WYPADEK
Brunet o czarnych oczach trzymał w ręku niewielką książeczkę. Prowadził
on bitwę wewnątrz siebie już od kilkunastu minut o to, czy zobaczyć zawartość tej
książeczki czy też nie. Z jednej strony bardzo chciał to zrobić, z drugiej bał
się. Bał się trochę tego, co może go czekać w środku zawartości. W końcu czekał
na ten moment bardzo długo, możliwy zawód byłby jak przebicie bańki mydlanej unoszącej
się w powietrzu. Mimo że krucha i z góry skazana na rozproszenie, mógł wypuścić
ją trochę później, opóźnić jej początek by tym samym opóźnić jej upadek.
- Raz kozie śmierć – powiedział po chwili ciszy do
kota, który leżał podparty na dwóch łapkach obok niego na kanapie. On też
czekał. – W końcu mam prawo zajrzeć, co nie? – Kasper zadał pytanie, jakby
faktycznie liczył na jakąkolwiek odpowiedź. Krawat liznął się po futrze, ani
myśląc sprostać oczekiwaniom swego właściciela.
Chłopak przekręcił okładkę. Na pierwszej stronie
starannym pismem były właściciel zapisał wiecznym piórem:
Wiktoria Orante,
Dzienniczek
mojego życia i mojej śmierci.
Kasper już dłużej nie miał rozterek. Jego wzrok spadł
na linijkę pod spodem gdzie widniał pierwszy wpis. Niestety innych wpisów nie
było. To Dagmara aktywowała pamiętnik, więc tylko ona widziała wpisy z
pozostałych dni. Jeżeli ktokolwiek inny będzie chciał odszyfrować pamiętnik,
będzie go to kosztowało tyle samo wysiłku. Kasper postanowił jak na razie
przeczytać tylko ten jeden wpis. Raz, że nie zapytał Dagmary jak odczytać następne,
dwa, nie był pewien czy tego chce.
Pamiętniki piszą tylko Ci, których wspomnienia
warte są podzielenia.
Właściwie, nie są one niczym specjalnym, ale
posiadają w sobie tę znaną wszystkim magię, co sprawia, że nie sposób się od
nich uwolnić i odłożyć z powrotem na półkę. Odsłonienie kawałka duszy innej
żywej istoty. Poznanie jego najskrytszych sekretów i pragnień. W istocie,
zagrabiona wiedza jest tym, co nas przyciąga.
Jednakże, głupcami są Ci, którzy sądzą, iż odkryli
coś, o czym nie powinni wiedzieć. Każda osoba prowadząca dzienniczek własnego
życia liczy się z tym, że zostanie on kiedyś, kiedykolwiek, ale w końcu
przeczytany.
- Ciekawe, czy wiedziałaś, że go przeczytam – bąknął
do siebie smutno. Pomimo że wpadł w melancholię odczuwał swego rodzaju
przyjemność. Miał wrażenie jakby Wiktoria żyła i jakby właśnie z nią rozmawiał.
Jakby nie czytał jej przemyślenia, a siedział koło niej, w uszach słyszał jej
piękny, dziewczęcy głos.
Powrócił do pamiętnika. Kiedy doszedł do momentu
rozmowy z przyjacielem wspomnienie przeszyło jego umysł: Wiktoria leżąca na
kocu z zamkniętymi oczami, trzymająca w ręku książkę Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, „Mały Książę”.
On siedzący koło niej, mały Krawat zwinięty w kłębuszek, śpiący pod pachą
dziewczyny, która gwarantowała mu trochę cienia w tym upalnym, lipcowym dniu.
- Co byś zrobił, gdyby nagle całe życie wywróciło
ci się do góry nogami? – zapytała rudowłosa, udowadniając mu, że jeszcze nie
śpi. Wspomnienie było jak żywe.
Kasper zaśmiał
się. Patrzył na wprost siebie, na jezioro, na którym pływały białe,
majestatyczne łabędzie.
- Chodziłbym po chmurach – powiedział bez krztyny
kpiny w głosie. Spojrzał na roślinę zielną – wiechlinę zwyczajną, niczym
zielony dywan rozciągniętą dookoła nich. – A trawę uznawałbym za tak
nieosiągalną jak słońce. Spałbym na księżycu, całymi dniami oddając się
ulubionemu zajęciu segregowania gwiazd.
- To by było twoje ulubione zajęcie? – zdziwiła
się. Otworzyła oczy, jej zielone źrenice były powiększone, ciekawe tego, co
jeszcze ma do powiedzenia.
- Tak – przyznał pewny swego. – Część zostawiłbym
na ich miejscu, bo są zbyt jasne i dalekie, by je złapać. Drugą połowę
zrabowałbym do wielkiego worka.
- Po co? – jej głos był przyjemny, melodyjny. Jej
głos mógł porywać tłumy, bądź koić zlęknionych. Ten głos był marzeniem
polityków, marzeniem osób, które były żądne władzy. Kiedy było trzeba był cichy
i śpiewny dla ucha, kiedy indziej twardy budził respekt.
- Żeby pokazać je ludziom, do których należą. Ta
połowa nieszczęśników nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką moc w sobie noszą.
Ich światło to te gwiazdy. Istnieją, co prawda, ale oddalone, nieodkryte i
nigdy niewykorzystane, powoli się wypalą, dokładnie jak ty.
- Jak ja?
- Mhm – przytaknął. – Gdybyś nie miała w sobie
mocy, byłabyś innym człowiekiem. Gdybyś nie odkryła magii nie doceniłabyś też
życia.
Spuściła wzrok, smutek zagościł na jej twarzy.
- Bo może się wcześnie skończyć?
- Tak – przyznał ponuro. – Może. Ale może i trwać o
wiele dłużej, też dzięki magii.
- Ile żyją czarownice? – zastanowiła się. Musiała
pomyśleć, że powinna zapytać o to Genowefę, a nie Kaspra, bo dodała: – Zresztą, skąd mógłbyś wiedzieć…
- Moja matka była czarownicą – powiedział,
wzruszając ramionami.
- Naprawdę? – Wiktoria podniosła się, siadając na
kocu. Malutki Krawat bezgłośnie miauknął, kiedy promienie słoneczne dosięgnęły
jego czarną sierść. Wiedział, że coś się zmieniło. Otworzył oczka i
zauważywszy, że dziewczyna się od niego oddaliła, podszedł do niej, ładując swe
leciutkie ciałko na jej kolana. Był tak lekki, że nawet nie spostrzegła, kiedy
się położył, zbyt zainteresowana wyznaniem chłopaka.
- Czarownice mogą przekroczyć nawet i trzykrotność
ludzkiego życia a wiem to, bo powiedziała mi to moja praprababka, która w tym
roku skończy sto dwadzieścia sześć lat.
Wiktoria otworzyła usta ze zdziwienia. To, co mówił
musiało dla niej brzmieć nieprawdopodobnie. Kasper zaczerpnął powietrza, po
chwili już kontynuując:
- Moja praprababka jest magiczna, podobnie jak była
mama. To ona wtajemniczyła mnie we wszystko i wychowała. Musisz wiedzieć, że
moja matka zaszła bardzo wcześnie w ciążę z moim ojcem. Byłem wpadką – kąciki
ust podjechały mu gorzko do góry. – Matka urodziła mnie na dwa miesiące przed
jej osiemnastymi urodzinami, jak się domyślasz spędziła ze mną tylko te dwa
miesiące.
Wiktoria zatkała ręką usta.
- Oh, jakie to smutne! – wykrzyknęła, niemal ze
łzami w oczach. Mały kociak podniósł głowę, zaalarmowany głosem dziewczyny. –
Twoja mama została zabita przez członka Zgromadzenia.
- Tak – potwierdził, odwracając od niej głowę. Nie
chciał by widziała, jak mocno go to bolało. Jego całe życie kręciło się wokół
magii. Od zawsze wiedział o jej istnieniu, a praprababka zatroszczyła się, by
nienawidził tych, którzy odebrali mu matkę. Z drugiej strony pewnego razu w
domu pojawiła się u niego Rada twierdząc, że zostanie on członkiem
Zgromadzenia, iż wiedzą oni, że jest jednym z wybranych, jednym z nich. Chociaż
rzadko zdarzały się sytuacje, by członkowie pochodzili z rodzin, w których
matki były czarownicami, nie było to coś, co przeszkodziło im zabrać Kaspra pod
ich opiekę. Zrobili to jednak długo za późno, chęć zemsty za to, co spotkało
jego matkę i brak poszanowania ich reguł, weszła mu w krew. Nie zmydlili mu
oczu mówiąc, iż on będzie inny niż morderca jego matki, że tak musi się stać,
by on był wygranym. I mimo że nigdy nie chciał im się podporządkować, miał dni,
w których się wahał. Większe moce gwarantowały mu przewagę, poprzez zabicie
jednej dziewczyny może mógłby pozbyć się Rady na zawsze? Jednak, poznawszy
Wiktorię, widział w niej po części matkę. W każdej z dziewcząt, która miała
zostać zabita w imię „wyższej” idei pozyskania jej umiejętności, widział matkę.
Młoda dziewczyna zbyt niedoświadczona i niewinna na zło tego świata miałaby
stać się jego celem?
- Dziękuję – powiedziała Wiktoria, zauważając, że
popatrzył na nią, jakby właśnie o niej myślał. W rzeczywistości było to prawdą,
rozmyślał o tym, jak piękną osobą była dziewczyna obok niego. Piękną nie tylko
na ciele, ale i duszy. – Już znam twój motyw, dlaczego chcesz mi pomóc, zamiast
zamordować. Dziękuję – powtórzyła, uśmiechając się ciepło. Położyła dłoń na
jego ręce. Ten gest znaczył dla niego więcej niż tysiąc słownych podziękowań.
Telefon
zadzwonił głośno. Kasper potrząsnął głową, jakby chciał odepchnąć natłok myśli.
Wciąż w głowie brzmiały mu słowa Wiktorii, wciąż widział jej serdeczny wyraz
twarzy. Ktoś taki był zbyt dobry, by odejść. Ktoś taki powinien żyć, by swoim
wizerunkiem uczyć innych jak witać każdy kolejny dzień, swoją postawą uczyć
miłości. Wiedział, że gdyby żyła, wybaczyłaby swoim oprawcom, ona byłaby w stanie
wszystko wybaczyć.
- Halo? –
chłopak podniósł nieprzytomnie słuchawkę, nawet nie sprawdzając kto dzwonił.
- Hej, tu
Mikołaj – głos chłopaka nie był beztrosko wesoły jak zwykle. Kasper zmarszczył
brwi. Mikołaj do niego nie dzwonił od czasu śmierci rudowłosej.
- Coś się
stało? – zapytał Kasper, czując jak momentalnie zasycha mu w ustach.
- Tak –
usłyszał po drugiej stronie słuchawki. – Dagmara miała wypadek. Ktoś potrącił
ją na pasach.
- Gdzie ona
jest? – Kasper zerwał się na równe nogi, błagając w duchu, by Mikołaj nie
powiedział mu, że już za późno, że nic nie da się zrobić. – Żyje, prawda? –
jego głos przeszedł w pisk, ale nic nie mógł na to poradzić. Dagmara została
pod jego opieką, a on pozwolił jej wrócić dziś samej do rezydencji. Dlaczego
zgodził się na to szaleństwo?
- Tak, żyje.
Została przewieziona do szpitala.
- Do którego?
Zaraz tam będę – dalej piszczał Kasper, choć lekko ulżyło mu po informacji, że
Dagmara nie umarła.
- Do szpitala
Piotra Ściegiennego.
- Jak to się stało? – zapytał
Kasper o szczegóły, odkładając pamiętnik na stół. Rzucił się w stronę wyjścia z
domu, wołając jeszcze tylko na Krawata, by został w rezydencji, na co Mikołaj
przez słuchawkę prychnął:
- Masz świra
z tym kotem…
- Powiesz,
czy nie? – zapytał już na zewnątrz chłopak. Przeszukał kieszenie, znajdując
kluczyki od swojego BMW.
- Jak
wysiadałem z autobusu ktoś krzyknął, że zaraz będzie wypadek. Zobaczyłem, jak
wpadła pod maskę, od razu poznałem Dagmarę, tym bardziej, że wiedziałem, że
była u Alana. Wezwałem karetkę. Przyjechali niemal od razu, ale nie pozwolili
mi z nią jechać.
- To gdzie
teraz jesteś i czemu do licha Dagmara była u Alana? – zdenerwował się Kasper. Z
nerwów ledwo trafił w dziurkę od klucza, by zamknąć rezydencję.
- Jestem
przed blokiem, lecę po kluczyki do jakiegoś samochodu. Pożyczę od Alana, bo
przecież komunikacją to dojadę do szpitala w godzinę.
- Tak, masz
rację. Ale co ona robiła u Alana? – drążył.
Po drugiej
stronie słuchawki nastąpiła głucha cisza. Mikołaj rozmyślał nad tym, co mógł
powiedzieć, a co ma przemilczeć.
- Dagmara ci
powie, jak się obudzi.
Na szczęście
dla Mikołaja, informacja, że Dagmara nie była przytomna, zainteresowała Kaspra
o wiele bardziej.
- Bardzo
oberwała?
Mikołaj
musiał wejść do budynku, bo połączenie nie było już tak wyraźne.
- Raczej tak…
- zawahał się, cedząc słowa. – Muszę kończyć, ale zanim wejdę do windy, chcę ci
jeszcze coś powiedzieć…
- Tak? –
Kasper przystanął przed samochodem, zauważając kątem oka jak w jego stronę
biegnie Krawat, który wycisnął się z domu przez klapę w drzwiach.
- Moim
zdaniem to nie był wypadek – mruknął Mikołaj, po czym rzucił do słuchawki: do
zobaczenia w szpitalu, a następnie się rozłączył.
Kasper wsiadł
do samochodu, zostawiając zdumionego kota na podjeździe. Krawat zamachał
siarczyście ogonem, jakby chciał orzec, że mógłby się przydać.
- Dobra, już
chodź – ustąpił chłopak, otwierając drzwi, by kot mógł wskoczyć do pojazdu. –
Tylko ma cię nikt nie zobaczyć – dodał, na co Krawat przechodząc na swoje
miejsce, na tylnie siedzenie, musnął ogonem jego policzek w geście
podziękowania.
Kasper
odpalił samochód, śpiesząc do szpitala przez całe miasto jak wariat. Wiedział,
że będzie musiał zadzwonić lada moment do Genowefy i że ta nie będzie
zadowolona z informacji, jaką jej udzieli. Jednak gorzej martwił się tym, co
zaobserwował Mikołaj. „To nie był wypadek”. Bo kto mógłby chcieć zaszkodzić
Dagmarze? W tym roku dopiero kończyła siedemnaście lat. Jedyną osobą, której
zależałoby na jej śmierci mógł być jej przeznaczony chłopak, ale z drugiej
strony tak nie uchodziło, zabijać przeznaczoną przed jej pełnoletnością. W
środowisku członków Zgromadzenia taka osoba uznawana była albo za szaleńca (jak
to zrobił chrzestny Mikołaja), albo za tchórza, który obawiając się swojej
śmierci, w taki sposób gwarantował sobie wygraną jeszcze przed startem.
Do szpitala
przybył wcześniej niż Mikołaj, więc musiał użyć wszystkich sobie znanych
sztuczek, by pielęgniarki udzieliły mu informacji, gdzie leżała Dagmara. Od
jakiegoś lekarza wyciągnął też jakiej pomocy wymagała oraz dowiedział się, że z
powodu rozległego urazu czaszki, zapadła w śpiączkę. Mimo że ta wiadomość nie
należała do zbyt optymistycznych, Kasper wiedział, iż mogło być gorzej.
Genowefa umiała wybudzać ze śpiączki, choć oczywiście nie potrafiła
zdiagnozować skutków śpiączki. Niektórzy budzili się jak roślinki, z
koniecznością pomocy przy nawet najprostszych czynnościach, niektórzy bez
żadnych wspomnień w życiu, byli niczym tabula rasa.
Siedząc na
krześle w korytarzu szpitalnym, czekając aż pozwolą mu wejść do pokoju Dagmary,
zaczął się zastanawiać, w jakim celu dziewczyna pojechała do Alana i dlaczego
on jej nie odwiózł. To, że Dagmara tam pojechała było mniej frapujące, blondyn,
odkąd zdał sobie sprawę o swojej atrakcyjności, zawsze umiał ją na swoją
korzyść wykorzystać. Łatwo było mu zaprosić dziewczęta do swojego apartamentu.
A Dagmara ostatnio stała się dla niego bardzo niewygodna. Kasper podejrzewał,
że coś kryło się za częstymi wizytami Sandry w rezydencji, że ona z Dagmarą
chciały odkryć plan Alana. A Alan… On od zawsze chciał zaszkodzić Genowefie.
Czy to było możliwe, aby blondynowi zależało by Dagmara właśnie wróciła sama?
Czy on nie był aby osobą, która ją potrąciła? Czy może zlecił koledze
potrącenie szatynki? Pieniądze Alana mogły kupić wszystko i przekupić
wszystkich. Może nie Mikołaj, ale któryś z jego kolegów na pewno zdecydowałby
się na morderstwo wnuczki Genowefy, dostając za to sowitą nagrodę. Na dodatek
jej śmierć odwróciłaby uwagę od urodzin Arlety, a na tym Alanowi mogło zależeć
jeszcze bardziej.
- Czy to pan
jest może Kasper Morstin? – zapytała lekarka po jakiejś pół godziny,
wychodząc z pokoju naprzeciwko, gdzie miała leżeć Dagmara.
- Tak –
zdziwił się chłopak, jednak jednym susłem podskoczył do kobiety.
- Pacjentka
się obudziła. Prosiła dać panu znać gdzie jest – powiedziała pani doktor, z
małym smirkiem, błądzącym po ustach. Musiała go wziąć za chłopaka Dagmary.
- Jak widać
już wiem – odparł. – Tak szybko się obudziła? – nie był za dobry w medycynie i
leczeniu, ale wydawało mu się, że śpiączka była raczej długotrwałym procesem i
sądził, że bez wiedzy i pomocy Genowefy się nie obędzie.
- To rzeczywiście
trochę niespotykane, no, ale na całe szczęście nie ma jakiś poważnych
dolegliwości, oczywiście oprócz paru potłuczonych części ciała, ale znosi to
bardzo dobrze – dodała, klepiąc go po ramieniu. – Jak wyjdzie od niej drugi lekarz,
może pan wejść – zakończyła, odchodząc do kolejnego pokoju, do następnych
pacjentów.
Lekarz
wyszedł po niecałych pięciu minutach, kiedy w tym czasie pojawił się tu i
Krawat, który miał czekać na dole przed wejściem.
- Schowaj się
– polecił mu chłopak, kiedy brodaty doktor zaprosił chłopaka do środka. Jednak dopiero,
gdy mężczyzna zniknął na rogu Kasper wszedł z kotem, bo akurat na moment
korytarz zaświecił pustką, co było idealnym momentem na wpuszczenie Krawata.
To musiało być dla Dagmary
zaskoczeniem, kiedy ujrzała wpierw Krawata, dopiero za nim wszedł człowiek. Na
całe szczęście na razie leżała w pojedynczej sali, dlatego chłopak nie musiał
się przed nikim tłumaczyć. Dagmara przyzwyczaiła się, iż kot niemal wszędzie
towarzyszył brunetowi.
- Jak się
czujesz? – zapytał, ale dziewczyna zrobiła niepewną minę.
- Skąd dowiedziałeś się o wypadku? – miała słaby głos, ale jak widać wszystko pamiętała.
Kasper
odchrząknął.
- Naprawdę
sądzisz, że to był wypadek? Krawat nie wskakuj! – kot jakby przeczuwając, że
Dagmara była chora, wskoczył na jej łóżko, kładąc się obok, by choć trochę
umilić jej nastrój.
Dziewczyna
się uśmiechnęła, machając ręką, by go nie zabierał.
- Mikołaj go
widział, też zaraz tu będzie. To on wezwał karetkę i dał mi znać – opowiedział
jej pokrótce, co się wydarzyło.
- Musiał
skończyć W-F – mruczała do siebie, ale nie tak głośno jak Krawat, którego
pomruki słychać było w całym pomieszczeniu.
- Powiedział,
że to nie wyglądało na wypadek – drążył dalej Kasper.
Dagmara
wyglądała nad wyraz dobrze, zważywszy na fakt, że jakiś czas temu została
potrącona przez samochód. Miała opatrunek na czole, a w prawej ręce wbity wenflon,
do którego podłączona była kroplówka.
- Nie wiem,
mogłam bardziej uważać na pasach – zrzuciła winę na swoją nieostrożność, prawą
dłonią głaszcząc miękką sierść kota. Nie miała na razie ochoty analizować wypadek,
bardziej przejęta faktem, że miał on miejsce tuż pod blokiem Alana, a Mikołaj go
widział. Dla niej było to upokorzenie, nieważne, do kogo wina należała. Myślała
także o niedawno rozszyfrowanej tożsamości Daniela Lubomirskiego i o tym, jak o
mały włos nie zabiła ich oboje. Zastanawiała się, gdzie on był i co robił,
kiedy nagle stracił przytomność i kto mu pomógł, bo to, że wybudziła się tak
wcześnie, to nie było nic innego, jak interwencja osób trzecich. Żyła dzięki
niemu.
Pisałam właśnie komentarz, ale przez przypadek go skasowałam. Nadrobię go jutro, bo jest już późno. :) :) :)
OdpowiedzUsuńOk, rozdział ciekawy, aczkolwiek nie rewelacyjny. Trochę mało się działo. Ale nareszcie otrzymałam odpowiedzi na wiele nękających mnie pytań.
UsuńBardzo spodobał mi się fragment:
" - Co byś zrobił, gdyby nagle całe życie wywróciło ci się do góry nogami? – zapytała rudowłosa, udowadniając mu, że jeszcze nie śpi. Wspomnienie było jak żywe.
Kasper zaśmiał się. Patrzył na wprost siebie, na jezioro, na którym pływały białe, majestatyczne łabędzie.
- Chodziłbym po chmurach – powiedział bez krztyny kpiny w głosie. Spojrzał na roślinę zielną – wiechlinę zwyczajną, niczym zielony dywan rozciągniętą dookoła nich. – A trawę uznawałbym za tak nieosiągalną jak słońce. Spałbym na księżycu, całymi dniami oddając się ulubionemu zajęciu segregowania gwiazd.
- To by było twoje ulubione zajęcie? – zdziwiła się. Otworzyła oczy, jej zielone źrenice były powiększone, ciekawe tego, co jeszcze ma do powiedzenia.
- Tak – przyznał pewny swego. – Część zostawiłbym na ich miejscu, bo są zbyt jasne i dalekie, by je złapać. Drugą połowę zrabowałbym do wielkiego worka.
- Po co? – jej głos był przyjemny, melodyjny. Jej głos mógł porywać tłumy, bądź koić zlęknionych. Ten głos był marzeniem polityków, marzeniem osób, które były żądne władzy. Kiedy było trzeba był cichy i śpiewny dla ucha, kiedy indziej twardy budził respekt.
- Żeby pokazać je ludziom, do których należą. Ta połowa nieszczęśników nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką moc w sobie noszą. Ich światło to te gwiazdy. Istnieją, co prawda, ale oddalone, nieodkryte i nigdy niewykorzystane, powoli się wypalą, dokładnie jak ty." Tak pięknie to napisałaś :')
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo Kasper i Wiktoria byli ze sobą związani. Poza tym strasznie dziwiło mnie zachowanie Kaspra wobec Krawata. Myślałam, że to jakiś magiczny kot, albo jakaś rzadka rasa, a teraz w końcu zrozumiałam, że zwierzak po prostu przypomina mu o Wiktorii. Po raz pierwszy naprawdę zrobiło mi się smutno z powodu śmierci dziewczyny.
Chciałabym także dowiedzieć się więcej na temat Mikołaja. To chyba postać, o której wiem najmniej (nie liczą przeznaczonego Dagmarze), no i...jest taki tajemniczy.
Mam nadzieję, że Dagmara szybko wróci do zdrowia i nie będzie miała żadnych kłopotów z powodu wypadku.
Życzę dużo weny i pozdrawiam,
Ambitna
Dziękuję za komentarz, to bardzo miłe, że chciało Ci się go napisać ponownie :)
UsuńRozdział bardzo mi się podobał i niecierpliwe czekam na następny. Życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńArya V.
Dziękuję za komentarz :)
UsuńZgodzę się z Ambitną, mało się działo w tym rozdziale. Bardzo podoba mi się wniosek Dagmary - żyje dzięki osobom trzecim i aż jestem ciekawa dzięki komu konkretnie :D.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej mnie ciekawi rola Krawat. Dowiemy się kiedyś czegoś o nim?
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy,
Merc. (Od Mercenary)
W najbliższym czasie nie będzie informacji o Krawacie, ale w przyszłości kto wie :) Dziękuję.
UsuńMoim skromnym zdaniem Krawat ukradł ten rozdział. Jest takim małym zwycięzcą. Mam pytanie odnośnie tego, bo być może przeoczyłem informacje skąd się znalazł w rezydencji. Wychodzi na to, że był bardzo malutki jak Wiktoria żyła, więc może był jej kotkiem, co?
OdpowiedzUsuńTeraz wychodzi na jaw, dlaczego Kasper był za tym, by Wiktoria przeżyła, by jej nie zabijać. Być może historia się powtórzy i Daniel także zauroczy się w Dagmarze na tyle by ją chronić?
Co do Alana to mam bardzo złe przeczucia.
Nie, Krawat nie należał do Wiktorii. Byłą wzmianka o tym, że to kot Genowefy, ale to Kaspra wybrał sobie na swojego Pana :)
Usuń