piątek, 22 maja 2015

Lamiae: Rozdział 14

PAMIĘTNIK WIKTORII ORANTE


Inaczej wyobrażałam sobie życie. Miało ono być moje, a mam wrażenie, że stoję gdzieś na uboczu i patrzę, jak zostaje mi zabrane.
            Jakby ktoś inny doświadczał moich doświadczeń, podejmował decyzje, które ja powinnam była podjąć.
            Jakby żył moim życiem.
            Mój przyjaciel i ja poznaliśmy się w szkole. Na początku uznałam go za dziwaka: śmiał się ze wszystkiego, rozmawiał ze wszystkimi, lgnął jak ćma do słońca, tak on do dziewcząt... Był irytujący, arogancki i zuchwały, a jednak intrygował mnie. To było zdumiewające, iż osoba do której czujesz awersję, intryguje.
            Nawet wtedy, czułam jego wzrok gdzieś na sobie, jak najpierw zerkał na mnie nieśmiało, by potem ostentacyjnie się gapić. W drugi miesiąc od tej niemej potyczki z samym sobą, nie wytrzymał i podszedł do mnie. Przyznam szczerze, że nie mogłam rozgryźć o co mu dokładnie chodziło, nasza pierwsza rozmowa była raczej zlepkiem różnych tematów, poczynających od ulubionych zespołów, skończywszy na pogodzie. Dopiero teraz jestem w stanie napisać, że się denerwował i że znam ku temu przyczynę. Zwyczajnie jeszcze wtedy nie postanowił. Nie wiedział, jak skończy się ta historia, może nawet skłaniał się ku myśli, iż zrobi to, zabije mnie i będzie po wszystkim. Jego rozterki dobiegną końca.
            Nie jestem świadoma, w którym momencie wygrała jego druga strona osobowości. Ta, która jest tak bardzo czuła i wrażliwa, którą dane mi było poznać dużo później.
            Powiedział mi o wszystkim, a ja mu oczywiście nie uwierzyłam. Powiedział mi o zgrupowaniu, które ma tysiące lat, którego dzieje zaczynają się tak dawno, iż już nikt o nim nie pamięta. O dwunastu członkach, z których żaden nie para się przymiotami: nienawistny, chytry, zazdrosny, samolubny, szelmowski… nie,  to wszystko za mało.
            Każdy jest inny, każdy myśli, iż jest lepszy od pozostałych. A mój przyjaciel miałby zostać jednym z nich? Więc odmówił, przez co oboje jesteśmy znienawidzeni. Ale nie gniewam się na niego. Kiedy Genowefa dowiedziała się co zrobił, co powiedział, wpadła w furię.
            Ja się popłakałam.
            Ponoć nie odmówił grzecznie, powiedział, iż wolałby zginąć, niż stać się taką bestią, jaką jest każdy z nich. Że dziewczyna, której śmierć na nim wymagają jest lepszym człowiekiem, niż oni wszyscy razem zlepieni w jedno. Że jest zafascynowany jej życiem, więc nie mógłby jej go zabrać. Że jeśli ktoś na tym świecie nie zasługuje na to, by żyć, to oni, nie ja.
            Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Tylko płakałam ze szczęścia przeplatanego z nieszczęściem. Szczęścia, bo nie miałam pojęcia, iż tak mnie doceniał, nieszczęścia, bo znałam skutek jego przewinienia. Każdy w moim świecie go znał.

Dagmara dopiero teraz zreflektowała się, że niemal wcale nie oddychała przez czas czytania. Niby nic nowego nie dowiedziała się dzięki temu kawałkowi tekstu, a jednak trochę nowych informacji poznała. Na przykład to, że istnieje podobieństwo i to kolosalne pomiędzy Alanem i Kasprem. Gdyby nie wiedziała, że tekst wyraźnie mówi o Kasprze, nawet nie podejrzewałaby, że to może być o nim. Irytujący, arogancki, zuchwały – to idealnie odzwierciedlało charakter Alana. Kasper być może nie był jego przeciwieństwem, ale przynajmniej łagodną wersją tych cech.
            Dziewczyna wyciągnęła się na krześle. Odgarnęła włosy do tyłu, po czym przetarła oczy, które zaczerwieniły się odrobinę ze zmęczenia.
            - Nie wiedział, jak skończy się ta historia, może nawet skłaniał się ku myśli, iż zrobi to, zabije mnie i będzie po wszystkim – powróciła raz jeszcze do tekstu. – Dziewczyna, której śmierć na nim wymagają – czytała na głos z przerażeniem odkrywając, iż w śmierci Wiktorii kryło się coś więcej niż zwykła zemsta za nieposłuszeństwo Kaspra. Zanim ją poznał, już miał dany rozkaz z góry, by ją zabić. Pytanie tylko dlaczego?
            Zachodziła w głowę rozmyślając nad występkiem Kaspra. To, że postanowił oszczędzić dziewczynę i to co powiedział zgromadzeniu było niewiarygodnie bohaterskie i dzielne, ale też niesłychanie głupie. Mocno wierzyła, że gdyby wstrzymał się z odpowiedzią, grając na zwłokę czy chce należeć do Rady, historia inaczej potoczyłaby się. Jego zawzięta decyzja tylko spowodowała, iż członkowie rozzłościli się. Pragnąc za wszelką cenę zemścić się za obrazę, wyznaczyli datę śmierci dziewczyny. A może już wcześniej była ona wyznaczona akurat w Sylwester? Akurat w jej urodziny.
            Już wcześniej zauważyła, iż dziewczyna miała równo osiemnaście lat, kiedy umarła. Nawet pierwszy wpis w pamiętniku o tym świadczył. Musiało to coś symbolizować dla członków Rady, może wyjście z okresu dzieciństwa i wstąpienie w dojrzałość?
            Z frapującymi pytaniami krzątającymi się w głowie weszła do łóżka z postanowieniem zaśnięcia. Te pytania jednak męczyły ją jeszcze jakiś czas, dlatego usnęła dopiero godzinę później, wstając rano później niż zwykle.
            Była niedziela. Babcia oczywiście nie pojawiła się w domu, dlatego cały ten dzień Dagmara cieszyła się tylko towarzystwem Kaspra. Chłopak pomógł jej nawet zrobić obiad, radując się jak dziecko z tego, że może pomóc. Czasami sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie był pewien do czego służy tłuczek, lub obierak do warzyw i wtedy przyglądał się uważnie jak ona coś robi, by po chwili samemu nalegać by dała ów przedmiot i pozwoliła mu spróbować.
            Po obiedzie i deserze, jaki sobie przygotowali z pomarańczy, zaczęli rozmawiać w pokoju Dagmary. Krawat oczywiście im towarzyszył; znalazł sobie jakąś wygodną poduszkę i na niej usadowił się, od czasu do czasu pomrukując, kiedy Kasper go głaskał. Dziewczyna siedziała z kolei przy biurku, pokazując z pen-drive’a co ciekawsze zdjęcia z jej życia z czasów gimnazjalnych i licealnych. Część miała też wywołanych, ale tych unikała, od czasu gdy Alan w nich namieszał.
            Zdjęcia były różne. Ona zdmuchująca świeczki z tortu na trzynaste urodziny, siedząca na kucyku, z mamą w Parku Łazienkowskim, z przyjaciółką w Dawidach…
            - A ty? – zapytała po pewnym czasie Dagmara, orientując się, że wciąż tylko pokazuje mu swoje ułamki wspomnień. – Masz gdzieś swoje zdjęcia?
            Kasper wzruszył ramionami i od niechcenia rzekł:
            - Coś tam mam.
            Tak bardzo nalegała, że przyniósł jej album. Tak, album, a nie jak się spodziewała ujrzeć małego pen – drive’a. Dopiero kiedy otworzył pierwszą stronę, od razu pojęła niechęć Kaspra do chwalenia się zdjęciami. Na każdym z nich widniała rudowłosa, bardzo ładna, choć o nieprzeciętnej urodzie Wiktoria.
            - Ojej – wydyszała z przerażeniem korygując swój błąd. – Nie muszę tego oglądać…
            - Skoro już zaczęłaś – mruknął jałowym głosem, wypranym z jakichkolwiek emocji. – Możesz kontynuować, jeśli oczywiście masz ochotę.
            Ochotę miała i to wielką, jednak nie była pewna zachowania Kaspra. W końcu pamięć ją nie myliła – Kasper był bardzo wrażliwy na punkcie zmarłej. Postanowiła więc o nic go nie pytać, tylko w ciszy przewijać kolejne strony. Niestety, już przy trzecim zdjęciu, mimowolnie wypaliła:
            - To w tym pokoju? – zapytała, rozpoznając toaletkę za sobą. Wiktoria siedziała przy niej, malując się czerwoną szminką, która wychodziła nawet za jej wargi, tak jakby dziewczyna celowo chciała pomazać nie tylko usta, ale także resztę ciała, która to szminki nie wymaga.
            - Tak – odparł.
            Następne zdjęcie było jeszcze dziwniejsze od poprzedniego: jakieś pomarszczone kobiety machały, pozując do zdjęcia, ale jakkolwiek Dagmara się nie przyglądała, żadną z kobiet nie była Wiktoria.
            - To nie jest ważne – bąknął Kasper, kiedy spojrzała na niego z niemym pytaniem na twarzy. – Spójrz za to tutaj – podsunął jej pod nos zdjęcie, na którym on i Wiktoria uścisnęli się mocno na potrzeby ujęcia. – W ostatnim momencie cmoknąłem ją w policzek – powiedział, wskazując minę lekko zaskoczonej dziewczyny.
            - Widać, że cię lubiła – skwitowała szatynka, wciąż przyglądając się Wiktorii. Była bardzo ładna, choć odróżniała się od dziewcząt spacerujących na ulicy. Na pewno kolor włosów jej w tym pomagał, ale również jej zielone oczy, które były bardzo ciemne. Na niektórych zdjęciach definiowała je jako malachitowe, czasem były oliwkowe. Jednak, mimo tak wielu rozterek i wątpliwości, co do czekającej ją przyszłości, Wiktoria miała w swojej postawie coś takiego, co pozwalało myśleć Dagmarze, że była pogodzona ze swym losem. Cieszyła się każdym momentem, niczym człowiek, który dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory, że już nic nie można zrobić, tylko przeżyć jak najlepiej to, co z życia zostało. Wyglądała po prostu tak, jak jej mama po ostatecznej diagnozie nawrotu choroby.
            - Kasper… - zaczęła szeptem. – Wydaje mi się, że o czymś powinieneś wiedzieć – dodała, zerkając na chłopaka niepewnym wzrokiem. Już od jakiegoś czasu borykała się z myślami, iż pamiętnik Wiktorii powinien należeć właśnie do niego. Cokolwiek chciał z nim zrobić, czy schować głęboko na dnie w szufladzie, czy położyć na widoku, to właśnie do jego pokoju powinien on trafić. Nie mogła ukrywać przed sobą, iż chciała ten pamiętnik przeczytać do końca, tym bardziej teraz, kiedy wiedziała jak się nim posługiwać, ale nie mogła już dłużej milczeć. – Mam pamiętnik Wiktorii.
            Kasper nie wyglądał na zdziwionego. Przeciwnie, uśmiechnął się ponuro.
            - Domyśliłem się, kiedy go zobaczyłem.
            Dagmara pamiętała dobrze ten moment. To było jeszcze zanim znalazła sposób na rozszyfrowanie dzienniczka. Kasper wszedł do jej pokoju, żeby ją obudzić i zobaczył w jej rękach pamiętnik. Potem powiedział, iż nie wiedział, że ona też takowy prowadzi. Udawał tak przekonująco, że sądziła, iż się nie zorientował co do jego prawowitej właścicielki. A jednak…
            - Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytała zdziwiona.
            - Bo jest twój – odparł bez namysłu, jakby to było oczywiste.
            Dziewczyna zaprzeczyła.
            - Nie, ja nawet nie znałam Wiktorii – nie mogła bagatelizować faktu, iż była jedyną osobą, która rudowłosą nie widziała nigdy na oczy. Przez to stawała się jednocześnie jedyną osobą niegodną przywłaszczenia pamiętnika. Nigdy nie myślała o dzienniczku jako o swojej rzeczy, miała nadzieję tylko go przeczytać i podrzucić komuś innemu, dokładnie tak jak to znalazł się u niej w pokoju.
            - Właśnie o to chodzi – zauważył z kolei Kasper, żywo potakując. – Ja nie mogę dowiedzieć się niczego nowego z pamiętnika, ty tak.
            Teraz to zupełnie zbił ją z pantałyku.
            - A nie boisz się tego, co w nim odkryję? – rzekła oschło, na co lekko się zaśmiał.
            - Wiktoria nie była głupia. Informacje, które podaje są na pewno… - zaciął się, szukając odpowiedniego słowa – dawkowane. Dziwi mnie tylko, że ci go naprawdę dał.
            Na widok jej zmarszczonego czoła, brunet zaraz sprostował.
            - Mówię, że jestem zdziwiony, iż Alan dał ci pamiętnik.
            - Alan – powtórzyła głucho. Dopiero po paru sekundach dotarło do niej, iż nic nie mówiła, dlatego wydusiła z siebie: - Skąd on miał jej pamiętnik?
            - Dzień przed jej urodzinami Wiktoria chciała mi go wręczyć. Ja nie chciałem go wtedy przyjąć, miałem wrażenie, że zaczyna rozdawać swoje rzeczy osobiste, tak jakby wiedziała co się stanie. Alan był wtedy z nami – westchnął z rozrzewnieniem rozpamiętując tamten moment. – Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że dała mu go tylko dlatego, żeby dać mi nauczkę za to, że odmówiłem jego przechowania, była o to zła.
            - Przechowania? – dobrze wychwyciła kluczowe słowo, bo Kasper zrobił śmieszną minę, jakby powiedział trochę za dużo.
            - Tak, ten pamiętnik i tak miał należeć do ciebie. Do wnuczki Genowefy – oznajmił oficjalnie, pokazując nań ręką.
            - Chciała, aby do mnie trafił? – nie mogła zrozumieć dlaczego obca dziewczyna chciała podarować właśnie jej zapiski swoich przeżyć, wspomnień i uczuć. To było niepojęte, nawet jeśli Genowefa była dla Wiktorii kimś ważnym, to nie tłumaczyło faktu, dlaczego dziennik nie trafił do jej babci.
            - Wiktoria uważała, że jesteście bardzo podobne i wasze przypadki… - ewidentnie chciał coś dodać, ale nie przechodziło mu to przez gardło. Tyle, że ona już wywnioskowała, co to musiało być. To, co odkryła, przeraziło ją bardziej niż cokolwiek co dotychczas wiedziała.
            - Skończą się tak samo – dokończyła za Kaspra. Chłopak zaprzeczył, natarczywie machając głową.
            - Nie, nie ma mowy, tak nie wolno ci myśleć. Wasze przypadki mogą potoczyć się w podobnym kierunku – zaakcentował słówko mogą, po chwili już śpiesząc z wyjaśnieniem. – Zauważ, Wiktoria przybyła do Kielc, tak samo jak ty z innego miasta. Miała co prawda dwoje rodziców, ale z nimi nie mieszkała. Podobnie jak ty nie miała rodzeństwa. Była dobra, mądra, wszystko się zgadza. Szkoda, że się nie poznałyście – dodał na koniec, zupełnie bez składu. – Polubiłybyście się.
            Dagmara popatrzyła na chłopaka. Spojrzała mu w oczy i wprost zapytała:
            - Kasper, czy coś mi grozi?
            Jego milczenie napawało ją strachem. Patrzył na nią jakby w ogóle nie rozumiał dlaczego mogła o czymś takim pomyśleć.
            - Nie – powiedział w końcu tak szczerze, że nie miała nawet podstaw sądzić, że skłamał. – Jesteś tutaj całkowicie bezpieczna.
            Zwróciła uwagę na słówko ‘tutaj’ dodane przez bruneta, ale postanowiła, iż nie będzie uczulona na wszystkie drobiazgi, że nie będzie przewrażliwiona, skoro przed chwilą usłyszała, że nie jest w niebezpieczeństwie.
            Tego dnia poszła bardzo wcześnie spać, ale kiedy wstała nie usłyszała głosu babci, który rozbrzmiewał po kuchni ze słowami: dmuchawce, latawce, wiatr… daleko z betonu świat… jak porażeni… To była jej ulubiona pieśń, śpiewana praktycznie codziennie o tej porze, więc skoro pieśni nie było, Genowefa wciąż była nieobecna.
            Spojrzała na budzik, który jeszcze nie wskazywał ósmej. Dzięki temu, że miała chwilę czasu, wygrzebała z półki pamiętnik Wiktorii i zabrała się za czytanie kolejnej notki. Mimo, że styl się nie zmienił, ani charakter pisma, coś innego było w tym tekście. Nawet nie tyle w samej treści, co w stosunku Dagmary, kiedy go czytała. Wiedza, iż rudowłosa chciała, by Dagmara codziennie to robiła, dodała jej skrzydeł, tak jakby w ten sposób spełniała ostatnią wolę umarłej, a nie tylko zaspokajała swoją ciekawość.

            Pamiętam moją pierwszą wizytę w Kielcach. Wysiadłam na ostatnim przystanku, na dworcu autobusowym. Pamiętam jakby to było wczoraj – ten spodek latający, archaiczną kamerę, sklepiki, ludzi i oczywiście starą czarownicę na miotle z wykrzywionym nosem i czerwoną peleryną, zawieszoną pod kopułą. Znak rozpoznawczy, choć nie od razu go zrozumiałam.
            Zamieszkałam w nowym bloku na ulicy Joanny D’arc. Jak się później okazało, niedaleko mnie mieszkał mój przyjaciel, w Opactwie Northanger.
            Zaczęłam uczęszczać do szkoły i poznałam wiele osób. Genowefa sama się do mnie zgłosiła, pewnego dnia przyszła, pytając czy może ze mną porozmawiać jako były mentor mojej matki. Zgodziłam się, choć nigdy wcześniej nie słyszałam jej nazwiska w ustach mojej rodzicielki.
            Genowefa zapukała do mych drzwi o godzinie szesnastej, wyszła o wpół do drugiej nad ranem. Czas minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam zapytać o wszystko. Następnego dnia znów się widziałyśmy i znów rozmawiałyśmy dobrych kilka godzin. Wtedy to poznałam Sandrę, a parę miesięcy później do naszego grona dołączyła również Arleta.
            Musiałam się wiele nauczyć. Moje braki miały początek w mej ignorancji, gdybym tylko wcześniej zainteresowała się sygnałami, które wychodziły z mego ciała, teraz mogłabym zająć się przyswajaniem wiedzy, zamiast adaptowaniem jej.
            Czas działa na moją niekorzyść. Każdy dzień zbliża mnie do tego ostatniego, a materiał, który muszę poznać nie maleje. Wielki dzwon już zaczął bić na alarm, a ja nawet nie jestem przebrana w odpowiedni strój, by stawić czoło najeźdźcy. Mam na sobie stare łachy i dziurawe buty, podczas gdy oni noszą purpurę.
            Mój przyjaciel się boi. Ja boję się nawet bardziej, ale nie chcę tego okazać. Mam wrażenie, iż jeśli pokażę światu mój strach, przyjaciel będzie próbował cofnąć swą decyzję, że w końcu, po tylu naszych wspólnych wysiłkach i trudach, wstąpi do Rady. A tego mu nie życzę. Tego nie życzę każdemu, bo proces w jaki Rada niszczy ludzi jest nieodwracalny. Raz zatruty umysł na zawsze pozostanie już skażony. Raz okrzyknięty członkiem na zawsze będzie jednym z NICH…

            - Dagmara! – usłyszała krzyk Kaspra tuż przy drzwiach do jej pokoju. Mimo, iż wcale nie musiała tego robić, bardziej odruchowo niż z przekory, zamknęła pamiętnik. Obejrzała się za siebie, po czym zaprosiła bruneta do środka.
            - Ubieraj się – zarządził chłopak kiedy tylko pojawił się w drzwiach. – Nie możesz tak wyjść.
            - Mam na ósmą pięćdziesiąt do szkoły – powiedziała, lekko zażenowana tym, iż nie zdążyła jeszcze założyć ubrania i siedzi przy biurku czytając pamiętnik w piżamie.
            - Nie idziesz dziś do szkoły, zabieram cię ze sobą – odparł.
            Nie wiedziała co zrobić; czy pytać dlaczego, czy zwyczajnie nic nie mówić i przyjąć wiadomość najspokojniej jak mogła.
            - Dowiem się gdzie? – zaczęła, ale od razu poznała, iż Kasper jej tego nie zdradzi, bo zaczął kręcić głową.
            - Niespodzianka – powiedział, puścił jej oczko i wyszedł dając jej czas na przebranie. Wydawało jej się, iż nie widział nawet rąbka pamiętnika, którego zasłoniła całą sobą. Zdawała sobie sprawę z aprobaty chłopaka co do posiadania przez nią tego przedmiotu, ale mimo wszystko wolała nie afiszować się momentami, kiedy do niego sięgała.
            Zakładając na ramiona błękitną koszulę stwierdziła, że myliła się w stosunku do Wiktorii. Jeszcze niedawno myślała, widząc dziewczynę na zdjęciu, że ta była pogodzona ze swym losem. Dziś dowiedziała się, że Wiktoria tylko udawała. Ten pogodzony widok, to nic innego jak tylko pozory. Pozory które stwarzała, by Kasper nie zaczął żałować tego, co zrobił; żeby nie żałował, że nie stał się członkiem Rady.
            Kiedy tylko zeszła na dół na śniadanie, Kasper od razu zapytał o to, czy we wpisie w pamiętniku znalazło się dziś coś o nim. Początkowo nawet nie wiedziała o czym on rozprawiał, zbyt pochłonęły ją myśli, jednak przypomniawszy sobie, w którym momencie Kasper wszedł do jej pokoju, odparła z nikłym uśmiechem:
            - Było. Zawsze się pojawiasz.
            Chyba spodobała mu się jej odpowiedź. Nie zrobił już jednak więcej wzmianek o swej martwej przyjaciółce a i ona nie powróciła do tematu.
            Dwie godziny później, po sytym śniadaniu i nakarmieniu Krawata, Dagmara wsiadła do samochodu Kaspra. Oczywiście nie dowiedziała się dokąd chłopak ją zabierał, ale w trakcie jazdy wywnioskowała, iż do galerii handlowej największej w Kielcach. Na miejscu zaparkował w podziemnym parkingu a następnie poprowadził ją schodami ruchomymi na pierwsze piętro do kina „Helios” gdzie zaproponował obejrzenie kolejnej z siedmiu części serii o czarodzieju. Dagmara przystanęła na to; oglądała każdy z sześciu dotychczasowych filmów o „Harrym Potterze” i ucieszyła się, że ma z kim zobaczyć następny. Przekroczywszy próg sali z wielkim popcornem w ręku poczuła się mimo wszystko nieswojo. Film, na który właśnie czekała, wzbudził w niej mieszane odczucia – kiedy jako dziecko oglądała kolejne części nigdy nie wątpiła w to, że magia nie istnieje. Dziś, będąc nastolatką, miała w sobie o wiele więcej sceptyczności niż jeszcze parę lat, ba – miesięcy temu.
            Usiadła na swoim miejscu w przedostatnim rzędzie i z każdą kolejną minutą wpatrywania w ekran rozmyślała nad wszystkim co ją spotkało w Kielcach. Poznanie nowych znajomych, zmiana szkoły i otoczenia, zamieszkanie u babci, która na pewno nie jest podobna do kanonu starszej pani z wełnianymi kapciami na nogach i okularami na oczach… Tajemnicze śmierci, zgrupowanie, które nie przypomina mafii a jednak jest tak samo albo nawet i bardziej niebezpieczne. Pamiętnik, młodzi znajomi Genowefy, zdolności Alana co do obróbki zdjęć oraz potajemny wyjazd babci. Sto czterdzieści sześć minut filmu to zdecydowanie za mało, aby poukładać sobie w głowie szereg niejasności, które dobijały się do niej już od trzech miesięcy.

***

Czarnowłosy chłopak stał w pokoju. Był zdenerwowany, przez co jego zwykle przejmujący uśmiech schował się za rozdrażnionym wyrazem twarzy. Prowadził konwersację z szatynem starszym od niego o parę lat. Ów szatyn, w przeciwieństwie do swego znajomego, wcale nie był poruszony. Przypominał nawet lekko znudzonego powinnością rozmowy, raz po raz zerkając na telefon komórkowy, czekając na wiadomość tekstową od narzeczonej, z którą był lada moment umówiony.
            - Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytał po raz wtórny czarnowłosy.
            - Ta sprawa cię nie dotyczyła – zaczął tłumaczyć drugi z mężczyzn opanowanym, acz z lekka już poirytowanym tonem głosu. – Więc proszę, przestań drążyć temat.
            - Nie dotyczyła mnie? – warknął chłopak sucho. – Nie dotyczyła?! – podniósł głos, gdyż jego rozmówca wciąż patrzył na niego tym samym pobłażliwym wzrokiem, który sugerował, iż przesadza.
            - Tak, nie dotyczyła cię.
            Czarnowłosy pokiwał głową z niedowierzaniem. Mężczyzna naprzeciw niego był jego ojcem chrzestnym i choć z pozoru wyglądali podobnie, wiele ich dzieliło.
            - Alan mnie ostrzegał, że zrobisz coś takiego. Mogłem mu uwierzyć zamiast cię bro…
            - Alan to rozpieszczony gówniarz – przerwał mu w pół słowa szatyn. Podniósł się z krzesła, przemierzając gabinet w jedną i drugą stronę. – Dostał się do Rady i wydaje mu się, że może nami zacząć rządzić. Masz ograniczyć tę znajomość.
            Mikołaj prychnął. Wyłącznie on sam dobierał sobie przyjaciół.
            - A co jeśli tego nie zrobię? – mruknął z bezczelnym wyrazem na twarzy sugerującym bunt. – Alan jest nietykalny, nie wyrządzisz mu szkody.
            Szatyn z wolna przytaknął.
            - Nie, tego niestety nie mogę. Ale jestem cierpliwy i umiem czekać. Wiem, że prędzej czy później, podwinie mu się noga i mimo, że teraz łatwo owinął sobie członków Rady wokół palca, ja ten palec jeszcze szybciej utnę. Jak mówię, to tylko rozpieszczony gówniarz.
            Światło w pokoju zamigotało, by po chwili całkowicie zgasnąć. Komnatę spowił mrok i jedyne co dało się zauważyć to dwie sylwetki wrogo nastawionych mężczyzn.
            - Może i jest rozpieszczonym gówniarzem – powiedział czarnowłosy jadowicie. Każda cząsteczka jego ciała napinała się buzując niemiłosiernie z nienawiści do swego ojca chrzestnego. – Ale on nie jest mordercą, a ty tak. Już nigdy tego nie zmienisz… Ciekawe co powie na to twoja ukochana Natalia – dodał na koniec, wychodząc czym prędzej z gabinetu. Wiedział, że dziś nie powie nic narzeczonej Pawła, nie dlatego, że się bał czy nie był pewien czy szkodzić ojcu chrzestnemu, tylko dlatego, iż nie miał materialnych dowodów na potwierdzenie wszystkiego, do czego dopuścił się jego ojciec chrzestny. Tylko z tego jedynego powodu na razie wolał milczeć, w końcu on też potrafi być cierpliwy, by zaatakować w najmniej spodziewanym momencie.

***

Dagmara wyszła z sali kinowej, zerkając przez ramię na Kaspra. Chłopak szedł tuż za nią.
            - Podobało się? – zapytał z zaciekawieniem, na co przytaknęła głową.
            - Raczej tak, każda część wnosi coś nowego – bąknęła, choć tak naprawdę nie do końca mogła skoncentrować się na filmie. Sam początek filmu i ta wiadomość od Kingsleya: NADCHODZĄ napędziła jej strachu. Już sobie wyobraziła członków Rady jak najeżdżają dom jej babci… Reszta też nie była lepsza – mroczna atmosfera i potyczki głównych bohaterów, którzy musieli zmierzyć się nie tylko z siłami ciemności, ale i z czasem, własnymi słabościami i odejściem najbliższych. 
            Kasprowi też nie było lekko; po wyjściu z kina kilka razy wspomniał o scenie, kiedy na rękach Harry’ego umierał Zgredek, po czym pośpiesznie odwracał się w drugą stronę, by dziewczyna nie widziała, iż miał zamglone oczy. Zastanowiła się czy tak to wyglądało, czy Wiktoria konała przy nim a on nic nie mógł zrobić, tylko być przy niej i obserwować jak oddawała ostatnie tchnienie.
            Zamówili pizzę w galerii dyskutując jeszcze chwilę na temat tego, co będzie ukazane w ostatniej już części. Kasper zapewnił, iż na pewno Dagmarę na nią zabierze, choć ona wcale nie uwierzyła w jego słowa. Za rok bowiem miała wrócić do Warszawy, by znów mieszkać z tatą.
            Na dworze sypał śnieg. Alabastrowy puch pokrył już całe ulice i przystroił na śnieżnobiało drzewa. Konary uginające się pod ciężarem kilku centymetrów śniegu, od czasu do czasu przypominały o sobie przechodnim, zsypując trochę puchu z siebie, akurat wprost na przechodzących. To było niczym psikus wyrządzony przez matkę naturę, którego w ogóle nie pojmowali ludzie, złorzecząc i przeklinając na sytuację.
            Przejeżdżali właśnie koło przystanku autobusowego, kiedy kazała mu się zatrzymać. Nie umiała powiedzieć dlaczego tak nagle poczuła chęć wyjścia z samochodu. Kasper spojrzał na nią zdumiony:
            - O co chodzi? Źle się poczułaś? – zapytał, źle interpretując jej zachowanie.
            - Nie, ja po prostu… - zaczęła, spoglądając w prawo. – Ja zaraz wrócę – obiecała, po czym wysiadła czym prędzej, by nie mógł jej zatrzymać.
            Płatki śniegu opadły wpierw na jej włosy, by po chwili obsypać cały jej płaszcz. Wiatr, który lekko powiewał roznosił płatki dookoła, pozostawiając ślad swojej działalności w całych Kielcach.
            Wiedziała dokąd iść, bo nogi same ją prowadziły. Niczym Harry’ego Pottera w Wigilię, kiedy przyszedł do Doliny Godryka, by zobaczyć grób rodziców tak i ona nabrała ochoty przejścia się po miejscowym cmentarzu.
            Przekroczyła otwartą bramę wiodącą do tego świętego miejsca. Czuła się niezręcznie, jak gdyby nikt, kogo znała tam nie leżał, dlatego była tylko intruzem. Z drugiej strony jednak, być może gdzieś na tej przestrzeni został pochowany jej wujek Antoni, a ona nigdy nie odwiedziła jego grobu.
            Przeszła przez parę alejek posypanych w całości śniegiem, zostawiając po sobie jedynie ślady zimowych butów. Potem skręciła w o wiele węższą alejkę, którą z obu stron okalały tuje. Prowadziły one do kolejnej alejki, jednakże ta droga była już wyboista. Dagmara zreflektowała się, iż od pewnego czasu szła po niewielkich kamieniach. Ominęła masywne drzewo, którego konary rozrastały się na dobrych parę metrów i zobaczyła niewielką skarpę. Pomyślała, że niezależnie od pory roku musiało tu być pięknie; wydawało jej się, że dotarła w sam środek miejsca schowanego przed całym światem.
            Przyjrzała się dokładniej skarpie. Na jej górze znajdował się średniej wielkości krzyż. Koło niej, choć na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że w skarpie, stała statua przypominająca smutnego anioła z rozpostartymi skrzydłami. Skrzydła były tak szeroko rozciągnięte, iż na samym początku miała wrażenie jakby wrastały w skarpę, ale w rzeczywistości było to tylko złudzenie, gdyż kończyły się parę centymetrów powyżej. We wnęce skarpy zamaskowany był grób a na jego płycie leżał świeży bukiet czerwonych róż.
            Dagmara spojrzała na nie, przez co dostrzegła, iż dokładnie pod kwiatami widniał jakiś napis pisany pochyłą czcionką. Przesunęła kwiaty w bok i lewą ręką odgarnęła zasypany śniegiem cytat:

            „Można odejść na zawsze, by stale być blisko”
              
ks. Jan Twardowski

            Patrzyła na napis parę minut, dopóki nie usłyszała, że ktoś do niej podszedł od tyłu. Był to Kasper, który zamiast patrzeć na grób i skarpę, przypatrywał się w ciszy dziewczynie.
            - Kasper, co to za grób? Czemu nie jest podpisany?
            Chłopak wciąż milczał. Wydawało jej się, iż prędzej statua nieopodal nich przemówi, niż on wyda z siebie jakikolwiek dźwięk.
            Tak naprawdę wiedziała kto leżał pochowany w grobie. Pod płytą, kwiatami i morzem wylanych łez spoczywała dziewczyna niewiele od niej starsza. Dziewczyna, która umarła w strasznych okolicznościach i która została zabrana na tamten świat przez ludzi chorych z zemsty.
            - Tu leży Wiktoria, prawda? – jej słowa i głos mimo, że przypominały pytanie, nie domagały się odzewu. Cokolwiek by nie odpowiedział i tak była tego faktu pewna. Ale chłopak nie zaprzeczył. Przeciągnął wzrok z niej na płytę nagrobną.
            - Musieliśmy gdzieś ją pochować. Rozsądniejsza byłaby kremacja, ale jakoś wtedy tego nie chciałem. Dziś zrobiłbym inaczej – nie wiedzieć czemu, ale odniosła wrażenie, że czegoś się bał. Tak jakby szkoda wyrządzona Wiktorii za życia mogła być niczym w porównaniu do tego co mogło się stać po jej śmierci. I nagle ją uderzyło, brak zdjęcia, pomnika, nazwiska…
            - Boicie się o to, że mogliby sprofanować jej mogiłę – rzekła bardziej do siebie niż do niego, choć i tak potwierdził jej głową. To było logiczne, że kiedy Wiktoria umarła nikt nie mógł dowiedzieć się na którym cmentarzu i kiedy spocznie.
            - Zrobiliśmy to w nocy, nie było łatwo, bo Arleta sprzeczała się, że należy jej się godny pochówek. Zapłaciliśmy sporą sumę pieniędzy księdzu by przyszedł odprawić modły o północy dwa dni po jej śmierci – westchnął, zapewne wspominając tamte feralne przeżycia. – Genowefa z nim rozmawiała, nie wiem jak go przekonała do tego aby nam pomógł, ale musiała użyć wszystkich znanych jej sztuczek i udało się – uśmiechnął się odrobinę, jakby przeszło mu przez myśl, iż Genowefa ma zdolności, których pozazdrościłaby jej niejedna kobieta.
            - A rodzina Wiktorii? Przecież oni nawet nie mogą zapalić jej znicza czy złożyć bukietu – wydawało jej się nie do pomyślenia, żeby nie znała miejsca pochówku jej matki, miejsca, gdzie mogłaby przyjść i po prostu poczuć namiastkę tego, jakby stała koło niej.
            - Nie żyją. Ojciec i matka Wiktorii zmarli parę godzin przed nią – wyjaśnił jej Kasper.
            Otwarła szeroko oczy.
            - Jak? – wydukała. Czy możliwe aby był to przypadek? Czy może ktoś zatroszczył się o ich śmierć?
            Kasper złapał się za czoło. Jego nerwowe zachowanie podpowiedziało jej, iż nie była to zwyczajna śmierć fizjologiczna.
            - Kiedy Wiktoria umarła, musieliśmy powiadomić o tym jej rodziców. Dzwoniłem do jej ojca, potem do matki, ale nie mieliśmy żadnego sygnału. Ja nie znałem nikogo oprócz ich dwójki, żadnego dalszego członka rodziny, w komórce Wiktorii też nic nie znalazłem. W dniu pogrzebu Wiktorii pojechałem do ich wioski. Niestety tam dowiedziałem się o tragicznym wypadku samochodowym do jakiego doszło, kiedy rodzice Wiktorii jechali do sali, gdzie miała odbyć się impreza Sylwestrowa.
            - Nie dowiedzieliście się o tym zaraz po ich wypadku? – zapytała cicho. Przez to, w jakim miejscu się znalazła, przyszło jej na myśl, iż przecież Kasper wspominał o śmierci dziewczyny jakoby miała miejsce na cmentarzu. Wiedza, iż gdzieś nieopodal Rada mogła zamordować Wiktorię, przysporzyła jej gęsiej skórki.
            - Nie, zarówno Wiktoria jak i ja nie mieliśmy za sobą komórek tego dnia. Zapytasz, kto dziś nie nosi ze sobą telefonu? Cóż, my nie chcieliśmy i nie mogliśmy ich ze sobą mieć. Na całe szczęście ich nie mieliśmy. Wiktoria może zmarła tragicznie, ale przynajmniej w spokoju.
            Rozumiała do czego sprowadził rozmowę. Gdyby Wiktoria dowiedziała się o śmierci rodziców, nic by to nie zmieniło, a tylko dodałoby jej niepotrzebnych trosk.
            Wrócili do samochodu w ciszy i nie odzywali się do siebie już przez cały wieczór. Każde z nich chciało pobyć samo ze sobą, dlatego Dagmara od razu po powrocie zamknęła się w pokoju. Nie wiedziała, czy Kasper zrobił tak samo, ale znając go, do jego pokoju mógł wśliznąć się futrzak zwany Krawatem. Ona nie chciała zajmować się zwierzakiem, w ogóle nie miała ochoty na nic, wciąż wracając myślami do osoby Wiktorii.
            Przez te ciągłe rozmyślenia przypomniała sobie, iż nie dokończyła wpisu na dziś, przerwawszy przez Kaspra, który chciał zabrać ją do kina.
            Siadła przy biurku i wyjęła z szafki pamiętnik. Otworzyła go, wzrokiem przeszukując ostatnie informacje, które przeczytała:

            A tego mu nie życzę. Tego nie życzę każdemu, bo proces w jaki Rada niszczy ludzi jest nieodwracalny. Raz zatruty umysł na zawsze pozostanie już skażony. Raz okrzyknięty członkiem na zawsze będzie jednym z NICH…

            W tekście był znaczek innego tematu a po czterech akapitach kolejny, jak gdyby autor przeskakiwał z jednej myśli na drugą.

~ ~ ~

            Był 18 maja 2008 roku. Ten dzień zapamiętam do końca mych dni. Genowefa zabrała mnie do swojej posiadłości. Do miejsca, do którego nie wejdziesz, gdy nie wiesz jak, gdyż owo miejsce niełatwo znaleźć. Mieści się ono w najciemniejszym miejscu rezydencji, sto metrów pod ziemią a samego wejścia chronią dziesiątki tuneli, każdy podobny do tego poprzedniego. Pierwszy z nich zaczyna się ujrzawszy Wenus, to po nim można poznać początek, Mars przeciwnie zaś wskazuje ich kres. Chce się rzec, takie rzeczy nie istnieją, jednak w domu Genowefy nie ma rzeczy niemożliwych.
            Genowefa śmieje się, iż to dlatego nie boi się rabusi, wszystkie skarby jakie posiada mieszczą się w owym miejscu. Wcale nie dziwię się jej optymizmowi, nawet jeśli nieszczęśnik nie umarłby z głodu poszukując mamony, zginąłby na atak serca przebywając dłużej niż jeden dzień w tych mrocznych tunelach. 
            Byłam niewiarygodnie zdziwiona, kiedy zaprowadziwszy mnie pod drzwi, Genowefa pokazała nasz cel podróży. Byłam zdziwiona, z powodu czysto ludzkiego. Kiedy widzisz drzwi naturalnym odruchem jest pociągnięcie klamki. Dębowe, potężne drzwi przede mną klamki nie miały, co więcej, nawet nie było jakichkolwiek dziur po klamce, jako pozostałość po metalowej rączce, jedynie te wyrzeźbione motywy.
            Ogarnął mnie lęk, niewiedza z jaką miałam wkroczyć w nieznane wzbudzała negatywne emocje. Cóż takiego znajdowało się po drugiej stronie? Czy środki ostrożności były fanaberią starszej Pani czy może pomieszczenie za drzwiami skrywało mistyczne obiekty?
           Genowefa szepcze słowa, słyszę zgrzyt i drzwi ustępują.

~ ~ ~

            Niektórzy całe życie czekają na miłość, która pozostanie niespełniona. Inni, poznają ją w momencie, kiedy nie powinni i tracą ją. Nie są gotowi na przyjęcie jej.
            Są wreszcie i tacy szczęśliwcy, którzy są dla siebie tymi wyśnionymi. Takiej miłości się pragnie, o takiej miłości się czyta. Tyle, że w realnym życiu nie jest ona idealna, bo idealna miłość nie istnieje.
            Jednak, kiedy widzę dwoje staruszków trzymających się czule za ręce, wiem, że po tylu wspólnych latach, jedno dla drugiego wciąż jest całym światem; że ta ich miłość jest jeszcze bardziej magiczna niż jakakolwiek opisana w powieści. Ich miłość jest rzeczywista.

15 komentarzy:

  1. Piękny rozdział. Zwłaszcza ta końcówka o miłości staruszków. Aż łezka się w oku zakręciła.
    A teraz pytanie: ALAN MUSI ZABIĆ DAGMARE?????!!!!¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡ O.O (czy Arlete?)
    Strasznie intrygujący ten rozdział i momentami mroczny, np. scena na cmentarzu (uwielbiam takie klimaty ;3 i dzięki Tobie dostałam weny ;P ).
    Mam dziwne przeczucir, że Przerażająca Genowefa jest (napewno jest) czarodziejką (po tym rozdziale kojarzy mi się z Lordem Voldemord'em ;_; ) i miała coś wspólnego ze śmiercią Wiktorii. Jestem na 95% pewna jak i narzeczony ich nauczycielki. On ją zabił prawda?
    Oh... JUŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ NASTĘPNEGO :D
    Rozdział bardzo mi się podobał. Pełna profeska ;)
    I za to jestem zazdrosna ;_; świetnie piszesz tak samo jak Igrająca ze śmiercią (igraniezesmiercia.blogspot.com). Oby dwu Wam zazdroszcze...
    Btw! Ja tu zamiast o rozdziale to plotki XD
    Nie dają mi spokoju słowa Kaspra ,,tutaj jesteś bezpieczna", moja nielogiczna logika podpowiada, że jest w niebezpieczeństwie...
    Zastanawia mnie też fakt kiedy Dagmara zacznie czarować. Bo jest czarodziejką.
    Rozdział pozostawia niedosyt tak jak zjedzenie czekolady i schowanie ostatniej kostki do szafki. Niby jest, można po nią sięgnąć, ale szafka pozostaje zamknięta. Sprawia to, że naraz chce się poznać całą historię Dagmary, Alana, Kaspra i reszty, ale jest ona dawkowana przez co wszystkie myśli krążą koło Twojego opowiadania.
    Do tej pory interpretuje każde zdanie i słówko, aby wszystko dobrze zrozumieć.
    ŚWIETNA ROBOTA :D
    CHCĘ WIĘCEJ!!!!!!!!!!!!!!!! KIEDY NEXT???????¿¿¿¿¿¿¿¿¿
    POZDRAWIAM SERDECZNIE I ŻYCZĘ DUUUUUŻOOOOOO I JESZCZE WIĘCEJ WENY!!!!!!!!!!!
    ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałam weny dzięki Tobie i zdecydowałam się opublikować rozdział ;P
      Zapraszam: fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com
      :)

      Usuń
    2. Już przeczytałam. Dziękuję za powiadomienie :)
      Następny rozdział Lamiae dodam w przyszłym tygodniu.

      Usuń
  2. Dłuuugi rozdział, ale jakże ciekawy. :)
    Rozdział z jednej strony wiele wnosi, a z drugiej nadal mam niedosyt.
    Nie wyłapałam raczej błędów.
    Zszokowała mnie śmierć rodziców Wiktorii przed nią, nie mieli szansy się nawet pożegnać... Choć zgadzam się - lepiej, że nie dowiedziała się o ich śmierci.
    Ogólnie rozdział jest dobry, brakowało mi tu trochę Alana, ale mam nadzieję, że w następnym wpisie już się pojawi, pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety rozczaruję Cię - Alana nie będzie, gdyż będzie w nim tylko ciekawska Dagmara :)

      Usuń
  3. Szczerze rzecz ujmując trafiłam tu przez przypadek ale zaintrygowały mnie tytuły rozdziałów i skuszę się na lekturę :D
    Pędze nadrabiać *.*
    Pozdrawiam : http://coraciemnosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że rozdziały również spodobają Ci się :)

      Usuń
  4. Genialne opowiadanie, nie mogę doczekać się nexta :D
    Wścibska Damara - czy to znaczy że będzie szukać tego miejsca z pamiętnika? Byłoby sssupppeerr!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak nie to i tak opowiadanie jest mega! Dodaj jutro rozdział proszę :)

      Usuń
    2. I więcej Alana poproszę :) Sorry, że już trzy komentarzy wyszły, jakoś tak czasami nie mogę się zwęzić i napisać wszystkiego na raz.

      Usuń
    3. Nic się nie stało, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Na Twoją prośbę dodam rozdział jutro, a nie w sobotę :)

      Usuń
  5. Szatyn co jest z nauczycielką Natalią jest ojcem chrzestnym Mikołaja - to ma jakieś ważne znaczenie dla całego opowiadania? Jeśli tak to będę musiał zapamiętać.
    Nie lubię historii tego małego czarodzieja, ani książek, ani tym bardziej ekranizacji. Dlatego dobrze, że dałaś takie szczegółowe opisy, bo Harrego ani nie czytałem ani nie oglądałem (z wyjątkiem kilku fragmentów, gdy dzieciaki oglądały). Dzięki tym szczegółowym opisom wiedziałem o co chodzi i jaki ma związek twoje opowiadanie z tamtą książką, dałaś dostrzec elementy wspólne - ciężko ich nie zauważyć.
    Zaczynam się zastanawiać który jest gorszy - Kasper czy Alan. Obawiam się, że Kasper (on ma jakiś sekret, jest w nim coś nie tak, coś co cholernie niepokoi).
    Dlaczego nie podpisali grobu Wiktorii? Jej rodzina nie wie, że dziewczyna nie żyje (wujkowie, ciotki, dziadkowie)?
    Genowefa to musi być jakąś wiedźma. Ilekroć o niej czytam, to mnie ciarki po plecach przechodzą, ta kobieta mnie jakoś niepokoi, wzbudza takie... sam nie wiem jak to określić.
    "nie mieliśmy za sobą komórek" - "ze sobą" (jedyna literówka jaką wyłapałem).
    Mnie też się robi cieplej na serduchu jak widzę parę takich staruszków trzymających się za ręce, uprzejmych wobec siebie, z miłością w oczach - to dodaje takiej nadziei, że jeśli się tylko chcę i się podejmuje starania to miłość może przetrwać. W dzisiejszym, nowoczesnym świecie istnieje jednak przekonanie, że lepiej coś wymienić na nowe niżeli naprawiać (moim zdaniem stąd tyle zmian partnerów, rozwodów, przyjaźni, itd)
    Pozdrawiam i lecę do kolejnego rozdziału.
    Dziś postaram się dodać u siebie kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz zapamiętać, nie musisz :) Kasper i Alan są zupełnie różni, jeszcze sam się przekonasz.

      Usuń
  6. Nie ma to jak skasować komentarz, zamiast go dodać -,- Mądra ja.
    Dobrze, nadrobiłam już dwa rozdziały i powiem, że wybrałam sobie na to złą porę, bo już zapomniałam, że twoje rozdziały są długie, co oczywiście jest tylko na plus.
    W skrócie:
    1. Alan jest moim ulubionym bohaterem, jest po prostu cudowny.
    2. Podobieństwo Wiktorii i Dagmary jakie nam pokazałaś, zaskoczyło mnie trochę, chociaż już doszukuję się pewnych różnic, które pewnie później się wyjaśnią, a mianowicie jest to:
    Wiktorii mówili chyba o wiele więcej niż Dagmarze.
    3. Czy tylko mi się wydaje, że przed pojawieniem się Dagmary był trójkąt miłosny? Alan, Kacper i Wiktoria?
    4. Sprawa z dziennikiem. Oryginalne, ale dziwne, że inni na to nie wpadli i niby kiedy Alan podrzucił jej dziennik? Może wtedy, gdy zaserwował jej prywatny pokaz photoshopa dla zaawansowanych? :))
    5. Genowefa jest, a jednak jej nie ma. Idealny opiekun dla imprezowiczów, czyli nie dla Dagmary, już szybciej dla Alana, ale on mieszka sam, więc i tak ma dobrze :)
    6. Jej Alan chce zmienić radę. Nowe pokolenie i te sprawy, nie wiedzieć czemu, gdy mówił Dagmarze, że ma wpływ na wybór nowego członka, wydawało mi się, że będzie chciał wciągnąć w to Dagmarę.
    7. Nawiązanie do Harrego Pottera – widać, że lubisz ten film :)

    Na dzisiaj tyle. Zobaczyłam, że dodałaś moje kochane, ulubione Nemezis, więc coś czuję, że w pierwszej kolejności przeczytam rozdział Nemezis, a nie Lamiae. Nie wiem jakim cudem jestem tyle rozdziałów do tyłu, albo ja mam tak długo zabieram się ostatnio do czytania, albo ty tak szybko piszesz :))
    Tak czy siak życzę dużo weny.

    Pozdrawiam,
    AleksandraO

    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Wiktoria wiedziała o wiele więcej ze względu na wiek, trójkąt miłosny... wydaje mi się, że o tym nie pisałam :) Genowefa jest specyficzna, Dagmara już wiele razy to dostrzegała a jeśli chodzi o Harrego Pottera to tak, lubię go. Nie dość, że całe dzieciństwo go czytałam, to jeszcze od niego zaczęły się moje pierwsze przygody z pisaniem na forach :)

      Usuń