KSIĘGA CZARÓW
- Cześć tato, to ja, Dagmara. Szkoda, że nie dostałeś
urlopu, ale nie musiałeś się o niego starać ze względu na mnie. Święta
spędziłam z babcią i jej znajomymi.
- Tak, było fajnie. Inaczej, bo bez ciebie i mamy,
ale okej. A u ciebie?
- Dziękuję, tak, wiem, o rok starsza.
- Nic się nie stało, wiem, że jesteś zapracowany.
Poza tym spóźniłeś się z życzeniami tylko o jeden dzień.
- Naprawdę nie musisz nic przesyłać. Wiesz, że nie
lubię niespodzianek.
- Nie, ja nie mogę teraz polecieć do Anglii. Jest
szkoła, zaraz wystawianie ocen… Spotkamy się jak przyjedziesz w wakacje.
- Ja ciebie też. Do usłyszenia – Dagmara rozłączyła
się. Spojrzała na dłoń, na której spoczywał nowiutki telefon, który dostała od Genowefy,
jako prezent pod choinkę. Jej stary był nie do odratowania po przygodzie z wodą
w tunelu.
Ponad tydzień temu było spotkanie czarownic na
polanie. Po przejeździe do rezydencji z Alanem w środę, chyba nikt z jej
znajomych nie poszedł do szkoły, tylko każdy na zmianę opiekował się Arletą.
Szatynka była tak zafrasowana jej stanem zdrowia, że tego dnia zapomniała
przeczytać dzienniczka Wiktorii, a kiedy do niego zajrzała dzień po terminie,
oczywiście wszystkie wpisy (prócz pierwszego) znikły. Czytanie pamiętnika
zostawiła więc sobie po Nowym Roku, a blondynka z jej niewielką pomocą szybko
powróciła do zdrowia.
Na całe szczęście krwotok, którego doznała Arleta był
zewnętrzny, nie zostały urażone żadne organy wewnętrzne. Co prawda, gdyby Alan
nie zareagował odpowiednio wcześnie, blondynce groziło wykrwawienie, dlatego
wiedza i umiejętność leczenia Genowefy była w tamtym momencie nieodzowna. Alan
tego dnia nie tylko uratował życie Dagmarze, ale i Arlecie, udowodniając tym
samym, że nie chciał śmierci przeznaczonej mu dziewczyny. Przynajmniej, na
razie. Na gust Dagmary osoba blondyna była wciąż jedną, nieodgadnioną zagadką.
Nie był do końca szczery, tego była pewna, ale zatajanie informacji nie zawsze
(jak się sama przekonała na własnej skórze) równało się złej intencji. Jej babcia
chociażby uważała, że nie mówiąc Dagmarze prawdy o magii, w ten sposób chroniła
ją.
Pytając babcię, czy ufała Alanowi, Genowefa wzruszała
tylko ramionami, mówiąc, że każdy zasługuje na szansę. Zapewniła ją jednak, że
Alan ma postawione ultimatum – albo wszystko potoczy się zgodnie z jego planem,
albo koniec z ich poufałością. Jeśli zrobi jeden, nawet najmniejszy błąd, drzwi
tego domu zostaną przed nim zamknięte na zawsze.
Z czystej ciekawości Dagmara chciała dowiedzieć się
czegoś o tajemniczym planie blondyna jak utrzymać Arletę przy życiu, ale tego
babcia na razie nie mogła jej zdradzić. Stwierdziła, że im mniej osób wie, tym
lepiej. Osobami wtajemniczonymi byli na razie tylko Alan, Arleta i
najważniejsze czarownice z każdego województwa; ze Świętokrzyskiego była nią
Genowefa.
Był czwartek, dzień przed Sylwestrem i każdy z
domowników miał ponury nastrój. Dzień ten bowiem dla Genowefy i Kaspra nie
kojarzył się z nocną zabawą, która miała na celu hucznie powitać Nowy Rok,
tylko ze śmiercią Wiktorii Orante.
Dagmara siedziała na kanapie w salonie z Krawatem na
kolanach. Lada moment miały przyjść Arleta, Sandra i Laura – odkąd Kasper
stracił samochód, dziewczyny (w tym Dagmara) mogły podróżować autobusami. Sam
Kasper rzęził w salonie coś na fortepianie, twierdząc, iż uczył się na nim
grać. Genowefa robiła na drutach skarpetki, które przypominały buty elfów, jak
z bajek dla dzieci spiczaste na końcach, ale w końcu po raz pierwszy sprawiała
wrażenie babci.
Szatynka rozmyślała o magii, którą podobno miała w
sobie, ale która wciąż nie dała o sobie znać. Wczoraj skończyła szesnaście lat,
ale dalej nie czuła przypływu nadnaturalnej siły wewnątrz siebie.
- Babciu, procentowo ile czarownic odkrywa magię
przed siedemnastym rokiem życia? – zapytała szatynka na pozór obojętnie.
Genowefa przerwała robienie na drutach.
- Koło sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu
procent. Dlaczego?
Dagmara kiwnęła głową. Tego się właśnie obawiała.
- Bo ty babciu jesteś potężną czarownicą, myślałam,
że mogę trochę odziedziczyć, ale ja nic nie czuję, jestem wciąż taka sama – o
tym, że poznała swojego „przeznaczonego” powiedziała tylko babci, Kasprowi i
Arlecie. Musiała przecież wyjawić im gdzie się podziewała, kiedy zaczęło się
piekło na polanie. Dagmara nie chciała jednak rozpowiadać, iż była z nim
złączona bardziej, niż przeciętna para, przynajmniej do czasu aż sama tego nie
sprawdzi.
- Masz jeszcze na to czas. Jeśli przez ten rok nie
ujawni się, to wtedy powinnaś się martwić. A jeżeli chodzi o to, że wątpisz w
jej obecność – zaczęła Genowefa, jakby dokładnie wiedziała, co myślała jej
wnuczka. Prawdą było, że Dagmarę nachodziły już różne wątpliwości. – To
pamiętaj, że ją już można wykryć – Dagmara zdziwiła się, ale nie przerwała,
tylko pozwoliła babci kontynuować. – Nie bez powodu zostałaś posłana rok
wcześniej do szkoły, a zobacz, że to rzadkość, posyłać przedterminowo dziecko,
które zostało narodzone w grudniu. Pomiędzy tobą a najstarszą osobą w klasie,
urodzoną w styczniu, bodajże Alan jest ze stycznia, jest prawie dwa lata różnicy.
A jednak nigdy nie miałaś problemów z nauką, twoja matka zauważyła, jaka byłaś mądra,
dlatego poszłaś wcześniej do szkoły.
To prawda, że parę razy zastanawiała się nad tym. Ale
czy rozwiązanie tkwiło w magii? Czy naprawdę przez to mogła dostrzec potencjalną
moc?
Rozległ się hałas a następnie szatynka usłyszała
znajome głosy. Do rezydencji zawitali spodziewani goście w postaci trzech
czarownic, z czego tylko jedna czynnie praktykująca, reszta była jeszcze
nowicjuszkami.
- Witajcie – melodyjnie zaśpiewała Arleta, która jako
pierwsza stanęła w drzwiach między korytarzem, a salonem.
Tuż za nią Dagmara dostrzegła Laurę, która
uśmiechnęła się i powiedziała „dzień dobry” i Sandrę, która w ogóle się nie
odezwała, pozwalając sobie tylko na skromne skinienie głowy.
- Jak tam? Podekscytowana? – zapytała Dagmarę
blondynka, na co podniosła zdumione brwi. Nie wiedziała czy chodziło jej o
Sylwester, czy o to, że przyszła.
Arleta jednak zaśmiała się i zwróciła w stronę
Genowefy:
- Ciociu, nie powiedziałaś jej? W sumie to lepiej,
będzie miała niespodziankę.
Genowefa spojrzała natomiast na Kaspra, ale ten już
wiedział, że zbliżało się nieuniknione:
- Pójdę do swojego pokoju – bąknął lekko nadąsany, po
czym zawołał Krawata, a kot, niczym najwierniejszy towarzysz, posłusznie
poszedł za swoim panem.
- Co jest? – Dagmara jak zwykle nie była
doinformowana. Uderzyło w nią jak mało jeszcze wiedziała o ich świecie.
- Dzisiaj jest Sylwester – wyjaśniła jej Laura, ale
zanim coś jeszcze dodała, uciszyła ją blondynka.
- Ciii – pisnęła, przykładając palec do ust. – Zaraz
sama zobaczy.
Wszystkie kobiety razem ruszyły w stronę pokoju
Genowefy. Dagmara rzadko miała okazję tam przebywać, był to pokój oddalony od
wszystkich w rezydencji, bo najbardziej wysunięty na wschód, podczas gdy część
mieszkalna znajdowała się przeważnie na zachodzie. Był on także inny od
pozostałych – był ciemny a w środku było prawie pusto, bo wszystkie meble
pochowane były w ścianach i żeby się do nich dostać trzeba było wiedzieć, którą
część nacisnąć gdzie.
Jedyny mebel, który wystawał był łożem z baldachimem,
oczywiście łoże nie było minimalistyczne, tylko wyglądało, jakby zostało
zrobione na zamówienie – w razie potrzeby na pewno pomieściłoby trzy rosłe
osoby.
Kiedy Dagmara weszła do pokoju, od razu zwróciła uwagę
na funkcjonalny regał drewniany, dostawiony koło łóżka. Rzucał się w oczy, bo
nikt o zdrowych zmysłach nie umieściłby go w takim miejscu – zawadzał przy
wejściu do łóżka, więc jej babcia musiała go obchodzić by położyć się na
materacu.
Genowefa westchnęła ciężko tuż nad ramieniem Dagmary
– ona też patrzyła w tym samym kierunku, na regał. Podeszła do niego z wolna,
wyciągając rękę ku niemu.
- Wolałabym abyście poczekały z tym parę miesięcy –
zaczęła. Mimo że użyła liczby mnogiej, spoglądała tylko w kierunku Arlety, do
niej zwracając się z prośbą. – Za parę miesięcy Dagmara też zacznie używać
magii i wtedy…
- Nie – przerwała, pojękując blondynka. – Przecież
dziś jest Sylwester, co roku to robiłyśmy…
Dagmara popatrzyła po twarzach zebranych. Jej babcia
biła się z myślami, wciąż łypiąc na Arletę, która z kolei zrobiła błagalną
minę, jakby chciała kogoś przekonać do zasponsorowania jej wyjazdu na Hawaii.
Laura była również zmieszana, tak samo jak i Dagmara; biegała wzrokiem od
jednej osoby do drugiej, z kolei Sandra wywróciła teatralnie oczami, pokazując
jak niewiele obchodziła ją cała dyskusja.
Genowefa w końcu dała za wygraną. Szatynka nie była pewna,
co skusiło ją do zmiany zdania na rzecz jednego argumentu Arlety, ale babcia
schyliła się w stronę regału, muskając dłonią jego wysuwany blat, który na
dodatek zamknięty był na klucz. Babcia otworzyła go jednak owym muśnięciem, w
pomieszczeniu wyraźnie było słychać trzask otwieranego zamku. Z górnej półki
najpierw wystał grzbiet książki, ale po nim nic nie wskazywało, by księga,
którą za chwilę ujrzą, była magiczna. Ot, słusznych rozmiarów bok, lekko
podstarzały od długiego użytkowania i przewracania połączonych ze sobą arkuszy.
Dopiero gdy pojawiła się okładka, Dagmara poznała ją. Widziała ją już jeden
raz; tego razu nie mogłaby łatwo zapomnieć. Leżała wtedy na piedestale, a miało
to miejsce w pomieszczeniu, do którego prowadziły tunele, z ukrytym wejściem w
altanie.
Księga może i była lekko zużyta, ale jej ogrom i
masywność odwracały uwagę od zniszczenia. To, co mogła zmiarkować o księdze bez
zaglądania do jego środka, to na pewno niezliczonej ilości informacje, które
zawierała.
Dagmara przywołała z pamięci moment, kiedy rozmawiała
o Księdze z Genowefą. Pamiętała tylko tyle, iż przedmiot ten był niesamowicie
strzeżony w jej rodzinie oraz gromadził opisy, dzieje, ingrediencje i słowa
spisane przed wielu laty.
Genowefa wzięła pod pachę Księgę, po czym podeszła do
swojej szafy, która wyglądała jakby na siłę została wepchnięta w ścianę. Na
dobrą sprawę łatwo było ją pomylić z komodą, nietuzinkowymi drzwiami czy
zwyczajnie, schowkiem na miotły. Było to wielkie pudło po części wystające w
pokoju, po części schowane w ścianie, co było dla szatynki zupełnie
nieuzasadnione skoro komnata mierzyła dobre trzydzieści metrów.
Genowefa wypowiedziała szeptem jakieś słowa, które na
ucho Dagmary brzmiały jak japoński i cała szafa zadrgała jak gdyby została
ożywiona po stuleciach stania w bezruchu. Szatynka z zapartym tchem przyglądała
się jak z szafy wpierw uchyliły się drzwiczki, potem wyleciały z niej jakieś
kożuchy i ubrania, które upadły na jedno miejsce, tworząc piętrzącą się stertę
starych ubrań przed nimi. Na sam koniec, kiedy już szafa została opróżniona,
drzwi do szafy uchyliły się na oścież, zapraszając widzów do środka. Dagmara
pomyślała, że to niedorzeczne, aby wszyscy zmieścili się we wnętrzu jednej
szafy, ale kiedy podeszła bliżej zobaczyła, że wewnątrz szafy było wiele
miejsca. Poczuła się trochę tak jakby wskoczyła na miejsce bohaterów opowieści
z Narni, jednak, gdy popchnięta lekko przez Arletę, wkroczyła do szafy,
spostrzegła, że się pomyliła. Z początku myślała, że szafa była magicznie
rozciągnięta, jednak ona ciągnęła się wraz ze ścianą w głąb, jak gdyby jej
projektant zapomniał o tym, że trzeba ją gdzieś zakończyć.
Nie pojęła, w którym momencie nie byli już w szafie;
przejście było ledwo zauważalne, po prostu pojawiły się strome schodki, a boki
drewnianej szafy stały się panelami w podobnym odcieniu. Schodzili w dół, do
ukrytego miejsca w rezydencji.
Kolejnego ukrytego,
po altanie – pomyślała skwapliwie przymarszczając nos. Nagle, skrzywiła się
jeszcze bardziej, jakby została zmuszona wypić kilogram soku ze świeżo
wyciśniętej cytryny. Poczuła nieprzyjemny zapach końskich odchodów pomieszanych
ze źle prowadzonym przydomowym kompostownikiem.
- Co tak śm… - zaczęła Dagmara do idącej za nią
blondynki, ale ta zacmokała, mówiąc:
- To oczko w głowie twojej babci – szepnęła jej z
upomnieniem w głosie, by nie ważyła się wyrażać swojej opinii, co do zapachu na
głos. Weszły do średniej wielkości kuchni, z malutkim oknem u góry, niemal u
sufitu i ze stołem w samym środku utrudniającym przejście. Przy dwóch ze
czterech ścian, mieściły się szafki kuchenne a na blatach leżały poukładane
różnego rodzaju noże – do siekania, do obierania, do mięsa, do ryb, do chleba
itd. Jedna ściana była pusta, jeśli nie licząc drzwi, przez które weszły,
ostatnią ścianę zajmował wielki gar, który przypominał stary kocioł warzelny.
Genowefa podeszła do stołu, kładąc na nim Księgę.
Następnie zainteresowała się garem – otworzyła miedzianą pokrywę i zajrzała do
środka. Tak jak się Dagmara spodziewała, to z kotła wydobywał się nieprzyjemny
zapach.
- Zgodnie z tym, co powiedziała Arleta – bąknęła jej
babcia, lekko przykrywając to, co znajdowało się w środku naczynia. – Dziś jest
trzydziesty pierwszy grudzień.
Ta data kojarzyła się z Sylwestrem; poza tym,
przynajmniej dla Dagmary, nie znaczyła ona nic szczególnego.
- Co roku, młode czarownice mogą tego dnia, czyli
dziś – odwróciła się, przenikliwie spoglądając na każdą z dziewczyn – i tylko
dziś – podkreśliła – użyć uroku bez nadzoru doświadczonej wiedźmy – odetchnęła
ciężko, głaszcząc jeszcze na odchodne przykrywę gara, jakby właśnie rozstawała
się z kimś bliskim. – Dlatego muszę was tu zostawić. Sandra i Arleta znają
zasady, gdyby coś potoczyło się nie tak jak powinno, jestem w rezydencji.
Powinnam odczarować każdy urok z Księgi, przestrzegam was jednak, byście nie
łączyły zaklęć, bo takich nie zdejmę.
Kiedy zamilkła, znów odetchnęła ciężko, po czym minęła
młode podopieczne i stanęła w drzwiach.
- Dagmaro – mruknęła jeszcze do wnuczki. – Ty raczej
nie będziesz jeszcze w stanie wykonywać zaklęć, co nie znaczy, że masz się nie
uczyć. Postaraj się czerpać wiedzę z dzisiejszego doświadczenia.
Szatynka gorliwie przytaknęła skinieniem. Choć babcia
stała do niej odwrócona tyłem, jakoś chyba to zrozumiała, bo powiedziała coś do
siebie a następnie wyszła z kuchni, zostawiając na całą noc cztery podopieczne
zupełnie same z Księgą Czarów.
Dagmarę ogarnęło jakieś dziwne podekscytowanie. Mimo iż wiedziała, że magia w niej nagle się nie ujawni, wiedziała, że zobaczy dziś
zaklęcia, uroki i magiczne formuły, które wypowiedziane mogą spowodować
wszystko, czego tylko zapragnie czarownica.
Spojrzała na towarzyszki. Laura, która dołączyła do
podopiecznych Genowefy tak samo niedawno, co i ona, mogła już czarować, Arleta
także, z kolei Sandra sprawiała wrażenie jakby się nudziła. Żadna nie była w
takiej sytuacji, co i ona, a jednak chyba żadna nie cieszyła się równie mocno.
No, może z wyjątkiem Arlety:
- To co, od czego zaczynamy? – z jakiegoś powodu
spojrzała na Sandrę. To chyba ona tu miała dowodzić, skoro była najstarsza.
Sandra odgarnęła swe długie, czarne jak węgiel włosy
do tyłu. Odetchnęła głęboko, zupełnie jak Genowefa, zanim wyszła.
- Może najpierw pokażesz Dagmarze i Laurze jak
wygląda i z czego składa się Księga? – zaproponowała, na co blondynka zgodziła
się entuzjastycznie.
- Świetny pomysł! – przywołała je ręką, dlatego
Dagmara podeszła do stołu, gdzie mogła dobrze przyjrzeć się pierwszej stronie.
Nie dane jej było jednak długo patrzeć na okładkę,
Arleta otworzyła księgę, zaraz kiedy dwie nowicjuszki zjawiły się u jej boku,
rozpoczynając od Spisu Treści.
Czcionka użyta w Księdze Czarów była jedyna w swoim
rodzaju, napisana ręcznie z wieloma zawijasami, które utrudniały rozszyfrowanie
słów. Wiele z nich Dagmara i tak nie znała, wyglądały jakby spisane w dziwnym
języku z cyrylicą w nagłówkach, które były tylko odnośnikami do rozdziałów. Na
szczęście była też duża część nagłówków, których można było się domyślić bądź
przeczytać, jako, że były w ojczystym języku. Na tych Dagmara skupiała uwagę.
Zaklęcia
Standardowe, Uroki Nieodwracalne i Odwracalne, Przekleństwa Bydła, Klątwy na
Ludziach – aż ciarki ją przeszły na
samą myśl, co mogło znajdować się w ostatnim rozdziale.
- Dlaczego te rozdziały są w różnych językach? –
zadała pytanie Laura, wyrywając szatynkę z czarnych wizji, w których Sandra
rzuca na nią klątwę, przez co ona gnije od środka, umierając w męczarniach.
Arleta złożyła usta w ciup, jakby zastanawiała się
nad poprawną odpowiedzią. Wyręczyła ją Sandra:
- Bo język językowi nie jest równy. Każdy język jest
unikatowy, każdy stwarza inne magiczne możliwości. Gdybyśmy opierały się na
jednym, nasz zakres wiedzy byłby okrojony. Starsze czarownice umieją wiele
języków, ja sama potrafię czarować w polskim, angielskim, trochę używam łaciny
i greki.
- Ja zaczynam po hiszpańsku – pochwaliła się Arleta,
choć ani słowem nie wspomniała o angielskim, z którego, jak dobrze wiedziała
Dagmara, Arleta cienko przędła.
- Skoro ja znam włoski, to czy mogę spróbować w nim…
– zaczęła Laura, ale Sandra kategorycznie odmówiła.
- Nie, z nami możecie tylko po polsku. Ja nie znam
włoskiego, a moja wiedza z łaciny nie wystarczy. Nie wiedziałabym gdybyś źle
zaakcentowała słowo, przez co zamiast deszczu zaraz zaczęłyby nam spadać
talerze na głowy.
- Pamiętam – przyznała Arleta śmiejąc się pod nosem.
– Wiktoria opowiadała kiedyś, jak rok starsza od niej dziewczyna chciała się
popisać i zamiast wieprzowiny na kanapce wylądował jej prawdziwy wieprz. Umiała
francuski, ale tylko na poziomie podstawowym i nie odmieniła słowa.
Arleta na moment zamilkła. Przewertowała kartki do
przodu, by za chwilę znów powrócić do Spisu Treści.
- Księga składa się z trzech podksiąg, jeśli mogę to
tak nazwać. Pierwsza dotyczy podstawowej wiedzy, którą czarownica nabywa w parę
miesięcy, opanowanie drugiej zajmuje mniej więcej rok, trzecia księga to rodzaj
bardzo zaawansowanej magii. Zajmuje lata do opanowania, a nawet czasem i to nie
wystarcza i czarownice nie są w stanie zgłębić ją do końca. – Blondynka
zaczerpnęła powietrza. – Acha, pierwsza podksięga jest neutralna, nie można w
niej znaleźć nic, co by zaszkodziło drugiej żywej istocie, pozostałe dwie to
kombinacja uroków permanentnych, nieusuwalnych, przeciw wrogom, ale i
prekursorskie, spierwiastkowane i tak dalej. Jednym słowem wszystko, co nie
pojawiło się w pierwszej.
- Nas zapewne interesować ma tylko pierwsza podksięga
– dodała od siebie Dagmara, na co Arleta zawtórowała:
- Dzięki temu jedyne, co możecie zrobić to majstrować
przy żywiołach, swoim wyglądzie i coś wyczarować. Byle to nie był tygrys
szablozębny oczywiście – zaśmiała się ze swojego poczucia humoru, pokazując
białe, równiuteńkie zęby. – To co, która pierwsza?
Laura spojrzała na Dagmarę, jakby tym zachowaniem
miała ją zmotywować do zgłoszenia na ochotnika. Szatynka z kolei zerknęła w
stronę Sandry. Nie chciała, by czarnowłosa śmiała się z jej mizernych prób
uprawiania magii. Bo przecież jeszcze nigdy tego nie robiła a Laura (nieważne
czy nieświadomie czy z pełną świadomością), ale już zaczęła praktykować.
Sprawiedliwiej więc by było gdyby to ona zaczęła; niestety była to płonna
nadzieja.
- Dobrze, mogę spróbować, ale we mnie nie ma jeszcze
magii – mruknęła, na wszelki wypadek usprawiedliwiając swoją nieudolność.
- Jak się skupię, mogę ci ją przekazać – powiedziała
szczerze Arleta, puszczając jej perskie oko.
- Właściwie wszystkie możemy – podpowiedziała Sandra,
co bardzo zdziwiło Dagmarę. Czarnowłosa do tej pory nie wyglądała na skorą do
pomocy. Podeszła do wnuczki Genowefy pokazując na Księgę. – Wybierzesz sobie
jakieś zaklęcie, nam o nim nie mówiąc i będziesz bardzo mocno o nim myślała. My
staniemy dookoła ciebie i zrobimy całą robotę za ciebie.
O ile na początku myślała, że Sandra chciała jej
pomóc, tak teraz stwierdziła, że zależało jej tylko na tym, by pokazać jak
nisko stała tutaj w hierarchii. Oczywiście Arleta nie zrozumiała aluzji.
- Świetny pomysł – zaczęła, ustawiając przerażoną
Laurę pod ścianą. – Musimy tylko stworzyć trójkąt w środku, którego będziesz
stała.
- Nie, ja nie chcę, ja nie wiem jak to się robi –
pisnęła Laura. – Ja nie wiem jak przekazać moc.
Szatynka przypatrzyła się dziewczynie.
O rany, ona
rzeczywiście tego nie wie – przeleciało jej przez myśl, chwytając wzrokiem
jej minę, która wyrażała skrajną dezorientację. Dagmara zacisnęła zęby, może o
to właśnie Sandrze chodziło, aby Laura zrobiła błąd i zmiotła ją z powierzchni
tej ziemi raz na zawsze.
- To nic trudnego – pocieszyła je blondynka. Jej głos
był cichy i uprzejmy. – Lauro, wystarczy, że wyobrazisz sobie, że to ty stoisz
i czarujesz. Musisz wczuć się w chwilę.
Nowicjuszka chyba nic nie zrozumiała, gdyż jej mina
wciąż wyrażała to samo zaburzenie orientacji, co do tej sytuacji, tę samą wątpliwość,
co do powodzenia operacji.
Dagmara podeszła jednak do księgi, skupiając uwagę na
pierwszej podksiędze. Co ona mogła wybrać? Czy chciała, aby tak wyglądała jej
pierwsza styczność z magią? Z pomocą trzech czarownic? Sama nie umiała nic zdziałać,
nawet nie potrafiłaby ożywić porcelanowego łabędzia z opowieści Wiktorii. Czuła
się słaba i podatna na zranienia. Miała wrażenia jakby nie umiała już niczego
dokonać bez innych. Jakby jej życie przestało należeć do niej. Tak jak to
kiedyś stało się z życiem Wiktorii.
Jej wzrok padł na słowo BURZA. Jakże idealnie
odzwierciedlało to wszystko, co działo się w środku niej. Czuła, że to
niesprawiedliwe, że musiała dociekać sama prawdy, że dowiedziawszy się jej,
magia i tak się nie ujawniła. Że jej matka zginęła, a ona nie mogła dłużej
mieszkać z ojcem. Że czasem dzieje się tak, iż jeden dzień przekreśla całe
życie i faktycznie może wywrócić to, co z niego zostało, do góry nogami, nawet
gdy się na to nie zgadzamy.
Ludzie są
bezsilni – powiedziała do siebie w myślach, po czym sięgnąwszy do tekstu,
dodała już na głos:
- Niechaj jęczą głucho knieje, wicher mocny wieje, a
gdy pioruny trzaskają, wnet ludzie się lękają. Za oknami zawierucha, noc ciemna
i krucha. Tam dziś na moczarach, żaby tańcują w szuwarach.
Usłyszała jak na zewnątrz zerwał się silny wiatr. Nie
myślała o nim. Myślała o Wiktorii i o jej życiu, które wciąż porównywała do
swojego. Bała się do tego przyznać, ale martwiła się, że ich losy są zbyt
podobne. Że stanie się coś takiego, co spowoduje, że i ona straci życie przez
chore aspiracje Rady.
- Wiktoria – usłyszała szept Arlety i dopiero wtedy
Dagmara wróciła myślami do pomieszczenia. Każda z dziewcząt patrzyła na
malutkie okno. Na zewnątrz panował niemalże huragan, drzewa wyginały się w
różne strony, a ich konary wyglądały jakby miały się lada moment oderwać od
pni, nie mogąc znieść napierającego na nie wiatru. Pioruny trzaskały jeden po drugim a za nimi od
razu następowały grzmoty tak głośne, że wydawało się jakby to wszystko działo
się tuż nad dachem rezydencji. Dagmara uchwyciła zaniepokojone spojrzenie
blondynki.
Huehuehue, tak jak się spodziewałam, Dagmara zrobiła co trzeba, sama i ze skutkami ubocznymi. Czyli tak jak każda osoba, która ma potężne moce i ich nie kontroluje :D. A najgorzej, jak niekontrolowane emocje kontrolują mocą!
OdpowiedzUsuńNa początku dopiero przy czwartym myślniku załapałam, że to wszystko mówi Dagmara.
"- Wiktoria -(...)" przeistoczyła się w zmarłą, czy utworzyła jej zjawę?
Bardzo ciekawy rozdział, naprawdę świetny.
Pozdrawiam,
Q.
Dowiesz się wkrótce czemu Arleta wypowiedziała imię zmarłej :)
UsuńDzięki za komentarz.
Przerwałaś w okropnym momencie. Ledwie się rozkręciło, a to już koniec. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak czekać do następnego. Oczywiście dodam też, że ta naiwność, niewinność i niemrawość Arlety zaczyna mnie pomału irytować, natomiast uwielbiam Sandrę, jej wredność i zdecydowanie. Chyba mam po prostu jakiś sentyment do takich złych bohaterek i bohaterów ze skazą, choć do bohaterek znacznie bardziej. Dagmarze współczuje odczuć i tego, że czuje się taka "na doczepkę" niczym piąte koło u wozu.
OdpowiedzUsuńj-i-s.blogspot.com
Każdy ma swojego ulubionego bohatera i bardzo się z tego ciszę :) Nowy rozdział niebawem.
UsuńPrzepraszam, że dopiero teraz się tutaj pokazuję. Przed szkołą mam kilka rzeczy do ogarnięcia (ile ja to razy dzisiaj już napisałam?), a na dodatek przez prawie tydzień przymusowy detoks od internetu, więc mam nadzieję, że mnie rozumiesz i wybaczasz:(
OdpowiedzUsuńDzisiaj krótko i na temat (obiecuję, że do następnego rozdziału bardziej się postaram). Szkoda, że zakończyłaś akurat teraz, bo zaczynało się rozkręcać. Podzielam zdanie Darka - postacie typu Arlety nie wzbudzają we mnie pozytywnych emocji, wręcz przeciwnie. Natomiast takie Dagmary uwielbiam, mają charakterek :D
Co do Dagmary - chyba nie chciałabym być na jej miejscu. Okej, magia i te sprawy brzmią ciekawie, lecz w ostateczności bilans wychodzi na 'nie'. Jednak trzymam za nią kciuki! <3
+ zapraszam do siebie na nowy rozdział:) >> http://make-me-heart-attack.blogspot.com/
L x
Jasne, rozumiem, nie przejmuj się :)
UsuńNa pewno wpadnę.
W takim momencie przerwać?! No proszę...
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy. dobrze napisany. Zaraz biorę się za następne rozdziały, tylko wyłapałam mały błąd:
"No, może Z wyjątkiem Arlety".
Super, dziękuję. Już poprawione :)
Usuń