LEGENDY ŚWIĘTOKRZYSKIE
Dagmara
spojrzała na niewielki przewodnik rodzinny w ręku, który wręczyła jej przed
ułamkiem sekundy Arleta. Mimo że miało to miejsce na lekcji, nikt tym faktem
nie był zaszokowany, albowiem nauczycielka od fizyki – Pani Osiecka, sama
czytała pod ławką dzisiejsze wydanie gazety.
Już na samym początku zajęć kobieta
zleciła uczniom otworzyć książki na stronie pięćdziesiątej czwartej i znaleźć
odpowiedzi do wszystkich pytań zadanych na tej stronie. Były to pytania, które
miały za zadanie powtórzyć ostatni przerobiony dział. Co ambitniejszy uczeń
zrobił to więc od razu, co leniwszy przepisał od kolegów bądź koleżanek z
ławki. Tak czy inaczej po upływie jakiejś pół godziny każdy bez wyjątku miał
zapisany zeszyt z odpowiedziami, ale nauczycielka uparcie zdawała się nie
słyszeć coraz większego harmideru powodowanego przez klasę, kontynuując
czytanie najnowszych wiadomości ze świata i Polski.
- Legendy świętokrzyskie – przeczytała
szeptem szatynka. Książka miała zaledwie sześćdziesiąt cztery strony, a na jej
okładce ukazane było Gołoborze, nad którym leciała na miotle stara baba jaga.
- Dostałam ją kiedyś za wygraną w
konkursie plastycznym – wzruszyła ramionami Arleta, jak gdyby nie chciała się
chwalić umiejętnościami malarskimi. – Pewnie nigdy czegoś takiego nie czytałaś,
dlatego pomyślałam, że ci przyniosę.
Oczywiście, blondynka miała rację.
Dagmarę nigdy nie interesowały informacje związane z Kielcami, dlatego też sama
nie sięgała po nie. Zanim przyjechała do Kielc o mieście wiedziała tylko tyle,
że było to województwo przyległe do mazowieckiego, w którym dorastała jej matka
do czasu liceum. Potem wyjechała na studia do stolicy, tam poznała rodowitego
warszawiaka, wyszła za niego za mąż i założyła z nim rodzinę. Z tego związku
urodziła się ona, czasem tylko zmuszona odwiedzić rodzinę na południu Polski.
Dagmara ściszyła głos, kątem oka
obserwując nauczycielkę, która zmarszczyła czoło i nos, jakby przeczytała coś,
z czym wyraźnie się nie zgadzała.
- Wiktoria pisała o swojej pierwszej
tutejszej wizycie – pamiętała to dobrze, bo ostatnio znów zaczęła czytać
pamiętnik. – Wspomniała o czarownicy zawieszonej na dworcu autobusowym –
szatynka nigdy tego nie widziała. Gdy przybyła do Kielc wysiadła na stacji
kolejowej, która jest oddalona od dworca jakieś kilkaset metrów. Jednak fakt,
że baba jaga wisiała pod kopułą i sam wygląd tejże kopuły (który coraz starszy,
lecz wciąż przypominał spodek latający) zdawał się nasuwać pytanie: dlaczego? Po co czarownice pozwalały
sobie na taki sabotaż?
- Góry Świętokrzyskie od lat kojarzą się
z czarownicami – zaczęła Arleta z niezidentyfikowaną dumą w głosie. – Ale
znajdź mi jedną osobę, która w to wierzy – zrobiła pauzę, czekając by jej
rozmówczyni zastanowiła się nad logiką jej wypowiedzi. – Widzisz… Nie ma, nie
ma takiej osoby. Nikt nie wierzy już w nasze istnienie, więc po co zmieniać
coś, co nam w ogóle nie zagraża? – zadała retoryczne pytanie na koniec.
Dagmara rzuciła wzrokiem na puste
miejsce Alana. A Oni? Rada? Czy Zgromadzenie nie chciałoby zaszkodzić w ten
sposób kobietom, puszczając pogłoskę o kieleckich czarownicach? Tylko… gdyby to
zrobili, mogliby w ten sposób ujawnić i siebie. Nie, to by naprawdę nie miało
sensu. Dagmara zamknęła zeszyt z myślą, że jabłko nie pada daleko od jabłoni. I
mimo iż nie wiedziała, które ze zgrupowań jest przysłowiowym jabłkiem, a które
jabłonią, była pewna, że w pewien sposób chronili siebie nawzajem. Jedno nie
wydałoby nigdy drugiego. W końcu, jak można wyrwać korzenie – coś, z czego
każdy korzystał?
Zadzwonił dzwonek, obwieszczający koniec
dzisiejszych zajęć.
- Wpadasz do babci? – zapytała Arletę,
podnosząc się z ławki.
Odpowiedź blondynki przerwał wrzask
nauczycielki:
- Dokończyć w domu te zadania, kto nie
skończył i przygotować się na test za tydzień! – przekrzyczała klasę, która już
szurała odsuwając krzesła od stolików wraz z charakterystycznym odgłosem
spychania wszystkiego z blatów do plecaków bądź torebek.
- Nie, ja muszę wracać do domu. Moja
mama ma gości w sobotę i chce żebym zaczęła sprzątać już dzisiaj – wywróciła
oczami.
Dagmara nie myślała jeszcze jak
blondynka. Według niej było to bardzo dużo czasu, by faktycznie posprzątać
porządnie cały dom (dwie kondygnacje) skoro dzisiaj była środa. Arleta była
przeciwnego zdania.
- Bo wiesz, moja mama nie wie, że zrobię
czary mary i w piętnaście minut uwinę się ze wszystkim – uśmiechnęła się
zdawkowo niczym Mona Lisa na
portrecie w paryskim Luwrze. – A właśnie, chyba Laura jest u twojej babci. Po
tej akcji w Sylwestra ciocia musi z nią dużo ćwiczyć.
Kiedy wyszły przed szkołę, Dagmara
podziękowała Arlecie za legendy, które od niej dostała i obiecała szybko
nadrobić zaległości. Blondynka z entuzjazmem na to przystała, mówiąc, że ma
jeszcze „Baśnie Polskie – podania”, które także przyniesie. Szatynka potem
dodała do siebie w myślach, że będzie musiała poprosić babcię, by w końcu
odblokowała jej komputer, który od czasu jej przyjazdu do Kielc został tak
zaprogramowany, by nie uwzględniać w Internecie fraz takich jak magia, okultyzm czy czarownica. Stąd też wpisując sprzed miesiąca słowa: „Noc Świętej
Łucji” nic nie mogła znaleźć, gdyż wyrażenie zostało zablokowane.
Przed budynkiem kręciło się wielu
uczniów, mimo że była wczesna godzina. Część z nich dopiero śpieszyła na
zajęcia, część się z nich urywała, po cichu wymykając ze szkoły. Może właśnie
przez nich Dagmara nie zauważyła od razu samochodu Alana. A przecież jego
ferrari stało bezczelnie na wyłożonej starej, szarej kostce szkolnej, zaledwie
parę metrów od nich.
Chłopak stał oparty o samochód, ubrany w
garnitur, rozmawiając z jakimiś osobami, które także musiały wyjść z budynku
wraz z dziewczętami. Wyglądał tak, jak to pamiętała z ich pierwszego spotkania
przed dworcem kolejowym. Tak samo przystojnie i mistycznie.
Po chwili zobaczyła go również Arleta. Kiedy
Dagmara przeciągnęła wzrokiem na grupkę przy ferrari, ona uczyniła podobnie.
- A on co tu robi? – mruknęła do siebie
i ruszyła w kierunku chłopaka.
Dagmara powlekła się za nią, jednak
stanęła w bezpiecznej odległości, by nie posądzono ją o podsłuchiwanie. Na całe
szczęście blondynka nie należała do cichych osobowości.
- Czemu nie jesteś na zebraniu? – zapytała
głośno, na co osoby otaczające blondyna umilkły, nasłuchując jego odpowiedzi.
Każdy traktował Alana jak dziedzica fortuny, którym to też był.
Dagmara pomyślała, że w ostatnich
tygodniach nadarzało się dużo okazji do zebrań, tylko, że ona z Arletą wiedziały
z jaką Radą Alan ma do czynienia. Dla niewtajemniczonych było to zwykłe
zebranie zarządu jakiejś spółki, na którym omawiano ze szczegółami ostatni
kwartał pracy.
- Nie odbyło się. Jeden członek miał
wylew i jest w szpitalu – odparł Alan bez śladu współczucia na twarzy. Nie
mówił głośno, ale też nie mówił cicho. Mówił tak, że go słyszała, ale ona nigdy
nie uskarżała się na słuch. Tak jakby właśnie została stworzona do
podsłuchiwania.
Dagmara spojrzała na niego, on z kolei
rzucił wzrokiem w jej stronę. Oboje wiedzieli, że lepiej by było gdyby sędziwy
mężczyzna zmarł, aby został powołany nowy członek Rady.
- Odwieźć cię do domu? – przez chwilę
myślała, że powiedział to do niej, ale nie. Odwrócił głowę tak szybko, że nawet
nie zauważyła, kiedy przestał na nią patrzeć. Arleta zrobiła smutną minę.
- Chyba tak, muszę jechać do domu –
poskarżyła się na swój los. Nagle, jakby przypomniała sobie o obecności wnuczki
Genowefy odwróciła się: – Dasz radę
wrócić sama? – Dagmara wiedziała, że gdyby nie fakt, iż samochód Alana był
dwuosobowy na pewno blondynka kazałaby i ją odwieźć. Podziękowała więc w duchu,
że Alan wziął dziś klucze do ferrari, zamiast do innego auta zaparkowanego na
parkingu. Nie chciała wymuszać na nim dodatkowej opieki, skoro miał Arletę. Nie
chciała być niepotrzebnym balastem.
- Pewnie – rzekła sztucznie się
uśmiechając. Znała blondynkę na tyle, by wiedzieć, że to ją przekona. – To
tylko jeden autobus – już miała ruszyć w stronę przystanku, gdy uświadomiła
sobie, że zapomniała komina na szyję. – Zostawiłam komin w szatni – powiedziała
po części do siebie, po części do Arlety. Dziewczyna pokiwała głową, Dagmara
rzuciła pośpieszne: „na razie” i wróciła się do budynku. Tak naprawdę trochę
cieszyła się z tego faktu, miała bowiem wymówkę, żeby się pożegnać, jeszcze
chcieliby ją odprowadzić na przystanek…
Weszła z powrotem do obiektu, po czym
zeszła w podziemia. To tam mieściły się szatnie wszystkich klas, po dwie klasy
w jednym boksie. Na całe szczęście jej szatnia nie była zamknięta, dyżurny z
jej klasy musiał więc pozostawać jeszcze na terenie szkoły. Szybko znalazła
swój komin – był on przykryty przez worek z tenisówkami dziewczyny o imieniu
Weronika. Zajęta rozmową z Arletą, musiała go nie zauważyć.
Po założeniu grubego szalu, który oplótł
jej całą szyję, wyszła z boksu. Wychodząc usłyszała głosy dwóch przepychających
się chłopaków:
- Miałeś stać na czatach, a uciekłeś jak
zwykła baba – wypluł jadowicie jeden, na co drugi, zgrzytając zębami
zripostował:
- Ty takim bohaterem się nie rób, bo ci
zaraz pokażę…
- Twoja matka lepiej się bije niż ty – i
właśnie w tym momencie, kiedy Dagmara wychyliła się z szatni, zobaczyła jak
drugi z chłopców nie wytrzymuje i próbując pokazać na co go stać, rzuca się na
rozmówcę z pięściami. Dziewczyna uskoczyła gdyż w ferworze walki omal na nią
nie upadli, miażdżąc ją swoimi ciałami.
Jeden dostał ręką w twarz, drugi
kopniakiem od przeciwnika w brzuch. Szatynka zaczęła wzywać pomocy. A ta szybko
się znalazła – akurat z piętra w kierunku wyjścia wychodził mężczyzna z
dziesięć lat starszy od niej, w wytwornym płaszczu zimowym. Usłyszawszy jej
nawoływania podbiegł i spróbował rozdzielić bijących się chłopców.
- Spokój! – krzyknął władczo i coś w
jego stroju lub głosie spowodowało, że młodzieńcy niechętnie skończyli okładać
się pięściami. Spojrzeli na niego spode łba, siarczyście przeklinając. –
Zamknąć się, obaj – warknął nieprzyjemnie mężczyzna. Nie wyglądał jak
nauczyciel, ale też z racji tego, iż Dagmara była nowicjuszką w szkole, nie
znała całego grona pedagogicznego. – Zaraz zaprowadzę was do dyrektora – dodał,
po czym szatynka stwierdziła, że jednak był nauczycielem. Ten nieznoszący
sprzeciwu głos zawsze wydobywał się z gardeł „partii rządzącej” w szkole. Miał
ostre rysy oblicza – długą twarz i uwydatnione kości policzkowe. Kogoś takiego
trudno byłoby zapomnieć.
Przepychający się jeszcze chwilę temu
chłopcy zrobili błagalne miny, aby odpuszczono im winy. Mężczyzna początkowo
zaprzeczył głową, jednak gdy zaczęli go usilnie prosić, jego nastawienie uległo
zmianie.
- Dobra już dobra, nie jęczeć mi tu,
zmykać na zajęcia – wycedził. Młodzieńcom nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Podnieśli swe cztery litery z podłogi, dziękując i oddalając się w podskokach,
na wypadek gdyby nauczyciel zmienił zdanie. – Bylebyście tylko już nigdy na
mnie nie trafili! – zawołał do nich jeszcze tuż przed tym, kiedy zniknęli im z
oczu.
- Dziękuję panu – podziękowała grzecznie
Dagmara, następnie nikło się uśmiechnęła. Przynajmniej przez tę sytuację nie
była zmuszona wychodzić do Arlety i Alana. Tak długo zeszło, że już na pewno
nie było ich przed szkołą.
- Dobrze, że zawołałaś pomoc –
odpowiedział jej, także kierując się w stronę wyjścia. – Jedna mądra dziewczyna
w tym syfie – dodał cicho do siebie, na co Dagmara się zaśmiała.
- Usłyszałaś? – zapytał ze strachem,
przystając na schodach. – Wiesz nie powinienem mówić takie rzeczy, ale ta
dzisiejsza młodzież…
Gdyby tutaj nie nauczał, wypomniałaby
mu, że wcale taki stary nie był, więc nie powinien oczerniać ludzi praktycznie
z jego wieku. Jednak zawsze czuła respekt przed belframi, dlatego zamiast tego
odparła pokornie:
- Udam, że nie słyszałam.
Podziękował jej ukłonem głowy, po czym
pokazał by poszła przodem, mimo że było mnóstwo miejsca na schodach i z całą
pewnością zmieściliby się na nich razem. Drzwi także jej otworzył i
kurtuazyjnie się z nią pożegnał:
- Do widzenia młoda damo – rzekł, ale
mniej oficjalnie mrugnął do niej okiem, przez co poczuła się, jak gdyby właśnie
została poderwana przez nauczyciela.
- Do widzenia – bąknęła zmieszana, ale
mimo wszystko jego zachowanie zmusiło ją do uśmiechu na twarzy.
Nie pasował jej na matematyka ani na
polonistę. Bardziej wyobrażała go sobie jako szalonego magistra z chemii bądź
fizyki.
Ruszyła przed siebie z torebką w ręku i
cieniem uśmiechu, który na nim wykwitł. Przeszła jakieś sto metrów, gdy
usłyszała klakson, ktoś za nią zawołał, a potem pomachał jej ręką, która
wystawała zza szyby.
- Dobrze, że jeszcze cię zastałem –
powiedział Kasper, wychodząc z nowego, bielutkiego niczym świeży śnieg,
samochodu. Tym razem było to BMW, tylko nie mogła rozpoznać, która seria.
- Kupiłeś auto – wypaliła, pokazując na
nowiutki pojazd. Nikt nie pytał ją o zdanie, ale szacowała, że musiał wydać na
nie około miliona złotych.
- Tak – powiedział z uśmiechem na twarzy,
ciągnącym się od jednego ucha aż do drugiego. – Nie mogłem się zdecydować czy
Mercedes czy ten, ale w końcu chcę spróbować czegoś innego.
Nie skomentowała ani tej jego obsesji na
punkcie samochodów, ani niebotyczną sumę pieniędzy, które właśnie wydał.
- Cieszę się, że ci się podoba – odparła
za to, na co zaprosił ją do środka.
Mimo że na początku jej pobytu w
Kielcach ceniła sobie prywatność, teraz wiedząc o morderstwach na czarownicach,
z ulgą przyjęła wiadomość o pozyskaniu przez Kaspra wozu. Może odbyłoby się to i
wcześniej, gdyby nie niemożność zdecydowania się przez chłopaka, co kupić, jak,
po jakiej cenie i gdzie.
- Przyjechalibyśmy wcześniej, ale
dopiero dotarliśmy. Kupiłem go w Krakowie – nie pytała dlaczego mówił w liczbie
mnogiej. Na tylnym siedzeniu musiał siedzieć Krawat, jego wsparcie i obstawa.
Raz nawet zastanowiła się nad pewną
myślą, jakby kot był zmarłą Wiktorią. Dlatego nie odstępował chłopaka i dlatego
był tak z nim związany. Tej nocy, gdy miała zginąć Wiktoria, na cmentarzu, może
zanim ją zabili zamieniła siebie w kota (mogła przecież być animagiem jak to
określali w Harrym Potterze osobę, która umiała przekształcić swe ciało w
konkretne zwierzę). Potem jakoś udała swoją śmierć, takie rzeczy się zdarzają
nie tylko w książkach bądź filmach… Tylko ta inna myśl… Jak wytłumaczyć wpis
Wiktorii, że jeśli nie zginie, wtedy to strony pierwsze zajarzą się ogniem?
Pamiętnik nie spalił się, co musiało oznaczać śmierć dziewczyny. I dlaczego to
Krawat a nie, przykładowo Apaszka czy Bransoletka? Kot musiałby być płci
żeńskiej i w dodatku mieć raczej rudawą sierść.
Krawat
to kot, Wiktoria nie żyje – otrząsnęła się, gdy
usiadła wygodnie na siedzeniu pasażera, zerkając na tylnie siedzenie, gdzie
oczywiście leżał wyciągnięty kocur i lizał się leniwie po zadzie.
- Jak tam na zajęciach? – podjął temat
zajęć Kasper.
- W porządku – odparła zgodnie z prawdą.
- Miałam dzisiaj tylko dwie lekcje. Uwielbiam środy – przemknęło jej przez
uwagę, że za środą występował czwartek, a wtedy to miała cztery lekcje plus
wychowanie fizyczne, z którego była zwolniona. Kiedyś, za czasów nauki w
Warszawie byłaby niezmiernie zadowolona z tych czterech lekcji, uważając, że to
bardzo mało. Jednak odkąd w Kielcach miała o wiele mniej godzin, zaczęła
narzekać na czwartki jak każdy szanujący się leniwy uczeń. Ot, przecież
człowiek się do wygody szybko przyzwyczaja. Oczywiście, liczba godzin w
tygodniu nie zgadzała się z programem narzuconym przez Ministerstwo Edukacji
Narodowej. Godzin było o wiele za mało, jednak wystarczyła jedna wizyta jej
babci w szkole, by jej klasa miała prawie o połowę mniej lekcji od reszty
szkoły. Najdziwniejszym było w tym wszystkim jednak zjawisko, że nikt nigdy nie
poruszał tego tematu. Ani nauczyciele, ani rodzice, ani nawet zazdrośni koledzy
z równorzędnych klas. Nikt, jak gdyby na papierze widniała odpowiednia liczba
godzin, chociaż w rzeczywistości nie były one odpracowywane.
Kasper przez całą drogę testował
samochód. Chciał zobaczyć ile wyciągał do setki, po czym sprawdził jego hamulce.
Następnie bez powodu zatrąbił w klakson i włączył wycieraczki. I to wszystko na
pewno nie robił po raz pierwszy, bo jadąc z Krakowa nim do Kielc miał dużo
czasu na zabawę. Po prostu chciał jej go pokazać a ona starała się być
wdzięcznym pasażerem, prosząc by pokazał jej jak pierwszy startuje spod świateł
czy gdzie w samochodzie znajdował się tempomat.
W rezydencji nie widziała nigdzie Laury
ani babci toteż wywnioskowała, iż musiały zejść przez potajemne przejście z
szafy do kuchni, by podszkolić umiejętności dziewczyny. W salonie za to
siedziała Sandra, czytając jakieś zapisane notatki.
Cudownie
– pomyślała
Dagmara, bo widząc czarnowłosą Kasper obwieścił, że idzie dolać płynu do
spryskiwaczy do nowego samochodu. Od Arlety wiedziała, że on też nie przepadał
za Sandrą, dlatego zmył się i zostawił je same. Oczywiście mogłaby pójść do
swojego pokoju, ale kimże ona by była, gdyby to zrobiła? Mimo jej uprzedzeń,
musiała chociaż podjąć próbę rozmowy.
- Cześć – powiedziała głucho. – Laura
ćwiczy z babcią?
- Z ciocią – poprawiła ją Sandra i za
chwilę dodała: – Są na dole.
Zapanowała cisza. Sandra powróciła do
notatek, a Dagmara gorączkowo poszukiwała kolejnego tematu. Gdyby czarnowłosa
znów ją zbyła, tym razem czułaby się usprawiedliwiona i poszłaby do siebie. Czekał
ją bowiem dziś nowy wpis w pamiętniku Wiktorii, a rano nie zdążyła go
przeczytać. Wpis był o niebo ciekawszy niż postrzępiona rozmowa z czarnowłosą.
- Arleta dała mi przewodnik rodzinny –
rzekła szatynka nie wiedząc właściwie, po co to mówi. – Są w nim legendy świętokrzyskie
– zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu małej książeczki.
- Tak, znam te legendy – na chwilę
oderwała się od notatek i przypatrzyła książce, którą trzymała już w ręku
Dagmara. Jednak zaraz znów już patrzyła na swoje bohomazy, dlatego szatynka
zaczęła się oddalać. Wtedy zatrzymał ją głos dziewczyny:
- Jest tam jedna legenda o sabatach
czarownic – zaczęła odkładając swe notatki. Dagmara stwierdziła, że to był
chyba dobry moment, aby podeszła bliżej i posłuchała tego, co ma do powiedzenia.
– Oczywiście jest zmyślona, chodź krążą pogłoski jakoby autor sam kiedyś wszedł
na Łysą Górę i opisał to, co widział.
- Arleta powiedziała, że Kielce od lat
kojarzą się z czarownicami.
- Ma rację – przyznała Sandra. Zamyśliła
się na moment, szukając w myślach przykładów. – Są organizowane zloty czarownic
na ulicy Sienkiewicza. Żebyś widziała jak dziewczyny potrafią się przebrać. Z
kolei w amfiteatrze Kadzielni w tym roku w czerwcu będzie Sabat Czarownic. Co
prawda w zeszłym roku bardziej przypominało to widowisko muzyczne jednak zawsze
nawiązanie jakieś jest.
- I nie ma osoby, która wierzy, że
czarownice istnieją? – w głowie jej się nie mieściło, że tyle klarownych
dowodów było na ich istnienie, a jakoś nikt nie poskładał ich razem w całość.
- Nie, bo potrafimy o siebie zadbać – po
raz pierwszy w jej obecności czarnowłosa uśmiechnęła się. Było to tak
niesamowite zjawisko, że trochę się na nią zagapiła. ONA potrafiła się
uśmiechać. – Też uważam, że powinnaś była dowiedzieć się prawdy z chwilą, gdy
weszłaś do tego domu – skorzystała z okazji, by wyjawić swą opinię.
- Naprawdę? – próbowała nie zabrzmieć
sceptycznie, a jednak chyba w jej głosie pojawiło się powątpiewanie. Sandra od
początku przejawiała w stosunku niej jawną niechęć, a może po prostu ona taka
była?
- Tak – Sandra była pewna swego. Dagmara
przysiadła na sofie, a czarnowłosa przymrużyła oczy, ciągnąc. – Oczywiście, to
nie ja ustalam reguły, ja się do nich tylko dostosowuję, ale kiedy przyjechałaś
powstało wokół ciebie sztuczne zamieszanie. Mówię sztuczne, bo jak widać mogłaś
wszystkiego dowiedzieć się wtedy, ale nie, każdy chodził dookoła ciebie na
palcach. To mnie najbardziej denerwowało – mówiła prawdę. Dagmara doskonale
pamiętała jej słowa w tunelu pod szkołą, kiedy zwracała się ze słowami do Alana,
by dał jej spokój, bo sprowadzi nieszczęście nie tylko na Arletę i samego
siebie, ale i na nią. – Myślisz o Alanie, prawda? – zapytała Sandra, wnikliwie
ją obserwując.
Dagmara kiwnęła głową. Nie było
najmniejszego sensu oszukiwać.
- On coś planuje – zaczęła szatynka, z
jakimś smutkiem w głosie. – Wiem, że ma pomysł jak uratować Arletę.
Sandra otworzyła usta, ale zaraz je
przymknęła. Dagmara mogła poznać po jej mowie ciała, że nie podzielała jej
ostatniego zdania. W końcu, po dłuższej chwili, przemówiła:
- Też dobiegły mnie słuchy o planie –
jej głos był twardy, nie było w nim słychać ani nutki wahania. – Ale nie wiem
co zakłada, bo nikomu tego nie zdradził. Masz świadomość, że nawet Arleta zna
tylko jakąś część planu?
Dagmara zaprzeczyła. Nie, nie słyszała o
tym. Myślała, że blondynka wie wszystko i świadomie się na to zgadza, tak samo
jak Genowefa i czarownice, po jednej z każdego województwa.
- Nie jestem pewna twojej babci – czy
zna całość, czy też część, ale Arleta powiedziała mi kiedyś w sekrecie, że się
boi. Że się najzwyczajniej boi tego planu – widać było, że i Sandrę to gryzło.
Może dlatego odbyła się ta rozmowa, może właśnie dlatego czarnowłosa chciała z
kimś porozmawiać.
- Babcia na pewno nie pozwoli zrobić jej
krzywdy – pomimo że to powiedziała, w głowie cały czas kołatała się myśl, iż
babcia nie była jasnowidzem, że Genowefa była tylko człowiekiem, który mógł się
mylić i popełniać błędy.
Sandra patrzyła w jeden punkt. Twarz
miała skupioną, ale nagle przeszedł przez nią grymas.
- A Wiktoria? Kasper przecież też miał
plan i mu zaufała. Wciąż nie wiem po co pozwoliła im spędzić ten dzień razem,
skoro wiedziałyśmy, że Kasper przeciwstawił się Radzie, że będą chcieli im
zaszkodzić. Kasper powinien był wyjechać – ściszyła głos, na wypadek gdyby
wszedł do salonu. – Zajęliby się nim, a jej daliby spokój – nie słyszała
wcześniej, by ktoś mówił o chłopaku w taki sposób. Kasper był tu domownikiem,
był jednym z nich, ale Sandrze to nie przeszkadzało. Arleta powiedziała kiedyś,
że Sandra nie lubiła Kaspra i vice - versa. Nie wspomniała tylko, dlaczego.
Teraz, po jej słowach, Dagmara sama mogła określić, czemu nie darzyła go
sympatią. Uważała, że popełnił błąd, że przed laty zachował się nie tak jak
powinien i dlatego zginęła Wiktoria.
- Myślisz, że plan Alana też jest
wadliwy – to nie było pytanie. Stwierdzała coś oczywistego, choć sama Dagmara
wolała to odepchnąć głęboko, niż się nad tym rozwodzić. Wolała nie dumać, czy
Arleta przeżyje, czy nie.
- Tak – Sandra nie owijała w bawełnę. –
Tak dokładnie myślę.
Sandra była bardzo ładną dziewczyną.
Miała długie, czarne włosy, a jej karnacja była śniada, co powodowało, że
wyglądała pociągająco. Dagmara była z kolei blada, gdyby to ona miała mieć
czarne włosy, jej zdaniem wyglądałaby jak trup. Niektórym pasowały czarne włosy,
innym nie. Sandrze pasowały. Nie miała grzywki i często odgarniała włosy do
tyłu, ale Dagmara nie zauważyła, by kiedykolwiek je zaczesywała, więc chyba jej
nie przeszkadzały. Miała też ładnie wydepilowane i podkreślone brwi; długie,
gęste rzęsy, które u niej rzucały się w oczy, bo odpowiednio pomalowane dawały
wrażenie sztucznych. A może były sztuczne? Po tych wszystkich eksperymentach z
ciałem, które widziała, stwierdzała, że wszystko dało się wyretuszować i
naprawić za pomocą magii.
Dagmara zmarszczyła czoło:
- Babcia mi mówiła, że do tego planu
przygotują opcje alternatywne.
- Też tak słyszałam – oświadczyła Sandra
wzniośle, by za chwilę zrobić minę pod tytułem: Ale ja mam zastrzeżenia. – Tylko jak przygotować alternatywę,
skoro nie znasz całego planu? – jej obiekcje przechodziły na Dagmarę. Wcześniej
aż tak nie zastanawiała się nad domniemanym pomysłem utrzymania blondynki przy
życiu, teraz narodziły się pytania i wątpliwości: A co jeśli Alan blefuje?
Jeśli jego pierwotny plan zakłada uratowanie jego i tylko jego? Co jeśli
wymyślił plan, który ma rzekomo ocalić Arletę, ale ta reszta planu, którą nikt
nie zna oprócz niego, zakłada właśnie zabicie jej?
- Alan jest w Radzie – dodała Sandra od
siebie, jakby to miało przesądzić o winie chłopaka. – Co znaczy, że zobaczyli w
nim potencjał. On z Rady nie odejdzie. A jedynym sposobem by mógł być w niej
dalej, jest zabicie Arlety, tym samym udowodnienie swojej pozycji.
Udowodnienie, że się nie pomylili, wybierając go na jednego z nich.
Wszystko, co mówiła miało sens. Ale czy
Alan naprawdę był taki zły? Czy naprawdę udawał sympatię do blondynki, by potem
z premedytacją ją zabić?
- Ja mu nie ufam – kontynuowała
czarnowłosa. – Jest w nim coś denerwującego, co powoduje, że nie mogę. Ale
wiem, że Arleta ślepo mu wierzy. Dlatego chciałabym cię o coś prosić.
Dagmara przytaknęła głową, dając do
zrozumienia, że zmienia się w słuch. Sandra przygryzła na moment wargę. Myślała
co powiedzieć, by nie zabrzmieć obsesyjnie.
- Ja nie jestem z nią cały czas –
powiedziała w końcu. – Mieszkamy niedaleko siebie, ale to nie wystarcza. Kiedy
jest w szkole i rozmawia z Alanem, staraj się być przy nich, słuchaj co mówią
między sobą.
- Kiedy oni często są wtedy sami –
poskarżyła się szatynka, na co Sandra machnęła ręką.
- No to co z tego? Możesz wymyślić jakiś
temat i podejść do Arlety. Dla niej, zacznij ich podsłuchiwać – kiedy to
powiedziała, przez jakąś minutę Dagmara rozważała, czy to był głos dobrej
Sandry, pragnącej żywej przyjaciółki, która zrobi wszystko za tę cenę, nawet
zbrata się wrogiem, czy może złej Sandry, która z diabelskim ogonem wpychała ją
w paszczę lwa, by skłócić z Arletą. Tylko, że Sandra nie miała jedenastu lat,
by knuć śmieszne intrygi. Była dziewczyną, która przeżyła śmierć Wiktorii,
potem ocalała zabijając swego chłopaka, przez co odeszła ze szkoły, przenosząc
się do innej. Czy naprawdę chciała jej zaszkodzić, czy może po prostu pomóc
koleżance?
- Dobrze, zrobię to – obiecała Dagmara,
kiedy nagle uświadomiła sobie, że przecież Arleta pojechała do domu z Alanem, że
byli sami, że mogli poruszać tysiące tematów i że Alan mógł jej coś w tej
chwili zrobić. – Arleta wróciła do domu z Alanem – powiedziała, przerażona tym
odkryciem, jednak Sandra była spokojna.
- Jeżeli jestem czegoś pewna, to tego,
że na razie jest bezpieczna – rzekła. – Jego plan musi obejmować jej urodziny,
członek Rady nie może pozwolić sobie na fuszerkę – coś jej się nie zgadzało,
już miała zaprotestować, że słyszała o jednym członku, chrzestnym Mikołaja,
który zabił swoją przeznaczoną przed terminem jej urodzin. Ale nie mogła tego
powiedzieć, bo usłyszała to od swojego przeznaczonego, a o nim Sandra nie
wiedziała.
Kiedy chwilę potem do salonu przyszły
Genowefa i Laura, Dagmara obwieściła, że pójdzie na chwilę przebrać się do
swojego pokoju. W rzeczywistości była to wymówka – chciała pójść zajrzeć do
pamiętnika Wiktorii. Zmieniła najpierw spodnie dżinsowe na bardziej wygodne
leginsy, a potem usiadła przy biurku, sięgając po dzienniczek.
To straszne
wypunktowywać swoją śmierć od najlepszej do najgorszej – to było ostatnie
zdanie, które pamiętała z pamiętnika, ale nie ostatnie, które było dziś
dostępne. Przewróciła stronę, gdzie odkryty został nowy wpis:
Dziś znów zaczęłam
dzień od magii. Spotykam się z Genowefą w kuchni, gdzie naucza mnie jak intonować
słowa by użyte dały to, co mam na myśli. Co robić, kiedy nie chcę aby
przeciwnik mnie słyszał czy rozumiał. Jak unikać zaklęć, które podążają w moją
stronę.
Nie
jestem najlepszą czarownicą, ale ponoć nie jestem najgorszą. Genowefa mówi, że
szybko się uczę, ale ja jestem wymagająca. Wolałabym uczyć się szybciej.
Dużo
rozmawiamy z Kasprem. Ustalamy jak zapobiec ewentualnemu rozlewowi krwi. Możemy
schować się przed całym światem albo właśnie jawnie się przed nim stawić,
próbując ich pokonać. Choć chciałabym uciec i zaszyć się gdzieś z Kasprem,
wiem, że to druga opcja jest bardziej realna. Widzę to. Czasami we śnie widzę
jak mnie mordują ustawieni jak szakale, jak na raz wypowiadają mordercze
zaklęcia. To nic nie boli, jest ich tyle, że umieram od razu. Wyglądam jakbym
usnęła, tyle, że już nigdy się nie obudzę.
Jest
jednak we mnie nadzieja. Ta nadzieja pozwala mi żyć, cieszyć się tym, co z
życia zostało. Nadejdzie bowiem taki dzień, gdy zostaną pokonani. Dzień, w
którym każdy członek Rady odpowie za swe czyny i będzie błagał o litość. To, że
ja nie doczekam tego dnia nie jest ważne. Wiem, że moja ofiara posłuży za
sygnał, że od niej wszystko się zacznie. Będzie początkiem końca. A Ty, Ty mój
drogi czytelniku, nie tylko doczekasz owego dnia, ale i pomożesz w ukaraniu
Rady.
Za
to chciałabym Ci podziękować.
Wpis był krótki. Dagmara popatrzyła na
jego końcówkę, nie pojmując skąd Wiktoria to wszystko wiedziała. Skąd miałaby
wiedzieć, że ona, Dagmara, kiedyś nie tylko odkryje swoje umiejętności, ale i
posłużą one do zniszczenia Rady.
Nie, nie miała daru przepowiadania
przyszłości. Wiedziała tylko więcej niż normalny człowiek, plus była szalenie
mądrą czarownicą.
Może nie Wiktoria to przewidziała, a Kasper się o tyn dowiedział z Wyroczni? :>
OdpowiedzUsuńNa początku są chyba dwa błędy i jeszcze jeden gdzieś w środku, ale jak ktoś się "wczyta" to później zapomina o błędach :).
Woah, Sandra miła, no tego to się nie spodziewałam.
Ten niby nauczyciel... Mam wrażenie, że to ktoś z Rady, ale nie mogę sobie przypomnieć członków, których opisałaś.
Na temat planu Alana się nie wypowiem, bo... raczej nie myślę jak Sandra, no ale nigdy nic nie wiadomo.
Pozdrawiam i zapraszam na kolejny rozdział do siebie,
Q.
http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
Twój już skomentowałam :) Szkoda, że nie wyłapałaś błędów, no ale może inni je zauważą.
UsuńDziękuję za komentarz :)
Wow! Świetnie, że dodałaś nowy rozdział Nemezis. Tyle czekałam na ten moment, kiedy będę mogła przeczytać o dalszych losach Leny. Boję się tylko, że wpadnie w jakieś większe kłopoty. Zabieram się za czytanie Lamiae.
OdpowiedzUsuńP. S. Założyłam bloga:
http://aprilczylija.blogspot.com/
Zapraszam do komentowania. :)
Chalize
Dziękuję :)
UsuńTe wiadomości od autora to byś mogła datą oznaczyć, bo ja nie wiem kiedy napisałaś tę wiadomość od autora, więc też nie wiem kiedy miną dwa tygodnie, albo tydzień (wiem, masło maślane, ale pewnie zrozumiałaś).
OdpowiedzUsuńCzy ja już pisałem, że lubię Sandrę za jej wredny i taki inny, specyficzny, ale bardzo dobrze i fajnie skonstruowany charakterek, który jednak ma drugie dno, a nie jest taki, że jest wredna, tylko po to by być wredna, ot tak bez powodu, jak to często w "Trudnych sprawach" i "Szkole" jest? xD Jeśli nie mówiłem jeszcze tego, to teraz właśnie mówię.
A tak całkiem poważnie, to wydaje mi się, że Sandra była z Wiktorią bardzo zżyta, i że utraciła ją, utraciła chłopaka, którego zabiła nim ten zabił ją, boi się też utraty Arlety, być może jest sierotą, albo zmarł jej jeszcze np brat. Ona się boi utraty, dlatego tak odpycha ludzi od siebie. Ja przynajmniej tak sobie tłumaczę jej zachowanie. I choć wolę blondynki, to muszę przyznać, że opis nastolatki zadziałał na moją wyobraźnie i też uważam, że czarne włosy do bladości nie pasują, a wiele dziewczyn, które są blade niczym trupy farbują się na taki czarny, jeszcze taki nienaturalny i moim zdaniem wygląda to bardzo, ale to naprawdę bardzo okropnie i ani trochę nie jest seksowne czy ponętne. Bardziej to mi nasuwa na myśl zabawę w Halloween.
Te legendy, wiedźmy na dworcu, itd, to prawda, czy wymyśliłaś na potrzeby opowiadania?
dariusz-tychon.blogspot.com
To prawda - gdy byłam dzieckiem uwielbiałam patrzeć na tą czarownicę na dworcu autobusowym. Góry Świętokrzyskie od lat kojarzą się z sabatami czarownic, legendy również nie są zmyślone, taką książeczkę dostałam na prezent. W amfiteatrze odbywają się imprezy takie jak Sabat Czarownic. Jeśli Cię to interesuje to możesz poczytać o Łysej Górze (najbardziej znanym miejscem spotkań czarownic w Polsce).
UsuńJasne, do notki załączę zaraz datę, dziękuję za radę :)
Ten "nauczyciel"... coś czuję, że jeszcze o nim usłyszymy. :)
OdpowiedzUsuńBrakuje mi trochę Alana, za mało go :( Co do jego planu, hmm...
Pozdrawiam. :)
Masz rację, usłyszymy jeszcze o nim nie raz :)
Usuń