niedziela, 29 listopada 2015

Lamiae: Rozdział 30

OKNO NA ŚWIAT


Szatynka była już w szpitalu kilka dni, ale dopiero teraz odwiedzili ją razem wszyscy jej bliscy. Był dosłownie każdy – była babcia, był Kasper, była Arleta z Sandrą, Laura gdzieś z tyłu, był Mikołaj oraz Alan. Nawet gdzieś z torebki Arlety wystawała główka Krawata.
- Obudziliśmy cię? – zapytała babcia. Pokiwała głową, ale żeby nie poczuli się urażeni, zaraz dodała:
- To nic, jest środek dnia, potem w nocy nie będę mogła usnąć – pobłogosławiła w duchu fakt, że wczoraj po raz pierwszy od wypadku pielęgniarki zgodziły się, by sama umyła głowę, przez co nie wyglądała jak siedem nieszczęść. W ogóle uważała, że niepotrzebnie zajmowała miejsce w szpitalu, skoro czuła się już bardzo dobrze.
- Mam dla ciebie dobrą nowinę, przekonałam lekarza, by jutro cię wypisali – mrugnęła do niej babcia. Dagmara dobrze wiedziała, jak ona przekonała tego mężczyznę (tak samo, jak to, by nie przenoszono ją do wspólnego pokoju, tylko wciąż miała osobny), ale była zbyt zadowolona, by robić kobiecie wymówki.
- Super, dziękuję – powiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
W ciągu godziny od feralnego wypadku do szpitala przyjechał Mikołaj, który chętnie opowiedział jej i Kasprowi jak jego zdaniem wyglądał wypadek, tłumacząc na koniec, że: „chciał cię uderzyć, ale hamował na końcu, więc raczej nie planował zabić…” i „nawet nie sprawdził jak się czujesz, tylko od razu wyminął ludzi i odjechał, to podejrzane…”. Do szpitala wpadły jeszcze wieczorem kolejno babcia („że też mnie przy tym nie było!”), Arleta („to musiało bardzo boleć”) oraz Sandra („to na pewno był spisek”). 
Alan pojawił się następnego dnia sam i poprosił o wyjście akurat czuwającą Arletę. W środku rozmowy wpadł jednak do pokoju Kasper, szybko tłumacząc, że nastąpiła jego pora na pilnowanie Dagmary, na co blondyn wywrócił oczami i wyszedł bez pożegnania. Jak teraz o tym myślała, nie mówił nic nadzwyczajnego, a jednak była to jedyna osoba, która nie wspomniała o wypadku, koncentrując jej uwagę, na czym innym.
- Mam poszlakę, kto mógł się włamać do mojego mieszkania – powiedział jej wtedy w sekrecie.
Nie zapytała, kto to był, gdyby Alan chciał jej to zdradzić, sam by to uczynił.
- Co prawda to tylko poszlaka, ale dzięki temu może go zdemaskuję. Dobrze się czujesz? – zapytał, kiedy jęknęła, poprawiając sobie poduszkę.
- Tak, dobrze – skłamała. – Co wczoraj porabiałeś? – miała nadzieję nie brzmieć obcesowo, bo tak naprawdę to pytanie mogło brzmieć trochę inaczej: dlaczego nie przyszedłeś mnie odwiedzić wczoraj?
- Musiałem coś załatwić … - zaczął pewnym głosem. – Wiesz, na urodziny Arlety – dodał, na co mocno zmarkotniała. Ona leżała w szpitalu, ale oczywistym było, że blondyn wciąż myślał jedynie o Arlecie i o jej urodzinach. W końcu lada dzień miał być marzec.
Już miała zapytać, czy może teraz powie jej o swoim planie, wykorzystując swój stan, by wzbudzić w nim litość, gdy dosłownie wbiegł Kasper, przerywając im dalszą konwersację. Wyglądał tak, jakby dowiedziawszy się, że Alan został z Dagmarą sam na sam, spodziewał się ujrzeć Alana z poduszką nad śpiącą Dagmarą. Alan chyba też miał podobne spostrzeżenia.
- Chyba nie myślisz, że jej coś zrobię?
- Może tak, może nie – odparł tajemniczo. Był tak zasapany, że chyba naprawdę biegł przez cały szpital. – Moja kolej na pilnowanie – oświadczył ze wzrokiem bazyliszka w stronę Alana.
Blondyn wyszedł z pomieszczenia i pojawił się dopiero dziś, razem ze wszystkimi.
- Co z włamaniem? – zapytała Dagmara, przekrzykując Sandrę, która zrobiła ciętą uwagę pod adresem Kaspra, który to pieszczotliwie wziął na ręce Krawata, wyjmując go z torebki Arlety.
- Wyglądasz jak debilna mamuśka. Zrób mu pieluchę, będzie twoim dzidziem…
- Ty nawet nie wiesz jak dziecko wygląda. Każde się ciebie boi…
Alan zbliżył się do łóżka, mijając kłócącą się parę.
- Jakim włamaniem? – zaciekawiła się Arleta.
- Ty nawet nigdy nie będziesz ich miał… Bo żeby je mieć trzeba mieć dziewczynę, z kotem raczej trudno… – prychnęła Sandra.
- Twoje wyjdą na świat, zobaczą ciebie, to same się cofną…
- Przestańcie, oboje – zrugała Sandrę i Kaspra, Genowefa. Widocznie i ona zainteresowała się tajemniczym włamaniem.
- To osoba z Rady – potwierdził swoje wcześniejsze spostrzeżenia, Alan. – Większość raczej go nie zna, ale na pewno każdy o nim słyszał.
- Ktoś się do ciebie włamał? – zadała pytanie Alanowi, Arleta. Blondyn pokiwał głową.
- Nawet wiem kto – odparł. – Nie wiedział o ukrytej kamerze przemysłowej przed mieszkaniem. Nawet ja o niej zapomniałem, bo jest praktycznie niedostrzegalna, tak dobrze ukryta. Dopiero przedwczoraj ją zdemontowałem.
- Kto to był? – jej głos był cichy, a jednak była pewna, że każdy ją słyszał. Wszyscy na moment zamarli. Wszyscy, oprócz Mikołaja, który poczuł się winny tej odpowiedzi.
- Mój chrzestny.
- Paweł? – wytrzeszczył oczy Kasper. – A co mu dało włamanie, skoro miał przyzwolenie wchodzić, kiedy tylko chciał? On jest w Radzie… – jego głos był przesiąknięty niedowierzaniem.
- Chodziło mu przede wszystkim o bazę wszystkich członków Zgromadzenia – wyjaśnił Alan, spoglądając bezpośrednio na chłopaka. – Najprawdopodobniej po prostu znając hasło skopiował sobie całą listę.
- Pytanie tylko, po co – mruknęła Sandra.
- Jest coś jeszcze – kontynuował blondyn, ale z jakiegoś powodu przeniósł wzrok bezpośrednio na chorą. – Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wypadek Dagmary miał z tym wiele wspólnego.
- Co? To absurd – Kasper pokiwał głową, jakby chciał ich przekonać o niewinności Pawła. Dla niego wina leżała po stronie Alana, który jak zawsze robił to, co umiał najlepiej – ratował własną skórę, zrzucając na kogoś innego odpowiedzialność.
- Tylko przez chwilę nad tym pomyśl – warknął w jego stronę Mikołaj. To było dziwne, że sam nie wierzył w niewinność chrzestnego, ale Dagmara wiedziała, że relacje między nimi były od czasu śmierci przypisanej Mikołajowi dziewczyny, raczej napięte. W końcu Paweł osobiście ją otruł. – Mój chrzestny włamuje się, co prawda ciężko to nazwać włamaniem, wkrada się do mieszkania Alana. Dwie godziny później jakiś wariat potrąca Dagmarę.
- Mówiłeś, że jaki to był samochód?  – zapytał Alan, ale Mikołaj wzruszył ramionami.
- Mówiłem, że nie jestem pewien, ale chyba to był Vo…
- Volkswagen – dokończyła za niego Dagmara. Znała marki samochodów, bo jej ojciec był zapalonym miłośnikiem aut. Od małego pokazywał jej różne marki i niczego tak mocno nie pamiętała przed wypadkiem tak jak logo rozpędzonego Volkswagena, zbliżającego się w jej stronę. – Tylko nie powiem, który. Mógł to być Passat, ale tego już nie pamiętam.
- Widzisz, to jest dziwne – przytaknął ochoczo Mikołaj. – Rozmawiałem ze śledczym, który zajmuje się tą sprawą, żaden ze świadków nie pamiętał, co to za samochód, nie ma też nawet jednego nagrania z kamer, wszystkie akurat w tamtym momencie nie działały albo zostały ustawione na inną stronę drogi.
- Co oznacza, że maczał w tym palce ktoś, kto umie zmusić ludzi by zapomnieli marki i zepsuć kamery – zauważyła Genowefa, na co Mikołaj pokiwał twierdząco głową.
- W takim razie to musiał być on – cicho podsumowała Laura.
- Plus, on jest stuknięty, potrącenie jedynej wnuczki czarownicy mógł uznać za świetną zabawę – zakończył Mikołaj, zakładając ramiona na krzyż.
Alan przez chwilę patrzył na Dagmarę. Jakieś nieznane dreszcze przeszyły jej ciało, jakby jego troski zostały przez niego jej przesłane i ona przez to je odebrała. Ona także na niego spojrzała i przez moment zapomniała, że w szpitalu znajdowali się i inni, nie tylko ich dwójka. Obawiał się czegoś i miało to związek z osobą Pawła. Czy Paweł mu zagrażał? Czy Paweł mógł zagrażać im wszystkim? A może została wmieszana w to cała Rada, a Alan milczał, bo obowiązywała go omerta? Te pytania frapowały ją jeszcze na długo po wyjściu ze szpitala, jednak w końcu dały za wygraną, ustępując miejsca tym starym, o los Arlety.

***

Dwa miesiące później nerwową atmosferę dało się wyczuć wszędzie. W rezydencji, w szkole, w parku, na korytarzach, nawet na wagarach, na które to wybrały się Dagmara z Arletą. Jako że nadszedł maj i było dość ciepło, kupiły sobie po lodzie na patyku i spacerowały po malutkim lasku za szkołą. Na pewno nie było to roztropne, biorąc pod uwagę fakt, że mógł je zauważyć każdy, ale Arleta była pewna, że żaden nauczyciel tędy nie będzie przechodził. A czarownicy nie można zarzucać, że nie potrafi czarować.
- Jak samopoczucie? – zapytała Arleta Dagmarę, ale szatynka pokiwała głową.
- Przecież to ja powinnam cię prędzej pytać, jak się masz…
- Nie wiem – Arleta podniosła rękę do czoła, jakby sprawdzała czy ma gorączkę. – Na pewno się stresuję.
- To naturalne – pocieszyła ją Dagmara. – Każdy by się w takiej sytuacji stresował.
- Całe moje życie się zmieni – wyjawiła jej Arleta. Nie wiedzieć czemu, czy to przez ładną pogodę, czy przez to, że szatynka na nic nie naciskała, dziewczyna poczuła ochotę na zwierzenia. - Już nic nie będzie takie samo.
Dagmara nie odpowiedziała, bo i nie znała szczegółów. Faktycznie, od czasu osiemnastych urodzin, życie każdej czarownicy ulegało zmianie. Wiktoria umarła, Sandra nosiła brzemię zabójstwa w samoobronie, Arletę mogła czekać podobna historia.
- Tego nie wiem, ale pewnie masz rację – przyznała Dagmara, przygryzając wargę.
Nastąpiła długa cisza w ciągu, której obie dziewczęta rozmyślały nad najbliższym miesiącem. Arleta musiała myśleć o planie Alana, czy nie posiadał on jakiejś luki, a jeśli tak, to czy dało się tę lukę załatać. Dagmara natomiast próbowała ułożyć w głowie schemat planu. Co by ona wymyśliła, by uratować Arletę, a nie zdemaskować Alana przed Radą, by nie chcieli się zemścić. Ucieczka w nieznane nie była dobrym rozwiązaniem, w ogóle ucieczka przed problemami to nie rozwiązanie, ta opcja odpadała. Schowanie Arlety może i byłoby dobrą ideą, gdyby w Radzie nie zasiadał Alan. Bo co on miałby powiedzieć Radzie na następnym zebraniu? Że Arleta schowała się przed nim i nie mógł jej znaleźć? Nawet głupiec nie uwierzyłby w to. A nawet gdyby to zrobiła, gdyby faktycznie się schowała, raz chowając się musiałaby się chować przez resztę swego życia. Niezbyt to rokująca perspektywa, a jednak biorąc pod uwagę to, co parę miesięcy wcześniej podsłuchały Dagmara z Sandrą, tą opcją był Alan najbardziej zainteresowany.
Szatynka sięgnęła do torebki, wyjmując pamiętnik Wiktorii. Na całe szczęście w dniu wypadku, po tym jak się obudziła w szpitalu, poprosiła Kaspra, by przywiózł jej dzienniczek, przez co nie musiała zaczynać czytać go od nowa. Choć ostatnie wpisy mówiły bardziej o rodzicach Wiktorii i o tym jak trafiła do Kielc, Dagmara uwielbiała go czytać.
- Nosisz go ze sobą? – spostrzegła obecność pamiętnika Arleta.
- Tak, odkąd Kasper zaczął go mi podbierać i czytać – odpowiedziała zgodnie z prawdą, z uśmiechem na ustach.
- Serio? – zapytała blondynka, biorąc „książkę” od Dagmary. Kiedy tylko został przekazywany, wpisy znikały, kiedy powracał do Dagmary, wpisy pojawiały się. Dziewczęta chciały nawet spróbować go oszukać, tak, że trzymała go blondynka, ale to szatynka go otwierała i na odwrót, ale pamiętnik nie dał się zwieść. Jeśli Dagmara pomyślała, że chce go przeczytać, mogła to zrobić, w przeciwnym razie pamiętnik zawierał tylko jeden wpis.
- Hej, a wy nie na zajęciach? – doszedł do nich głos za nimi. Szczęśliwie, była to tylko koleżanka z ich klasy, Magda. Dagmara do dziś pamiętała, że owa dziewczyna poprosiła Arletę na początku roku by pozdrowiła ona Sandrę. Była to ładna dziewczyna, choć z krzywymi zębami o długich włosach i grzywce wpadającej lekko w piwne oczy. Dopiero kiedy odezwała się ponownie, Dagmara zauważyła, że dziewczyna nosi aparat korygujący zęby.
- Ja zaspałam – powiedziała, na co Arleta wskazała palcem na jej twarz. Jej uwagę też przykuł aparat.
- Wow, od kiedy nosisz? – zapytała.
- Ze dwa miesiące – odparła niepewnym głosem dziewczyna, jakby zastanawiała się czy jest może w ukrytej kamerze, bądź czy pytanie było z rodzaju podchwytliwych.
- Kurczę, nie zauważyłam – bąknęła blondynka, z miną jakby faktycznie tym faktem się przejęła.
Dagmara także nie odnotowała tego faktu wcześniej. Z drugiej strony, w ostatnich tygodniach przebywały tylko w swoim towarzystwie, ewentualnie z Alanem i Mikołajem, kiedy się pojawiali. Trudno było zauważyć podobną zmianę w człowieku, kiedy się z nim bezpośrednio nie rozmawiało.
Szatynka schowała po cichu pamiętnik do torebki, by przypadkiem nie przykuł uwagi Magdy. Ale nawet gdyby przykuł, to nie była takiego typu dziewczyna, która chciałaby go przeczytać. Ona należała do tych porządnych, zawsze grzeczna i dobrze wychowana, potrafiła powiedzieć dziękuję, nawet za te najprostsze rzeczy. Tym bardziej Dagmara podziwiała ją, że była w stanie tu do nich podejść i sama zagadać.
- Stwierdziłyśmy, że umiemy mówić po polsku, dlatego darujemy sobie dzisiejsze zajęcia – zażartowała Arleta, na co Magda odpowiedziała promiennym uśmiechem.
- Ja miałam iść na drugi język polski, bo dzisiaj są chyba dwa pod rząd, prawda?
Dagmara z Arletą przytaknęły. Dziś jednak miał być test sprawdzający znajomość lektury, dlatego nikomu tak naprawdę nie zależało, by pojawić się na tych lekcjach.
- Możesz zostać z nami – zaoferowała Arleta, klepiąc wolne miejsce obok siebie na ławce. – Wiem, że jest mało osób, bo Mikołaj miał iść na zajęcia, ale się rozmyślił. Podobno jest tak mało osób, że mogłaby wszystkich przepytać ze „Zbrodni i Kary”.
W rzeczywistości Mikołaj miał pojawić się na zajęciach, bo podobno była to jedyna lektura, którą przeczytał, ale w szkole pojawił się Alan mówiąc, że powinni niezwłocznie skorzystać z sali informatycznej, dlatego też Mikołaj zrezygnował z lekcji.
Dagmara wyrzuciła patyk, na którym jeszcze chwilę temu znajdował się lód. Lody zdecydowanie za szybko znikają.
Magda zmarszczyła brwi.
- Przeczytałam tylko połowę – jęknęła dziewczyna. – W takim razie chyba też zostanę. Ale książka sama w sobie jest ciekawa, polecam. Ja na pewno ją przeczytam do końca.
- Ja na pewno nie przeczytam – rzekła patetycznym głosem Arleta. – Nie mam najmniejszego zamiaru czytać o tym jak jakiś stuknięty eks-student planuje morderstwo – potrząsnęła całym ciałem z obrzydzeniem. – Dla mnie to chore, żebyśmy musieli czytać taką lekturę… Książki takiego typu powinny być zakazane, a nie narzucone jako lektura szkolna… To sprzyja upośledzeniom umysłowym…
Dagmara wzruszyła ramionami. Ona na razie mogła pochwalić się jedynie streszczeniem książki przeczytanym w Internecie. Gdy tylko znajdzie wolną chwilę, spróbuje ją jednak przeczytać, w końcu zawsze dobrze jest spojrzeć na morderstwo z drugiego punktu widzenia, oczyma zabójcy. Poznać jego przemyślenia i dowiedzieć się, co skłoniło go do popełnienia czynu ostatecznego, odebrania życia drugiej osobie. Dla niej podobny czyn wydawał się pojęciem abstrakcyjnym, jednak na świecie żyły osoby, które się ich dopuszczały. Nie trzeba było daleko szukać takich przykładów – każdy przeznaczony dla dziewczyny chłopak uczony jest, by pozbyć się swojej drugiej połówki, tudzież rywalki.
- Proszę, proszę, już po zajęciach? – już drugi raz zostały znienacka zaskoczone, dlatego wszystkie trzy obejrzały się za źródłem głosu, bez wątpienia męskiego głosu.
Ku ich nieszczęściu, nie był to kolega z klasy.
- Pan profesor – jęknęła słabo Arleta.
Mężczyzna machnął ręką.
- Do tytułu profesorskiego mi jeszcze brakuje, ale… - uśmiechnął się, wyszczerzając swe nad wyraz śnieżnobiałe zęby. – W sumie to możecie się tak do mnie zwracać. Nawet to lubię.
Mężczyzna na razie nie zrobił ani jednej aluzji do tego, dlaczego znajdowały się na zewnątrz, ale Dagmara miała wrażenia, że zaraz się wyda, że są na wagarach. Jeśli nie po tym, że była zbyt wczesna pora na koniec zająć, to po głupawej miny Arlety. Dagmara spróbowała ją szturchnąć, by przestała patrzeć na nauczyciela jak przerażone jagnię.
- Wiecie może gdzie jest sala 14? – zapytał belfer. Zmarszczył brwi, ciągnąc: - Myślałem, że już opanowałem wszystkie sale, ale nie mam pojęcia, gdzie znajdują się takie niskie liczby…
- To na pewno jest w podziemiu, ja panu pokażę – niemal wykrzyknęła radosnym tonem Dagmara, byle tylko odwrócić jego myśli od niezbyt trzeźwo myślącej blondynki. Magdzie udało się jakoś zachować spokój. Dagmara pomyślała, że powinna ona pójść na aktorstwo, tak dobrze maskowała emocje.
- Dziękuję – odpowiedział pan od chemii, po czym spojrzał w bok na Arletę. - Dobrze się czujesz, dziecko? – zapytał troskliwym tonem, niczym ojciec córkę.
- Tak, nic jej nie jest – wyprzedziła ją Dagmara. Gdyby mogła pociągnęłaby mężczyznę za rękaw, by już sobie poszedł.
„Profesor” wzruszył ramionami w stylu, że może ona tak ma, po czym oddalił się za szatynką, która dreptała pośpiesznie.
Przebywanie w szkole nie było wcale bezpieczniejsze od włóczenia się po mieście, ewentualnie lesie; bądź co bądź jej klasa powinna być na języku polskim.
Magda została z Arletą, która to zaczęła obracać się to na lewo, to na prawo, by sprawdzić, czy kogoś jeszcze tu nie przyniesie. Była pewna, że zaczarowała alejkę, by żaden nauczyciel nią nie szedł.
- Co robisz? – zapytała dziewczyna, blondynkę.
- Wiesz, co grozi za wagarowanie? – odparła pytaniem na pytanie Arleta, po czym zaraz kontynuowała nie czekając na odpowiedź. – Zdegradowanie zachowania. Jak jesteś na wagarach, to w dobrym przypadku obniżają ci z celującego na dobry, w złym, trafiasz na dywanik do dyrektora. Ja nie chcę ani jednego ani drugiego – i dla potwierdzenia swoich słów, skontrolowała okolicę.
Magda pokręciła głową z niedowierzaniem, robiąc niewielki smirk.
- Przecież ty masz zawsze szczęście – mruknęła nie z żalem, ale z lekką zazdrością w głosie. – Pamiętasz jak na pierwszym roku nauczyłaś się tylko trzech pytań z chemii i dostałaś akurat te trzy? Albo jak dostałaś jedynkę ze sprawdzianu, a każdy dostał dwa? Miałaś najniższą ocenę, więc mogłaś się poprawić, nikt inny nie mógł. Nauczycielka na poprawę przyniosła ten sam test, który wcześniej dostałaś do domu. Dostałaś z niego pięć plus, więc jedynka i tak przyniosła ci więcej korzyści niż strat. A… i nie zapominajmy o tym jak na w-fie dostałaś piłką w głowę, przez co nie musiałaś biec kilometru wokół stadionu… I na początku roku szkolnego jak praktykantka zgubiła sprawdziany z angielskiego, a przecież źle go napisałaś…
- Dobra, wiem to wszystko prawda – przyznała Arleta, jednak nie poczuwała się do winy. Nigdy o to nie zabiegała, nigdy się o to nie starała. A jednak była niczym urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Nie przypominała sobie by kiedykolwiek miała pecha. Właściwie ona nie umiała inaczej żyć, odkąd pamiętała miała łatwiej w życiu niż inni. Dopiero Genowefa wyjaśniła jej, dlaczego taka była, dlaczego zawsze z każdej opresji wychodziła obronną ręką. Była czarownicą i nawet nie musiała czarować, by natura magika z niej wychodziła.
- Kto to był? – zmieniła temat Magda, na wspomnienie mężczyzny, z którym odeszła Dagmara. Musiała o coś zapytać, skoro Arleta popłynęła daleko myślami.
- Jak to kto? Nauczyciel od chemii – żachnęła się blondynka. Arleta podeszła do kosza obok ławki, wyrzucając patyk od lodu.
- Kto?
Arleta już miała zganić dziewczynę za głupi żart, kiedy spojrzała w bok na koleżankę, orientując się, że Magda kompletnie nie miała pojęcia, kim był mężczyzna, z którym poszła Dagmara. W końcu nie musiała znać wszystkich nauczycieli.
- To był nauczyciel, uczy chemii w szkole…
- Naszej? – ton głosu Magdy był irytujący.
- Tak, naszej, a czyjej innej? – chociaż Arleta uchodziła za wzór cierpliwości, dziewczyna zaczęła ją drażnić.
- W naszej szkole nie ma nauczyciela od chemii – bąknęła pewna swego Magda.
- Jak to nie ma, nieprawda, są nauczyciele od chemii – zaprzeczyła Arleta, trzęsąc blond głową natarczywie. – To jest nauczyciel… sama słyszałaś… Szukał sali…
- Myślałam, że żartowałaś z tym profesorem – Magda mówiła na poważnie. – Sali może każdy szukać. Myślałam, że to wasz znajomy… A w naszej szkole chemii uczą tylko kobiety. Jest Dębska, jest Warlikowska i jeszcze Bermudzka… Tylko one trzy.
- Co? Nie. Nie znasz go, bo jest nowy – Arleta przymknęła powieki. Coś jej się w tym wszystkim nie zgadzało.
- Nie wiem, być może – Magda pokiwała głową, jakby chciała temu dać spokój i nie kłócić się z Arletą więcej na temat domniemanego nauczyciela.
Blondynka wygrzebała z torebki telefon, próbując się dodzwonić do Dagmary. Niestety, ilekroć próbowała, występował wciąż ten sam brak połączenia.
- Gdzie idziesz? – krzyknęła Magda.
- Do szkoły – zakomunikowała Arleta na jej pytanie, wstając z ławki. – Pójdę do sali 14 i udowodnię ci, że to nauczyciel.
- Daj już spokój – odpowiedziała druga dziewczyna, ale spoglądając na zegarek, doszły do wniosku, że i tak lada moment zmuszone były pójść do szkoły na lekcje.
Do budynku doszły w ciągu pięciu minut. Od razu skierowały się w stronę podziemi, gdzie mieściły się szatnie oraz sala, 14 o której mówił „profesor”. Zostawiwszy cienkie kurtki oraz nałożywszy na nogi tenisówki, miały jeszcze chwilę czasu, by poszukać sali.
- To na pewno w tamtą stronę – powiedziała Arleta, pokazując na koniec korytarza, który skręcał w lewo. – Pamiętasz, miałyśmy zajęcia w sali o numerze 10? Tam są laboratoria.
To, że nauczyciel chemii szukał sali do laboratorium nie wydawało im się dziwne. Dziwnym natomiast był fakt, iż laboratorium numer 14 nie było laboratorium, tylko… schowkiem na mopy.
- Na pewno mówił 14? – rozmyślała Arleta, patrząc na niewielkie pomieszczenie z odkurzaczami, szczotkami i mopami, ale Magda przytaknęła głową.
- Tak, ale mógł się pomylić…
Arleta wybrała jeszcze raz numer do Dagmary.
- Nieosiągalny – mruknęła, machając na Magdę, by poszła za nią. Odstawiła na moment słuchawkę. – Mamy teraz Wos, tak?
- Tak – potwierdziła dziewczyna ze zdezorientowaną miną. Magda nie wiedziała bowiem tego, czego w tym momencie zaczęła domyślać się Arleta. Pewien straszny scenariusz zaczął kiełkować w jej głowie. Jeżeli Dagmary nie będzie ani w szkole i nie będzie ona też w jej pobliżu będzie to oznaczało, że szatynka zniknęła, a nauczyciel od chemii wcale nie był tym, za kogo się podawał. W międzyczasie blondynka wybrała numer do Kaspera.
- Hej Kasper, miałeś może jakąś wiadomość od Dagmary? – zapytała niby to przypadkiem, jakby nic się nie stało. To, żeby dziewczyna była w rezydencji było niemożliwym, minęło zbyt mało czasu, ale mogła wysłać chłopakowi jakiegoś smsa. Arleta wskoczyła po dwa schodki na raz, na kolejne, drugie piętro.
- Nie, a coś się stało?
- Nie, tak tylko pytam – nigdy nie była dobrą kłamczuchą i chyba Kasper to odnotował, ale zanim zdążył jeszcze o coś zapytać, po prostu się rozłączyła.
Pod salą do wosu, Dagmary nie było, co jeszcze bardziej zmartwiło Arletę. Jednak, przypomniała sobie, że w szkole był jeszcze ktoś, kto mógł spotkać szatynkę.
- Zostań, ja zaraz przyjdę – skłamała znowu blondynka, śpiesząc na samą górę, na schody wiodące do sali informatycznej.
Oby wciąż tam byli Mikołaj i Alan, i oby Dagmara była wśród nich – dodała do siebie Arleta. 
Chłopcy na szczęście wciąż znajdowali się w sali informatycznej, a upewniła się, co do tego, gdy niemal na nich wpadła, śpiesząc się jakby gonił ją sam dinozaur Tyrannosaurus rex za czasów okresu kredy.
- Gdzie ci się tak śpieszy? – zapytał Mikołaj, podtrzymując ją, by nie upadła.
Arleta zamiast odpowiedzieć, wcisnęła się do sali, z której właśnie wychodzili. Rzuciła wzrokiem po pomieszczeniu.
- Nie ma tu Dagmary? – jej resztki nadziei, wyparowały. Dagmara nie mogła schować się w klasie, wyskakując na nią ze słowami: tutaj jestem!
- Jak widać nie – odrzekł Alan, podnosząc pytająco brew. – Nie powinnyście być razem na wosie?
- Tak, tylko… – przygryzła wargę do krwi. Nie chciała zrobić z siebie histeryczki, ale szatynki nigdzie przecież nie było. Jej telefon zadzwonił, ale osobą, która wydzwaniała okazał się być Kasper, nie Dagmara.
- Nie odbierzesz? – zapytał Alan, pokazując na jej telefon, który wibrował opętanie.
- Nie, bo wiem, o co mu chodzi – bąknęła cicho Arleta. – Nie mogę znaleźć Dagmary, ale nie chcę mu o tym powiedzieć… Pomożecie mi ją znaleźć? – jej głos przechodził w panikę.
- Od początku, jak to nie możesz jej znaleźć? – zaciekawił się Mikołaj, przymrużając lekko oczy. – Bawiłyście się w chowanego i trochę za bardzo ją poniosło? – zaśmiał się sam ze swojego żartu, ale ani Alan ani Arleta nie docenili jego czarnego poczucia humoru.
- Jak was widzieliśmy rano byłyście razem – zreasumował Alan, na co blondynka energicznie przytaknęła. 
- Tak i postanowiłyśmy nie iść na polski, bo miała pytać z lektury – odpowiedziała Arleta wodząc przestraszonym wzrokiem to na jednego chłopca, to na drugiego. – Wyszłyśmy na zewnątrz, kupiłyśmy po lodzie, usiadłyśmy na skwerku za szkołą, przyszła do nas Magda…
- Magda? – wtrącił Mikołaj, jak gdyby nigdy nie słyszał takiego imienia.
- Tak, Magda Kolberg z naszej klasy.
- Nie kojarzę – powiedział szczerze Mikołaj, robiąc śmieszną minę, na co Alan zrobił grymas pod tytułem: i co z tego?
- Tak czy inaczej, przyszła Magda, rozmawiałyśmy i nagle przyszedł profesor, to znaczy nauczyciel chemii, nie znam nazwiska.
- Nauczyciel chemii? – Mikołaj drugi raz zrobił tę samą głupawą minę, ale tym razem miał więcej do dodania. – Nie kojarzę, by chemii uczyli u nas w szkole faceci.
- Magda powiedziała to samo – jęknęła Arleta, czując jak jej obawy zaraz się ziszczą. Jej telefon zadzwonił, ale znów był to niecierpliwy Kasper.
 - Przyszedł nauczyciel od chemii i co? – nalegał już Alan, a Mikołaj przybliżył się do dziewczyny jakby dało mu to możliwość usłyszeć więcej.
- Przyszedł i zapytał, czy wiemy gdzie jest sala 14.
- W podziemiach – pośpieszył z odpowiedzią Mikołaj, ale Alan zaprzeczył głową.
- Nie ma takiej sali – powiedział wolno. Jego twarz przeszyła jakaś myśl i Arleta pomyślała, że musiał dodać fakty, łącząc je w całość. Całość, która nie była zbyt obiecująca. – Sala 14 nazywana była przez uczniów oknem na świat, bo można było przez nią wyjść na parking szkolny. Potem to przejście zaczęło używać zbyt wielu uczniów, zamknęli je kłódką i zrobili z pomieszczenia schowek.
- Tak, teraz to schowek na mopy, sprawdzałam – niemal wykrzyknęła. Jej głos przypominał przeciągły pisk rosłej myszy.
- Czyli mogli przez schowek wyjść na parking – ustalił Mikołaj, na co Alan dodał:
- Tak, wystarczył klucz albo…
- Albo magia – dokończyła Arleta, patrząc z przerażeniem na chłopców.

13 komentarzy:

  1. Szczerze? Od początku ten "nauczyciel" wydawał mi się być podejrzany. Ale ciekawe, czemu tak bardzo na Dagmarę "polują"...
    Czyżby coś było o niej w Wyroczni Daniela, a Rada, albo tylko te "złeeee" osoby z niej się tego czegoś dowiedziały :o.
    Doprawdy, tajemnicza sprawa.
    No nic, pozostaje czekać na następny rozdział :).

    Pozdrawiam,
    Merc.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za 2 rozdziały poznasz odpowiedź na pytania :)
      Dziękuję.

      Usuń
    2. Nie chce tak długo czekać ;d. Ja chce już te dwa rozdziały ;P.

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle bardzo ciekawy. Czekam niecierpliwie na następny. Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się co się stało z Dagmarą. Kim był ów "nauczyciel od chemii"? (pozwolę sobie wyrazy: nauczyciel od chemii wziąć w cudzysłów, bo nie wierzę, żeby był on rzeczywiście nauczycielem). To pytanie będzie mnie dręczyć przez najbliższy czas w oczekiwaniu na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny,
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za komentarz, tak jak wyżej, wkrótce wszystkie odpowiedzi zostaną udzielone :)

      Usuń
  3. Cześć, nie uwierzysz, ale przekonałaś mnie do fantastyki. Szykowałam się do pracy, gdzie miałam taki dzień siedzenia i postanowiłam skopiować na komórkę twoje opowiadanie. Problem teraz w tym, że nie podpisałam rozdziałami i nie wiem gdzie skończyłam, ale ja się odnajdę jakoś i będę czytała dalej już na blogu, a wcześniej napiszę taki zbiorowy komentarz o tym co już przeczytałam na telefonie. Oczywiście wiem, że opowiadanie jest chronione prawem autorskim, więc zanim sprzedam komuś mój telefon, to je usunę, ale pozwól, że jeszcze czasami będę w pracy podczytywać. Pozwalasz?

    A tak przy okazji... odpisałam na twój komentarz, ale tak obszernie, że opublikowałam to jako post. Konkretnie to nie tylko na twój komentarz tam dałam odpowiedź, ale na kilka innych. Ciebie tyczy się jedynie to, że się tak wydaje mi się wzdrygałaś, gdy miałaś napisać coś niepochlebnego o bohaterach, jakbyś się bała, że mnie tym urazisz. Chciałam być nie myślała, że to jest tak, bo ja nie jestem zakochana w swoich postaciach i mam do nich dystans.

    Zapraszam:
    http://takamilosc.blogspot.com/2015/12/7-sie-nie-zdarza-fakty-zagadnienia-i.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że przekonałaś się do fantastyki. Oczywiście, pozwalam czytać w pracy na telefonie :)
      I dziękuję za odpowiedź, resztę napisałam w komentarzu u Ciebie na blogu.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Pisze pierwszy raz komentarz na Twoim blogu i muszę Ci powiedzieć, że Cię podziwiam.
    Twoje opowiadania, są naprawdę świetne i wstawiasz rozdziały co tydzień. To najbardziej mnie cieszy. Gdy myślę o weekendzie to nie mogę się doczekać, aż wstawisz kolejny rozdział i będę mogła go przeczytać. Życzę Ci, aby wena Cię nie opuszczała i dużo łakoci od Mikołaja za ciężką pracę na blogu. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Bardzo się cieszę, gdy czytelnik napisze choć słowo pod rozdziałem (a Ty napisałaś kilka zdań!), daje to wielką motywację do dalszego pisania. Jeszcze raz dziękuję za tak pochlebne słowa.
      Niedługo wstawię kolejny rozdział :)

      Usuń
  5. No i tak się spokojniutko zaczęło, a takim BUM i łubudubu się skończyło. To aż niemożliwe, by z tak spokojnie zapowiadającego się rozdziału, uczynić coś co przy końcu tak szokuje. Polubiłem Magdę, wyobraziłem sobie jej minę pełną niewiedzy i... no i się uśmiechnąłem. Podobał mi się też Mikołaj i jego "nie kojarzę". Miałem takiego kolegę w klasie, co był na lekcjach gościem i kiedyś ja mówię na korytarzu takiej młodej nauczycielce "dzień dobry", a on "cześć", bo myślał, że to koleżanka z naszej klasy. Też nigdy niczego nie kojarzył, dlatego Mikołaj mi przywołał jego właśnie na myśl.
    Lubię też sprzeczki Sandry z Kasprem... najlepsze było o tym, że jej dziecko by ją zobaczyło i się wycofało xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Oo, w końcu doczekałam sie czegoś z "profesorem". Od początku mnie zaciekawił.
    Dobrze, że wplotłaś wątek humorystyczny, dialog między Sandrą a Kasprem był świetny :D

    i mały błąd - przeczytanym w INTERNECIE
    pozdrawiam i lece czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dostrzeżenie błędu, już poprawiłam :)

      Usuń