sobota, 3 października 2015

Lamiae: Rozdział 25

LEGENDY ŚWIĘTOKRZYSKIE


Dagmara spojrzała na niewielki przewodnik rodzinny w ręku, który wręczyła jej przed ułamkiem sekundy Arleta. Mimo że miało to miejsce na lekcji, nikt tym faktem nie był zaszokowany, albowiem nauczycielka od fizyki – Pani Osiecka, sama czytała pod ławką dzisiejsze wydanie gazety.
Już na samym początku zajęć kobieta zleciła uczniom otworzyć książki na stronie pięćdziesiątej czwartej i znaleźć odpowiedzi do wszystkich pytań zadanych na tej stronie. Były to pytania, które miały za zadanie powtórzyć ostatni przerobiony dział. Co ambitniejszy uczeń zrobił to więc od razu, co leniwszy przepisał od kolegów bądź koleżanek z ławki. Tak czy inaczej po upływie jakiejś pół godziny każdy bez wyjątku miał zapisany zeszyt z odpowiedziami, ale nauczycielka uparcie zdawała się nie słyszeć coraz większego harmideru powodowanego przez klasę, kontynuując czytanie najnowszych wiadomości ze świata i Polski.
- Legendy świętokrzyskie – przeczytała szeptem szatynka. Książka miała zaledwie sześćdziesiąt cztery strony, a na jej okładce ukazane było Gołoborze, nad którym leciała na miotle stara baba jaga.
- Dostałam ją kiedyś za wygraną w konkursie plastycznym – wzruszyła ramionami Arleta, jak gdyby nie chciała się chwalić umiejętnościami malarskimi. – Pewnie nigdy czegoś takiego nie czytałaś, dlatego pomyślałam, że ci przyniosę.
Oczywiście, blondynka miała rację. Dagmarę nigdy nie interesowały informacje związane z Kielcami, dlatego też sama nie sięgała po nie. Zanim przyjechała do Kielc o mieście wiedziała tylko tyle, że było to województwo przyległe do mazowieckiego, w którym dorastała jej matka do czasu liceum. Potem wyjechała na studia do stolicy, tam poznała rodowitego warszawiaka, wyszła za niego za mąż i założyła z nim rodzinę. Z tego związku urodziła się ona, czasem tylko zmuszona odwiedzić rodzinę na południu Polski.
Dagmara ściszyła głos, kątem oka obserwując nauczycielkę, która zmarszczyła czoło i nos, jakby przeczytała coś, z czym wyraźnie się nie zgadzała.
- Wiktoria pisała o swojej pierwszej tutejszej wizycie – pamiętała to dobrze, bo ostatnio znów zaczęła czytać pamiętnik. – Wspomniała o czarownicy zawieszonej na dworcu autobusowym – szatynka nigdy tego nie widziała. Gdy przybyła do Kielc wysiadła na stacji kolejowej, która jest oddalona od dworca jakieś kilkaset metrów. Jednak fakt, że baba jaga wisiała pod kopułą i sam wygląd tejże kopuły (który coraz starszy, lecz wciąż przypominał spodek latający) zdawał się nasuwać pytanie: dlaczego? Po co czarownice pozwalały sobie na taki sabotaż?
- Góry Świętokrzyskie od lat kojarzą się z czarownicami – zaczęła Arleta z niezidentyfikowaną dumą w głosie. – Ale znajdź mi jedną osobę, która w to wierzy – zrobiła pauzę, czekając by jej rozmówczyni zastanowiła się nad logiką jej wypowiedzi. – Widzisz… Nie ma, nie ma takiej osoby. Nikt nie wierzy już w nasze istnienie, więc po co zmieniać coś, co nam w ogóle nie zagraża? – zadała retoryczne pytanie na koniec.
Dagmara rzuciła wzrokiem na puste miejsce Alana. A Oni? Rada? Czy Zgromadzenie nie chciałoby zaszkodzić w ten sposób kobietom, puszczając pogłoskę o kieleckich czarownicach? Tylko… gdyby to zrobili, mogliby w ten sposób ujawnić i siebie. Nie, to by naprawdę nie miało sensu. Dagmara zamknęła zeszyt z myślą, że jabłko nie pada daleko od jabłoni. I mimo iż nie wiedziała, które ze zgrupowań jest przysłowiowym jabłkiem, a które jabłonią, była pewna, że w pewien sposób chronili siebie nawzajem. Jedno nie wydałoby nigdy drugiego. W końcu, jak można wyrwać korzenie – coś, z czego każdy korzystał?
Zadzwonił dzwonek, obwieszczający koniec dzisiejszych zajęć.
- Wpadasz do babci? – zapytała Arletę, podnosząc się z ławki.
Odpowiedź blondynki przerwał wrzask nauczycielki:
- Dokończyć w domu te zadania, kto nie skończył i przygotować się na test za tydzień! – przekrzyczała klasę, która już szurała odsuwając krzesła od stolików wraz z charakterystycznym odgłosem spychania wszystkiego z blatów do plecaków bądź torebek.
- Nie, ja muszę wracać do domu. Moja mama ma gości w sobotę i chce żebym zaczęła sprzątać już dzisiaj – wywróciła oczami.
Dagmara nie myślała jeszcze jak blondynka. Według niej było to bardzo dużo czasu, by faktycznie posprzątać porządnie cały dom (dwie kondygnacje) skoro dzisiaj była środa. Arleta była przeciwnego zdania.
- Bo wiesz, moja mama nie wie, że zrobię czary mary i w piętnaście minut uwinę się ze wszystkim – uśmiechnęła się zdawkowo niczym Mona Lisa na portrecie w paryskim Luwrze. – A właśnie, chyba Laura jest u twojej babci. Po tej akcji w Sylwestra ciocia musi z nią dużo ćwiczyć.
Kiedy wyszły przed szkołę, Dagmara podziękowała Arlecie za legendy, które od niej dostała i obiecała szybko nadrobić zaległości. Blondynka z entuzjazmem na to przystała, mówiąc, że ma jeszcze „Baśnie Polskie – podania”, które także przyniesie. Szatynka potem dodała do siebie w myślach, że będzie musiała poprosić babcię, by w końcu odblokowała jej komputer, który od czasu jej przyjazdu do Kielc został tak zaprogramowany, by nie uwzględniać w Internecie fraz takich jak magia, okultyzm czy czarownica. Stąd też wpisując sprzed miesiąca słowa: „Noc Świętej Łucji” nic nie mogła znaleźć, gdyż wyrażenie zostało zablokowane.
Przed budynkiem kręciło się wielu uczniów, mimo że była wczesna godzina. Część z nich dopiero śpieszyła na zajęcia, część się z nich urywała, po cichu wymykając ze szkoły. Może właśnie przez nich Dagmara nie zauważyła od razu samochodu Alana. A przecież jego ferrari stało bezczelnie na wyłożonej starej, szarej kostce szkolnej, zaledwie parę metrów od nich.
Chłopak stał oparty o samochód, ubrany w garnitur, rozmawiając z jakimiś osobami, które także musiały wyjść z budynku wraz z dziewczętami. Wyglądał tak, jak to pamiętała z ich pierwszego spotkania przed dworcem kolejowym. Tak samo przystojnie i mistycznie.
Po chwili zobaczyła go również Arleta. Kiedy Dagmara przeciągnęła wzrokiem na grupkę przy ferrari, ona uczyniła podobnie.
- A on co tu robi? – mruknęła do siebie i ruszyła w kierunku chłopaka.
Dagmara powlekła się za nią, jednak stanęła w bezpiecznej odległości, by nie posądzono ją o podsłuchiwanie. Na całe szczęście blondynka nie należała do cichych osobowości.
- Czemu nie jesteś na zebraniu? – zapytała głośno, na co osoby otaczające blondyna umilkły, nasłuchując jego odpowiedzi. Każdy traktował Alana jak dziedzica fortuny, którym to też był.
Dagmara pomyślała, że w ostatnich tygodniach nadarzało się dużo okazji do zebrań, tylko, że ona z Arletą wiedziały z jaką Radą Alan ma do czynienia. Dla niewtajemniczonych było to zwykłe zebranie zarządu jakiejś spółki, na którym omawiano ze szczegółami ostatni kwartał pracy. 
- Nie odbyło się. Jeden członek miał wylew i jest w szpitalu – odparł Alan bez śladu współczucia na twarzy. Nie mówił głośno, ale też nie mówił cicho. Mówił tak, że go słyszała, ale ona nigdy nie uskarżała się na słuch. Tak jakby właśnie została stworzona do podsłuchiwania.
Dagmara spojrzała na niego, on z kolei rzucił wzrokiem w jej stronę. Oboje wiedzieli, że lepiej by było gdyby sędziwy mężczyzna zmarł, aby został powołany nowy członek Rady.
- Odwieźć cię do domu? – przez chwilę myślała, że powiedział to do niej, ale nie. Odwrócił głowę tak szybko, że nawet nie zauważyła, kiedy przestał na nią patrzeć. Arleta zrobiła smutną minę.
- Chyba tak, muszę jechać do domu – poskarżyła się na swój los. Nagle, jakby przypomniała sobie o obecności wnuczki Genowefy odwróciła się: –  Dasz radę wrócić sama? – Dagmara wiedziała, że gdyby nie fakt, iż samochód Alana był dwuosobowy na pewno blondynka kazałaby i ją odwieźć. Podziękowała więc w duchu, że Alan wziął dziś klucze do ferrari, zamiast do innego auta zaparkowanego na parkingu. Nie chciała wymuszać na nim dodatkowej opieki, skoro miał Arletę. Nie chciała być niepotrzebnym balastem.
- Pewnie – rzekła sztucznie się uśmiechając. Znała blondynkę na tyle, by wiedzieć, że to ją przekona. – To tylko jeden autobus – już miała ruszyć w stronę przystanku, gdy uświadomiła sobie, że zapomniała komina na szyję. – Zostawiłam komin w szatni – powiedziała po części do siebie, po części do Arlety. Dziewczyna pokiwała głową, Dagmara rzuciła pośpieszne: „na razie” i wróciła się do budynku. Tak naprawdę trochę cieszyła się z tego faktu, miała bowiem wymówkę, żeby się pożegnać, jeszcze chcieliby ją odprowadzić na przystanek…
Weszła z powrotem do obiektu, po czym zeszła w podziemia. To tam mieściły się szatnie wszystkich klas, po dwie klasy w jednym boksie. Na całe szczęście jej szatnia nie była zamknięta, dyżurny z jej klasy musiał więc pozostawać jeszcze na terenie szkoły. Szybko znalazła swój komin – był on przykryty przez worek z tenisówkami dziewczyny o imieniu Weronika. Zajęta rozmową z Arletą, musiała go nie zauważyć.
Po założeniu grubego szalu, który oplótł jej całą szyję, wyszła z boksu. Wychodząc usłyszała głosy dwóch przepychających się chłopaków:
- Miałeś stać na czatach, a uciekłeś jak zwykła baba – wypluł jadowicie jeden, na co drugi, zgrzytając zębami zripostował:
- Ty takim bohaterem się nie rób, bo ci zaraz pokażę…
- Twoja matka lepiej się bije niż ty – i właśnie w tym momencie, kiedy Dagmara wychyliła się z szatni, zobaczyła jak drugi z chłopców nie wytrzymuje i próbując pokazać na co go stać, rzuca się na rozmówcę z pięściami. Dziewczyna uskoczyła gdyż w ferworze walki omal na nią nie upadli, miażdżąc ją swoimi ciałami. 
Jeden dostał ręką w twarz, drugi kopniakiem od przeciwnika w brzuch. Szatynka zaczęła wzywać pomocy. A ta szybko się znalazła – akurat z piętra w kierunku wyjścia wychodził mężczyzna z dziesięć lat starszy od niej, w wytwornym płaszczu zimowym. Usłyszawszy jej nawoływania podbiegł i spróbował rozdzielić bijących się chłopców.
- Spokój! – krzyknął władczo i coś w jego stroju lub głosie spowodowało, że młodzieńcy niechętnie skończyli okładać się pięściami. Spojrzeli na niego spode łba, siarczyście przeklinając. – Zamknąć się, obaj – warknął nieprzyjemnie mężczyzna. Nie wyglądał jak nauczyciel, ale też z racji tego, iż Dagmara była nowicjuszką w szkole, nie znała całego grona pedagogicznego. – Zaraz zaprowadzę was do dyrektora – dodał, po czym szatynka stwierdziła, że jednak był nauczycielem. Ten nieznoszący sprzeciwu głos zawsze wydobywał się z gardeł „partii rządzącej” w szkole. Miał ostre rysy oblicza – długą twarz i uwydatnione kości policzkowe. Kogoś takiego trudno byłoby zapomnieć.
Przepychający się jeszcze chwilę temu chłopcy zrobili błagalne miny, aby odpuszczono im winy. Mężczyzna początkowo zaprzeczył głową, jednak gdy zaczęli go usilnie prosić, jego nastawienie uległo zmianie.
- Dobra już dobra, nie jęczeć mi tu, zmykać na zajęcia – wycedził. Młodzieńcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Podnieśli swe cztery litery z podłogi, dziękując i oddalając się w podskokach, na wypadek gdyby nauczyciel zmienił zdanie. – Bylebyście tylko już nigdy na mnie nie trafili! – zawołał do nich jeszcze tuż przed tym, kiedy zniknęli im z oczu.
- Dziękuję panu – podziękowała grzecznie Dagmara, następnie nikło się uśmiechnęła. Przynajmniej przez tę sytuację nie była zmuszona wychodzić do Arlety i Alana. Tak długo zeszło, że już na pewno nie było ich przed szkołą. 
- Dobrze, że zawołałaś pomoc – odpowiedział jej, także kierując się w stronę wyjścia. – Jedna mądra dziewczyna w tym syfie – dodał cicho do siebie, na co Dagmara się zaśmiała.
- Usłyszałaś? – zapytał ze strachem, przystając na schodach. – Wiesz nie powinienem mówić takie rzeczy, ale ta dzisiejsza młodzież…
Gdyby tutaj nie nauczał, wypomniałaby mu, że wcale taki stary nie był, więc nie powinien oczerniać ludzi praktycznie z jego wieku. Jednak zawsze czuła respekt przed belframi, dlatego zamiast tego odparła pokornie:
- Udam, że nie słyszałam.
Podziękował jej ukłonem głowy, po czym pokazał by poszła przodem, mimo że było mnóstwo miejsca na schodach i z całą pewnością zmieściliby się na nich razem. Drzwi także jej otworzył i kurtuazyjnie się z nią pożegnał:
- Do widzenia młoda damo – rzekł, ale mniej oficjalnie mrugnął do niej okiem, przez co poczuła się, jak gdyby właśnie została poderwana przez nauczyciela.
- Do widzenia – bąknęła zmieszana, ale mimo wszystko jego zachowanie zmusiło ją do uśmiechu na twarzy.
Nie pasował jej na matematyka ani na polonistę. Bardziej wyobrażała go sobie jako szalonego magistra z chemii bądź fizyki.
Ruszyła przed siebie z torebką w ręku i cieniem uśmiechu, który na nim wykwitł. Przeszła jakieś sto metrów, gdy usłyszała klakson, ktoś za nią zawołał, a potem pomachał jej ręką, która wystawała zza szyby.
- Dobrze, że jeszcze cię zastałem – powiedział Kasper, wychodząc z nowego, bielutkiego niczym świeży śnieg, samochodu. Tym razem było to BMW, tylko nie mogła rozpoznać, która seria.
- Kupiłeś auto – wypaliła, pokazując na nowiutki pojazd. Nikt nie pytał ją o zdanie, ale szacowała, że musiał wydać na nie około miliona złotych.
- Tak – powiedział z uśmiechem na twarzy, ciągnącym się od jednego ucha aż do drugiego. – Nie mogłem się zdecydować czy Mercedes czy ten, ale w końcu chcę spróbować czegoś innego.
Nie skomentowała ani tej jego obsesji na punkcie samochodów, ani niebotyczną sumę pieniędzy, które właśnie wydał.
- Cieszę się, że ci się podoba – odparła za to, na co zaprosił ją do środka.
Mimo że na początku jej pobytu w Kielcach ceniła sobie prywatność, teraz wiedząc o morderstwach na czarownicach, z ulgą przyjęła wiadomość o pozyskaniu przez Kaspra wozu. Może odbyłoby się to i wcześniej, gdyby nie niemożność zdecydowania się przez chłopaka, co kupić, jak, po jakiej cenie i gdzie.
- Przyjechalibyśmy wcześniej, ale dopiero dotarliśmy. Kupiłem go w Krakowie – nie pytała dlaczego mówił w liczbie mnogiej. Na tylnym siedzeniu musiał siedzieć Krawat, jego wsparcie i obstawa.
Raz nawet zastanowiła się nad pewną myślą, jakby kot był zmarłą Wiktorią. Dlatego nie odstępował chłopaka i dlatego był tak z nim związany. Tej nocy, gdy miała zginąć Wiktoria, na cmentarzu, może zanim ją zabili zamieniła siebie w kota (mogła przecież być animagiem jak to określali w Harrym Potterze osobę, która umiała przekształcić swe ciało w konkretne zwierzę). Potem jakoś udała swoją śmierć, takie rzeczy się zdarzają nie tylko w książkach bądź filmach… Tylko ta inna myśl… Jak wytłumaczyć wpis Wiktorii, że jeśli nie zginie, wtedy to strony pierwsze zajarzą się ogniem? Pamiętnik nie spalił się, co musiało oznaczać śmierć dziewczyny. I dlaczego to Krawat a nie, przykładowo Apaszka czy Bransoletka? Kot musiałby być płci żeńskiej i w dodatku mieć raczej rudawą sierść.
Krawat to kot, Wiktoria nie żyje – otrząsnęła się, gdy usiadła wygodnie na siedzeniu pasażera, zerkając na tylnie siedzenie, gdzie oczywiście leżał wyciągnięty kocur i lizał się leniwie po zadzie. 
- Jak tam na zajęciach? – podjął temat zajęć Kasper.
- W porządku – odparła zgodnie z prawdą. - Miałam dzisiaj tylko dwie lekcje. Uwielbiam środy – przemknęło jej przez uwagę, że za środą występował czwartek, a wtedy to miała cztery lekcje plus wychowanie fizyczne, z którego była zwolniona. Kiedyś, za czasów nauki w Warszawie byłaby niezmiernie zadowolona z tych czterech lekcji, uważając, że to bardzo mało. Jednak odkąd w Kielcach miała o wiele mniej godzin, zaczęła narzekać na czwartki jak każdy szanujący się leniwy uczeń. Ot, przecież człowiek się do wygody szybko przyzwyczaja. Oczywiście, liczba godzin w tygodniu nie zgadzała się z programem narzuconym przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Godzin było o wiele za mało, jednak wystarczyła jedna wizyta jej babci w szkole, by jej klasa miała prawie o połowę mniej lekcji od reszty szkoły. Najdziwniejszym było w tym wszystkim jednak zjawisko, że nikt nigdy nie poruszał tego tematu. Ani nauczyciele, ani rodzice, ani nawet zazdrośni koledzy z równorzędnych klas. Nikt, jak gdyby na papierze widniała odpowiednia liczba godzin, chociaż w rzeczywistości nie były one odpracowywane.
Kasper przez całą drogę testował samochód. Chciał zobaczyć ile wyciągał do setki, po czym sprawdził jego hamulce. Następnie bez powodu zatrąbił w klakson i włączył wycieraczki. I to wszystko na pewno nie robił po raz pierwszy, bo jadąc z Krakowa nim do Kielc miał dużo czasu na zabawę. Po prostu chciał jej go pokazać a ona starała się być wdzięcznym pasażerem, prosząc by pokazał jej jak pierwszy startuje spod świateł czy gdzie w samochodzie znajdował się tempomat.
W rezydencji nie widziała nigdzie Laury ani babci toteż wywnioskowała, iż musiały zejść przez potajemne przejście z szafy do kuchni, by podszkolić umiejętności dziewczyny. W salonie za to siedziała Sandra, czytając jakieś zapisane notatki.
Cudownie – pomyślała Dagmara, bo widząc czarnowłosą Kasper obwieścił, że idzie dolać płynu do spryskiwaczy do nowego samochodu. Od Arlety wiedziała, że on też nie przepadał za Sandrą, dlatego zmył się i zostawił je same. Oczywiście mogłaby pójść do swojego pokoju, ale kimże ona by była, gdyby to zrobiła? Mimo jej uprzedzeń, musiała chociaż podjąć próbę rozmowy.
- Cześć – powiedziała głucho. – Laura ćwiczy z babcią?
- Z ciocią – poprawiła ją Sandra i za chwilę dodała: –  Są na dole.
Zapanowała cisza. Sandra powróciła do notatek, a Dagmara gorączkowo poszukiwała kolejnego tematu. Gdyby czarnowłosa znów ją zbyła, tym razem czułaby się usprawiedliwiona i poszłaby do siebie. Czekał ją bowiem dziś nowy wpis w pamiętniku Wiktorii, a rano nie zdążyła go przeczytać. Wpis był o niebo ciekawszy niż postrzępiona rozmowa z czarnowłosą.
- Arleta dała mi przewodnik rodzinny – rzekła szatynka nie wiedząc właściwie, po co to mówi. – Są w nim legendy świętokrzyskie – zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu małej książeczki.
- Tak, znam te legendy – na chwilę oderwała się od notatek i przypatrzyła książce, którą trzymała już w ręku Dagmara. Jednak zaraz znów już patrzyła na swoje bohomazy, dlatego szatynka zaczęła się oddalać. Wtedy zatrzymał ją głos dziewczyny:
- Jest tam jedna legenda o sabatach czarownic – zaczęła odkładając swe notatki. Dagmara stwierdziła, że to był chyba dobry moment, aby podeszła bliżej i posłuchała tego, co ma do powiedzenia. – Oczywiście jest zmyślona, chodź krążą pogłoski jakoby autor sam kiedyś wszedł na Łysą Górę i opisał to, co widział.
- Arleta powiedziała, że Kielce od lat kojarzą się z czarownicami.
- Ma rację – przyznała Sandra. Zamyśliła się na moment, szukając w myślach przykładów. – Są organizowane zloty czarownic na ulicy Sienkiewicza. Żebyś widziała jak dziewczyny potrafią się przebrać. Z kolei w amfiteatrze Kadzielni w tym roku w czerwcu będzie Sabat Czarownic. Co prawda w zeszłym roku bardziej przypominało to widowisko muzyczne jednak zawsze nawiązanie jakieś jest.
- I nie ma osoby, która wierzy, że czarownice istnieją? – w głowie jej się nie mieściło, że tyle klarownych dowodów było na ich istnienie, a jakoś nikt nie poskładał ich razem w całość.
- Nie, bo potrafimy o siebie zadbać – po raz pierwszy w jej obecności czarnowłosa uśmiechnęła się. Było to tak niesamowite zjawisko, że trochę się na nią zagapiła. ONA potrafiła się uśmiechać. – Też uważam, że powinnaś była dowiedzieć się prawdy z chwilą, gdy weszłaś do tego domu – skorzystała z okazji, by wyjawić swą opinię.
- Naprawdę? – próbowała nie zabrzmieć sceptycznie, a jednak chyba w jej głosie pojawiło się powątpiewanie. Sandra od początku przejawiała w stosunku niej jawną niechęć, a może po prostu ona taka była?
- Tak – Sandra była pewna swego. Dagmara przysiadła na sofie, a czarnowłosa przymrużyła oczy, ciągnąc. – Oczywiście, to nie ja ustalam reguły, ja się do nich tylko dostosowuję, ale kiedy przyjechałaś powstało wokół ciebie sztuczne zamieszanie. Mówię sztuczne, bo jak widać mogłaś wszystkiego dowiedzieć się wtedy, ale nie, każdy chodził dookoła ciebie na palcach. To mnie najbardziej denerwowało – mówiła prawdę. Dagmara doskonale pamiętała jej słowa w tunelu pod szkołą, kiedy zwracała się ze słowami do Alana, by dał jej spokój, bo sprowadzi nieszczęście nie tylko na Arletę i samego siebie, ale i na nią. – Myślisz o Alanie, prawda? – zapytała Sandra, wnikliwie ją obserwując. 
Dagmara kiwnęła głową. Nie było najmniejszego sensu oszukiwać.
- On coś planuje – zaczęła szatynka, z jakimś smutkiem w głosie. – Wiem, że ma pomysł jak uratować Arletę.
Sandra otworzyła usta, ale zaraz je przymknęła. Dagmara mogła poznać po jej mowie ciała, że nie podzielała jej ostatniego zdania. W końcu, po dłuższej chwili, przemówiła:
- Też dobiegły mnie słuchy o planie – jej głos był twardy, nie było w nim słychać ani nutki wahania. – Ale nie wiem co zakłada, bo nikomu tego nie zdradził. Masz świadomość, że nawet Arleta zna tylko jakąś część planu?
Dagmara zaprzeczyła. Nie, nie słyszała o tym. Myślała, że blondynka wie wszystko i świadomie się na to zgadza, tak samo jak Genowefa i czarownice, po jednej z każdego województwa.
- Nie jestem pewna twojej babci – czy zna całość, czy też część, ale Arleta powiedziała mi kiedyś w sekrecie, że się boi. Że się najzwyczajniej boi tego planu – widać było, że i Sandrę to gryzło. Może dlatego odbyła się ta rozmowa, może właśnie dlatego czarnowłosa chciała z kimś porozmawiać.
- Babcia na pewno nie pozwoli zrobić jej krzywdy – pomimo że to powiedziała, w głowie cały czas kołatała się myśl, iż babcia nie była jasnowidzem, że Genowefa była tylko człowiekiem, który mógł się mylić i popełniać błędy.
Sandra patrzyła w jeden punkt. Twarz miała skupioną, ale nagle przeszedł przez nią grymas.
- A Wiktoria? Kasper przecież też miał plan i mu zaufała. Wciąż nie wiem po co pozwoliła im spędzić ten dzień razem, skoro wiedziałyśmy, że Kasper przeciwstawił się Radzie, że będą chcieli im zaszkodzić. Kasper powinien był wyjechać – ściszyła głos, na wypadek gdyby wszedł do salonu. – Zajęliby się nim, a jej daliby spokój – nie słyszała wcześniej, by ktoś mówił o chłopaku w taki sposób. Kasper był tu domownikiem, był jednym z nich, ale Sandrze to nie przeszkadzało. Arleta powiedziała kiedyś, że Sandra nie lubiła Kaspra i vice - versa. Nie wspomniała tylko, dlaczego. Teraz, po jej słowach, Dagmara sama mogła określić, czemu nie darzyła go sympatią. Uważała, że popełnił błąd, że przed laty zachował się nie tak jak powinien i dlatego zginęła Wiktoria.
- Myślisz, że plan Alana też jest wadliwy – to nie było pytanie. Stwierdzała coś oczywistego, choć sama Dagmara wolała to odepchnąć głęboko, niż się nad tym rozwodzić. Wolała nie dumać, czy Arleta przeżyje, czy nie.
- Tak – Sandra nie owijała w bawełnę. – Tak dokładnie myślę.
Sandra była bardzo ładną dziewczyną. Miała długie, czarne włosy, a jej karnacja była śniada, co powodowało, że wyglądała pociągająco. Dagmara była z kolei blada, gdyby to ona miała mieć czarne włosy, jej zdaniem wyglądałaby jak trup. Niektórym pasowały czarne włosy, innym nie. Sandrze pasowały. Nie miała grzywki i często odgarniała włosy do tyłu, ale Dagmara nie zauważyła, by kiedykolwiek je zaczesywała, więc chyba jej nie przeszkadzały. Miała też ładnie wydepilowane i podkreślone brwi; długie, gęste rzęsy, które u niej rzucały się w oczy, bo odpowiednio pomalowane dawały wrażenie sztucznych. A może były sztuczne? Po tych wszystkich eksperymentach z ciałem, które widziała, stwierdzała, że wszystko dało się wyretuszować i naprawić za pomocą magii.
Dagmara zmarszczyła czoło:
- Babcia mi mówiła, że do tego planu przygotują opcje alternatywne.
- Też tak słyszałam – oświadczyła Sandra wzniośle, by za chwilę zrobić minę pod tytułem: Ale ja mam zastrzeżenia. – Tylko jak przygotować alternatywę, skoro nie znasz całego planu? – jej obiekcje przechodziły na Dagmarę. Wcześniej aż tak nie zastanawiała się nad domniemanym pomysłem utrzymania blondynki przy życiu, teraz narodziły się pytania i wątpliwości: A co jeśli Alan blefuje? Jeśli jego pierwotny plan zakłada uratowanie jego i tylko jego? Co jeśli wymyślił plan, który ma rzekomo ocalić Arletę, ale ta reszta planu, którą nikt nie zna oprócz niego, zakłada właśnie zabicie jej?
- Alan jest w Radzie – dodała Sandra od siebie, jakby to miało przesądzić o winie chłopaka. – Co znaczy, że zobaczyli w nim potencjał. On z Rady nie odejdzie. A jedynym sposobem by mógł być w niej dalej, jest zabicie Arlety, tym samym udowodnienie swojej pozycji. Udowodnienie, że się nie pomylili, wybierając go na jednego z nich.
Wszystko, co mówiła miało sens. Ale czy Alan naprawdę był taki zły? Czy naprawdę udawał sympatię do blondynki, by potem z premedytacją ją zabić?
- Ja mu nie ufam – kontynuowała czarnowłosa. – Jest w nim coś denerwującego, co powoduje, że nie mogę. Ale wiem, że Arleta ślepo mu wierzy. Dlatego chciałabym cię o coś prosić.
Dagmara przytaknęła głową, dając do zrozumienia, że zmienia się w słuch. Sandra przygryzła na moment wargę. Myślała co powiedzieć, by nie zabrzmieć obsesyjnie.
- Ja nie jestem z nią cały czas – powiedziała w końcu. – Mieszkamy niedaleko siebie, ale to nie wystarcza. Kiedy jest w szkole i rozmawia z Alanem, staraj się być przy nich, słuchaj co mówią między sobą.
- Kiedy oni często są wtedy sami – poskarżyła się szatynka, na co Sandra machnęła ręką.
- No to co z tego? Możesz wymyślić jakiś temat i podejść do Arlety. Dla niej, zacznij ich podsłuchiwać – kiedy to powiedziała, przez jakąś minutę Dagmara rozważała, czy to był głos dobrej Sandry, pragnącej żywej przyjaciółki, która zrobi wszystko za tę cenę, nawet zbrata się wrogiem, czy może złej Sandry, która z diabelskim ogonem wpychała ją w paszczę lwa, by skłócić z Arletą. Tylko, że Sandra nie miała jedenastu lat, by knuć śmieszne intrygi. Była dziewczyną, która przeżyła śmierć Wiktorii, potem ocalała zabijając swego chłopaka, przez co odeszła ze szkoły, przenosząc się do innej. Czy naprawdę chciała jej zaszkodzić, czy może po prostu pomóc koleżance?
- Dobrze, zrobię to – obiecała Dagmara, kiedy nagle uświadomiła sobie, że przecież Arleta pojechała do domu z Alanem, że byli sami, że mogli poruszać tysiące tematów i że Alan mógł jej coś w tej chwili zrobić. – Arleta wróciła do domu z Alanem – powiedziała, przerażona tym odkryciem, jednak Sandra była spokojna.
- Jeżeli jestem czegoś pewna, to tego, że na razie jest bezpieczna – rzekła. – Jego plan musi obejmować jej urodziny, członek Rady nie może pozwolić sobie na fuszerkę – coś jej się nie zgadzało, już miała zaprotestować, że słyszała o jednym członku, chrzestnym Mikołaja, który zabił swoją przeznaczoną przed terminem jej urodzin. Ale nie mogła tego powiedzieć, bo usłyszała to od swojego przeznaczonego, a o nim Sandra nie wiedziała.
Kiedy chwilę potem do salonu przyszły Genowefa i Laura, Dagmara obwieściła, że pójdzie na chwilę przebrać się do swojego pokoju. W rzeczywistości była to wymówka – chciała pójść zajrzeć do pamiętnika Wiktorii. Zmieniła najpierw spodnie dżinsowe na bardziej wygodne leginsy, a potem usiadła przy biurku, sięgając po dzienniczek.
To straszne wypunktowywać swoją śmierć od najlepszej do najgorszej – to było ostatnie zdanie, które pamiętała z pamiętnika, ale nie ostatnie, które było dziś dostępne. Przewróciła stronę, gdzie odkryty został nowy wpis:

         Dziś znów zaczęłam dzień od magii. Spotykam się z Genowefą w kuchni, gdzie naucza mnie jak intonować słowa by użyte dały to, co mam na myśli. Co robić, kiedy nie chcę aby przeciwnik mnie słyszał czy rozumiał. Jak unikać zaklęć, które podążają w moją stronę.
Nie jestem najlepszą czarownicą, ale ponoć nie jestem najgorszą. Genowefa mówi, że szybko się uczę, ale ja jestem wymagająca. Wolałabym uczyć się szybciej.
Dużo rozmawiamy z Kasprem. Ustalamy jak zapobiec ewentualnemu rozlewowi krwi. Możemy schować się przed całym światem albo właśnie jawnie się przed nim stawić, próbując ich pokonać. Choć chciałabym uciec i zaszyć się gdzieś z Kasprem, wiem, że to druga opcja jest bardziej realna. Widzę to. Czasami we śnie widzę jak mnie mordują ustawieni jak szakale, jak na raz wypowiadają mordercze zaklęcia. To nic nie boli, jest ich tyle, że umieram od razu. Wyglądam jakbym usnęła, tyle, że już nigdy się nie obudzę.
Jest jednak we mnie nadzieja. Ta nadzieja pozwala mi żyć, cieszyć się tym, co z życia zostało. Nadejdzie bowiem taki dzień, gdy zostaną pokonani. Dzień, w którym każdy członek Rady odpowie za swe czyny i będzie błagał o litość. To, że ja nie doczekam tego dnia nie jest ważne. Wiem, że moja ofiara posłuży za sygnał, że od niej wszystko się zacznie. Będzie początkiem końca. A Ty, Ty mój drogi czytelniku, nie tylko doczekasz owego dnia, ale i pomożesz w ukaraniu Rady.
Za to chciałabym Ci podziękować.

Wpis był krótki. Dagmara popatrzyła na jego końcówkę, nie pojmując skąd Wiktoria to wszystko wiedziała. Skąd miałaby wiedzieć, że ona, Dagmara, kiedyś nie tylko odkryje swoje umiejętności, ale i posłużą one do zniszczenia Rady.
Nie, nie miała daru przepowiadania przyszłości. Wiedziała tylko więcej niż normalny człowiek, plus była szalenie mądrą czarownicą. 

8 komentarzy:

  1. Może nie Wiktoria to przewidziała, a Kasper się o tyn dowiedział z Wyroczni? :>
    Na początku są chyba dwa błędy i jeszcze jeden gdzieś w środku, ale jak ktoś się "wczyta" to później zapomina o błędach :).
    Woah, Sandra miła, no tego to się nie spodziewałam.
    Ten niby nauczyciel... Mam wrażenie, że to ktoś z Rady, ale nie mogę sobie przypomnieć członków, których opisałaś.
    Na temat planu Alana się nie wypowiem, bo... raczej nie myślę jak Sandra, no ale nigdy nic nie wiadomo.
    Pozdrawiam i zapraszam na kolejny rozdział do siebie,
    Q.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój już skomentowałam :) Szkoda, że nie wyłapałaś błędów, no ale może inni je zauważą.
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. Wow! Świetnie, że dodałaś nowy rozdział Nemezis. Tyle czekałam na ten moment, kiedy będę mogła przeczytać o dalszych losach Leny. Boję się tylko, że wpadnie w jakieś większe kłopoty. Zabieram się za czytanie Lamiae.
    P. S. Założyłam bloga:
    http://aprilczylija.blogspot.com/
    Zapraszam do komentowania. :)
    Chalize

    OdpowiedzUsuń
  3. Te wiadomości od autora to byś mogła datą oznaczyć, bo ja nie wiem kiedy napisałaś tę wiadomość od autora, więc też nie wiem kiedy miną dwa tygodnie, albo tydzień (wiem, masło maślane, ale pewnie zrozumiałaś).
    Czy ja już pisałem, że lubię Sandrę za jej wredny i taki inny, specyficzny, ale bardzo dobrze i fajnie skonstruowany charakterek, który jednak ma drugie dno, a nie jest taki, że jest wredna, tylko po to by być wredna, ot tak bez powodu, jak to często w "Trudnych sprawach" i "Szkole" jest? xD Jeśli nie mówiłem jeszcze tego, to teraz właśnie mówię.
    A tak całkiem poważnie, to wydaje mi się, że Sandra była z Wiktorią bardzo zżyta, i że utraciła ją, utraciła chłopaka, którego zabiła nim ten zabił ją, boi się też utraty Arlety, być może jest sierotą, albo zmarł jej jeszcze np brat. Ona się boi utraty, dlatego tak odpycha ludzi od siebie. Ja przynajmniej tak sobie tłumaczę jej zachowanie. I choć wolę blondynki, to muszę przyznać, że opis nastolatki zadziałał na moją wyobraźnie i też uważam, że czarne włosy do bladości nie pasują, a wiele dziewczyn, które są blade niczym trupy farbują się na taki czarny, jeszcze taki nienaturalny i moim zdaniem wygląda to bardzo, ale to naprawdę bardzo okropnie i ani trochę nie jest seksowne czy ponętne. Bardziej to mi nasuwa na myśl zabawę w Halloween.
    Te legendy, wiedźmy na dworcu, itd, to prawda, czy wymyśliłaś na potrzeby opowiadania?

    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - gdy byłam dzieckiem uwielbiałam patrzeć na tą czarownicę na dworcu autobusowym. Góry Świętokrzyskie od lat kojarzą się z sabatami czarownic, legendy również nie są zmyślone, taką książeczkę dostałam na prezent. W amfiteatrze odbywają się imprezy takie jak Sabat Czarownic. Jeśli Cię to interesuje to możesz poczytać o Łysej Górze (najbardziej znanym miejscem spotkań czarownic w Polsce).
      Jasne, do notki załączę zaraz datę, dziękuję za radę :)

      Usuń
  4. Ten "nauczyciel"... coś czuję, że jeszcze o nim usłyszymy. :)
    Brakuje mi trochę Alana, za mało go :( Co do jego planu, hmm...
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń