niedziela, 19 lipca 2015

Lamiae: Rozdział 21

PRZEZNACZENI


Ubrany był tak jak powinien. Bez żadnej płachty, bez wideł; stał w koszuli w paski, marynarce i granatowych, materiałowych spodniach. Zero przebrania.
            Miał męską urodę, choć można go było wziąć za młodzieniaszka, z powodu włosów, które, koloru brązowego, były trochę dłuższe niż u przeciętnego chłopaka w ich wieku. Opadały mu na czoło, ale nie przejmował się, by je odgarnąć, jak gdyby nie przeszkadzały mu.
            Stał i na coś czekał.
            Myśl, że na nią była zbyt wydumana, raczej po prostu umówił się ze znajomymi, lub zgubił ich, co nie było trudne w tym tłumie ludzi, który grasował po lesie.
            Nogi nadal nie były jej posłuszne. Były posłuszne tej ziemi, która nie chciała ich wypuścić ze swych ramion, bo dziewczyna była skora zostawić to miejsce i uciec.
            Teraz gdy wiedziała jak wyglądał, było łatwiej się przed nim bronić. Za dwa lata musi być w stanie go pokonać, wiedza jak mówił i o czym nie była przecież jej potrzebna do walki. A jednak… coś wewnątrz niej chciało, kołatało, marzyło aby go poznać.
            Zrobiła dwa kroki naprzód. Dzieliło ich parę metrów. Alkohol, który spożyła rozbijał się w jej głowie niczym po skończonej przejażdżce ekstremalnego kręcenia w lunaparku. Wydawałoby się, że powinien ją ośmielić, że dzięki trunkowi jej ciekawość przezwycięży zdrowy rozsądek, ale dalej nie mogła zmusić się do reakcji. Za to nogi stały się miękkie a ręce zaczęły trząść. Nie, nie chciała aby taką ją poznał. Odwróciła się, ale nigdzie nie powędrowała. Stała tak, uspokajając oddech. Wiedziała, że gdy ponownie odwróci się, już go nie będzie, że na pewno znalazł swoich znajomych i że resztę nocy spędzi z nimi a ona wróci do swojego towarzystwa i przez resztę wieczoru będzie się zastanawiać co by było gdyby…
            - Jesteś jedyną, która nie jest przebrana – usłyszała tuż obok melodyjny, miły dla ucha głos. Serce, które zaczęło się uspokajać, skoczyło jej do gardła. Miała wrażenie, że zaraz je wypluje. – Zaczynam się zastanawiać czy to specjalnie, czy efekt czegoś niepożądanego – Słowa, które wypowiedział obijały jej się koło uszu, równie dobrze mógłby powiedzieć jej, że jest Marsjanką i pewnie i tak nie zripostowałaby.
            Przechyliła się ostrożnie, stając na wprost niego. Był dokładnie taki, jakiego go sobie wyobrażała, tak jakby go sobie wyczarowała, kuriozalnie, bez możliwości władania magią. Chyba zauważył, że mu nie uwierzyła, bo uśmiechnął się odrobinę i wskazał na nią ręką.
            - Naprawdę nie jesteś przebrana.
            Nie śmiał się, ale było w jego głosie coś, co spowodowało, że zaczęła się rumienić. Poczęła się zastanawiać, czy może już wybiła godzina, czy było po dwunastej, ale przecież to było niemożliwe, by spędziła większość czasu, bo aż parę godzin pijąc z Mikołajem.
            - Spożywałaś może alkohol? – zapytał, jakby wiedział o czym pomyślała. Tylko on podtrzymywał rozmowę. – Wiesz, to przyśpiesza proces powrotu do swojego ciała.
            Pobłogosławiła w duchu ciemność. Inaczej zauważyłby, że jej policzki przybrały odcień piwonii. Rzuciła wzrokiem na skórę na rękach. Faktycznie, była gładka, jędrna i młoda, żadnego śladu zmarszczek.
            - Kolega trochę mi dał – przyznała. Mimo, że była pod wpływem alkoholu, dokładnie pamiętała o poradzie, jakiej udzielił jej Kasper. Musiała uważać na to, co mówiła. – Dlaczego do mnie podszedłeś?
            Chciałeś mi powiedzieć, że nie jestem przebrana? – dodała, ale już do siebie, w myślach. Makijaż prawie cały jej się rozmył, a jeśli to, co mówił było prawdą, nie wyglądała już jak staruszka, tylko wróciła zupełnie do swojego ciała. To znaczy, że nie tylko ona zobaczyła jego twarz, ale i on widział jej. Trochę przestraszyło ją, że została zdemaskowana i że nie będzie miała większych szans od niego w nadchodzącym za dwa lata pojedynku.
            - Patrzyłaś na mnie, dlatego podszedłem – odparł. Nie wyglądał na skrępowanego, przeciwnie sprawiał wrażenie, jakby dobrze czuł się w jej towarzystwie, czego nie mogła powiedzieć o sobie. Jego persona dalej ją krępowała, jakby stanął przed nią sam król, papież bądź światowej rangi aktor.
            - To prawda, patrzyłam – mruknęła. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej pociągająco. Miał jasne oczy, takie podobały jej się najbardziej. Świeciły blaskiem.
            Ale skąd wiedziała, że to on? Skąd miała pewność, że chłopak stojący przed nią był jej przeznaczonym a nie zwykłym, nowo-poznanym młodym mężczyzną? Skąd wiedziała, że był w jej wieku? Bo to wszystko przecież wiedziała. Czuła to, zgodnie z tym, co kiedyś powiedziała Arlecie jej babcia, wewnątrz czuła magnes, który ją tu do niego przyciągnął.
            - Może gdzieś usiądziemy? – zaproponował. Mimo, że nie chciał naciskać, coś mówiło jej, że gdyby odmówiła, poprosiłby raz jeszcze.
            Pokiwała głową, zgodziła się łatwo. Zawsze była zbyt ułożona, by odmówić na takie niegroźne pytanie.
            Zaprowadził ją na skraj polany, krocząc przodem. Mogła bardzo łatwo uciec; wystarczyło się odwrócić i już by jej nie zobaczył, nie ryzykowałby pogoni za nią. Dagmara jednak nie chciała zbiec. Mimo troski co może jej zrobić, za nic nie zrezygnowałaby z szansy poznania go. Wkroczył do lasu, przez co zawahała się. Był to zaledwie ułamek sekundy, ale wychwycił jej chwilowy hamletyzm.
            - Co jest? – zapytał zdziwiony.
            - Nic – skłamała.
            Weszła za nim w głąb lasu. Zwarty zbiór roślinności, w przeważaniu drzewa jodłowe i buki wykonały swoją robotę jak umiały najlepiej, chroniąc polanę przed niechcianą wizytacją gości. Nawet z odległości kilkunastu metrów, dziewczyna nie dostrzegła łąki, wyjście z polany oznaczało rezygnację z imprezy.
            Wiedział, gdzie szedł, dokąd ją prowadził. Krocząc w ciemności, za swoim przyszłym oprawcą, przeszło jej przez myśl, że gdzieś tutaj uknuł jak ją zabić. Że zechce pozbyć się problemu wcześniej, niż przed terminem jej urodzin by nie ryzykować potem życiem. Tylko po co? Przecież jeszcze nie miał siedemnastu lat, szansa, że dostał z wyroczni wiersz o niej była niewielka. Po co miałby zabijać jakąś przypadkową dziewczynę, która wydała mu się podejrzana, bez uprzedniego upewnienia? To nie miałoby sensu.
            Zobaczyła w oddali oświetlone miejsce. Przymrużyła oczy, by dostrzec więcej, ale na nic się to zdało. Byli jeszcze za daleko i nawet jej sokoli wzrok, w tym wypadku zawiódł. Cały czas kierowali się na północ, udeptaną, leśną dróżką i Dagmara mimowolnie pomyślała, że gdyby chciał ją zabić, na pewno by z niej zboczył, aby łatwiej ukryć zamordowane ciało. Ale przeciwnie do jej czarnej wizji, chłopak wciąż podążał w stronę światła, co było trochę pokrzepiające.
            Mimo tego, że naszła ją nadzieja, iż wyjdzie cało z opresji, mocno zadrżała słysząc nieopodal głośny gwizd ptaka coś jakby skrzyżowanie bogatki z puszczykiem. Tutaj, z dala od polany, znów nie było słychać gwaru, jaki panował wokół ogniska. Wszystko było wygłuszone, przez co słyszała nawet najmniejszy szelest, najdrobniejszy śpiew ptaków. Wydawało jej się, że oprócz tych zwierząt, są zupełnie sami i tylko te małe, leśnie istoty będą świadkami tego, co się wydarzy.
            - Gdzie idziemy? – odważyła się zadać pytanie.
            Odwrócił się, na moment przystając:
            - Jeszcze kawałek, chodź – jego słowa nie były odpowiedzią, raczej ponagleniem.
            Kiedy znaleźli się bliżej, już mogła dostrzec, że miejsce, do którego zmierzali, rzeczywiście oferowało siedlisko. Był to jakby kawałek wąwozu, jaki zwiedziała kiedyś w Sandomierzu, tyle, że ewidentnie został zaprojektowany na potrzeby tej sytuacji. Był bardzo krótki przez co widziała zarówno jego początek, jak i koniec. Cały porośnięty był pięknym, zielonym mchem, skąd gdzieniegdzie wystawało przytłumione światło, tak jakby ktoś ustawił co kilkanaście metrów miniaturowe lampy ogrodowe, oświetlające scenerię. 
            Drzewa spoiły nad mchem swe pnie, jakby chciały w ten metaforyczny sposób przedstawić spartańskich wojowników, którzy gotowi byli razem walczyć ramię w ramię z wrogiem. Z podłoża wystawały korzenie, które ułożyły się w taki sposób, że do złudzenia przypominały ławkę z oparciem.
            Zeszła sama, bez jego pomocy. Mech był tak miękki i kuszący, że chętnie by na nim usiadła, gdyby nie była tak stremowana.
            - Zaraz wrócimy na polanę, jeśli zechcesz – rzekł kurtuazyjnie. Nie rozglądał się; w przeciwieństwie do niej nie był zainteresowany miejscem, do którego ją przywiódł. Usiadł na ławce i poklepał miejsce obok siebie, by nie wstydziła się je zająć.
            - Dlaczego tutaj? – szepnęła. Zwlekała z podjęciem decyzji, czy usiąść koło niego, czy na mchu, parę metrów dalej.
            - Tutaj jest ciszej – zaczął, po czym krzywo wygiął wargi ku górze jakby chciał coś dodać, ale też coś mu na to nie pozwalało.
            - Co? – mruknęła obruszona. Wiedziała, że to musiało wyglądać dziecinnie, ale założyła ręce na krzyż, cierpliwie czekając.
            Nie kazał się prosić:
            - Jest ciszej i nie masz dostępu do alkoholu.
            Znów się zarumieniła.
            - Ja nie wiem po co tu przyszłam – pokiwała głową, jakby naprawdę zastanawiała się dlaczego to zrobiła. Postąpiła parę kroków w tył.
            Podniósł się, zaalarmowany jej niezdecydowaniem.
            - Żartowałem, siadaj – podszedł do niej.
            Znów się cofnęła. W jego głosie słyszała rozkaz; rozkaz, który sprawił, że mu nie ufała. Za bardzo zależało mu, aby z nim została.
            - Proszę, usiądź – tym razem zabrzmiał grzecznie.
            Zmierzyła go wzrokiem. Nie widziała w jego oczach maniakalnej chęci morderstwa. Wyglądał, jakby przyszedł tu z tego samego powodu co i ona – chęci poznania. 
            - Widzisz? To nie trudne – przemówiła, poniekąd zadowolona, że wyszła na swoim i poprosił ją by z nim została. Zajęła miejsce obok niego.
            - Tak, uprzejmość nie jest trudna – powtórzył, po czym uśmiechnął się jakby odkrył jak może do niej trafić.
            - Skąd jesteś? – zapytała go. Chciała wypytać go najwięcej jak to było możliwe, aby móc później wszystko zrelacjonować babci, Kasprowi i Arlecie. Chciała wypytać o wszystko, prócz imienia. Imię może i było jej potrzebne, ale wątpiła by podał prawdziwe.
            - Z Warszawy – odparł bez jąknięcia. Teraz to on przypatrywał się jej i nie kryjąc pociągu jej osobą, uważnie studiował jej twarz.
            - Ile masz lat?
            - Tyle co ty – padła odpowiedź. Nie skomentowała jej, puszczając mimochodem.
            - Co robisz?
            - Uczę się.
            - A poza tym?
            - Należę do Zgromadzenia, ale to już przecież wiesz.
            Tak, wiedziała o tym. Nie znalazłyby się na polanie, gdyby nie należał do Stowarzyszenia.
            - W jakiej części Warszawy mieszkasz? – myślała, że go zagnie. Myślała, że odkryła jego obłudę i że zaraz okaże się, iż to co powiedział było tylko plugawym kłamstwem.
            - Mieszkam na Powiślu, ale pozwól, że ulicę zachowam dla siebie – tej nazwy nie mógł zmyślić. Było niewiele osób, które nie mieszkały w Warszawie a znały to określenie. To nie było nawet określenie dzielnicy, tylko osiedle o takiej nazwie.
            - Ja mieszkałam na Saskiej Kępie – miała mu nie mówić żadnych zbędnych informacji, ale jego odpowiedź spowodowała, że zaczęła mu się zwierzyć. A może to alkohol spowodował; może wszystko po trochu – z rodzicami. Teraz, nasze mieszkanie jest wynajęte. Mieszkają tam studenci. Część rzeczy oddaliśmy, część wyrzuciliśmy, reszta jest zapakowana w piwnicy w pudłach. Było to takie ładne, duże mieszkanie; oczko w głowie mamy. Ponoć wszystko urządziła tak jak chciała zanim się urodziłam, ojciec nie miał na to czasu. Wolę nie myśleć w jakim stanie to mieszkanie jest teraz. Większość ludzi nie dba o rzeczy, które nie należą do nich samych – a potem myślami wróciła tu, do lasu. Dopiero tutaj poznała swojego przeznaczonego chłopaka, mimo, że całe życie mieszkała od niego dziesięć minut drogi samochodem. - Masz rodziców? – nie wiedziała dlaczego o to zapytała. Chyba chciała się jeszcze użalać nad sobą. 
            - Tak, mam oboje – zaakcentował ostatnie słowo. Tak jakby wiedział, że jej matka nie żyła, ale przecież to było irracjonalne. Dziś poznali się po raz pierwszy.
            Nie umknęło jej uwadze, że on o nic nie pytał. Czy może wiedział więc o niej więcej, niż ona o nim? Trochę wystraszyła ją sama taka możliwość. Poruszyła się niepewnie.
            - Znasz kogoś z Rady? – zmieniła temat.
            - Wszystkich – odparł, po czym za chwilę pośpieszył z wyjaśnieniami. – Każdy członek Zgromadzenia musi znać całą Radę, to obowiązek ich znać. Dlaczego pytasz? – pierwszy raz brzmiał na zaintrygowanego.
            - Bo słyszałam od jednego z nich, że większość jest w podeszłym wieku – pamiętała, że Alan powiedział jej wtedy, że za parę lat całą Radę przejmą młode osoby. Ciekawe tylko czy tak samo buńczuczne, bestialskie i zuchwałe.
            - Duża większość – poprawił ją. – Tylko Paweł i Alan mają poniżej siedemdziesiątki.
            Dotychczas nie sądziła, że Alan był w „społeczności mężczyzn” ważną osobą. Traktowała go bardziej jak kolejnego pionka w chorej grze, która toczyła się o życie dziewczyn.
            - Jacy są ci młodzi? – skoro temat zszedł na blondyna, musiała wykorzystać szansę. Chłopak koło niej znał Alana ze strony, którą ona nigdy nie będzie miała szansy poznać.
            - Paweł to dureń – zaczął od starszego. – Sam zabił dziewczynę, która była mu przypisana, kiedy tylko dowiedział się kim ona była. Miał gdzieś zasady, które obowiązywały, zgodnie z którymi nie powinien tego robić. A to była jego koleżanka z dzieciństwa. Nie chciał jej mocy, bo wystarczała mu swoja.
            - Nie rozumiem – pierwszy raz spotkała się, by chłopak świadomie odmówił dodatkowej mocy a i tak próbował zabić dziewczynę.
            Chłopak spróbował jeszcze raz.
            - Paweł i jego przeznaczona dziewczyna byli połączeni ze sobą w rzadki sposób. Gdy coś złego działo się dziewczynie, on też to czuł. Takie pary są zawsze o wiele potężniejsze od wszystkich innych, bo dziewczyna ma wielką moc. On bał się jej siły.
            Coś jednak dalej nie pasowało do tej układanki.
            - Ale w takim razie jak mógł ją zabić przed jej osiemnastką? Tym samym powinien zabić i siebie – zauważyła.
            - Słuszna uwaga. Podawał sobie codziennie niewielką ilość trucizny przez parę miesięcy. Uodpornił się na tyle, że pewnego dnia zaprosił ją na obiad i kiedy nie patrzyła wsypał jej fiolkę z dawką śmiertelną. Co prawda i tak trafił do szpitala, ale przeżył. Dziewczyna nie miała takiego szczęścia, zmarła na miejscu.
            Dagmara przypomniała sobie dzisiejszą rozmowę z Mikołajem.
            Truciciel – pomyślała z pogardą o chrzestnym chłopaka, który to także otruł dziewczynę przypisaną Mikołajowi.
            - Podobno wciąż jada arszenik, a może to tylko pogłoski – zakończył chłopak.
            Dagmara wpatrzyła się w światełko przed nią. Z jednej strony była ciekawa czy była z tym chłopakiem złączona, ale przypuszczała, że nie, bo inaczej nie mówiłby jej tego wszystkiego.
            - A Alan? – przypomniała mu, że miał opowiedzieć o obu młodych członkach Rady.
            - Co chcesz o nim wiedzieć? – widziała kątem oka, iż przyglądał jej się uważnie, mimo, że ona na niego nie patrzyła.
            - No nie wiem – zastanowiła się ułamek sekundy. – Może jaki jest?
            Chłopak oparł się wygodnie.
            - Przecież on jest z Kielc, przypisany do niskiej blondynki, musisz go znać.
            Nie mogła skłamać.
            - Znam. Ale jak on dostał się do Rady?
            - Został zaproszony – chłopak przyglądał jej się coraz bardziej intensywnie. Niemal czuła na jego policzku oddech, tak blisko niej siedział.
            Ta rozmowa była z jednej strony bardzo naturalna – pogawędka dwójki nastolatków. Z drugiej jednak żadne z nich nic nie mówiło o tym, że oni też byli sobie przypisani, że ich także czekał los każdej z par. W każdej z opcji, które mieli, zazwyczaj cało wychodziła tylko jedna osoba. Albo on ją zabije, albo ona jego. Ewentualnie może mu pomóc Rada i zabić ją zamiast niego. Była na straconej pozycji.
            Poruszył się. Chyba spojrzał na zegarek, bo po chwili podniósł się z ławki.
            - Późno już, będą cię szukali – czyli wiedział o niej tyle, że nie przyszła tylko z kolegą, który ją spoił, ale i z innymi.
            Ruszyli z powrotem w stronę polany. Nie chciała się z nim rozstawać. Pragnęła przedłużyć ten moment aby trwał, aby ona zatrzymała się kiedyś na siedemnastu latach, by nigdy do starcia między nimi nie doszło. Ale nie mogła tego zrobić. Czas rządził się swoim prawami i jak bardzo chciałaby aby wskazówki stanęły w miejscu, nie mogła być wieczną nastolatką.
            Tak bardzo była pochłonięta myślami, że nawet nie słyszała gwizdów ptaków, krocząc za nim w ciemności. 
            Nagle, zatrzymał się. Byli już bardzo blisko celu, ale nie na tyle, by słyszeć biesiadę. Widocznie uznał, że czas tu się pożegnać i rozejść w swoje strony. Odwrócił się i złapał ją za rękę.
            - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie – zaczął poważnym tonem patrząc jej w oczy. Jej ręka poczęła się pocić ze zdenerwowania, kiedy ją dotknął, ale za nic by jej nie wyrywała. – Kiedy będziesz na polanie, idź prosto do swoich. Nie rozglądaj się na boki, idź do nich. Jeśli ich już nie będzie, to idź w miejsce, gdzie spotkałaś się z nimi wcześniej – nie wiedziała dlaczego to mówił. Zmarszczyła czoło, ale o nic nie zapytała.
            - Rozumiesz? Znajdź ich – dopiero teraz pojęła, że oczekiwał potwierdzenia. Przytaknęła skinieniem głowy.
            Jej zdolność mówienia cofnęła się do niemowlęcych lat. Miała wrażenie, że będzie mogła mówić jedynie sylabami, ale chciała go o coś zapytać. O tę ostatnią, najważniejszą rzecz. W gardle stała jej wielka gula, której spróbowała się pozbyć.
            - Czy ty mnie skrzywdzisz? – wiedziała, że było to infantylne pytanie i nie miałaby mu za złe, gdyby po prostu zaczął się z niej śmiać. On jednak był daleki od śmiechu. Na jego twarzy dało się wyczuć napięcie i jeszcze nie rozumiała czym ono było spowodowane. Spróbował zmusić się do uśmiechu, ale wyszedł tylko grymas.
            - Gdybym ciebie skrzywdził, wyrządziłbym krzywdę i sobie Dagmaro. Dlatego dbaj o nas – powiedział cicho. Przysunął się do niej i pocałował krótko w usta, zanim zdążyłaby go odepchnąć. Była tak zdziwiona tym co usłyszała, że nawet nie zaprotestowała. Zrobił to zbyt szybko, by miała zaoponować. Potem odsunął się, wyminął ją i odszedł nie na polanę, tylko skierował się na wschód.
            Czuła się tak, jakby dostała jakimś zaklęciem w twarz albo co najmniej ktoś ją spoliczkował a ona nie miała bladego pojęcia za co. Jak na początku, gdy go zobaczyła, tyle, że wtedy było to spowodowane alkoholem. Teraz też kręciło jej się w głowie, ale z innego powodu. Tym powodem było jego wyznanie i świadomość, że ją pocałował. Uszy zatkały jej się, jakby wskoczyła do głębokiego basenu.

13 komentarzy:

  1. No i poznaliśmy tego prawdopodobnego Hiszpana.
    Zdziwiło mnie trochę że uodpornienie na truciznę nie zadziałało w obie strony, czyli tak by i Paweł i jego ofiara wyszli z tego cało, ale jakieś zasady być muszą, podobnie jak możliwość ich obejścia czy złamania.
    To co mnie bardzo zaskoczyło, to fakt iż alkohol przyspieszył powrót do normalnego wyglądu i to że ten nowy pocałował Dagę, to było takie dziwne, przecież prawie wcale się nie znają, ale być może to przeznaczenie i wpojenie także na chuć działa xD
    Co się tyczy mieszkań wynajmowanych to sam mam złe doświadczenia, tak więc fakt, że ludzie nie szanują tego co nie jest ich (w większości, bo oczywiście nie wszyscy), ale nie oszukujmy się, przecież to się wynosi z domu, szkoły, od rówieśników. Ja sam kiedyś zwróciłem uwagę matce, której syn jadł cukierki i wyrzucał papierki na placu zabaw, to mi odpowiedziała "a pan tu sprząta, że pan się tak wpierdala" i tu pojawia się pytanie, komu dać w dupę - dzieciakowi, czy mamusi? Tatusiowie nie są lepsi, bo mając mieszkanie na parterze uczą dzieci sikać po murkach pod oknami sąsiadów. Tak więc Polacy to społeczeństwo brudasów i to widać choćby na naszych chodnikach i też w wynajmowanych mieszkaniach, pokojach hotelowych (jeśli ktoś kiedyś sprzątał w hotelu zagranicą, to ja pamiętam epizod ciągnięcia zapałek, albo wymian, bo każdy wolał sprzątać 5 pokoi po Niemcach, niż jeden po Polakach),

    Pozdrawiam i oczywiście czekam na kolejny rozdział:
    j-i-s.blogspot.com

    Jeśli możesz to o nowych rozdziałach informuj mnie w "polecane blogi" na:
    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) Ok, będę informować Cię w "polecanych blogach".

      Usuń
  2. Od razu mówię: nie mam za wiele czasu, bo za chwilkę wychodzę, ale rozdział jest wspaniały i naprawdę dobrze napisany!
    Uwielbiam Twój styl pisania i ogólnie podziwiam Cię za to, że na jednym blogu wyrabiasz się z kilkoma opowiadaniami. Ja bym się już dawno pogubiła xd
    A tak krótko co do treści... skoro czuli to samo, oboje powinni uodpornić się na truciznę, prawda? Okkej, Paweł, przegiąłeś.
    Końcówka mnie zaskoczyła. Nie myślałam, że ją pocałuje. Daga będzie musiała ochłonąć, ale pewnie to nie będzie łatwe.
    Czekam na kolejny ! <3

    L x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie działa w tą stronę :) Jak para jest połączona w ten magiczny sposób to tylko chłopak czuje ból dziewczyny, ona jego nie, będzie to zresztą wyjaśnione później. Dlatego ona nie mogłaby uodpornić się na truciznę.
      Choć masz mało czasu, to i tak naskrobiesz komentarz - dziękuję :)

      Usuń
    2. Hej hej hej ! <3 Nie za bardzo wiedziałam, gdzie zostawić ten komentarz, ale mam nadzieję, że się nie obrazisz.
      Zapraszam serdecznie na nowy rozdział:)
      http://make-me-heart-attack.blogspot.com/2015/08/nineteen-impossible-is-possible.html

      Pozdrawiam,
      L x

      Usuń
  3. Opowiadanie jest cudowne, jednakże akurat ten rozdział wywołał we mnie mieszane uczucia. Przyczyna jest osobista, bo mam kolegę, który ma na imię Mikołaj. Warto wspomnieć, że bardzo go nie lubię. I wiesz, czytam sobie ten rozdział i nagle telefon omal mi nie wypada z ręki. Gapię na ścianę jakby ledwie co wyszła z zakładu psychiatrycznego i momentalnie wybucham śmiechem. A dlaczego? Bo dziewczyna przypisana Mikołajowi, jego ideał oczywiście musiał mieć na imię tak ja. I teraz nie wiem czy być na ciebie zła czy dziękować za niezłą anegdotę. Hmm... wybieram drugą opcję.
    Dobra, ale ja tu się skupiam na najmniej ważnym fragmencie. Dagmara wreszcie GO spotkała! Jeszcze w poprzednim rozdziale miałam takie wrażenie, że to może jednak tym przeznaczonym będzie Alan. Na samym początku Dagmarze bardzo się podobał i dodatkowo zbiło mnie z tropu to, że jako dziecko była blondynką. Sadziłam, że babcia (czy ciocia jak kto woli :-D) zmieniła jej na ciemniejsze. Zbagatelizowałam, że są w innym wieku i, że Alan ma przypisaną dziewczynę. No cóż, każdy ma prawo do pomyłki.
    Jednak się nie we wszystkim mylę, bo domyśliłam się, że wyjdzie na jaw w tym rozdziale komu jest przeznaczona i wiedziałam, że Daga jest na tyle silna by ON czuł to samo co ona.
    Yyy… przepraszam, ale muszę na tym skończyć :-( Mam parę obowiązków.
    Życzę weny i pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię, cieszę się, że Ci się podoba :)

      Usuń
  4. Cudowny rozdział, bardzo emocjonujący :) Ciekawa jestem jak ma na imię przeznaczony Dagmary, bo go o to nie zapytała, a chętnie dowiedziałabym się jak go zwą :)
    W szoku jestem, że on czuje jej ból i w ogóle on jest świetny!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział mnie bardzo zaskoczył!
    Miałam cichą nadzieję, że to jednak Alan, ale nie pomyślałam o wieku... Jestem zaciekawiona tym wybrańcem Dagmary oraz zaskoczona ich pocałunkiem. Mam nadzieję, że zobaczą się niedługo :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. http://fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com/2015/06/rozdzia-5-prawda-niosaca-zagrozenie-cz4.html?m=1

    Witaaam :D
    Pojawił się u mnie nowy rozdział :)
    U CB nadrobiłam już jeden i zostały mi 3
    Cudownie znów czytać o Dagmarze i Alanie i reszcie ;)
    Nie mogę się doczekać aż skińczę nadrabiać!
    Może pozwolę sobie dziś dłużej nie spać hehe
    Boższ... Cudownie piszesz!!! :D
    Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń