piątek, 12 czerwca 2015

Lamiae: Rozdział 17

OPOWIEŚĆ


Nagle, uderzył w nią ten zapach – nie rdzy, jak sądziła, tylko krwi. Jeszcze raz spojrzała na dłoń. Krew, która na niej zalegała nie należała do niej. A jednak, wyglądała na świeżą, jakby rana, która spowodowała jej upływ dopiero co została siłą otwarta.
            Kapanie… Rozejrzawszy się, dziewczyna zauważyła na podłodze czerwone plamy krwi. Ten obraz wystraszył ją, nie miała pojęcia, iż tak to będzie wyglądało, że właśnie posoka skrywana jest pod rezydencją. Powoli, zaczęła podchodzić do lekko oświetlonego pomieszczenia, którego określiła mianem lochu ze świecami.
            Faktycznie, przypominał on loch. Jedynym źródłem światła był stary żyrandol o fikuśnym kształcie zawieszony na suficie, gdzie tliły się ostatnie płomienie świec. Gdzieniegdzie, do ścian, przykute zostały grube łańcuchy, które złowieszczo obijały się o siebie, mimo, iż w pomieszczeniu nie było wentylacji i żaden przeciąg nie mógł ich poruszyć. Wyglądały jakby bawiły się nimi niewidzialne ręce dzieci, trącając je co parę sekund, gdy tylko do nich wracały. Zapachy wilgoci, krwi i pleśni przeżarły się i tylko siłą woli dziewczyna powstrzymywała się od zatkania nosa ręką.
            Na samym środku pomieszczenia, pod żyrandolem, stała na piedestale księga oprawiona twardą okładką. Podchodząc do niej, Dagmara poczuła jakieś ciepło, które rozniosło się po całym jej zmarzniętym ciele. To było niesamowite uczucie, ten ogień, który żarzył się pod sufitem, jakby przelał się na nią. Jej włosy i ubrania, choć wciąż mokre, były dla niej suche. Nic ją już nie bolało, mimo, iż na jej rękach widziała rany - żadnej nie odczuwała. Ból głowy, kręgosłupa, wszystko to minęło w przeciągu paru mikrosekund. Głód, który od jakiegoś czasu odczuwała, zamienił się w dostatek a dzięki oczom, które jej już nie łzawiły, widziała wszystko nadto przejrzyście. Jej ciało zostało uwolnione od wszystkiego, co przeżyła w tunelach. Czuła się tak, jakby nigdy do nich nie weszła, jak gdyby tonięcie, kolce, ciężar nigdy nie miały miejsca; niczym wymysł jej chorej wyobraźni.
            Krawat położył się obok piedestału i zaczął lizać łapę. To był chyba znak, aby spojrzała na księgę. Jednak zanim to uczyniła, dobiegł ją znany głos. Przez ten głos, sama omal nie wyzionęła ducha, miała wrażenie, że to kot przemówił, bo nie spodziewała się tu zastać kogokolwiek innego. Podskoczyła w miejscu, słysząc:
            - Przynajmniej nic ci się nie stało.
            Widok jej babci w takim miejscu wywołał u niej i radość (teraz na pewno się stąd wydostanie) i złość (z powodu słów babci). Słowa wypowiedziane przez Genowefę były bowiem niczym sączący się do jej serca jad. Czyżby rany, które widziała babcia na ciele Dagmary, były zupełnie niczym? Czyżby nie dało się temu zapobiec?
            - Nie musiałabym tu być, gdybyś była ze mną szczera, babciu – postanowiła być bezczelna. Tylko w ten sposób mogła poznać prawdziwe intencje jej przodka.
            - Prawda, nie byłam z tobą szczera – przyznała Genowefa, podchodząc do księgi zanim zrobiła to jej wnuczka. Dagmara zauważyła, iż babcia musiała dopiero tu przybyć, była ubrana w pelerynę podróżną, która sięgała jej do łydek. – Jednakże, miałaś wszystkiego dowiedzieć się w swoim czasie.
            - Jestem ciekawska – skwitowała dziewczyna, wzruszając ramionami. Każdy, kto ją zna wie, że nienawidzi tajemnic. To nie jest jej wina, że babcia nie należy do tej garstki osób.
            - Nie, ty jesteś wścibska – rzekła kąśliwie Genowefa, przez co Dagmarze zrobiło się przykro. Mieszkała w rezydencji parę miesięcy, a jej babci nie przyszło do głowy, że łącząc fakty, które poznała, pojawiało się coraz więcej nowych tematów, coraz więcej pytań, coraz więcej wątpliwości. To było oczywiste, iż któregoś dnia nie wytrzyma; że mogła albo poznać prawdę na własną rękę, albo równie dobrze spakować się i wynieść z domu. Przed wypełnieniem drugiej opcji, dała szansę tej pierwszej. Widocznie, niesłusznie.
            - Każda z dziewczyn poznaje prawdę we właściwym dla siebie czasie. Sądziłam, że czas będzie po mojej stronie, ale nie udało mi się go oszukać. Pomyliłam się – wyglądała, jakby naprawdę ją to zmartwiło. Dagmara po raz pierwszy słyszała, jak jej babcia przyznaje się do błędu.
            - Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać? – zapytała już grzecznie. Mimo, iż w środku niej gotowało się od ilości pytań, które chciała zadać, nie dała tego po sobie poznać.
            - Kasper dał mi znać, że zniknęłaś. Kiedy tylko zorientował się, że cię nie ma, wysłał do ciebie Krawata.
            Obie jednocześnie spojrzały na kota, który leżał na łapkach, sennie przymrużając oczka.
            - Kim on jest? – dziewczyna zadała pytanie, na co jej babcia przeniosła zdumiony wzrok ze zwierzaka na wnuczkę.
            - Kotem, a kim ma być?
            Szatynka pokiwała głową z niedowierzaniem, znowu usłyszała kłamstwo. Żaden normalny kot nie umiałby materializować się w potrzebie lub na polecenie.
            - Jakoś ciężko mi uwierzyć w wersję, że jest tylko kotem – wycedziła przez zęby.
            - Fakt, różni się od innych pobratymców – przyznała Genowefa. – Nie jest jednak żadnym nadprzyrodzonym zwierzakiem. Tak jak ci mówiłam, znalazłam go jakiś czas temu, ale to z Kasperem ma największy kontakt. Jego słucha. Z nim się bawi. Ma doskonały zmysł orientacyjny i potrafi wyczuć uczucia jakie targają ludźmi. Jak widzisz, to nie jest nic, czego nie potrafi dokonać zwykły dachowiec. On jednakże jest o tyle rzadką odmianą kota bo wszystkie wymienione cechy ma spotęgowane, dlatego nie potrafiłby żyć z dala od ludzi. W przeszłości takie koty uczono wykonywać najróżniejszych rzeczy, z mniejszym, lub większym skutkiem.
            Dagmara wciąż niewiele z tego rozumiała. Jedyne, co kołatało jej się po głowie, to myśl, iż Kasper przysłał do niej swojego pupilka, a ten go posłuchał, znalazł ją i doprowadził do wyznaczonego miejsca. Po raz wtórny zerknęła na Krawata. Dalej twierdziła, że było coś z nim nie tak.
            - Przejdźmy jednak do tego pomieszczenia – rzekła babcia, wyrywając ją z myśli o zwierzęciu. – Bo po to tu przyszłaś, zgadza się? – mimo, iż było to pytanie retoryczne, żwawo przytaknęła głową, by Genowefa nie miała wątpliwości, że dalej pragnęła odkryć prawdę dotyczącą tej rezydencji. – Księga, którą tu widzisz, jest przeze mnie bardzo chroniona – zaczęła i choć Dagmara parsknęła na znak, że raczej to już wie, bo niełatwo było ją znaleźć, uważnie nasłuchiwała dalej. – Zawiera ona dawne dzieje, opisy, ingrediencje i słowa, które są w naszej rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jednym z nich jest niewątpliwie opis rzeźb, które widziałaś na drzwiach do tego pomieszczenia.
            Nie to ją interesowało. Była ciekawa krwi, którą miała na rękach, tajemniczych morderstw i zgromadzenia, ale dalej słuchała, łudząc się, iż jej babcia dotrze i do tego w swojej opowieści.
            - Miało to miejsce na początku szesnastego wieku na pograniczu ziem dwóch połączonych państw. W ówczesnym Królestwie Polskim pewna hrabianka powiła w zamku dziewczynkę o pięknych, błękitnych oczach. Przyszło jej to w wielkich męczarniach, nieodzowną pomoc miała sprawować wtedy jej wierna służka, która nie praktykowała leczenia tradycyjnymi metodami. Tamtejsza medycyna bywała jeszcze prymitywna, opierała się na zasadzie zmniejszenia humoru poprzez spuszczenie z chorego nadmiaru krwi. Ona zastępowała je ziołami, które zbierała w lesie, co podobało się hrabiance. W istocie, zielarka leczyła nimi wszelkiego rodzaju choroby, od grypy po dżumę – Genowefa zrobiła krótką pauzę. Spojrzała na księgę, jakby miała tam napisaną resztę opowieści. – W tym samym roku, w odległości zaledwie paru kilometrów, na ziemi Wielkiego Księstwa Litewskiego w rodzinie magnackiej, na zamku, urodził się chłopiec. Te dwie rodziny szlacheckie były blisko ze sobą skoligacone od czasu Unii w Krewie; nic więc dziwnego, że dzieci od małego były przeznaczone by być razem. Były nawet fizycznie do siebie podobne – te same włosy, ten sam odcień skór, te same oczy. Z wyjątkiem jednego. Chłopiec był postawny a dziewczynka wątła. Różnili się też charakterem. Dziewczynka była wrażliwa, łatwo przywiązywała się do rzeczy i ludzi, podczas gdy chłopiec wychowywany był na silnego, dzielnego rycerza. Nigdy nie płakał. Płakanie było ujmą dla mężczyzny. Zdarzyło się pewnego, zimowego dnia, że na te dwa majątki najechał Zakon Krzyżacki. Choć rycerzy było niewielu, zdołali podbić najpierw jeden zamek, potem drugi, który był niedaleko oddalony, zabijając każdego, kogo spotkali na drodze. Rodzicielka dziewczynki, czując zbliżające się zagrożenie, ukryła kilkuletnie dziecko wraz z zielarką i piastunką w tunelach pod zamkiem. Chłopiec także przeżył, ale tylko dlatego, iż Zakon przeoczył chłopca, który schował się za szafą. Nie ruszając się ze strachu nie jadł nic przez dwa dni i noce. Dwa dni i dwie noce Zakon Krzyżacki biesiadował. Trzeciego dnia na zamek przyjechał chrzestny chłopca wraz z kamratami. Wypłoszyli oni tych paru rycerzy, a chłopca przygarnęli. Przez lata dzieci się nie widziały. Chłopiec dorósł na zamku, dziewczynka w chatce, na skraju lasu, gdzie pomagała zielarce. Nie pamiętała wiele z czasów swojego wczesnego dzieciństwa. Nic nie wiedziała o rodowitych korzeniach, piastunka umarła bowiem jeszcze zanim dziewczynka nauczyła się dobrze mówić a zielarka wmówiła jej potem, iż była jej babką.
            - To brzmi jak bajka, pewnie zaraz się w sobie zakochają i będą żyli długo i szczęśliwie – przerwała Dagmara, marszcząc czoło. Babcia spojrzała na nią jak gdyby właśnie przypomniała sobie, że tu jest.
            - To nie bajka – mruknęła sucho, kontynuując. – I choć po trzynastu latach dzieci w końcu się spotkały w lesie, nic potem bajki nie przypominało.
            - Dobrze, już nie przeszkadzam – powiedziała Dagmara, kucając obok Krawata, który wyciągnął się, aby go pogłaskała.
            - Panicz wyjechał raz na polowanie, a dziewczyna poszła sama nazbierać ziół, jak zaleciła jej podszyta babka. Goniąc za sarną, młodzieniec oddał strzał i niechybnie trafiła ona w bok młodą zielareczkę. Nie był to wielki uraz, ale z chwilą, gdy kula dotknęła dziewczynę, mężczyzna także poczuł tępą boleść. Widząc, co uczynił, z rwącym bólem zabrał dziewczynę na zamek, gdzie zajęli się nią miejscowi lekarze. Omal nie umarła przez ranę; ostatkami sił kazała wezwać swoją babkę. Młodzieniec także coraz gorzej się czuł a jako, że na zamku nie było wuja ze świtą, polecił wykonać życzenie konającej. Zielarka szybko wyleczyła dziewczynę i rozpoznała młodzieńca z sąsiedniego zamku. Chciała zabrać ze sobą podszytą wnuczkę, ale jako, że i młodzieniec odzyskał siły nie pozwolił jej na to. Oczywiście spodobała mu się śliczna rówieśniczka i nie chciał jej stracić. Dziewczynie młodzieniec też nie pozostał obojętny, całymi dniami rozprawiali na zamku i wciąż nie mieli siebie dosyć. Zielarka jednak znalazła w owym wypadku, które połączyło nastolatków, czyhające zagrożenie, dlatego pewnej nocy upiła młodzieńca napojem i zmusiła dziewczynę do ucieczki pod osłoną ciemności.
            Dagmara przestała głaskać Krawata. Musiała przyznać, iż opowieść coraz bardziej ją wciągała.
            - Nie wróciły już nigdy do chatki pod lasem. Tułały się od jednego miejsca do drugiego, w każdym ucząc się czegoś nowego. Musisz wiedzieć, że zdolności zielarki w medycynie były aż zanadto skuteczne. Nawet wykształcony człowiek nie byłby w stanie wyleczyć niektórych przypadków, z jakimi radziła sobie zielarka. To one zapewniały kobietom pożywienie i niekiedy nocleg. Owego rzemiosła zaczęła uczyć się i dziewczyna pod czujnym okiem podszytej babki. Miała rok by go opanować. W tym samym czasie młodzieniec nie mógł sobie znaleźć miejsca na zamku. Kiedy się ocknął następnego dnia po ucieczce kobiet, od razu zlecił przeszukanie lasu i mocno się zezłościł dowiedziawszy się, iż pewna chatka na skraju była pusta. Uznał to za zniewagę i niewdzięczność ze strony kobiet, które upiły go i ograbiły, bo staruszka faktycznie zabrała trochę złota na przeżycie. Na zamek wrócił w końcu jego chrzestny z kamratami. Młodzieniec opowiedział całą historię, nie pomijając szczegółów. Może gdyby zostawił parę informacji tylko dla siebie, do tragedii by nie doszło. A tak, mężczyźni zainteresowani faktem, iż oboje nastolatkowie odczuwali w tym samym czasie ranę po strzale, udali się na naradę. Rada, którą utworzyli przetrwała do dziś dnia, czego pewnie sama się domyśliłaś.
            Faktycznie, z chwilą, gdy jej babka napomknęła o naradzie, od razu przeszło jej przez myśl zbyt duże prawdopodobieństwo słowne.
            - Ustalili oni, że za wszelką cenę odnajdą dziewczynę, powołując do tego nowych członków, których nazwali Zgromadzeniem. Wuj i zarazem ojciec chrzestny młodzieńca podżegał go w tym czasie, wmawiając mu, iż kobiety mieszkające na skraju lasu i zajmujące się zielarstwem to czarownice, o których mówiono coraz więcej w tamtych dniach. Wiek XV i XVI były to niestety krwawe okresy w dziejach procesów o czasy. Wuj przytaczał mężczyźnie cytaty z Młota Czarownic, udowadniając mu, że upojenie, którego doznał, było spowodowane szatańskim sztuczkami. Mówił, iż dziewczyna omamiła go używając zaklęć i wzywając diabelskie siły nieczyste.
            - Ale to nieprawda – zaperzyła się dziewczyna. Czekała, aż babcia potwierdzi to, co przed chwilą z taką pewnością powiedziała. – Babciu?
            - Dziewczyna faktycznie nie miała wtedy pojęcia o rzemiośle podszytej babci. Dowiedziała się wszystkiego w swoim czasie, po ucieczce, wraz z siedemnastymi urodzinami.
            - Jakim rzemiośle? Naprawdę była czarownicą? – zaśmiała się Dagmara. W głowie jej się nie mieściło o czym rozmawiała z babcią.
            - Starsza zielarka posiadała zdolności, jakimi nie może pochwalić się przeciętny człowiek – odparła babcia, bez cienia jakiejkolwiek kpiny. – Leczyła ze śpiączki, ludzi śmiertelnie rannych na wojnach, to była dziedzina w której potrafiła zdziałać cuda. To ona sprawiła, że baronowa z córką nie umarły podczas porodu. Można powiedzieć, że była matką chrzestną tego dziecka, dlatego traktowała ją jak wnuczkę. Był też inny powód.
            - Chwila – wtrąciła się szatynka, kręcąc przecząco głową. – Ja w to nie wierzę. Może była świetną znachorką?
            - Ale jakiego Dagmaro chcesz jeszcze dowodu, że magia istnieje? – zapytała babcia, już lekko poirytowana słowami wnuczki. – Mam podnieść książkę nie używając rąk? – w chwili gdy tylko wymówiła słowa, książka zaczęła podnosić się do góry. Dagmara wytrzeszczyła oczy. Książka lewitowała naprawdę, podrygując lekko w górze. Babcia dodała:
            - Czy wolisz, żeby się zamknęła? – książka opadła na piedestał, zatrzaskując się głośno. – Chcesz, żeby zgasło światło? – przytłumione świece zamigotały nad nią, po czym wszystkie, jedna po drugiej zgasły. Natychmiast zrobiło się ciemno i mrocznie. Miała wrażenie jakby po jej ciele przebiegało stado mrówek. Odebrało jej mowę po tym niewielkim pokazie możliwości jej babci. – Mówisz, że to niemożliwe – znów przemówiła jej babcia, jej głos wydawał się już nieobecny i daleki. – A stawiłaś czoło tylu namacalnym dowodom w rezydencji. Alan, przemieniający kolor twoich włosów, Mikołaj w pociągu, pamiętnik, który skrywa swe wpisy.
            Dagmara wystraszyła się. Nie tego, że nie miała pojęcia skąd babcia to wszystko wiedziała, choć przeszło jej przez myśl, że była omnibusem… Przestraszyła się faktu, iż to, co odpychała gdzieś głęboko, to ziarenko wątpliwości co do otaczającego ją świata stało się jej rzeczywistością. Przywołała z pamięci parę zdań, które pamiętała z drugiego wpisu Wiktorii, kiedy i ona dowiedziała się prawdy: Postawiona jeszcze wczoraj przeze mnie teza jakoby świat się zmienił, dzisiaj zatarła się w nicość. To nie świat się zmienił, to ja odkryłam jego cząstkę. Istnieją (…) przymiotniki ludzki i nieludzki. Ludzkie to wszystko to, co pochodzi od społeczeństwa, co mężczyźni i kobiety wymyślali od wieków; czego stali się stworzycielami. Nieludzkie zaś, to nadnaturalne, co dawno temu inny Stworzyciel wykreował. To nie tylko Ziemia. Są to moce, o których Ci ludzcy nie słyszeli i co przed nimi jest chronione od tych samych wieków.”
            - Jaki był inny powód? – zapytała babcię, pokazując jak uważnie ją słuchała. Na razie pragnęła przyswoić całą opowieść, rozmyślanie o magii zostawiła sobie na potem, na długie godziny w samotności, w swoim pokoju.
            Genowefa zdziwiła się, że Dagmara przeszła tak szybko znów do historii dwojga młodych. Wydawało jej się, iż wnuczka będzie wolała dowiedzieć się więcej, teraz, kiedy prawda wyszła na jaw.
            - Zielarka wyczuwała drzemiące jeszcze w łonie matki moce dziecka. Wiedziała, że siła, którą odczuwa, nie będzie miała sobie równych, że nienarodzone dziecko będzie potężniejsze od niej i od osób jej podobnych.
            - To było ich więcej? – bąknęła Dagmara, ale wystarczył tylko jeden rzut oka na twarz babci, żeby odpowiedziała sobie sama. – Oczywiście, że było.
            - Rada jednakże również wiedziała, iż dziewczyna będzie silna. W przeciwnym razie ból, który odczuła nie przeszedłby na młodzieńca podczas incydentu w lesie. Chcieli doprowadzić do kolejnego spotkania pomiędzy nastolatkami. Ich założenie było takie, że młodzieniec musi odebrać jej moce, póki ona nie zacznie ich używać. W przeciwnym razie bez trudu uda jej się go pokonać.
            - Jak można odebrać moc? – zapytała szatynka. Genowefa spojrzała na nią, jakby to właśnie ona zadała to pytanie, a nie na odwrót. Czekała, aż Dagmara sama wymyśli odpowiedź.
            Myślała nad nim. Myślała nad dwoma przypadkami, które poznała. Nad śmiercią Wiktorii i nad śmiercią chłopaka Sandry. W obu przypadkach to nie chłopak zabijał dziewczynę, raz była to Sandra, raz Rada, ale oba przypadki łączyła śmierć.
            - Musiał ją zabić, aby pozyskać jej moc, prawda? – Genowefa przytaknęła.
            - I to dokładnie w jej osiemnaste urodziny – dodała. – Po tym czasie dziewczyna zyskuje pełnoletniość, od tego momentu więź łącząca nastolatków zostaje przerwana. Gdy przekracza tą granicę, moce zostają przy niej, nawet gdyby ktoś usiłował ją zabić, dlatego też po tym czasie dziewczyna zwykle staje się bezużyteczna i dlatego Rada pozwala jej przeżyć – Dagmara zauważyła, że ostatnie zdanie nie odnosiło się do owej dziewczyny z opowieści.
            - Tak było z Sandrą – szatynka przywołała zdarzenie z zeszłego roku, kiedy to podobno Sandra zabiła swojego chłopaka.
            - Tak, Sandrze udało się przeżyć, choć miała więcej szczęścia niż rozumu – skwitowała babcia. Wpatrywała się w księgę, co chwila przewracając strony i mrucząc pod nosem jakieś nieznane jej łacińskie sekwencje.
            - A co z Wiktorią? – nie bardzo obchodziła ją historia jak Sandra zamordowała byłego. O wiele bardziej interesujący był dla niej przypadek Wiktorii, którą to polubił jej oprawca.
            - Wiktoria miała z kolei pecha. Kasper postanowił jej nie zabijać i doniósł o tym głośno ludziom, którym nie powinien, bo całej Radzie. Nie mogli pozwolić na rebelię, więc dali mu nauczkę poprzez dokonanie tego, czego on nie chciał. Tak jak powiedziałam, z zasady, przekroczenie osiemnastki uwalnia dziewczynę, Kasper wciąż łudzi się, że gdyby nie wyszli wtedy z chatki, w której ukrywali się cały dzień, nie doszłoby do jej śmierci. Może tak myśleć, może na tym koncentrować złość, ale moim zdaniem i tak by ją zabili. Tu nie chodziło o nią, chodziło o pokazanie wyższości.
            - Masz mu to za złe?
            - Wiktoria była moją podopieczną. Byłam na niego zła, ale Wiktoria rozmawiała ze mną o ewentualnej śmierci i mówiła, że kiedy stanie się najgorsze, muszę pomóc Kasprowi, bo inaczej nie upora się z tym sam. Pamiętaj, iż Kasper długo drążył do naszego małego środowiska, długo nie mogłam mu zaufać. Kiedy powiedział Radzie, że nie zabije Wiktorii, wciąż nie byłam go pewna, myślałam, że obrał taką taktykę. Ale on chyba naprawdę myślał, iż dadzą im spokój.
            Dagmara przytaknęła. Jeżeli czegoś w życiu była pewna, to tego, iż Kasper szczerze żałował, że sprawa Wiktorii potoczyła się w taki, a nie inny sposób.
            - Czy Kasper jest bezpieczny?
            Genowefa nie odpowiedziała od razu. Po chwili, jakby rozmyślając nad każdym słowem, zaczęła z wolna:
            - W rezydencji tak. Sądzę, że Rada kiedyś, ostatecznie będzie próbowała go zabić, ale ich uwaga skupia się obecnie gdzie indziej.
            Dagmara pokiwała głową. To samo powiedział jej kiedyś Alan.
            - Co stało się z dziewczyną z opowieści? – wciąż nie poznała reszty historii.
            - Rada łatwo odnalazła kobiety – odparła Genowefa z rozrzewnieniem. – Zielarka zarabiała pieniądze poprzez leczenie, nic więc dziwnego, iż zostawiała za sobą łatwy od odnalezienia trop. Młodzieniec miał za zadanie udawać. Udawać, że nie czuł się zraniony, iż nie wiedział nic o mocy ukochanej i że one go nie obchodziły. Podjudzony słowami wuja był pewien, że dziewczyna jest czarownicą i złodziejką. Ona oczywiście tym razem nie wspomniała zielarce, że spotykali się na targu. Nie chciała znów uciekać, nie chciała go zostawić.
            - Nie wiedziała, że będzie chciał ją zabić? – szatynka nie mogła zrozumieć, dlaczego pomimo zagrożenia dalej spotykała się z chłopakiem.
            - Nie, ani zielarka tego nie wiedziała, ani dziewczyna. Nikt nie mógł więc jej ostrzec. Rada testowała nowy sposób na pozyskanie mocy, dotychczas próbowali małżeństwa i kontaktu fizycznego. Chłopak okłamał dziewczynę, że chce spędzić z nią życie, co zresztą nie było do końca fałszem, skoro po jakimś czasie znów zaczęły w nim odżywać stare uczucia. Te uczucia pojawiły się, pomimo słów ojca chrzestnego, który ostrzegł go, że na pewno będzie próbowała omamić go ponownie, że musi być silny, aby to przetrwać. Na parę dni przed wyznaczonym terminem popełnił ten sam błąd, co Kasper. Powiedział Radzie, że nie zabije ukochanej, że zamiast tego poprosi ją o rękę. Członkowie Rady mieli już przygotowaną odpowiedź, spodziewali się, iż coś takiego może się wydarzyć. Powiedzieli mu przejęci, że musi ją zabić, bo tylko w ten sposób wypędzi z niej szatana. Wuj wyciągnął z pochwy sztylet i wcisnął jego rękojeść w dłoń młodzieńca przekonując go, iż używając tylko tego sztyletu będą prawdziwie wolni. Że sztylet ten jest magiczny, że nie zabije on dziewczyny, tylko szatana, którego nosi w sobie. Że ją uśpi i że po chwili obudzi się wolna, a diabeł zniknie już na zawsze. Młodzieniec przez te parę dni wciąż się wahał, na przemian decydując się i rezygnując z próby wypędzenia siły nieczystej z jej ciała. Ale stało się coś takiego, co go przekonało. Ostatniego dnia przed urodzinami pokazała mu czego nauczyła ją babka, nie było to nic takiego, ale wystarczyło, by zrozumieć, iż jest inna.
            - A on nie był? – zapytała podchwytliwie Dagmara. Pomyślała, iż Alan też użył magii, kiedy zmienił jej kolor włosów. Ów młodzieniec musiał posiadać moce.
            - Dobre spostrzeżenie – pochwaliła ją Genowefa, kiwając głową z uznaniem. – Otóż, ktoś potężniejszy w rodzinie może wstrzymać moce w drugiej osobie, jeśli jest z nią spokrewniony poprzez więzy krwi. Wuj i zarazem ojciec chrzestny młodzieńca musiał to zrobić, by ten niczego nie podejrzewał, aby magia dziewczyny przeraziła go. Gdyby byli tacy sami plan chrzestnego ewidentnie by nie zadziałał. 
            - Zrobił to? – przełknęła głośno ślinę, czując jak zaczęła się denerwować. – Zabił ją?
            - Tak – odparła Genowefa.

12 komentarzy:

  1. Fajne opowiadanie. Ciekawie opisujesz to wszystko, takim sam nie wiem.. starym pismem? Bardzo mnie zaciekawiłaś. Zapraszam do siebie w wolnej chwili. :D

    http://ktokolwiekuratujenas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się coraz mroczniej i coraz ciekawiej!
    Wreszcie Genowefa przyznała się, że jest czarownicą :D Ciekawe kiedy objawią się moce Dagmary, oby juz wkrótce bo chciałabym poczytać o czarach.
    Nie bardzo rozumiem o co chodzi z tą parką z opowieści, a dokładniej jaki mają oni związek z Dagmarą, licze na to że dowiem się w następnym rozdziale.
    Świetnie, oby tak dalej.
    Cass

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz zaczynam rozumieć. Wszystko bardzo do siebie pasuje i składa się w logiczną całość.
    Opowieść z przeszłości o dziewczynce i młodzieńcu wspaniała.
    Tylko pozostaje pytanie kto jest przeznaczony Dagmarze? Alan? Myślę, że Alan jest przeznaczony by zabić Arletę, a nie Dagmarę. Więc może Mikołaj? Albo może pojawi się ktoś inny, nowy?
    Ta opowieść o kotach, że kiedyś je uczono różnych rzeczy i wykorzystywano do ich wykonywania jest prawdziwa i ma jakieś potwierdzenie w historii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natknęłam się kiedyś na artykuł, w którym wyczytałam, że kiedyś wierzono w magiczne zdolności kotów (chociażby w Egipcie istniał kult kota), także trochę się tym zainspirowałam. Część zatem jest prawdziwa, część wymyśliłam :)
      Przypisanego Dagmary poznacie w rozdziale 21.

      Usuń
    2. O Egipcie słyszałem jak najbardziej.
      Poznamy go w 21 rozdziale, czyli to znaczy że jeszcze go nie znamy bo do tej pory w opowiadaniu się nie pojawił? Wyczuwam, że masz zamiar wprowadzić nową postać.

      Usuń
  4. Cudowna opowieśc :)
    Dużo się wyjaśniło, ale pozostaje też kilka pytań. Szczere to byłam zadziwiona, że w owym lochu była jej babcia a nie Alan. Nie wiem co ja z nim mam XD jest mega tajemniczy dla mnie i wydaje się miły i hm... opiekuńczy, chociaż nie oto określenie mi do końca chodzi... Coś podobnego ;P
    Fantastyczna opowieść o miłości przepełniona magią :) Lubię To! :P
    Na Anioła!!! Nie wiem już co mam jeszcze napisać a nie będę co chwila powtarzała, że mi się bardzo podoba ;D
    Pisałam dziś rozdział o przeszłości i chyba wena nawet komentarze ze mnie uszła :c
    Jeszcze raz napisze: Wydaje tę powieść jak ją skończysz :D jest cudowna.
    I muszę Cię pochwalić za ten właśnie rozdział, ponieważ naprawdę wspaniale przedstawilaś opowieść Genowefy jak i dostosowałaś histryczne fakciki c:
    Powiem szczerze pod względem wątków jak i samej tematyki rozdziału ten rozdział podoba mi się najbardziej c;
    Nie mogę doczekać się 19 rozdziału ^^
    Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny ;)

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział 18 dodam już dzisiaj, a 19 dopiero za tydzień. Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  5. A tak miałam być na bieżąco... a choć są wakacje, to mojego czasu jest tak jakby mniej.
    Tak, teraz wszystko składa się w logiczna całość, naprawdę bardzo podoba mi się Twój styl pisania, jeśli o tym jeszcze nie wspomniałam we wcześniejszych komentarzach :)
    Lecę czytać następny rozdział. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń