OKNO NA ŚWIAT
Szatynka była już w szpitalu kilka dni, ale dopiero teraz odwiedzili ją
razem wszyscy jej bliscy. Był dosłownie każdy – była babcia, był Kasper, była
Arleta z Sandrą, Laura gdzieś z tyłu, był Mikołaj oraz Alan. Nawet gdzieś z torebki
Arlety wystawała główka Krawata.
- Obudziliśmy cię? – zapytała babcia. Pokiwała głową,
ale żeby nie poczuli się urażeni, zaraz dodała:
- To nic, jest środek dnia, potem w nocy nie będę
mogła usnąć – pobłogosławiła w duchu fakt, że wczoraj po raz pierwszy od
wypadku pielęgniarki zgodziły się, by sama umyła głowę, przez co nie wyglądała
jak siedem nieszczęść. W ogóle uważała, że niepotrzebnie zajmowała miejsce w
szpitalu, skoro czuła się już bardzo dobrze.
- Mam dla ciebie dobrą nowinę, przekonałam lekarza, by
jutro cię wypisali – mrugnęła do niej babcia. Dagmara dobrze wiedziała, jak ona
przekonała tego mężczyznę (tak samo, jak to, by nie przenoszono ją do wspólnego
pokoju, tylko wciąż miała osobny), ale była zbyt zadowolona, by robić kobiecie
wymówki.
- Super, dziękuję – powiedziała, podnosząc się do
pozycji siedzącej.
W ciągu godziny od feralnego wypadku do szpitala
przyjechał Mikołaj, który chętnie opowiedział jej i Kasprowi jak jego zdaniem
wyglądał wypadek, tłumacząc na koniec, że: „chciał cię uderzyć, ale hamował na
końcu, więc raczej nie planował zabić…” i „nawet nie sprawdził jak się czujesz,
tylko od razu wyminął ludzi i odjechał, to podejrzane…”. Do szpitala wpadły
jeszcze wieczorem kolejno babcia („że też mnie przy tym nie było!”), Arleta
(„to musiało bardzo boleć”) oraz Sandra („to na pewno był spisek”).
Alan pojawił się następnego dnia sam i poprosił o
wyjście akurat czuwającą Arletę. W środku rozmowy wpadł jednak do pokoju
Kasper, szybko tłumacząc, że nastąpiła jego pora na pilnowanie Dagmary, na co
blondyn wywrócił oczami i wyszedł bez pożegnania. Jak teraz o tym myślała, nie
mówił nic nadzwyczajnego, a jednak była to jedyna osoba, która nie wspomniała o
wypadku, koncentrując jej uwagę, na czym innym.
- Mam poszlakę, kto mógł się włamać do mojego
mieszkania – powiedział jej wtedy w sekrecie.
Nie zapytała, kto to był, gdyby Alan chciał jej to
zdradzić, sam by to uczynił.
- Co prawda to tylko poszlaka, ale dzięki temu może go
zdemaskuję. Dobrze się czujesz? – zapytał, kiedy jęknęła, poprawiając sobie
poduszkę.
- Tak, dobrze – skłamała. – Co wczoraj porabiałeś? –
miała nadzieję nie brzmieć obcesowo, bo tak naprawdę to pytanie mogło brzmieć
trochę inaczej: dlaczego nie przyszedłeś mnie odwiedzić wczoraj?
- Musiałem coś załatwić … - zaczął pewnym głosem. –
Wiesz, na urodziny Arlety – dodał, na co mocno zmarkotniała. Ona leżała w
szpitalu, ale oczywistym było, że blondyn wciąż myślał jedynie o Arlecie i o
jej urodzinach. W końcu lada dzień miał być marzec.
Już miała zapytać, czy może teraz powie jej o swoim
planie, wykorzystując swój stan, by wzbudzić w nim litość, gdy dosłownie wbiegł
Kasper, przerywając im dalszą konwersację. Wyglądał tak, jakby dowiedziawszy
się, że Alan został z Dagmarą sam na sam, spodziewał się ujrzeć Alana z
poduszką nad śpiącą Dagmarą. Alan chyba też miał podobne spostrzeżenia.
- Chyba nie myślisz, że jej coś zrobię?
- Może tak, może nie – odparł tajemniczo. Był tak
zasapany, że chyba naprawdę biegł przez cały szpital. – Moja kolej na
pilnowanie – oświadczył ze wzrokiem bazyliszka w stronę Alana.
Blondyn wyszedł z pomieszczenia i pojawił się dopiero
dziś, razem ze wszystkimi.
- Co z włamaniem? – zapytała Dagmara, przekrzykując
Sandrę, która zrobiła ciętą uwagę pod adresem Kaspra, który to pieszczotliwie
wziął na ręce Krawata, wyjmując go z torebki Arlety.
- Wyglądasz jak debilna mamuśka. Zrób mu pieluchę,
będzie twoim dzidziem…
- Ty nawet nie wiesz jak dziecko wygląda. Każde się
ciebie boi…
Alan zbliżył się do łóżka, mijając kłócącą się parę.
- Jakim włamaniem? – zaciekawiła się Arleta.
- Ty nawet nigdy nie będziesz ich miał… Bo żeby je
mieć trzeba mieć dziewczynę, z kotem raczej trudno… – prychnęła Sandra.
- Twoje wyjdą na świat, zobaczą ciebie, to same się
cofną…
- Przestańcie, oboje – zrugała Sandrę i Kaspra,
Genowefa. Widocznie i ona zainteresowała się tajemniczym włamaniem.
- To osoba z Rady – potwierdził swoje wcześniejsze
spostrzeżenia, Alan. – Większość raczej go nie zna, ale na pewno każdy o nim
słyszał.
- Ktoś się do ciebie włamał? – zadała pytanie Alanowi,
Arleta. Blondyn pokiwał głową.
- Nawet wiem kto – odparł. – Nie wiedział o ukrytej
kamerze przemysłowej przed mieszkaniem. Nawet ja o niej zapomniałem, bo jest
praktycznie niedostrzegalna, tak dobrze ukryta. Dopiero przedwczoraj ją
zdemontowałem.
- Kto to był? – jej głos był cichy, a jednak była
pewna, że każdy ją słyszał. Wszyscy na moment zamarli. Wszyscy, oprócz
Mikołaja, który poczuł się winny tej odpowiedzi.
- Mój chrzestny.
- Paweł? – wytrzeszczył oczy Kasper. – A co mu dało
włamanie, skoro miał przyzwolenie wchodzić, kiedy tylko chciał? On jest w
Radzie… – jego głos był przesiąknięty niedowierzaniem.
- Chodziło mu przede wszystkim o bazę wszystkich
członków Zgromadzenia – wyjaśnił Alan, spoglądając bezpośrednio na chłopaka. –
Najprawdopodobniej po prostu znając hasło skopiował sobie całą listę.
- Pytanie tylko, po co – mruknęła Sandra.
- Jest coś jeszcze – kontynuował blondyn, ale z
jakiegoś powodu przeniósł wzrok bezpośrednio na chorą. – Nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że wypadek Dagmary miał z tym wiele wspólnego.
- Co? To absurd – Kasper pokiwał głową, jakby chciał
ich przekonać o niewinności Pawła. Dla niego wina leżała po stronie Alana,
który jak zawsze robił to, co umiał najlepiej – ratował własną skórę, zrzucając
na kogoś innego odpowiedzialność.
- Tylko przez chwilę nad tym pomyśl – warknął w jego
stronę Mikołaj. To było dziwne, że sam nie wierzył w niewinność chrzestnego,
ale Dagmara wiedziała, że relacje między nimi były od czasu śmierci przypisanej
Mikołajowi dziewczyny, raczej napięte. W końcu Paweł osobiście ją otruł. – Mój
chrzestny włamuje się, co prawda ciężko to nazwać włamaniem, wkrada się do
mieszkania Alana. Dwie godziny później jakiś wariat potrąca Dagmarę.
- Mówiłeś, że jaki to był samochód? – zapytał Alan, ale Mikołaj wzruszył
ramionami.
- Mówiłem, że nie jestem pewien, ale chyba to był Vo…
- Volkswagen – dokończyła za niego Dagmara. Znała
marki samochodów, bo jej ojciec był zapalonym miłośnikiem aut. Od małego
pokazywał jej różne marki i niczego tak mocno nie pamiętała przed wypadkiem tak
jak logo rozpędzonego Volkswagena, zbliżającego się w jej stronę. – Tylko nie powiem,
który. Mógł to być Passat, ale tego już nie pamiętam.
- Widzisz, to jest dziwne – przytaknął ochoczo
Mikołaj. – Rozmawiałem ze śledczym, który zajmuje się tą sprawą, żaden ze
świadków nie pamiętał, co to za samochód, nie ma też nawet jednego nagrania z
kamer, wszystkie akurat w tamtym momencie nie działały albo zostały ustawione
na inną stronę drogi.
- Co oznacza, że maczał w tym palce ktoś, kto umie
zmusić ludzi by zapomnieli marki i zepsuć kamery – zauważyła Genowefa, na co
Mikołaj pokiwał twierdząco głową.
- W takim razie to musiał być on – cicho podsumowała
Laura.
- Plus, on jest stuknięty, potrącenie jedynej wnuczki
czarownicy mógł uznać za świetną zabawę – zakończył Mikołaj, zakładając ramiona
na krzyż.
Alan przez chwilę patrzył na Dagmarę. Jakieś nieznane
dreszcze przeszyły jej ciało, jakby jego troski zostały przez niego jej
przesłane i ona przez to je odebrała. Ona także na niego spojrzała i przez
moment zapomniała, że w szpitalu znajdowali się i inni, nie tylko ich dwójka.
Obawiał się czegoś i miało to związek z osobą Pawła. Czy Paweł mu zagrażał? Czy
Paweł mógł zagrażać im wszystkim? A może została wmieszana w to cała Rada, a
Alan milczał, bo obowiązywała go omerta? Te pytania frapowały ją jeszcze na
długo po wyjściu ze szpitala, jednak w końcu dały za wygraną, ustępując miejsca
tym starym, o los Arlety.
***
Dwa miesiące później nerwową atmosferę dało się wyczuć wszędzie. W
rezydencji, w szkole, w parku, na korytarzach, nawet na wagarach, na które to
wybrały się Dagmara z Arletą. Jako że nadszedł maj i było dość ciepło, kupiły
sobie po lodzie na patyku i spacerowały po malutkim lasku za szkołą. Na pewno
nie było to roztropne, biorąc pod uwagę fakt, że mógł je zauważyć każdy, ale
Arleta była pewna, że żaden nauczyciel tędy nie będzie przechodził. A
czarownicy nie można zarzucać, że nie potrafi czarować.
- Jak samopoczucie? – zapytała Arleta Dagmarę, ale
szatynka pokiwała głową.
- Przecież to ja powinnam cię prędzej pytać, jak się
masz…
- Nie wiem – Arleta podniosła rękę do czoła, jakby
sprawdzała czy ma gorączkę. – Na pewno się stresuję.
- To naturalne – pocieszyła ją Dagmara. – Każdy by się
w takiej sytuacji stresował.
- Całe moje życie się zmieni – wyjawiła jej Arleta.
Nie wiedzieć czemu, czy to przez ładną pogodę, czy przez to, że szatynka na nic
nie naciskała, dziewczyna poczuła ochotę na zwierzenia. - Już nic nie będzie
takie samo.
Dagmara nie odpowiedziała, bo i nie znała szczegółów.
Faktycznie, od czasu osiemnastych urodzin, życie każdej czarownicy ulegało
zmianie. Wiktoria umarła, Sandra nosiła brzemię zabójstwa w samoobronie, Arletę
mogła czekać podobna historia.
- Tego nie wiem, ale pewnie masz rację – przyznała
Dagmara, przygryzając wargę.
Nastąpiła długa cisza w ciągu, której obie dziewczęta
rozmyślały nad najbliższym miesiącem. Arleta musiała myśleć o planie Alana, czy
nie posiadał on jakiejś luki, a jeśli tak, to czy dało się tę lukę załatać.
Dagmara natomiast próbowała ułożyć w głowie schemat planu. Co by ona wymyśliła,
by uratować Arletę, a nie zdemaskować Alana przed Radą, by nie chcieli się
zemścić. Ucieczka w nieznane nie była dobrym rozwiązaniem, w ogóle ucieczka
przed problemami to nie rozwiązanie, ta opcja odpadała. Schowanie Arlety może i
byłoby dobrą ideą, gdyby w Radzie nie zasiadał Alan. Bo co on miałby powiedzieć
Radzie na następnym zebraniu? Że Arleta schowała się przed nim i nie mógł jej
znaleźć? Nawet głupiec nie uwierzyłby w to. A nawet gdyby to zrobiła, gdyby
faktycznie się schowała, raz chowając się musiałaby się chować przez resztę
swego życia. Niezbyt to rokująca perspektywa, a jednak biorąc pod uwagę to, co
parę miesięcy wcześniej podsłuchały Dagmara z Sandrą, tą opcją był Alan
najbardziej zainteresowany.
Szatynka sięgnęła do torebki, wyjmując pamiętnik
Wiktorii. Na całe szczęście w dniu wypadku, po tym jak się obudziła w szpitalu,
poprosiła Kaspra, by przywiózł jej dzienniczek, przez co nie musiała zaczynać
czytać go od nowa. Choć ostatnie wpisy mówiły bardziej o rodzicach Wiktorii i o
tym jak trafiła do Kielc, Dagmara uwielbiała go czytać.
- Nosisz go ze sobą? – spostrzegła obecność pamiętnika
Arleta.
- Tak, odkąd Kasper zaczął go mi podbierać i czytać –
odpowiedziała zgodnie z prawdą, z uśmiechem na ustach.
- Serio? – zapytała blondynka, biorąc „książkę” od
Dagmary. Kiedy tylko został przekazywany, wpisy znikały, kiedy powracał do
Dagmary, wpisy pojawiały się. Dziewczęta chciały nawet spróbować go oszukać,
tak, że trzymała go blondynka, ale to szatynka go otwierała i na odwrót, ale
pamiętnik nie dał się zwieść. Jeśli Dagmara pomyślała, że chce go przeczytać,
mogła to zrobić, w przeciwnym razie pamiętnik zawierał tylko jeden wpis.
- Hej, a wy nie na zajęciach? – doszedł do nich głos
za nimi. Szczęśliwie, była to tylko koleżanka z ich klasy, Magda. Dagmara do
dziś pamiętała, że owa dziewczyna poprosiła Arletę na początku roku by
pozdrowiła ona Sandrę. Była to ładna dziewczyna, choć z krzywymi zębami o
długich włosach i grzywce wpadającej lekko w piwne oczy. Dopiero kiedy odezwała
się ponownie, Dagmara zauważyła, że dziewczyna nosi aparat korygujący zęby.
- Ja zaspałam – powiedziała, na co Arleta wskazała
palcem na jej twarz. Jej uwagę też przykuł aparat.
- Wow, od kiedy nosisz? – zapytała.
- Ze dwa miesiące – odparła niepewnym głosem
dziewczyna, jakby zastanawiała się czy jest może w ukrytej kamerze, bądź czy
pytanie było z rodzaju podchwytliwych.
- Kurczę, nie zauważyłam – bąknęła blondynka, z miną
jakby faktycznie tym faktem się przejęła.
Dagmara także nie odnotowała tego faktu wcześniej. Z
drugiej strony, w ostatnich tygodniach przebywały tylko w swoim towarzystwie,
ewentualnie z Alanem i Mikołajem, kiedy się pojawiali. Trudno było zauważyć
podobną zmianę w człowieku, kiedy się z nim bezpośrednio nie rozmawiało.
Szatynka schowała po cichu pamiętnik do torebki, by
przypadkiem nie przykuł uwagi Magdy. Ale nawet gdyby przykuł, to nie była
takiego typu dziewczyna, która chciałaby go przeczytać. Ona należała do tych
porządnych, zawsze grzeczna i dobrze wychowana, potrafiła powiedzieć dziękuję,
nawet za te najprostsze rzeczy. Tym bardziej Dagmara podziwiała ją, że była w
stanie tu do nich podejść i sama zagadać.
- Stwierdziłyśmy, że umiemy mówić po polsku, dlatego
darujemy sobie dzisiejsze zajęcia – zażartowała Arleta, na co Magda odpowiedziała
promiennym uśmiechem.
- Ja miałam iść na drugi język polski, bo dzisiaj są
chyba dwa pod rząd, prawda?
Dagmara z Arletą przytaknęły. Dziś jednak miał być
test sprawdzający znajomość lektury, dlatego nikomu tak naprawdę nie zależało, by
pojawić się na tych lekcjach.
- Możesz zostać z nami – zaoferowała Arleta, klepiąc
wolne miejsce obok siebie na ławce. – Wiem, że jest mało osób, bo Mikołaj miał
iść na zajęcia, ale się rozmyślił. Podobno jest tak mało osób, że mogłaby
wszystkich przepytać ze „Zbrodni i Kary”.
W rzeczywistości Mikołaj miał pojawić się na
zajęciach, bo podobno była to jedyna lektura, którą przeczytał, ale w szkole
pojawił się Alan mówiąc, że powinni niezwłocznie skorzystać z sali
informatycznej, dlatego też Mikołaj zrezygnował z lekcji.
Dagmara wyrzuciła patyk, na którym jeszcze chwilę temu
znajdował się lód. Lody zdecydowanie za szybko znikają.
Magda zmarszczyła brwi.
- Przeczytałam tylko połowę – jęknęła dziewczyna. – W
takim razie chyba też zostanę. Ale książka sama w sobie jest ciekawa, polecam.
Ja na pewno ją przeczytam do końca.
- Ja na pewno nie przeczytam – rzekła patetycznym
głosem Arleta. – Nie mam najmniejszego zamiaru czytać o tym jak jakiś stuknięty
eks-student planuje morderstwo – potrząsnęła całym ciałem z obrzydzeniem. – Dla
mnie to chore, żebyśmy musieli czytać taką lekturę… Książki takiego typu
powinny być zakazane, a nie narzucone jako lektura szkolna… To sprzyja
upośledzeniom umysłowym…
Dagmara wzruszyła ramionami. Ona na razie mogła
pochwalić się jedynie streszczeniem książki przeczytanym w Internecie. Gdy
tylko znajdzie wolną chwilę, spróbuje ją jednak przeczytać, w końcu zawsze
dobrze jest spojrzeć na morderstwo z drugiego punktu widzenia, oczyma zabójcy.
Poznać jego przemyślenia i dowiedzieć się, co skłoniło go do popełnienia czynu
ostatecznego, odebrania życia drugiej osobie. Dla niej podobny czyn wydawał się
pojęciem abstrakcyjnym, jednak na świecie żyły osoby, które się ich
dopuszczały. Nie trzeba było daleko szukać takich przykładów – każdy
przeznaczony dla dziewczyny chłopak uczony jest, by pozbyć się swojej drugiej
połówki, tudzież rywalki.
- Proszę, proszę, już po zajęciach? – już drugi raz
zostały znienacka zaskoczone, dlatego wszystkie trzy obejrzały się za źródłem
głosu, bez wątpienia męskiego głosu.
Ku ich nieszczęściu, nie był to kolega z klasy.
- Pan profesor – jęknęła słabo Arleta.
Mężczyzna machnął ręką.
- Do tytułu profesorskiego mi jeszcze brakuje, ale… -
uśmiechnął się, wyszczerzając swe nad wyraz śnieżnobiałe zęby. – W sumie to
możecie się tak do mnie zwracać. Nawet to lubię.
Mężczyzna na razie nie zrobił ani jednej aluzji do
tego, dlaczego znajdowały się na zewnątrz, ale Dagmara miała wrażenia, że zaraz
się wyda, że są na wagarach. Jeśli nie po tym, że była zbyt wczesna pora na
koniec zająć, to po głupawej miny Arlety. Dagmara spróbowała ją szturchnąć, by
przestała patrzeć na nauczyciela jak przerażone jagnię.
- Wiecie może gdzie jest sala 14? – zapytał belfer.
Zmarszczył brwi, ciągnąc: - Myślałem, że już opanowałem wszystkie sale, ale nie
mam pojęcia, gdzie znajdują się takie niskie liczby…
- To na pewno jest w podziemiu, ja panu pokażę –
niemal wykrzyknęła radosnym tonem Dagmara, byle tylko odwrócić jego myśli od
niezbyt trzeźwo myślącej blondynki. Magdzie udało się jakoś zachować spokój.
Dagmara pomyślała, że powinna ona pójść na aktorstwo, tak dobrze maskowała
emocje.
- Dziękuję – odpowiedział pan od chemii, po czym
spojrzał w bok na Arletę. - Dobrze się czujesz, dziecko? – zapytał troskliwym
tonem, niczym ojciec córkę.
- Tak, nic jej nie jest – wyprzedziła ją Dagmara.
Gdyby mogła pociągnęłaby mężczyznę za rękaw, by już sobie poszedł.
„Profesor” wzruszył ramionami w stylu, że może ona tak
ma, po czym oddalił się za szatynką, która dreptała pośpiesznie.
Przebywanie w szkole nie było wcale bezpieczniejsze od
włóczenia się po mieście, ewentualnie lesie; bądź co bądź jej klasa powinna być
na języku polskim.
Magda została z Arletą, która to zaczęła obracać się
to na lewo, to na prawo, by sprawdzić, czy kogoś jeszcze tu nie przyniesie.
Była pewna, że zaczarowała alejkę, by żaden nauczyciel nią nie szedł.
- Co robisz? – zapytała dziewczyna, blondynkę.
- Wiesz, co grozi za wagarowanie? – odparła pytaniem
na pytanie Arleta, po czym zaraz kontynuowała nie czekając na odpowiedź. –
Zdegradowanie zachowania. Jak jesteś na wagarach, to w dobrym przypadku
obniżają ci z celującego na dobry, w złym, trafiasz na dywanik do dyrektora. Ja
nie chcę ani jednego ani drugiego – i dla potwierdzenia swoich słów,
skontrolowała okolicę.
Magda pokręciła głową z niedowierzaniem, robiąc
niewielki smirk.
- Przecież ty masz zawsze szczęście – mruknęła nie z
żalem, ale z lekką zazdrością w głosie. – Pamiętasz jak na pierwszym roku
nauczyłaś się tylko trzech pytań z chemii i dostałaś akurat te trzy? Albo jak
dostałaś jedynkę ze sprawdzianu, a każdy dostał dwa? Miałaś najniższą ocenę,
więc mogłaś się poprawić, nikt inny nie mógł. Nauczycielka na poprawę
przyniosła ten sam test, który wcześniej dostałaś do domu. Dostałaś z niego
pięć plus, więc jedynka i tak przyniosła ci więcej korzyści niż strat. A… i nie
zapominajmy o tym jak na w-fie dostałaś piłką w głowę, przez co nie musiałaś
biec kilometru wokół stadionu… I na początku roku szkolnego jak praktykantka
zgubiła sprawdziany z angielskiego, a przecież źle go napisałaś…
- Dobra, wiem to wszystko prawda – przyznała Arleta,
jednak nie poczuwała się do winy. Nigdy o to nie zabiegała, nigdy się o to nie
starała. A jednak była niczym urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Nie przypominała
sobie by kiedykolwiek miała pecha. Właściwie ona nie umiała inaczej żyć, odkąd
pamiętała miała łatwiej w życiu niż inni. Dopiero Genowefa wyjaśniła jej,
dlaczego taka była, dlaczego zawsze z każdej opresji wychodziła obronną ręką.
Była czarownicą i nawet nie musiała czarować, by natura magika z niej
wychodziła.
- Kto to był? – zmieniła temat Magda, na wspomnienie
mężczyzny, z którym odeszła Dagmara. Musiała o coś zapytać, skoro Arleta
popłynęła daleko myślami.
- Jak to kto? Nauczyciel od chemii – żachnęła się
blondynka. Arleta podeszła do kosza obok ławki, wyrzucając patyk od lodu.
- Kto?
Arleta już miała zganić dziewczynę za głupi żart,
kiedy spojrzała w bok na koleżankę, orientując się, że Magda kompletnie nie
miała pojęcia, kim był mężczyzna, z którym poszła Dagmara. W końcu nie musiała
znać wszystkich nauczycieli.
- To był nauczyciel, uczy chemii w szkole…
- Naszej? – ton głosu Magdy był irytujący.
- Tak, naszej, a czyjej innej? – chociaż Arleta
uchodziła za wzór cierpliwości, dziewczyna zaczęła ją drażnić.
- W naszej szkole nie ma nauczyciela od chemii –
bąknęła pewna swego Magda.
- Jak to nie ma, nieprawda, są nauczyciele od chemii –
zaprzeczyła Arleta, trzęsąc blond głową natarczywie. – To jest nauczyciel… sama
słyszałaś… Szukał sali…
- Myślałam, że żartowałaś z tym profesorem – Magda
mówiła na poważnie. – Sali może każdy szukać. Myślałam, że to wasz znajomy… A w
naszej szkole chemii uczą tylko kobiety. Jest Dębska, jest Warlikowska i
jeszcze Bermudzka… Tylko one trzy.
- Co? Nie. Nie znasz go, bo jest nowy – Arleta
przymknęła powieki. Coś jej się w tym wszystkim nie zgadzało.
- Nie wiem, być może – Magda pokiwała głową, jakby
chciała temu dać spokój i nie kłócić się z Arletą więcej na temat domniemanego
nauczyciela.
Blondynka wygrzebała z torebki telefon, próbując się
dodzwonić do Dagmary. Niestety, ilekroć próbowała, występował wciąż ten sam
brak połączenia.
- Gdzie idziesz? – krzyknęła Magda.
- Do szkoły – zakomunikowała Arleta na jej pytanie,
wstając z ławki. – Pójdę do sali 14 i udowodnię ci, że to nauczyciel.
- Daj już spokój – odpowiedziała druga dziewczyna, ale
spoglądając na zegarek, doszły do wniosku, że i tak lada moment zmuszone były
pójść do szkoły na lekcje.
Do budynku doszły w ciągu pięciu minut. Od razu
skierowały się w stronę podziemi, gdzie mieściły się szatnie oraz sala, 14 o
której mówił „profesor”. Zostawiwszy cienkie kurtki oraz nałożywszy na nogi
tenisówki, miały jeszcze chwilę czasu, by poszukać sali.
- To na pewno w tamtą stronę – powiedziała Arleta,
pokazując na koniec korytarza, który skręcał w lewo. – Pamiętasz, miałyśmy
zajęcia w sali o numerze 10? Tam są laboratoria.
To, że nauczyciel chemii szukał sali do laboratorium
nie wydawało im się dziwne. Dziwnym natomiast był fakt, iż laboratorium numer
14 nie było laboratorium, tylko… schowkiem na mopy.
- Na pewno mówił 14? – rozmyślała Arleta, patrząc na
niewielkie pomieszczenie z odkurzaczami, szczotkami i mopami, ale Magda
przytaknęła głową.
- Tak, ale mógł się pomylić…
Arleta wybrała jeszcze raz numer do Dagmary.
- Nieosiągalny – mruknęła, machając na Magdę, by
poszła za nią. Odstawiła na moment słuchawkę. – Mamy teraz Wos, tak?
- Tak – potwierdziła dziewczyna ze zdezorientowaną
miną. Magda nie wiedziała bowiem tego, czego w tym momencie zaczęła domyślać
się Arleta. Pewien straszny scenariusz zaczął kiełkować w jej głowie. Jeżeli
Dagmary nie będzie ani w szkole i nie będzie ona też w jej pobliżu będzie to
oznaczało, że szatynka zniknęła, a nauczyciel od chemii wcale nie był tym, za
kogo się podawał. W międzyczasie blondynka wybrała numer do Kaspera.
- Hej Kasper, miałeś może jakąś wiadomość od Dagmary?
– zapytała niby to przypadkiem, jakby nic się nie stało. To, żeby dziewczyna
była w rezydencji było niemożliwym, minęło zbyt mało czasu, ale mogła wysłać
chłopakowi jakiegoś smsa. Arleta wskoczyła po dwa schodki na raz, na kolejne,
drugie piętro.
- Nie, a coś się stało?
- Nie, tak tylko pytam – nigdy nie była dobrą
kłamczuchą i chyba Kasper to odnotował, ale zanim zdążył jeszcze o coś zapytać,
po prostu się rozłączyła.
Pod salą do wosu, Dagmary nie było, co jeszcze
bardziej zmartwiło Arletę. Jednak, przypomniała sobie, że w szkole był jeszcze
ktoś, kto mógł spotkać szatynkę.
- Zostań, ja zaraz przyjdę – skłamała znowu blondynka,
śpiesząc na samą górę, na schody wiodące do sali informatycznej.
Oby wciąż tam
byli Mikołaj i Alan, i oby Dagmara była wśród nich – dodała do siebie
Arleta.
Chłopcy na szczęście wciąż znajdowali się w sali
informatycznej, a upewniła się, co do tego, gdy niemal na nich wpadła, śpiesząc
się jakby gonił ją sam dinozaur Tyrannosaurus rex za czasów okresu kredy.
- Gdzie ci się tak śpieszy? – zapytał Mikołaj,
podtrzymując ją, by nie upadła.
Arleta zamiast odpowiedzieć, wcisnęła się do sali, z
której właśnie wychodzili. Rzuciła wzrokiem po pomieszczeniu.
- Nie ma tu Dagmary? – jej resztki nadziei,
wyparowały. Dagmara nie mogła schować się w klasie, wyskakując na nią ze
słowami: tutaj jestem!
- Jak widać nie – odrzekł Alan, podnosząc pytająco
brew. – Nie powinnyście być razem na wosie?
- Tak, tylko… – przygryzła wargę do krwi. Nie chciała
zrobić z siebie histeryczki, ale szatynki nigdzie przecież nie było. Jej
telefon zadzwonił, ale osobą, która wydzwaniała okazał się być Kasper, nie
Dagmara.
- Nie odbierzesz? – zapytał Alan, pokazując na jej
telefon, który wibrował opętanie.
- Nie, bo wiem, o co mu chodzi – bąknęła cicho Arleta.
– Nie mogę znaleźć Dagmary, ale nie chcę mu o tym powiedzieć… Pomożecie mi ją
znaleźć? – jej głos przechodził w panikę.
- Od początku, jak to nie możesz jej znaleźć? –
zaciekawił się Mikołaj, przymrużając lekko oczy. – Bawiłyście się w chowanego i
trochę za bardzo ją poniosło? – zaśmiał się sam ze swojego żartu, ale ani Alan
ani Arleta nie docenili jego czarnego poczucia humoru.
- Jak was widzieliśmy rano byłyście razem –
zreasumował Alan, na co blondynka energicznie przytaknęła.
- Tak i postanowiłyśmy nie iść na polski, bo miała
pytać z lektury – odpowiedziała Arleta wodząc przestraszonym wzrokiem to na
jednego chłopca, to na drugiego. – Wyszłyśmy na zewnątrz, kupiłyśmy po lodzie,
usiadłyśmy na skwerku za szkołą, przyszła do nas Magda…
- Magda? – wtrącił Mikołaj, jak gdyby nigdy nie
słyszał takiego imienia.
- Tak, Magda Kolberg z naszej klasy.
- Nie kojarzę – powiedział szczerze Mikołaj, robiąc
śmieszną minę, na co Alan zrobił grymas pod tytułem: i co z tego?
- Tak czy inaczej, przyszła Magda, rozmawiałyśmy i
nagle przyszedł profesor, to znaczy nauczyciel chemii, nie znam nazwiska.
- Nauczyciel chemii? – Mikołaj drugi raz zrobił tę
samą głupawą minę, ale tym razem miał więcej do dodania. – Nie kojarzę, by
chemii uczyli u nas w szkole faceci.
- Magda powiedziała to samo – jęknęła Arleta, czując
jak jej obawy zaraz się ziszczą. Jej telefon zadzwonił, ale znów był to
niecierpliwy Kasper.
- Przyszedł
nauczyciel od chemii i co? – nalegał już Alan, a Mikołaj przybliżył się do
dziewczyny jakby dało mu to możliwość usłyszeć więcej.
- Przyszedł i zapytał, czy wiemy gdzie jest sala 14.
- W podziemiach – pośpieszył z odpowiedzią Mikołaj,
ale Alan zaprzeczył głową.
- Nie ma takiej sali – powiedział wolno. Jego twarz
przeszyła jakaś myśl i Arleta pomyślała, że musiał dodać fakty, łącząc je w
całość. Całość, która nie była zbyt obiecująca. – Sala 14 nazywana była przez
uczniów oknem na świat, bo można było przez nią wyjść na parking szkolny. Potem
to przejście zaczęło używać zbyt wielu uczniów, zamknęli je kłódką i zrobili z
pomieszczenia schowek.
- Tak, teraz to schowek na mopy, sprawdzałam – niemal
wykrzyknęła. Jej głos przypominał przeciągły pisk rosłej myszy.
- Czyli mogli przez schowek wyjść na parking – ustalił
Mikołaj, na co Alan dodał:
- Tak, wystarczył klucz albo…
- Albo magia – dokończyła Arleta, patrząc z przerażeniem na chłopców.
Szczerze? Od początku ten "nauczyciel" wydawał mi się być podejrzany. Ale ciekawe, czemu tak bardzo na Dagmarę "polują"...
OdpowiedzUsuńCzyżby coś było o niej w Wyroczni Daniela, a Rada, albo tylko te "złeeee" osoby z niej się tego czegoś dowiedziały :o.
Doprawdy, tajemnicza sprawa.
No nic, pozostaje czekać na następny rozdział :).
Pozdrawiam,
Merc.
http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
Za 2 rozdziały poznasz odpowiedź na pytania :)
UsuńDziękuję.
Nie chce tak długo czekać ;d. Ja chce już te dwa rozdziały ;P.
UsuńRozdział jak zwykle bardzo ciekawy. Czekam niecierpliwie na następny. Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się co się stało z Dagmarą. Kim był ów "nauczyciel od chemii"? (pozwolę sobie wyrazy: nauczyciel od chemii wziąć w cudzysłów, bo nie wierzę, żeby był on rzeczywiście nauczycielem). To pytanie będzie mnie dręczyć przez najbliższy czas w oczekiwaniu na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny,
Arya V.
Pięknie dziękuję za komentarz, tak jak wyżej, wkrótce wszystkie odpowiedzi zostaną udzielone :)
UsuńCześć, nie uwierzysz, ale przekonałaś mnie do fantastyki. Szykowałam się do pracy, gdzie miałam taki dzień siedzenia i postanowiłam skopiować na komórkę twoje opowiadanie. Problem teraz w tym, że nie podpisałam rozdziałami i nie wiem gdzie skończyłam, ale ja się odnajdę jakoś i będę czytała dalej już na blogu, a wcześniej napiszę taki zbiorowy komentarz o tym co już przeczytałam na telefonie. Oczywiście wiem, że opowiadanie jest chronione prawem autorskim, więc zanim sprzedam komuś mój telefon, to je usunę, ale pozwól, że jeszcze czasami będę w pracy podczytywać. Pozwalasz?
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji... odpisałam na twój komentarz, ale tak obszernie, że opublikowałam to jako post. Konkretnie to nie tylko na twój komentarz tam dałam odpowiedź, ale na kilka innych. Ciebie tyczy się jedynie to, że się tak wydaje mi się wzdrygałaś, gdy miałaś napisać coś niepochlebnego o bohaterach, jakbyś się bała, że mnie tym urazisz. Chciałam być nie myślała, że to jest tak, bo ja nie jestem zakochana w swoich postaciach i mam do nich dystans.
Zapraszam:
http://takamilosc.blogspot.com/2015/12/7-sie-nie-zdarza-fakty-zagadnienia-i.html
Bardzo się cieszę, że przekonałaś się do fantastyki. Oczywiście, pozwalam czytać w pracy na telefonie :)
UsuńI dziękuję za odpowiedź, resztę napisałam w komentarzu u Ciebie na blogu.
Pozdrawiam
Pisze pierwszy raz komentarz na Twoim blogu i muszę Ci powiedzieć, że Cię podziwiam.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadania, są naprawdę świetne i wstawiasz rozdziały co tydzień. To najbardziej mnie cieszy. Gdy myślę o weekendzie to nie mogę się doczekać, aż wstawisz kolejny rozdział i będę mogła go przeczytać. Życzę Ci, aby wena Cię nie opuszczała i dużo łakoci od Mikołaja za ciężką pracę na blogu. :*
Dziękuję :) Bardzo się cieszę, gdy czytelnik napisze choć słowo pod rozdziałem (a Ty napisałaś kilka zdań!), daje to wielką motywację do dalszego pisania. Jeszcze raz dziękuję za tak pochlebne słowa.
UsuńNiedługo wstawię kolejny rozdział :)
No i tak się spokojniutko zaczęło, a takim BUM i łubudubu się skończyło. To aż niemożliwe, by z tak spokojnie zapowiadającego się rozdziału, uczynić coś co przy końcu tak szokuje. Polubiłem Magdę, wyobraziłem sobie jej minę pełną niewiedzy i... no i się uśmiechnąłem. Podobał mi się też Mikołaj i jego "nie kojarzę". Miałem takiego kolegę w klasie, co był na lekcjach gościem i kiedyś ja mówię na korytarzu takiej młodej nauczycielce "dzień dobry", a on "cześć", bo myślał, że to koleżanka z naszej klasy. Też nigdy niczego nie kojarzył, dlatego Mikołaj mi przywołał jego właśnie na myśl.
OdpowiedzUsuńLubię też sprzeczki Sandry z Kasprem... najlepsze było o tym, że jej dziecko by ją zobaczyło i się wycofało xD
Heh, tak, ta dwójka za sobą nie przepada :)
UsuńOo, w końcu doczekałam sie czegoś z "profesorem". Od początku mnie zaciekawił.
OdpowiedzUsuńDobrze, że wplotłaś wątek humorystyczny, dialog między Sandrą a Kasprem był świetny :D
i mały błąd - przeczytanym w INTERNECIE
pozdrawiam i lece czytać dalej.
Dziękuję za dostrzeżenie błędu, już poprawiłam :)
Usuń