GÓRA BROCKEN
- Do Niemiec? – szatynka nie potrafiła ukryć
zdumienia. Jej brwi podjechały wysoko. – Naprawdę aż tak daleko trzeba
pojechać, żeby się spotkać z innymi pobratymcami?
- Mówisz tak, jakbyśmy były zwierzętami, nie ludźmi –
zarzuciła jej Sandra, która ostatnio zbyt spoufaliła się z szatynką, co też nie
omieszkała zauważyć Arleta, pytając co się stało, że dziewczęta ze sobą
normalnie rozmawiają. Czarnowłosa odbąknęła, że nic, że wszystko jest po
staremu i przy Arlecie znów sprawiała wrażenie jak gdyby wciąż nieustannie
przeszkadzało jej towarzystwo Dagmary.
- Nie miała nic złego na myśli – pośpieszyła w jej
obronie blondynka. Laura, która jako jedyna stała obok wiekowego zegara
ściennego na rogu pokoju, milczała.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz jechać – zaproponowała
Dagmarze sugestywnie Sandra, co wskazywało na to, że może ona zostać z Alanem w
Kielcach, podczas gdy ona będzie pilnowała Arlety na spotkaniu czarownic.
- Tak, chyba jednak zostanę – przytaknęła Dagmara.
- Ja też nie mogę jechać – dodała od siebie Laura,
wyjawiając co myślała o całej idei. – Ciocia powiedziała, że na górze Brocken
obowiązek mają spotkać się tylko starsze czarownice, te, które już czynnie
uprawiają magię. Dla innych jest to jedynie propozycja.
- Ja jeszcze w ogóle nie uprawiam – przypomniała
szatynka, lekko przygnębionym głosem. Już nie raz marzyła, by moc w końcu dała
o sobie znać.
- Ja zaczynam – kontynuowała Laura. – Ale mam urodziny
siostry, co miałabym powiedzieć? Jakiej wymówki użyję, że muszę opuścić jej
przyjęcie i miasto?
Dagmara wiedziała, że Laura jako jedyna z tego
towarzystwa miała siostrę, z którą była bardzo zżyta. Siostra ta nie była jej
siostrą bliźniaczką, dzielił je bowiem ponad rok, ale były praktycznie nierozłączne, a
co więcej wyglądały niemal identycznie. Z tego co mówiła Laura, Diana nie miała
jednak żadnych mocy. Ten fakt bardzo skomplikował relacje obu dziewczynom –
Laura nie mogła przyznać się Dianie o pozalekcyjnych zajęciach, czego bardzo
żałowała, z kolei Diana coraz częściej o to pytała.
- Nie, masz rację, idź na urodziny siostry – poradziła
Arleta. Nienawidziła, gdy błahe problemy poróżniały osoby. Dla niej
najważniejsza była zgoda.
- W końcu to jej dzień – dodała Sandra, na co Laura
uśmiechnęła się w podziękowaniu.
Sandra była już czarownicą, której ciężko byłoby
wymigać się od spotkania. Arleta na pewno dałaby radę wymyślić ważki powód, dla
którego musiałaby zostać, gdyby nie termin jej urodzin, który miał być po raz
enty omówiony na wyjeździe. Na to liczyła też czarnowłosa, że w końcu dzięki
temu pozna zarys planu Alana.
- To by nawet dziwnie wyglądało, gdybym pojechała –
skwitowała szatynka, na co Sandra prychnęła.
- Co jak co, ale towarzystwa w jakim zostaniesz ci nie
zazdroszczę.
Jak zwykle podczas takich wyjazdów, rezydencji
pilnował Kasper z kotem, co mogło Sandrze przeszkadzać, skoro nie pałała
uczuciem do żadnego z nich. Dagmara jednak miała dobry kontakt z Kasprem od
samego początku, a i z Krawatem układało się nieźle od czasu wydarzeń w
tunelach.
- Ja nie narzekam – rzekła, spoglądając na Sandrę,
która odgarnęła włosy do tyłu, jak zawsze w sytuacji, gdy chciała uniknąć
komentarza.
Była połowa lutego, tego niezwykle krótkiego miesiąca.
Sandra z Dagmarą zaprzestały swojej misji śledczej na rzecz wyjazdu,
koncentrując na nim całą uwagę. Sandra miała za zadanie zająć się Arletą (to
znaczy wypytać ile się dało), Dagmara Alanem (o ile będzie skłonny cokolwiek
zdradzić) oraz nieustannym zapachem lawendy unoszącym się w domu. Już dawno
wywnioskowały bowiem, iż lawenda miała coś wspólnego z dniem urodzin Arlety,
gdyż Genowefa reagowała bardzo nerwowo, pytana za każdym razem, czemu znikała
sama na parę godzin w kuchni.
***
Dzień po wyjeździe Arlety, Sandry i Genowefy do Niemiec, Dagmara zaczęła
wcielać w życie swój plan. Jej zamysł był niesamowicie prosty, opierał się na
zasadzie skorzystania z zaproszenia Alana i pod pozorem szukania jej
przeznaczonego, miała sprowadzić tor ich rozmowy na temat Arlety.
Po jej myśli ułożyła się obecność Alana w szkole.
Niestety, w budynku był także i Mikołaj, który z kolei nic nie wiedział o
chłopaku, który był jej przypisany (miała nadzieję, że Alan nic mu nie
zdradził), dlatego musiała być dyskretna.
Mikołaj mieszkał z Alanem, dlatego na pewno miał z nim
dziś wrócić samochodem. Dagmara planowała zatem dojechać autobusem, dlatego
wiedząc, że na pewno nie zdąży powrócić do szkoły na czas, powiedziała
Kasprowi, by dzisiaj po nią nie przyjeżdżał, bo ma jeszcze coś do załatwienia.
Chłopak długo opierał się, ale w końcu skapitulował, po wyciągnięciu przez
Dagmarę działa, że przecież ostatnio, kiedy nie miał samochodu, także wracała
sama i nic złego się nie stało. Powiedział jednak, że cały czas będzie pod
telefonem i że jeśli będzie chciała, może do niego zadzwonić, a on od razu po
nią przyjedzie.
Kochany Kasper –
pomyślała, na wspomnienie jego słów. Była to jedna z niewielu osób, wśród których czuła się naprawdę sobą. Kiedy
była potrzeba rozmawiali dużo, ale były i momenty, gdy całą drogę do szkoły
milczeli i żadne z nich nie uważało tę ciszę za krępującą.
Tak jak się spodziewała, Alan ciągle przebywał w towarzystwie wesołego
kolegi Mikołaja i o ile wcześniej nie mogła rozdzielić Arlety i Alana, tak
teraz miała nawet poważniejszy problem – usunąć na moment chłopaka.
- Co jest piękna? – zapytał Mikołaj, kiedy akurat
przeszła koło nich. – Co się tak tu pląsasz?
- Przyzwyczaiła się – zakpił Alan, dając jej do
zrozumienia, że domyślił się dlaczego w ostatnich dniach nie odstępowała jego i
Arlety na krok.
Zignorowała jego kąśliwą uwagę.
- Chciałam zapytać czy pamiętasz o propozycji, którą
mi złożyłeś? – zapytała w kierunku blondyna. Popatrzyła na Mikołaja, ale ten
tylko się uśmiechał.
- Propozycji? – Alan podniósł jedną brew. – Możesz mi
ją jednak przytoczyć?
Znów zerknęła na Mikołaja. Chłopak wyszczerzył zęby.
- Przecież ja wiem o wszystkim… – wyjawił, po czym ściszając głos dodał poważnym tonem. – Nie mamy
z Alanem sekretów.
No tak – pomyślała
z naganą w głosie. A mówią, że to kobiety
są pleciugami.
- Chciałabym zobaczyć spis treści wszystkich członków
Zgromadzenia – szepnęła znów w stronę Alana, rozglądając się, czy nikt nie
podsłuchuje.
- Ach tak, rzeczywiście padła taka propozycja – jego
słowa coraz bardziej działały jej na nerwy. Może liczył, że tym zachowaniem ją
sprowokuje i powie, żeby szedł do diabła, że sama da sobie radę znaleźć swego
przeznaczonego jej chłopaka. Ale nie, ona nie mogła tego zrobić. Zmełła w
ustach przekleństwo, udając, że nic ją nie zraziło i dalej jest w stanie
pojechać do bloku „Opactwa Northanger”.
- Jeżeli masz ochotę, możemy przeszukać bazę nawet i
dziś – powiedział po chwili ciszy, na co chętnie przystanęła.
- Dobrze, o której mam przyjechać? – zapytała poważnie,
ale chłopcy popatrzyli na nią jakby była kosmitką.
- Po francuskim pojedziesz ze mną – odparł Alan, jakby
to zdanie było oczywiste.
- Ja i tak zostaję na w – f – oświadczył Mikołaj,
kiedy przyszła sędziwa pani od historii i uczniowie zaczęli wlewać się do
klasy.
- Od kiedy ty chodzisz na w-f? – zadała pytanie
Mikołajowi, ale ten uśmiechnął się tak cnotliwie, jak gdyby był zakonnicą.
- Od kiedy dowiedziałem się, że dziś gramy w nogę –
odrzekł niewinnym głosem.
Nie drążyła jak dotarł do tej informacji. Osoby takie
jak on, Alan czy Genowefa po prostu wiedziały więcej, a Dagmara, jako szara
myszka, musiała się z tym faktem pogodzić. Może pewnego dnia i ona wejdzie w
ich kręgi, o ile do tego czasu odkryje swoją moc i przez ową moc nie
zginie.
***
Alan przekręcił kluczyk w stacyjce i usłyszała pomruk odpalanego
samochodu. Ferrari chłopaka nie należało do najwygodniejszych samochodów,
jakimi zdarzyło jej się jeździć. Było nisko osadzone, przez co miała wrażenie
jakby siedzenie tylko w niewielkim stopniu unosiło się nad ulicą. Chłopak
jednak chyba był przyzwyczajony do takiego komfortu jazdy a jej nie wypadało
się odezwać, skoro była tu tylko pasażerem, a gościem w bloku, do którego
zmierzali.
- Niewygodnie ci – zauważył, kiedy przekręciła się
odrobinę, wzdychając ciężko. Jej kolana były praktycznie na wysokości jej
klatki piersiowej.
- Trochę – przyznała.
Nie odezwali się więcej do siebie przez całą podróż ze
szkoły do mieszkania. Ulic, po których jechali ani miejsc, jakie mijali nie
pamiętała, rozpoznała dopiero blok, gdy już znaleźli się bezpośrednio pod nim.
Alan objechał apartamentowiec dookoła, wjeżdżając na podziemny parking. Nie
jeździł jak Kasper, a jednak jego styl jazdy trochę przypominał brawurę
chłopaka. Gdy była potrzeba, naciskał mocniej gaz, lawirując na pasach między
samochodami, a gdy nie było to wymagane, jechał przyzwoicie, ograniczając
prędkość do dziewięćdziesięciu, co i tak dużo przekraczało dopuszczalną normę w
mieście.
- Jesteśmy – zakomunikował, parkując. Samochód
postawił pomiędzy dwoma innymi pojazdami, ale nie pytała, czy oba należały
również do niego. Jeden z nich był kabrioletem, drugi był wielkim,
niepraktycznym w mieście samochodem terenowym.
Ostrożnie wysiadła, uważając, by przypadkiem nie
uderzyć drzwiami o samochód obok; podejrzewała, że nawet nie byłoby ją stać na
odkupienie uszkodzonej części.
- Chodź – polecił jej, sam podążając przodem.
Poprowadził ją do windy. Wystukał szybko jakiś kod,
który przypominał kod do domofonu i już po paru sekundach dźwig otworzył się.
Nie wiedziała czego spodziewać się za drzwiami. Jednak to, co zobaczyła w
pewnym sensie przypominało wyobrażenia o luksusie. W windzie lustra były
wyłożone na każdej z czterech ścian, tak, że nie sposób było na siebie nie
patrzeć. Światło wydobywało się z sufitu, z dziurek wielkości orzecha
laskowego, oświetlając małą przestrzeń w środku.
Zachęcona jego gestem ręki, wkroczyła pierwsza do
windy, zauważając, że na podłodze znajdował się wyłożony na całej powierzchni
burgundowy dywan. Miała nadzieję, że nie zostawi na nim wielkich śladów butów
przez roztapiający się śnieg. Wszedł za nią, po czym nacisnął guzik z jakimś
numerem.
- Masz pomysł jak znaleźć tego wybranka? – zapytał ją,
ale Dagmara od razu sprostowała:
- To nie wybranek, tylko przeznaczenie.
Alan nie widział różnicy:
- Zwał jak zwał.
Wolała mu nie wyjaśniać podstawowej różnicy pomiędzy
dwoma terminami. Pokiwała przecząco głową. Bo i nie miała pomysłu jak znaleźć
chłopaka. Tak naprawdę priorytetem dla niej było dowiedzenie się, co knuł Alan,
dopiero potem miała zająć się nieznajomym chłopakiem.
- Wiem, że jest z Warszawy i musi mieć rocznikowe
siedemnaście lat – obwieściła. Nie sądziła, by Zgromadzenie liczyło setki
chłopców z Warszawy w jej wieku, więc to były dwie, podstawowe informacje,
które eliminowały zapewne dużą większość członków.
- Rzadko kto załącza zdjęcia – poinformował ją, co
powinno być dla niej chyba ciosem, bo patrzył na nią, jakby czekał na jej
reakcję.
- Szkoda – mruknęła, zastanawiając się, czy on aby jej
nie sprawdzał. Musiał podejrzewać, że jej prawdziwe intencje przybycia dopiero
miała ujawnić. Chodziło jej przecież nie o tego chłopaka, a o Arletę – Alan
miał zwężone oczy, czając się za nią, jak gotowy do ataku jaguar.
Winda stanęła. Musieli wjechać wysoko, bo parę razy
przytkały jej się uszy. Spoglądając w bok, zauważyła, że się nie myliła –
zatrzymali się na ostatnim piętrze dwudziestopiętrowego bloku.
- Ty przodem – gdy drzwi windy uchyliły się, pierwsze
co zobaczyła to wielkie, żywe, czerwone róże w holu, które stały poukładane w
wiklinowym koszu. Zobaczyła żyrandol z setek kryształków podświetlonych nad
nią. Dywan, w kolorze czerwonym, prowadził do kolejnego korytarza, a ten do
schodów, które można było podziwiać z balustrady, zdobione zapewne w stylu
któregoś z Ludwików Burbon.
Schody przypominały jej trochę piękną scenę z
Titanica, kiedy to główna heroina schodzi z klatki schodowej w sięgającej ziemi
błyszczącej sukni do witającego ją na dole przystojnego Di Caprio. Miała
nieodparte wrażenie jakby projektant, a później dekorator wnętrz, właśnie na
tej scenie opierali się, tworząc ten wielki, luksusowy penthouse.
- To moje mieszkanie – udzielił jej informacji, na
pytanie, kto tu mieszka. – Kiedyś należało do rodziców, ale skoro ja tu
częściej przebywam, wysiedliłem ich parę pięter niżej – dodał znudzony,
podchodząc do kanapy jakby rozważał, czy się na nią nie rzucić.
- Baza danych jest w laptopie – rzekł, nagle
zmieniając zdanie. Jego wzrok padł teraz na piękne, zachowanym w nienagannym
stanie biurko, na którym spoczywał włączony komputer. Podszedł do niego,
wpatrzony w jego widok jakby był pod wpływem hipnozy.
Dagmara uczyniła podobnie – także podeszła,
przemierzając kilkanaście metrów, do biurka, które stało pod oknem.
- Mogę zacząć? – wysiliła się na grzeczność.
Wiedziała, że na razie nie może poruszyć tematu Arlety, musiała uśpić jego
czujność.
- Nie mam w zwyczaju zostawiać włączony komputer –
oznajmił jej jednak. – Nie, na pewno go wyłączyłem – mówił do siebie, dotykając
myszki. Komputer wyraźnie chodził, słychać było cichutki szum wiatraczka, choć
ekran był przygaszony. Alan wpisał hasło do laptopa.
- Ktoś tu był? – przestraszyła się, raptownie
odwracając, jakby chciała upewnić się, czy aby na pewno byli sami.
- Tak – potwierdził. – I to ktoś z Rady, tylko oni
znają hasło do tego komputera – chłopak wszedł do foldera, najpierw jednego,
potem następnego, wpisał jeszcze raz jakiś klucz zabezpieczeń, po czym odwrócił
się do niej. – Oto baza – odsunął się, dając jej przejść koło siebie. – W pierwszej
karcie wpisujesz kryteria, w następnych są już uporządkowane alfabetycznie
osoby. Powodzenia.
- A ty? – jęknęła, gdy cofnął się, ustępując jej
miejsca.
- Pójdę sprawdzić kamery, kto tu wchodził – odparł, na
co znów jęknęła. Po pierwsze nie chciała zostać sama, z powodu możliwego
włamania, po drugie nie mogła, bo tylko Alan mógł zdradzić jej swój plan.
- Spokojnie, nikogo już tu nie ma – pocieszył ją,
uśmiechając się półgębkiem. – Ktokolwiek tu był, znalazł, czego szukał i już
poszedł – wiedziała, że celowo chciał wyjść, by nie przebywać z nią w jednym
pomieszczeniu.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Miał naprawdę ładne,
szare oczy, takie w których łatwo byłoby się rozpłynąć. Ten kolor był rzadko
spotykany, ale jemu pasował.
Pokiwała głową, na co blondyn przerwał kontakt
wzrokowy. Wszedł po schodach na górę. Musiała przyznać, że do Di Caprio z filmu
niczego mu nie brakowało. Miał ten sam typ urody, tak samo intrygujący, świeży
wygląd młodzieńca.
Skup się! – wrzasnął
na nią głosik w głowie. Skoro już tu była z bazą członków Zgromadzenia
wyciągniętą jak na dłoni, musiała z tej szansy skorzystać. Mimo to, poczuła niedosyt,
bo zamiast ekscytacji, że pozna nazwisko jej „przeznaczonego”, ona zachwycała
się nad porównywaniem Alana do aktora. O
ile poznasz to nazwisko… – znów zrugał ją ten sam głos wewnątrz niej.
Spojrzała na bazę. Szansa, że znajdzie owego chłopaka
naprawdę nie sięgała połowy. Przypatrzyła się wytycznym: Imię, nazwisko, wiek,
ulica, miejscowość/miasto… Przy wieku wpisała siedemnaście, przy mieście
Warszawa. Więcej danych nie znała. Wcisnęła enter. Na stronie zostały ukazane
ze dwie osoby ze zdjęciem, które od razu wykluczyła, z powodu niepodobieństwa
do chłopaka, z którym rozmawiała w wąwozie. Reszta osób zdjęć załączonych nie
miała. Na całe szczęście chłopców z Warszawy w jej wieku było dwudziestu, czyli
nie za wielu. Na dodatek do każdego przypisana była ulica, a ona, jako rodowita
Warszawianka, znała bądź kojarzyła większość. Jej przeznaczony chłopak miał
mieszkać na Powiślu, jeśli wierzyć jego słowom, co znacznie zwężało obszar
poszukiwań.
Estońska – przeczytała, kręcąc
głową. Nie, to Praga. Korotyńskiego, nie
też nie… To Ochota. Grzybowska – Wola, Bitwy Warszawskiej – znów Ochota.
Mineralna… Nie znam, dalej Narbutta – Mokotów.
- Ulica Dobra – powiedziała do siebie, już na głos. –
Dobra, to na pewno Powiśle. – Przeniosła wzrok na osobę, która mieszkała na
ulicy Dobrej. - Karol Woźniak – przeczytała. Skrzywiła się, jakby ktoś polał
jej do wypicia nalewkę z piołunu. - On nie może tak się nazywać – imienia Karol
po prostu nie znosiła, odkąd chłopak o tym imieniu przez całą podstawówkę miał
w zwyczaju ciąganie jej za włosy, gdy tylko ją zobaczył. Wszystko skończyło się
z wielkim hukiem, kiedy pod koniec roku, tuż przed zakończeniem klasy szóstej,
Karol znów pociągnął ją za kucyk, na co ona odwróciła się i dłużej nie
wytrzymując, uderzyła go z całej siły w policzek na lekcji. Jej mama została
wezwana do dyrekcji, ale Karol do końca semestru trzymał się od niej już z
daleka. Ktoś o takim imieniu miałby być jej przeznaczony?
- Kowieńska – przeczytała kolejną ulicę, którą ni w
ząb nie kojarzyła. – J. Zajączka, sto procent Żoliborz. Chełmska, to Mokotów…
Komedy, nie wiem. 1 Sierpnia to chyba już Włochy, Marta tam mieszka… - tyle
razy była na niektórych z tych ulic, że wspomnienia nie mogły dłużej nie dawać o
sobie znać. Na Chełmskiej brała korepetycje z angielskiego, na ulicy generała
Józefa Zajączka mieszkała jej najbliższa koleżanka, u której często nocowała, a
ulica Estońska była blisko jej własnego domu.
- Znalazłaś coś? – nawet nie zauważyła, kiedy
przyszedł Alan. Na całe szczęście udało jej się nie podskoczyć na krześle.
- Nie skradaj się tak – wyrzuciła, mu, uspokajając
serce, które momentalnie przyśpieszyło. Mimo że nie robiła nic, o czym by nie
wiedział, poczuła się jak złapana na gorącym uczynku.
Chłopak zrobił zdziwioną minę – jego zdaniem wcale się
nie skradał.
- Jeszcze nie – odpowiedziała na postawione przez
niego pytanie. – Jest jeden na Powiślu, ale imię mi nie pasuje.
- Na Powiślu? – zainteresował się, zamiast jej
wzmianką o niepasującym imieniu, która była bardziej osobliwa.
- Tak, wiem, że mieszka na Powiślu – przyznała.
Przejechała myszką w dół strony, wertując kolejnych. – I jak monitoring? –
przypomniała sobie, po co wyszedł.
- Tak jak się spodziewałem, ucięło nagranie sprzed
dwóch godzin.
Dagmara oderwała się od laptopa.
- Czyli?
Alan wygiął kąciki ust do góry.
- To znaczy, że
ktoś się postarał, aby kamery nie działały akurat w tamtym momencie.
- Czy coś zginęło? – szatynka nie widziała, by Alan
przeczesywał mieszkanie, otwierał jakieś sejfy i sprawdzał, czy wszystko było
na swoim miejscu.
- Nie, tu chodziło o laptop, jestem tego pewien – nie
chciał jej powiedzieć więcej. Przysunął sobie do niej krzesło i oparł się o nie
wygodnie. Przymknął oczy. – Daj znać jak coś znajdziesz.
Pokiwała głową, choć przecież nie mógł tego zobaczyć
spod przymkniętych powiek.
Alan, to było ładne imię. Nie znała jeszcze nikogo o
takim imieniu. Żadnych skojarzeń. Takie imię nadawało się dla jej wymarzonego
chłopaka. Ale było jeszcze jedno. Było imię, które podobało jej się tak po
prostu i odkąd usłyszała, jak matka woła do małego chłopca na ulicy to imię, od
razu przypadło jej ono do gustu. Kiedyś uważała, że jak będzie miała dziecko,
nazwie tak i swoje.
Zwróciła się w stronę laptopa, klikając w pole: Imię.
Wpisała, wystukując na klawiaturze imię Daniel.
Myślała, że intuicja ją zawiodła i że zaraz zostanie
wyświetlony komunikat: brak wyszukiwania. Jednak nie, był chłopak w jej wieku o
tym imieniu. Sięgnęła wzrokiem na ulicę, czytając łapczywie: Solec. Uśmiechnęła
się, zwracając do tyłu.
- Solec, Powiśle – wyciągnęła rękę w stronę monitora,
spostrzegając, że Alan miał już otwarte oczy. Nie wiedziała tylko jak długo. -
Daniel Lubomirski – przeczytała. – Nazywa się Daniel Lubomirski.
- Skąd wiesz, że ma na imię Daniel? – zapytał.
Przecież sama powiedziała mu jeszcze nie tak dawno temu, że nie zna nic oprócz
miejscowości i wieku.
- Podoba mi się to imię – przyznała szczerze.
Zmarszczyła nos, przyglądając się uważnie. – Tylko to nazwisko… Sama nie wiem…
- Nie podoba ci się? – zapytał zdziwiony. – Przecież
jest szlacheckie – wypluł, jakby gardził wszystkim, co posiada jakąkolwiek
wartość historyczną.
- Ee tam szlacheckie – zaśmiała się. – Nazwisko jak
nazwisko – skłamała. Nazwisko było same w sobie ZBYT ładne. To jej nie
pasowało. Z drugiej strony, jakie inne nazwisko pasowałoby do chłopaka, którego
widziała. Miał w sobie coś ze szlachcica.
- Szukasz dalej, czy koniec i idziesz? – gdyby każdy
miał coś z jego gościnności, ludzie w ogóle nie odwiedzaliby siebie nawzajem.
- Nie, to na pewno on – powiedziała z pewnością w
głosie, na co blondyn wzruszył ramionami:
- Skoro to wiesz.
- Tak, tylko… – zacięła się. Temat Arlety wciąż leżał
odłogiem, nieporuszony. Idąc tu, miała nadzieję, że Alan zarzuci jej, iż wciąż
kręci się wokół blondynki i że przez to on nie może z nią normalnie dyskutować.
To byłoby dobrą iskrą do wzniecenia pożaru – ich konwersacji. Niestety, musiała
walić prosto z mostu, zamiast owijać w bawełnę. – Chciałabym cię zapytać o twój
plan. Urodziny Arlety są za jakieś trzy miesiące, a ja, Kasper czy Sandra go
nie znamy. Możemy ci pomóc – o ile każdy mógł rzeczywiście pomóc, tak jej pomoc
ograniczała się do robienia tych przyziemnych zajęć. O magii nie miała jeszcze
zielonego pojęcia.
- Najlepiej pomożesz, jak nie będziesz się w to
mieszać – wstał z krzesła, z wolna przemierzając pokój. - Nic nie możecie
zrobić – ciągnął, jakby zastanawiając się czy faktycznie żadnych obowiązków nie
mógłby im powierzyć.
- Naprawdę nic? – jej rzednąca mina mówiła za nią. – A
może jednak? Przecież wszyscy chcemy tego samego, dlaczego nie możemy działać
wspólnie? – próbowała nie podnosić głosu, jednak jego upór wyzwalał u niej wolę
walki. Także wstała z krzesła, zaciskając pięści.
- Nic albo nie, macie nie przeszkadzać – poprawił się,
przemierzając po raz drugi salon, w którym przebywali. – Arleta będzie bezpieczna,
jeśli pozwolicie mi robić, co zaplanowałem.
- Kiedy ja nie znam planu – jęknęła. Już nie mówiła w
liczbie mnogiej, mówiła o sobie. To jej zależało, aby pomóc. Śmierć matki była
dla niej przeżyciem, z którym do tej pory nie umiała sobie należycie poradzić.
Patrzyła na jej cierpienie i nie umiała temu zelżeć. Dlatego tak mocno zależało
jej na pomocy Arlecie. By mogła zaradzić, by mogła się przydać. Do tego była
jeszcze w posiadaniu pamiętnika Wiktorii i każdy jej dzień zaczynał się lub
kończył (w zależności, w której części dnia go czytała), od śmierci rudowłosej.
Przez parę miesięcy wciąż żyła z piętnem śmierci, kir wlókł się za nią jak
czarny tren.
Alan oparł się o najbliższą ścianę. Nie wiedziała, co
było bielsze, czy jego twarz czy właśnie ta goła ściana.
- Nie musisz go znać, wystarczy, że mi zaufasz –
wolała nie wtrącać, że z tym zaufaniem to u niej różnie bywało. Raz mu święcie
wierzyła, a drugim razem była pewna, że był zwykłym, obłudnym oszustem. – Kiedy
mówię, że nic jej nie będzie, to nie kłamię. Ja w to wierzę. Mam wszystko
opracowane, plan nie zawiedzie.
Nie była aż tak przekonana jak on. Wzbiła wzrok do
nieba, nie rozumiejąc, dlatego nie łatwiej byłoby mu podzielić się wiedzą.
- Posłuchaj – spróbował ponownie. Nic na jego twarzy
nie zdradzało ani cienia jakichkolwiek negatywnych emocji. – Ja nie mogę
pozwolić, by plan przeciekł. Jest zbyt wiele niepewnych miejsc, zbyt wiele
niewiadomych.
- Masz na myśli nas – wyrzuciła mu. – Myślisz, że ja,
Sandra, Kasper czy Laura zaszkodziłybyśmy Arlecie? To śmieszne.
- Może niespecjalnie, ale nie mogę podjąć tego ryzyka.
Dagmara pokiwała głową z niedowierzaniem. A więc o to
chodziło od samego początku. Nie miała ochoty wydrzeć się na niego, żądając od
niego planu, bo i tak to by najprawdopodobniej nie poskutkowało. Wszystko już
sobie ułożył i po jego wyrazie twarzy widziała, że nic tego pomysłu na świecie
nie zmieni. Bliscy Arlety będą musieli poczekać cierpliwie do dnia jej urodzin,
życząc szczęścia na przeżycie. I wtedy właśnie słowa Sandry mówiącej, że od
Alana oczekuje się, iż zabije przeznaczoną, bo jest on członkiem Rady i że od
takich osób wymaga się więcej, uderzyły w nią jak obuchem. Jak on ma zostawić
ją przy życiu? Nawet jeśli to zrobi, już do końca jej dni będą musieli się
ukrywać, do końca pilnować i oglądać się za ramię, bo Rada jakoś za tę zniewagę
się zemści.
- Gdzie się podziało twoje zaufanie? – zapytała cicho,
choć była pewna, że jej pytanie do niego dotarło. – Dziękuję za udostępnienie
bazy – rzuciła jeszcze na odchodnym, po czym skierowała się w stronę wyjścia.
Na korytarzu usłyszała jego głos.
- Tylko nie afiszuj się z tym za bardzo – zalecił jej,
kiedy podeszła do windy.
Za chwilę go zobaczyła. Wiedział, że nie miała kodu,
który otwierał windę.
- Trafisz sama? – zapytał.
- Pewnie, że tak – mimo iż udawała kozaka, wcale takim
chojrakiem nie była. Najwyżej zapyta przechodniów na ulicy jak dotrzeć stąd
bezpośrednio na Kusocińskiego.
Nigdy nie śpieszyła się tak bardzo jak teraz, by
wydostać się z bloku. Była zła i sfrustrowana, bo oczywiście, jak to ostatnio
bywało, niczego się nie dowiedziała, a zegar dalej chodził. Wskazówki zmieniały
swe położenie, a temat tajemniczego planu dalej pozostawał wielką niewiadomą.
Do tego dziś dotarło do niej, iż cokolwiek nie zrobi (podsłuchiwanie,
proszenie, czy nawet błaganie), nic nie będzie w stanie zmienić decyzji Alana o
uwzględnieniu jej w planie utrzymania Arlety przy życiu. Jedynym pocieszeniem
mógł być fakt, że Genowefa i sama zainteresowana znały główne hasła tego planu. Gorzej z fundamentami, bo te znał tylko blondyn.
Wyszła na powietrze, w oddali wyławiając przystanek
autobusowy w stronę centrum miasta. Jakiś inny autobus z wolna nadjeżdżał, ale
nie w stronę, która ją interesowała. Podeszła spacerem do ulicy, autobus
właśnie ją minął, zatrzymując się niedaleko na przystanku. Rozejrzała się na
pasach. Jakiś miły kierowca właśnie się zatrzymywał, dlatego podziękowawszy mu
ruszyła przed siebie. Nastąpił szybki rzut oka na drugi pas, samochód był w
oddali.
Zdążę przejść – pomyślała,
ale to było ostatnie, co przeszło jej na myśl. Znajdowała się na przejściu dla
pieszych, na tak zwanej zebrze, a samochód nawet nie zwolnił; kierowca
przeciwnie dodał gazu. Jej zdziwienie musiało wciąż wykwitać na twarzy, gdy
usłyszała złowieszczy pisk opon hamowanego pojazdu i wpadła wprost pod maskę
jadącego Volkswagena. Samochód uderzył w nią z impetem, poczuła silne mdłości i
rwące skurcze w żołądku, a potem straciła kontakt z rzeczywistością spadając z
maski samochodu na asfalt.
Jak można tak kończyć rozdział !? To tak wstępnie. Rozdział jak zwykle dobrze napisany :)
OdpowiedzUsuń(pierwszy mój komentarz na twoim blogu)
Dziękuję za komentarz, cieszę się, że postanowiłaś/postanowiłeś tym razem skomentować. Przynajmniej wiem, że publikowanie moich opowiadań ma sens :)
UsuńRozdział jak zwykle świetny. Ale jak mogłaś tak potraktować Dagmarę? Teraz biedaczka wyląduje w szpitalu :'(
OdpowiedzUsuńTak musiało być - wybacz :)
UsuńOberwała Dagmara = oberw Daniel. Zgaduje, że powstanie niezłe zamieszanie :d.
OdpowiedzUsuńMmm... Daniel... Syn mojej mamy chrzesnej ma tak na imię :).
Wydaje mi się, że Dagmara w rzeczywistości zna swego Przeznaczonego od dawna.
Nie wiem czemu, ale trochę szkoda mi Alana. Może właśnie jego brak zaufania jest tego powodem.
No i mam małą, malutką teorię. Ten wypadek sprawi, że obudzi się jej moc :d.
Pożyjemy, zobaczymy :).
Pozdrawiam,
Q.
Hehe, trochę racji masz, ale nie powiem w czym :)
UsuńChyba się domyślam gdzie mam truszkę racji :D.
UsuńNo nie, naprawdę?! :O
OdpowiedzUsuńNaprawdę mogłabym się spodziewać wszystkiego, ale nie tego! Biedactwo...
Myślałam, że Alan wyjawi cokolwiek Dagmarze, jakiś malutki szczególik, który pomoże jej w rozwikłaniu tego wszystkiego, co się wokół niej dzieje albo przynajmniej w dopasowaniu kilku rzeczy. No cóż, czekam na następny rozdział :)
Alan jest bardzo skryty, także on niewiele jej powie póki co :)
Usuńuczyniła ponownie - podobnie
OdpowiedzUsuńMoment, gdy napisałaś, że Mikołaj i Alan się nie rozdzielają, to skojarzyli mi się z dwoma papużkami nierozłączkami, a potem było słowo pleciugi, no to od razu się zacieszyłem, bo to idealne imię dla papugi - Pleciuga! xD
Przepraszam, że tak plotę trzy po trzy, ale chyba mnie zmęczenie dopadło. Rozbawiła mnie też wzmianka o gościnności Alana.
Obawiam się oczywiście o Arletę i nie ufałbym Alanowi będąc na miejscu wiedźm.
Ktoś poluje na Dagmarę? Czyżby ten Daniel? A może ktoś zupełnie inny...
Pozdrawiam i postaram się jutro całość nadrobić, by mnie ciekawość nie połknęła w całości.
Błąd już poprawiony, dziękuję :)
UsuńJak przeczytasz te rozdziały, które są wrzucone na bloga, to się już dowiesz, kto poluje na Dagmarę - fajnie, to ująłeś, tak na marginesie :)