TUNELE
Westchnęła zrezygnowana po czym weszła do tunelu. Zapał, by szukać miejsca, o którym pisała Wiktoria w dzienniku zmalał, gdy tylko poczuła chłód na ciele spowodowany niedawnym kontaktem z zimną wodą. Była przemoczona.
Przeszła przez tunel, który był na
tyle wysoki, iż nie musiała się schylać. Woda dostała się również tutaj, ale
sięgała jej tylko łydek. Przechodząc do następnego korytarza dostrzegła, iż
woda miała tu ujście. Znajdowały się tu bowiem kraty, które ją przepuszczały.
Dziewczyna schyliła się, aby zorientować się co było na dole. Jednak nic nie
widziała w ciemności a i nie słyszała nic groźnego.
Ucieszyła się, iż nie będzie musiała
dłużej walczyć z wodą. Przechodząc do bardzo krętego tunelu jedynymi mokrymi
śladami były te zostawiane przez nią.
W krętym tunelu łatwo było dostać
zamętu głowy. Tunel co chwila gdzieś skręcał, zawracał i łączył się ze sobą,
chyba tylko po to, aby zupełnie zdezorientować, gdzie się człowiek znajdował.
Dagmara straciła pojęcie, gdzie była północ, a gdzie południe lawirując pomiędzy
ścieżkami. W którymś momencie stało się coś jeszcze dziwniejszego – poczuła
jakby właśnie została obciążona dodatkowymi kilogramami. Jej barki odmawiały
posłuszeństwa, nogi stawiały opór – poruszanie w takim stanie zrobiło się zbyt
kłopotliwe, by mogła kontynuować. Przysiadła w tunelu, choć nie przypuszczała
by to cokolwiek pomogło. Wychwyciła węchem powietrze, ale nie było ono
zanieczyszczone, czy zbyt gęste. To z nią stało się coś niedobrego. Zaczęła
brnąć do przodu czołgając się przy samej podłodze, jednak było jeszcze gorzej.
Kiedy tylko się położyła, już nie potrafiła wstać. Zacisnęła zęby, próbując
podnieść chociaż przednią część ciała. Niestety jej ręce, które miały dźwignąć
klatkę piersiową, były niewystarczająco silne. Drżały intensywnie, bardziej jej
przeszkadzając i dekoncentrując, aniżeli pomagając.
Leżąc na brzuchu, sięgnęła ręką w
tył, jakby oczekiwała, iż rzeczywiście dotknie przyczynę jej problemu.
Oczywiście, jej plecy pozostały plecami, nic nie wskazywało na to, by usiadł na
nich troll. Przeczołgała się na brzuch, od razu określając, iż środek bólu
przeniósł się na jej klatkę piersiową. Z wielkim wysiłkiem udało jej się usiąść
i oprzeć o ściankę tunelu. Już nie było jej ciężko, tylko brzuch bolał ją
niemiłosiernie, dodając do tego zawroty głowy. Nie chciała tu dłużej zostać.
Podpierając się ścianą z tyłu, wstała i ruszyła przed siebie. Nie przeszła paru
metrów, gdy boleść zupełnie odstąpiła, jakby w ogóle wydarzenie przed chwilą
nie miało miejsca. Zostało jedynie uciążliwe wirowanie. Przez owe wirowanie,
nie odnotowała, w którym momencie podłoże się zmieniło. Tunel, w który wstąpiła
nie był w ogóle betonowy. Stąpała po ziemi – po gruncie a na ścianach i suficie
rósł gęsto posadzony bluszcz.
- Aua – mruknęła, gdy przez nękające
ją zawroty głowy nie zauważyła, że na coś stanęła. To coś przebiło jej się
przez podeszwę w bucie.
Schyliła się, próbując oszacować co
spowodowało ból w jej nodze. Jak się okazało, był to malutki cierń wyrastający
z ziemi. Zdziwiła się, co owy cierń mógł tu robić, ale odporna na skaleczenie,
maszerowała dalej. Musiała przyznać, iż tunel nie przypominał poprzednich.
Droga raz po raz skręcała ukazując kolejne dróżki jak ostatnio, ale ten tunel
miał do zaoferowania coś więcej. Do złudzenia przypominał labirynt z serią
zawiłych ciągów korytarzy. Nie był to już tunel.
Mimo, iż Dagmara od początku
postanowiła trzymać się głównej ścieżki, o ile można było ją takową nazwać, tak
po paru minutach zabłądziła, stwierdzając, iż tędy z całą pewnością przed
chwilą szła. Poznała to po bluszczu, który artystycznie skomponował warkocze ze
swoich liści. Jeszcze raz ruszyła naprzód. Głowa pulsowała jej tępym bólem,
kręcąc obrazami jak w kalejdoskopie. Im głębiej wchodziła, tym gęściej rósł
bluszcz. Z góry również wystawał gdzieniegdzie, lecz przeważającą większość
stanowiły konary. Nie mogła pojąć skąd owe konary wzięły się pod posesją babci,
jednak im dłużej nad tym rozwodziła się, tym bardziej przekonywującą teorią
stał się las, który rozpościerał się dookoła domu. Dagmara musiała więc tak
daleko dojść, iż nad nią znajdowały się wiekowe drzewa, a nie rezydencja czy
brukowa kostka. Niestety, cierni także było coraz więcej i nie tylko
wystawały z ziemi; co chwila napotykała jakieś wielkie łodygi z kolcami wystające
z bluszczu, bądź co gorsza z góry, obok konarów. Po pewnym czasie naroiło się
ich na tyle dużo, iż dziewczyna skapitulowała. Odwróciła się w tył wycofując do
wyjścia.
Wyście jednak okazało się być jej
tylko pobożnym życzeniem. Nie mogła trafić i choć była przekonana, że wcale nie
powinno to być trudne jakoś pech chciał, że ze zmęczenia, zawrotów głowy czy
głodu, który zaczął jej doskwierać, nie umiała wydostać się z tego labiryntu.
Była rozdrażniona, bo kiedy za
każdym razem czyniła starania by wydostać się, zawsze powracała w ten sam
punkt, to samo miejsce, ten sam zapleciony warkocz. Mimo bezowocnego szukania,
wciąż próbowała. Przez kolce podarła już bluzkę i kawałek spodni, wydawało jej
się też, iż nogi zaczęły krwawić od cierni, ale wciąż musiała brnąć do
przodu. Wiedziała, że gdyby usiadła, gdyby nagle przystanęła, znów poczułaby
się jak w tunelu, gdzie omal nie utonęła, czy w tunelu gdzie miała wrażenie
jakby została obciążona cudzymi kilogramami.
Spojrzała ze strachem przed siebie.
Tunel przed nią prowadził na wprost gęsto wystających cierni. Były wszędzie,
nie dostrzegła już bluszczu, nie widziała konarów, wszędzie widziała łodygi i
wystające bolce. Ale chyba właśnie o to chodziło. Wydostać się stąd było tylko
można poprzez przedzieranie się przez ciernie. Wcześniej prawie nie utonęła;
prawie brakło jej tchu – trzeba było coś poświęcić aby pokonać przeszkodę, aby
dojść do końca tunelu.
Nieśmiało zrobiła kilka kroków
naprzód. Dotknęła ręką wyrastających łodyg, próbując je odgarnąć od siebie jak
najdalej. Na początku nawet jej się to całkiem nieźle udawało. Jedną ręką
trzymała łodygi, druga służyła jako dodatkowa ochrona. Niestety, szybko zrobiło
się to męczące. Potykała się o swoje nogi kiedy wirowało jej w głowie przez co
dotykała kolejnych wystających kolców. Coraz bardziej opadała z sił. Już nawet
nie zwracała uwagi na pojedyncze łodygi, które ocierały się o nią, uwagę
skupiła na najgrubszych z największymi bolcami. W ten sposób udało jej się
ocalić energię na przejście do miażdżącego punktu tej przeprawy. Robiło się
coraz gęściej, toteż miarkowała, iż tunel zaraz dobiegnie końca.
Wszystko ją bolało, począwszy od
głowy, stóp, rąk po twarz. Nawet wolała nie zastanawiać się jak wyglądała,
wyraźnie czując iż była poraniona na całym ciele. Odgarnęła kolejną łodygę, nie
zauważając, iż była ona połączona z drugą, przez co ta druga smagnęła ją w
twarz. Jej policzek zrobił się czerwony i zaczął ją szczypać. Piekący ból
spowodował, że się zatrzymała, dotykając rannego miejsca. Wyczuła bolec na skórze,
dlatego pazurami złapała go wyjmując czym prędzej. Był niewielki a jednak
spowodował, iż jej oczy zrobiły się szkliste od cierpienia, który zadał.
Dalej było tylko gorzej. Łodygi
coraz częściej się ze sobą splatały, przez co nie sposób było je złapać. Jeśli
tylko chwyciła jedną, a drugą ręką łapała tę połączoną, łodygi z drugiej strony
do niej przywierały. To była gehenna. I kiedy myślała, iż nie może być gorzej,
poczuła jak coś ociera się o jej nogę. Wrzasnęła, spoglądając w dół, ale gryzoń
wcale krzyku się nie przestraszył. Przeciwnie, wszedł na jej nogę i tam usiadł.
Spróbowała potrząsnąć stopą, by
szczur z niej spadł, ale ten mocno wbił swoje pazurki w trzewik dziewczyny.
Jęknęła, z dezaprobatą spoglądając jeszcze raz na zwierzę. Nie było przestraszone.
Przeciwnie, sprawiało wrażenie rozumnego, jakby czerpiącego korzyści z jej
przeprawy przez gąszcz.
Początkowo, w ogóle nie mogła się
skoncentrować, kiedy stąpała naprzód. Szła, obserwując zarówno szczura jak i
łodygi. Dopiero kiedy odnotowała, iż gryzoń nie robi jej krzywdy, siedząc na
nodze nieruchomo, zajęła się dokładnym otaksowaniem otoczenia.
Wolała nie zapeszać, jednak według
niej, łodygi się przerzedzały. Mniej wystawało również i cierni, choć jeszcze
nie na tyle, by mogła cieszyć się upragnionym końcem. W miarę upływu czasu na
całe szczęście kolce ustępowały znów miejsca bluszczowi.
Szczur wciąż siedział w jednym
punkcie, choć parę razy pisnął, gdy przez przypadek nadepnęła na jego długi,
gruby ogon. Ale gdy Dagmara przeszła do punktu, gdzie w ogóle nie widziała już
jak okiem sięgnąć cierni, zaobserwowała coś zgoła innego. Z tunelu, w który
przechodził ten obecny wydobywała się mgła. Była na tyle gęsta, iż kiedy się w
niej zanurzyła, nie widziała nic oprócz swoich dłoni, które machały po omacku,
szukając jakiś przykrych obiektów na jej ścieżce. Mgła przysłoniła jej nawet
szczura, choć dokładnie czuła jego obecność na prawej stopie.
Dopiero teraz, kiedy nie odczuwała
fizycznego bólu zdała sobie sprawę jak bardzo cierpiało jej ciało. Była
zmarznięta a jej ręce, twarz i nogi krwawiły. We wnętrzu czaszki rwał ją
przeszywający ból. Jakaż była to odmiana, kiedy nie musiała pracować mięśniami,
dławić się z nadmiaru wody, kurczyć po to aby się zmieścić w tunelu, walczyć z
niewidzialną siłą czy uważać na wystające, dziko porośnięte łodygi z kolcami.
Mgła jednak miała swoje
minusy. Jeden z nich był taki, iż nie miała pojęcia, co kryje się za rogiem.
Wszystko mogło jej się tu stać, wszystko mogło ją napaść bo i tak nie zdołałaby
uciec wystarczająco daleko. Poza tym, mgła spowodowała, iż jej organizm,
zziębnięty i osłabiony jeszcze mocniej odczuwał chłód. Szła cały czas
zgarbiona, ściągając rękawy, by choć trochę przykryły jej dłonie.
Usłyszała jakiś pisk, przez co
automatycznie podniosła nogę do góry. Sądziła, iż po raz kolejny
nadepnęła na ogon zwierzakowi; skoro nic nie widziała, nie mogła przecież
wiedzieć gdzie stąpała. Ale to nie było to. Szczur zaczął piszczeć tak
dramatycznie, że aż się schyliła zobaczyć co działo się tam na dole. Może nie
tolerował kropel wody unoszących się wraz z mgłą w tunelu? Coś świsnęło jej
koło ucha. Poczuła powiew wiatru, ale go zbagatelizowała, bardziej przejmując
się wrzaskami przestraszonego gryzonia. Szczur, o ile tylko możliwe, chciał jej
coś przekazać. Co to było, nie potrafiła ocenić, gdyż nie znała szczurzego
języka. Zrezygnowawszy, ostatecznie opuścił but pomykając gdzieś w głąb tunelu.
Została sama. Ostrożnie podniosła się do góry.
Szła przez mgłę jakieś kilkadziesiąt
minut, choć te minuty ciągnęły się jak wieczność. Miała nieustanne wrażenie, że
ktoś ją obserwuje a i jej umysł płatał jej figle, wmawiając sobie, iż ten ktoś
nie pochodzi ze świata żywych, tylko umarłych. Potrafiła wyczuć czyjąś
obecność, momentalnie robiło się chłodniej, na całym ciele przechodziły ją
ciarki. Tunel rozciągał się tak daleko, że w pewnym momencie dała się zwieść
przekonaniu, iż już nigdy, przenigdy się nie skończy. Że ona będzie tak
błądziła w tej ogarniającej ją mgle dopóty jej starczy sił. Był to najdłuższy
dotychczasowy tunel.
W oddali dojrzała dwa punkciki. Były
to dwa, jednakowo jaskrawe światełka. Nie poruszały się, to ona brnęła naprzód,
obierając za cel dotrzeć do owych świateł, choćby miały okazać się tylko
płomieniami ze świec. Z przykrością odnotowała jednak, iż światła mogły widnieć
jedynie w jej głowie; z każdym kolejnym krokiem światełka się nie przybliżały,
zupełnie niczym zjawisko fatamorgany mamiące obietnicą oazy swoje ofiary na
pustyni.
Nie mogła się poddać. Już po raz
czwarty tego dnia podjęła decyzję zgodnie z którą będzie robiła wszystko, by
nie utknąć w tunelach na zawsze. Bo przecież nie w takim celu zostały
zaprojektowane tunele – nie aby zabić potencjalnych poszukiwaczy. Dagmara
postrzegała to bardziej jako przesiewanie, tunele przesiewały osoby, które
zagrażały rezydencji od tych, którzy jedynie dociekali prawdy, to znaczy od niej. Ona
nie przyszła tu po złoto, bo nawet nie wiedziała czy takowe istniało, przyszła
tu po informacje jakimi tajemnicami nie dzielili się z nią mieszkańcy
rezydencji.
Punkty, w kierunku których szła,
zanikły we mgle. Było jej zimno, nawet bardziej niż kiedy lodowata woda zalała
całe jej ciało. W tamtym momencie nie myślała bowiem o chłodzie, naturalnym
instynktem była chęć przeżycia. Teraz, nie mogła skupić się na niczym innym.
Wędrowała wzdłuż ścian, szczękając zębami po trochu z chłodu, po trochu ze
strachu przed tym miejscem. Wciąż nasłuchiwała, czy nic się nie zbliża nauczona
ostatnimi wydarzeniami a i wzrok miała wytężony, by zdążyć zareagować właściwie
na czas, w razie niebezpieczeństwa. Odnosiła wrażenie jakby coś słyszała, nie
była to co prawda aria operowa, tylko coś ledwie słyszalnego, jakby cieniutki,
kobiecy głosik nucił coś na kształt kołysanki. Przestraszył ją trochę ten głos,
nie spodziewała się tu przecież kogokolwiek zastać. Ale kołysanka nie ustawała,
wręcz przeciwnie, rozbrzmiewała po gołych ścianach tunelu a zaraz za nią
unosiło się echo.
- Jest tu ktoś? – zapytała Dagmara,
ale tak mizernym głosem, iż była pewna, że nikt nawet nie dosłyszał.
O dziwo, piosenkarka nucąca pieśń
urwała w pół słowa, nie dokańczając zwrotki. Dagmara zmarszczyła czoło,
zastanawiając się co to miało znaczyć? Czyżby tu naprawdę znajdował się
człowiek? Ale dlaczego w takim razie wystraszył się jej osoby? Nigdy nie
sądziła, że będzie w stanie ją coś tak przerazić jak ta sytuacja. Czuła się jak
pierwszoplanowa bohaterka w jakimś kiepskim horrorze. Jedyne o czym marzyła, to
aby ten tunel nareszcie się skończył. Znów dojrzała w oddali dwa punkty, dwa
światełka. Coraz baczniej im się przyglądając, zaczęła je podejrzewać o
zasadzkę. Nie mogła jednak zboczyć z drogi, gdyż prowadziła ona tylko w jednym
kierunku, akurat na wprost świateł.
Mgła, która ją otaczała spowodowała,
iż jej ubrania były dalej mokre, tak samo jak i włosy, które nawet nie miały
sposobności, by się wysuszyć. Z ust wydobywała jej się para a lodowate ręce
trzymała zaciśnięte mocno w pięści, jakby to mogło jej pomóc ogrzaniu. Gdy
usłyszała jakiś dźwięk za sobą, obejrzała się w jednej sekundzie, z próbą zidentyfikowania
brzmienia.
- Jest tu ktoś? – powtórzyła
pytanie.
Przyśpieszyła. Wydawało jej się, że
im dłużej będzie znajdowała się w tym tunelu, tym większe będzie
prawdopodobieństwo, iż zaraz postrada zmysły. Czuła kogoś za sobą, ktoś deptał
jej po piętach, nie próbując ją dogonić czy wyminąć, lecz śmiertelnie
przestraszyć. Zwalniał, kiedy ona zwalniała, nadganiał, gdy ona przyśpieszała.
To było niczym zabawa w kotka i myszkę, tyle, że nikt nie udawał, iż nie wie
kto jest kim. Ona była myszą, która nie wiedziała jak uciec.
Dwa światła były już niebezpiecznie
blisko. Znajdowały się gdzieś na dole, nie mogły to być więc świece, o których
pomyślała na początku. Poza tym miały inny kształt. Były skośne i nijak
przypominały płomienie.
Omal nie dotknęła sufitu, gdy
„światełka” ruszyły na nią. Znalazła się między młotem a kowadłem – z jednej
strony niewidzialna osoba za nią, z drugiej poruszające się punkty. Stanęła w
miejscu robiąc jedyną możliwą rzecz jaką wymyśliła – zamknęła oczy, czekając co
dosięgnie ją wcześniej. Zaraz nadszedł ten moment, poczuła coś puszystego
ocierającego się o jej nogi, uczucie dobrze jej znane odkąd zamieszkała w
rezydencji.
- Krawat? – zapytała, schylając się
w dół.
Ulga, którą doznała spowodowała, iż
podniosła ona Krawata, całując go w nosek. To do niego należały dwa punkty,
które widziała we mgle – jego świecące w ciemnościach wielkie, kocie oczy.
- Jak to dobrze, że to ty –
powiedziała do kota, choć oczywiście zdawała sobie sprawę, iż jej nie
zrozumiał.
Zwierzę chciało się wyrwać, ale go
nie puściła, bo bała się, że jej ucieknie. Ruszyła dalej, co chwila zerkała
jednak w tył, sprawdzając, czy ktoś za nią nie szedł. Nie mogła wygłosić swojej
teorii oficjalnie, ale gdzieś w duchu sądziła, że tajemnicza zjawa przestanie
ją teraz nękać, właśnie przez wzgląd na Krawata.
Od czasu znalezienia futrzaka wszystko
zaczęło układać się pomyślnie, mgła zaczęła opadać, ona była spokojniejsza a i
zwierzę raczej pogodziło się ze swoim losem na rękach. Problem pojawił się, gdy
tunel dobiegł końca i nastąpił moment, w którym musiała zdecydować gdzie iść
dalej. Opcji miała aż sześć. Pierwszą z nich było kontynuowanie trasy, bo mimo,
iż ostatni tunel się skończył, w tunelu najbardziej na jej prawo znów dojrzała
mgłę. Obok niego znajdowało się wąskie wejście do wysokiego tunelu, coś jak dla
jej kręgosłupa, wybitnie odpowiadającego. Na samym środku widniał najzwyklejszy
tunel normalnych rozmiarów, a tuż obok jakiś kolorowy, z migocącymi światełkami
niczym choinka podczas świąt. Ten wydawał jej się tak nietypowy, że od razu
stwierdziła, iż do niego nie wejdzie. Dalej, tunel o strasznie niewygodnym na
jej oko podłożu, bo składający się z kamieni i wreszcie ostatni, lekko
kiczowaty, o nierównych bokach i pochyłym suficie. Zdecydowała się wejść do
tego najbardziej normalnego, jednak Krawat nagle ożył i wykorzystując jej
nieuwagę skoczył na posadzkę, z wolna podchodząc do tunelu ze żwirowym
podłożem.
- Nie – jęknęła, ale zanim poczyniła
jakiekolwiek starania wejścia do obranego przez nią tunelu, zwierzę wkroczyło
do „swojego” i znikło jej z oczu.
Żeby nie zgubić Krawata, pobiegła za
nim. Znalazła go tuż za pierwszym zakrętem, jakby celowo na nią czekał,
upewniając się, iż połknęła haczyk i zaraz tu przybędzie. Rzeczywiście,
połknęła, gdyż wizja kroczenia w tunelach sama była o stokroć gorsza niż
kroczenia z dobrze znanym jej kotem. Poza tym, istniała jeszcze ta jedna,
szalona myśl, której desperacko się uczepiła, myśl zgodnie z którą kot
wiedział, jak się stąd wydostać. Kot bowiem znał rezydencję po stokroć lepiej
aniżeli ona.
Na samym początku kamienie były zbyt
niewielkie, żeby w ogóle je odczuwała, był to nic innego jak żwir wysypany na
ziemi; dopiero potem zaczęło robić się to uciążliwe, gdy przyszło jej chodzić
po kamieniach. Nie były one drobne, nie były płaskie, były różnych rozmiarów i
każdy inny. Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy tunel zaczął się
podnosić przez co był pochyły, w pewnym momencie osiągnął tyle procent
nachylenia, iż szatynka ześlizgiwała się z kamieni, nie mogąc złapać niczego,
co pomogłoby jej utrzymać równowagę. Krawat z kolei dawał sobie radę bardzo
dobrze, był to jedyny moment w jej życiu gdy zazdrościła zwierzęciu
umiejętności, których nie posiadał człowiek – zwinności. Brak treningu i
techniki dał jej się bardzo szybko we znaki. Dyszała z przemęczenia i choć
stopień nachylenia się zmniejszył, wciąż szła po pochyłej, toteż jej wędrówka
po tunelu rozciągnęła się w czasie, niemal tak długo jak przejście po zamglonym
tunelu.
Krawat dotarł pierwszy na miejsce.
Ona oczywiście dotarła do niego po kilku minutach, robiąc krótkie odpoczynki w
międzyczasie. Czekał na nich dosyć jasny tunel, dlatego pomyślała, iż wędrówka
w górę, skierowała ich niemal do wyjścia. W rzeczywistości była to nieprawda,
dalej znajdowała się pod ziemią, a jasne wejście było niczym
innym jak tylko przynętą. Niestety, prawdziwe oblicze tego tunelu odkryła za
późno. Z chwilą, kiedy tylko do niego wkroczyła jej wzrok zaczął się zamazywać.
Uczucie, którego doznała było pomieszaniem paniki ze zgrozą – oślepła w
przeciągu paru sekund. Co mogła zrobić? Nic nie widziała, dlatego spróbowała
naprawić błąd i wycofać się z tunelu, póki jeszcze była blisko i mogła to
zrobić. Odwróciła się powoli, zastanawiając się czy i kot stracił wzrok i jak
to może wpłynąć na futrzaka.
- Krawat, chodź tu – wydała mu
komendę, ale nie dostała żadnego odzewu. Podeszła po omacku do jednej ze ścian,
wymachując rękami, aby ją wyczuć. Sugerowana ścianą kierowała się w stronę
wyjścia, kiedy nagle została zablokowana. Przed nią również wykwitła ściana.
To
niemożliwe – pomyślała trzeźwo. Była pewna, iż gdzieś w tym miejscu
znajdowało się wejście do tunelu, nie mogło przecież zostać zamurowane. A
jednak… Przeszła parę razy wzdłuż ściany, nie napotykając jakiejkolwiek
szczeliny, która mogłaby ją wypuścić.
- Miau – usłyszała Krawata, który
łasił się koło jej nogi. Schyliła się, aby go podnieść, ale ten szybko prysnął.
– Miau – po raz drugi wydał dźwięk, jakieś parę metrów od niej.
Nie miała innego wyjścia, jak tylko
znów go posłuchać i podążyć w jego stronę. Kierowana cyklicznymi miauknięciami kota
z wolna doszła do kolejnej ściany. Jej zdezorientowanie sięgnęło zenitu; nie
mogła dociec skąd pochodził ostatni dźwięk wydany przez zwierzaka. Obeszła tunel, spostrzegając iż nie było dalej przejścia.
- Miau – powtórzył kot odrobinę
głośniej, po czym poczuła jego długi, gruby ogon na łydce. Tym razem się nie
schylała, była pewna, iż zwierzę wszystko widziało i nie pozwoliłoby się
złapać. Zrobiła parę niepewnych kroków naprzód. – Miau – znowu odgłos, ale
jakby trochę dalej, z pogłosem echa.
- Gdzie ty jesteś? – zapytała,
stąpając w tym samym kierunku. Omal nie uderzyła z impetem o ścianę, tak szybko
podeszła do przodu.
- Miau – kot odezwał się. Była
pewna, iż jest on już po drugiej stronie, za ścianą, tylko nie mogła wymyślić
jak się tam dostał. W miejscu, w którym stała zaczęła łapczywie dotykać każdy
skrawek ściany. Było to niestety bezowocne szukanie, mimo, iż Krawat miauknął
jeszcze parę razy, wciąż nie odnalazła przejścia. Dopiero, kiedy usiadła na
podłodze, by parę minut odpocząć, wymyśliła co mogło się zdarzyć. Przejścia
szukała tylko na górze, kot był malutki, dlatego też znalazł szczelinę na dole.
Jakby dla potwierdzenia jej tezy,
kot zmaterializował się obok. Dotknęła go, ale nie uciekł.
- Pokaż mi, gdzie to jest –
poprosiła.
Zwierzę ruszyło, dlatego ona też
musiała wstać. Szła w dziwnej pozycji, próbując cały czas mieć kontakt ze
zwierzakiem i jednocześnie wymachując lewą ręką przed siebie, by w nic nie
wejść. I kiedy lewą ręką jeszcze dotknęła ściany, a już z prawej wyśliznął jej
się Krawat, wyczuła, że to w tym miejscu znajdowała się szczelina. Nie było
trudno ją odnaleźć, kot zostawił ją praktycznie pod nią. Kwadratowa, mała
dziura.
Brak wzroku dał jej się we znaki.
Chciała sprawdzić jak daleki jest tunel, czy widać było jego koniec, czego
oczywiście zrobić teraz nie mogła, gdyż jedyne co widziała to ciemność. Rękami
wyczuła, iż tunel, ewentualnie przejście był niewielki jak dla dorosłej osoby.
Jako, iż nie była rosłej budowy, sądziła, że się zmieści, jednak doszedł do niej
uraz pierwszo-tunelowy, zgodnie z którym miała obawy wejść do środka. Gdyby do
tego tunelu napłynęła woda, tak jak to się stało z początkowym tunelem nie
miałaby żadnej szansy przeżycia.
- Miau – usłyszała koło siebie. Kot
chciał ją pogonić z podjęciem decyzji.
- Dobra, już idę – powiedziała, bo
tak naprawdę nie mogła zdecydować się na inną opcję. Nie mogła zostać w tunelu
bez zdolności widzenia.
Kot był jej przewodnikiem. Tym razem
nie opuszczał jej dalej niż metr, dlatego wciąż go dotykała. Robiła to nawet
przez przypadek, tak szybko chciała się wydostać, iż Krawat w tym wypadku był
wolniejszy od niej. Tunel był ciasny i choć nigdy nie cierpiała na
klaustrofobię, właśnie chyba się jej nabawiła. Zaczęła oddychać coraz szybciej
i choć ogólnie było jej zimno, miała nagłe uderzenia gorąca.
Na całe szczęście tunel był
wyjątkowo krótki. Nawet można go było nazwać przejściem, zamiast tunelem.
Wychodząc z niego, jej zaburzenie wzroku zaczęło ustępować. Najpierw zobaczyła
jasność, później jakiś kształt. Krawat stał koło niej. Odetchnęła z wielką ulgą
– nie chciała tego przed sobą przyznać, ale bała się, iż mogła stracić wzrok na
zawsze.
Zobaczyła drzwi. Drzwi, nie tunel,
nie przejścia, drzwi, które niewątpliwie symbolizowały koniec. Były to
olbrzymie, masywne drzwi drewniane, które zgodnie z opisem w pamiętniku
Wiktorii nie posiadały uchwytu.
- To jest to – powiedziała do
siebie, po czym spojrzała na Krawata. – Zaprowadziłeś nas tu, tylko jak ja mam
tam wejść? – wiedziała, że gdyby nie pomoc kota, obrałaby inny tunel i oddaliła
się od wejścia do tego najważniejszego miejsca. Nie mówiąc już o tunelu, w
którym straciła wzrok, gdzie pomoc kota była nieodzowna.
Zwierzę, które do tej pory było
przez nią niedoceniane, wiele zyskało w jej oczach. Czuła, iż od tej pory
pomiędzy Krawatem i nią zaiskrzy nić porozumienia. Kot także na nią spojrzał,
po czym miauknął. Podszedł bliżej drzwi, jakby chciał jej dać do zrozumienia,
by nie traciła czasu i zajęła się drzwiami. Przyjrzała im się więc raz jeszcze.
Na pierwszy rzut oka to co naprawdę
zwracało uwagę, to ewidentny brak klamki. Jednakże, na samym środku, drzwi
zdobiły rzeźbione motywy, o których również nie omieszkała wspomnieć Wiktoria w
swoim dzienniku. Przedstawiały one najpierw stojącą z profilu młodą dziewczynę o
długich włosach zapiętych w połowie kokardą. Miała założoną na siebie długą,
powłóczystą suknię oraz niewielki diadem na czubku głowy. Na piersiach
spoczywał jej przewieszony przez szyję łańcuszek. Wyglądała jakby czegoś
oczekiwała, ale może to była tylko złudna nadinterpretacja ze strony Dagmary.
Pod tym pierwszym obrazem splątany został jakby sznurem następny. Ten
przedstawiał mężczyznę, ubranego w rycerski, średniowieczny strój i dzierżący w
dłoni długi miecz. Na samym końcu, ostatni motyw przedstawiał tego samego
mężczyznę, ale z mieczem podniesionym na ową młodą dziewczynę. Oboje patrzyli
na siebie, podczas gdy do miejsca w którym stali wbiegali jacyś ludzie. Na ich
twarzach malowały się na przemian wściekłość, zaskoczenie lub obawa.
- Pewnie mam teraz podać hasło? –
zapytała kota, który wciąż jej się bacznie przyglądał. – A ty nie mógłbyś to
zrobić? – zażartowała, po czym wywróciła oczami, zastanawiając się czy już nie
zwariowała. – Weź się w garść – skrytykowała siebie, przypominając sobie kolejną
ważną informację z pamiętnika Wiktorii. Jej babcia, która była wtedy obecna z
rudowłosą, wyszeptała jakieś słowa. Słowa musiały być więc kluczem.
- Otwórz się – powiedziała, bez
większego entuzjazmu. Oczywiście, nawet nie miała nadziei, że to pomoże i drzwi
zaraz odskoczą. Zrobiła to raczej z uszanowania do tych wszystkich baśni, które
właśnie w ten sposób ukazywały sekretne wejścia. – Sezamie, otwórz się –
kombinowała dalej, jednak im dłużej stała przed drzwiami, tym bardziej
cierpiała z braku pomysłów. – Dziewczynko, pokaż wejście do komnaty, koniec
tuneli, w poszukiwaniu prawdy, ciężka wędrówka przez tunele, wędrówka z kotem,
Dagmara i kot… – przy ostatnim haśle
parsknęła śmiechem. Jej pomysły były absurdalne. Nikt o zdrowych zmysłach nie
wymyśliłby hasła: „wędrówka przez tunele” czy „w poszukiwaniu prawdy”. Poza
tym, niby jakim sposobem samo hasło miałoby posłużyć za wejście? Zaczęła znów
przeczesywać wzrokiem drzwi, upierając się, iż z całą pewnością zwierają one
jakiś malutki guzik czy mechanizm, który otworzy wejście. To, że Wiktoria wyraźnie pisała o słowach musiało być przecież nieporozumieniem. Wiktoria, która była naocznym świadkiem tego, jak jej
babcia użyła słów do zaproszenia jej do środka, musiała przeoczyć
naciśnięcie guzika przez Genowefę. Genowefa musiała być iluzjonistką.
I kiedy tak szukała przycisku,
zauważyła, że sznury, które splatały motywy razem układają się w słowa.
Przytknęła nos do drzwi, próbując je odczytać.
- Amandio – niemal wyrecytowała na głos.
Nic się nie wydarzyło, ale była
pewna, że słowo to gdzieś już widziała. Sięgnęła po łańcuszek, który babcia
dała jej na rozpoczęcie roku szkolnego. Łańcuszek z tranzanitem, dokładnie taki
sam, jaki miała na sobie dziewczyna wyrzeźbiona na drzwiach. Dagmara zdjęła
swój łańcuszek. Na jego odwrocie, finezyjną czcionką widniał napis: Amandio Labadeo. Nie wiedziała skąd
brało się u niej to przeczucie, ale podpowiadało ono, iż właśnie to było
właściwe hasło.
- Amandio Labadeo – wymówiła wyraźnie. Usłyszała zgrzyt, po czym
drzwi, którym się przyglądała, zaczęły lekko się odchylać, głośno skrzypiąc ze
starości. Najpierw zobaczyła tylko skrawek tego co było w środku, solidne mury
na wprost niej, dopiero gdy drzwi całe odskoczyły, oceniła, że to jeszcze nie był koniec. Faktycznie, były to mury,
jednak okalające wieżę po której trzeba było zejść. Drzwi znajdowały się gdzieś
na samym szczycie wieży, przynajmniej tak na samym początku myślała, gdy
poczęła schodzić w dół krętymi schodami. Krawat kroczył koło niej, co w tym
momencie akurat bardziej przeszkadzało niż pomagało; Krawat był ciemny a i
basztę spowijał mrok. Czuła się jakby znów straciła możność widzenia, jakby
znowu trafiła do tunelu. Musiała więc bardzo uważać stąpając w dół nie tylko
przez wzgląd na ciemność, ale i kota. Na całe szczęście trzymała się poręczy,
która była lekko wilgotna. Co chwila słyszała kapanie, jakby para wodna się
skraplała i opadała na posadzkę, jednak
tym nie zaprzątała sobie głowy, czekając z niepokojem co ujrzy na samym końcu
schodów. W powietrzu unosił się ciężki zapach czegoś, co przypominało jej rdzę.
Była zmęczona, nie tylko na ciele,
ale i na duchu. Dzisiejszy dzień postawił jej grono wyzwań, co pozbawiło ją
wiele energii i kosztowało dużo wysiłku. Głowa jeszcze lekko ją bolała a i oczy
dawały jej się we znaki, odrobinę łzawiąc. Ręce, nogi i twarz miała porozcinane
w różnych miejscach a kręgosłup jakby dodając od siebie powodował, iż ciężko
było jej się wyprostować.
Po paru minutach, wreszcie ujrzała
niewielki blask tlący się u podnóża baszty. W miarę schodzenia w głąb, coraz
bardziej powietrze stawało się stężone a blask jaśniejszy. Na końcu musiało być więc pomieszczenie z którego rozchodziło się światło. Schodząc z ostatniego
piętra już widziała owe miejsce. Przypominało ono loch, w którym ktoś zapalił
dwie świece.
Wciąż przeszkadzał jej zapach, który
wyczuwała coraz intensywniej, bardzo blisko niej. I kiedy skończyła jej się
poręcz, bo i schody dobiegły końca, wreszcie spojrzała na swoją prawą, lepką od
wilgoci rękę. Spojrzała zdziwiona na wnętrze dłoni i cała się wzdrygnęła. Bo to
nie wilgoć okazała się kleić jej dłoń i to nie wilgoć płynęła po poręczy, którą
się asekurowała, schodząc w dół; tym płynem okazała się krew.
Hej!
OdpowiedzUsuńWreszcie znalazłam chwilkę by napisać ten komentarz.
Czytając poprzedni rozdział myślałam, że na podtopieniu w pierwszym tunelu się skończy. Niestety, jak widać myliłam się :(
Biedna Dagmara, nie wiedziała w co się pakuje, gdy podjęła decyzję by wejść do tych podziemi. Choć tak właściwie to one podjęły ją za nią.
Genowefa nieźle się pofatygowała by znalezienie drzwi bez kłódki graniczyło z cudem. Ciekawie co by się stało, gdyby Dagmarę zabiła jedna z tych okropnych pułapek. Nie wiem co było gorsze, zalany korytarz, czy też droga cierni. Jedno jest pewne, trudno byłoby się wytłumaczyć z tych wszystkich ran i zadrapań...(btw. jakim cudem Dagmara przeżyła upadek z, ilu tam było, stu metrów? Dziwne, że nie ma wstrząsu mózgu. Chociaż nie mam pewności, może potem się dowiemy :P Osobiście wolę nie, dziewczyna już i tak sporo przeszła, zwłaszcza w tym rozdziale.) Dobrze więc, że nie musi już się kryć przed wszystkimi, że prowadzili swoje dochodzenie.
Ciekawe jak ten kotek znalazł się w podziemiach rezydencji. Musi być chyba jakieś inne wejście, o którym wie tylko kot. Nie sądzę by wszedł tam tą samą drogą co nasza bohaterka.
Kiedy Dagmara znalazła się w tym dziwnym jasnym pokoju i straciła wzrok przez chwilę i ja sądziłam, że go nie odzyska. Jak się cieszę, że jednak wyszła z tego wszystkiego bez większego uszczerbku na zdrowiu! :D
Zastanawia mnie czy gdyby nie pojawił się Krawat Dagmara kiedykolwiek wyszłaby z tego pokoju...
No i wreszcie! Przygoda czeka! Drzwi czekają! Jak mnie urzekł ten moment kiedy Dagmara stanęła przed drzwiami bez kłódki! :)
Zgaduję, że rycerz to członek Rady, któremu rozkazano zabić Czarownicę, Czarodziejkę, czyli to kim zakładam, że jest Dagmara, a była Wiktoria.
Boże, dlaczego na poręczy była krew?! Chyba nie zamierzasz mi tu uśmiercić mojej faworytki? Chyba nie uśmiercisz głównej bohaterki, prawda? Prawda? ;)
Proszę dodaj następny rozdział jak najszybciej, nie mogę wytrzymać w tej niewiedzy co jest tam na dole w tej wieży! No, nie mogę! :D
Podekscytowana obrotem wydarzeń w Twoim zacnym opowiadaniu,
Aerthis
Cieszę się, że Ci się podobało :) Na wiele Twoich pytań odpowiada po prostu magia. Nie będę nic spojlerować, napiszę tylko, że Dagmara przeżyje wizytę w wieży.
UsuńUmiesz trzymać w napięciu, skąd wzięła się tam krew? Przypomina mi się bajka o Sinobrodym, brrr :)
OdpowiedzUsuńWszystko zostanie wyjaśnione w swoim czasie :)
UsuńPo pierwsze: zazdroszcze ;_; masz wspaniały styl pisania.
OdpowiedzUsuńPo drugie: Krawat to chyba normaly kotem nie jest...
Rozdział trzmał w napięciu i z każdym kolejnym wersem myślałam, że zaraz Alan ją znajdzie albo ona wyjdzie i on akurat BD szedł i ją zobaczy a ona zemdleje z tego wyczerpania a Alan weźmie ją na ręce i zanieaie do domu i się nią zaopiekuje... Wybacz! Moja głowa pełna takich ,,romantycznych" scen :P
Rozdział był jak zawsze cudodowny c: trzymał w napięciu, aż gęsiej skórki dostałam od dreszczy ;) powiewa tajejemnicą, a zwłaszcza ociekająca mrokiem końcówka ;3 jejku!!! CZUJĘ JAK ROZPIERA MNIE EMOCJONALNA ENERGIA NA MYŚL O NASTĘPNYM ROZDZIALE ;D
Ciekawi mnie czy ta ,,krwista poręcz" okaże się jakimś smokiem czy coś w tym rodzaju. No i oczywiście czy Dagmara uwolni się z tych tuneli, czy zostanie ueięziona lub czy ktoś po nią przyjdzie? (Pisząc ktoś mam namyśli oczywiście Alana ;3 )
Zaciekawiający jest również ten ornament na drzwiach. Jestem pewna, że ma on coś wspólnego z tą krwią na ,,poręczy".
I jeszcze te słowa ,,Amandio Labadeo" - magiczne słowa.
Uwielbiam twoją powieść!!! :D jak ją skończysz to spróbuj ją wydać c:
Czytając pochłania się każdyvwers jak, w moim przypadku, czekoladę *.* cudo!!!!!
Kiedy następny?!?!?!?!?!?!¿¡¿¡¿¡¿¡¿¡
Pozdrawiam i weny :P
fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com
Nie, to nie smok :)
UsuńNastępny rozdział jutro bądź w sobotę rano.
Co znaczy "Amandio Labadeo"?
OdpowiedzUsuńNo i Dagmara dotarła do magicznych drzwi, a nawet je otworzyła, ale jakim kosztem? Czy ta dziewczyna naprawdę musi się tak narażać?
Brawa za obrazowe, wręcz książkowe opisy. Bardzo mi się podobało.
Krawat kupił moje serce - Krawat to mój ulubiony bohater całej powieści ;-)
Pewnego dnia może się dowiesz co oznaczają te słowa :)
UsuńChciałabym przeprosić, że tak dawno nie komentowałam. Postaram się szybko nadgonić rozdziały :)
OdpowiedzUsuń"Dagmara straciła pojęcie, gdzie był północ, a gdzie południe " powinno być *była północ.
Rozdział ciekawy, bardzo dobrze to opisałaś. Dobrze, że Dagmara spotkała Krawata (lubię tego kota). Oczywiście nasuwa się pytanie - co oznaczają te dwa słowa? Ale mam nadzieję, że juz niedługo się dowiem. :)
Pozdrawiam
Już poprawione, dziękuję :)
Usuń