piątek, 31 lipca 2015

Lamiae: Rozdział 22

ZGROMADZENIE KONTRA CZAROWNICE


Ruszyła naprzód, ale to nogi były głównodowodzącym, nie ona. Ona wciąż myślała o jego ostatnim zdaniu i o tym, co zrobił. Powiedział jej, że byli złączeni, że cokolwiek jej się stanie, oboje to odczują.
            Weszła na polanę. Nagle, do jej uszu dobiegł wrzask, który wyrwał ją z letargu. Uszy odetkały jej się momentalnie, odurzone ogromnym hukiem. Przytomnie omiotła wzrokiem polanę i cała zadrżała. To nie był ten sam hałas, który usłyszała parę godzin temu. Tamten był zgiełkiem spowodowanym luźną, dużą imprezą, ten równał się niebezpieczeństwu.
            Polana zadrżała, gdy nastąpił kolejny wybuch a kawałki wyrytej ziemi zawisły w powietrzu, mocno ograniczając widoczność. Omal nie upadła na ziemię, łapczywie chwytając się drzewa koło którego stanęła. Zobaczyła pożar. Początkowo wzięła go za wypadek; ot ktoś chciał popisać się znajomością magii, której potem nie umiał okiełznać. Żywioł jednak nie był przypadkowy – kobiety, które go wywołały ciskały w stronę mężczyzn ogniste kule, które lecąc jedna za drugą lądowały na polanie, momentalnie zapalając trawę. Z rąk czarownic wypływały strumienie rozpalonych mieszanek, jak gdyby trzymały niewidoczne dla oka miotacze ogni, tyle że nikt nie musiał odkręcać zawór, by je uruchomić.
            Jakiś dziesięciu mężczyzn stało naprzeciw odpierając atak. Nie bali się, raczej uznali to za świetną zabawę, zmieniając kierunki lotów kul, które upadając coraz to głębiej w las, podpalały wszystko, co stało im na drodze. Co którąś z takich kul traktowali ładunkami wybuchowymi, które pod wpływem zderzenia z ziemią rozrywały się, detonując polanę. Powierzchnia w obrębie lasu dawno przestała przypominać swój pierwotny wygląd, stając się rozgorzałym miejscem bitwy z dziurami w ziemi po eksplozjach.
            Dagmara musiała paść, gdy jedna z kul poleciała wprost na nią. Rzuciła się na ziemię, modląc by nie okazała się być tą trefną z materiałem wybuchowym. I wtedy, leżąc z twarzą ukrytą w trawie, przypomniała sobie słowa chłopaka, aby podążyła wprost do znajomych. Już rozumiała dlaczego bał się o jej życie, jeśli byli złączeni jeden jej zły ruch, mógł zabić i jego. Tylko skąd on mógł wiedzieć, że dojdzie do potyczki? Czy każdy członek Zgromadzenia o tym wiedział? Czy było to zaplanowane? A jeśli tak, to dlaczego Mikołaj z Alanem ich o tym nie uprzedzili?
            Pomyślała o Kasprze i Arlecie, czy byli cali. Strach zawinął supeł w jej żołądku, kiedy ognista kula upadła jakieś dwadzieścia metrów za jej plecami. Dokładnie poczuła żar, który wywołał pocisk, trawiąc runo leśne, ściółkę, torf, by w końcu przejść na drzewa.
            Zaczęła czołgać się w stronę ogniska, które dogorywało. Na całe szczęście miejsce, w którym piła alkohol z Mikołajem było trochę na uboczu bitwy. Walka rozpoczęła się na skraju polany; zaczęła więc oddalać się od tej strefy powoli brnąc w przeciwnym kierunku. Czerwony płomień jeszcze tańczył wesoło, ale ludzi koło niego nie mogła poznać. 
            Nastąpił kolejny wybuch, a zaraz za nim kolejny, donośniejszy. Był to huk, który powodował, iż miała ochotę zatkać uszy, przez taki hałas można było ogłuchnąć.
            Kiedy znalazła się wystarczająco daleko od bitwy, podniosła się. Zerknęła na skraj polany. Ogień zajmował już większość tamtej strefy, przeradzając się w pożar i choć Dagmara szczerze wierzyła w to, że czarownice umiały ten pożar ugasić, zupełnie się nim nie przejmowały, skupiając uwagę na mężczyznach.
            Przez czarny pył i ziemię, która wisiała w powietrzu po serii kolejnych wybuchów, ciężko było już zobaczyć cokolwiek. Dopiero kiedy troszkę przerzedziło się, a ona była już prawie u celu, ujrzała jakieś liany, które wiły się u jej stóp by uwięzić dwóch mężczyzn po jej lewej stronie. Oplotły ich ciała niczym pajęczyna.
            Kiedy czarownicom udało się przechytrzyć owych dwóch mężczyzn i związać ich, ci padli na ziemię, wrzeszcząc z bólu. W tym momencie dziewczyna zrozumiała, że to nie były zwykłe liany a potyczka była dalece normalna. Zabawa, która zaczęła się niewinnie po południu na Gołoborzu, przestała być zabawą.
            Zaczęła biec. Na polanie zostało niewiele osób. Większość z nich rozpierzchła do lasu, lub porozchodziła się już do domów. Twarze, jakie mijała raczej nie były w podeszłym wieku, dlatego musiało być już po północy. A może Arleta i reszta wrócili?
            Dobiegła na miejsce, przedzierając się przez jakąś grupkę gapiów, w większości składających się z nowych czarownic.
            - Ale super – cieszyła się jedna z nich.
            - Pierwszy raz widzę coś takiego – dodała druga, z żarliwością oglądając starcie.
            Nigdzie nie mogła ich znaleźć. Nie było ani Arlety, ani Kaspra, Mikołaja, Alana, nawet Sandry i Laury.
            Poczuła delikatny wietrzyk, który w ciągu kilku sekund przerodził się w porywistą wichurę. Wywnioskowała, że walka dotarła też tutaj, kiedy najbliżej stojące niej drzewo zaczęło obsesyjnie szybko usychać. To nie były żarty. Postanowiła, że musi się stąd niezwłocznie ewakuować. Jakieś światło poleciało w jej stronę, jednak zdołała się przed nim uchylić. Podobnego szczęścia nie miała natomiast jedna z nowych czarownic, dostała światłem prosto w klatkę piersiową, przez co upadła na ziemię, dostając konwulsji jakby miała padaczkę. Jej przyjaciółka, zamiast jej pomóc, zaczęła wydzierać się wniebogłosy, aby ktoś i ją nauczył tak czarować.
            Dagmara złapała się za głowę. Nie wiedziała co miała robić. Nie umiała pomóc dziewczynie i nie mogła przecież sama wrócić do rezydencji, bo nie miała zielonego pojęcia którędy. I wtedy znów pomyślała o Gołoborzu, o kolejnej wskazówce, której udzielił jej chłopak.
            - To było miejsce naszego spotkania – powiedziała do siebie.
            Nad nową czarownicą zgromadziło się już parę kobiet, toteż nie czuła powinności pozostania dłużej na polanie. Puściła się biegiem. Gdy wbiegła do lasu nagle ucichł gwar z polany; nie słyszała już tamtego huku, jednak tutaj także dolatywały do niej jakieś pojedyncze krzyki, rozmowy, czy małe eksplozje. Tu również nie było bezpiecznie, bo gdyby wbiegła na grupkę członków Zgromadzenia, z pewnością nie miałaby szans na przeżycie, nie kiedy rozpoznaliby w niej wnuczkę Genowefy.
            Pochwaliła w duchu swój zmysł orientacji. Tak jak się spodziewała, trafienie do Gołoborza nie stanowiło dla niej problemu, pamięć perfekcyjnie odtworzyła przeprawę sprzed paru godzin. Kiedy jednak wpadła na skały, z roztargnienia nie zauważyła szczeliny, w którą wpadła jej noga. Wywróciła się na twarz, uderzając w głaz brodą przez nogę, która to została nieruchomo w miejscu. Siła upadku spowodowała, że oczy zaświeciły jej się z bólu a w ustach poczuła metaliczny smak krwi od przygryzionej wargi.
            Podnosząc się bardzo powoli i oswabadzając nogę, obolała, zobaczyła w oddali Sandrę. Tak, to musiała być ona. Te same czarne włosy, ta sama dumna postawa. Tyle że ona nie wychwyciła jej wzrokiem. Była zajęta swoim przeciwnikiem. Walczyła z kimś. Niestety ten ktoś był naprawdę dobry, gdy ona atakowała, on od razu kontratakował, po czym puszczał barierę lub osłonę na siebie. Nie potrzebowali różdżek, ani chyba nawet nie poruszali ustami, a jednak słyszała jakieś obce słowa, krążące nad skałami. Coś jakby łacina, język jej zupełnie nieznany…
            I wtedy ją zobaczył, mężczyzna kątem oka musiał spostrzec jej obecność, bo chwilę potem coś poszybowało w jej stronę. Miała wiele czasu na ucieczkę, tak daleko znajdowała się od atakującego. Zrobiła unik, a iskierka szkarłatnego światła rozbryzgła się na kamieniach, pozostawiając po sobie jedynie mokrą plamę. Żałowała w tej chwili, że nie umiała jeszcze czarować i nijak nie mogła pomóc ani Sandrze, ani tej biednej, nowej czarownicy z polany.
            Sandra posłała niebieską kulę, którą odbił bez problemu. Szkopuł w tym, że posłała zaraz za tym kolejną, której nie spodziewał się już jej rywal. Spadła na niego z góry, oplatając go dookoła jakby stał przed wodospadem, bez możliwości ucieczki. Nie ruszał się, przez co wyglądał jak gdyby wymogła na nim sztuczny proces hibernacji.
            - Gdzie byłaś? – krzyknęła do niej Sandra. – Chłopaki cię szukają.
            Szatynka podeszła powoli do czarnowłosej, uważając, by kolejny raz nie przewrócić się. Nie miała wiele na swoje wytłumaczenie, dlatego wolała milczeć.
            - Nie wiedziałam co się tu dzieje – bąknęła, spoglądając niepewnie na grzecznego mężczyznę, stojącego niczym za transparentnym parawanem w przytwierdzonych do skał butach.
            - Spokojnie, teraz jego moc nie działa – powiedziała jej Sandra.
            - Tak zawsze wygląda spotkanie na polanie? – zapytała Dagmara. Nikt ją nie uprzedzał, że pójście na zabawę mogło okazać się niebezpieczne.
            Sandra nawet nie odpowiedziała, uznając jej słowa za bzdurną prowokację.
            - Długo to trwa? – zaczęła z innej baczki Dagmara.
            Sandra kiwnęła twierdząco głową, głośno wzdychając:
            - Jeżeli coś widziałaś, to końcówka, najgorsze działo się na początku. Mordowali czarownice jak popadło… A one były tak zdezorientowane, że nawet się nie broniły, padały kolejno jak muchy…
            - CO? – nie mogła w to uwierzyć. Nie widziała żadnych ciał na polanie, może dlatego nie dała wiary w słowa czarnowłosej. A może z powodu gęstego pyłu ich po prostu nie widziała? Czy Rada w ogóle mogła dopuścić się masowego morderstwa? – Gdzie Arleta, Kasper i Laura? – zapytała instynktownie. O Mikołaja i Alana nie bała się. Jakoś wiedziała, że byli cali, bo przecież swoi by ich nie zaatakowali.
            Po minie Sandry od razu poznała, że coś się stało. Śmierć przemknęła jej przed oczami, przykrywając sylwetki znajomych czarnym woalem.
            Czarnowłosa westchnęła smutno:
            - Arleta oberwała jakimś urokiem, dostała krwotoku, ale żyje. Laurze też coś się stało, choć to tylko powierzchowna rana – Dagmara poczuła, że zrobiło jej się słabo. Podczas gdy ona dyskutowała w lesie, jej najlepszej koleżance w Kielcach stała się krzywda.
            - Wyjdzie z tego? – zapytała histerycznie.
            - Alan od razu zawiózł ją do twojej babci, więc na pewno nic jej nie będzie – powiedziała to tak, jakby chciała przekonać nie tylko Dagmarę, ale i siebie. Na parę minut nastąpiła głucha cisza przerywana jedynie dochodzącymi odgłosami z lasu dookoła którego wciąż się znajdowały.
            - Zaatakowali nas znienacka – powiedziała w końcu, przybliżając sytuację. – To było w ich stylu, my śmiałyśmy się, żartowałyśmy i tańczyłyśmy. Aż jedna upadła na ziemię. Inne myślały, że się wygłupia, ale ona tak leżała, ani drgnęła. I jakaś czarownica do niej podeszła, ale nawet nie zdążyła nas ostrzec, bo zewsząd leciały już jakieś pociski.
            - Wydawało mi się, że Rada ma jakieś zasady – skomentowała szatynka, na co czarnowłosa pośpieszyła z wyjaśnieniami.
            - Rada ma – Sandra pokiwała głową z jej braku ignorancji. – A widziałaś, żeby to byli jacyś staruszkowie? W Radzie jest zbyt wiele osób w podeszłym wieku, im by się nie chciało. To młodzi są żądni władzy. Co prawda, to Rada pociągnęła za sznurek, bo musieli dać im dziś przyzwolenie. Gdyby tego nie zrobili, ci – machnęła ręką na mężczyznę – nie mogliby zepsuć zabawy. Większość z nich to mężczyźni, którzy pozabijali swoje, że tak ujmę wybranki, nie mają już nic w życiu do stracenia, jak tylko pozabijać cudze – jej słowa był wymówione z pogardą. Widać było jak daleko w poważaniu miała takie osoby. – Muszę jakoś dać znać Mikołajowi i Kasprowi, że jesteś – powiedziała wreszcie, na koniec.
            Znowu poczuła strach. Kasper miał na pieńku z Radą, myśl, że mogliby go dorwać, kiedy jej szukał, spowodowała, że zaczęła mocniej się o niego martwić.
            - Poszukamy ich?
            - Żartujesz? – zaperzyła się Sandra. – Znowu się zgubisz. Nie, idź do samochodu Kaspra. Wiesz, gdzie to jest?
            Pokiwała. Wiedziała, bo wystarczyło tylko zejść prosto w dół.
            - Dobra, tam się spotkamy, tam będzie już bezpiecznie.
            Kiedy Sandra zniknęła jej z oczu, ona także nie zwlekała. Schodząc po niezbyt stromym szlaku, ciągle myślała o nim. Sprytnie to zaplanował. Wiedział, co zamierzało zrobić Zgromadzenie, dlatego bojąc się, że coś może im się stać, zabrał ją do lasu. Nie bez powodu zaprowadził ją do wąwozu; tam nie mogły zagrozić im żadne zaklęcia, bo siedzieli w głębokiej dolinie – wykopanym dole na jakieś trzy metry. Dagmara nie mogła też nic usłyszeć, bo hałas na polanie został wygłuszony.
            Nie powiedział jej, co wydarzy się na polanie, to najbardziej miała mu za złe, ale gdyby to zrobił, na pewno nie zostałaby z nim, tylko poszła ostrzec znajomych. Musiał to przewiedzieć a to znaczy, że musiał ją znać albo chociaż obserwować. Znał jej imię i wiedział, że byli połączeni. Zastanowiła się, czy kiedykolwiek czuła coś dziwnego. Czy kiedykolwiek odczuła ból, chociaż jej stan zdrowia był nienaganny. Nie pamiętała takiego wydarzenia, dlatego to musiało działać tylko na niego. To on był rozczepiony i przerwać to mógł jedynie w jej urodziny, poprzez zabicie jej. W końcu jego ostatnie słowa nie brzmiały: Będę dbał o ciebie po wszech czasy, tylko raczej to było stwierdzenie, że gdyby skrzywdził ją, skrzywdziłby i siebie. Nie dał jej słowa, że nigdy nie będzie próbował rozdzielić istniejącą między nimi więź.
            Robiło się coraz chłodniej, mimo, że księżyc powoli ustępował miejsca dniu. Nie wiedziała czy czuć się rozczarowana dzisiejszą nocą, czy właśnie cieszyć się, że potoczyła się w takim kierunku, że miała okazję go poznać i dowiedzieć się istotnego faktu, że należeli do tej niewielkiej grupy, która była ze sobą połączona. Dzięki wzmiance o Pawle i dziewczynie, którą otruł, dowiedziała się, iż była potężną czarownicą, choć na razie wcale tego nie odczuwała. A chyba powinna. Lada dzień kończyła szesnaście lat i skoro była utalentowana, moc musiała się w końcu ujawnić.
            Dziś po raz pierwszy widziała magię w całej jej okazałości. Widziała jak kobiety i mężczyźni posługiwali się nią i jakie możliwości im dawała. Jednak, prawdą było, że nie chciała tej mocy, by ją wytestować, by zagrać na nosie nauczycielom, czy zrobić im psikus. Moc miała jej posłużyć do ambitniejszego planu – aby zacząć się szkolić. Musiała być przygotowana cokolwiek miałoby wydarzyć się w dniu jej pełnoletniości. Musiała wyprzedzić fakty i mieć odpowiedź na każdy scenariusz, na każdy ruch przeciwnika.
            Stalowy samochód Kaspra poznała od razu nawet z odległości kilkuset metrów. Najpierw pomyślała, że opierał się o niego sam właściciel – sylwetka pasowała do jego zarysu, ale kiedy tylko podeszła bliżej, zauważyła jak bardzo pomyliła się.
            - Zgubiłaś się dziewczynko? – mężczyzna, który to powiedział był od niej zaledwie o parę lat starszy, przez co jego zdanie zabrzmiało pretensjonalnie. Jego ton głosu był szorstki, niczym papier ścierny. Wyglądał jak pijak; twarz była cała czerwona i na dodatek śmierdział jakby nie mył się od paru dni.
            - Nie, czekam na kogoś – rzuciła wzrokiem na auto. Miała nadzieję, że jej głos z kolei nie zacznie się łamać.
            - Na Kaspra – jakby chciał jej podpowiedzieć, klepiąc samochód po masce. Złośliwy błysk w oku dał jej do zrozumienia, iż mężczyzna naprzeciw nie miał pokojowych zamiarów. – Ciekawe, co by powiedział gdyby to zobaczył – mężczyzna zamknął na ułamek chwili oczy i nawet nie wiedziała w której mikrosekundzie w jego dłoni pojawiła się pałka bejsbolowa.  Zamachnął się zanim krzyknęła, by tego nie robił. Uderzył w przednią szybę, rozbijając ją na tysiące drobnych kawałków, które wylądowały w samochodzie oraz w trawie dookoła niego.
            - Nie! – wrzasnęła, biegnąc do przodu. Nie wiedziała co podkusiło ją, by próbować mu wyrwać kij; czy był to impuls, czy nadzieja, że moc o której przed chwilą myślała, ujawni się w kryzysowej sytuacji. Niestety nic nie poskutkowało, a on odepchnął ją od siebie ze wstrętem, przez co wywróciła się na ziemię. Chyba chciał nawet zamachnąć się na nią, ale o czymś pomyślał. Jakiś diabelski pomysł wykwitł na jego twarzy, nagle stał się podekscytowany.
            - Albo nie – powiedział, leciutko pokazując trzonowe zęby. – Zniszczę samochód z tobą w środku.
            Słysząc jego słowa, nie miała wiele do wyboru. Mogła tak leżeć na ziemi i czekać aż spełni groźbę albo próbować uciec. Dźwignęła się na nogi, w duchu pomstując na czym świat stał. Akurat dziś, kiedy on poprosił ją, by dbała o nich, musiała zawieść.
            Nie dobiegła daleko, zaraz poczuła jak wpada na barierę, niczym po zderzeniu z pionową trampoliną, odskoczyła do tyłu. A potem zaznała dziwnego wrażenia, że coś ciągnie ją za brzuch, przyciągając do samochodu jak magnes. Przestraszyła się, bo jej ciało przestało ją słuchać, stając się podległym jego komendą.
            - Puść mnie – zażądała, gdy upadła w to samo miejsce, gdzie leżała chwilę temu. To było trochę tak, jakby czas cofnął się o te kilka sekund, sprzed próby ucieczki.
            - Dlaczego? – mężczyzna bawił się wyśmienicie. – Dlaczego miałbym to zrobić?
            Ścisnęła pięści ze złości. Pożałowała, że nigdy nie interesowały ją sztuki walki, że nigdy nie zapisała się na żaden kurs samoobrony, żeby wiedzieć co zrobić w sytuacji kryzysowej.
            Drzwi od Mercedesa same otworzyły się, niemal muskając krawędzią jej ramię. Niewidzialna siła szarpnęła ją do przodu, na siedzenie pasażera, wpychając brutalnie do środka. Próbowała z tym walczyć, ruszyć się, wydostać, ale nie, została całkowicie sparaliżowana. Nie miała władności nawet w mięśniach twarzy, głos nie mógł wydobyć ani jednego dźwięku. Stało się z nią to samo, czego była świadkiem na Gołoborzu. Przeciwnik Sandry także nie mógł uwolnić się z opresji, została potraktowana dokładnie jak on.
            Zorientowała się, że spowodowały to oczy mężczyzny. Nie mrugał, nie drgały mu powieki, nieważne jak długo patrzył na nią, jego wzrok się nie zmieniał. Był nieobecny, skupione tylko na jej osobie, jakby chciał wprowadzić ją w stan hipnozy.
            Samochód zaczął trzeszczeć, został niszczony od środka. Rozważając swoje szanse na przeżycie, wydedukowała, iż zmniejszały się one z każdą kolejną minutą, że mężczyzna zaraz podpali auto, że ona wybuchnie razem z maszyną w powietrze. Nie mogła nawet poprosić go aby przestał, nie mogła zrobić nic, jak tylko siedzieć bezwładnie na fotelu i obserwować co się stanie.
            Ale w pewnym momencie poruszyła ręką. Zrobiła to ze strachu, zacisnęła dłoń, kiedy zagłówek siedzenia dotknął dach samochodu, bo i jej głowa w tym samym czasie musnęła pułap.
            - Przeszkadzam? – dopiero teraz, po jego słowach, zauważyła go. Alan stał w cieniu, chyba niezadowolony z tego, co się działo. Jeszcze nigdy nie cieszyła się tak na jego widok jak teraz, mimo, że logika podpowiadała jej, że miał być w domu, u jej babci wraz z poszkodowaną Arletą.
            Mężczyzna wzdrygnął się, odwracając, by sprawdzić kto śmiał mu przerwać. Dagmara poczuła jak paraliż zaczął ustępować z całego ciała.
            - Alan – rzekł mężczyzna, śmiejąc się nerwowo. – Chciałem się pobawić, sam rozumiesz.
            To, że mężczyzna znał Alana było oczywiste, w końcu według rozmowy w wąwozie, każdy ze Zgromadzenia znał wszystkich członków Rady.
            - Ja nie wiem kim ty jesteś – Alan spojrzał zniesmaczony na mężczyznę. – Jakoś nie kojarzę wszystkich pijaków w mieście – dodał, czym trochę zdekoncentrował mężczyznę.
            - Ja nie jestem, ja mogę przerwać… – zaczął bełkotać mężczyzna, ale Alan kiwnął w jej stronę.
            - Właśnie użyłeś uroku na tej dziewczynie. A i szyba raczej sama się nie wybiła.
            - To samochód Kaspra – usprawiedliwił się mężczyzna. – Tego zdrajcy.
            Alan podniósł jedną brew, w geście dezaprobaty:
            - Skoro jesteś taki mocny, to zmierz się z nim. Z maszyną nie ma frajdy, skoro stoi nieruchomo - jego głos przesiąknięty był ironią. Wygrywał z mężczyzną za każdym razem, gdy ten próbował się tłumaczyć.
            - Ale mogłem przecież… To nie zbrodnia – podniósł ręce jakby był niewinny.
            - Zniszczenie Mercedesa klasy S to dla mnie jednak zbrodnia – odparł tym samym uszczypliwym tonem Alan, podchodząc do Dagmary, do przodu. – Wszystko okej? – zapytał ją i kiedy kiwnęła głową dodał szeptem: – Proponuję abyś z niego wyszła, jeśli nie chcesz, aby cię zmiażdżył.
            Szatynka zrobiła pośpiesznie to, co powiedział. Nie sądziła, że w środku groziło jej niebezpieczeństwo. Z chwilą gdy tylko opuściła maszynę coś stało się z oponami, ze wszystkich naraz zaczęło uchodzić powietrze, nawet ona zauważyła jak Mercedes osiadał w trawie.
            - Nie możesz temu zapobiec? – zapytała, kiedy usłyszała jak dziwne dźwięki wydobywają się spod maski. Samochód się kurczył.
            - Gdybym mógł, to bym to zrobił – powiedział blondyn, po czym poradził jej by odeszła dalej. Sam został przy mężczyźnie. Nie usłyszała jednak, o czym mówili, bo samochód rzegotał jeszcze mocniej, tył auta jakby na siłę próbował złączyć się z przodem. Maska Mercedesa zwinęła się w harmonijkę, a bagażnik otworzył się, lądując na dachu, przez co wgniótł go do środka.
            Przykro zrobiło jej się na myśl, co działo się z samochodem Kaspra. Myśl jednak, że ominęła tego samego losu, powodowała, że zaczęła się cieszyć, że żyje. Tak niewiele brakowało, by podzieliła ten sam, marny los.
            Mężczyzna zmarszczył brwi i chyba o coś poprosił, ale Alan był nie do ubłagania. Rzekł mu jeszcze zdanie na odchodnym i zostawił mężczyznę ze zdziwieniem i niezrozumieniem na twarzy.
            - Idziemy – zarządził kiedy do niej podszedł. Samochód przypominał zdeformowanego smarta, kiedy od niego odchodzili.
            - Co tu robisz? – zapytała. – Myślałam, że jesteś w rezydencji – wyrzuciła mu, spoglądając z ukosa na jego twarz. Albo to było tylko złudzenie albo przez tę, bądź co bądź jeszcze ciemność, wyglądał na bledszego niż zwykle. Pomyślała, że musiał przejąć się stanem zdrowia Arlety i z jakiegoś powodu poczuła, że zrobiło jej się ciężko na sercu.
            - Byłem – poprawił ją Alan. Zatrzymał się, oceniając gdzie zostawił swój samochód. Utkwił spojrzenie na dwóch splecionych ze sobą sosnach, które wyglądały jak siostry syjamskie po czym ruszył w ich kierunku. Przez ich grube gałęzie nie przedzierało się nawet światło tarczy słonecznej, która powoli przekraczała linię horyzontu. – Ale twoja babka szalała, że cię nie ma, gdyby nie Arleta, sama już dawno by tu była.
            - Kazała ci mnie znaleźć? – nie mogła uwierzyć, że Genowefa aż tak się o nią martwiła. Zawsze sprawiała wrażenie bardzo powściągliwej.
            - Nie, ona nigdy nie każe. Ona sugeruje – przypomniał jej. Pamiętała jak to jej babcia już raz poprosiła blondyna, aby odprowadził ją do jej pokoju. Też niby nie kazała, choć jej ton głosu nie dopuszczał sprzeciwu.
            - A Arleta? Jak ona się czuje?
            Alan nie zwolnił, skręcając za kolejnym drzewem, wszedł na krętą ścieżkę.
            - Lepiej – w tym momencie pomyślała, że „jej przeznaczony” i Alan mieli ze sobą coś wspólnego. Blondyn też o nic ją nie pytał, nie był w ogóle ciekawy, gdzie zniknęła. Nawet kiedy zobaczyła ją Sandra to było jej pierwsze pytanie, gdzie się podziewała a Alan nie zrobił ani jednej wzmianki na ten temat. Chłopak wyciągnął komórkę i wybrał jakiś numer: - Gdzie jesteś?
            Chwila przerwy. Mogłaby przysiąc, że po drugiej stronie usłyszała głos Mikołaja.
            - Dobra, przekaż Kasprowi, że Dagmara jest ze mną a jego samochód jest skasowany.
            Znów pauza, tym razem krótsza.
            - Nie, nic nie uratuje i lepiej, żeby do niego nie szedł. Jak zawiozę Dagmarę do babki, to przyjadę po was, dlatego zbierz wszystkich razem. Na razie.
            Mimo, że nie uczestniczyła w rozmowie, wszystko zrozumiała. Jej słuch ją nie mylił i po drugiej stronie słuchawki był Mikołaj.
            - Co mu powiedziałeś? – zapytała, ale żeby nieopatrznie jej nie zrozumiał, wyjaśniła. – Nie Mikołajowi, tamtemu pijanemu mężczyźnie, co zniszczył mercedes.
            - Prawdę – wzruszył od niechcenia ramionami, dochodząc do niewielkiego strumyka, który kaskadami spadał w dół lasu. – Rada chroni dziewczyny, które nie osiągnęły pełnoletniości. Jeśli Zgromadzenie chce im zaszkodzić, to tak jakby chcieli zaszkodzić i sobie. Nie wiadomo, czy gdyby coś tobie zrobił nie wyrządziłby krzywdy jednemu z nas.
            Dagmara nie odpowiedziała. Wiedziała przecież, że jeden członek Zgromadzenia jest z nią połączony. Nie widziała jednak powodu, by Alan został o tym poinformowany. Z drugiej strony wcale nie zgadzała się z tym, co jej wyłożył. To, że Rada chroniła niepełnoletnie dziewczęta było kłamstwem. W przeciwnym razie nie pozwoliliby Zgromadzeniu na wkroczenie dziś na polanę, nie zrobiliby krzywdy Arlecie.
            - I co? Postawicie go przed sądem? – zakpiła. Dla niej całe to zgrupowanie było śmiechu warte.
            - Nie – nie przejął się jej słowami. – Zostanie wpisany na Czarną Listę.
            Nie musiała pytać co to takiego, zaraz sam dodał:
            - Co znaczy, że jeśli jeszcze raz wystąpi przeciw Zgrupowaniu, będzie zmuszony opuścić kraj.
            Drakońskie prawo – mlasnęła pod nosem, ale wcale nie żałowała mężczyzny, który omal nie pozbawił ją życia. Zastanawiała się przez chwilę, czy podziękować Alanowi, że przybył w porę, ale zanim cokolwiek powiedziała dotarli do samochodu. Nie było to jednak Ferrari, tylko elegancki Bentley najnowszej generacji w popielatym kolorze.
            Otworzył jej drzwi pasażera i wskazał ręką, by wsiadła do środka.
            - Jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wiedziałeś, iż będziesz potrzebował na dzisiaj więcej miejsc – Ferrari, którym jeździł oferowało tylko dwa miejsca, w tym zmieściłoby się nawet i pięć osób. Chłopak miał przecież wrócić po resztę znajomych, zaraz po tym kiedy odwiezie ją do rezydencji.
            - To prawda, dowiedziałem się na zebraniu co planują – odparł, zatrzaskując za nią drzwi. 
           Kiedy obszedł samochód i zajął swoje miejsce, wyjął klucze. Dagmara nie rozumiała. Czemu nikogo nie ostrzegł? Czemu nie uchronił Arlety? Nie był z nią kiedy zaczęli atakować?
            - Często nim jeździsz po ulicach? – zapytała zamiast tego, co pomyślała, rozglądając się po luksusowym wnętrzu. Jakoś nigdy nie obchodziły ją samochody, dla niej ważne było, by auto spełniało najbardziej podstawową funkcję, czyli aby jechało. Odkąd przyjechała do Kielc wciąż widziała ładne, drogie samochody.
            - Nie, ja nie – odparł, zapalając silnik. – Często to jeździ nim mój szofer – dodał, wyjeżdżając na mało uczęszczaną drogę.
            Dagmara wywróciła w duchu oczami. Jakże chciała aby ten dzień wreszcie dobiegł końca.

8 komentarzy:

  1. Przeczytałem ;-)
    Wreszcie znalazłem chwilkę i przeczytałem ;-)
    Rozdział w sumie nudny. Moim zdaniem najsłabszy z obecnych. Najmniej mnie zaciekawił. Oprócz tych domysłów Dagmary i wniosków jakie wysuwała, oraz niszczenia mercedesa to nic się ciekawego nie działo. No ale i takich rozdziałów opowiadaniu trzeba, nie wszystkie muszą być ekstremalne, kontrowersyjne, albo fascynujące. Czasami takie spowolnienie akcji jest może nie fajne, ale zwyczajnie potrzebne.
    Pozdrawiam i w nocy postaram się dodać 34 rozdział Jabłek i śniegów, a potem chyba zrobię sobie z dobre dwa tygodnie przerwy więc będziesz miała czas by mnie trochę nadgonić, o ile ochota ci nie minęła, bo zdaje sobie sprawę, że mogło się tam zrobić trochę nudnawo.
    Czekam na kolejny rozdział u ciebie, no i na Nemezis też czekam z niecierpliwością, bo tak urwałaś tą bombą, że mnie teraz ciekawość zjada, a rozdziału jak nie było tak nie ma ;-(

    Pozdrawiam
    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, takie rozdziały również się muszą pojawić :)

      Usuń
  2. Genialny rozdział :)
    Aż przyczepię się do komentarza powyżej. Nudny? Chyba mamy różne pojęcia nudy. Ten rozdział był jednym z lepszym, wreszcie uprawiali magię! Szkoda, że Dagmara jeszcze nie czaruje, mogły się uwolnić jej moce kiedy siedziała w tym samochodzie :/
    Bardzo mi się podobało, czekam na kolejny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma swoje zdanie, dla jednych może być to nudny rozdział, dla innych ciekawy. Cieszę się, że Tobie podobał się :)

      Usuń
  3. Nadrobiłam! Hurray!
    Ten tajemniczy pan "Hiszpan' przypomina mi Willa z mojej trylogii... Chyba ze względu na opis wyglądu. Ale obstawiam, że pan "Hiszpan" ma dokładnie taką samą fryzurę co Deadlox (taki amerykański youtuber) :P.
    No i obstawiam, że pan "Hiszpan-Deadlox" wie o niej z Wyroczni. To coś w rodzaju artefaktu, nie? xD
    Nie lubię, ale lubię Arletę. Lubię, bo: spoko z niej psiapsióła; nie lubię, bo: nooo... chyba taka modnisia :/.
    Podobała mi się opowieść, legenda o Lamiae, zgaduje, że jeszcze jakieś nawiązania do niej będą.
    Ja z taką babcią bym nie wytrzymała. Chociaż momentami moja babcia mnie wkurza. #aspołeczniak xD
    Co jeszcze mogę rzec... mmmm... opis walki... z magią mimo wszystko zawsze jest trudniej. Bardziej efektowne są animacje, niż opisy. Nawet strzelanie z łuku jest łatwiej naprawdę dobrze opisać (przykład "Zwiadowcy"). Twój opis... nie powiem, fajny, ale... nie porywa. Nie wiem jak to dokładniej wyjaśnić. Nie porywa jak sceny walki w "Wiedźminie" (książce) :P.
    Tak więc czekam na kontynuację i zapraszam na rozdział do siebie,

    Q.

    http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to coś w tym rodzaju. Kreując postać Arlety nigdy nie myślałam o niej jako modnisi, ale każdy ma swoje prawo do opinii :)
      Wpadnę, gdy tylko znajdę chwilkę, miałam urlop, dlatego muszę pomału wszystko nadrobić.

      Usuń
  4. Próbowałam w wakacje być na bieżąco z każdym blogiem, którego czytam, ale mi nie wyszło ;/ Chyba za dużo zaplanowałam w te wakacje, haha
    Ale wracając do rozdziału - nie jest nudny, choć myślałam, że wydarzy się coś więcej. Wspominałam, że uwielbiam Alana? Naprawdę świetna postać, zawsze pojawia mi się na ustach uśmiech, gdy tylko przeczytam jego imię :)
    Mam nadzieję, że doczekam się jakiejś dłuższej rozmowy pomiędzy nim a Dagmarą, może w końcu mu podziękuje :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy myślał, że wydarzy się coś jeszcze więcej, ale jak na razie tak musi być.

      Usuń