PROFESOR
- Jak wyglądał ten mężczyzna? – zapytał Alan,
pokazując ręką Arlecie, by przeszła trochę do tyłu, w głąb klasy. Sam zamknął
za sobą i Mikołajem drzwi. – I skąd wiecie, że to nauczyciel?
- Nie wiem, wydaje mi się… to znaczy nie jestem pewna,
ale chyba Dagmara pytała, czego naucza i powiedział, że chemii. Jest młody, koło
trzydziestki – zastanowiła się, przypominając sobie twarz mężczyzny. –
Raczej o długiej twarzy, takiej pociągłej…
- Czy ty kiedykolwiek widziałaś mojego chrzestnego? –
zapytał ją Mikołaj.
- Pawła? – Arleta zamyśliła się. Oczywiście bardzo
dużo o nim słyszała, ale chyba nigdy nie miała okazji go spotkać. –
Nie.
- Serio nie poznałabyś mojego chrzestnego?
- A skąd miałabym go poznać?! – krzyknęła już nerwowo
dziewczyna. – Przedstawił się jako nauczyciel, zresztą to Dagmara go najpierw
poznała…
Alan włączył komputer.
- Wiesz, on by pasował do opisu i zawsze mówił, że
chciał być profesorem z chemii…
- Profesorem?! – wykrzyknęła Arleta, machając palcem
wskazującym na Mikołaja. – To na pewno on, dzisiaj się pomyliłam i tak go
nazwałam, a on, że właściwie nie ma takiego tytułu, ale mogę tak do niego
mówić, bo to lubi.
- On żadnego tytułu nie ma – prychnął Mikołaj.
- Ale po co miałby być w szkole i po co miałby porwać
Dagmarę? – dalej nic nie pasowało do układanki.
Mikołaj odchrząknął.
- No wiesz, on lubi być sukinsynem. Lubi mieszać, lubi
intrygi, to do niego podobne. A w szkole przecież często bywa, bo odwiedza
Natalię, narzeczoną.
- Arleto, przypatrz się uważnie – poprosił Alan,
zapraszając dziewczynę koło siebie przed monitor komputera. Włączył jej film i
jak chwilę później okazało się, było to nagranie z wypadku Dagmary. Widziała
ulicę przy bloku Northanger i przechodniów na chodnikach. W którymś z nich
rozpoznała Dagmarę.
To nagranie musiał też pokazać Alan Mikołajowi, czym
zniechęcił go do uczestnictwa w zajęciach z języka polskiego.
Nie było dużo widać, mężczyzna w samochodzie był
akurat za szybą, lekko zamazany, jakby za mgłą, ale Alan zatrzymał ujęcie w
momencie, kiedy doszło do potrącenia. Kamera akurat kręciła jego twarz.
Wyostrzył kontury postaci jednym kliknięciem myszki.
- Tak, to on – powiedziała słabo. Każdy wiedział, że
Paweł był jednym z najbardziej radykalnych, ale i okrutnych członków Rady. –
Nie rozumiem tylko, dlaczego.
- Czyli to on ją porwał – skwitował Mikołaj,
spoglądając na Alana. Ten wyprostował się, choć wciąż wpatrywał się w twarz
mężczyzny, pozostającą w bezruchu.
- Musisz zadzwonić do Kaspra i Genowefy, Arleto –
polecił w końcu, wymieniając się spojrzeniem z Mikołajem. – On już wie.
***
Dagmara podniosła powieki. Leżała gdzieś, gdzie było niesamowicie ciemno.
To było pierwsze, o czym pomyślała, dlaczego u licha leżała w takiej ciemności?
Czy nie ma gdzieś światła? Chciała się przekręcić, ale nie mogła, rzuciwszy
wzrokiem w dół, nie zobaczyła (z powodu mroku), ale poczuła, że była związana.
Nie tylko ręce zostały skrępowane sznurkiem, również i nogi, które teraz jej
cierpły, były podkurczone do góry, tak, że niemal stykały się z rękami. Nie
była to najwygodniejsza pozycja, jaką mogła wymarzyć. Spróbowała więc wymyślić,
gdzie mogła się znajdować, ale aby to zrobić potrzebowała pamięci, co wydarzyło się przed związaniem.
Na pewno twarz nauczyciela chemii. To pamiętała
doskonale i to, jak lodowatym głosem zaśmiał się z jej konsternacji, gdy
otworzyła „salę” numer 14. Nic więcej, w głowie miała czarną lukę. Musiał ją
uśpić albo coś jej podać. Może i jedno i drugie?
Rozejrzała się ze strachem, nareszcie pojmując, gdzie
mogła się znajdować. Malutka przestrzeń, w którą jej ciało zostało zapakowane
nie było trumną (jeszcze tego by brakowało, by pochował ją żywcem). Była
najprawdopodobniej w bagażniku samochodu, a samochód znajdował się w jakimś
chorobliwie ciemnym miejscu. Słyszała gdzieś w oddali piosenki podawane przez
megafon. Spróbowała wymacać drążek, który ulokowany był w samochodach, drążek,
który mógł być jej szansą na przeżycie, jeśli dałaby radę go pociągnąć i
otworzyć tym samym bagażnik. Na jej prawo wystawał bolec, który jednak nie
myślał drgnąć. Szarpnęła go, ale jej intuicja podpowiadała jej, że mężczyzna
tak zabezpieczył samochód, by nie udało jej się go otworzyć. Bagażnik musiał
być przez niego sprawdzony, zanim wrzucił do niego ofiarę.
Kiedy już poddała się myśli, że otworzy bagażnik z
wewnątrz, postanowiła, że zaczeka na swojego porywacza udając nieprzytomną. Leżąc
z zamkniętymi oczami, poczęła się zastanawiać, po co była mężczyźnie potrzebna.
Poczynając od tych fizycznych spraw, takich jak gwałt, chęć związania i
trzymania młodej kobiety w piwnicy, maltretowanie, bicie, poprzez
uprowadzenie, sprzedanie jej narządów wewnętrznych na rynku czarnym i zabicie. Niczym w książce Dostojewskiego, Rodion Raskolnikow zabija lichwiarkę,
usprawiedliwiając zbrodnię tym, że została popełniona na „zwykłym” człowieku, a
on jako jednostka wybitna ma prawo ją wyeliminować.
Nagle, jej powieki się niemal sklepiły i nie miało to
nic wspólnego z jej postanowieniem udawania wciąż śpiącej. Chciała je podnieść,
ale nie mogła, spróbowała sobie nawet pomóc rękoma, ale to także nie przyniosło
żadnego efektu. A potem, jej ciało się odprężyło i zaczęło odpływać gdzieś w
głębinę spokoju i ciszy. Jej resztki przytomnej świadomości, szeptały jej, iż
samochód się poruszał, że silnik był zapalony, światło wpadło do bagażnika, a
ona wraz z profesorem się przemieszczają. Mógł ją wywieźć wszędzie, a
przynajmniej do każdego państwa, które wchodziło w strefę Schengen, gdzie niewymagane
były w dzisiejszych czasach kontrole graniczne między państwami członkowskimi.
Prawdopodobnie nikt nie będzie podejrzewał, że samotny nauczyciel wiezie w
bagażniku ciało młodej kobiety, uczennicy ze szkoły, z której wcześniej
ją uprowadził.
Nie liczyła jak długo samochód jechał. Minuty były w
tym momencie na wagę złota, ale wydawały się być nieistotne. Była słaba, nie
miała ani siły ani potrzeby krzyczeć i choć wciąż czuła beznadziejność tej
sytuacji, nie potrafiła się od niej sama uwolnić. To było bardzo dziwne.
Zamiast próbować wydostać się z samochodu, ona nie czyniła nic, co mogłoby jej
w tym pomóc. Miała zamknięte oczy, leżała na plecach i choć wreszcie było
jasno, jakaś niewidzialna siła nakazywała jej te powieki nie podnosić. Taka
magiczna siła. To nie były narkotyki, wiedziała, że zachowała trzeźwość umysłu,
jedynie ciało było zrelaksowane, a taki stan mogła wprowadzić w nią tylko
magia.
Pan od chemii
jest magiem? – pomyślała racjonalnie.
Przez to całe rozmyślanie, nie spostrzegła, kiedy
samochód zatrzymał się. Stanął w cichym i znów ciemnym miejscu, oczyma
wyobraźni już wyobrażała sobie jakieś pobocze przy lesie, gdzie ukrycie ciała
nie stanowi żadnego problemu.
Jej serce przyśpieszyło. Odprężenie odpuszczało,
zastępując je histerią. I gdy poczuła, że może już otworzyć oczy, nie
wytrzymała i od razu to zrobiła. Jej słuch podpowiedział jej, że porywacz
wyszedł z samochodu, podążając w stronę bagażnika, gdzie ją ukrył. I zaraz
usłyszała jak włożył kluczyk po zewnętrznej stronie bagażnika, przekręcając go.
Miała jedną chwilę na zastanowienie, czy udawać nieprzytomną, czy też spojrzeć
na niego z nienawiścią i obrzydzeniem. Ale w końcu i tak nie spodziewała się
happy endu, nie spodziewała się wyjść cało z opresji, skoro nikt nie wiedział
gdzie się aktualnie znajdowała. Odkrycie, gdzie mieszkał nauczyciel też zajmie
policji trochę czasu, a wyraz jej twarzy mógł towarzyszyć oprawcy już do końca jego
dni – chciała by śnił mu się po nocach. Spróbowała przybrać swoją najbardziej
zaciętą i wojowniczą minę na twarzy, ale gdy mężczyzna po drugiej stronie podniósł bagażnik, tylko zaśmiał się na jej widok.
- Obudziłaś się – powiedział, z szerokim uśmiechem na
twarzy.
Nie pomyliła się. Mężczyzną, który uwięził ją w
bagażniku był nauczyciel od chemii. Wciąż się szczerzył, a jego zęby, były
ostre niczym u wilka. Dwa kły zdawały się być nienaturalnie długie jak u
wampira. Nie mogła uwierzyć, że dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Chciała mu
coś odpowiedzieć, chciała mu nacharchać i napluć w twarz, chciała zapytać,
dlaczego wybrał ją. Ale nie mogła.
- Związałem ci struny głosowe – wyjaśnił jej, dobrze
interpretując jej nieme zdumienie. – Tak na wszelki wypadek, abyś niczego nie
zepsuła krzykiem – jego deklaracja upewniła ją, co do jednego. Mężczyzna
używał magii, inaczej nie dało się „związać” strun głosowych. Spojrzała za
niego, rozglądając się, gdzie się znajdowała. Byli na parkingu podziemnym, ale
wyjątkowo pustym.
- Dam ci wybór – przemówił ponownie. – Możesz mnie
zaskoczyć i pójść na górę dobrowolnie, w przeciwnym razie będę musiał ci pomóc
– instynktownie pokręciła głową, patrząc wyzywająco na jego twarz. Nie był to
jednak dobry wybór. Zamiast pójść samemu, starając się zapamiętać jak najwięcej
szczegółów, jej oczy opadły sennie w dół. Znowu poczuła znużenie i choć
wiedziała, że za wszelką cenę nie może zasnąć, poczuła się jakby nie przespała
paru nocy z rzędu. Ze zmęczenia nawet nie potrafiła już do końca odpłynąć,
poddać się objęciom Morfeusza, tylko poczuła jak wziął ją na ręce, jak jakimś
sposobem zamknął samochód i zaczął się od niego oddalać. Zmusiła się żeby podnieść
na chwilę oczy, ale na pakingu wciąż stało jedno auto Volkswagen Passat.
- To ono mnie uderzyło – chciała powiedzieć, ale
zamiast tego z jej ust wydobył się przeciągły jęk. Chyba to usłyszał, bo od
razu pośpieszył z ripostą.
- Tak, pożyczyłem je jakiś czas temu. Ale jeszcze nie
usłyszałem dziękuję, za to, że cię
wtedy nie zabiłem – rzekł kwaśno, dodając już śpiewnie na koniec. – A mogłem,
naprawdę mogłem…
Jego głos, wbrew temu, co mówił, działał na nią
kojąco. Był melodyjny, cichy i lekko chrapliwy. Znów usypiała, ale tym razem
nie tylko działo się to w jej głowie, tylko rzeczywiście straciła przytomność.
Ocknęła się w jeszcze ciemniejszym miejscu niż
bagażnik samochodu. Była w piwnicy, całkiem sama. Tym razem go nie było. Znów
miała luki w pamięci, miała wrażenie, jakby to, że go rozpoznała, że rozpoznała
w nauczycielu od chemii osobę, która ją potrąciła było nierealne. Jakby to nie
miało miejsca. Po co miał to robić? Bała się, bo miał przyjść. On chciał jej
zrobić krzywdę, ukarać ją za coś, choć nie zrobiła niczego złego. Bo w
przeciwnym razie, dlaczego chciałby ją potrącić? Z nudów? Ten strach skądś
znała, tego strachu już raz doświadczyła i jeszcze na dodatek to miejsce. Już
tu była. Nie na jawie, była tu w swoim śnie, trzymając pamiętnik Wiktorii po
raz pierwszy. Magia dziewczyny spowodowała, że Dagmara miała osobliwe sny, a może
raczej wizje. To były wizje dotyczące jej przyszłości, zarówno wizja na polanie,
jak i ta teraz. To odkrycie sprawiło, że pojawiła się iskierka nadziei. Może
jednak tu nie zginie, skoro widziała więcej wizji?
Usłyszała szuranie butów, był już blisko. Jego chłód
był nie do zniesienia. Był niczym kroki porażającego samym wyglądem Nosferatu z
filmu z 1922 roku. Od samego dźwięku, przechodziły ją ciarki na całym ciele.
- Boisz się – stwierdził. Był blisko, ale ciemność
spowodowała, że jeszcze go nie widziała. Odwróciła się za jego głosem,
przymrużając oczy.
- Kim jesteś? – z jej gardła
wydobyło się zachrypnięte pytanie. Jej struny głosowe zostały rozwiązane. Nie
wierzyła już, że był nauczycielem, nie wierzyła, by był zwykłym człowiekiem. On
naprawdę był jednostką wybitną.
- Mam na imię Paweł – przedstawił się. – A ty masz na
imię naiwna – dodał głosem tak
mroźnym, że znów przeszły ją ciarki.
Nagle jego głos stał się daleki, odległy. Już nie
koił, teraz budził lęk. Nie chciała mówić mu, że nic z tego nie rozumie,
dlatego milczała. Nie chciała, by powiedział jej jeszcze, że była idiotką.
- To nie ja wymyśliłem nauczyciela – wyjawił jej.
Nareszcie podszedł do niej na tyle blisko, że zobaczyła zarys męskiej sylwetki.
– To ty go wymyśliłaś. To ty uroiłaś sobie, że skoro rozdzieliłem walczących
uczniów i skoro zagroziłem im, że zabiorę ich na dywanik dyrektora, to także
muszę być belfrem. Żałosne…
- To kim jesteś? I dlaczego mnie porwałeś? – zapytała
przez zęby. Wciąż była związana, wiedziała, że nigdzie nie ucieknie i będzie
skazana tylko na jego łaskę.
- Zaraz do tego dojdę – oburzył się. Spacerował
dookoła niej, powłócząc nogami. Życzyła mu, żeby się o nie przewrócił. – Więc
skoro wzięłaś mnie już za nauczyciela, szkoda byłoby tego nie wykorzystać. Tym
bardziej, że poznałaś mnie sama, bez Mikołaja czy Alana. Oni od razu by mnie
zdemaskowali.
- Co oni mają z tym wspólnego? – wtrąciła, ale od razu
ją oświeciło. Paweł, imię perfekcyjnie pasowało do chrzestnego Mikołaja, który
uchodził za eksperta od eksperymentowania z truciznami. Dlatego chemia, dlatego
interesował się właśnie tą dziedziną. A w szkole mógł być z tysiąca powodów.
Mógł przyjść porozmawiać z Mikołajem, mógł pójść sprawdzić jego oceny,
zachowanie, mogła być zwyczajnie wywiadówka. I jeszcze pani od Wosu, przecież
to chyba była jego narzeczona. Mógł ją odwiedzić w ramach przerwy od zabijania.
- Wszystko – odparł. Wzruszył ramionami, nie
przerywając przy tym chodzenia. – Powinni być tacy jak ja, ale jakoś nie chcą.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Więcej niż ci się wydaje – odparł, zniżając głos. –
Wiesz, zastanowiło mnie, dlaczego nie wykorzystałaś magii, by rozdzielić tych
chłopców, tylko od razu pobiegłaś wołać o pomoc.
Szatynka zmarszczyła czoło. Czyżby tylko o to
chodziło?
- Nie ma w tym nic wydumanego, jeszcze nie umiem
czarować – warknęła nieprzyjemnie. Brak magii był jej piętą Achillesową, na
którą właśnie nadepnął, poruszając ten temat. Bo gdyby rzeczywiście już umiała
używać czarów, na pewno nie dyskutowałaby w piwnicy z jakimś psycholem, który
truje ludzi.
- Wiesz, to akurat dziwne. Na twoim miejscu prędzej
bym się martwił, że jeszcze to z ciebie nie wyszło, aniżeli dąsał – udzielił
jej reprymendy. – Nie zastanawiało cię to? Jesteś wnuczką najpotężniejszej
czarownicy w kraju, jej potomkiem i nie umiesz czarować? Halooo, coś tu jest
nie taaak – teraz naprawdę wyglądał na wariata. Niemal widziała jego białka,
kiedy puknął ją w głowę, szybko do niej doskakując.
- Jestem adoptowana? – powiedziała to, co przeszło jej
pierwsze na myśl. Groźba tego, że mogła mieć inną tożsamość, była gorsza niż
wyszydzenie, w razie ewentualnej pomyłki. Czyżby nie była Dagmarą Steinert?
- Też tak z początku pomyślałem, ale zdarzały się już
przypadki w historii, że czarownice bardzo późno odkrywały w sobie magię, a ty
miałaś mieć dopiero szesnaście lat, miałaś jeszcze czas…
Nie pojmowała, dlaczego mówił miałaś, przecież ona
wciąż ma lat szesnaście.
- Twój przypadek zaciekawił mnie, zaszczepił we mnie
misję. Po żmudnych poszukiwaniach udało mi się ustalić, że nie byłaś
adoptowana, że twoja matka rzeczywiście poczęła córkę i to ty nią byłaś.
Oddalił się, na moment przerywając opowieść. Wciąż miała
wiele niejasnych, dlaczego tak go interesowała, dlaczego ją potrącił i
wreszcie, dlaczego porwał?
- Rodziny czarownic zawsze starają się uchronić
potencjalnych spadkobierców jak umieją najlepiej. Ale według mnie twoja rodzina
przebiła w tym wszystkie inne na głowę.
- Dlaczego? – ośmieliła się zapytać.
- Jak już mówiłem, to, że czarownica późno odkrywa
magię, zdarza się – powiedział mężczyzna, znów spacerując w jedną i drugą
stronę. – Szukając w drzewach genealogicznych najbardziej szanowanych rodzin, z
występowaniem magii, co drugie pokolenie, takie jak twoje, nie znalazłem za to
przypadku, by w wieku szesnastu lat dziewczyna nie miała bladego pojęcia jak
zmienić biały kwiat na różowy. Takie podstawy to powinnaś była opanować w wieku
trzynastu lat i umieć je wykonać, a twoja babka powinna próbować z ciebie tę
magię wydobyć.
Dagmara połknęła ślinę. Prawdą było, że babka nigdy
czegoś takiego jej nie zaproponowała.
- No i znów powróciły pomysły o adopcji, bądź zamianie
dzieci, by ukryć prawdziwą Dagmarę przed jej przeznaczonym chłopakiem, który
będzie próbował ją zabić. Ale przecież ustaliłem już, że to wykluczone, plus
twoja rodzina była zbyt szlachetna, by zamieniać dzieci, wychowywać ciebie na
jawną rzeź. No i jeszcze to puszczenie ciebie rok
wcześniej do szkoły. Po co? Po to, żeby nas zmylić? Nie mam potwierdzenia tej
tezy – zawahał się, miarkując uważnie słowa. – Ale według mnie, twoja matka
urodziła cię tak, by nikt się o tym nie dowiedział, ktoś, może babka lub jej
koleżanki, zahamowały twój wzrost, przytrzymując cię w formie noworodka przez
rok, potem upozorowały ciążę, przeprowadziły za to sztuczną, by po roku wrócić
z tobą jako malutkim dzieciątkiem na rękach.
- Nie – tylko tyle była w stanie powiedzieć, bo nie
mieściło jej się w głowie, co mówił. A jednak, przecież wiedziała, że dawno
temu jej matka pokłóciła się ze swoją matką tak mocno, że długo potem w ogóle
się do siebie nie odzywały. Ich chorą relację przerwała dopiero nieuleczalna
choroba jej matki. – To niemożliwe, gdybym była rok starsza, tym bardziej
potrafiłabym używać magii.
- Nie, nie nie – wyśpiewał „nauczyciel”. – Nie myślisz
jak one. Właśnie po to to zrobiły, bo zawsze ktoś z rodziny może zahamować
twoją magię, mogę sobie dać rękę uciąć, że babka Genowefa za tym stoi.
Zahamowała twoją magię, byś nie wiedziała, jak potężna jesteś. A musisz być
potężna złotko, oj musisz.
To był absurd. To by znaczyło, że musiała być
rówieśnicą Arlety, Alana i Mikołaja.
- Pomyśl tylko – szepnął Paweł, siejąc w jej sercu
ziarenko niewiedzy, której nienawidziła. – Dlaczego posłali cię rok wcześniej? Przecież urodziłaś się w grudniu, nie puszcza się dzieci z końca roku rok
wcześniej. Może mogłaś być wyjątkowo zdolna, ale nikt tak nie robi.
- Ale ja poznałam chłopaka, który jest mi przeznaczony
– trzymała się swojej wersji, Dagmara. Nie chciała zdradzić jego imienia ani
nazwiska, nawet nie powinna tego robić, ale Paweł zdawał się wiedzieć nawet i
to.
- Tak, niejaki Daniel Lubomirski, urodzony w maju 1994
roku, zamieszkały ulicę Solec na Powiślu, w Warszawie. Tak… też lubię szperanie
w bazie danych. Tyle, że ten chłopak w rzeczywistości nie istnieje; wierz mi,
to również sprawdziłem.
Świetny rozdział! Cudowny! Ach ten chrzestny Mikołaja, jak ja go nie lubię. Jak on śmiał porwać Dagmarę?! Daniel Lubomirski nie istnieje? Co? Dlaczego? Może istnieje tylko nazywa się inaczej. No cóż jak zawsze bardzo, ale to bardzo mnie zaciekawiłaś. Mam nadzieję, że rozdziałem który dodasz w przyszłym tygodniu będzie kolejny rozdział Lamiae. Lubię Nemezis, ale to Lamiae podbiło moje serce... Kończę już komentarz i jak zawsze niecierpliwie czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńArya V.
Nie mogę się powstrzymać, aby nie dodać, że po raz kolejny jestem pierwsza.
UsuńPozdrawiam Cię i życzę oczywiście mnóstwa weny.
Arya V.
Dziękuję ślicznie za pierwszy, tak miły komentarz :)
UsuńW przyszłym tygodniu najprawdopodobniej dodam Lamiae, gdyż chyba nie wyrobię się z Nemezis.
Pozdrawiam
:-D
OdpowiedzUsuńOooo, genialne zakończenie! :D
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie więcen powiedzieć, zaniemówiłam!
Pozdrawiam,
Merc.
http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
Dziękuję :)
UsuńCo prawda przeczytałem już dalej, ale i tutaj skomentuję. Po tym rozdziale już się zacząłem domyślać, ze to Alan jest Dagmarze przeznaczonym, ale po kolejnym rozdziale miałem już co do tego pewność.
OdpowiedzUsuńCiekawią mnie jednak intencje samego Pawła. Po co tak miesza, czy naprawdę tylko to lubi, czy jednak ma w tym jakiś cel?
Paweł nie lubi Alana, dlatego chce mu trochę namieszać w życiu. Plus "Pan Profesor" taki już po prostu jest :)
Usuń