piątek, 6 listopada 2015

Lamiae: Rozdział 28

GÓRA BROCKEN


- Do Niemiec? – szatynka nie potrafiła ukryć zdumienia. Jej brwi podjechały wysoko. – Naprawdę aż tak daleko trzeba pojechać, żeby się spotkać z innymi pobratymcami?
- Mówisz tak, jakbyśmy były zwierzętami, nie ludźmi – zarzuciła jej Sandra, która ostatnio zbyt spoufaliła się z szatynką, co też nie omieszkała zauważyć Arleta, pytając co się stało, że dziewczęta ze sobą normalnie rozmawiają. Czarnowłosa odbąknęła, że nic, że wszystko jest po staremu i przy Arlecie znów sprawiała wrażenie jak gdyby wciąż nieustannie przeszkadzało jej towarzystwo Dagmary.
- Nie miała nic złego na myśli – pośpieszyła w jej obronie blondynka. Laura, która jako jedyna stała obok wiekowego zegara ściennego na rogu pokoju, milczała.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz jechać – zaproponowała Dagmarze sugestywnie Sandra, co wskazywało na to, że może ona zostać z Alanem w Kielcach, podczas gdy ona będzie pilnowała Arlety na spotkaniu czarownic.
- Tak, chyba jednak zostanę – przytaknęła Dagmara.
- Ja też nie mogę jechać – dodała od siebie Laura, wyjawiając co myślała o całej idei. – Ciocia powiedziała, że na górze Brocken obowiązek mają spotkać się tylko starsze czarownice, te, które już czynnie uprawiają magię. Dla innych jest to jedynie propozycja.
- Ja jeszcze w ogóle nie uprawiam – przypomniała szatynka, lekko przygnębionym głosem. Już nie raz marzyła, by moc w końcu dała o sobie znać.
- Ja zaczynam – kontynuowała Laura. – Ale mam urodziny siostry, co miałabym powiedzieć? Jakiej wymówki użyję, że muszę opuścić jej przyjęcie i miasto?
Dagmara wiedziała, że Laura jako jedyna z tego towarzystwa miała siostrę, z którą była bardzo zżyta. Siostra ta nie była jej siostrą bliźniaczką, dzielił je bowiem ponad rok, ale były praktycznie nierozłączne, a co więcej wyglądały niemal identycznie. Z tego co mówiła Laura, Diana nie miała jednak żadnych mocy. Ten fakt bardzo skomplikował relacje obu dziewczynom – Laura nie mogła przyznać się Dianie o pozalekcyjnych zajęciach, czego bardzo żałowała, z kolei Diana coraz częściej o to pytała.
- Nie, masz rację, idź na urodziny siostry – poradziła Arleta. Nienawidziła, gdy błahe problemy poróżniały osoby. Dla niej najważniejsza była zgoda.
- W końcu to jej dzień – dodała Sandra, na co Laura uśmiechnęła się w podziękowaniu.
Sandra była już czarownicą, której ciężko byłoby wymigać się od spotkania. Arleta na pewno dałaby radę wymyślić ważki powód, dla którego musiałaby zostać, gdyby nie termin jej urodzin, który miał być po raz enty omówiony na wyjeździe. Na to liczyła też czarnowłosa, że w końcu dzięki temu pozna zarys planu Alana.
- To by nawet dziwnie wyglądało, gdybym pojechała – skwitowała szatynka, na co Sandra prychnęła.
- Co jak co, ale towarzystwa w jakim zostaniesz ci nie zazdroszczę.
Jak zwykle podczas takich wyjazdów, rezydencji pilnował Kasper z kotem, co mogło Sandrze przeszkadzać, skoro nie pałała uczuciem do żadnego z nich. Dagmara jednak miała dobry kontakt z Kasprem od samego początku, a i z Krawatem układało się nieźle od czasu wydarzeń w tunelach.
- Ja nie narzekam – rzekła, spoglądając na Sandrę, która odgarnęła włosy do tyłu, jak zawsze w sytuacji, gdy chciała uniknąć komentarza.
Była połowa lutego, tego niezwykle krótkiego miesiąca. Sandra z Dagmarą zaprzestały swojej misji śledczej na rzecz wyjazdu, koncentrując na nim całą uwagę. Sandra miała za zadanie zająć się Arletą (to znaczy wypytać ile się dało), Dagmara Alanem (o ile będzie skłonny cokolwiek zdradzić) oraz nieustannym zapachem lawendy unoszącym się w domu. Już dawno wywnioskowały bowiem, iż lawenda miała coś wspólnego z dniem urodzin Arlety, gdyż Genowefa reagowała bardzo nerwowo, pytana za każdym razem, czemu znikała sama na parę godzin w kuchni.

***

Dzień po wyjeździe Arlety, Sandry i Genowefy do Niemiec, Dagmara zaczęła wcielać w życie swój plan. Jej zamysł był niesamowicie prosty, opierał się na zasadzie skorzystania z zaproszenia Alana i pod pozorem szukania jej przeznaczonego, miała sprowadzić tor ich rozmowy na temat Arlety. 
Po jej myśli ułożyła się obecność Alana w szkole. Niestety, w budynku był także i Mikołaj, który z kolei nic nie wiedział o chłopaku, który był jej przypisany (miała nadzieję, że Alan nic mu nie zdradził), dlatego musiała być dyskretna.
Mikołaj mieszkał z Alanem, dlatego na pewno miał z nim dziś wrócić samochodem. Dagmara planowała zatem dojechać autobusem, dlatego wiedząc, że na pewno nie zdąży powrócić do szkoły na czas, powiedziała Kasprowi, by dzisiaj po nią nie przyjeżdżał, bo ma jeszcze coś do załatwienia. Chłopak długo opierał się, ale w końcu skapitulował, po wyciągnięciu przez Dagmarę działa, że przecież ostatnio, kiedy nie miał samochodu, także wracała sama i nic złego się nie stało. Powiedział jednak, że cały czas będzie pod telefonem i że jeśli będzie chciała, może do niego zadzwonić, a on od razu po nią przyjedzie.
Kochany Kasper – pomyślała, na wspomnienie jego słów. Była to jedna z niewielu osób,  wśród których czuła się naprawdę sobą. Kiedy była potrzeba rozmawiali dużo, ale były i momenty, gdy całą drogę do szkoły milczeli i żadne z nich nie uważało tę ciszę za krępującą.
     Tak jak się spodziewała, Alan ciągle przebywał w towarzystwie wesołego kolegi Mikołaja i o ile wcześniej nie mogła rozdzielić Arlety i Alana, tak teraz miała nawet poważniejszy problem – usunąć na moment chłopaka.
- Co jest piękna? – zapytał Mikołaj, kiedy akurat przeszła koło nich. – Co się tak tu pląsasz?
- Przyzwyczaiła się – zakpił Alan, dając jej do zrozumienia, że domyślił się dlaczego w ostatnich dniach nie odstępowała jego i Arlety na krok.
Zignorowała jego kąśliwą uwagę.
- Chciałam zapytać czy pamiętasz o propozycji, którą mi złożyłeś? – zapytała w kierunku blondyna. Popatrzyła na Mikołaja, ale ten tylko się uśmiechał.
- Propozycji? – Alan podniósł jedną brew. – Możesz mi ją jednak przytoczyć?
Znów zerknęła na Mikołaja. Chłopak wyszczerzył zęby.
- Przecież ja wiem o wszystkim… wyjawił, po czym ściszając głos dodał poważnym tonem. – Nie mamy z Alanem sekretów.
No tak – pomyślała z naganą w głosie. A mówią, że to kobiety są pleciugami.
- Chciałabym zobaczyć spis treści wszystkich członków Zgromadzenia – szepnęła znów w stronę Alana, rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje.
- Ach tak, rzeczywiście padła taka propozycja – jego słowa coraz bardziej działały jej na nerwy. Może liczył, że tym zachowaniem ją sprowokuje i powie, żeby szedł do diabła, że sama da sobie radę znaleźć swego przeznaczonego jej chłopaka. Ale nie, ona nie mogła tego zrobić. Zmełła w ustach przekleństwo, udając, że nic ją nie zraziło i dalej jest w stanie pojechać do bloku „Opactwa Northanger”.
- Jeżeli masz ochotę, możemy przeszukać bazę nawet i dziś – powiedział po chwili ciszy, na co chętnie przystanęła.
- Dobrze, o której mam przyjechać? – zapytała poważnie, ale chłopcy popatrzyli na nią jakby była kosmitką.
- Po francuskim pojedziesz ze mną – odparł Alan, jakby to zdanie było oczywiste.
- Ja i tak zostaję na w – f – oświadczył Mikołaj, kiedy przyszła sędziwa pani od historii i uczniowie zaczęli wlewać się do klasy.
- Od kiedy ty chodzisz na w-f? – zadała pytanie Mikołajowi, ale ten uśmiechnął się tak cnotliwie, jak gdyby był zakonnicą.
- Od kiedy dowiedziałem się, że dziś gramy w nogę – odrzekł niewinnym głosem.
Nie drążyła jak dotarł do tej informacji. Osoby takie jak on, Alan czy Genowefa po prostu wiedziały więcej, a Dagmara, jako szara myszka, musiała się z tym faktem pogodzić. Może pewnego dnia i ona wejdzie w ich kręgi, o ile do tego czasu odkryje swoją moc i przez ową moc nie zginie. 

***

Alan przekręcił kluczyk w stacyjce i usłyszała pomruk odpalanego samochodu. Ferrari chłopaka nie należało do najwygodniejszych samochodów, jakimi zdarzyło jej się jeździć. Było nisko osadzone, przez co miała wrażenie jakby siedzenie tylko w niewielkim stopniu unosiło się nad ulicą. Chłopak jednak chyba był przyzwyczajony do takiego komfortu jazdy a jej nie wypadało się odezwać, skoro była tu tylko pasażerem, a gościem w bloku, do którego zmierzali.
- Niewygodnie ci – zauważył, kiedy przekręciła się odrobinę, wzdychając ciężko. Jej kolana były praktycznie na wysokości jej klatki piersiowej.
- Trochę – przyznała.
Nie odezwali się więcej do siebie przez całą podróż ze szkoły do mieszkania. Ulic, po których jechali ani miejsc, jakie mijali nie pamiętała, rozpoznała dopiero blok, gdy już znaleźli się bezpośrednio pod nim. Alan objechał apartamentowiec dookoła, wjeżdżając na podziemny parking. Nie jeździł jak Kasper, a jednak jego styl jazdy trochę przypominał brawurę chłopaka. Gdy była potrzeba, naciskał mocniej gaz, lawirując na pasach między samochodami, a gdy nie było to wymagane, jechał przyzwoicie, ograniczając prędkość do dziewięćdziesięciu, co i tak dużo przekraczało dopuszczalną normę w mieście.
- Jesteśmy – zakomunikował, parkując. Samochód postawił pomiędzy dwoma innymi pojazdami, ale nie pytała, czy oba należały również do niego. Jeden z nich był kabrioletem, drugi był wielkim, niepraktycznym w mieście samochodem terenowym.
Ostrożnie wysiadła, uważając, by przypadkiem nie uderzyć drzwiami o samochód obok; podejrzewała, że nawet nie byłoby ją stać na odkupienie uszkodzonej części.
- Chodź – polecił jej, sam podążając przodem.
Poprowadził ją do windy. Wystukał szybko jakiś kod, który przypominał kod do domofonu i już po paru sekundach dźwig otworzył się. Nie wiedziała czego spodziewać się za drzwiami. Jednak to, co zobaczyła w pewnym sensie przypominało wyobrażenia o luksusie. W windzie lustra były wyłożone na każdej z czterech ścian, tak, że nie sposób było na siebie nie patrzeć. Światło wydobywało się z sufitu, z dziurek wielkości orzecha laskowego, oświetlając małą przestrzeń w środku.
Zachęcona jego gestem ręki, wkroczyła pierwsza do windy, zauważając, że na podłodze znajdował się wyłożony na całej powierzchni burgundowy dywan. Miała nadzieję, że nie zostawi na nim wielkich śladów butów przez roztapiający się śnieg. Wszedł za nią, po czym nacisnął guzik z jakimś numerem.
- Masz pomysł jak znaleźć tego wybranka? – zapytał ją, ale Dagmara od razu sprostowała:
- To nie wybranek, tylko przeznaczenie.
Alan nie widział różnicy:
- Zwał jak zwał.
Wolała mu nie wyjaśniać podstawowej różnicy pomiędzy dwoma terminami. Pokiwała przecząco głową. Bo i nie miała pomysłu jak znaleźć chłopaka. Tak naprawdę priorytetem dla niej było dowiedzenie się, co knuł Alan, dopiero potem miała zająć się nieznajomym chłopakiem.
- Wiem, że jest z Warszawy i musi mieć rocznikowe siedemnaście lat – obwieściła. Nie sądziła, by Zgromadzenie liczyło setki chłopców z Warszawy w jej wieku, więc to były dwie, podstawowe informacje, które eliminowały zapewne dużą większość członków.
- Rzadko kto załącza zdjęcia – poinformował ją, co powinno być dla niej chyba ciosem, bo patrzył na nią, jakby czekał na jej reakcję.
- Szkoda – mruknęła, zastanawiając się, czy on aby jej nie sprawdzał. Musiał podejrzewać, że jej prawdziwe intencje przybycia dopiero miała ujawnić. Chodziło jej przecież nie o tego chłopaka, a o Arletę – Alan miał zwężone oczy, czając się za nią, jak gotowy do ataku jaguar.
Winda stanęła. Musieli wjechać wysoko, bo parę razy przytkały jej się uszy. Spoglądając w bok, zauważyła, że się nie myliła – zatrzymali się na ostatnim piętrze dwudziestopiętrowego bloku.
- Ty przodem – gdy drzwi windy uchyliły się, pierwsze co zobaczyła to wielkie, żywe, czerwone róże w holu, które stały poukładane w wiklinowym koszu. Zobaczyła żyrandol z setek kryształków podświetlonych nad nią. Dywan, w kolorze czerwonym, prowadził do kolejnego korytarza, a ten do schodów, które można było podziwiać z balustrady, zdobione zapewne w stylu któregoś z Ludwików Burbon.
Schody przypominały jej trochę piękną scenę z Titanica, kiedy to główna heroina schodzi z klatki schodowej w sięgającej ziemi błyszczącej sukni do witającego ją na dole przystojnego Di Caprio. Miała nieodparte wrażenie jakby projektant, a później dekorator wnętrz, właśnie na tej scenie opierali się, tworząc ten wielki, luksusowy penthouse.
- To moje mieszkanie – udzielił jej informacji, na pytanie, kto tu mieszka. – Kiedyś należało do rodziców, ale skoro ja tu częściej przebywam, wysiedliłem ich parę pięter niżej – dodał znudzony, podchodząc do kanapy jakby rozważał, czy się na nią nie rzucić.
- Baza danych jest w laptopie – rzekł, nagle zmieniając zdanie. Jego wzrok padł teraz na piękne, zachowanym w nienagannym stanie biurko, na którym spoczywał włączony komputer. Podszedł do niego, wpatrzony w jego widok jakby był pod wpływem hipnozy.
Dagmara uczyniła podobnie – także podeszła, przemierzając kilkanaście metrów, do biurka, które stało pod oknem.
- Mogę zacząć? – wysiliła się na grzeczność. Wiedziała, że na razie nie może poruszyć tematu Arlety, musiała uśpić jego czujność.
- Nie mam w zwyczaju zostawiać włączony komputer – oznajmił jej jednak. – Nie, na pewno go wyłączyłem – mówił do siebie, dotykając myszki. Komputer wyraźnie chodził, słychać było cichutki szum wiatraczka, choć ekran był przygaszony. Alan wpisał hasło do laptopa.
- Ktoś tu był? – przestraszyła się, raptownie odwracając, jakby chciała upewnić się, czy aby na pewno byli sami.
- Tak – potwierdził. – I to ktoś z Rady, tylko oni znają hasło do tego komputera – chłopak wszedł do foldera, najpierw jednego, potem następnego, wpisał jeszcze raz jakiś klucz zabezpieczeń, po czym odwrócił się do niej. – Oto baza – odsunął się, dając jej przejść koło siebie. – W pierwszej karcie wpisujesz kryteria, w następnych są już uporządkowane alfabetycznie osoby. Powodzenia.
- A ty? – jęknęła, gdy cofnął się, ustępując jej miejsca.
- Pójdę sprawdzić kamery, kto tu wchodził – odparł, na co znów jęknęła. Po pierwsze nie chciała zostać sama, z powodu możliwego włamania, po drugie nie mogła, bo tylko Alan mógł zdradzić jej swój plan.
- Spokojnie, nikogo już tu nie ma – pocieszył ją, uśmiechając się półgębkiem. – Ktokolwiek tu był, znalazł, czego szukał i już poszedł – wiedziała, że celowo chciał wyjść, by nie przebywać z nią w jednym pomieszczeniu.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Miał naprawdę ładne, szare oczy, takie w których łatwo byłoby się rozpłynąć. Ten kolor był rzadko spotykany, ale jemu pasował.
Pokiwała głową, na co blondyn przerwał kontakt wzrokowy. Wszedł po schodach na górę. Musiała przyznać, że do Di Caprio z filmu niczego mu nie brakowało. Miał ten sam typ urody, tak samo intrygujący, świeży wygląd młodzieńca.
Skup się! – wrzasnął na nią głosik w głowie. Skoro już tu była z bazą członków Zgromadzenia wyciągniętą jak na dłoni, musiała z tej szansy skorzystać. Mimo to, poczuła niedosyt, bo zamiast ekscytacji, że pozna nazwisko jej „przeznaczonego”, ona zachwycała się nad porównywaniem Alana do aktora. O ile poznasz to nazwisko… – znów zrugał ją ten sam głos wewnątrz niej. 
Spojrzała na bazę. Szansa, że znajdzie owego chłopaka naprawdę nie sięgała połowy. Przypatrzyła się wytycznym: Imię, nazwisko, wiek, ulica, miejscowość/miasto… Przy wieku wpisała siedemnaście, przy mieście Warszawa. Więcej danych nie znała. Wcisnęła enter. Na stronie zostały ukazane ze dwie osoby ze zdjęciem, które od razu wykluczyła, z powodu niepodobieństwa do chłopaka, z którym rozmawiała w wąwozie. Reszta osób zdjęć załączonych nie miała. Na całe szczęście chłopców z Warszawy w jej wieku było dwudziestu, czyli nie za wielu. Na dodatek do każdego przypisana była ulica, a ona, jako rodowita Warszawianka, znała bądź kojarzyła większość. Jej przeznaczony chłopak miał mieszkać na Powiślu, jeśli wierzyć jego słowom, co znacznie zwężało obszar poszukiwań. 
Estońska – przeczytała, kręcąc głową. Nie, to Praga. Korotyńskiego, nie też nie… To Ochota. Grzybowska – Wola, Bitwy Warszawskiej – znów Ochota. Mineralna… Nie znam, dalej Narbutta – Mokotów.
- Ulica Dobra – powiedziała do siebie, już na głos. – Dobra, to na pewno Powiśle. – Przeniosła wzrok na osobę, która mieszkała na ulicy Dobrej. - Karol Woźniak – przeczytała. Skrzywiła się, jakby ktoś polał jej do wypicia nalewkę z piołunu. - On nie może tak się nazywać – imienia Karol po prostu nie znosiła, odkąd chłopak o tym imieniu przez całą podstawówkę miał w zwyczaju ciąganie jej za włosy, gdy tylko ją zobaczył. Wszystko skończyło się z wielkim hukiem, kiedy pod koniec roku, tuż przed zakończeniem klasy szóstej, Karol znów pociągnął ją za kucyk, na co ona odwróciła się i dłużej nie wytrzymując, uderzyła go z całej siły w policzek na lekcji. Jej mama została wezwana do dyrekcji, ale Karol do końca semestru trzymał się od niej już z daleka. Ktoś o takim imieniu miałby być jej przeznaczony?
- Kowieńska – przeczytała kolejną ulicę, którą ni w ząb nie kojarzyła. – J. Zajączka, sto procent Żoliborz. Chełmska, to Mokotów… Komedy, nie wiem. 1 Sierpnia to chyba już Włochy, Marta tam mieszka… - tyle razy była na niektórych z tych ulic, że wspomnienia nie mogły dłużej nie dawać o sobie znać. Na Chełmskiej brała korepetycje z angielskiego, na ulicy generała Józefa Zajączka mieszkała jej najbliższa koleżanka, u której często nocowała, a ulica Estońska była blisko jej własnego domu.
- Znalazłaś coś? – nawet nie zauważyła, kiedy przyszedł Alan. Na całe szczęście udało jej się nie podskoczyć na krześle.
- Nie skradaj się tak – wyrzuciła, mu, uspokajając serce, które momentalnie przyśpieszyło. Mimo że nie robiła nic, o czym by nie wiedział, poczuła się jak złapana na gorącym uczynku.
Chłopak zrobił zdziwioną minę – jego zdaniem wcale się nie skradał.
- Jeszcze nie – odpowiedziała na postawione przez niego pytanie. – Jest jeden na Powiślu, ale imię mi nie pasuje.
- Na Powiślu? – zainteresował się, zamiast jej wzmianką o niepasującym imieniu, która była bardziej osobliwa.
- Tak, wiem, że mieszka na Powiślu – przyznała. Przejechała myszką w dół strony, wertując kolejnych. – I jak monitoring? – przypomniała sobie, po co wyszedł.
- Tak jak się spodziewałem, ucięło nagranie sprzed dwóch godzin.
Dagmara oderwała się od laptopa.
- Czyli?
Alan wygiął kąciki ust do góry.
-  To znaczy, że ktoś się postarał, aby kamery nie działały akurat w tamtym momencie.
- Czy coś zginęło? – szatynka nie widziała, by Alan przeczesywał mieszkanie, otwierał jakieś sejfy i sprawdzał, czy wszystko było na swoim miejscu.
- Nie, tu chodziło o laptop, jestem tego pewien – nie chciał jej powiedzieć więcej. Przysunął sobie do niej krzesło i oparł się o nie wygodnie. Przymknął oczy. – Daj znać jak coś znajdziesz.
Pokiwała głową, choć przecież nie mógł tego zobaczyć spod przymkniętych powiek.
Alan, to było ładne imię. Nie znała jeszcze nikogo o takim imieniu. Żadnych skojarzeń. Takie imię nadawało się dla jej wymarzonego chłopaka. Ale było jeszcze jedno. Było imię, które podobało jej się tak po prostu i odkąd usłyszała, jak matka woła do małego chłopca na ulicy to imię, od razu przypadło jej ono do gustu. Kiedyś uważała, że jak będzie miała dziecko, nazwie tak i swoje.
Zwróciła się w stronę laptopa, klikając w pole: Imię. Wpisała, wystukując na klawiaturze imię Daniel.
Myślała, że intuicja ją zawiodła i że zaraz zostanie wyświetlony komunikat: brak wyszukiwania. Jednak nie, był chłopak w jej wieku o tym imieniu. Sięgnęła wzrokiem na ulicę, czytając łapczywie: Solec. Uśmiechnęła się, zwracając do tyłu.
- Solec, Powiśle – wyciągnęła rękę w stronę monitora, spostrzegając, że Alan miał już otwarte oczy. Nie wiedziała tylko jak długo. - Daniel Lubomirski – przeczytała. – Nazywa się Daniel Lubomirski.
- Skąd wiesz, że ma na imię Daniel? – zapytał. Przecież sama powiedziała mu jeszcze nie tak dawno temu, że nie zna nic oprócz miejscowości i wieku.
- Podoba mi się to imię – przyznała szczerze. Zmarszczyła nos, przyglądając się uważnie. – Tylko to nazwisko… Sama nie wiem…
- Nie podoba ci się? – zapytał zdziwiony. – Przecież jest szlacheckie – wypluł, jakby gardził wszystkim, co posiada jakąkolwiek wartość historyczną.
- Ee tam szlacheckie – zaśmiała się. – Nazwisko jak nazwisko – skłamała. Nazwisko było same w sobie ZBYT ładne. To jej nie pasowało. Z drugiej strony, jakie inne nazwisko pasowałoby do chłopaka, którego widziała. Miał w sobie coś ze szlachcica.
- Szukasz dalej, czy koniec i idziesz? – gdyby każdy miał coś z jego gościnności, ludzie w ogóle nie odwiedzaliby siebie nawzajem.
- Nie, to na pewno on – powiedziała z pewnością w głosie, na co blondyn wzruszył ramionami:
- Skoro to wiesz.
- Tak, tylko… – zacięła się. Temat Arlety wciąż leżał odłogiem, nieporuszony. Idąc tu, miała nadzieję, że Alan zarzuci jej, iż wciąż kręci się wokół blondynki i że przez to on nie może z nią normalnie dyskutować. To byłoby dobrą iskrą do wzniecenia pożaru – ich konwersacji. Niestety, musiała walić prosto z mostu, zamiast owijać w bawełnę. – Chciałabym cię zapytać o twój plan. Urodziny Arlety są za jakieś trzy miesiące, a ja, Kasper czy Sandra go nie znamy. Możemy ci pomóc – o ile każdy mógł rzeczywiście pomóc, tak jej pomoc ograniczała się do robienia tych przyziemnych zajęć. O magii nie miała jeszcze zielonego pojęcia.
- Najlepiej pomożesz, jak nie będziesz się w to mieszać – wstał z krzesła, z wolna przemierzając pokój. - Nic nie możecie zrobić – ciągnął, jakby zastanawiając się czy faktycznie żadnych obowiązków nie mógłby im powierzyć.
- Naprawdę nic? – jej rzednąca mina mówiła za nią. – A może jednak? Przecież wszyscy chcemy tego samego, dlaczego nie możemy działać wspólnie? – próbowała nie podnosić głosu, jednak jego upór wyzwalał u niej wolę walki. Także wstała z krzesła, zaciskając pięści.
- Nic albo nie, macie nie przeszkadzać – poprawił się, przemierzając po raz drugi salon, w którym przebywali. – Arleta będzie bezpieczna, jeśli pozwolicie mi robić, co zaplanowałem.
- Kiedy ja nie znam planu – jęknęła. Już nie mówiła w liczbie mnogiej, mówiła o sobie. To jej zależało, aby pomóc. Śmierć matki była dla niej przeżyciem, z którym do tej pory nie umiała sobie należycie poradzić. Patrzyła na jej cierpienie i nie umiała temu zelżeć. Dlatego tak mocno zależało jej na pomocy Arlecie. By mogła zaradzić, by mogła się przydać. Do tego była jeszcze w posiadaniu pamiętnika Wiktorii i każdy jej dzień zaczynał się lub kończył (w zależności, w której części dnia go czytała), od śmierci rudowłosej. Przez parę miesięcy wciąż żyła z piętnem śmierci, kir wlókł się za nią jak czarny tren.
Alan oparł się o najbliższą ścianę. Nie wiedziała, co było bielsze, czy jego twarz czy właśnie ta goła ściana.
- Nie musisz go znać, wystarczy, że mi zaufasz – wolała nie wtrącać, że z tym zaufaniem to u niej różnie bywało. Raz mu święcie wierzyła, a drugim razem była pewna, że był zwykłym, obłudnym oszustem. – Kiedy mówię, że nic jej nie będzie, to nie kłamię. Ja w to wierzę. Mam wszystko opracowane, plan nie zawiedzie.
Nie była aż tak przekonana jak on. Wzbiła wzrok do nieba, nie rozumiejąc, dlatego nie łatwiej byłoby mu podzielić się wiedzą.
- Posłuchaj – spróbował ponownie. Nic na jego twarzy nie zdradzało ani cienia jakichkolwiek negatywnych emocji. – Ja nie mogę pozwolić, by plan przeciekł. Jest zbyt wiele niepewnych miejsc, zbyt wiele niewiadomych.
- Masz na myśli nas – wyrzuciła mu. – Myślisz, że ja, Sandra, Kasper czy Laura zaszkodziłybyśmy Arlecie? To śmieszne.
- Może niespecjalnie, ale nie mogę podjąć tego ryzyka.
Dagmara pokiwała głową z niedowierzaniem. A więc o to chodziło od samego początku. Nie miała ochoty wydrzeć się na niego, żądając od niego planu, bo i tak to by najprawdopodobniej nie poskutkowało. Wszystko już sobie ułożył i po jego wyrazie twarzy widziała, że nic tego pomysłu na świecie nie zmieni. Bliscy Arlety będą musieli poczekać cierpliwie do dnia jej urodzin, życząc szczęścia na przeżycie. I wtedy właśnie słowa Sandry mówiącej, że od Alana oczekuje się, iż zabije przeznaczoną, bo jest on członkiem Rady i że od takich osób wymaga się więcej, uderzyły w nią jak obuchem. Jak on ma zostawić ją przy życiu? Nawet jeśli to zrobi, już do końca jej dni będą musieli się ukrywać, do końca pilnować i oglądać się za ramię, bo Rada jakoś za tę zniewagę się zemści.
- Gdzie się podziało twoje zaufanie? – zapytała cicho, choć była pewna, że jej pytanie do niego dotarło. – Dziękuję za udostępnienie bazy – rzuciła jeszcze na odchodnym, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Na korytarzu usłyszała jego głos.
- Tylko nie afiszuj się z tym za bardzo – zalecił jej, kiedy podeszła do windy.
Za chwilę go zobaczyła. Wiedział, że nie miała kodu, który otwierał windę.
- Trafisz sama? – zapytał.
- Pewnie, że tak – mimo iż udawała kozaka, wcale takim chojrakiem nie była. Najwyżej zapyta przechodniów na ulicy jak dotrzeć stąd bezpośrednio na Kusocińskiego.
Nigdy nie śpieszyła się tak bardzo jak teraz, by wydostać się z bloku. Była zła i sfrustrowana, bo oczywiście, jak to ostatnio bywało, niczego się nie dowiedziała, a zegar dalej chodził. Wskazówki zmieniały swe położenie, a temat tajemniczego planu dalej pozostawał wielką niewiadomą. Do tego dziś dotarło do niej, iż cokolwiek nie zrobi (podsłuchiwanie, proszenie, czy nawet błaganie), nic nie będzie w stanie zmienić decyzji Alana o uwzględnieniu jej w planie utrzymania Arlety przy życiu. Jedynym pocieszeniem mógł być fakt, że Genowefa i sama zainteresowana znały główne hasła tego planu. Gorzej z fundamentami, bo te znał tylko blondyn.
Wyszła na powietrze, w oddali wyławiając przystanek autobusowy w stronę centrum miasta. Jakiś inny autobus z wolna nadjeżdżał, ale nie w stronę, która ją interesowała. Podeszła spacerem do ulicy, autobus właśnie ją minął, zatrzymując się niedaleko na przystanku. Rozejrzała się na pasach. Jakiś miły kierowca właśnie się zatrzymywał, dlatego podziękowawszy mu ruszyła przed siebie. Nastąpił szybki rzut oka na drugi pas, samochód był w oddali.
Zdążę przejść – pomyślała, ale to było ostatnie, co przeszło jej na myśl. Znajdowała się na przejściu dla pieszych, na tak zwanej zebrze, a samochód nawet nie zwolnił; kierowca przeciwnie dodał gazu. Jej zdziwienie musiało wciąż wykwitać na twarzy, gdy usłyszała złowieszczy pisk opon hamowanego pojazdu i wpadła wprost pod maskę jadącego Volkswagena. Samochód uderzył w nią z impetem, poczuła silne mdłości i rwące skurcze w żołądku, a potem straciła kontakt z rzeczywistością spadając z maski samochodu na asfalt.

11 komentarzy:

  1. Jak można tak kończyć rozdział !? To tak wstępnie. Rozdział jak zwykle dobrze napisany :)
    (pierwszy mój komentarz na twoim blogu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, cieszę się, że postanowiłaś/postanowiłeś tym razem skomentować. Przynajmniej wiem, że publikowanie moich opowiadań ma sens :)

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle świetny. Ale jak mogłaś tak potraktować Dagmarę? Teraz biedaczka wyląduje w szpitalu :'(

    OdpowiedzUsuń
  3. Oberwała Dagmara = oberw Daniel. Zgaduje, że powstanie niezłe zamieszanie :d.
    Mmm... Daniel... Syn mojej mamy chrzesnej ma tak na imię :).
    Wydaje mi się, że Dagmara w rzeczywistości zna swego Przeznaczonego od dawna.
    Nie wiem czemu, ale trochę szkoda mi Alana. Może właśnie jego brak zaufania jest tego powodem.
    No i mam małą, malutką teorię. Ten wypadek sprawi, że obudzi się jej moc :d.
    Pożyjemy, zobaczymy :).
    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, trochę racji masz, ale nie powiem w czym :)

      Usuń
    2. Chyba się domyślam gdzie mam truszkę racji :D.

      Usuń
  4. No nie, naprawdę?! :O
    Naprawdę mogłabym się spodziewać wszystkiego, ale nie tego! Biedactwo...
    Myślałam, że Alan wyjawi cokolwiek Dagmarze, jakiś malutki szczególik, który pomoże jej w rozwikłaniu tego wszystkiego, co się wokół niej dzieje albo przynajmniej w dopasowaniu kilku rzeczy. No cóż, czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alan jest bardzo skryty, także on niewiele jej powie póki co :)

      Usuń
  5. uczyniła ponownie - podobnie
    Moment, gdy napisałaś, że Mikołaj i Alan się nie rozdzielają, to skojarzyli mi się z dwoma papużkami nierozłączkami, a potem było słowo pleciugi, no to od razu się zacieszyłem, bo to idealne imię dla papugi - Pleciuga! xD
    Przepraszam, że tak plotę trzy po trzy, ale chyba mnie zmęczenie dopadło. Rozbawiła mnie też wzmianka o gościnności Alana.
    Obawiam się oczywiście o Arletę i nie ufałbym Alanowi będąc na miejscu wiedźm.
    Ktoś poluje na Dagmarę? Czyżby ten Daniel? A może ktoś zupełnie inny...

    Pozdrawiam i postaram się jutro całość nadrobić, by mnie ciekawość nie połknęła w całości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błąd już poprawiony, dziękuję :)
      Jak przeczytasz te rozdziały, które są wrzucone na bloga, to się już dowiesz, kto poluje na Dagmarę - fajnie, to ująłeś, tak na marginesie :)

      Usuń