piątek, 30 października 2015

Lamiae: Rozdział 27

RODZEŃSTWO


Kilka następnych dni wyglądało tak samo. Dagmara nie spuszczała Arlety z oka. Gdziekolwiek blondynka szła, zaraz podążała tam i szatynka. Odpowiedź na pytanie, dlatego Dagmara uczepiła się koleżanki była prosta – Alan pojawił się w szkole. Ów historyczny dzień należało utrwalić jakimiś przełomowymi informacjami, dlatego też Dagmara wcieliła się w cień Arlety, dlatego też szła z nią wszędzie, łącznie z damską toaletą.
- Wchodzisz ze mną? – zapytała rozbawiona Arleta, kiedy szatynka stęknęła. Właśnie stały przed drzwiami do ubikacji.
- Nie, poczekam na ciebie – odrzekła, lekko rumieniąc się. Odwróciła głowę, aby blondynka nie widziała jej czerwonych policzków.
Wychodząc z toalety natknęły się na nauczyciela, którego już raz spotkała Dagmara, tego samego, który pomógł jej rozdzielić bijących się chłopców przed szatnią.
- Witam – powiedział wesoło do szatynki.
- Dzień dobry – odparła Dagmara.
Mężczyzna miał na sobie jeszcze płaszcz. Musiał dopiero przyjść, zważywszy, że podążał do pokoju nauczycielskiego, który znajdował się na końcu korytarza.
- Trudny dzień? – podjął temat, spoglądnąwszy na Arletę, która na gust Dagmary była znudzona jej towarzystwem.
- Nie – powiedziały jednocześnie, po czym blondynka dodała: - Jeszcze tylko biologia i do domu.
- Nie lubię biologii – skwitował szczerze nauczyciel, marszcząc nos. – Zawsze dostawałem najgorsze oceny z biologii.
Wyglądał jakby nie bardzo śpieszył się do pokoju, celowo przedłużając rozmowę z uczennicami. Musiał być nowy i na pewno nie zaprzyjaźnił się jeszcze z kadrą nauczycielską.
- Mogę zapytać, czego pan uczy? – zapytała nieśmiało Dagmara.
Mężczyzna najpierw spojrzał na nią z powagą, ale zaraz po tym pokiwał entuzjastycznie głową.
- Chemii – odparł. – To mój konik, ale jeśli mam być z wami szczery, to większość belfrów uczy tutaj, bo musi, a nie dlatego, że chce – na końcu zdania ściszył głos, by nikt więcej go nie usłyszał.
Dagmara całkowicie zgadzała się z tym, co powiedział. Wszyscy nauczyciele wyglądali na znudzonych i wypalonych. Zero iskry, zero pasji w tym, czego wykładali.
- Kto was uczy chemii? – bąknął jeszcze, na co Arleta wypaliła:
- Pani Grażyna Dębska.
- Aha – rzekł mężczyzna, który zapewne teraz zastanawiał się, kim była pani Dębska. Czy może ją już widział, a może jeszcze nie przykuła jego uwagi.
Zadzwonił dzwonek. Nauczyciel pożegnał się z dziewczętami, życząc im owocnej nauki. Dagmara z Arletą skierowały się w stronę schodów. Na drugim piętrze, w sali 204, miały mieć zajęcia z Panią Justyną Czają. Kobiety jednak jeszcze nie było, dlatego cała klasa czekała przed wejściem do sali. Alan też tam był. Po jego minie mogła wyczytać, że był zły, ale jego złość mogła brać się zarówno z powodu, że przyszedł do szkoły, a bardzo nie chciał tego robić, jak i tego, iż Dagmara uczepiła się Arlety. 
- Nareszcie jesteś – rzekł, kiedy przystanęły obok niego. Szatynka nie znalazła przed salą Mikołaja, dlatego wywnioskowała, że musiał przejąć pałeczkę od blondyna, co do ilości nieobecności w dzienniku. – Gdzie ty się podziewasz? – zarzucił jej, na co Arleta odparowała:
- Spokojnie, chyba mogę skorzystać z toalety…
Alan przez moment sprawiał wrażenie, jakby chciał dodać, że takie zwykłe, śmiertelne potrzeby fizjologiczne niewiele go obchodzą, ale tego nie zrobił. Zamiast tego dodał: 
        - Chcę coś z tobą omówić – i spoglądając na Dagmarę, warknął: – w cztery oczy.
Musiała coś wymyślić. Nie mogła pozwolić im się zbyć.
Myśl Dagmaro, myśl – powtarzała do siebie w myślach, chaotycznie poszukując jakiegoś tematu, który zaangażowałby „Państwo A”, tak by nie wykluczyli jej z towarzystwa. 
- Ale właściwie ja też chciałam – wyparowała bez składu. Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. Mogła powiedzieć coś, co już wcześniej powinna była zrobić, a co na pewno zainteresuje, jeśli nie Alana, to Arletę. – To znaczy, chciałabym o coś poprosić waszą dwójkę.
Arleta w ciemno pokiwała głową. Alan nie był choć w połowie taki chętny. Gdyby mógł zapewne by ją zamordował.
- Bo jest taka sprawa – zaczęła. Jej serce coraz mocniej kołatało, a w głowie zaczęło musować. Tak naprawdę Arleta już o tym wiedziała. Ale Alan… Alan to co innego. Gdyby sytuacja ją do tego nie zmusiła, wolałaby aby żył w niewiedzy. Członek Rady… Właśnie zamierza powiedzieć członkowi Rady, że jest z kimś złączona.
- Bo ja… Bo ja wiem, że w Warszawie – zaczęła się denerwować. Ręce były już śliskie od potu i wcale nie pomagało jej to, że „państwo A” bacznie ją obserwowali – mieszka chłopak, który jest mi przeznaczony – z opresji tymczasowo uratowała ją Arleta.
- Mówiłaś mi już o tym.
- Serio musimy o tym rozmawiać na korytarzu? – Alan okazał się być przezorny. Spojrzała na niego, ale uderzyło ją jak mocno zdegustowany był jej zachowaniem.
- Tak, bo może mógłbyś go odszukać? – zaczęła błagalnym głosem. Jej szopka zaczynała działać. Arleta zrozumiała jej pomysł.
- Właśnie, a może ty go znasz?
- Zgromadzenie liczy nie kilka, a kilkaset osób – parsknął chłopak. Jego słowa popłynęły w stronę Arlety. – Myślisz, że znam każdego? – Za chwilę spojrzał na szatynkę. – Znasz jego dane? Imię, nazwisko?
Dagmara poczuła się jak idiotka. Mimo że to wszystko było na pokaz, wcale nie polepszyło jej to humoru.
- Nie, wiem tylko, że mieszka na Powiślu.
- Ale dlaczego ci tak na tym zależy? – zapytała Arleta. Jej niebieskie oczy wyrażały ciekawość. I nagle, w jej źrenicach zobaczyła błysk zrozumienia. Tak jakby łącząc fakty, nareszcie ją olśniło. – Ty jesteś z nim cieleśnie złączona.
Właśnie kiedy myślała, że obejdzie się bez tej informacji, ta musiała jak bumerang do nich wrócić.  Teraz nie było już wyjścia. Skoro powiedziała „a”, musiała przejść przez całe abecadło.
- Tak – szepnęła.
Szybko zerknęła na reakcję Alana. Chłopak jednak tylko przełknął ślinę i odparł wyprutym z emocji głosem:
- U mnie w bloku jest baza wszystkich członków. Jak kiedyś wpadniesz, to go poszukamy – zapamiętała to sobie, choć powiedział to w taki sposób, jakby miał nadzieję, że o tym zapomni.
- Dziękuję – odparła i akurat w tym momencie pojawiła się nauczycielka, która niosła stos notatek. Kolega o imieniu Paweł, o wielkich muskułach, od razu pośpieszył kobiecie na ratunek, wydzierając jej notatki.
- Ja pomogę! – to zadziwiające, że krzyknął dopiero, gdy wszystkie znalazły się w jego ramionach.
Nie wiedziała czy to dobrze, że przerwała Arlecie i Alanowi rozmowę, czy właśnie wręcz przeciwnie. Nie omieszkała jednak ominąć faktu, iż przez to Alan dowiedział się jak jej zaszkodzić, gdyby tylko mógł, mógłby sam przewertować spis członków, znaleźć go i zabić. Ale to nie działało w taki sposób. Nawet gdyby go zabił, jej by nie zaszkodził, to chłopak odczuwał krzywdę dziewczyny, nie odwrotnie. Dlatego, po co miałby to robić?
W głębi serca ucieszyła się z możliwości poznania go. Chciała wiedzieć jaki jest, czy był zdolny do okrucieństwa, czy też nie. Może mogła dowiedzieć się czegoś o jego rodzinie? Tak, na pewno skorzysta z zaproszenia Alana i pójdzie do jego mieszkania.
Kasper jak zwykle czekał w samochodzie po skończonych zajęciach.
- Weźmiemy Arletę? – zaproponowała Dagmara, byle tylko blondynka nie pojechała z Alanem i aby nie mieli czasu na rozmowę.
- Pewnie – zgodził się chłopak, na co szatynka wróciła się po dziewczynę. Podbiegła do Arlety w podskokach, która właśnie stała z nikim innym jak z Alanem.
- Wracasz z nami? – zapytała z nadzieją, przerywając im w pół słowa.
- Ee – odpowiedź blondynki była jednoznaczna. Spojrzała na Alana, ale ten machnął ręką.
- Jedź, tylko nie zapomnij zapytać o to, o co prosiłem – nachylił się nad dziewczyną, po czym szepnął jej coś jeszcze do ucha. Następnie odwrócił się na pięcie, po czym odszedł w stronę budynku, gdzie z tyłu zaparkował samochód.
- O co masz zapytać? – jej wścibskość przewyższała wszelkie granice dobrego smaku. Mimo wszystko Arleta nie zwróciła na to uwagi. Jej humor wyraźnie się pogorszył.
- Prosił, abym zapytała o coś ciocię – mruknęła.
Dagmara skwitowała, że tylko dlatego Alan puścił blondynkę – miała dowiedzieć się czegoś w jego imieniu.
- Kasper wie o więzi? – szepnęła Arleta, kiedy zbliżyły się do samochodu.
Dagmara pokiwała przecząco.
- Ani on ani babcia, ale chyba muszę im powiedzieć, co?
- Tak – Arleta była o tym przekonana. Wsiadając do samochodu Dagmara pomyślała, że to był chyba istotny fakt, którego nie powinna była pomijać. W końcu przez tyle lat Genowefa musiała mieć już doświadczenie w tych sprawach. Z drugiej strony czuła się niezmiernie usatysfakcjonowana, że jej mały sekrecik udało się utrzymać aż do tej pory. Nie chciała tego nazywać zemstą, ale tak to właśnie wyglądało. Była to zemsta za to, że Genowefa nie wyjawiła jej wcześniej tego, iż była czarownicą.
Tak, była nią, choć nigdy wcześniej w ten sposób nie określała siebie. Poprzez to, kim była jej babcia i to, że urodziła się w rodzinie czarownic, ona też musiała się stać jedną z nich. Ją też czekał los każdej z par, rozterka jak uniknąć śmierci w dniu urodzin… Nauka czarów, to wszystko na nią czekało. Jej życie już nigdy nie wróci do poprzedniej formy.
W rezydencji na Dagmarę  wyglądała Sandra, która nie wiedziała, że Arleta jechała w samochodzie. Szatynka co prawda napisała jej wiadomość, aby znalazła powód dla którego przyszła, ale dziewczyna jej nie odpisała. Dagmara pośpieszyła więc jako pierwsza do rezydencji, kiedy tylko wysiadła z auta z nadzieją, że zdąży uprzedzić czarnowłosą co do niespodziewanej wizyty Arlety. Co prawda, pierwszy okazał się być Krawat, który chyba zaczął się z nią ścigać, miaucząc wniebogłosy, gdy stanął na werandzie.
- Tak, wygrałeś – rzuciła, natarczywie łapiąc za kołatkę, która przypominała nietoperza. Zadudniła nią w drzwi.
Na całe szczęście otworzyła jej Sandra.
- Oo, co tu robisz? – udała swoje zdziwienie Dagmara próbując uspokoić oddech.
- Co? Przecież byłyśmy umów… – umilkła, widząc, jak w stronę rezydencji zmierzali kolejno Arleta z Kasprem.
- Arleta, hej! – Sandra pomachała blondynce, po czym przepuściła Dagmarę w drzwiach.
- Co tam mówiłyście? – zapytała Arleta, ale czarnowłosa zbagatelizowała jej słowa.
- Nie wiedziałam, że będziesz – wyszczerzyła zęby na pokaz. – Mam sprawę do cioci, ale ona teraz nie chce mnie przyjąć. Dagmaro wiesz może, co tam pichci twoja babcia?
Szatynka, która dopiero co zdjęła płaszcz, nie miała pojęcia o czym mówiła Sandra.
- Nie, skąd – żachnęła się, ale Sandra drążyła dalej.
- Bo jeszcze tak, to chyba nigdy nie pachniało.
Faktycznie, w rezydencji nie unosił się brzydki zapach, jaki spodziewała się zastać Dagmara, gdy tylko jej babcia zniknęła rano w kuchni, tej z wejściem w szafie. Po domu roznosił się przyjemny zapach lawendy.
- Może uczy Laurę czegoś nowego? – wtrąciła Arleta nieśmiało.
- Laury tu nie ma – zaperzyła się Sandra, świdrując blondynkę oczyma na wylot. – A wiesz co mi powiedziała ciocia, kiedy zadzwoniłam do niej, czy mogę wejść?
Blondynka wzruszyła leciutko ramionami.
- Że tylko ty możesz wejść, jeśli przyjdziesz. Więc wygląda na to, że tylko ty wiesz, co ona tam robi – skleiła informacje Sandra, na co Arleta wbiła wzrok w podłogę. Dagmara patrzyła to na jedną to na drugą, a Kasper otworzył szeroko usta, stojąc w przejściu. Sandra była naprawdę niezła, jeśli chodziło o wzbudzanie winy.
- Wiem, ale nie mogę powiedzieć – dziewczyna przypominała teraz biednego zwierzaczka, które zostało schwytane przez watahę wilków. Ten widok musiał rozczulić Kaspera, bo objął blondynkę ramieniem, do Sandry rzucając:
- Wszystko byś chciała wiedzieć. Nie chce nic zdradzić, nie twój interes – pociągnął Arletę w stronę salonu, na co ta chętnie przystała.
- Cholera, jeszcze chwila a puściłaby parę z ust – szepnęła do Dagmary Sandra. – Parszywy dżentelmen – dodała do siebie, klnąc na Kaspra.
Kiedy weszły do salonu, Arlety już tam nie było. Na kanapie siedział za to Kasper z kocurem na kolanach.
- Poszła do ciotki, tak? – warknęła Sandra, ale Kasper nie był chętny odpowiedzieć. – Pytam się coś – prychnęła obrażona. – Głuchy jesteś?
- Nie, słyszę doskonale – zareagował dopiero, gdy naskoczyła na jego narząd słuchu. – Tylko nie odpowiadam maniaczce.
- Ja jestem maniaczką? Co przez to rozumiesz?
Dagmara poddała się. Kasper z Sandrą nigdy za sobą nie przepadali, co było dosyć dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że łączyła ich ta sama trauma, to samo doświadczenie z przeszłości. Szatynka skierowała się do swojego pokoju, skąd wzięła pamiętnik Wiktorii, po czym wróciła do salonu. Mimo że zajęło jej to jakiś kwadrans, zażarta dyskusja trwała jednak dalej.
- Ja chcę tylko jej pomóc – usłyszała damski głos Sandry, dochodzący już z korytarza.
- Ja też – to był głos Kaspra.
- Miaau – przerywnik kota.
- Jakoś śmiesznie to okazujesz.
- Każdy sposób jest dobry. Musi czuć się bezpieczna.
- Ale przy nim nie jest bezpieczna – Sandra wiedziała najlepiej.
- Wiem o tym, ale on jest jej przypisany.
- Co z tego? Trzeba ich odizolować albo odkryć jego plan.
- Genowefa zna plan.
- Niecały, ty matole.
Dagmara pojawiła się w drzwiach:
- Skończcie już, proszę – poprosiła grzecznie.
Kasper zamilkł, ale tylko dlatego, gdyż zobaczył, co trzymała w rękach. Sandra natomiast dalej trajkotała.
- Sam mówiłeś, że Alan nie jest pewną osobą. Zrobi to, co dla niego będzie najkorzystniejsze. Nawet jeśli w grę wejdzie morderstwo, nie zawaha się. Takie jest moje zdanie.
Dagmara otworzyła pamiętnik. Czuła na sobie wzrok Kaspra, ale naprawdę chciała przerwać ich kłótnię. Wiedziała, że słowa Wiktorii ich uspokoją. Nie zawiodła się. Odchrząknęła lekko, zaczynając jałowym tonem:

Moja rodzina powiększyła się. Nie jestem już jedynaczką. Mam dwie bliskie siostry, mam babcię i brata.

Dagmara oderwała się od czytania, podchodząc do wielkiego fotela, by na nim usiąść. Już nawet Sandra jej się przyglądała, właśnie reflektując się, co szatynka trzymała w ręku.

Sandra, starsza siostra jest silna. To pierwsze, co przychodzi mi do głowy, gdy o niej myślę. Ona poradzi sobie w życiu, o nią nie muszą się ludzie martwić. Z drugiej strony bardzo łaknie towarzystwa, a jej chłopak nie wydaje mi się być z nią szczery. Jeśli przeżyję będzie to mój największy cel, odkryć, kim on jest. Sandra mi nie wierzy, ale ja naprawdę sądzę, że on się ukrywa, iż należy do Zgromadzenia. A jednak, ktoś musiałby o nim słyszeć, ani Kasper ani Alan ani nawet Mikołaj, którego chrzestny został przyjęty ostatnio do Rady, nie słyszeli o jego nazwisku. Gdybym chociaż mogła dostać się do ich spisu członków, sprawdziłabym go. Ale teraz jest to niewykonalne. Kasper został wyrzucony ze Zgromadzenia, Alan z Mikołajem nie wiedzą, gdzie spis się znajduje. Co za szkoda.

Dagmara oderwała się od pamiętnika.
- Od czasu, kiedy Alan został członkiem Rady spis znajduje się u niego w bloku – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Może dlatego, że gdyby znała nazwisko eks Sandry, mogłaby to sprawdzić. Mogłaby wykonać coś, czego nie zdołała wypełnić Wiktoria. Czarnowłosa jednak nawet tego faktu nie skomentowała. Przeszła zatem do dalszego czytania.

Arleta jest kochana. Zgodnie z przepowiednią od razu zyskała mą sympatię. Naprawdę przyczepiła swoje serduszko do mojego. To dobra dziewczyna, ale jeszcze poszukuje swej drogi w życiu. Wydaje mi się, że długo jej zajmie znalezienie jej…

- To o mnie? – usłyszeli głos blondynki. Dagmara obejrzała się za ramię do tyłu i zobaczyła jak Degler wchodzi do pomieszczenia.
- Tak – odparła. Poczekała, aż Arleta zajmie miejsce obok Kaspra i Krawata i wróciła do pamiętnika.

Wydaje mi się, że długo jej zajmie znalezienie jej, ale kiedy ją znajdzie będzie naprawdę szczęśliwa w życiu. Należy jej się. Nie wiem jeszcze, kto jest do niej przypisany. Albo jest fizycznie do niej podobny i zupełnie różny w charakterze, albo charakter będą mieli identyczny, a wygląd inny. Chciałabym doczekać, aby móc go zobaczyć na własne oczy. Ciekawe czy jest to ktoś nowy, czy osoba, którą już widziałam.
Genowefa, słowo babcia to nawet za mało. To jest mentor, to osoba, której ufam bezgranicznie. Gdybym mogła, powierzyłabym jej swoje życie. Wiem, że z nią nikomu nic się nie stanie, dlatego sama będę ją o wszystkim informować, nie będę zatajała informacji, które mogę zaważyć na moim życiu.

Dagmara przerwała, ale tylko z powodu poczucia winy. Sama nie wyjawiła babci, że jest z kimś związana tak, iż jej przeznaczony odczuwał jej krzywdę. Każdy czekał na końcówkę, dlatego odchrząknęła raz jeszcze, kontynuując.

A Kasper… O nim mogłabym wiele napisać. Za dużo do rozprawiania. W moim życiu przechodził przez różne etapy. Rówieśnik, niepoczytalny człowiek, śmiertelny wróg, ostoja i nadzieja, kolega, przyjaciel… Nie wiem, na czym się skończy. Czy wrócimy do wcześniejszych punktów, czy przejdziemy dalej.

Dagmara urwała, kończąc wraz z tym zdaniem. Nie było nic więcej. Wpis skończył się na dziś.
- A poszliście dalej? – podłapała Sandra, aby Kasper wyrwał się z letargu.
- Chyba nie myślisz, że ci odpowiem – bąknął, zakładając ramiona na krzyż. Nadął wargi jak niesforny nastolatek. Miał w sobie teraz więcej z dziecka niż z dorosłego mężczyzny.
- A mnie? – uśmiechnęła się niewinnie Arleta, ale on zaprzeczył głową.
- Przecież Dagmara na pewno wszystko wam opowie jak się dowie – zrymował, uśmiechając się do siebie pod nosem.
Szatynka już miała podpytać Arletę, po co na dole była potrzebna babci, ale usłyszała klakson samochodu na zewnątrz. Kasper podbiegł do okna, niemal zrzucając kota na posadzkę. Arleta się podniosła, żegnając z koleżankami.
- Widzimy się w szkole Dagmaro, a ty Sandra, kiedy tylko będziesz chciała to wpadnij do mnie do domu – widocznie wolała nie spotykać się z obiema naraz.
Dagmara z Sandrą podeszły zdumione do okna i stanęły obok Kaspra. Jedna spojrzała na drugą, wymieniając się spojrzeniami. Arleta wyszła z rezydencji na podjazd, wsiadając do czarnego samochodu. Czarnowłosa miała minę, jakby właśnie nadjeżdżał czołg, który miał zaraz po niej przejechać. Szatynka nie miała lepszej. Jej cały misterny plan dzisiejszego dnia, zgodnie z którym nie dopuszczała Arletę do rozmowy z Alanem, właśnie spalił na manowce.
Ferrari chłopaka ruszyło z piskiem, z ich koleżanką w środku.

7 komentarzy:

  1. Przeczytałem oczywiście wczoraj w nocy, bo nie mogłem usnąć ze świadomością, że tu jest nowy rozdział, i on na mnie czeka i ja czekam na informację co z Arletą i... i przeczytałem, a dziś komentuję ;-)
    Po pierwsze to Sandra, to naprawdę silna babka i wydaje mi się, że idealnie dopasowałaś jej imię, bo Sandry właśnie tak mi się kojarzą, jako silne, zdecydowane, pozornie z taką tarczą ochronną na około, a wewnątrz, to każda jakby była przez kogoś skrzywdzoną małą dziewczynką i z tego powodu właśnie powstała ta tarcza.
    Nie wiem co myśleć o Alanie, ale jeszcze bardziej nie wiem jak sklasyfikować Arletę, jako naiwną, czy żyjącą nadzieją i mrzonkami. Ona naprawdę wierzy, że Alan ją ocali, że oszuka radę i skaże samego siebie na wygnanie i zemstę tego bractwa?
    W ogóle to całość tego opowiadania teraz kojarzy mi się z takimi sektami...
    Podobało mi się też to co Wiktoria napisała o dziewczynach i Kasprze, no i ten komentarz "a było coś więcej" xD
    Jak na chwilę obecną, to Sandra jest moją ulubioną postacią xD

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "obejrzała się za ramię do tyłu i zobaczyła jak Degler wchodzi do pomieszczenia." Nie wiem co to Degler, więc nie wiem również, czy to błąd, czy słowo, którego nie znam.
    Cieszę się, że Dagmara będzie miała szansę poznać swego przeznaczonego :). Mam nadzieję, że Kasper i Sandra pogodzą się dzięki niej, byłoby super.
    Poza tym, Krawat. On kimś jest, ja Wam mówię! :D.

    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Degler to nazwisko Arlety. Faktycznie nieczęsto go używam w opowiadaniu, także mogłaś przeoczyć :)

      Usuń
    2. Ach widzisz :D. Pomyślałam o tym dopiero później.

      Usuń
  3. Ciesze sie, ze Dagmara chce sie dowiedziec wiecej o swoim przeznaczonym.
    I to czytanie listu Wiktorii z nimi wszystkimi bylo bardzo pokrzepiajace. ;)

    OdpowiedzUsuń