząc, co sił:
- UCIEKAJCIE!
Wspaniały rozdział! Jak mogłaś zakończyć w takim momencie! Co się stało z Alanem. Cóż będę cierpliwie(albo i nie) czekała na następny rozdział. Pozdrawiam Cię ciepło i życzę dużo, dużo weny.
OdpowiedzUsuńArya V.
P.S. Ile jeszcze rozdziałów Lamiae masz w planie zrobić?
PP.S. O czym będzie nowe opowiadanie(nie chodzi mi o fabułę, ale o gatunek, wiesz fantasy, science-fiction itp)?
Dziękuję za komentarz :)
UsuńP.S. Zostały cztery rozdziały do końca Lamiae. Przewiduję drugą część, ale na razie zrobię sobie przerwę.
PP.S. Raczej romans. Reszty dowiesz się za tydzień :)
Pozdrawiam
Czekałam z zapartym tchem na kontynuację historii! : ) Po przeczytaniu jednak mam ochotę na kolejną część. Pytam tak samo jak powyżej Arya: jak mogłaś zakończyć w takim momencie i zostawić mi taki niedosyt? xD W każdym razie życzę ci jak najwięcej weny, z niecierpliwością wyczekuję kolejnego opowiadania <3
OdpowiedzUsuń~ Louise (http://morningmugfullofideas.blogspot.com/)
Przykro mi, że zostawiam niedosyt, ale dalej byłoby jeszcze gorzej to przerwać :)
UsuńDzięki za komentarz :)
Extra:)
OdpowiedzUsuńBrak mi słów zresztą jak zawsze ;)
Czekam na next;)
Pozdrawiam i życzę weny ;)
Ślicznie dziękuję za komentarz :)
UsuńHahaha, super zakończenie :D.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi oczy zalśniły, jak napisałaś o pile... O matko, sama jestem psychopatką xd.
Pozdrawaim i niecierpliwe czekam na następny rozdział,
Merc.
http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz hehe :)
UsuńPo tym rozdziale jedno co mnie zastanawia, to czemu Sandra była czarna, a Kasper biały xD No i znowu miałem ubaw z Mikołaja i jego "pewnie się kłócą przy związanym Marku". Biedny Marek, musiał tego słuchać. Chociaż, swoją drogą miał związany chłopak darmowy kabaret albo coś ala Maraton Uśmiechu xD
OdpowiedzUsuńSpodobały mi się narzędzia tortur, co może jest dziwne i nieco chore, ale chciałbym poczytać jak ten Paweł je wykorzystuje. Np na takim Alanie, by mógł, bo za chłopakiem nie przepadam, albo za Dagmarą, bo też nie jest jakąś moją ulubienicą.
Hehe, to jak na życzenie coś o narzędziach tortur wkrótce będzie :)
UsuńNajpierw mały błąd - chyba WIELKI, puchowy materac xd
OdpowiedzUsuńZakonczenie trzyma w napieciu, wieczorem przeczytam koniec ;)
Dziękuję za czujność, czasem zrobię literówkę. Pozdrawiam :)
Usuń