OPOWIEŚĆ
Nagle, uderzył w
nią ten zapach – nie rdzy, jak sądziła, tylko krwi. Jeszcze raz spojrzała na
dłoń. Krew, która na niej zalegała nie należała do niej. A jednak, wyglądała na
świeżą, jakby rana, która spowodowała jej upływ dopiero co została siłą
otwarta.
Kapanie… Rozejrzawszy się,
dziewczyna zauważyła na podłodze czerwone plamy krwi. Ten obraz wystraszył ją,
nie miała pojęcia, iż tak to będzie wyglądało, że właśnie posoka skrywana jest pod rezydencją. Powoli, zaczęła podchodzić do lekko oświetlonego
pomieszczenia, którego określiła mianem lochu ze świecami.
Faktycznie, przypominał on loch.
Jedynym źródłem światła był stary żyrandol o fikuśnym kształcie zawieszony na
suficie, gdzie tliły się ostatnie płomienie świec. Gdzieniegdzie, do ścian, przykute zostały grube łańcuchy, które złowieszczo obijały się o siebie, mimo,
iż w pomieszczeniu nie było wentylacji i żaden przeciąg nie mógł ich poruszyć.
Wyglądały jakby bawiły się nimi niewidzialne ręce dzieci, trącając je co parę
sekund, gdy tylko do nich wracały. Zapachy wilgoci, krwi i pleśni przeżarły się
i tylko siłą woli dziewczyna powstrzymywała się od zatkania nosa ręką.
Na samym środku pomieszczenia, pod
żyrandolem, stała na piedestale księga oprawiona twardą okładką. Podchodząc do
niej, Dagmara poczuła jakieś ciepło, które rozniosło się po całym jej
zmarzniętym ciele. To było niesamowite uczucie, ten ogień, który żarzył się pod
sufitem, jakby przelał się na nią. Jej włosy i ubrania, choć wciąż mokre, były
dla niej suche. Nic ją już nie bolało, mimo, iż na jej rękach widziała rany - żadnej nie odczuwała. Ból głowy, kręgosłupa, wszystko to minęło w przeciągu
paru mikrosekund. Głód, który od jakiegoś czasu odczuwała, zamienił się w
dostatek a dzięki oczom, które jej już nie łzawiły, widziała wszystko nadto
przejrzyście. Jej ciało zostało uwolnione od wszystkiego, co przeżyła w
tunelach. Czuła się tak, jakby nigdy do nich nie weszła, jak gdyby tonięcie,
kolce, ciężar nigdy nie miały miejsca; niczym wymysł jej chorej wyobraźni.
Krawat położył się obok piedestału i
zaczął lizać łapę. To był chyba znak, aby spojrzała na księgę. Jednak zanim to
uczyniła, dobiegł ją znany głos. Przez ten głos, sama omal nie wyzionęła ducha,
miała wrażenie, że to kot przemówił, bo nie spodziewała się tu zastać
kogokolwiek innego. Podskoczyła w miejscu, słysząc:
- Przynajmniej nic ci się nie stało.
Widok jej babci w takim miejscu
wywołał u niej i radość (teraz na pewno się stąd wydostanie) i złość (z powodu
słów babci). Słowa wypowiedziane przez Genowefę były bowiem niczym sączący się
do jej serca jad. Czyżby rany, które widziała babcia na ciele Dagmary, były
zupełnie niczym? Czyżby nie dało się temu zapobiec?
- Nie musiałabym tu być, gdybyś była
ze mną szczera, babciu – postanowiła być bezczelna. Tylko w ten sposób mogła
poznać prawdziwe intencje jej przodka.
- Prawda, nie byłam z tobą szczera –
przyznała Genowefa, podchodząc do księgi zanim zrobiła to jej wnuczka. Dagmara
zauważyła, iż babcia musiała dopiero tu przybyć, była ubrana w pelerynę
podróżną, która sięgała jej do łydek. – Jednakże, miałaś wszystkiego dowiedzieć
się w swoim czasie.
- Jestem ciekawska – skwitowała
dziewczyna, wzruszając ramionami. Każdy, kto ją zna wie, że nienawidzi
tajemnic. To nie jest jej wina, że babcia nie należy do tej garstki osób.
- Nie, ty jesteś wścibska – rzekła
kąśliwie Genowefa, przez co Dagmarze zrobiło się przykro. Mieszkała w
rezydencji parę miesięcy, a jej babci nie przyszło do głowy, że łącząc fakty,
które poznała, pojawiało się coraz więcej nowych tematów, coraz więcej pytań,
coraz więcej wątpliwości. To było oczywiste, iż któregoś dnia nie wytrzyma; że
mogła albo poznać prawdę na własną rękę, albo równie dobrze spakować się i
wynieść z domu. Przed wypełnieniem drugiej opcji, dała szansę tej pierwszej.
Widocznie, niesłusznie.
- Każda z dziewczyn poznaje prawdę
we właściwym dla siebie czasie. Sądziłam, że czas będzie po mojej stronie, ale
nie udało mi się go oszukać. Pomyliłam się – wyglądała, jakby naprawdę ją to
zmartwiło. Dagmara po raz pierwszy słyszała, jak jej babcia przyznaje się do
błędu.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie
szukać? – zapytała już grzecznie. Mimo, iż w środku niej gotowało się od ilości
pytań, które chciała zadać, nie dała tego po sobie poznać.
- Kasper dał mi znać, że zniknęłaś.
Kiedy tylko zorientował się, że cię nie ma, wysłał do ciebie Krawata.
Obie jednocześnie spojrzały na kota,
który leżał na łapkach, sennie przymrużając oczka.
- Kim on jest? – dziewczyna zadała
pytanie, na co jej babcia przeniosła zdumiony wzrok ze zwierzaka na wnuczkę.
- Kotem, a kim ma być?
Szatynka pokiwała głową z
niedowierzaniem, znowu usłyszała kłamstwo. Żaden normalny kot nie umiałby
materializować się w potrzebie lub na polecenie.
- Jakoś ciężko mi uwierzyć w wersję,
że jest tylko kotem – wycedziła przez
zęby.
- Fakt, różni się od innych
pobratymców – przyznała Genowefa. – Nie jest jednak żadnym nadprzyrodzonym
zwierzakiem. Tak jak ci mówiłam, znalazłam go jakiś czas temu, ale to z
Kasperem ma największy kontakt. Jego słucha. Z nim się bawi. Ma doskonały zmysł
orientacyjny i potrafi wyczuć uczucia jakie targają ludźmi. Jak widzisz, to nie
jest nic, czego nie potrafi dokonać zwykły dachowiec. On jednakże jest o tyle
rzadką odmianą kota bo wszystkie wymienione cechy ma spotęgowane, dlatego nie
potrafiłby żyć z dala od ludzi. W przeszłości takie koty uczono wykonywać
najróżniejszych rzeczy, z mniejszym, lub większym skutkiem.
Dagmara wciąż niewiele z tego
rozumiała. Jedyne, co kołatało jej się po głowie, to myśl, iż Kasper przysłał
do niej swojego pupilka, a ten go posłuchał, znalazł ją i doprowadził do
wyznaczonego miejsca. Po raz wtórny zerknęła na Krawata. Dalej twierdziła, że
było coś z nim nie tak.
- Przejdźmy jednak do tego
pomieszczenia – rzekła babcia, wyrywając ją z myśli o zwierzęciu. – Bo po to tu
przyszłaś, zgadza się? – mimo, iż było to pytanie retoryczne, żwawo przytaknęła
głową, by Genowefa nie miała wątpliwości, że dalej pragnęła odkryć prawdę
dotyczącą tej rezydencji. – Księga, którą tu widzisz, jest przeze mnie bardzo
chroniona – zaczęła i choć Dagmara parsknęła na znak, że raczej to już wie, bo niełatwo
było ją znaleźć, uważnie nasłuchiwała dalej. – Zawiera ona dawne dzieje,
opisy, ingrediencje i słowa, które są w naszej rodzinie przekazywane z
pokolenia na pokolenie. Jednym z nich jest niewątpliwie opis rzeźb, które
widziałaś na drzwiach do tego pomieszczenia.
Nie to ją interesowało. Była ciekawa
krwi, którą miała na rękach, tajemniczych morderstw i zgromadzenia, ale dalej
słuchała, łudząc się, iż jej babcia dotrze i do tego w swojej opowieści.
- Miało to miejsce na początku
szesnastego wieku na pograniczu ziem dwóch połączonych państw. W ówczesnym
Królestwie Polskim pewna hrabianka powiła w zamku dziewczynkę o pięknych,
błękitnych oczach. Przyszło jej to w wielkich męczarniach, nieodzowną pomoc
miała sprawować wtedy jej wierna służka, która nie praktykowała leczenia
tradycyjnymi metodami. Tamtejsza medycyna bywała jeszcze prymitywna, opierała
się na zasadzie zmniejszenia humoru poprzez spuszczenie z chorego nadmiaru
krwi. Ona zastępowała je ziołami, które zbierała w lesie, co podobało się
hrabiance. W istocie, zielarka leczyła nimi wszelkiego rodzaju choroby, od
grypy po dżumę – Genowefa zrobiła krótką pauzę. Spojrzała na księgę, jakby
miała tam napisaną resztę opowieści. – W tym samym roku, w odległości zaledwie
paru kilometrów, na ziemi Wielkiego Księstwa Litewskiego w rodzinie magnackiej,
na zamku, urodził się chłopiec. Te dwie rodziny szlacheckie były blisko ze sobą
skoligacone od czasu Unii w Krewie; nic więc dziwnego, że dzieci od małego były
przeznaczone by być razem. Były nawet fizycznie do siebie podobne – te same
włosy, ten sam odcień skór, te same oczy. Z wyjątkiem jednego. Chłopiec był
postawny a dziewczynka wątła. Różnili się też charakterem. Dziewczynka była
wrażliwa, łatwo przywiązywała się do rzeczy i ludzi, podczas gdy chłopiec
wychowywany był na silnego, dzielnego rycerza. Nigdy nie płakał. Płakanie było
ujmą dla mężczyzny. Zdarzyło się pewnego, zimowego dnia, że na te dwa majątki
najechał Zakon Krzyżacki. Choć rycerzy było niewielu, zdołali podbić najpierw
jeden zamek, potem drugi, który był niedaleko oddalony, zabijając każdego, kogo
spotkali na drodze. Rodzicielka dziewczynki, czując zbliżające się zagrożenie,
ukryła kilkuletnie dziecko wraz z zielarką i piastunką w tunelach pod zamkiem.
Chłopiec także przeżył, ale tylko dlatego, iż Zakon przeoczył chłopca, który
schował się za szafą. Nie ruszając się ze strachu nie jadł nic przez dwa dni i
noce. Dwa dni i dwie noce Zakon Krzyżacki biesiadował. Trzeciego dnia na zamek
przyjechał chrzestny chłopca wraz z kamratami. Wypłoszyli oni tych paru
rycerzy, a chłopca przygarnęli. Przez lata dzieci się nie widziały. Chłopiec
dorósł na zamku, dziewczynka w chatce, na skraju lasu, gdzie pomagała zielarce.
Nie pamiętała wiele z czasów swojego wczesnego dzieciństwa. Nic nie wiedziała o
rodowitych korzeniach, piastunka umarła bowiem jeszcze zanim dziewczynka
nauczyła się dobrze mówić a zielarka wmówiła jej potem, iż była jej babką.
- To brzmi jak bajka, pewnie zaraz
się w sobie zakochają i będą żyli długo i szczęśliwie – przerwała Dagmara,
marszcząc czoło. Babcia spojrzała na nią jak gdyby właśnie przypomniała sobie,
że tu jest.
- To nie bajka – mruknęła sucho,
kontynuując. – I choć po trzynastu latach dzieci w końcu się spotkały w lesie,
nic potem bajki nie przypominało.
- Dobrze, już nie przeszkadzam –
powiedziała Dagmara, kucając obok Krawata, który wyciągnął się, aby go
pogłaskała.
- Panicz wyjechał raz na polowanie,
a dziewczyna poszła sama nazbierać ziół, jak zaleciła jej podszyta babka.
Goniąc za sarną, młodzieniec oddał strzał i niechybnie trafiła ona w bok młodą
zielareczkę. Nie był to wielki uraz, ale z chwilą, gdy kula dotknęła
dziewczynę, mężczyzna także poczuł tępą boleść. Widząc, co uczynił, z rwącym
bólem zabrał dziewczynę na zamek, gdzie zajęli się nią miejscowi lekarze. Omal
nie umarła przez ranę; ostatkami sił kazała wezwać swoją babkę. Młodzieniec
także coraz gorzej się czuł a jako, że na zamku nie było wuja ze świtą, polecił
wykonać życzenie konającej. Zielarka szybko wyleczyła dziewczynę i rozpoznała
młodzieńca z sąsiedniego zamku. Chciała zabrać ze sobą podszytą wnuczkę, ale
jako, że i młodzieniec odzyskał siły nie pozwolił jej na to. Oczywiście
spodobała mu się śliczna rówieśniczka i nie chciał jej stracić. Dziewczynie
młodzieniec też nie pozostał obojętny, całymi dniami rozprawiali na zamku i
wciąż nie mieli siebie dosyć. Zielarka jednak znalazła w owym wypadku, które
połączyło nastolatków, czyhające zagrożenie, dlatego pewnej nocy upiła
młodzieńca napojem i zmusiła dziewczynę do ucieczki pod osłoną ciemności.
Dagmara przestała głaskać Krawata.
Musiała przyznać, iż opowieść coraz bardziej ją wciągała.
- Nie wróciły już nigdy do chatki
pod lasem. Tułały się od jednego miejsca do drugiego, w każdym ucząc się czegoś
nowego. Musisz wiedzieć, że zdolności zielarki w medycynie były aż zanadto
skuteczne. Nawet wykształcony człowiek nie byłby w stanie wyleczyć niektórych
przypadków, z jakimi radziła sobie zielarka. To one zapewniały kobietom
pożywienie i niekiedy nocleg. Owego rzemiosła zaczęła uczyć się i dziewczyna
pod czujnym okiem podszytej babki. Miała rok by go opanować. W tym samym czasie
młodzieniec nie mógł sobie znaleźć miejsca na zamku. Kiedy się ocknął
następnego dnia po ucieczce kobiet, od razu zlecił przeszukanie lasu i mocno
się zezłościł dowiedziawszy się, iż pewna chatka na skraju była pusta. Uznał to
za zniewagę i niewdzięczność ze strony kobiet, które upiły go i ograbiły, bo
staruszka faktycznie zabrała trochę złota na przeżycie. Na zamek wrócił w końcu
jego chrzestny z kamratami. Młodzieniec opowiedział całą historię, nie
pomijając szczegółów. Może gdyby zostawił parę informacji tylko dla siebie, do
tragedii by nie doszło. A tak, mężczyźni zainteresowani faktem, iż oboje
nastolatkowie odczuwali w tym samym czasie ranę po strzale, udali się na
naradę. Rada, którą utworzyli przetrwała do dziś dnia, czego pewnie sama się
domyśliłaś.
Faktycznie, z chwilą, gdy jej babka
napomknęła o naradzie, od razu przeszło jej przez myśl zbyt duże
prawdopodobieństwo słowne.
- Ustalili oni, że za wszelką cenę
odnajdą dziewczynę, powołując do tego nowych członków, których nazwali
Zgromadzeniem. Wuj i zarazem ojciec chrzestny młodzieńca podżegał go w tym
czasie, wmawiając mu, iż kobiety mieszkające na skraju lasu i zajmujące się
zielarstwem to czarownice, o których mówiono coraz więcej w tamtych dniach.
Wiek XV i XVI były to niestety krwawe okresy w dziejach procesów o czasy. Wuj
przytaczał mężczyźnie cytaty z Młota Czarownic, udowadniając mu, że upojenie,
którego doznał, było spowodowane szatańskim sztuczkami. Mówił, iż dziewczyna
omamiła go używając zaklęć i wzywając diabelskie siły nieczyste.
- Ale to nieprawda – zaperzyła się
dziewczyna. Czekała, aż babcia potwierdzi to, co przed chwilą z taką pewnością
powiedziała. – Babciu?
- Dziewczyna faktycznie nie miała
wtedy pojęcia o rzemiośle podszytej babci. Dowiedziała się wszystkiego w swoim
czasie, po ucieczce, wraz z siedemnastymi urodzinami.
- Jakim rzemiośle? Naprawdę była
czarownicą? – zaśmiała się Dagmara. W głowie jej się nie mieściło o czym
rozmawiała z babcią.
- Starsza zielarka posiadała
zdolności, jakimi nie może pochwalić się przeciętny człowiek – odparła babcia,
bez cienia jakiejkolwiek kpiny. – Leczyła ze śpiączki, ludzi śmiertelnie
rannych na wojnach, to była dziedzina w której potrafiła zdziałać cuda. To ona
sprawiła, że baronowa z córką nie umarły podczas porodu. Można powiedzieć, że
była matką chrzestną tego dziecka, dlatego traktowała ją jak wnuczkę. Był też
inny powód.
- Chwila – wtrąciła się szatynka,
kręcąc przecząco głową. – Ja w to nie wierzę. Może była świetną znachorką?
- Ale jakiego Dagmaro chcesz jeszcze
dowodu, że magia istnieje? – zapytała babcia, już lekko poirytowana słowami
wnuczki. – Mam podnieść książkę nie używając rąk? – w chwili gdy tylko wymówiła
słowa, książka zaczęła podnosić się do góry. Dagmara wytrzeszczyła oczy.
Książka lewitowała naprawdę, podrygując lekko w górze. Babcia dodała:
- Czy wolisz, żeby się zamknęła? –
książka opadła na piedestał, zatrzaskując się głośno. – Chcesz, żeby zgasło
światło? – przytłumione świece zamigotały nad nią, po czym wszystkie, jedna po
drugiej zgasły. Natychmiast zrobiło się ciemno i mrocznie. Miała wrażenie jakby
po jej ciele przebiegało stado mrówek. Odebrało jej mowę po tym niewielkim
pokazie możliwości jej babci. – Mówisz, że to niemożliwe – znów przemówiła jej
babcia, jej głos wydawał się już nieobecny i daleki. – A stawiłaś czoło tylu
namacalnym dowodom w rezydencji. Alan, przemieniający kolor twoich włosów,
Mikołaj w pociągu, pamiętnik, który skrywa swe wpisy.
Dagmara wystraszyła się. Nie tego,
że nie miała pojęcia skąd babcia to wszystko wiedziała, choć przeszło jej przez
myśl, że była omnibusem… Przestraszyła się faktu, iż to, co odpychała gdzieś
głęboko, to ziarenko wątpliwości co do otaczającego ją świata stało się jej
rzeczywistością. Przywołała z pamięci parę zdań, które pamiętała z drugiego
wpisu Wiktorii, kiedy i ona dowiedziała się prawdy: „Postawiona jeszcze wczoraj
przeze mnie teza jakoby świat się zmienił, dzisiaj zatarła się w nicość. To nie
świat się zmienił, to ja odkryłam jego cząstkę. Istnieją (…) przymiotniki
ludzki i nieludzki. Ludzkie to wszystko to, co pochodzi od społeczeństwa, co
mężczyźni i kobiety wymyślali od wieków; czego stali się stworzycielami.
Nieludzkie zaś, to nadnaturalne, co dawno temu inny Stworzyciel wykreował. To
nie tylko Ziemia. Są to moce, o których Ci ludzcy nie słyszeli i co przed nimi
jest chronione od tych samych wieków.”
- Jaki był inny powód? – zapytała
babcię, pokazując jak uważnie ją słuchała. Na razie pragnęła przyswoić całą
opowieść, rozmyślanie o magii zostawiła sobie na potem, na długie godziny w
samotności, w swoim pokoju.
Genowefa zdziwiła się, że Dagmara
przeszła tak szybko znów do historii dwojga młodych. Wydawało jej się, iż
wnuczka będzie wolała dowiedzieć się więcej, teraz, kiedy prawda wyszła na jaw.
- Zielarka wyczuwała drzemiące
jeszcze w łonie matki moce dziecka. Wiedziała, że siła, którą odczuwa, nie
będzie miała sobie równych, że nienarodzone dziecko będzie potężniejsze od niej
i od osób jej podobnych.
- To było ich więcej? – bąknęła
Dagmara, ale wystarczył tylko jeden rzut oka na twarz babci, żeby odpowiedziała
sobie sama. – Oczywiście, że było.
- Rada jednakże również wiedziała,
iż dziewczyna będzie silna. W przeciwnym razie ból, który odczuła nie
przeszedłby na młodzieńca podczas incydentu w lesie. Chcieli doprowadzić do
kolejnego spotkania pomiędzy nastolatkami. Ich założenie było takie, że
młodzieniec musi odebrać jej moce, póki ona nie zacznie ich używać. W
przeciwnym razie bez trudu uda jej się go pokonać.
- Jak można odebrać moc? – zapytała
szatynka. Genowefa spojrzała na nią, jakby to właśnie ona zadała to pytanie, a
nie na odwrót. Czekała, aż Dagmara sama wymyśli odpowiedź.
Myślała nad nim. Myślała nad dwoma
przypadkami, które poznała. Nad śmiercią Wiktorii i nad śmiercią chłopaka
Sandry. W obu przypadkach to nie chłopak zabijał dziewczynę, raz była to
Sandra, raz Rada, ale oba przypadki łączyła śmierć.
- Musiał ją zabić, aby pozyskać jej
moc, prawda? – Genowefa przytaknęła.
- I to dokładnie w jej osiemnaste
urodziny – dodała. – Po tym czasie dziewczyna zyskuje pełnoletniość, od tego
momentu więź łącząca nastolatków zostaje przerwana. Gdy przekracza tą granicę,
moce zostają przy niej, nawet gdyby ktoś usiłował ją zabić, dlatego też po tym
czasie dziewczyna zwykle staje się bezużyteczna i dlatego Rada pozwala jej
przeżyć – Dagmara zauważyła, że ostatnie zdanie nie odnosiło się do owej
dziewczyny z opowieści.
- Tak było z Sandrą – szatynka
przywołała zdarzenie z zeszłego roku, kiedy to podobno Sandra zabiła swojego
chłopaka.
- Tak, Sandrze udało się przeżyć,
choć miała więcej szczęścia niż rozumu – skwitowała babcia. Wpatrywała się w
księgę, co chwila przewracając strony i mrucząc pod nosem jakieś nieznane jej
łacińskie sekwencje.
- A co z Wiktorią? – nie bardzo
obchodziła ją historia jak Sandra zamordowała byłego. O wiele bardziej
interesujący był dla niej przypadek Wiktorii, którą to polubił jej oprawca.
- Wiktoria miała z kolei pecha.
Kasper postanowił jej nie zabijać i doniósł o tym głośno ludziom, którym nie
powinien, bo całej Radzie. Nie mogli pozwolić na rebelię, więc dali mu nauczkę
poprzez dokonanie tego, czego on nie chciał. Tak jak powiedziałam, z zasady,
przekroczenie osiemnastki uwalnia dziewczynę, Kasper wciąż łudzi się, że gdyby
nie wyszli wtedy z chatki, w której ukrywali się cały dzień, nie doszłoby do
jej śmierci. Może tak myśleć, może na tym koncentrować złość, ale moim zdaniem
i tak by ją zabili. Tu nie chodziło o nią, chodziło o pokazanie wyższości.
- Masz mu to za złe?
- Wiktoria była moją podopieczną.
Byłam na niego zła, ale Wiktoria rozmawiała ze mną o ewentualnej śmierci i
mówiła, że kiedy stanie się najgorsze, muszę pomóc Kasprowi, bo inaczej nie
upora się z tym sam. Pamiętaj, iż Kasper długo drążył do naszego małego
środowiska, długo nie mogłam mu zaufać. Kiedy powiedział Radzie, że nie zabije
Wiktorii, wciąż nie byłam go pewna, myślałam, że obrał taką taktykę. Ale on
chyba naprawdę myślał, iż dadzą im spokój.
Dagmara przytaknęła. Jeżeli czegoś w
życiu była pewna, to tego, iż Kasper szczerze żałował, że sprawa Wiktorii
potoczyła się w taki, a nie inny sposób.
- Czy Kasper jest bezpieczny?
Genowefa nie odpowiedziała od razu.
Po chwili, jakby rozmyślając nad każdym słowem, zaczęła z wolna:
- W rezydencji tak. Sądzę, że Rada
kiedyś, ostatecznie będzie próbowała go zabić, ale ich uwaga skupia się obecnie gdzie indziej.
Dagmara pokiwała głową. To samo
powiedział jej kiedyś Alan.
- Co stało się z dziewczyną z
opowieści? – wciąż nie poznała reszty historii.
- Rada łatwo odnalazła kobiety –
odparła Genowefa z rozrzewnieniem. – Zielarka zarabiała pieniądze poprzez
leczenie, nic więc dziwnego, iż zostawiała za sobą łatwy od odnalezienia trop.
Młodzieniec miał za zadanie udawać. Udawać, że nie czuł się zraniony, iż nie
wiedział nic o mocy ukochanej i że one go nie obchodziły. Podjudzony słowami
wuja był pewien, że dziewczyna jest czarownicą i złodziejką. Ona oczywiście tym
razem nie wspomniała zielarce, że spotykali się na targu. Nie chciała znów
uciekać, nie chciała go zostawić.
- Nie wiedziała, że będzie chciał ją
zabić? – szatynka nie mogła zrozumieć, dlaczego pomimo zagrożenia dalej
spotykała się z chłopakiem.
- Nie, ani zielarka tego nie wiedziała,
ani dziewczyna. Nikt nie mógł więc jej ostrzec. Rada testowała nowy sposób na
pozyskanie mocy, dotychczas próbowali małżeństwa i kontaktu fizycznego. Chłopak
okłamał dziewczynę, że chce spędzić z nią życie, co zresztą nie było do końca
fałszem, skoro po jakimś czasie znów zaczęły w nim odżywać stare uczucia. Te
uczucia pojawiły się, pomimo słów ojca chrzestnego, który ostrzegł go, że na
pewno będzie próbowała omamić go ponownie, że musi być silny, aby to przetrwać.
Na parę dni przed wyznaczonym terminem popełnił ten sam błąd, co Kasper.
Powiedział Radzie, że nie zabije ukochanej, że zamiast tego poprosi ją o rękę.
Członkowie Rady mieli już przygotowaną odpowiedź, spodziewali się, iż coś
takiego może się wydarzyć. Powiedzieli mu przejęci, że musi ją zabić, bo tylko
w ten sposób wypędzi z niej szatana. Wuj wyciągnął z pochwy sztylet i wcisnął
jego rękojeść w dłoń młodzieńca przekonując go, iż używając tylko tego sztyletu
będą prawdziwie wolni. Że sztylet ten jest magiczny, że nie zabije on
dziewczyny, tylko szatana, którego nosi w sobie. Że ją uśpi i że po chwili obudzi się
wolna, a diabeł zniknie już na zawsze. Młodzieniec przez te parę dni
wciąż się wahał, na przemian decydując się i rezygnując z próby wypędzenia siły
nieczystej z jej ciała. Ale stało się coś takiego, co go przekonało. Ostatniego
dnia przed urodzinami pokazała mu czego nauczyła ją babka, nie było to nic
takiego, ale wystarczyło, by zrozumieć, iż jest inna.
- A on nie był? – zapytała
podchwytliwie Dagmara. Pomyślała, iż Alan też użył magii, kiedy zmienił jej
kolor włosów. Ów młodzieniec musiał posiadać moce.
- Dobre spostrzeżenie – pochwaliła
ją Genowefa, kiwając głową z uznaniem. – Otóż, ktoś potężniejszy w rodzinie
może wstrzymać moce w drugiej osobie, jeśli jest z nią spokrewniony poprzez
więzy krwi. Wuj i zarazem ojciec chrzestny młodzieńca musiał to zrobić, by ten
niczego nie podejrzewał, aby magia dziewczyny przeraziła go. Gdyby byli tacy
sami plan chrzestnego ewidentnie by nie zadziałał.
- Zrobił to? – przełknęła głośno
ślinę, czując jak zaczęła się denerwować. – Zabił ją?
- Tak – odparła Genowefa.
Fajne opowiadanie. Ciekawie opisujesz to wszystko, takim sam nie wiem.. starym pismem? Bardzo mnie zaciekawiłaś. Zapraszam do siebie w wolnej chwili. :D
OdpowiedzUsuńhttp://ktokolwiekuratujenas.blogspot.com/
Dziękuję za komentarz, na pewno wpadnę :)
UsuńRobi się coraz mroczniej i coraz ciekawiej!
OdpowiedzUsuńWreszcie Genowefa przyznała się, że jest czarownicą :D Ciekawe kiedy objawią się moce Dagmary, oby juz wkrótce bo chciałabym poczytać o czarach.
Nie bardzo rozumiem o co chodzi z tą parką z opowieści, a dokładniej jaki mają oni związek z Dagmarą, licze na to że dowiem się w następnym rozdziale.
Świetnie, oby tak dalej.
Cass
Tak, dowiesz się tego w następnym rozdziale :)
UsuńTeraz zaczynam rozumieć. Wszystko bardzo do siebie pasuje i składa się w logiczną całość.
OdpowiedzUsuńOpowieść z przeszłości o dziewczynce i młodzieńcu wspaniała.
Tylko pozostaje pytanie kto jest przeznaczony Dagmarze? Alan? Myślę, że Alan jest przeznaczony by zabić Arletę, a nie Dagmarę. Więc może Mikołaj? Albo może pojawi się ktoś inny, nowy?
Ta opowieść o kotach, że kiedyś je uczono różnych rzeczy i wykorzystywano do ich wykonywania jest prawdziwa i ma jakieś potwierdzenie w historii?
Natknęłam się kiedyś na artykuł, w którym wyczytałam, że kiedyś wierzono w magiczne zdolności kotów (chociażby w Egipcie istniał kult kota), także trochę się tym zainspirowałam. Część zatem jest prawdziwa, część wymyśliłam :)
UsuńPrzypisanego Dagmary poznacie w rozdziale 21.
O Egipcie słyszałem jak najbardziej.
UsuńPoznamy go w 21 rozdziale, czyli to znaczy że jeszcze go nie znamy bo do tej pory w opowiadaniu się nie pojawił? Wyczuwam, że masz zamiar wprowadzić nową postać.
Nic nie zdradzę :)
UsuńCudowna opowieśc :)
OdpowiedzUsuńDużo się wyjaśniło, ale pozostaje też kilka pytań. Szczere to byłam zadziwiona, że w owym lochu była jej babcia a nie Alan. Nie wiem co ja z nim mam XD jest mega tajemniczy dla mnie i wydaje się miły i hm... opiekuńczy, chociaż nie oto określenie mi do końca chodzi... Coś podobnego ;P
Fantastyczna opowieść o miłości przepełniona magią :) Lubię To! :P
Na Anioła!!! Nie wiem już co mam jeszcze napisać a nie będę co chwila powtarzała, że mi się bardzo podoba ;D
Pisałam dziś rozdział o przeszłości i chyba wena nawet komentarze ze mnie uszła :c
Jeszcze raz napisze: Wydaje tę powieść jak ją skończysz :D jest cudowna.
I muszę Cię pochwalić za ten właśnie rozdział, ponieważ naprawdę wspaniale przedstawilaś opowieść Genowefy jak i dostosowałaś histryczne fakciki c:
Powiem szczerze pod względem wątków jak i samej tematyki rozdziału ten rozdział podoba mi się najbardziej c;
Nie mogę doczekać się 19 rozdziału ^^
Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny ;)
fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com
Rozdział 18 dodam już dzisiaj, a 19 dopiero za tydzień. Dziękuję za komentarz :)
UsuńA tak miałam być na bieżąco... a choć są wakacje, to mojego czasu jest tak jakby mniej.
OdpowiedzUsuńTak, teraz wszystko składa się w logiczna całość, naprawdę bardzo podoba mi się Twój styl pisania, jeśli o tym jeszcze nie wspomniałam we wcześniejszych komentarzach :)
Lecę czytać następny rozdział. Pozdrawiam.
Dziękuję :)
Usuń