IMPREZA PRZEBIERANA
- Tak się
cieszę, że nareszcie o wszystkim wiesz – powtórzyła Arleta po raz drugi tego
samego dnia. Był wtorek chwilę po dwunastej i dziewczęta czekały na ostatnią
lekcję – filozofię.
Tak jak spodziewała się tego szatynka,
Arleta była już bardzo dobrze poinformowana o
wydarzeniu z ubiegłego dnia i dzisiejszy dzień był zgoła inny od poprzednich.
Budząc się, nie myślała o
informacjach, które były przed nią zatajane. Myślała już o informacjach, które
niedługo pozna i o pytaniach, które chciałaby zadać. Chciała je poszeregować –
od najważniejszych do tych błahych. Jednakże, nie potrafiła. Pytania, które
kiedyś chodziły jej po głowie, po rozmowie z babcią zostały wyparte. Większość
z nich, babcia sama jej opowiedziała, resztę dopytała w tunelach. To, co
zostało, było nieistotne, bo najbardziej chciała dowiedzieć się tego, czego babcia nie wiedziała.Wszystkie jej wątpliwości schodziły do jednego tematu, jej „przeznaczonego”.
Jak ona go pozna? Czy to będzie przypadek, czy to będzie ukartowane? Czy owy
chłopak będzie jej ideałem?
Próbowała go wymyślić. Kiedy
zamykała oczy widziała wysokiego, młodego mężczyznę. Będzie musiał mieć brązowe
włosy, taki sam kolor jak i ona. Oczy zapewne jasne, choć karnacja śniada, bo
od zawsze podobali jej się mulaci. Hiszpan, to powinien być wysoki Hiszpan z
niebieskimi oczami, który mówiłby po polsku. To byłby jej ideał, niestety
absurdalna kombinacja.
Wciąż nie docierało do niej do końca
to, co wydarzyło się wczoraj. Tunele nie przypominały rzeczywistości, tylko
jakieś miejsce oderwane od świata. Może łatwo pomyliłaby te wydarzenia ze snem,
gdyby nie fakt, iż wstając dziś o dziesiątej z łóżka, Dagmara znów musiała się
z nimi zderzyć. Mianowicie, wszystkie rany na jej ciele, które doznała podczas
przejścia tunelami zniknęły, przez co dziewczyna nie musiała już wymyślać przed
pozostałymi uczniami historii, co stało się z jej twarzą i dłońmi. Oczywistym
było, że spowodowała to jej babcia, kiedy to szatynka natknęła się na nią wczoraj w
nocy koło łazienki. Nie zabrała ona jednak bólu ran, ból był
przypomnieniem, iż to, co się działo nie było kłamstwem. Zlikwidowała widoczne
dla oka ślady, ale pod skórą dalej pozostawało zranienie. Zabrała to, co było
powierzchowne.
Dzień w szkole był wyjątkowo luźny.
Przed filozofią była jeszcze wcześniej lekcja historii, na której chyba nikt,
oprócz starszej nauczycielki, nie mógł się skupić. Na lekcjach nie pojawili się
zarówno Mikołaj jak i Alan; Dagmara powoli przyzwyczajała się do pustego widoku
ich ławki.
- Tak, ja też – przytaknęła smętnie,
bo i tak w duchu twierdziła, że powinna była usłyszeć opowieść dużo wcześniej.
Miała nawet wrażenie, że babcia celowo mamiła jej umysł, który to na początku
pobytu dociekał prawdy, potem tego zaniechał, potem znów dociekał. Zbyt dużym
zbiegiem okoliczności był przecież fakt, iż Dagmara najtrzeźwiej myślała, kiedy
Genowefy w pobliżu niej nie było. – A ty jak się dowiedziałaś? – zapytała, ale
blondynka machnęła tylko ręką.
- Nuda. Genowefa znalazła mnie
jakieś niecałe trzy lata temu.
- Czyli przed twoimi siedemnastymi
urodzinami – dotychczas wydawało jej się, iż dziewczyny poznawały prawdę o
sobie, na rok przed pełnoletniością.
- Tak – dziewczyna zniżyła głos,
trochę się do niej przybliżając. – Wiesz, wtedy to po raz pierwszy użyłam
niechcący magii. Gdy użyjesz magii, nawet niechcący, musisz porozmawiać z jedną
z ciotek.
Dagmara zamyśliła się. Coś jej się
nie zgadzało.
- Po pierwsze, Wiktoria w pamiętniku
napisała, że jej pierwsza styczność z magią odbyła się gdy porcelanowy łabędź
ożył jej w ręku. Z tego co wywnioskowałam potem długo jeszcze o niczym nie
wiedziała. Po drugie, jedną z ciotek? To jest ich więcej?
- I tak na pierwsze i tak na drugie.
Tak, bo ja mówię o jakimś widocznym dla postronnych użyciu magii. Genowefa na
przykład dorwała mnie kiedy to wkurzona rozwaliłam pewien budynek. Całe
szczęście, że było po godzinach pracy, więc wszyscy porozchodzili się do domów.
W Kielcach to właśnie twoja babcia, że się tak wyrażę, zarządza nami, ale
oczywiście, że jest ich więcej. Przecież nawet je widziałaś…
Zastanowiła się dogłębnie, gdzie
mogła widzieć „ciotki”. I jedyne co przyszło jej na myśl, to niespodziewana
wizyta w rezydencji jakiś kilkunastu, równie ekscentrycznych co jej babcia,
kobiet. Było to już jakiś czas temu, ale wciąż doskonale pamiętała te
rozklekotane, wiekowe samochody na podjeździe.
- Tak, wiem. Wtedy, w salonie… –
jeszcze czuła posmak tamtego upokorzenia. Było jej źle, bo nikt jej nie chciał,
a babcia zamiast zaprosić ją do salonu, by zasiadła ze wszystkimi, odesłała ją
wtedy na górę, do pokoju.
- Aha – potwierdziła wesoło Arleta.
– Jest ich szesnaście, po jednej do każdego województwa.
- To jakiś odpowiednik Rady? –
zadała pytanie. Nie rozumiała po co kobiety miałyby się spotykać.
- Nie, skądże – zaperzyła się. – One
są dobre – powiedziała, jakby to miało na wieki zakończyć dyskusję pomiędzy
różnicami tych dwóch zgrupowań. – Rzadko spotykają się u którejś w domu, ale
wtedy zawsze rozmawiają o polityce.
- Polityce?
- Ja to tak nazywam – Arleta
poruszyła nieznacznie barkami. – Mówię polityce, ale mam na myśli rozmowę o
dacie osiemnastych urodzin jednej z nas. Kiedy widziałaś ciotki ostatnim razem,
zebrały się aby porozmawiać o moich urodzinach. Dlatego też był zaproszony
Alan. Ma on pewien pomysł jak uratować mnie od śmierci, a tym samym nie
wzbudzić podejrzeń Rady.
Kolejne pytanie Dagmary przerwał
dzwonek na lekcję. Klasa zaczęła leniwie ustawiać się dookoła niej i Arlety,
dlatego dziewczęta przerwały rozmowę. Było zbyt tłoczno, by niepotrzebnie miały
ryzykować podsłuchem.
Filozofia nie była ciekawym
przedmiotem. Była ona prowadzona przez młodego mężczyznę, który wygłaszał
wyuczone wcześniej na pamięć regułki. Szymon Grzybowski, bo tak nazywał się ich nauczyciel, przypominał Dagmarze wojskowego, który po feralnej akcji utracił możliwość
wykonywania zawodu, stając się bezużytecznym w walce. Przez stratę
dotychczasowej pasji, bez możliwości powrotu, mógł zająć się czymś stabilnym,
co dawała mu praca w szkole, ale za straszliwą cenę. Męczenie się z
nastolatkami, którzy myślami byli bardziej martwi niż zabici przez niego w
walce przeciwnicy, było wielce dalekim od apogeum jego aspiracji życiowych.
- Dagmara? – dopiero teraz
dziewczyna zreflektowała się, iż Arleta szturcha ją w ramię. – Patrz –
szepnęła, podając jej ukradkiem pod ławką komórkę.
W komórce był sms od Sandry o
treści:
Arleto,
jednak dziś spotykamy się na Gołoborzu. Ciocia mówi, żebyś przekazała Dagmarze,
że jeśli chce, to może iść z nami. Będzie też nowa, Laura. Ja nie mogę
być wcześniej, dlatego widzimy się na miejscu o umówionej porze.
Widząc, że szatynka przeczytała
wiadomość, Arleta wzięła z powrotem komórkę i odpisała, dostawiając
uśmiechniętą buźkę na końcu:
Ok,
pa :)
Następnie spojrzała na Dagmarę i
szepnęła:
- Później ci opowiem.
Wracając do rezydencji samochodem z
Kasprem, dowiedziała się, iż Gołoborze to tylko miejsce spotkania ich ekipy.
Tak naprawdę, miejsce do którego później pójdą, mieści się trochę wyżej i
trzeba będzie na nie wejść.
Ich
ekipa składała się z Sandry, Arlety, Kaspra, niej, niejakiej Laury, Alana,
Mikołaja oraz „Rudego”. Rudy, jak podejrzewała był rudzielcem o imieniu Dawid,
który jechał wraz z nią i Mikołajem pociągiem pierwszego dnia jej przyjazdu do
Kielc. Wciąż jednak nie wiedziała po co Mikołaj zmienił wtedy wygląd i po co ją
pilnował. Przecież, nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo.
- Nigdy nic nie wiadomo – bąknął
Kasper, gdy Dagmara wyjawiła mu swe myśli. – To był mój pomysł, by ktoś z tobą
jechał i nie mogła to być osoba, którą potem spotkałabyś czy to w domu, czy w
szkole – dodał nie zrażony jej zdegustowaną miną.
Co prawda, Kasper był jedyną osobą,
który był zanadto przeczulony na punkcie bezpieczeństwa, ale i jedyną, która
miała ku temu powody. Gdy tylko mógł, zawsze zabierał ją ze szkoły, dlatego
zaczęła podejrzewać, że wziął sobie za punkt honoru ochranianie jej. Zresztą,
to tyczyło się nie tylko jej. Arletę także odwoził pod sam dom i tylko w
przypadku gdy ojciec Arlety jechał do pracy i ją podrzucał do szkoły nie robił
tego Kasper. Jedyną dziewczyną, która mogła podróżować sama autobusami była to
Sandra. Na pytanie dlaczego Arleta szepnęła cichutko, iż raz, Sandra przeszła
już swe osiemnaste urodziny i nic jej nie grozi, a dwa, że Sandra i Kasper
nigdy nie darzyli się większą sympatią.
Krawat miauknął głośno, gdy Kasper
wymusił pierwszeństwo i został za to strąbiony przez kierowcę za nim. Arleta
nawet nie zwróciła na to uwagi, dlatego Dagmara również nie skarciła chłopaka,
mimo, iż pamiętała słowa Wiktorii z pamiętnika: nie mogę bagatelizować, że czuje się lepszy od innych. Kiedy przejeżdża na czerwonym świetle, nie
chodzi do szkoły…
- To kto jeszcze będzie na
Gołoborzu? – podjęła temat.
- Sami młodzi – wyprzedziła Kaspra,
blondynka. – Parę dni temu byłam na spotkaniu na Babiej Górze, podczas nocy Św.
Łucji, ale wtedy tak naprawdę spotyka się tylko starszyzna. Twoja babcia
spotyka się z ciotkami z całej Polski, ja byłam na tym spotkaniu po raz
pierwszy, bo było trochę poruszanych tematów o mnie. Przeważnie to sama nuda.
Spotykają się trzy razy do roku, właśnie w noc Św. Łucji – 12 grudnia, w noc
Walpurgi – 30 kwietnia i noc świętojańską – 21 czerwca. Te daty zawsze są takie
same. Młodzi, zarówno dziewczęta jak i chłopcy, spotykają się tylko raz w roku,
na Łysej Górze, dokąd dzisiaj się udamy. Ta data jest z kolei ruchoma, choć
zawsze ma miejsce w grudniu. Można sobie wtedy popić bez nadzoru dorosłych –
zachichotała Arleta, ale Kasprowi wcale nie było do śmiechu.
- Tam przede wszystkim trzeba uważać
na to co się mówi i do kogo – poradził, a jego głos nagle spoważniał. – Można
zawrzeć przymierza, spotkać sojuszników, ale i wrogów.
- Dlaczego mogę na nie iść? –
zaciekawiła się Dagmara. Nie sądziła, że od chwili gdy odkryje prawdę, tak
szybko zacznie być traktowana na równi ze wszystkimi.
- A dlaczego ja mogę? – odpowiedziała
jej pytaniem na pytanie blondynka. Mimo, iż Arleta także nie miała osiemnastu
lat, była jednak między nimi zasadnicza różnica. Arleta poznała prawdę dzięki
swojemu wiekowi i magii, która się w niej aktywowała, nie dzięki znalezieniu
wejścia do tunelu. – Nieważne jak zostałaś poinformowana – zaczęła dziewczyna
beztrosko. – Skoro już wiesz, jesteś jedną z nas. To będzie czekało także ciebie, a to, że poznasz to prędzej, niż później, to chyba nawet i lepiej.
Poza tym, musiałam non stop uważać na to co mówię. To było nieznośne.
Dagmara wiedziała, że Arleta była
najsłabszym ogniwem. Jeżeli od jakiejś osoby przez przypadek mogła się czegoś
dowiedzieć, to właśnie od niej i od jej niewyparzonego języka. Za to ją
polubiła, za prawdomówność.
Arleta postanowiła pojechać z
Dagmarą i Kasprem prosto do rezydencji. Napisała wiadomość swojej mamie, że
nocuje dziś u koleżanki, co według słów blondynki jej mama bardzo pochwala,
gdyż uważa, iż jedynaczka powinna mieć kontakt z rówieśnikami.
- A czy ona wie o istnieniu magii? –
zapytała Dagmara, kiedy pojazd skręcił w leśną dróżkę.
- Nie – zaprzeczyła Arleta. –
Próbowałam ją kiedyś podpytać, ale mnie wyśmiała. Potem rozmawiałam z babcią,
ale co dziwne ona też nie miała pojęcia o czym mówię. U mnie w rodzinie musi to
więc występować co trzecie, czwarte a może nawet piąte pokolenie. Robiąc
drzewko genealogiczne w podstawówce, raz natknęłam się na imiona Celesta i
Batszeba u dwóch moich pra prababek, kto inny jak nie czarownice mają takie
imiona?
- Tak, masz rację – uśmiechnęła się
pod nosem. – Pasuje do czarownic.
Samochód zatrzymał się. Krawat
podniósł ociężale swe małe cielsko i miauknął, by go wypuścić na zewnątrz.
Dagmara uchyliła drzwi ze strony pasażera i wychyliła się na podjazd. Już nic
nie zostało ze śniegu, który obficie spadł parę dni temu. Tylko jego
pozostałość w postaci błota przypominał o kalendarzowej zimie.
Wszyscy troje powędrowali w
milczeniu do domu, z kotem lawirującym między ich nogami. Babcia stała już na
progu, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- To jak się dziś szykujecie? –
zapytała podekscytowana, na co Arleta wciągnęła głośno powietrze do ust i
powiedziała poważnym tonem. – Mam pewien pomysł, ale jeszcze muszę do niego coś
wymyślić.
Wchodząc do domu, Dagmara miała
wrażenie, jakby weszła do sauny. W środku było niesamowicie gorąco i parno,
choć tylko ona zdawała się to odczuwać.
- Skarbie, musisz to wytrzymać – jej
babcia zwróciła się do niej, zapewne po tym, jak zobaczyła jej niepewną minę. –
Robię dla was maseczkę – dodała, znów wyszczerzyła zęby i ulotniła się do
kuchni, niemal biegnąc w podskokach, co, w wykonaniu kobiety w jej wieku
wyglądało frymuśnie.
Dagmara spojrzała z niemym pytaniem
na twarzy to na Arletę, to na Kaspra. Arleta tylko się uśmiechnęła, ciągnąc ją
za ramię.
- Chodź, zaraz wszystko ci pokażę –
zaraz zaprowadziła Dagmarę przez dziedziniec do jej pokoju, po czym zmusiła aby
siadła ona przy toaletce.
- Nie ruszaj się – poleciła
szatynce, wyszła jeszcze na moment z pokoju, a kiedy wróciła niosła ze sobą
półprzeźroczystą torbę – nie jakąś małą torebkę, dosłownie torbę wielkości
przeciętnej walizki. W środku znajdowały się najróżniejsze kosmetyki, począwszy
od wszelakiego rodzaju pudrów, kilkunastu odcieni szminek po zalotki, doklejane
rzęsy, pieprzyki, jakieś śmierdzące (zapewne dawno przeterminowane) perfumy i
maski twarzy. Aż się wzdrygnęła, kiedy wzięła do ręki pomarszczoną maskę twarzy
kobiety w średnim wieku. Miała ona bruzdy na czole i policzkach.
Spojrzała raz jeszcze. Widziała
peruki z wygolonymi włosami, siwe, białe lub blond, spreje i długaśne paznokcie
wypiłowane w trójkąt.
- Czegoś tu najwidoczniej nie
rozumiem – zaczęła, wciąż trzymając maskę w ręku, przyglądając się z otwartymi
ustami jak blondynka przymierza perukę rodem niczym z horroru. Wyglądała jakby
pozostał jej na głowie co piąty włos i gdyby Arleta nie przymierzyła owej
peruki, z pewnością pomyślałaby, iż nakrycie głowy dawno zużyło się, bo zamiast
kunsztownej fryzury została tylko jej karykatura.
- To przebierana impreza – wyjaśniła
pokrótce Arleta.
- Aha – mruknęła, oczekując dalszych
informacji. To, że była przebierana, sama już wywnioskowała, sądząc po tym, co
znajdowało się w torbie.
- To nie jest zwyczajna impreza –
podjęła ponownie zdejmując perukę, ale tylko po to, aby przymierzyć kolejną. –
Ta impreza przypominać będzie bardziej amerykańskie Halloween. Każda z nas
przebiera się za czarownicę, taką wiesz, z prawdziwego zdarzenia.
- Ale po co? – nie mogła zrozumieć,
dlaczego miałaby się oszpecać jakąś starą, brzydką maską.
- To taki rytuał upamiętniający
dawne wyobrażenia o czarownicach. No i jest też drugi powód, o którym głośno
się nie mówi. Każda z nas chce pokazać swe umiejętności innym, im jesteś
potężniejsza, tym bardziej jesteś w stanie zaingerować w swoje ciało.
Dagmara spojrzała na toaletkę a
potem na torbę. To zestawienie jakoś bardzo przypominało jej pewne zdjęcie.
- Album Kaspra – szepnęła,
przypominając sobie zdjęcia, które chłopak pokazał jej w zeszłą niedzielę. Na
jednym z nich była Wiktoria, siedząca przy tej toaletce i malująca się
czerwoną szminką, która pokrywała nie tylko jej wargi, ale i skórę dookoła.
Potem, na kolejnym zdjęciu zobaczyła kilka babuleniek, które machały do ujęcia.
Widząc po raz pierwszy taki obrazek, Dagmara nie zobaczyła w żadnej z nich
Wiktorii, uznała więc to zdjęcie za normalny widok, chociażby koleżanek jej babci.
Dopiero teraz zorientowała się, iż rudowłosa musiała się „przebrać” za jedną z
tych pomarszczonych kobiet.
- Tak, Kasper robił nam kiedyś
zdjęcia – przyznała blondynka. – Ostatnio pomogła mi Genowefa, bo nie umiałam
jeszcze nic ze sobą zrobić, ale dzisiaj mam już coś na myśli, no i umiem
porządnie czarować.
Kwestię czarowania jakoś wolała przemilczeć.
- A chłopaki? Czy oni też się
przebierają? – nie mogła sobie wyobrazić Alana, który rzuca na siebie zaklęcia,
by się obrzydzić.
- Nie, to znaczy tak, ale oni się
nie postarzają. Na przykład Alan wcale się nie przebiera, Alan w ogóle nie umie
się bawić… - marudziła Arleta. – Mikołaj czasem założy jakiś diabelski kostium,
Kasper też to kiedyś robił, niestety przestał odkąd Wiktorii nie ma.
Mimo, że jeszcze coś mówiła, Dagmara
była już myślami przy Alanie, przy chłopaku przeznaczonym dla blondynki. Jak to
możliwe, by byli sobie przeznaczeni skoro nie podzielali takich samych
rozrywek? Alan nie lubił robić z siebie kogoś, kim nie był, Arleta natomiast
przeciwnie, czerpała z tego satysfakcję.
- Czy to czujesz? – zapytała Arletę,
gdy ta grzebała w torbie w poszukiwaniu krzaczastych brwi.
- Co czuję?
- Że Alan jest ci przeznaczony – nie
wiedziała jak to ująć, żeby nie wyjść na dociekliwą czy nawet gorzej, na
zazdrosną.
- Nie do końca – zwinęła usta w
dziubek, rozmyślając na głos. – Sandra na przykład mówiła, że ona to czuła,
tylko, że ona miała inaczej, bo znała byłego całe życie. Zapytałam kiedyś
ciocię, skąd będę wiedziała, że to ten. A ciocia powiedziała, że i chłopak i
dziewczyna po prostu wewnętrznie czują magnes do siebie nawzajem. Kiedy są
rozdzieleni myślami wciąż są razem. Dzielą te same poglądy a ich charaktery się
uzupełniają. Nie mogą być takie same, ale razem połączone tworzą jakby zbitą
całość. Jak tak o tym myślę, to tak, chyba to czuję. Alan jest twardy, ja
płaczliwa. On poważny, ja lubię się bawić.
Nie wiedziała, czy jej babci
dokładnie o takie uzupełnianie chodziło, ale wyjaśnienie Arlety miało sens.
Jeszcze nigdy nie widziała, by blondynka z blondynem sprzeczali się w
jakiejkolwiek kwestii.
- Wiesz, że możesz zobaczyć dzisiaj tego
swojego – uświadomiła ją Arleta po chwili.
- Jak to? – jej serce momentalnie
zaczęło bić szybciej i to nie ze strachu, tylko z ekscytacji.
Blondynka uśmiechnęła się
przebiegle.
- Co roku przybywa nowych na
spotkaniach. Chłopaki niby wiedzą wszystko od małego, wiedzą co to magia od
kołyski, ale dopiero koło piętnastki zaczynają się tym naprawdę interesować.
Ile on ma lat?
Szatynka zamyśliła się na sekundę.
- Raczej szesnaście, może niedługo
siedemnaście, bo nie wiem z którego jest miesiąca…
- Jeżeli będzie miał siedemnaście… –
Arleta nagle zainteresowała się tym faktem.
Dagmara słuchała z uwagą. Nie
rozumiała czemu to miało być takie porywające.
- Nie wiem, czy ciocia mówiła ci co
to wyrocznia – rzekła z ożywieniem, ale Dagmara już o tym słyszała, dlatego
przytaknęła.
- Trochę wiem, to jakieś narzędzie,
które na spotkaniu Rady wypuszcza wiersz o dziewczynie.
- Tak i często dzieje się to właśnie
wraz z jego siedemnastymi urodzinami. Mikołaj miał dokładnie co do dnia, ale na
przykład Alan miesiąc wcześniej a Kasper jakoś dopiero po urodzinach poznał
swój wiersz. Także to nie reguła, ale jeśli jest blisko urodzin, to mógł o
tobie przeczytać.
- Mogłabym zobaczyć kiedyś ten
dotyczący ciebie? – poprosiła grzecznie, ale Arleta machnęła ręką. – Pewnie, że
ci pokażę, nawet dzisiaj jak złapię Alana. On zazwyczaj wozi wiersz w
samochodzie.
Zastanowiła się co może być napisane
o niej. Jedyny wiersz, który widziała na własne oczy była to wyrocznia odnośnie
Wiktorii. Nie pamiętała dokładnie wszystkich zwrotek wiersza, ale pewien
kawałek wbił jej się szczególnie w pamięć.
A
oni razem decydowali, Ale nagle obrady przerwali. Dobiegły Ich słuchy Twej
winy, Dla Niej nóż, dla Ciebie tuziny – przywołała go sobie w pamięci.
Niestety, ta część sprawdziła się stuprocentowo.
Wiktoria została zamordowana, ale skutki tego incydentu co dzień odczuwał kto
inny. Tą osobą był Kasper, to on został ugodzony najbardziej. Wiktoria
spoczywała w spokoju podczas gdy Kasper wciąż nie mógł pogodzić się z jej
śmiercią.
Nawet nie zauważyła kiedy Arleta
wyszła z pomieszczenia. Musiała zauważyć, że Dagmara, zamiast się szykować i
rozmyślać o przebraniu, rozmyślała o czymś innym, więc skorzystała z okazji, by
zejść na dół.
To prawda, że szatynka nie czuła się
na siłach iść dzisiaj gdziekolwiek. I przyczyna ku temu wcale nie tkwiła w
braku pomysłu na wygląd. Jej ciało, mimo, że uwolnione od widocznych zranień,
wciąż bardzo cierpiało. Nie widząc zranień na ciele, nie wiedziała na którą
część skóry ma uważać, przez co brutalnie obchodziła się z ranami. Biorąc dziś
rano torbę, przez przypadek przejechała suwakiem po skórze, gdzie wczoraj wbity
był kolec. Ból, którego doznała spowodował, że w oczach pojawiły się łzy.
Musiała zagryźć mocno zęby, by nie zacząć skomleć.
I kiedy tak myślała o ranach, nagle
postanowiła, że poprosi babcię o to, by ją odczarowała, by pokazała na tę noc
jej zranienia. Po pierwsze, Dagmara będzie wreszcie na nie uważała, skoro
będzie je widziała a po drugie, jej rany posłużą jej za przebranie. Przebierze
się za czarownicę, która nie do końca umie eksperymentować z nowymi recepturami
i wywarami.
- Już jestem – do pomieszczenia znów
wpadła blondynka. Tym razem, zamiast wielkiej torby trzymała w ręku niewielką
miseczkę, z której unosił się wyczuwalny, mocny zapach atramentu.
- Co to jest? – wycedziła szatynka,
krzywiąc się. Po minie Arlety miarkowała, że obie będą musiały zaaplikować
sobie ową woń.
- To maseczka na ciało – odparła
dziewczyna wesoło. – Ciocia nam to przyrządziła, ale jak nie chcesz, nie musisz
sobie nakładać – mówiąc to, blondynka nachyliła się do lustra, jedną ręką
trzymając miseczkę, a drugą, nacierając biały krem na policzki, czoło i
nos. – To cię postarzeje o wiele lat – dodała, zerkając na Dagmarę z ukosa.
Szatynka wzięła od Arlety specyfik.
Zapach nie przypominał już atramentu, tylko bardziej wyciąg ze zmielonego w
sokowirówce piołunu. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwyczajny krem, dopiero
kiedy dłonią sięgnęła do miski wyczuła drobne granulki. Zerknęła na Arletę,
która podeszła do jeszcze większego lustra w jej pokoju.
- Zaczyna działać – ucieszyła się,
ale Dagmara wolała już nie patrzeć w jej stronę, bo bała się tego co mogła
zobaczyć. Lepiej nie wiedzieć, co ją czekało. Zgodnie z tym, co zrobiła
wcześniej blondynka, nałożyła sobie niewielką ilość kremu na twarz i
rozsmarowała dokładnie. Tarła tak mocno, że policzki zaczęły się robić
czerwone. Potem nałożyła krem na dekolt, czoło, nos i usta. Na samym końcu
posmarowała ręce. Czekała.
Nie chciała się odwracać, by nie
stracić ani sekundy transformacji. Przez jakieś dwie minuty wyglądała tak jak
zawsze, dopiero po chwili zaczęła puchnąć. Jej twarz rozciągnęła się lekko w
każdym kierunku. Skóra pomarszczyła się, na jej czole, koło oczu i na podbródku
pojawiły się widoczne zmarszczki. Policzki ukształtowały się w dwie piłeczki a
wargi mocno zwęziły.
- Dobra, to teraz czas na resztę –
usłyszała głos Arlety za sobą. Za chwilę ją zobaczyła, jasnowłosa babuleńka
podeszła do niej, machając ręką. Babuleńka, którą pamiętała ze zdjęcia.
Wyglądała niemal identycznie. – Na razie wyglądamy na stare w widocznych
miejscach. Wymyśliłam sobie, że w tym roku się skurczę, żeby bardziej
przypominać starszą osobę. W zeszłym roku na to się nie odważyłam, bo podobno
takie czary powinno testować się tylko na sobie.
- A czy Sandra i Wiktoria wtedy też
korzystały z maseczki?
- Nie, bo lepszy efekt można
osiągnąć paroma zaklęciami – odparła babcia przed nią w ciele Arlety. Mimo, że
miała lat kilkadziesiąt, wciąż wyglądała ładnie, według Dagmary o wiele ładniej
od niej, w tej formie, w której aktualnie znalazła się. – Lepszy efekt, to
oczywiście ten prawdziwy, czyli jak naprawdę będziesz wyglądała na starość. Bo
ta maseczka postarza, ale nie zgodnie z zegarem biologicznym, nie bierze pod
uwagę naszych aktualnych rys. Maseczka niestety dla dobrych czarownic jest
łatwo rozpoznawalna, te dobre czarownice
nie pozwalają sobie na łatwiznę. Liczy się efekt. Ale mnie to tam nie obchodzi.
Jak będę starsza, to będę umiała tak się zmienić, że każdy będzie się za mną
oglądać – puściła jej oczko, po czym przysunęła sobie wolne krzesło, by usiąść
koło koleżanki. Zrobiła to tak wdzięcznie, że od razu było widać, iż mimo
upływu lat na twarzy, ciało jest w rzeczywistości młode. – Póki co, wystarczy
mi tyle.
- Ile czasu będziemy znajdować się w
takim stanie? – zaciekawiła się szatynka.
- Właśnie znalazłaś kolejną różnicę
– skrzywiła się Arleta. – Jesteśmy jak kopciuszki, po północy zaczniemy się
odmładzać. Impreza trwa do świtu, więc musimy wyjść z niej wcześniej.
- W porządku – było jej na rękę, że
nie będzie zmuszona zostać do końca. Popatrzyła na Arletę, która kombinowała
jak spowodować skurczenie kości. Po paru niefortunnie przeprowadzonych
zaklęciach (w tym awaryjną pomoc babci, gdy Arleta naruszyła niechcący kręgosłup),
udało jej się wreszcie skurczyć. Niestety zrobiła to do takiego stopnia, że
była wielkości karła. Dopiero przy asyście Genowefy, w końcu została
przygarbioną starszą kobietą.
Zaczęło się najfajniejsze, to znaczy
makijaż, który musiał być kiczowaty. Dagmara pomalowała usta a la mim, Arleta
zaczerpnęła inspirację z Wiktorii, wyjeżdżając szminką poza wargi. Dagmara
dokleiła sobie krzaczaste brwi a Arleta zmieniła odcień zębów na żółty. Obie
pomalowały paznokcie na ciemne kolory, ale żadna nie odważyła się założyć
sztucznych trójkątnych. Było przy tym wiele zabawy, szczególnie gdy zobaczył je
Kasper i także zapragnął siebie lekko zmienić. Po różnych szalonych pomysłach,
dokleił sobie sztuczny wąsik i wygrzebał z szafy powłóczystą pelerynę.
Hej,
OdpowiedzUsuńTo mój pierwszy komentarz, bo miałam kłopoty z kompem. Przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę Ci powiedzieć, że masz OGROMNY talent. Potrafisz trzymać czytelnika w napięciu i nie wyjawiać wszystkich tajemnic na raz.
Co do "Lamiae", wydaje mi się, że Dagmara bardzo się zmieniła podczas pobytu w Kielcach. Przestała obrażać się na wszystkich i zaczęła działać na własną rękę, co pozwoliło jej dowiedzieć się wielu istotnych rzeczy na temat rezydencji, rady itp. Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Opowiadanie KAPITALNE. Życzę Ci dalszych pomysłów i pozdrawiam.
P.S. Będziesz kontynuowała Nemezis?
~Chalize
Dziękuję za przemiły komentarz :)
UsuńTak, kontynuuję go cały czas. Nemezis pojawia się rzadko, ale nie porzucam go. Po prostu nie mam na tyle czasu żeby pojawiał się częściej. Myślę, że następny rozdział dodam w przeciągu tygodnia, co najwyżej dwóch :)
Znalazłam coś, co może Cię zainteresować.
OdpowiedzUsuńhttp://m.youtube.com/watch?v=N2OSd05QaIc
Dziwnym trafem występują w nim Wiktoria i Kacper, a na dodatek Wiktoria pisze pamiętnik...
~Chalize
Co sugerujesz pokazując ten filmik?
UsuńNigdy w życiu nie widziałam tego "serialu". Przyznam, że niejaki zbieg okoliczności co do imion jest, ale to nie zmienia faktu, że opowiadanie nie zostało zaczerpnięte z simsów.
Film znalazłam przez przypadek. Jakoś się złożyło, że go oglądnęłam. Może z nudów? Albo z ciekawości? Sama już nie wiem. Potem zauważyłam, że występują w nim Kacper i Wiktoria, która pisze pamiętnik i spodziewa się śmierci. Zaczęłam się zastanawiać, czy to zbieg okoliczności i czy Twoje opowiadanie ma coś wspólnego z tym filmem. Rozważałam nawet możliwość, że ten serial jest Twojego autorstwa, ale chyba nie zniżyłabyś się do takiego poziomu... Oglądnęłam jeszcze kilka odcinków, żeby dowiedzieć się więcej, ale jedyne czego się dowiedziałam, to to, że zmarnowałam 30 minut mojego życia na oglądanie jakichś głupot. Jestem fanką simsów, ale kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy wrzucają na YT takie (nie wiem jak to nazwać-głupoty?).
UsuńJa również nie rozumiem takich ludzi i chyba już nie zrozumiem :) Ale zapewniam, że podobieństwo imion (u mnie występuje Kasper) to czysty zbieg okoliczności.
UsuńLamiae zostało już napisane ponad trzy lata temu :)
Naprawdę świetny rozdział. Jak Ty wpadasz na tak dobre pomysły? XD
OdpowiedzUsuńJak widać magia może okazać się dobrą zabawą (czasami).
Czekam na następny rozdział, życzę weny i pozdrawiam. :)
Jeżeli chodzi o pomysły - od zawsze mam głowę pełną wyobraźni :)
UsuńSuper, bardzo mi się podoba:)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się następnego rozdziału i przeznaczonego Dagmary.
Dziękuję, zapraszam na kolejny rozdział :)
UsuńTak naprawdę chłopak przeznaczony Dadze nie musi tak wyglądać jak ona sobie wyobraża. Może być przemieniony, zmienić wygląd, pofarbować się ;-)
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam Sandrę. Ja wiem, że ona jest wredna, bezczelna, itd, ale jest taka inna, takie przeciwieństwo Dagi, i jest jej na tyle niewiele, że mnie niezmiernie fascynuje.
Właśnie do mnie dotarło, że gdybyś wyjustowała tekst, to byłoby już zupełnie idealnie i przejrzyście. Treść tego opowiadania czyta się niemal tak jak książkę, a w sumie często lepiej i sprawniej niż niejedną książką,
Rozumiem, że czarownice przebierają się za takie czarownice z bajek, tak? Nie ma to jak oszpecić się by stać się czarownicą z prawdziwego zdarzenia. To nietypowy zabieg, którego bym się nie spodziewał.
"Alan nie potrafi się bawić" - padłem przy tym xD
A więc wygląd podobny, a charakter inny - przeznaczenie. Albo jest tak, albo Alan nie jest przeznaczony Arlecie i chce uchronić zupełnie kogoś innego od śmierci, a Arlety się pozbyć.
Jaka dyskryminacja! Chłopacy mają wiedzę od kołyski, a dziewczynki tak trochę traktuje się po macoszemu. Cóż najwidoczniej świat się aż tak bardzo nie zmienił i pomimo XXI wieku... haha. Jestem lekkim szowinistą więc taki zabieg mnie jakoś szczególnie nie razi, ale znam takich, co by ci za taki zabieg objechali od braku "solidarności jajników" albo czegoś równie głupiego.
Czyli odnowić też się da?
Czyli panowie nie uciekają przed 12 w nocy bo się tak nie przebierają? Kolejna dyskryminacja.
Dobrze, że Kasper zaczyna się bawić. Szkoda by było gdyby tak całe życie cierpiał i chodził smutaśny.
Niestety na początku mogłam justować w Lamiae (w Nemezis dalej mogę), a potem coś się popsuło i gdy teraz wyjustuję tekst, akapity jeżdżą mi w cały świat. Tego już nie zmienię bo próbowałam nie raz :(
UsuńTak, lekka dyskryminacja jest u mnie widoczna :)