ZAWÓD SZPIEG
Przez parę kolejnych dni Dagmara próbowała sprostać obietnicy złożonej
Sandrze, jednak nie miała wielkiego pola do popisu. Arleta sama się do niej
garnęła, opowiadając jak najęta o różnych sprawach, poczynając od tych
szkolnych, skończywszy na magicznych, które nijak nie odnosiły się jednak do
dnia jej osiemnastych urodzin. Była połowa stycznia, a przecież termin zbliżał
się nieubłaganie. Dwudziestego czwartego maja Rada będzie liczyła na śmierć
blondynki, bo sprostania zadania podejmie się ich ambitny, młody członek.
Powodem tymczasowego odroczenia śledztwa był właśnie
on – Alan, który to wciąż nie uczęszczał na zajęcia. Plan Dagmary polegał na
wtrącaniu, podsłuchiwaniu i mieszaniu się w rozmowy prowadzone między
przeznaczonymi sobie „Państwu A”, jak zwykła określać blondynkę i blondyna w
myślach szatynka. Z powodu braku jednego z zainteresowanych, musiała jednak
zadowolić się tylko Arletą. Czasem udawało jej się sprowadzić konwersację
między nimi do owej daty, ale im częściej to robiła, tym bardziej blondynka blokowała
się i pozostawała markotna do końca dnia. Dlatego też przyszły jej do głowy
bardziej niekonwencjonalne, zarazem niemoralne sposoby poznania planu Alana.
Dagmara rozważała podłożenie jakiejś pluskwy do torby dziewczyny czy zwykłego
śledzenia jej będąc przebraną incognito. Tak się wczuła w rolę, że sama
określała siebie w myślach szpiegiem, a będąc kiedyś z Kasprem na zakupach w
Tesco kupiła sobie lornetkę, tłumacząc mu, że zawsze o takiej marzyła, w co
naiwnie uwierzył.
To Sandra stała się teraz jej najlepszym sojusznikiem.
Uznała posiadanie lornetki za użyteczny gadżet, który miały wziąć dzisiaj do
parku, gdzie Arleta umówiona była z Alanem.
- Ale jak mamy niby usłyszeć co mówią? – zapytała
Sandrę, po czym usłyszała odpowiedź, po drugiej stronie słuchawki:
- O to się nie martw. Wystarczy jedno zaklęcie i w
ogóle nie zobaczą różnicy, że rozmawiają na podsłuchu. Widzimy się w pół do
szóstej, przy łabędziu – to powiedziawszy, rozłączyła się. Dagmara schowała
telefon komórkowy do kieszeni. Nie chciała tam iść, naprawdę. Wciąż prowadziła
ze sobą wewnętrzną wojnę, co powinna, a czego nie powinna robić. Z drugiej
strony, ten jej skrzeczący, wewnętrzny głosik kazał zaopiekować się Arletą,
odkryć, co zamierzał Alan i w razie czego zainterweniować. Nie chciała być
biernym obserwatorem, chciała pomóc lub przeciwdziałać, w zależności od planu
chłopaka. Myśl, iż blondynce mogłoby się coś stać, napawała ją strachem.
Prawdą było, że Arleta stała się dla niej kimś tak
bliskim jak siostra. Przez te kilka miesięcy dziewczyny widziały się
codziennie, codziennie żartowały, rozmawiały, jadły razem i razem odrabiały
prace domowe. Razem jeździły do szkoły i wspólnie z niej wracały do domu
Genowefy. To Arleta pokazywała jej najchętniej sztuczki magiczne i ona
ukazywała jej zalety czarów. Z kolei Sandra… Ona także troszczyła się o
blondynkę i chęć utrzymania jej przy życiu połączyła ją z Dagmarą.
Wymknęła się z rezydencji niemal niepostrzeżenie, mając nadzieję, iż zdąży wrócić, zanim
babcia z Kasprem wrócą z wizyty u koleżanki babci. Genowefa, mimo że miała - i
samochód i prawo jazdy, nie lubiła w zimę prowadzić pojazdu, dlatego Kasper
zaoferował jej podwózkę, co akurat pasowało Dagmarze. To niemal niepostrzeżenie
odnosiło się do Krawata, który dziś został w rezydencji i który miał doglądać
szatynki, co też ostentacyjnie czynił.
- Zostań – powiedziała do kota, wychodząc na werandę.
Ubrała się w wielką, zimową, puchową kurtkę, a nie płaszczyk, który normalnie
nosiła, żeby „Państwo A” nie poznali jej. Na to założyła szal i czapkę, którą
już dawno uważała za niemodną.
Zamknęła drzwi wejściowe na klucz, ale jak tylko
przeszła parę kroków, obejrzawszy się czy niczego nie zapomniała, zobaczyła
Krawata, który przeciskał się przez klapę dla zwierząt na dole drzwi wejściowych.
Następnie, dumnie prężąc ogonem, podbiegł do niej i zamachał nim jakby chciał
zapytać a gdzie to się wybierasz?
- Nie robię nic złego, możesz wrócić do domu? –
spojrzała na zegarek na komórce. Jeżeli zaraz nie wyjdzie, spóźni się na
autobus. Kot ani drgnął. – Dobra, już dobra – warknęła, wracając się do domu.
Wiedziała, że udawanie, że nigdzie nie wychodzi, w tym przypadku nie zadziała.
– Ale muszę wziąć ci smycz.
Kot podążył za nią; oczywiście postawił na swoim.
Skoro Kasper wydał komendę „pilnować”, to ten musiał przecież pilnować. Dlatego
zrezygnowała z zostawienia kota w rezydencji, na rzecz zabrania go ze sobą.
Na półce w przedsionku zawsze wisiała nowiuteńka
smycz, która wcale nie była używana. Krawat jej nie znosił – zawsze próbował ją
odgryźć lub jakoś zdjąć, ale dziś z pokorą poczekał aż Dagmara założy smycz, a
potem grzecznie pomaszerował do wyjścia, mimo iż lina huśtała się gdzieś między
jego łapkami. Szatynka znów zamknęła dom, a potem, by było jeszcze szybciej,
wzięła kota na ręce, tłumacząc mu, że musi pobiec, żeby się nie spóźnić.
Kierowca miał już zamykać drzwi, gdy wsiadła do
autobusu z Krawatem w ramionach. Zajęła miejsce i skasowała bilet, który kupiła
jeszcze kiedy Kasper miał uszkodzony samochód. Krawat usiadł obok na siedzeniu,
dzięki czemu mogła sprawdzić czy wzięła lornetkę.
- Miau – odezwał się kot, jakby chciał rozpocząć
rozmowę.
- Jedziemy do parku na spacer – jej wytłumaczenie na
nic się zdało, kot przymrużył ślepia, a jego uszy cofnęły się w tył. Ogon lekko
zadrgał, ale Dagmara nic więcej nie dodała.
Wysiedli na przystanku niedaleko parku, po czym udali się do niego,
powoli już zmierzając w wyznaczone miejsce. Krawat był przeszczęśliwy, co
chwila przystawał i wąchał nowe miejsca. Nie zachowywał się jak kot, bardziej
niczym pies i to pies, który dawno nie widział wolności, co było dziwne
zważywszy na fakt, że zwierzę mogło przecież wychodzić przez klapę do lasu,
kiedy tylko zechciało.
- Czemu go wzięłaś? – zapytała Sandra, kiedy tylko
ujrzała Dagmarę z Krawatem na smyczy. Ona też nie przypominała siebie. Miała
zaczesane włosy w kucyk i czapkę z daszkiem. Na ramiona założyła beżowy kożuch.
- Kasper powiedział mu, że ma mnie pilnować, więc to
robi – odparła szczerze, ale czarnowłosa zmarszczyła brwi.
- A ja myślałam, że to Kasper jest stuknięty na jego
punkcie – mruknęła, na co kot zamiauczał złowrogo. Uszy znów uchyliły się w
tył.
Krawat okazał się być na tyle grzeczny, że wyglądał
tylko czasami zza dużego drzewa przy którym stały, uporczywie wąchając korę,
jakby chciał zaznaczyć, że należała do niego. Dziewczęta zajęły z kolei pozycje,
a Sandra nałożyła na alejkę zaklęcie. To po niej mieli iść lada moment Arleta i
Alan.
- Zawsze chodzą tą samą drogą – wyjaśniła jej Sandra,
na pytanie, co będzie jeśli zechcą zboczyć z trasy. Jej słowa potwierdziły
tylko to, co już wcześniej wywnioskowała szatynka – Sandra nie pierwszy raz
śledziła blondynkę.
- Po co jestem ci potrzebna? – zadała pytanie, bo już
kilkakrotnie wcześniej rozmyślała na ten temat. Dlaczego czarnowłosa nie
chciała szpiegować sama. – Dlaczego akurat ja? Jest babcia, jest Kasper, Laura…
- Żartujesz? – Sandra roześmiała się. – Jesteś
najbardziej wścibską osobą jaką znam – słowa dziewczyny uderzyły w nią niczym
grom. Nie sądziła, że była tak postrzegana w Kielcach. W Warszawie uchodziła za
taktowną, jeśli ktoś mówił jej, że pochodzi z domu dziecka, nie dopytywała,
jak mu się tam żyło i dlaczego tam trafił, bo to nie była jej sprawa.
- Gdyby ciocia nie rzucała na ciebie zaklęć
zapomnienia – dopiero teraz dotarło do niej, że Sandra jeszcze mówi – już dawno
rozgryzłabyś nasz sekret, a nie dopiero w grudniu – Dagmara otworzyła usta,
łącząc fakty. To prawda, że w październiku czy też listopadzie wielokrotnie
miała wrażenie, że zapominała czegoś zrobić. Zawsze miała to nieodparte
uczucie, że miała amnezję, gdy tylko babcia znajdowała się w pobliżu, bo gdy
wyjeżdżała, jej umysł odzyskiwał pamięć i równowagę.
- Idą – szepnęła Sandra, szturchając ją łokciem.
Patrzyła ona przez lornetkę na dwójkę osób w oddali. Znajdowały się one pod
olbrzymim drzewem obsypanym śniegiem. Konary drzewa niemal stykały się z ziemią,
jak gdyby zmęczone ciężarem puchu próbowały ją dotknąć, by w ten sposób sobie
ulżyć. Ale to nie przez konary były niewidoczne, te dwie postacie doskonale
zakrywał pień starego drzewa.
I nagle usłyszała głos Arlety. To było niesamowite
uczucie, bo głos dobiegał bardzo blisko, jakby stała tuż obok i mówiła wprost
do koleżanek:
- Przez matkę oszaleję – skarżyła się Alanowi, który
na razie milczał. – Non stop czegoś ode mnie chce, a już kiedy mówię jej, że
spotykam się z tobą, to zawsze znajdzie mi zajęcie, bym jednak nie zdążyła
wyjść.
- Może obawia się mnie w roli ewentualnego zięcia? –
zapytał, na co Arleta zaśmiała się. Nawet Dagmara wyczuła, że to był tylko
żart. – Udało ci się wszystko załatwić? – Sandra podała szatynce lornetkę, by i
ona teraz przez nią popatrzyła. Dagmara wzięła ją do ręki i przycisnęła do
oczu.
- Niezupełnie – odparła smutno Arleta. – Mówię ci,
moja matka jest fanatyczką w sprzątaniu, ja nie mam na nic czasu.
- A może ty tego nie chcesz? Dlatego to odwlekasz –
twarz Alana wyrażała czystą ciekawość. Spojrzał na nią swymi szarymi oczami w
sposób, w który na pewno nigdy nie patrzył na Dagmarę. Czegoś oczekiwał od
blondynki, tego była bardziej pewna niż faktu, że stała w parku Staszica w Kielcach.
- Nie, to nie tak – zaprzeczyła żarliwie. – Ja
naprawdę się staram, tylko nie jest łatwo mi to wszystko zebrać. Jak zacznę
pakować ubrania, to przecież się zorientuje.
- Pakowaniem możemy zająć się na sam koniec –
powiedział Alan, kiwając głową. – Ale co z dokumentami? Z twoimi rzeczami?
Zrobiłaś jakąś listę, które rzeczy ci się przydadzą, a które zostawiasz?
- Tak… Mniej więcej – Arleta była zdezorientowana, co
Alanowi przeszkadzało. Dagmara już przypuszczała czego oczekiwał. Oczekiwał
deklaracji, że przystaje na jego pomysł, iż jej się on podoba, podczas gdy
Arleta sama nie wiedziała, czego chce.
Dagmara ponownie podała lornetkę Sandrze. Czarnowłosa
miała niewyraźną minę.
- Sporządziłaś listę krewnych? Osób, które będą
chciały cię pożegnać na długie lata? – to wszystko brzmiało niewiarygodnie.
Jakby jego plan zakładał ukrycie Arlety.
- Zrobię to, obiecuję – przysięgła dziewczyna, po czym
zrobiła błagalną minę, by więcej o tym nie rozmawiali. Dagmara widziała tę minę
nawet bez lornetki, bo już znajdowały się kilkadziesiąt metrów od nich i
dziewczęta musiały być wyjątkowo ostrożne, by nie zauważyli, że ktoś chowa się
za drzewem. Szczególnie, że Krawat akurat miauknął, jakby chciał zwrócić na
siebie uwagę, by ktoś go pogłaskał po grzbiecie.
- Dobra, chodźmy stąd – rzekł Alan. To było niemożliwe
by je zobaczył i niemożliwym było, by usłyszał cichy pomruk kota. A jednak, nie
powiedział już nic więcej, co miałoby związek z urodzinami Arlety. Nawet
wskazał jej ręką, by skręcili w mało uczęszczaną alejkę, na co blondynka
chętnie przystała, opowiadając mu o obowiązkach nałożonych przez mamę.
- Chce ją ukryć – mruknęła Dagmara, kiedy odwrócili
się w przeciwnym kierunku do ich miejsca położenia, spacerując z wolna do nich
tyłem. W taki sposób szatynka zrozumiała rozmowę, ale Sandra nie podzielała jej
opinii:
- Nie… – pokiwała głową, na co jej koński ogon z tyłu
głowy zamachał raz w prawą, a potem lewą stronę. – On chce z nią gdzieś
wyjechać w dniu jej urodzin – była tego przekonana, jej głos był twardy jak
stal. – Wyjedzie gdzieś pod pozorem ukrycia i tam ją zabije.
Dagmara już miała zaprzeczyć, że to niemożliwe, że
Alan nie byłyby w stanie zrobić coś tak podłego niewinnej, uśmiechniętej i
pełnej życia dziewczynie. Ale co ona o nim wiedziała? Tak naprawdę nic, przy
czym większość jego czynów działały na jego niekorzyść. Wiedza, że należał do
Rady tylko pogłębiała ciemną stronę Newerlego.
- Pożegnać się
na długie lata… Co by to innego miało znaczyć – mówiła dalej Sandra,
próbując zinterpretować ich słowa. – Nie będzie widziała krewnych, skoro będzie
martwa, prawda?
Czarnowłosa popatrzyła na Dagmarę, oczekując jej
reakcji. Ale ona, sama nie była pewna, czy w ten sposób powinny rozumować ich
słowa. Chciałaby aby blondynce nie groziło niebezpieczeństwo. Chciałaby aby Alan
naprawdę pragnął ją uratować, a nie zgładzić. W środku niej rozgorzała bitwa,
bo była część niej, która wierzyła w prawdomówność Alana, ale była też taka
część, która przemawiała za jego zdradą.
- Chyba masz rację – odrzekła cicho Dagmara. Ażeby
połechtać przenikliwość umysłu Sandry dodała: – Ciężko inaczej zrozumieć te
słowa.
Czarnowłosa przytaknęła, z charakterystycznym
mlaskiem, który komunikował: wiedziałam, że
nie możemy mu ufać.
Dagmara rozejrzała się za Krawatem, który jak gdyby
czuł, że może już pozwolić sobie na więcej i przeszedł do następnego drzewa –
rozłożystego jesionu, który wyglądał zjawiskowo z białym śniegiem na konarach.
Kota nie trudno było znaleźć, wielce wyróżniał się na jasnym tle, a jego
czerwona smycz wtopiła się gdzieś w śnieg. Dziewczyna powlekła spojrzeniem po
„państwie A”, jednak już dawno zniknęli jej z pola widzenia, dlatego też śmiało
podeszła do Krawata, rugając go niczym matka dziecko, które ubrudziło rączki
przez zabawę:
- No i zobacz jak ty wyglądasz. Jesteś cały mokry… -
znalazłszy smycz, wzięła ją do ręki i już nie wypuściła. Pożegnała się z
Sandrą, składając już drugą obietnicę, że jak tylko dowie się czegoś nowego w
sprawie Alana, da jej niezwłocznie znać i na odwrót, Sandra także miała ją
informować na bieżąco.
Powrót do rezydencji przebiegł bez najmniejszych
zakłóceń, bo kiedy dotarła ze zwierzakiem pod przystanek, od razu nadjechał autobus,
więc nikt nie mógł ich widzieć. W domu nie było jeszcze ani Kaspra ani
Genowefy, dlatego uniknęła także pytań domowników gdzie wyszła z Krawatem.
Po dwóch godzinach, w ciągu których przeczytała
pamiętnik Wiktorii oraz odrobiła zadane prace domowe, przyjechali nieobecni.
Dziewczyna wyszła wtedy ze swojego pokoju, próbując opanować wszechogarniającą
ją paranoję, że zaraz wszystko wyda się przez kota, który to przemówi ludzkim
głosem lub wyryje pazurem na ścianie, gdzie dziś był i co robił.
Dagmara znalazła kota w kuchni, gdzie obżerał się suchą karmą. Walczyła,
by lada moment nie wziąć go na ręce i nie uciec z nim, lub co gorsze, by nie
wyrzucić go przez okno. Jej tajemnica byłaby dochowana, a jemu nic by się nie
stało, bo przecież koty zawsze spadają na cztery łapy.
- Proszę cię, bądź grzeczny – szepnęła tak cicho, że
nawet ona tego nie dosłyszała, ruszając tylko wargami.
Kot zastrzygł uszami, ale nawet nie oderwał się od
miski. Potem zrobił to jeszcze raz, ale było to spowodowane odgłosem
otwieranych, frontowych drzwi. To Kasper zawitał w rezydencji, wydzierając się
wniebogłosy:
- Krawat! Kupiłem ci twój przysmak! Kici, kici – kot
jak na komendę zostawił resztki karmy i nie zważając na nic rzucił się galopem
do holu. Kot biegł w stronę korytarza, Dagmara biegła za nim, powtarzając sobie
w duchu, że przecież kot to kot, a nie człowiek i głosu z siebie nie wyda, nie
licząc mało znaczącego w tej sprawie „miau”.
Krawat dobiegł do chłopaka pierwszy, natomiast
szatynka celowo na sam koniec zwolniła, stwierdzając, iż Kasper mógłby to jakoś
opatrznie zinterpretować.
- Hej – zaczęła, pojawiając się w przedpokoju. – Gdzie
babcia? – dodała, zauważając ewidentny brak Genowefy w rezydencji.
- Na zewnątrz – odparł, kucając przy kocie. – Zaraz
przyjdzie – wyjaśnił, bacznie przyglądając się kocurowi. – I co, dobrze
pilnowałeś Dagmary?
- Miau – kot powiedział po swojemu żałośnie. Wiedząc to,
co wiedziała, ona wyczytała w jego miau,
więcej niż Kasper. Na jej oko kot skarżył się, jaka była nieposłuszna,
zabierając go z domu, ale chłopak na szczęście tego nie wyłapał. Pogłaskał
zwierzaka uspokajająco po główce.
- Wiem, że mnie długo nie było – bąknął, na co Dagmara
omal nie parsknęła niekontrolowanym śmiechem. To było tak, jakby oglądała dwie
„osoby”, każdą z różnych krajów, która ni w ząb nie rozumiała drugiej.
- Miaaau – wydarł się kot, na co Kasper poklepał go
jeszcze raz.
- Tak, na drugi raz wezmę cię ze sobą.
Dagmara uśmiechnęła się pod nosem, kiedy weszła
Genowefa, a za nią lewitowały nad podłogą ze trzy wypełnione po brzegi siatki.
Nawet nie spytawszy, co w ich środkach się znajdowało, szatynka umiałaby
udzielić sobie odpowiedzi. Jej babcia dostała od koleżanki jakieś składniki na
nowe mikstury, które wkrótce miała zamiar użyć, co za tym szło – których woń
lada dzień każdy wyczuje w swoich nozdrzach.
Dagmara - detektyw, huehue xD.
OdpowiedzUsuńNie uważam, żeby Alan był zły. To by było nie okej ;d.
Najbardziej intrygującą postacią (nie licząc hiszpana-Deadloxa) w twoim opowiadaniu jest Krawat. Naprawdę tak uważam. Ten kot kryje najwięcej tajemnic!
Nie jestem w stanie wypowiedzieć się więcej na temat tego rozdziału.
Tak więc czekam na następny, pozdrawiam,
Q.
Na blogu jak i Google+ wrzuciłam małą informację. Jeśli na bloggerze wyświetli Ci się, że wstawiłam nowy rozdział, to nie wchodź, bo to przygotowane, prywatne posty na przerobione stare rozdziały ;).
Ok. Dzięki za wiadomość i komentarz :)
UsuńŚwietny rozdział. Wydaje mi się, że Krawat nie jest zwyczajnym kotem. Myślę, że to Wiktoria, albo ktoś z rady, albo mama Dagmary. Sama już nie wiem. Dagmara świetnie sprawdziła się jako szpieg. Jeśli będziesz się widziała z Genowefą, poproś ją, żeby już nigdy nie kasowała pamięci Dagmarze. Ona też chce poznać prawdę. Nie wiem czemu, ale jakoś nie lubię Gieni. Nie poświęca czasu wnuczce i ma taki dziwny charakter, jak czarownica, którą przecież jest. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny. ;)
Dziękuję za opinię :)
UsuńNiestety z czasem u mnie ciężko :(
OdpowiedzUsuńTaktowaną czy taktowną? Jak jest poprawnie?
OdpowiedzUsuńChyba już mam swojego ulubionego bohatera w tym opowiadaniu. Bezapelacyjnie i bezkonkurencyjnie zostaje nim Krawat xD
Dagmara i lornetka - szpieg pierwsza klasa, normalnie mogłaby się z Inspektorem Gadżetem równać.
Sandra to już może niech lepiej nie prawi nikomu komplementów bo to jej "najbardziej wścibską..." haha, no mnie rozbawiło, ale Dagę ubodło.
Rozmowa Kaspra i Krawata przebiła wszystko. Przypomniało mi się jak kiedyś w Rosji po pijanemu rozmawiałem z Ruskiem i on się starał mówić po Polsku, a ja po Rosyjsku. Wyobraź sobie teraz to po zakropieniu alkoholowym, takim mocnym zakropieniu...za cholerę ni ja jego, ni on mnie... nikt nikogo nie rozumiał, ale dobrą godzinę tak gadaliśmy i wcale nam nie przeszkadzało, że się nie rozumiemy.
Państwo A... przyszło mi do głowy, że może Alan zakochał się w Arlecie tak naprawdę, bo ta wzmianka o zięciu już była xD Jakoś mnie nie dziwi, że potencjalna, przyszła teściowa za nim nie przepada.
dariusz-tychon.blogspot.com
Oczywiście - taktowną, dzięki za zwrócenie uwagi.
UsuńHehe, to rzeczywiście jak Krawat z Kasprem, nic się nie dogadaliście :)
Dagmara jako szpieg jest świetna, a sytuacja z lornetką w tesco według mnie wygrała ;)
OdpowiedzUsuńKrawat jak zwykle najlepszy, uwielbiam tego kota.
Pozdrawiam