sobota, 20 czerwca 2015

Lamiae: Rozdział 18

CZAROWNICA


            - Przyszedł do niej jak co dzień i poprosił, by poszli w odludne miejsce porozmawiać. Chciał, by pokazała mu jak czaruje. Liście, które nazbierała zamieniła więc w płatki róż i ułożyła je w parę sekund za pomocą magii na piasku formując kształt serca. Z chwilą gdy skończyła, spontanicznie odwróciła się w jego stronę. Chciał wbić w nią sztylet z tyłu, nie mógł patrzeć na jej twarz, a jednak los chciał, że musiał zobaczyć jak jej oblicze zamiera. Nawet nie zdawała sobie sprawy, iż umiera, zrobił to bardzo szybko. Wbił w nią sztylet, a krew rozlała się po sukni. Podświadomie czekał na ból, ale byli już rozłączeni, więc nie przyszedł. Widział jak ulatnia się z niej życie, ale wciąż sądził, że zaraz się obudzi i wszystko będzie od tej pory dobrze. Czekał i czekał, nic się nie działo. Zostawił ukochaną, tam gdzie skonała i pobiegł po jej podszytą babkę. Zielarka z przykrością i boleścią w sercu przyznała, że nie umie już pomóc dziewczynie, jej moce ograniczały się jedynie do pomocy żywym, nie umarłym. Kiedy zapadł zmrok, zrozumiał co naprawdę się wydarzyło. Zrozumiał, iż został oszukany przez własnego wuja. Poczuł w sobie niezmierną siłę, od stóp do głów wypełniała go ich wspólna moc, której nie umiał opanować, wywołał błyskawice i grzmoty na niebie i przez swoją gorycz powyrywał najbliższe drzewa z korzeniami. Młodzieniec postanowił zemścić się na członkach Rady, za to jak go potraktowali. Z mocą, którą dostał, bez problemu zabił większość, tropiąc ich jeden po drugim. Każdego zabijał tym samym ostrzem, które wbił w ukochaną odbierając jej nie tylko życie, ale i siłę. Jego wuj został ostatni. Zabił jedenastu członków Rady, zostawiając chrzestnego na sam koniec. Tymczasem wuj, widząc powagę sytuacji, powoływał nowych członków Rady. Z każdym zamordowanym, pojawiał się następny kandydat na stracone miejsce. I tak Zgromadzenie miało szansę wejść do Rady. Niestety młodzieniec o tym nie wiedział. Zjawiwszy się w zamku, w którym zostali zamordowani jego rodzice, zobaczył nie tylko wuja, ale i nowych kamratów. W starciu z nimi nie mógł mieć szans, mimo jego mocy otoczyli go. Wiedząc, że zaraz umrze, jego ostatnim czynem było skierowanie całej energii na uśmierceniu chrzestnego. Ostatecznie udało mu się tego dokonać, choć kosztowało go to życie. Poległ w tamtym zamku, z imieniem ukochanej na ustach.
            Dagmara zmarszczyła czoło. Właśnie coś odkryła, ale bała się o to pytać.
            - Co się stało? – zapytała Genowefa. – Zbladłaś.
            Faktycznie, szatynka poczuła się słabo. Fakt, że wokół jej życia pojawiło się tak wiele śmierci powodował, iż jej przyszłość nie wyglądała już tak pięknie i kolorowo.
            - Czy Kasper nie planuje tego, co ten chłopak z opowieści? Czy nie chce się zemścić zanim oni zemszczą się na nim?
            Genowefa zaprzeczyła.
            - Nie, Kasper nie zrobi nic głupiego – rzekła z przekonaniem, jakby mogła za niego poręczyć. – To nie w jego stylu. Jeśli nadarzy się okazja, to co innego.
            - Co to znaczy okazja?
            Genowefa zamknęła na chwilę oczy. Widać było, że nie chciała jej jeszcze wszystkiego mówić, iż to nie był jej czas. A jednak Dagmara była zdeterminowana by poznać jak najwięcej odpowiedzi.
            - Arleta ma urodziny w maju, jej osiemnaste urodziny.
            Szatynka na początku nie zrozumiała co z tym wszystkim miała wspólnego Arleta. Dopiero po chwili zreflektowała się.
            - Ach tak – mruknęła. – Alan jest przypisany Arlecie. Ma ją wtedy zabić – powiedziała jałowym głosem.
            - Do tego nie dojdzie – zapewniła Dagmarę babcia. – Mamy już plan, w razie czego przygotujemy opcje alternatywne, na pewno uda się to obejść bez ofiar.
            - Czy oni też są… - zacięła się, szukając odpowiedniego sformułowania. – Tak zżyci jak ci z opowieści? Bo to, że wyglądają podobnie, to zauważyłam – kiedyś myślała o nich nawet jako o rodzeństwie, później jako o krewnych. Dopiero teraz dowiedziała się, że w ogóle nie są rodziną, że to przeznaczenie połączyło ich razem.
            - Wyglądem tak, aczkolwiek Alan nie odczuwa bólu Arlety. W dzisiejszych czasach ta więź to rzadkość.
            - A Wiktoria? Dlaczego była rudowłosa, skoro Kasper… - zaczęła, ale Genowefa znała już resztę pytania.
            - Prababka Wiktorii, która była czarownicą, zmieniła jej kolor włosów jak tylko się urodziła. Myślała, iż tym uchroni ją przed śmiercią.
            - Jak to wiedzą? Skąd wiadomo który chłopak przeznaczony jest jakiej dziewczynie? Jakim cudem ta Rada wie aż tyle?
            Genowefa znów się zmarszczyła. Nawet Krawat wyglądał na zaciekawionego, bo podniósł swój łebek do góry, przekrzywiając go.
            - Są w posiadaniu pewnej wyroczni. Zyskali ją jeszcze za czasów, gdy czarownice były rozproszone, oni z kolei zaczęli o wiele wcześniej formować Radę – odetchnęła głęboko. – To nie jest miejsce, to narzędzie, które jakoś w siedemnaste urodziny chłopaka, na rok przed jego pełnoletniością, wypuszcza na zebraniu Rady wiersz, z napisanymi wskazówkami odnośnie partnerek. Nie do końca wiem, jak to się dzieje, niestety każdy męski członek Zgromadzenia jest w posiadaniu jednego wiersza ze wskazówkami dotyczącymi przeznaczonej mu dziewczyny.
            Dziewczyna żywo przytaknęła. Czyż sama nie widziała wiersza w pokoju Kaspra odnośnie Wiktorii i to co ich spotkało? Zastanawiała się wtedy, co to mogło być, o czym to świadczyło; nagle wszystko nabrało sensu. Pamiętnik, który ukazuje wpisy, tunele, które przeszkadzają w zalezieniu drogi do dębowych drzwi. Jedno tylko pozostawało dla niej niejasne. Dlaczego nie mogła poznać prawdy od razu po przyjeździe?
            - Zastanawiasz się, co stanie się z tobą – babcia opacznie zrozumiała jej milczenie. Do tej pory nawet o tym nie myślała, za dużo rozmyślała o innych.
            - Raczej dlaczego wiem to wszystko dopiero teraz.
            Babcia zapaliła świece jednym pstryknięciem palców. Dagmara udała, że nie zrobiło to na niej wrażenia. Prawdą jednak było, że poczuła się niezręcznie.
            - Ty nawet nie masz szesnastu lat…
            - Zostało mi parę dni – oburzyła się szatynka. Miała ochotę warknąć, że czuła się starsza niż Sandra i Arleta razem wzięte, ale ugryzła się w język. 
            - Nawet nie masz szesnastu lat – ponowiła babcia, jakby właśnie próbowała wmówić wnuczce jej rzeczywisty wiek. – Wiem, że czujesz się dojrzała; straciłaś matkę, więc to normalne, ale poznałabyś prawdę jeśli nie w wieku siedemnastych urodzin to wcześniej. Na pewno nie powinnaś była poznać jej teraz.
            - A Sandra, Wiktoria? One też poznawały równo z siedemnastymi urodzinami? – czuła, że lada moment wybuchnie. Jej emocje, które zbierały się w niej od momentu przyjazdu, kumulowały się z dnia na dzień właśnie do tej chwili.
            - To co innego. Kiedy dziewczyna zaczyna czarować, nawet o tym nie wiedząc, musi poznać prawdę, taka jest zasada.
            Ścisnęła pięści, odchodząc od babci. Chciała stąd wyjść, bo wiedziała, że jeśli zaraz tego nie zrobi zacznie krzyczeć ze złości. Wkroczyła na schody, czując, iż wszystko znów bolało, że magia tamtego miejsca właśnie prysła.
            - Nie chcesz iść sama – mruknęła Genowefa, nagle znajdując się przy niej. Omal nie krzyknęła - nie ze złości, tym razem ze strachu, że tak szybko zmaterializowała się.
            - Babciu, możesz przestać? – wymamrotała speszona. – Pójdę z tobą, ale więcej tego nie rób.
            Przez całą drogę powrotną nie odzywały się do siebie. Dagmarze chodziły jakieś głupie pytania po głowie, chociażby - czy jej babcia ma miotłę? Czy wywar, który kiedyś pichciła był napojem miłosnym? Z czego żyła, czy też leczyła chorych, a jeśli tak, to czemu nie wyleczyła jej mamy?
            - Twoja mama nawet nie chciała, bym spróbowała ją wyleczyć – wyjaśniła babcia, na co dziewczyna wybałuszyła oczy. Już podejrzewała Genowefę o czytanie w myślach, gdy ta dodała: – Masz łzy w oczach. To musi być powód.
            Dagmara otarła rąbkiem bluzki oczy. Pociągnęła nosem, odwracając głowę:
            - Dlaczego nie chciała?
            - Możesz się śmiać, ale wierzyła, że sama z tego wyjdzie. Mnie też nie było z tym łatwo, ale raz ją zawiodłam, więc musiałam wysłuchać jej prośby.
            Wiedziała, że pomiędzy jej babcią a mamą nastąpiła kiedyś poważna kłótnia, ale nigdy nie wnikała o co, bo obie unikały tego tematu jak ognia.
            - Czy ona też była czarownicą?
            - Nie, twoje dzieci też nie będą umiały czarować. U nas w rodzinie, magia objawia się co drugie pokolenie.
            - Gdzie wyjechałaś? – zapytała szatynka.
            Krawat plątał jej się pod nogami, dlatego wzięła go na ręce. Co dziwne, w tą stronę już nie protestował, widocznie jego małe nóżki nie pozwalały mu iść tak szybko, by dotrzymywać im kroku. Zamruczał wesoło.
            - Byłam na pewnej górze, raz na jakiś czas spotykamy się wszystkie razem.
            - Noc Świętej Łucji – bąknęła Dagmara i choć usłyszała jak jej babcia wciągnęła głośno powietrze do ust, nijak tego nie zdementowała. Widocznie zastanawiała się kto jej o tym napomniał. – Czy ja też to przejdę? – zaczęła cicho. Babcia wyprzedziła ją, prowadząc po korytarzu, w którym było totalnie pusto. Żadnej wody, mgły, cierni; nic. – To, że odnajdzie mnie jakiś tam przypisany mi sztucznie chłopak, będzie chciał zabić i albo on, albo ja przeżyjemy? A moi rodzice? Jak oni poznali się?
            - Jeśli pytasz, czy jesteś magiczna to tak, jesteś – odparła, zwalniając. – Twoi rodzice nie są, poznali się w normalnych okolicznościach i tylko twoja matka miała pojęcie o czarach. Ojciec do dzisiaj myśli, że jesteś tu tylko na rok. W rzeczywistości, jego kontrakt się przedłuży, nie pozwolę mu ciebie zabrać, dopóki nie skończysz osiemnastego roku życia. Tylko tak mogę cię chronić.
            Tego akurat spodziewała się. Jakaś cząstka niej wiedziała, że rozstała się z ojcem na dłużej, że to tutaj skończy liceum i osiągnie pełnoletniość. Chyba dlatego było jej tak ciężko.
            - Chłopak, który będzie ci przeznaczony… Alan jest w Radzie, pozna go natychmiast i da nam znać, będziemy wiedziały przed kim mamy być czujni. Gdyby był w Zgromadzeniu niczego by nie wiedział, ale Dagmaro, on dostał się do Rady i podobno chce nam pomóc.
            - Podobno? – wychwyciła. Czyżby jej babcia opierała intencje chłopaka jako połowicznie szczere? To tak jakby sama nie była pewna czy jest dobry czy nie. – A co, jeśli kłamie? Jeśli omamił wszystkich żeby tylko dostać się do Arlety? Żebyśmy mu zaufali a potem wbije nam, a bardziej precyzyjnie, Arlecie nóż w plecy?
            - Wszystkiego dowiemy się z czasem. Kaspra też nie byłam pewna.
            Gdy dotarły do końca pustego tunelu, Genowefa wskazała wnuczce, że musi wejść po drabinie do góry. Nie było to łatwe, po tylu trudnościach Dagmara miała problemy z chodzeniem, co dopiero z taką "wspinaczką". Stękając z przemęczenia, wolno poruszała się po szczeblach w górę; słyszała nawet pomiaukiwanie Krawata, który uczepił się barku jej babci, jakby chciał ją tym pośpieszyć. Gdy doszła do końca dotknęła sufit. Zaraz zauważyła symbol, który oznaczał boga wojny, w mitologii rzymskiej, Marsa. Był to okrąg ze strzałką, skierowaną w prawo.
            - To wyjście – ucieszyła się Dagmara.
            - Naciśnij ten znak – zawołała babcia. Jej głos odbił się echem po ścianach.
            Spełniając polecenie babci poczuła, że faktycznie był on chropowaty i dało się go wcisnąć. Dotknęła go, po czym usłyszała, iż nad nią coś się przesuwa. Na początku widziała tylko ciemność, potem niewielkie światło, które ukazało niebo. Gwiazdy migotały na sklepieniu okalając księżyc, który był w pełni. Było już bardzo późno i choć nie zdawała sobie z tego sprawy, musiała spędzić w tunelach kilkanaście godzin. Drabina doprowadziła ją na sam dziedziniec; wyszła w samym środku fontanny, choć woda jakby znikła w tym momencie, dając jej możliwość przejść suchą stopą na brukowaną kostkę.
            Teraz poczuła zmęczenie. Jej ciało, zaczerpnąwszy świeżego powietrza, przypomniało jej dzisiejsze przeżycia. Miała wrażenie, że każda jedna komórka w jej ciele upomina się o uwagę.
            Nie spotkała Kaspra, ale nie dziwiła się temu skoro spoglądając na zegar wiszący w holu dowiedziała się, iż była druga w nocy. Na całe szczęście nazajutrz miała iść do szkoły na godzinę 11.25, w przeciwnym razie byłaby niewyspana.
            Pożegnawszy się z babcią, powlokła się do pokoju, gdzie od razu rzuciła się na łóżko. Chciała się umyć, ale zanim znowu gdziekolwiek wstała, wzięła do ręki pamiętnik Wiktorii, dając sobie czas na odpoczynek przez parę minut. Poprzedni wpis kończył się na refleksji rudowłosej na temat miłości. Dzisiejszy, mówił o czarach.

            Pierwszy dzień dozwolonej magii. Wczoraj nie mogłam się doczekać, dziś odczuwam niepokój.
            Nawet nie wiedziałam od czego zacząć, wydaje mi się, że wszystko czego dotknę płonie w mych dłoniach. Żar jednak hamuje rozsądek, tak bardzo pragnę, aby moja moc należała tylko do mnie, aby nie ogarnęła mnie tak jak to zrobiła z wieloma.
            Przyjaciel pomaga jak umie najlepiej. Dzisiaj siadł koło mnie z białą kartką papieru i narysował kodem E. Kodem, bo w rzeczywistości była to kreska, ale powiedziałam mu, iż mnie to przypomina kod, którego nauczyłam się dawno temu. Nakazał mi przesunąć kreskę na kartce, a kiedy zmęczona bezowocnym patrzeniem na nią odsunęłam się, on życzliwie pokazał mi, jak należy to poprawnie zrobić.
 
            - E – pomyślała Dagmara. Kod musiał być Kodem Morse’a, który użył raz Alan, pisząc wiadomość do Mikołaja, by wyprowadził z jego bloku Arletę, gdy znaleźli się w nim członkowie Rady. Teraz rozumiała wszystko jak na dłoni. Alan pisany jest Arlecie, dba o nią, bo nie chce, żeby członkowie Rady coś jej zrobili. To jest naturalne, tylko czy jest w stu procentach szczery? Dagmara powróciła do czytania.

            To nie jest proste. Wszystko, czego dotychczas dokonywałam robiłam nieświadomie, o wiele ciężej jest panować nad sobą i swoimi działaniami.
            Przyjaciel zabrał mnie do parku, gdzie znaleźliśmy rannego gołębia. Zwierzę nie tylko cierpiało z powodu złamanego skrzydła, ale nie mogło też chodzić chwiejąc się na jednej nodze od swojego ciężaru. Poczułam niewysłowiony smutek na widok tego biednego rannego. Chciałam mu pomóc, ale przyjaciel powiedział, iż uszkodzenia na ciele nie powinniśmy modyfikować. Musimy tego unikać. Jak o wiele bardziej posmutniałam, kiedy pociągnął mnie za rękę, pokazując rzeczy, które mogłam dokonywać. 
            Wczoraj jednak odzyskałam wiarę w niego, wspinając się na strych po jakiś stary garnek dla Genowefy. Zobaczyłam go, ten sam kulejący i zraniony ptak patrzył wodząc lekko wystraszonym wzrokiem po mojej sylwetce, jakby zdziwiony zastępstwem przeze mnie chłopaka.
            Według tego co mówił, gdy tylko znalazłam się w domu tamtego dnia, sam wrócił po ptaka. Zaopiekował się nim, ale nie w sposób, który jest łatwy i który nadużywa. Zrobił to tak jak powinien. Sam zabandażował zranione skrzydło oraz nóżkę, która uprzednio krwawiła i zaniósł go na strych domu Genowefy. Od czasu, kiedy to odkryłam minął niecały dzień, ale już pozwolił mi karmić ptaka razem z nim.  
            Za parę tygodni wypuszczę już zdrowego gołębia z klatki. To naprawdę dziwne, że gołąb jest dziś zupełnie ufny, je z ręki i załatwia swoje potrzeby w wyznaczonym miejscu. Pytałam Kaspra czy nie przyczynił się do „wychowania ptaka”, ale on z mistycznym uśmiechem odpowiedział, że zwierzę go lubi, więc go słucha.
            Sprzeciw w tej kwestii byłby niedorzeczny. Wszystkie zwierzęta go lubią, nawet kot Genowefy, Krawat, który na mnie patrzy z ukosa. 

            Dagmara przeniosła wzrok wyżej. Pytałam Kaspra – Wiktoria po raz pierwszy nazwała we wpisie chłopaka jego imieniem. Przyczyna była prosta, musiała uznać, iż osoba, która czyta czwarty wpis, poznała już „receptę” na jej pamiętnik. Nazywanie Kaspra „moim przyjacielem” było strategicznie przemyślane, na samym początku unikała jakichkolwiek imion, by jeśli kiedykolwiek dzienniczek znalazł się w rękach kogoś nieodpowiedniego, ta osoba nie mogła wiedzieć, kogo tekst opisuje.

            Nie boję się ewentualnej śmierci, boję się tego, co stanie się po niej.
            Rozmawiałam z Genowefą. Według niej, Kasper ma większe szanse, by przeżyć. Przez to, w jaki sposób od nich odszedł, nie będą chcieli go zabić. W każdym razie nie od razu. Życie w poczuciu winy, jeśli nie uda mu się ich powstrzymać przed zabiciem mnie, będzie najgorszym, co mogą dla niego zaplanować.  
            Mogą mnie porwać i torturować, mogą mnie okaleczyć, a następnie zamordować. Tyle opcji... Czasami łapię się na tym, że ustawiam w kolejności to, co bym wybrała gdybym mogła.
            To straszne wypunktowywać swoją śmierć od najlepszej do najgorszej.

            Dagmara westchnęła gorzko. Było coś, czego zazdrościła Wiktorii. Nie była to śmierć, nikt nie chce umrzeć w młodym wieku, bo to nie jest naturalny kolej rzeczy. Rodzimy się, żyjemy, umieramy. Ale jest gdzieś w tym wszystkim sens istnienia. Miłość, której szukamy. Wiktoria nie miała zbyt wiele szczęścia, jednak to nie Kasper ją zabił. Jej przeznaczony chłopak poznał ją na tyle, by stwierdzić, że tego nie zrobi.
            Czy jej przeznaczony również będzie należał do Zgromadzenia? Musi być jej rówieśnikiem, będzie więc rok młodszy od Arlety, Mikołaja i Alana. Dwa od Sandry, trzy od Kaspra. Mikołaj, czy i on zna swoją przeznaczoną? Co się z nią dzieje? Obiecała sobie zapytać go o to przy najbliższej okazji, przecież nie będzie udawała, że dalej o niczym nie wie. Kasper, Arleta i Sandra dowiedzą się najpierw o jej eskapadzie, babcia już o to zadba, o ile jeszcze tego nie zrobiła.
            Szatynka wzięła rzeczy osobiste do kąpieli. Ciepły prysznic dobrze jej zrobił, choć lustro niekoniecznie. Widząc swoją poharataną twarz zastanawiała się co powie jutro w szkole. To nie wyglądało nawet na zabawę z dzikim kotem.
            Kiedy wyszła z łazienki, natrafiła na babcię. Nie było przy niej Krawata, podejrzewała, że przy najbliższej okazji wśliznął się on do Kaspra, bo i dziś chłopak, jak co dzień, zostawił uchylone drzwi.
            - Mam w sumie jeszcze jedno pytanie – powiedziała Dagmara, przypominając sobie ostatnie, co usłyszała w opowieści. – Ponoć młodzieniec umarł z imieniem ukochanej na ustach.
            Genowefa przytaknęła, twierdząco kiwając głową.
            - Jakie było to imię? – spodziewała się jakiegoś staropolskiego imienia, jak Jadwiga, Anna, Katarzyna, Elżbieta czy Maria. Na pewno nie wymyśliłaby imienia, jakie podała jej babcia.
            - Lamiae.
            - Czy to imię nie oznacza…
            - Zgadza się. Wiedźma, wampirzyca, czarownica.

13 komentarzy:

  1. Wampirzyca?! o.o
    Znaczenie słowa ,,Lamiae" jest z jakiegoś języka czy sama wymyśliłaś?
    Całkiem sporo się dowiedziałam z tego rozdziału. Wszytkie tajemnice itd nabierają teraz sensu.
    I mam jeszcze pytanko: Chodzi mi o wątek miłosny, przepraszam, że znów oto pytam (musi być to baprawdę iryrujące) Czy chłopak przeznaczony Dagmarze polubi ją (widomo w jakim sensie XD ) czy okarze się on jakimś złym i to Alan wkradnie się w jej serce i na odwrót? (A by ku temu już takie jakby to ująć? ,,naprowadzania" (; )
    Mogę liczyć na odpowiedz? Błagam...

    Zabardzo nie wiem co napisać (znowu -_- )
    1. Anielskie
    2. Ciekawe owiane mrokiem
    3. Wciągające
    I wiele innych słów z tej rodziny XD :D
    Opisy jak zwykle urzekające i pozwalające czytelnikowi wczuć się w emocje, atmosferę, otoczenie
    Niech mnie Anioł, powtarzam się :/
    Nwm co się ostatnio ze mną dzieje...
    Bardzo, ale to bardzo mi się podobało ;P
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny jaki pełnych słońca dni :)

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowo Lamiae/Lamia występuje w słowniku i oznacza dokładnie to co napisałam, choć do mojego opowiadania najlepiej pasuje "czarownica" :)
      Nie mogę zdradzić jak zachowa się przeznaczony Dagmary, poznasz go w 21 rozdziale i sama będziesz musiała wyrobić sobie o nim zdanie :)

      Usuń
  2. Wow *.*
    Robi się coraz ciekawiej!
    Coś mi się wydaje, że dziewczyna przeznaczona Mikołajowi to właśnie Dagmara. Choć moje dziwne przeczucie nasilone oglądaniem Gravity Falls mówi, że Dagmara, nie Arleta jest przeznaczona Alanowi. W końcu w dzieciństwie miała jasne włosy. Hmm. Jednak to chyba tylko to przeczucie i powtarzanie motta fanów mojego serialu: Nic nie jest zbyt wymyślne by nie mogło się zdarzyć w Gravity Falls. Dzieki temu właśnie serialowi tworzę teraz takie głębokie "rozkminy". ;D O, i jak nic na ten temat mi nie powiesz to ja mam racie, tylko nie chcesz spojlerować! A jak powiesz to jest na odwrót (lub nie!)! ;D Żartuje :)
    Ach nasza stara dobra Genowefa! Prawie z krzesła spadłam jak na nią naskoczyła zła Dagmara za to, że się do nie teleportowała. Hahaha! Ciekawe kiedy Dagmara będzie tak umieć. ;p
    Mam źle przeczucia co do jej przyszłości... Ma dopiero 15 lat, a już poznała prawdę. Nie sądzę, że na rozwój opowiadania bedziemi czekać aż osiągnie pełnoletność. Bardziej sklaniam się ku wyjaśnieniu, że coś stanie się przed jej osiemnastką. W końcu Dagmara będąc u Alana już potrafiła wyczuć członków rady. A i wszyscy mówią, że jest wnuczką Genowefy i robią z tego wielkie halo, więc coś to musi oznaczać! Po resztą coś sądzę, że skoro w jej rodzinie moc występuje co drugie pokolenie to zapewne jest też dwa razy silniejsza! Moja logika ;D
    Ciekawi mnie jedynie jak to się dzieje z rekrutacją do tej całej Rady i wogóle. No i dlaczego ktokolwiek chciałby do nich dołączyć wiedząc, że zabije młodą dziewczynę? Po co więc Alan pnie się w hierarchii skoro niby jest po stronie Arlety? Hmm? On coś kręci!
    I na koniec pytanie:
    Czy w tym opowiadaniu wogóle będzie wątek miłosny z Dagmarą? Bo widzę, że wszyscy się jakoś napalają na to, ale pytanie brzmi czy wogóle cokolwiek planujesz, z kimkolwiek planujesz ją połączyć? ;D (sama jestem #team_Alan xD)
    Ps: Nie mogę się doczekać nowego rozdziału! ;*
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Aerthis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu przepraszam za błędy! Pisze z telefonu, nowy dzień już nadchodzi, a ja nie mam siły na tę literówki!

      Usuń
    2. Wątek miłosny jest przewidziany - oczywiście, że jest. Jak mógłby nie być skoro całe opowiadanie skupia się na przeznaczonych sobie parach :)

      Usuń
  3. Świetny rozdział, ale nie mogę doczekać się 21, gdzie pojawi się przeznaczony Dagmary! Opowiadanie staje się coraz ciekawsze. Uwielbiam zarówno Nemezis jak i Lamiae.

    OdpowiedzUsuń
  4. Okej, nie było mnie tutaj stanowczo za długo. Przyznaję się bez bicia - zgubiłam adres tego bloga, ale teraz zaobserwowałam i takowa sytuacja więcej się nie powtórzy :D Co do rozdziału; genialny, niesamowity, świetny itp. Ale Ty to przecież wiesz, każdy Twój rozdział taki jest.
    Robi się coraz ciekawiej, nie mogę doczekać się kolejnego! I mam takie małe życzenie: niech będzie tak samo długi jak ten, albo nawet dłuższy <3
    ps, zapraszam do siebie na nn :)
    http://make-me-heart-attack.blogspot.com/

    L x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że odnalazłaś mój blog, do Ciebie na pewno zajrzę, a następny rozdział dodaję za chwilę :)

      Usuń
  5. W końcu wiemy, co oznacza to słowo :)
    Wydaje mi się, że Dagmara jest przeznaczona Alanowi. Choć wiem, że w Twoim opowiadaniu wszystko się może zdarzyć, to jednak mam cichą nadzieję, że mam rację.
    Zabieram się za następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  6. Krawata i jego małe nóżki uwielbiam xD.
    Historia zaczyna się zazębiać i wyjaśnienia poprzednich zagadek są raczej logiczne i następuje wszystko w świetnym i wyważonym tempie, za co oczywiście należą się tobie ogromne brawa.
    Kasper ma jakiś dar niczym doktor Dolittle? hehe.
    Historia Wiktorii i Kaspra niby taka normalna, a jednak niezwykła, niby prosta, a jednak skomplikowana. Cieszy mnie, że tego nie ulepszałaś, nie cudowałaś, itd, bo gdzieś tam piękno jednak tkwi w prostocie.
    No i wyjaśnił się tytuł całego opowiadania ;-)
    Albo te rozdziały są coraz krótsze, albo ja zacząłem szybciej czytać. Lecę do kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział akurat krótszy :) Dzięki za miłe słowa.

      Usuń