niedziela, 13 grudnia 2015

Lamiae: Rozdział 31

PROFESOR


- Jak wyglądał ten mężczyzna? – zapytał Alan, pokazując ręką Arlecie, by przeszła trochę do tyłu, w głąb klasy. Sam zamknął za sobą i Mikołajem drzwi. – I skąd wiecie, że to nauczyciel?
- Nie wiem, wydaje mi się… to znaczy nie jestem pewna, ale chyba Dagmara pytała, czego naucza i powiedział, że chemii. Jest młody, koło trzydziestki – zastanowiła się, przypominając sobie twarz mężczyzny. – Raczej o długiej twarzy, takiej pociągłej…
- Czy ty kiedykolwiek widziałaś mojego chrzestnego? – zapytał ją Mikołaj.
- Pawła? – Arleta zamyśliła się. Oczywiście bardzo dużo o nim słyszała, ale chyba nigdy nie miała okazji go spotkać. – Nie.
- Serio nie poznałabyś mojego chrzestnego?
- A skąd miałabym go poznać?! – krzyknęła już nerwowo dziewczyna. – Przedstawił się jako nauczyciel, zresztą to Dagmara go najpierw poznała…
Alan włączył komputer.
- Wiesz, on by pasował do opisu i zawsze mówił, że chciał być profesorem z chemii…
- Profesorem?! – wykrzyknęła Arleta, machając palcem wskazującym na Mikołaja. – To na pewno on, dzisiaj się pomyliłam i tak go nazwałam, a on, że właściwie nie ma takiego tytułu, ale mogę tak do niego mówić, bo to lubi.
- On żadnego tytułu nie ma – prychnął Mikołaj.
- Ale po co miałby być w szkole i po co miałby porwać Dagmarę? – dalej nic nie pasowało do układanki.
Mikołaj odchrząknął.
- No wiesz, on lubi być sukinsynem. Lubi mieszać, lubi intrygi, to do niego podobne. A w szkole przecież często bywa, bo odwiedza Natalię, narzeczoną.
- Arleto, przypatrz się uważnie – poprosił Alan, zapraszając dziewczynę koło siebie przed monitor komputera. Włączył jej film i jak chwilę później okazało się, było to nagranie z wypadku Dagmary. Widziała ulicę przy bloku Northanger i przechodniów na chodnikach. W którymś z nich rozpoznała Dagmarę.
To nagranie musiał też pokazać Alan Mikołajowi, czym zniechęcił go do uczestnictwa w zajęciach z języka polskiego.
Nie było dużo widać, mężczyzna w samochodzie był akurat za szybą, lekko zamazany, jakby za mgłą, ale Alan zatrzymał ujęcie w momencie, kiedy doszło do potrącenia. Kamera akurat kręciła jego twarz. Wyostrzył kontury postaci jednym kliknięciem myszki.
- Tak, to on – powiedziała słabo. Każdy wiedział, że Paweł był jednym z najbardziej radykalnych, ale i okrutnych członków Rady. – Nie rozumiem tylko, dlaczego.
- Czyli to on ją porwał – skwitował Mikołaj, spoglądając na Alana. Ten wyprostował się, choć wciąż wpatrywał się w twarz mężczyzny, pozostającą w bezruchu.
- Musisz zadzwonić do Kaspra i Genowefy, Arleto – polecił w końcu, wymieniając się spojrzeniem z Mikołajem. – On już wie.

***

Dagmara podniosła powieki. Leżała gdzieś, gdzie było niesamowicie ciemno. To było pierwsze, o czym pomyślała, dlaczego u licha leżała w takiej ciemności? Czy nie ma gdzieś światła? Chciała się przekręcić, ale nie mogła, rzuciwszy wzrokiem w dół, nie zobaczyła (z powodu mroku), ale poczuła, że była związana. Nie tylko ręce zostały skrępowane sznurkiem, również i nogi, które teraz jej cierpły, były podkurczone do góry, tak, że niemal stykały się z rękami. Nie była to najwygodniejsza pozycja, jaką mogła wymarzyć. Spróbowała więc wymyślić, gdzie mogła się znajdować, ale aby to zrobić potrzebowała pamięci, co wydarzyło się przed związaniem.
Na pewno twarz nauczyciela chemii. To pamiętała doskonale i to, jak lodowatym głosem zaśmiał się z jej konsternacji, gdy otworzyła „salę” numer 14. Nic więcej, w głowie miała czarną lukę. Musiał ją uśpić albo coś jej podać. Może i jedno i drugie?
Rozejrzała się ze strachem, nareszcie pojmując, gdzie mogła się znajdować. Malutka przestrzeń, w którą jej ciało zostało zapakowane nie było trumną (jeszcze tego by brakowało, by pochował ją żywcem). Była najprawdopodobniej w bagażniku samochodu, a samochód znajdował się w jakimś chorobliwie ciemnym miejscu. Słyszała gdzieś w oddali piosenki podawane przez megafon. Spróbowała wymacać drążek, który ulokowany był w samochodach, drążek, który mógł być jej szansą na przeżycie, jeśli dałaby radę go pociągnąć i otworzyć tym samym bagażnik. Na jej prawo wystawał bolec, który jednak nie myślał drgnąć. Szarpnęła go, ale jej intuicja podpowiadała jej, że mężczyzna tak zabezpieczył samochód, by nie udało jej się go otworzyć. Bagażnik musiał być przez niego sprawdzony, zanim wrzucił do niego ofiarę.
Kiedy już poddała się myśli, że otworzy bagażnik z wewnątrz, postanowiła, że zaczeka na swojego porywacza udając nieprzytomną. Leżąc z zamkniętymi oczami, poczęła się zastanawiać, po co była mężczyźnie potrzebna. Poczynając od tych fizycznych spraw, takich jak gwałt, chęć związania i trzymania młodej kobiety w piwnicy, maltretowanie, bicie, poprzez uprowadzenie, sprzedanie jej narządów wewnętrznych na rynku czarnym i zabicie. Niczym w książce Dostojewskiego, Rodion Raskolnikow zabija lichwiarkę, usprawiedliwiając zbrodnię tym, że została popełniona na „zwykłym” człowieku, a on jako jednostka wybitna ma prawo ją wyeliminować.
Nagle, jej powieki się niemal sklepiły i nie miało to nic wspólnego z jej postanowieniem udawania wciąż śpiącej. Chciała je podnieść, ale nie mogła, spróbowała sobie nawet pomóc rękoma, ale to także nie przyniosło żadnego efektu. A potem, jej ciało się odprężyło i zaczęło odpływać gdzieś w głębinę spokoju i ciszy. Jej resztki przytomnej świadomości, szeptały jej, iż samochód się poruszał, że silnik był zapalony, światło wpadło do bagażnika, a ona wraz z profesorem się przemieszczają. Mógł ją wywieźć wszędzie, a przynajmniej do każdego państwa, które wchodziło w strefę Schengen, gdzie niewymagane były w dzisiejszych czasach kontrole graniczne między państwami członkowskimi. Prawdopodobnie nikt nie będzie podejrzewał, że samotny nauczyciel wiezie w bagażniku ciało młodej kobiety, uczennicy ze szkoły, z której wcześniej ją uprowadził. 
Nie liczyła jak długo samochód jechał. Minuty były w tym momencie na wagę złota, ale wydawały się być nieistotne. Była słaba, nie miała ani siły ani potrzeby krzyczeć i choć wciąż czuła beznadziejność tej sytuacji, nie potrafiła się od niej sama uwolnić. To było bardzo dziwne. Zamiast próbować wydostać się z samochodu, ona nie czyniła nic, co mogłoby jej w tym pomóc. Miała zamknięte oczy, leżała na plecach i choć wreszcie było jasno, jakaś niewidzialna siła nakazywała jej te powieki nie podnosić. Taka magiczna siła. To nie były narkotyki, wiedziała, że zachowała trzeźwość umysłu, jedynie ciało było zrelaksowane, a taki stan mogła wprowadzić w nią tylko magia.
Pan od chemii jest magiem? – pomyślała racjonalnie.
Przez to całe rozmyślanie, nie spostrzegła, kiedy samochód zatrzymał się. Stanął w cichym i znów ciemnym miejscu, oczyma wyobraźni już wyobrażała sobie jakieś pobocze przy lesie, gdzie ukrycie ciała nie stanowi żadnego problemu.
Jej serce przyśpieszyło. Odprężenie odpuszczało, zastępując je histerią. I gdy poczuła, że może już otworzyć oczy, nie wytrzymała i od razu to zrobiła. Jej słuch podpowiedział jej, że porywacz wyszedł z samochodu, podążając w stronę bagażnika, gdzie ją ukrył. I zaraz usłyszała jak włożył kluczyk po zewnętrznej stronie bagażnika, przekręcając go. Miała jedną chwilę na zastanowienie, czy udawać nieprzytomną, czy też spojrzeć na niego z nienawiścią i obrzydzeniem. Ale w końcu i tak nie spodziewała się happy endu, nie spodziewała się wyjść cało z opresji, skoro nikt nie wiedział gdzie się aktualnie znajdowała. Odkrycie, gdzie mieszkał nauczyciel też zajmie policji trochę czasu, a wyraz jej twarzy mógł towarzyszyć oprawcy już do końca jego dni  chciała by śnił mu się po nocach. Spróbowała przybrać swoją najbardziej zaciętą i wojowniczą minę na twarzy, ale gdy mężczyzna po drugiej stronie podniósł bagażnik, tylko zaśmiał się na jej widok.
- Obudziłaś się – powiedział, z szerokim uśmiechem na twarzy.
Nie pomyliła się. Mężczyzną, który uwięził ją w bagażniku był nauczyciel od chemii. Wciąż się szczerzył, a jego zęby, były ostre niczym u wilka. Dwa kły zdawały się być nienaturalnie długie jak u wampira. Nie mogła uwierzyć, że dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Chciała mu coś odpowiedzieć, chciała mu nacharchać i napluć w twarz, chciała zapytać, dlaczego wybrał ją. Ale nie mogła.
- Związałem ci struny głosowe – wyjaśnił jej, dobrze interpretując jej nieme zdumienie. – Tak na wszelki wypadek, abyś niczego nie zepsuła krzykiem – jego deklaracja upewniła ją, co do jednego. Mężczyzna używał magii, inaczej nie dało się „związać” strun głosowych. Spojrzała za niego, rozglądając się, gdzie się znajdowała. Byli na parkingu podziemnym, ale wyjątkowo pustym.
- Dam ci wybór – przemówił ponownie. – Możesz mnie zaskoczyć i pójść na górę dobrowolnie, w przeciwnym razie będę musiał ci pomóc – instynktownie pokręciła głową, patrząc wyzywająco na jego twarz. Nie był to jednak dobry wybór. Zamiast pójść samemu, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, jej oczy opadły sennie w dół. Znowu poczuła znużenie i choć wiedziała, że za wszelką cenę nie może zasnąć, poczuła się jakby nie przespała paru nocy z rzędu. Ze zmęczenia nawet nie potrafiła już do końca odpłynąć, poddać się objęciom Morfeusza, tylko poczuła jak wziął ją na ręce, jak jakimś sposobem zamknął samochód i zaczął się od niego oddalać. Zmusiła się żeby podnieść na chwilę oczy, ale na pakingu wciąż stało jedno auto Volkswagen Passat.
- To ono mnie uderzyło – chciała powiedzieć, ale zamiast tego z jej ust wydobył się przeciągły jęk. Chyba to usłyszał, bo od razu pośpieszył z ripostą.
- Tak, pożyczyłem je jakiś czas temu. Ale jeszcze nie usłyszałem dziękuję, za to, że cię wtedy nie zabiłem – rzekł kwaśno, dodając już śpiewnie na koniec. – A mogłem, naprawdę mogłem…
Jego głos, wbrew temu, co mówił, działał na nią kojąco. Był melodyjny, cichy i lekko chrapliwy. Znów usypiała, ale tym razem nie tylko działo się to w jej głowie, tylko rzeczywiście straciła przytomność. 
Ocknęła się w jeszcze ciemniejszym miejscu niż bagażnik samochodu. Była w piwnicy, całkiem sama. Tym razem go nie było. Znów miała luki w pamięci, miała wrażenie, jakby to, że go rozpoznała, że rozpoznała w nauczycielu od chemii osobę, która ją potrąciła było nierealne. Jakby to nie miało miejsca. Po co miał to robić? Bała się, bo miał przyjść. On chciał jej zrobić krzywdę, ukarać ją za coś, choć nie zrobiła niczego złego. Bo w przeciwnym razie, dlaczego chciałby ją potrącić? Z nudów? Ten strach skądś znała, tego strachu już raz doświadczyła i jeszcze na dodatek to miejsce. Już tu była. Nie na jawie, była tu w swoim śnie, trzymając pamiętnik Wiktorii po raz pierwszy. Magia dziewczyny spowodowała, że Dagmara miała osobliwe sny, a może raczej wizje. To były wizje dotyczące jej przyszłości, zarówno wizja na polanie, jak i ta teraz. To odkrycie sprawiło, że pojawiła się iskierka nadziei. Może jednak tu nie zginie, skoro widziała więcej wizji? 
Usłyszała szuranie butów, był już blisko. Jego chłód był nie do zniesienia. Był niczym kroki porażającego samym wyglądem Nosferatu z filmu z 1922 roku. Od samego dźwięku, przechodziły ją ciarki na całym ciele.
- Boisz się – stwierdził. Był blisko, ale ciemność spowodowała, że jeszcze go nie widziała. Odwróciła się za jego głosem, przymrużając oczy.
- Kim jesteś? – z jej gardła wydobyło się zachrypnięte pytanie. Jej struny głosowe zostały rozwiązane. Nie wierzyła już, że był nauczycielem, nie wierzyła, by był zwykłym człowiekiem. On naprawdę był jednostką wybitną.
- Mam na imię Paweł – przedstawił się. – A ty masz na imię naiwna – dodał głosem tak mroźnym, że znów przeszły ją ciarki.
Nagle jego głos stał się daleki, odległy. Już nie koił, teraz budził lęk. Nie chciała mówić mu, że nic z tego nie rozumie, dlatego milczała. Nie chciała, by powiedział jej jeszcze, że była idiotką.
- To nie ja wymyśliłem nauczyciela – wyjawił jej. Nareszcie podszedł do niej na tyle blisko, że zobaczyła zarys męskiej sylwetki. – To ty go wymyśliłaś. To ty uroiłaś sobie, że skoro rozdzieliłem walczących uczniów i skoro zagroziłem im, że zabiorę ich na dywanik dyrektora, to także muszę być belfrem. Żałosne…
- To kim jesteś? I dlaczego mnie porwałeś? – zapytała przez zęby. Wciąż była związana, wiedziała, że nigdzie nie ucieknie i będzie skazana tylko na jego łaskę.
- Zaraz do tego dojdę – oburzył się. Spacerował dookoła niej, powłócząc nogami. Życzyła mu, żeby się o nie przewrócił. – Więc skoro wzięłaś mnie już za nauczyciela, szkoda byłoby tego nie wykorzystać. Tym bardziej, że poznałaś mnie sama, bez Mikołaja czy Alana. Oni od razu by mnie zdemaskowali.
- Co oni mają z tym wspólnego? – wtrąciła, ale od razu ją oświeciło. Paweł, imię perfekcyjnie pasowało do chrzestnego Mikołaja, który uchodził za eksperta od eksperymentowania z truciznami. Dlatego chemia, dlatego interesował się właśnie tą dziedziną. A w szkole mógł być z tysiąca powodów. Mógł przyjść porozmawiać z Mikołajem, mógł pójść sprawdzić jego oceny, zachowanie, mogła być zwyczajnie wywiadówka. I jeszcze pani od Wosu, przecież to chyba była jego narzeczona. Mógł ją odwiedzić w ramach przerwy od zabijania.
- Wszystko – odparł. Wzruszył ramionami, nie przerywając przy tym chodzenia. – Powinni być tacy jak ja, ale jakoś nie chcą.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Więcej niż ci się wydaje – odparł, zniżając głos. – Wiesz, zastanowiło mnie, dlaczego nie wykorzystałaś magii, by rozdzielić tych chłopców, tylko od razu pobiegłaś wołać o pomoc.
Szatynka zmarszczyła czoło. Czyżby tylko o to chodziło?
- Nie ma w tym nic wydumanego, jeszcze nie umiem czarować – warknęła nieprzyjemnie. Brak magii był jej piętą Achillesową, na którą właśnie nadepnął, poruszając ten temat. Bo gdyby rzeczywiście już umiała używać czarów, na pewno nie dyskutowałaby w piwnicy z jakimś psycholem, który truje ludzi.
- Wiesz, to akurat dziwne. Na twoim miejscu prędzej bym się martwił, że jeszcze to z ciebie nie wyszło, aniżeli dąsał – udzielił jej reprymendy. – Nie zastanawiało cię to? Jesteś wnuczką najpotężniejszej czarownicy w kraju, jej potomkiem i nie umiesz czarować? Halooo, coś tu jest nie taaak – teraz naprawdę wyglądał na wariata. Niemal widziała jego białka, kiedy puknął ją w głowę, szybko do niej doskakując.
- Jestem adoptowana? – powiedziała to, co przeszło jej pierwsze na myśl. Groźba tego, że mogła mieć inną tożsamość, była gorsza niż wyszydzenie, w razie ewentualnej pomyłki. Czyżby nie była Dagmarą Steinert?
- Też tak z początku pomyślałem, ale zdarzały się już przypadki w historii, że czarownice bardzo późno odkrywały w sobie magię, a ty miałaś mieć dopiero szesnaście lat, miałaś jeszcze czas…
Nie pojmowała, dlaczego mówił miałaś, przecież ona wciąż ma lat szesnaście.
- Twój przypadek zaciekawił mnie, zaszczepił we mnie misję. Po żmudnych poszukiwaniach udało mi się ustalić, że nie byłaś adoptowana, że twoja matka rzeczywiście poczęła córkę i to ty nią byłaś.
Oddalił się, na moment przerywając opowieść. Wciąż miała wiele niejasnych, dlaczego tak go interesowała, dlaczego ją potrącił i wreszcie, dlaczego porwał?
- Rodziny czarownic zawsze starają się uchronić potencjalnych spadkobierców jak umieją najlepiej. Ale według mnie twoja rodzina przebiła w tym wszystkie inne na głowę.
- Dlaczego? – ośmieliła się zapytać.
- Jak już mówiłem, to, że czarownica późno odkrywa magię, zdarza się – powiedział mężczyzna, znów spacerując w jedną i drugą stronę. – Szukając w drzewach genealogicznych najbardziej szanowanych rodzin, z występowaniem magii, co drugie pokolenie, takie jak twoje, nie znalazłem za to przypadku, by w wieku szesnastu lat dziewczyna nie miała bladego pojęcia jak zmienić biały kwiat na różowy. Takie podstawy to powinnaś była opanować w wieku trzynastu lat i umieć je wykonać, a twoja babka powinna próbować z ciebie tę magię wydobyć.
Dagmara połknęła ślinę. Prawdą było, że babka nigdy czegoś takiego jej nie zaproponowała.
- No i znów powróciły pomysły o adopcji, bądź zamianie dzieci, by ukryć prawdziwą Dagmarę przed jej przeznaczonym chłopakiem, który będzie próbował ją zabić. Ale przecież ustaliłem już, że to wykluczone, plus twoja rodzina była zbyt szlachetna, by zamieniać dzieci, wychowywać ciebie na jawną rzeź. No i jeszcze to puszczenie ciebie rok wcześniej do szkoły. Po co? Po to, żeby nas zmylić? Nie mam potwierdzenia tej tezy – zawahał się, miarkując uważnie słowa. – Ale według mnie, twoja matka urodziła cię tak, by nikt się o tym nie dowiedział, ktoś, może babka lub jej koleżanki, zahamowały twój wzrost, przytrzymując cię w formie noworodka przez rok, potem upozorowały ciążę, przeprowadziły za to sztuczną, by po roku wrócić z tobą jako malutkim dzieciątkiem na rękach.
- Nie – tylko tyle była w stanie powiedzieć, bo nie mieściło jej się w głowie, co mówił. A jednak, przecież wiedziała, że dawno temu jej matka pokłóciła się ze swoją matką tak mocno, że długo potem w ogóle się do siebie nie odzywały. Ich chorą relację przerwała dopiero nieuleczalna choroba jej matki. – To niemożliwe, gdybym była rok starsza, tym bardziej potrafiłabym używać magii.
- Nie, nie nie – wyśpiewał „nauczyciel”. – Nie myślisz jak one. Właśnie po to to zrobiły, bo zawsze ktoś z rodziny może zahamować twoją magię, mogę sobie dać rękę uciąć, że babka Genowefa za tym stoi. Zahamowała twoją magię, byś nie wiedziała, jak potężna jesteś. A musisz być potężna złotko, oj musisz.
To był absurd. To by znaczyło, że musiała być rówieśnicą Arlety, Alana i Mikołaja.
- Pomyśl tylko – szepnął Paweł, siejąc w jej sercu ziarenko niewiedzy, której nienawidziła. – Dlaczego posłali cię rok wcześniej? Przecież urodziłaś się w grudniu, nie puszcza się dzieci z końca roku rok wcześniej. Może mogłaś być wyjątkowo zdolna, ale nikt tak nie robi.
- Ale ja poznałam chłopaka, który jest mi przeznaczony – trzymała się swojej wersji, Dagmara. Nie chciała zdradzić jego imienia ani nazwiska, nawet nie powinna tego robić, ale Paweł zdawał się wiedzieć nawet i to.
- Tak, niejaki Daniel Lubomirski, urodzony w maju 1994 roku, zamieszkały ulicę Solec na Powiślu, w Warszawie. Tak… też lubię szperanie w bazie danych. Tyle, że ten chłopak w rzeczywistości nie istnieje; wierz mi, to również sprawdziłem.

8 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Cudowny! Ach ten chrzestny Mikołaja, jak ja go nie lubię. Jak on śmiał porwać Dagmarę?! Daniel Lubomirski nie istnieje? Co? Dlaczego? Może istnieje tylko nazywa się inaczej. No cóż jak zawsze bardzo, ale to bardzo mnie zaciekawiłaś. Mam nadzieję, że rozdziałem który dodasz w przyszłym tygodniu będzie kolejny rozdział Lamiae. Lubię Nemezis, ale to Lamiae podbiło moje serce... Kończę już komentarz i jak zawsze niecierpliwie czekam na następny rozdział.
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę się powstrzymać, aby nie dodać, że po raz kolejny jestem pierwsza.
      Pozdrawiam Cię i życzę oczywiście mnóstwa weny.
      Arya V.

      Usuń
    2. Dziękuję ślicznie za pierwszy, tak miły komentarz :)
      W przyszłym tygodniu najprawdopodobniej dodam Lamiae, gdyż chyba nie wyrobię się z Nemezis.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Oooo, genialne zakończenie! :D
    Nie jestem w stanie więcen powiedzieć, zaniemówiłam!

    Pozdrawiam,
    Merc.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Co prawda przeczytałem już dalej, ale i tutaj skomentuję. Po tym rozdziale już się zacząłem domyślać, ze to Alan jest Dagmarze przeznaczonym, ale po kolejnym rozdziale miałem już co do tego pewność.
    Ciekawią mnie jednak intencje samego Pawła. Po co tak miesza, czy naprawdę tylko to lubi, czy jednak ma w tym jakiś cel?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paweł nie lubi Alana, dlatego chce mu trochę namieszać w życiu. Plus "Pan Profesor" taki już po prostu jest :)

      Usuń