PRAWDA
Otworzyła oczy. Znajdowała się w tej samej piwnicy, co przedtem, tyle, że
teraz nie była tu sama. Naprzeciw niej siedział przywiązany łańcuchami do
ściany Alan. Miał otwarte oczy, czekał aż się obudzi. Może był ciekaw jej
reakcji? A może po prostu nie miał nic innego do roboty? Dagmara spostrzegła, że
chłopak był ranny. Na jego białej koszuli widziała czerwoną plamę. Chciała się
poruszyć, ale ona też była związana.
- Już wiesz – zaczął, przerywając ciszę.
- Jak on to zrobił? Dlaczego to widziałam? – zapytała
Alana, niezdolna pytać o więcej.
- Magia – odparł, poruszając się lekko. – Przez twój
umysł dostał się do mojego i dowiedział tego, czego chciał.
- Ale to mnie uśpił, ciebie nie – sama już nie
wiedziała jak to działało. Wydawało jej się, że przed tym, co widziała,
słyszała głos Alana, prosił ją by się obudziła. W takim razie, dlaczego był
związany?
- Niestety podał ci roślinę na bazie narkotyku, przez
co byłaś podatna na jego zaklęcia. Uśpił ciebie, po czym dzięki temu uśpił też
i mnie.
- A rana jest wynikiem, czego? – dociekała.
Chłopak wzruszył niewinnie ramionami.
- Zanim to się stało, miałem jeszcze dość energii.
Doszło między nami do małej potyczki – cedził, ewidentnie mijając się z prawdą.
Mała potyczka –
żachnęła się w myślach.
- Ale ty jesteś ranny. Czy i ja nie powinnam tego
czuć?
- Nie, to nie działa w dwie strony – zaprzeczył,
marszcząc czoło. – Ja odczuwam to, co ty, ale gdybym to ja umarł, mogłabyś
się nawet o tym nie dowiedzieć.
Po ciele przeszły jej ciarki, kiedy wspomniał o
śmierci.
- Ile osób wie o tym wszystkim? – zapytała.
- Genowefa, Mikołaj, ja, ty i teraz też Paweł, o ile
nie pochwalił się jeszcze komuś.
- A twój plan odnośnie Arlety? Co z nią? – teraz
kiedy wiedziała, że plan Alana był fikcją, bała się o dziewczynę jeszcze
bardziej. Przecież jej przeznaczonym mógł być każdy, nawet taki kolega z klasy,
czy szkoły.
- Plan był i wciąż jest – szepnął. – Tylko Paweł musi
zginąć zanim rozpowie komukolwiek, czego się dowiedział.
Przełknęła ślinę. Znów trzeba dopuścić się
morderstwa. Czy nie ma już innych rozwiązań, niż starcie człowieka w nicość?
Tak, że zupełnie przestanie istnieć?
- Gdzie on jest?
- Na górze.
Dagmara procesowała wszystko w głowie. Jednak im
dłużej myślała, tym więcej nagromadziła pytań i chciała poznać na nie
odpowiedzi.
- Co zakładał twój plan? – miała nadzieję, że
wreszcie teraz będzie mógł jej to wyjawić.
Alan znów się poruszył. W końcu, po paru sekundach
ciszy, rzekł:
- Chciałem upozorować jej śmierć.
Znów przeszyły po jej ciele ciarki. Nienawidziła
słowa ŚMIERĆ.
- Jak to?
- Abyście obie były bezpieczne, Arleta będzie musiała
udawać, że nie żyje. Przynajmniej do twoich osiemnastych urodzin, które będą w
grudniu.
Osiemnaste urodziny! Jeszcze dzień temu była
szesnastolatką, dziś przybył jej pełen rok życia.
- Kto jest jej przypisany?
- Nie ja jak już wiesz – uśmiechnął się nikło. Gdyby
go nie znała pomyślałaby, że to wcielenie niewinności. – Jakiś chłopak z
Koszalina podobno ma wciąż problemy ze znalezieniem rówieśniczki. Obstawiałbym
jego. Dagmaro… – zaczął, już niecierpliwym głosem.
- Tak? – zapytała podejrzliwie.
- Czy byłabyś tak uprzejma… – zaczął poruszać się w
przód, napinając mięśnie. Łańcuchy, którymi był opętany, zabrzęczały
złowieszczo – nas uwolnić?
Najpierw otworzyła szeroko usta z zamiarem fuknięcia,
że niby jak ona miałaby to zrobić, skoro też była związana? Dopiero po chwili
skonsternowana rzuciła wzrokiem w dół, na swoje ręce, które spoczywały w kajdankach.
Dwa ogniwa oplatały co prawda jej nadgarstki i choć na pierwszy rzut oka
wyglądały normalnie, w rzeczywistości były giętkie niczym guma. Mogła je
wygiąć, w którą tylko stronę chciała.
- To twoja sprawka? – zapytała Alana, ale on pokazał
jej ruchem głowy, by nic nie mówiąc zajęła się uwolnieniem siebie.
Gdy z rąk bez problemu zdjęła kajdany, zajęła się
resztą ciała.
- Wiedziałem, że mam niewiele czasu, dlatego zanim
mnie związał i otoczył barierą, w której nie mogę rzucać zaklęć, odrobinę
uplastyczniłem twoje kajdanki. Tak jak się spodziewałem, w ogóle nie pomyślał,
żeby i ciebie na nowo związać, bądź dodać ci parę nowych łańcuchów.
- Możemy w ogóle tak swobodnie rozmawiać? – zapytała,
zirytowana jakimś ogniwem, które zahaczyło o sąsiada, z czego o ile to możliwe
zrobił się supeł. – To znaczy… Może powinniśmy szeptać?
- Nie – zaprzeczył pewnie. – Paweł nas nie słyszy. W
każdym pomieszczeniu nałożył zaklęcie dźwiękoszczelne, żeby twoja babka nie
mogła z zewnątrz rozpoznać twojego głosu i wiedzieć czy jesteś cała. Tylko ja
to wiedziałem.
Już miała pytać skąd, ale przecież znała odpowiedź.
Alan czuł to samo, co ona, żył, więc to oznaczało, że żyła też Dagmara, ale
skoro nie wiedziała tego Genowefa, to znaczyło, iż podobnie jak ona, nie
powiedział babci o specyficznej więzi między nimi.
Udało jej się oswobodzić nogi i rozplątać łańcuch,
który podtrzymywał jej brzuch. Położyła go pod ścianą, powoli wstając. Kości
miała do takiego stopnia zastane, że podnosząc się, co chwila strzykały, jakby
się postarzyła o kilkadziesiąt lat do przodu. Alan nijak tego nie skomentował,
choć była pewna, że słyszał. Podeszła do niego.
- Dam radę cię uwolnić? – zapytała, patrząc z
powątpiewaniem na to jak potraktował blondyna, Paweł. Nie dość, że oplótł go
dwukrotnie mocniejszym łańcuchem niż ten jej, związał mu dłonie za plecy (ona miała je przed sobą), to jeszcze jego marynarka była chyba czymś
przybita do ściany (rozważała gwoździe, bądź zwykły czar podtrzymujący). Jednak
najgorszym z tego wszystkiego okazała się rana, z której wystawał niewielki
nóż.
- Pewnie, że dasz.
Po jego twarzy, na której malował się grymas,
miarkowała, że rana musi go niezmiernie boleć. Ona z kolei w tym miejscu nie
czuła nic. Nagle pomyślała, jakie to niesprawiedliwe i zawstydziła się, że on
musi przeżywać nie tylko swoje rany, ale i jej, podczas gdy ona jest
uzależniona tylko od siebie. Postanowiła więc pozbyć się najpierw noża, by nie
cierpiał więcej. Klęknęła obok niego, przybliżając ręce do jego boku. Jak na
złość, zaczęły jej się trząść.
- Jak tylko mnie uwolnisz – rzekł, choć miała
wrażenie, że zaczął mówić tylko dlatego, by myślała o czymkolwiek innym,
niż o jego ranie. – Masz spróbować się stąd wydostać. Musisz jednak przed
wyjściem sprawdzić czy możesz to zrobić. Rzuć jakimś kamieniem w stronę drzwi,
czy przedmiotem. Jeśli bariera jest też umieszczona wewnątrz, kamień się
odbije, stopi się, bądź obróci w pył. Wtedy nie wychodź, bo z nami stanie się
to samo – uśmiechnął się lekko, zerkając na jej dłonie. – Zrób to, byle szybko.
Jej dłonie wciąż odrobinę się trzęsły, ale dłużej już
się nie ociągając, chwyciła za nóż. Dookoła nich unosił się specyficzny zapach
krwi. Nóż wyjęła zdecydowanym ruchem i choć skrzywił się, nie wydał z siebie
żadnego jęku.
Nagle, dobiegł do nich huk. Coś, co przypomniało
wystrzał z armaty, bądź petardy, nawet tu, w piwnicy, był dobrze słyszalny.
Pojedynczy wybuch ustał jednak tak szybko, jak szybko się też pojawił.
Wiedziała, że tu nic im nie groziło, ale bała się tego, co wydarzyło się na
zewnątrz.
- Wiesz, co to było? – zapytała, ze zdwojoną
desperacją sięgając do łańcuchów, które oplatały ręce chłopaka.
- Podejrzewam – odparł, ale nie wyjawił jej nic
więcej, oprócz tego, że jeśli ma rację, na zewnątrz może wcale nie być taka
bezpieczna, jak im się wydawało.
Łańcuchy nie chciały dać za wygraną, a na dodatek
szybko opuściły ją siły. Nawet nie sądziła, że była tak bardzo słaba. Gdyby
umiała czarować, problem rozwiązałby się sam, ale jej magia, zgodnie z tym, co
powiedział Paweł i widziała we wspomnieniach Alana, została przecież zablokowana.
Pan Antoni, o którym myślał blondyn, był bratem Genowefy i na pewno znał on
prawdę odnośnie jej narodzin.
- Muszę poszukać jakiegoś przedmiotu, który pomoże mi
cię uwolnić – mruknęła pod nosem. – Inaczej nie dam rady.
Alan zamyślił się.
- Jest jedno miejsce – zaczął, wciąż nie do końca przekonany,
co do swojego pomysłu. – Ale nie jest ono dla ciebie.
- Przestań, nie może być aż tak źle – obruszyła się,
zakładając ramiona na krzyż. – Gdzie ono jest?
Widać, że bił się z myślami, ale ona wstała, z wolna
potupując nogą.
- Nie mamy innego wyjścia, GDZIE TO JEST?
Alan znowu poruszył się, ale tym razem nie z bólu,
tylko by sprawdzić jak bardzo jest ubezwłasnowolniony. Musiał dojść do wniosku,
iż dość, bo westchnąwszy z rezygnacją, poinformował ją:
- Musiałabyś wyjść z tego pomieszczenia. O ile nie
jest zamknięte, przejdź do końca korytarza. Do żadnych drzwi nie wchodź, nie wiesz,
jakie tu świństwa trzyma Paweł. Na końcu korytarza będzie napis ostrzegający
przed zakazem wejścia. To tylko straszak. Przejdź przez niego. Musisz zejść do
najniższego punktu tego domu, po wąskich schodach. Tam zobaczysz drzwi, będą
tylko jedne, jedyne. Nie będą zamknięte, nigdy nie są. Zanim tam wejdziesz,
zacznij oddychać ustami, bo nos nie wytrzymuje takiego smrodu. I nie rozglądaj
się za wiele, uważaj gdzie stąpasz. Weź tylko coś, co może ci być potrzebne i
od razu wracaj. Weź tylko jeden przedmiot.
***
Dziewczyna uchyliła cicho drzwi. Na korytarzu było pusto; jedynym
dźwiękiem zdawało się być jej dudniące z przerażenia serce pośród tych głuchych
ścian i pozamykanych pokoi. Miała nadzieję, że Paweł nie przewidział jej
wyjścia z piwnicy i spędza on teraz czas gdzieś na górze, inaczej musiałaby się
z nim zmierzyć, co dawało jej zerową szansę na przeżycie.
Mogę w każdej
chwili skończyć jak Wiktoria – myślała Dagmara, czując jak jej wnętrzności
właśnie urządzają pikietę.
Postanowiła na razie odegnać od siebie pierwszorzędne
myśli, które zatruwały jej spokój od kilkunastu minut, powtarzające w kółko, że
Alan okazał się być przeznaczonym jej chłopakiem. Miała aktualnie ważniejsze
sprawy na głowie i tamte na razie nakarmiła obietnicami, że powróci do niech,
jak tylko wydostanie się spod szpon Pawła. Nie było to, co prawda łatwe, jednak
groźba śmierci jej w tym wtórowała – musiała być czujna poruszając się po domu.
Podłoga leciutko skrzypiała, kiedy dawała krok
naprzód. Starała się iść niczym łania, zwiewnie i bezszelestnie, niestety jej
kroki przypominały w chodzie wyjątkowo ociężałego bawoła. Nie rozglądała się na
boki, dobrze pamiętając instrukcje Alana, by nigdzie nie wchodzić. Dopiero po
paru metrach, zobaczyła koniec korytarza i wielki znak ostrzegawczy:
TEREN PRYWATNY.
NIE WCHODZIĆ!
NIEUZASADNIONE WEJŚCIE KARANE ŚMIERCIĄ.
Śmiercią –
przeczytała jeszcze raz szatynka, wzdrygając się. Ale moje wejście jest bynajmniej uzasadnione.
Przechodząc pod napisem tylko upewniła się, że
„profesor” nie był przy zdrowych zmysłach. Bo kto wywiesza w domu podobne
tabliczki? Chyba tylko dzieci w wyjątkowo trudnym okresie buntu.
Zgodnie ze słowami blondyna, tuż za tabliczką,
znalazła schody. Były one jednak tak wąskie, że o ile ona nigdy nie bała się
schodzić w dół, tak teraz kurczowo trzymała się barierki, która służyła jej za
asekurację. Nawet wolała nie myśleć jak po schodach schodził Paweł, który zapewne
miał dłuższe stopy od jej malutkiego, damskiego rozmiaru buta 36.
Schodzenie zajęło jej więcej czasu niż się
spodziewała. Miała wrażenie, jakby odkryła część siebie na nowo. Jakby wykopała
jakoś do tej pory nieznajomy jej lęk wysokości. Oczyma wyobraźni widziała
siebie jak potykając się turla po schodach, łamiąc przy tym wszystkie możliwe
kości. Potrząsnęła głową, tak, że cała burza jej brązowych włosów zatańczyła w
prawo i lewo.
Szczęśliwie udało jej się dotrzeć na stały grunt,
który przywitała z wielką radością. Jej oczom ukazały się wątłe drzwi,
ubrudzone wszędzie czymś czarnym. Pamiętając o następnej poradzie Alana,
przerzuciła się na oddychanie ustami, zamiast nosem, po czym podeszła do klamki
i łapczywie ją złapała, ciągnąc w dół.
***
Czarny kot przemknął wzdłuż bramy wiodącej do małej chatki na skraju
lasu. Podbiegł on do dwóch chłopców, którzy żywo dyskutowali pod największym
drzewem w okolicy. Dwie dziewczęta koło nich tylko się przysłuchiwały, co
chwila zerkając z niepokojem na rosnącą w wolnym tempie drugą grupę,
która rozgościła się w pobliżu domu. Była to grupa, której wiek uczestniczek
nie mógł być mniejszy niż pięćdziesiąt lat. Panie, każda ubrana nad
wyraz okazale i dumnie, nie wymieniały się niepotrzebnymi spostrzeżeniami.
Każda zaczynała od przywitania się z Genowefą, która zajęła miejsce tuż przy
bramie. Po serdecznym przyjęciu i po szepnięciu gospodyni jednego
pocieszającego słówka lub dwóch, kobiety dobrze wiedziały gdzie się udać i co
robić. Pięć kobiet utworzyło okrąg dookoła posesji Pawła, odprawiając rytuały,
które ani Arleta, ani Kasper, ani Sandra czy Mikołaj nie znali.
- Mówię wam, lepiej by było, gdybym to ja spróbował
wejść – mruknął ostatni z przekonaniem. – Tylko go rozzłościcie.
- A ja ci mówię, że tak będzie lepiej – wyraził swą
opinię Kasper. Krawat miauknął na poparcie swego pana i nawet Sandra, która z
Kasprem najczęściej miała odmienne zdanie, zgodziła się z nim, dodając:
- Przecież też nie możesz wejść na teren, Paweł nie
zrobił dla ciebie wyjątku.
- Dla Alana zrobił – przypomniała Arleta, zmartwionym
głosem. – Tylko nie wiem, dlaczego, przecież nie może mu wyrządzić krzywdy…
Mikołaj podniósł rękę do góry, udając, że kaszle.
Tylko on wiedział, że teoretycznie blondynka miała rację. Teoretycznie, bo
skoro członek Zgromadzenia znalazł przeznaczoną sobie dziewczynę, tylko on miał
prawo ją zgładzić. Nikt inny nie powinien tego robić, a i członek Zgromadzenia
nie mógł zabijać pobratymca. Jak daleko ta reguła nie znajdowała potwierdzenia
w rzeczywistości Mikołaj przekonał się na własnej skórze, kiedy Paweł zabił
Karinę, przeznaczoną mu dziewczynę. W praktyce, jakby tego było mało, Alan nie
był przypisany Arlecie, a za oszustwo tej kategorii, chłopak w najlepszym wypadku
mógł liczyć na wygnanie z kraju.
- Nie wiem dlaczego tam wszedł, czemu akurat on? –
zadawała wciąż pytania Arleta, choć bardziej mówiła do siebie, aniżeli do
zebranych znajomych.
- On Alana nigdy nie lubił – spróbował wytłumaczyć
jej Mikołaj, choć dobrze wiedział, że dziewczyna słusznie dopatruje się
drugiego dna.
Jednakże, Alan musiał wejść do środka. Po prostu
musiał, wiedział to i blondyn i Mikołaj. Od kiedy Paweł zaczął domyślać się
tajemnicy, tylko czekał na ten moment. Gdyby chłopak stchórzył i nie
przekroczył bariery, mężczyzna zabiłby Dagmarę bez wahania, zabijając tym i
chłopaka. Rada nie mogłaby go za to ukarać, w końcu pozbyłby się kłamcy ze
Stowarzyszenia, udowadniając na dodatek, że Alan z Dagmarą byli ze sobą
powiązani, co umknęło uwadze blondyna, gdy przedstawiał Radzie spostrzeżenia
odnośnie przeznaczonej mu dziewczyny. Pomijając, że zataił jej imię i nazwisko,
nie wspomniał też o więzi, której już nie mógł przeoczyć, skoro egzystował z
nią od czasu jej narodzin. Do tego dochodziło mieszanie w bazie danych członków
Zgromadzenia, tylko po to, by Dagmara nie dowiedziała się prawdy. Niestety, Alanowi
można było podać całą masę powodów by zawisnął na szubienicy.
- Dobra, co one tam wyprawiają? I czy nie powinnyście
wezwać posiłków? – zapytał Mikołaj, bo jak na jego oko siedem niewiast zupełnie
sobie nie radziło, odprawiając jakieś tam swoje czarnoksięskie voodoo, zamiast
zniszczyć barierę wokół domu.
- O czym ty mówisz? – żachnęła się Sandra. Wyglądała
na poważnie zirytowaną słowami chłopaka. Na czole wykwitła jej pojedyncza
żyłka. – Przecież ciotka nawet nas nie dopuściła, bo wezwała po stokroć lepsze
czarownice. Ba! Najlepsze w kraju. Lepszych posiłków nie mogła wezwać, ale co ty
tam możesz wiedzieć. Pieprzony ignorant…
- Dobra, uspokój się – upomniał ją Kasper, na co
dziewczyna posłała mu spojrzenie głodnego bazyliszka.
- To może wezwijcie tę waszą Laurę? – zaproponował
Mikołaj, co spotkało się z jeszcze większym przywołaniem do porządku.
- Po co, żeby tu zginęła głąbie?! Przecież to
początkująca, a nie maszynka do zabijania – warknęła Sandra, kręcąc głową z
politowaniem. – Równie dobrze twoim rówieśnikom dałabym miecz średniowieczny
mówiąc atakuj. Wierz mi, nawet włos
by mi z głowy nie spadł!
- To co możemy zrobić? – jęknął Mikołaj odwracając
wzrok od czarnowłosej. Dziś nie było mu do śmiechu, w ogóle wyglądał jakby
stracił tę umiejętność, bo jedyne, o czym myślał w tej chwili, to fakt, iż jego
chrzestny zamknął się w swoim domu z dwójką jego przyjaciół. A że Paweł parał
się w wyjątkowo okrutnych zabawach, to każdy członek Zgromadzenia o tym
słyszał. Paweł bowiem niekiedy lubił urządzać chrzest nowym członkom, a o tym w
jaki mało humanitarny sposób to robił, krążyły już legendy.
Na wystrzał, jaki usłyszeli nikt nie był
przygotowany. Grzmot był tak potężny, że ziemia zatrzęsła się, jak gdyby
właśnie nastąpiło gwałtowne drganie skorupy ziemskiej. Duża cześć osób
przewróciła się, lądując w wysokiej trawie.
- Co to do cholery? – zaklął Mikołaj, zwracając głowę
w kierunku wybuchu. Odpowiedzi nikt nie musiał mu udzielać. Z zachodu
maszerowali dziko śmiejący się członkowie Zgromadzenia, a było ich tuzin.
Rozdział świetny. Co tu dużo mówić, robi się coraz ciekawiej. Będę niecierpliwie czekała na następny. Pozdrawiam Cię ciepło i jak zwykle życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńArya V.
Ogromnie Cię przepraszam za tak długą nieobecność! Nie obiecuję, że takie rzeczy nie będą się zdarzać, ale postaram się, by były jak najrzadziej.
OdpowiedzUsuńRozdział - co tu dużo mówić - świetny jak zwykle. Spodziewałam się zaskakującej końcówki, ale chyba nie takiej. Oho, robi się jeszcze ciekawiej. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej!
L x
Dziękuję :)
UsuńHm, robi się ciekawie, zapowiada się na walkę :D.
OdpowiedzUsuńTeraz sobie tak pomyślałam... Co Dagmara powie Sandrze o tym "planie" uratowania Arlety? ;d
Z niecierpliwością wyczekuję następnego rozdziału i życzę wszystkiego co najlepsze, w tym weny oczywiście, na ten rok :).
Pozdrawiam,
Merc.
http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
PS. Zrobiłam sobie mały odpoczynek od bloga, dlatego nie poprawiałam ostatnio rozdziałów ;).
Dziękuję za informacje i komentarz :)
UsuńRozdział świetny, ale wszystkie takie są :)
OdpowiedzUsuńZ zapartym tchem czekam na next♡
Masz talent ;)
Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńTeraz to czuję, ze szykuje się niezła jatka, bo jakby nie patrzeć przybyło to parszywe i krwawe zgromadzenie. W sumie to jeśli mają zabić Alana i Dagę, to niech Pawła też grzmotną, za taką samowolkę mu się należy, prawda?
OdpowiedzUsuńRozmowy Kacpra i Sandry jak zwykle super i aż zaczynam żałować, że wcześniej tych dwoje częściej się tak nie ścierało.
W kolejnych rozdziałach okaże się, co stanie się z Pawłem :) Dziękuję za komentarz.
Usuń