PAMIĘTNIK WIKTORII ORANTE
Inaczej wyobrażałam sobie życie. Miało ono
być moje, a mam wrażenie, że stoję gdzieś na uboczu i patrzę, jak zostaje mi
zabrane.
Jakby
ktoś inny doświadczał moich doświadczeń, podejmował decyzje, które ja powinnam
była podjąć.
Jakby
żył moim życiem.
Mój
przyjaciel i ja poznaliśmy się w szkole. Na początku uznałam go za dziwaka:
śmiał się ze wszystkiego, rozmawiał ze wszystkimi, lgnął jak ćma do słońca, tak
on do dziewcząt... Był irytujący, arogancki i zuchwały, a jednak intrygował
mnie. To było zdumiewające, iż osoba do której czujesz awersję, intryguje.
Nawet
wtedy, czułam jego wzrok gdzieś na sobie, jak najpierw zerkał na mnie
nieśmiało, by potem ostentacyjnie się gapić. W drugi miesiąc od tej niemej
potyczki z samym sobą, nie wytrzymał i podszedł do mnie. Przyznam szczerze, że
nie mogłam rozgryźć o co mu dokładnie chodziło, nasza pierwsza rozmowa była
raczej zlepkiem różnych tematów, poczynających od ulubionych zespołów,
skończywszy na pogodzie. Dopiero teraz jestem w stanie napisać, że się
denerwował i że znam ku temu przyczynę. Zwyczajnie jeszcze wtedy nie
postanowił. Nie wiedział, jak skończy się ta historia, może nawet skłaniał się
ku myśli, iż zrobi to, zabije mnie i będzie po wszystkim. Jego rozterki dobiegną
końca.
Nie
jestem świadoma, w którym momencie wygrała jego druga strona osobowości. Ta,
która jest tak bardzo czuła i wrażliwa, którą dane mi było poznać dużo później.
Powiedział
mi o wszystkim, a ja mu oczywiście nie uwierzyłam. Powiedział mi o zgrupowaniu,
które ma tysiące lat, którego dzieje zaczynają się tak dawno, iż już nikt o nim
nie pamięta. O dwunastu członkach, z których żaden nie para się przymiotami: nienawistny,
chytry, zazdrosny, samolubny, szelmowski… nie, to wszystko za mało.
Każdy
jest inny, każdy myśli, iż jest lepszy od pozostałych. A mój przyjaciel miałby
zostać jednym z nich? Więc odmówił, przez co oboje jesteśmy znienawidzeni. Ale
nie gniewam się na niego. Kiedy Genowefa dowiedziała się co zrobił, co
powiedział, wpadła w furię.
Ja
się popłakałam.
Ponoć
nie odmówił grzecznie, powiedział, iż wolałby zginąć, niż stać się taką bestią,
jaką jest każdy z nich. Że dziewczyna, której śmierć na nim wymagają jest
lepszym człowiekiem, niż oni wszyscy razem zlepieni w jedno. Że jest zafascynowany
jej życiem, więc nie mógłby jej go zabrać. Że jeśli ktoś na tym świecie nie
zasługuje na to, by żyć, to oni, nie ja.
Nie
byłam w stanie nic z siebie wydusić. Tylko płakałam ze szczęścia przeplatanego
z nieszczęściem. Szczęścia, bo nie miałam pojęcia, iż tak mnie doceniał,
nieszczęścia, bo znałam skutek jego przewinienia. Każdy w moim świecie go znał.
Dagmara dopiero
teraz zreflektowała się, że niemal wcale nie oddychała przez czas czytania. Niby
nic nowego nie dowiedziała się dzięki temu kawałkowi tekstu, a jednak trochę
nowych informacji poznała. Na przykład to, że istnieje podobieństwo i to kolosalne
pomiędzy Alanem i Kasprem. Gdyby nie wiedziała, że tekst wyraźnie mówi o
Kasprze, nawet nie podejrzewałaby, że to może być o nim. Irytujący, arogancki,
zuchwały – to idealnie odzwierciedlało charakter Alana. Kasper być może nie był
jego przeciwieństwem, ale przynajmniej łagodną wersją tych cech.
Dziewczyna wyciągnęła się na
krześle. Odgarnęła włosy do tyłu, po czym przetarła oczy, które zaczerwieniły
się odrobinę ze zmęczenia.
- Nie wiedział, jak skończy się ta
historia, może nawet skłaniał się ku myśli, iż zrobi to, zabije mnie i będzie
po wszystkim – powróciła raz jeszcze do tekstu. – Dziewczyna, której śmierć na
nim wymagają – czytała na głos z przerażeniem odkrywając, iż w śmierci Wiktorii
kryło się coś więcej niż zwykła zemsta za nieposłuszeństwo Kaspra. Zanim ją
poznał, już miał dany rozkaz z góry, by ją zabić. Pytanie tylko dlaczego?
Zachodziła w głowę rozmyślając nad
występkiem Kaspra. To, że postanowił oszczędzić dziewczynę i to co powiedział
zgromadzeniu było niewiarygodnie bohaterskie i dzielne, ale też niesłychanie
głupie. Mocno wierzyła, że gdyby wstrzymał się z odpowiedzią, grając na zwłokę
czy chce należeć do Rady, historia inaczej potoczyłaby się. Jego zawzięta
decyzja tylko spowodowała, iż członkowie rozzłościli się. Pragnąc za wszelką
cenę zemścić się za obrazę, wyznaczyli datę śmierci dziewczyny. A może już
wcześniej była ona wyznaczona akurat w Sylwester? Akurat w jej urodziny.
Już wcześniej zauważyła, iż
dziewczyna miała równo osiemnaście lat, kiedy umarła. Nawet pierwszy wpis w
pamiętniku o tym świadczył. Musiało to coś symbolizować dla członków Rady, może
wyjście z okresu dzieciństwa i wstąpienie w dojrzałość?
Z frapującymi pytaniami krzątającymi
się w głowie weszła do łóżka z postanowieniem zaśnięcia. Te pytania jednak
męczyły ją jeszcze jakiś czas, dlatego usnęła dopiero godzinę później, wstając
rano później niż zwykle.
Była niedziela. Babcia oczywiście
nie pojawiła się w domu, dlatego cały ten dzień Dagmara cieszyła się tylko
towarzystwem Kaspra. Chłopak pomógł jej nawet zrobić obiad, radując się jak
dziecko z tego, że może pomóc. Czasami sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie był
pewien do czego służy tłuczek, lub obierak do warzyw i wtedy przyglądał się
uważnie jak ona coś robi, by po chwili samemu nalegać by dała ów przedmiot i
pozwoliła mu spróbować.
Po obiedzie i deserze, jaki sobie
przygotowali z pomarańczy, zaczęli rozmawiać w pokoju Dagmary. Krawat
oczywiście im towarzyszył; znalazł sobie jakąś wygodną poduszkę i na niej
usadowił się, od czasu do czasu pomrukując, kiedy Kasper go głaskał. Dziewczyna
siedziała z kolei przy biurku, pokazując z pen-drive’a co ciekawsze zdjęcia z
jej życia z czasów gimnazjalnych i licealnych. Część miała też wywołanych, ale
tych unikała, od czasu gdy Alan w nich namieszał.
Zdjęcia były różne. Ona zdmuchująca
świeczki z tortu na trzynaste urodziny, siedząca na kucyku, z mamą w Parku
Łazienkowskim, z przyjaciółką w Dawidach…
- A ty? – zapytała po pewnym czasie
Dagmara, orientując się, że wciąż tylko pokazuje mu swoje ułamki wspomnień. –
Masz gdzieś swoje zdjęcia?
Kasper wzruszył ramionami i od
niechcenia rzekł:
- Coś tam mam.
Tak bardzo nalegała, że przyniósł
jej album. Tak, album, a nie jak się spodziewała ujrzeć małego pen – drive’a.
Dopiero kiedy otworzył pierwszą stronę, od razu pojęła niechęć Kaspra do
chwalenia się zdjęciami. Na każdym z nich widniała rudowłosa, bardzo ładna,
choć o nieprzeciętnej urodzie Wiktoria.
- Ojej – wydyszała z przerażeniem
korygując swój błąd. – Nie muszę tego oglądać…
- Skoro już zaczęłaś – mruknął
jałowym głosem, wypranym z jakichkolwiek emocji. – Możesz kontynuować, jeśli
oczywiście masz ochotę.
Ochotę miała i to wielką, jednak nie
była pewna zachowania Kaspra. W końcu pamięć ją nie myliła – Kasper był bardzo
wrażliwy na punkcie zmarłej. Postanowiła więc o nic go nie pytać, tylko w ciszy
przewijać kolejne strony. Niestety, już przy trzecim zdjęciu, mimowolnie
wypaliła:
- To w tym pokoju? – zapytała,
rozpoznając toaletkę za sobą. Wiktoria siedziała przy niej, malując się
czerwoną szminką, która wychodziła nawet za jej wargi, tak jakby dziewczyna
celowo chciała pomazać nie tylko usta, ale także resztę ciała, która to szminki
nie wymaga.
- Tak – odparł.
Następne zdjęcie było jeszcze
dziwniejsze od poprzedniego: jakieś pomarszczone kobiety machały, pozując do
zdjęcia, ale jakkolwiek Dagmara się nie przyglądała, żadną z kobiet nie była
Wiktoria.
- To nie jest ważne – bąknął Kasper,
kiedy spojrzała na niego z niemym pytaniem na twarzy. – Spójrz za to tutaj –
podsunął jej pod nos zdjęcie, na którym on i Wiktoria uścisnęli się mocno na
potrzeby ujęcia. – W ostatnim momencie cmoknąłem ją w policzek – powiedział,
wskazując minę lekko zaskoczonej dziewczyny.
- Widać, że cię lubiła – skwitowała
szatynka, wciąż przyglądając się Wiktorii. Była bardzo ładna, choć odróżniała
się od dziewcząt spacerujących na ulicy. Na pewno kolor włosów jej w tym
pomagał, ale również jej zielone oczy, które były bardzo ciemne. Na niektórych
zdjęciach definiowała je jako malachitowe, czasem były oliwkowe. Jednak, mimo
tak wielu rozterek i wątpliwości, co do czekającej ją przyszłości, Wiktoria
miała w swojej postawie coś takiego, co pozwalało myśleć Dagmarze, że była
pogodzona ze swym losem. Cieszyła się każdym momentem, niczym człowiek, który
dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory, że już nic nie można zrobić, tylko
przeżyć jak najlepiej to, co z życia zostało. Wyglądała po prostu tak, jak jej
mama po ostatecznej diagnozie nawrotu choroby.
- Kasper… - zaczęła szeptem. –
Wydaje mi się, że o czymś powinieneś wiedzieć – dodała, zerkając na chłopaka
niepewnym wzrokiem. Już od jakiegoś czasu borykała się z myślami, iż pamiętnik
Wiktorii powinien należeć właśnie do niego. Cokolwiek chciał z nim zrobić, czy
schować głęboko na dnie w szufladzie, czy położyć na widoku, to właśnie do jego
pokoju powinien on trafić. Nie mogła ukrywać przed sobą, iż chciała ten
pamiętnik przeczytać do końca, tym bardziej teraz, kiedy wiedziała jak się nim
posługiwać, ale nie mogła już dłużej milczeć. – Mam pamiętnik Wiktorii.
Kasper nie wyglądał na zdziwionego.
Przeciwnie, uśmiechnął się ponuro.
- Domyśliłem się, kiedy go
zobaczyłem.
Dagmara pamiętała dobrze ten moment.
To było jeszcze zanim znalazła sposób na rozszyfrowanie dzienniczka. Kasper
wszedł do jej pokoju, żeby ją obudzić i zobaczył w jej rękach pamiętnik. Potem
powiedział, iż nie wiedział, że ona też takowy prowadzi. Udawał tak
przekonująco, że sądziła, iż się nie zorientował co do jego prawowitej
właścicielki. A jednak…
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? –
zapytała zdziwiona.
- Bo jest twój – odparł bez namysłu,
jakby to było oczywiste.
Dziewczyna zaprzeczyła.
- Nie, ja nawet nie znałam Wiktorii
– nie mogła bagatelizować faktu, iż była jedyną osobą, która rudowłosą nie
widziała nigdy na oczy. Przez to stawała się jednocześnie jedyną osobą niegodną
przywłaszczenia pamiętnika. Nigdy nie myślała o dzienniczku jako o swojej
rzeczy, miała nadzieję tylko go przeczytać i podrzucić komuś innemu, dokładnie
tak jak to znalazł się u niej w pokoju.
- Właśnie o to chodzi – zauważył z
kolei Kasper, żywo potakując. – Ja nie mogę dowiedzieć się niczego nowego z
pamiętnika, ty tak.
Teraz to zupełnie zbił ją z
pantałyku.
- A nie boisz się tego, co w nim odkryję?
– rzekła oschło, na co lekko się zaśmiał.
- Wiktoria nie była głupia.
Informacje, które podaje są na pewno… - zaciął się, szukając odpowiedniego
słowa – dawkowane. Dziwi mnie tylko, że ci go naprawdę dał.
Na widok jej zmarszczonego czoła,
brunet zaraz sprostował.
- Mówię, że jestem zdziwiony, iż
Alan dał ci pamiętnik.
- Alan – powtórzyła głucho. Dopiero
po paru sekundach dotarło do niej, iż nic nie mówiła, dlatego wydusiła z
siebie: - Skąd on miał jej pamiętnik?
- Dzień przed jej urodzinami Wiktoria
chciała mi go wręczyć. Ja nie chciałem go wtedy przyjąć, miałem wrażenie, że
zaczyna rozdawać swoje rzeczy osobiste, tak jakby wiedziała co się stanie. Alan
był wtedy z nami – westchnął z rozrzewnieniem rozpamiętując tamten moment. –
Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że dała mu go tylko dlatego, żeby dać
mi nauczkę za to, że odmówiłem jego przechowania, była o to zła.
- Przechowania? – dobrze wychwyciła
kluczowe słowo, bo Kasper zrobił śmieszną minę, jakby powiedział trochę za
dużo.
- Tak, ten pamiętnik i tak miał
należeć do ciebie. Do wnuczki Genowefy – oznajmił oficjalnie, pokazując nań
ręką.
- Chciała, aby do mnie trafił? – nie
mogła zrozumieć dlaczego obca dziewczyna chciała podarować właśnie jej zapiski
swoich przeżyć, wspomnień i uczuć. To było niepojęte, nawet jeśli Genowefa była
dla Wiktorii kimś ważnym, to nie tłumaczyło faktu, dlaczego dziennik nie trafił
do jej babci.
- Wiktoria uważała, że jesteście
bardzo podobne i wasze przypadki… - ewidentnie chciał coś dodać, ale nie
przechodziło mu to przez gardło. Tyle, że ona już wywnioskowała, co to musiało
być. To, co odkryła, przeraziło ją bardziej niż cokolwiek co dotychczas wiedziała.
- Skończą się tak samo – dokończyła
za Kaspra. Chłopak zaprzeczył, natarczywie machając głową.
- Nie, nie ma mowy, tak nie wolno ci
myśleć. Wasze przypadki mogą potoczyć
się w podobnym kierunku – zaakcentował słówko mogą, po chwili już śpiesząc z
wyjaśnieniem. – Zauważ, Wiktoria przybyła do Kielc, tak samo jak ty z innego
miasta. Miała co prawda dwoje rodziców, ale z nimi nie mieszkała. Podobnie jak
ty nie miała rodzeństwa. Była dobra, mądra, wszystko się zgadza. Szkoda, że się
nie poznałyście – dodał na koniec, zupełnie bez składu. – Polubiłybyście się.
Dagmara popatrzyła na chłopaka.
Spojrzała mu w oczy i wprost zapytała:
- Kasper, czy coś mi grozi?
Jego milczenie napawało ją strachem.
Patrzył na nią jakby w ogóle nie rozumiał dlaczego mogła o czymś takim
pomyśleć.
- Nie – powiedział w końcu tak
szczerze, że nie miała nawet podstaw sądzić, że skłamał. – Jesteś tutaj
całkowicie bezpieczna.
Zwróciła uwagę na słówko ‘tutaj’
dodane przez bruneta, ale postanowiła, iż nie będzie uczulona na wszystkie
drobiazgi, że nie będzie przewrażliwiona, skoro przed chwilą usłyszała, że nie
jest w niebezpieczeństwie.
Tego dnia poszła bardzo wcześnie
spać, ale kiedy wstała nie usłyszała głosu babci, który rozbrzmiewał po kuchni
ze słowami: dmuchawce, latawce, wiatr… daleko z betonu świat… jak porażeni… To
była jej ulubiona pieśń, śpiewana praktycznie codziennie o tej porze, więc
skoro pieśni nie było, Genowefa wciąż była nieobecna.
Spojrzała na budzik, który jeszcze
nie wskazywał ósmej. Dzięki temu, że miała chwilę czasu, wygrzebała z półki
pamiętnik Wiktorii i zabrała się za czytanie kolejnej notki. Mimo, że styl się nie
zmienił, ani charakter pisma, coś innego było w tym tekście. Nawet nie tyle w
samej treści, co w stosunku Dagmary, kiedy go czytała. Wiedza, iż rudowłosa
chciała, by Dagmara codziennie to robiła, dodała jej skrzydeł, tak jakby w ten
sposób spełniała ostatnią wolę umarłej, a nie tylko zaspokajała swoją
ciekawość.
Pamiętam
moją pierwszą wizytę w Kielcach. Wysiadłam na ostatnim przystanku, na dworcu
autobusowym. Pamiętam jakby to było wczoraj – ten spodek latający, archaiczną
kamerę, sklepiki, ludzi i oczywiście starą czarownicę na miotle z wykrzywionym
nosem i czerwoną peleryną, zawieszoną pod kopułą. Znak rozpoznawczy, choć nie
od razu go zrozumiałam.
Zamieszkałam
w nowym bloku na ulicy Joanny D’arc. Jak się później okazało, niedaleko mnie
mieszkał mój przyjaciel, w Opactwie Northanger.
Zaczęłam
uczęszczać do szkoły i poznałam wiele osób. Genowefa sama się do mnie zgłosiła,
pewnego dnia przyszła, pytając czy może ze mną porozmawiać jako były mentor
mojej matki. Zgodziłam się, choć nigdy wcześniej nie słyszałam jej nazwiska w
ustach mojej rodzicielki.
Genowefa
zapukała do mych drzwi o godzinie szesnastej, wyszła o wpół do drugiej nad
ranem. Czas minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam zapytać o wszystko.
Następnego dnia znów się widziałyśmy i znów rozmawiałyśmy dobrych kilka godzin.
Wtedy to poznałam Sandrę, a parę miesięcy później do naszego grona dołączyła
również Arleta.
Musiałam
się wiele nauczyć. Moje braki miały początek w mej ignorancji, gdybym tylko
wcześniej zainteresowała się sygnałami, które wychodziły z mego ciała, teraz
mogłabym zająć się przyswajaniem wiedzy, zamiast adaptowaniem jej.
Czas
działa na moją niekorzyść. Każdy dzień zbliża mnie do tego ostatniego, a
materiał, który muszę poznać nie maleje. Wielki dzwon już zaczął bić na alarm,
a ja nawet nie jestem przebrana w odpowiedni strój, by stawić czoło najeźdźcy.
Mam na sobie stare łachy i dziurawe buty, podczas gdy oni noszą purpurę.
Mój
przyjaciel się boi. Ja boję się nawet bardziej, ale nie chcę tego okazać. Mam
wrażenie, iż jeśli pokażę światu mój strach, przyjaciel będzie próbował cofnąć
swą decyzję, że w końcu, po tylu naszych wspólnych wysiłkach i trudach, wstąpi
do Rady. A tego mu nie życzę. Tego nie życzę każdemu, bo proces w jaki Rada
niszczy ludzi jest nieodwracalny. Raz zatruty umysł na zawsze pozostanie już
skażony. Raz okrzyknięty członkiem na zawsze będzie jednym z NICH…
-
Dagmara! – usłyszała krzyk Kaspra tuż przy drzwiach do jej pokoju. Mimo, iż
wcale nie musiała tego robić, bardziej odruchowo niż z przekory, zamknęła
pamiętnik. Obejrzała się za siebie, po czym zaprosiła bruneta do środka.
- Ubieraj się – zarządził chłopak
kiedy tylko pojawił się w drzwiach. – Nie możesz tak wyjść.
- Mam na ósmą pięćdziesiąt do szkoły
– powiedziała, lekko zażenowana tym, iż nie zdążyła jeszcze założyć ubrania i
siedzi przy biurku czytając pamiętnik w piżamie.
- Nie idziesz dziś do szkoły,
zabieram cię ze sobą – odparł.
Nie wiedziała co zrobić; czy pytać
dlaczego, czy zwyczajnie nic nie mówić i przyjąć wiadomość najspokojniej jak
mogła.
- Dowiem się gdzie? – zaczęła, ale
od razu poznała, iż Kasper jej tego nie zdradzi, bo zaczął kręcić głową.
- Niespodzianka – powiedział, puścił
jej oczko i wyszedł dając jej czas na przebranie. Wydawało jej się, iż nie widział nawet rąbka pamiętnika,
którego zasłoniła całą sobą. Zdawała sobie sprawę z aprobaty chłopaka co do
posiadania przez nią tego przedmiotu, ale mimo wszystko wolała nie afiszować
się momentami, kiedy do niego sięgała.
Zakładając na ramiona błękitną
koszulę stwierdziła, że myliła się w stosunku do Wiktorii. Jeszcze niedawno
myślała, widząc dziewczynę na zdjęciu, że ta była pogodzona ze swym losem. Dziś
dowiedziała się, że Wiktoria tylko udawała. Ten pogodzony widok, to nic innego
jak tylko pozory. Pozory które stwarzała, by Kasper nie zaczął żałować tego, co
zrobił; żeby nie żałował, że nie stał się członkiem Rady.
Kiedy tylko zeszła na dół na
śniadanie, Kasper od razu zapytał o to, czy we wpisie w pamiętniku znalazło się
dziś coś o nim. Początkowo nawet nie wiedziała o czym on rozprawiał, zbyt
pochłonęły ją myśli, jednak przypomniawszy sobie, w którym momencie Kasper
wszedł do jej pokoju, odparła z nikłym uśmiechem:
- Było. Zawsze się pojawiasz.
Chyba spodobała mu się jej odpowiedź.
Nie zrobił już jednak więcej wzmianek o swej martwej przyjaciółce a i ona nie
powróciła do tematu.
Dwie godziny później, po sytym
śniadaniu i nakarmieniu Krawata, Dagmara wsiadła do samochodu Kaspra.
Oczywiście nie dowiedziała się dokąd chłopak ją zabierał, ale w trakcie jazdy
wywnioskowała, iż do galerii handlowej największej w Kielcach. Na miejscu
zaparkował w podziemnym parkingu a następnie poprowadził ją schodami ruchomymi
na pierwsze piętro do kina „Helios” gdzie zaproponował obejrzenie kolejnej z
siedmiu części serii o czarodzieju. Dagmara przystanęła na to; oglądała każdy z
sześciu dotychczasowych filmów o „Harrym Potterze” i ucieszyła się, że ma z kim
zobaczyć następny. Przekroczywszy próg sali z wielkim popcornem w ręku poczuła
się mimo wszystko nieswojo. Film, na który właśnie czekała, wzbudził w niej
mieszane odczucia – kiedy jako dziecko oglądała kolejne części nigdy nie
wątpiła w to, że magia nie istnieje. Dziś, będąc nastolatką, miała w sobie o
wiele więcej sceptyczności niż jeszcze parę lat, ba – miesięcy temu.
Usiadła na swoim miejscu w
przedostatnim rzędzie i z każdą kolejną minutą wpatrywania w ekran rozmyślała
nad wszystkim co ją spotkało w Kielcach. Poznanie nowych znajomych, zmiana
szkoły i otoczenia, zamieszkanie u babci, która na pewno nie jest podobna do
kanonu starszej pani z wełnianymi kapciami na nogach i okularami na oczach…
Tajemnicze śmierci, zgrupowanie, które nie przypomina mafii a jednak jest tak
samo albo nawet i bardziej niebezpieczne. Pamiętnik, młodzi znajomi Genowefy,
zdolności Alana co do obróbki zdjęć oraz potajemny wyjazd babci. Sto
czterdzieści sześć minut filmu to zdecydowanie za mało, aby poukładać sobie w
głowie szereg niejasności, które dobijały się do niej już od trzech miesięcy.
***
Czarnowłosy
chłopak stał w pokoju. Był zdenerwowany, przez co jego zwykle przejmujący
uśmiech schował się za rozdrażnionym wyrazem twarzy. Prowadził konwersację z
szatynem starszym od niego o parę lat. Ów szatyn, w przeciwieństwie do swego
znajomego, wcale nie był poruszony. Przypominał nawet lekko znudzonego
powinnością rozmowy, raz po raz zerkając na telefon komórkowy, czekając na
wiadomość tekstową od narzeczonej, z którą był lada moment umówiony.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? –
zapytał po raz wtórny czarnowłosy.
- Ta sprawa cię nie dotyczyła –
zaczął tłumaczyć drugi z mężczyzn opanowanym, acz z lekka już poirytowanym
tonem głosu. – Więc proszę, przestań drążyć temat.
- Nie dotyczyła mnie? – warknął chłopak sucho. – Nie dotyczyła?! – podniósł głos,
gdyż jego rozmówca wciąż patrzył na niego tym samym pobłażliwym wzrokiem, który
sugerował, iż przesadza.
- Tak, nie dotyczyła cię.
Czarnowłosy pokiwał głową z
niedowierzaniem. Mężczyzna naprzeciw niego był jego ojcem chrzestnym i choć z
pozoru wyglądali podobnie, wiele ich dzieliło.
- Alan mnie ostrzegał, że zrobisz
coś takiego. Mogłem mu uwierzyć zamiast cię bro…
- Alan to rozpieszczony gówniarz –
przerwał mu w pół słowa szatyn. Podniósł się z krzesła, przemierzając gabinet w
jedną i drugą stronę. – Dostał się do Rady i wydaje mu się, że może nami zacząć
rządzić. Masz ograniczyć tę znajomość.
Mikołaj prychnął. Wyłącznie on sam
dobierał sobie przyjaciół.
- A co jeśli tego nie zrobię? –
mruknął z bezczelnym wyrazem na twarzy sugerującym bunt. – Alan jest
nietykalny, nie wyrządzisz mu szkody.
Szatyn z wolna przytaknął.
- Nie, tego niestety nie mogę. Ale
jestem cierpliwy i umiem czekać. Wiem, że prędzej czy później, podwinie mu się
noga i mimo, że teraz łatwo owinął sobie członków Rady wokół palca, ja ten
palec jeszcze szybciej utnę. Jak mówię, to tylko rozpieszczony gówniarz.
Światło w pokoju zamigotało, by po
chwili całkowicie zgasnąć. Komnatę spowił mrok i jedyne co dało się zauważyć to
dwie sylwetki wrogo nastawionych mężczyzn.
- Może i jest rozpieszczonym gówniarzem
– powiedział czarnowłosy jadowicie. Każda cząsteczka jego ciała napinała się
buzując niemiłosiernie z nienawiści do swego ojca chrzestnego. – Ale on nie
jest mordercą, a ty tak. Już nigdy tego nie zmienisz… Ciekawe co powie na to
twoja ukochana Natalia – dodał na koniec, wychodząc czym prędzej z gabinetu. Wiedział, że dziś nie powie nic
narzeczonej Pawła, nie dlatego, że się bał czy nie był pewien czy szkodzić ojcu
chrzestnemu, tylko dlatego, iż nie miał materialnych dowodów na potwierdzenie
wszystkiego, do czego dopuścił się jego ojciec chrzestny. Tylko z tego jedynego
powodu na razie wolał milczeć, w końcu on też potrafi być cierpliwy, by
zaatakować w najmniej spodziewanym momencie.
***
Dagmara wyszła z
sali kinowej, zerkając przez ramię na Kaspra. Chłopak szedł tuż za nią.
- Podobało się? – zapytał z
zaciekawieniem, na co przytaknęła głową.
- Raczej tak, każda część wnosi coś
nowego – bąknęła, choć tak naprawdę nie do końca mogła skoncentrować się na
filmie. Sam początek filmu i ta wiadomość od Kingsleya: NADCHODZĄ napędziła jej
strachu. Już sobie wyobraziła członków Rady jak najeżdżają dom jej babci…
Reszta też nie była lepsza – mroczna atmosfera i potyczki głównych bohaterów,
którzy musieli zmierzyć się nie tylko z siłami ciemności, ale i z czasem,
własnymi słabościami i odejściem najbliższych.
Kasprowi też nie było lekko; po
wyjściu z kina kilka razy wspomniał o scenie, kiedy na rękach Harry’ego umierał
Zgredek, po czym pośpiesznie odwracał się w drugą stronę, by dziewczyna nie
widziała, iż miał zamglone oczy. Zastanowiła się czy tak to wyglądało, czy
Wiktoria konała przy nim a on nic nie mógł zrobić, tylko być przy niej i
obserwować jak oddawała ostatnie tchnienie.
Zamówili pizzę w galerii dyskutując
jeszcze chwilę na temat tego, co będzie ukazane w ostatniej już części. Kasper
zapewnił, iż na pewno Dagmarę na nią zabierze, choć ona wcale nie uwierzyła w
jego słowa. Za rok bowiem miała wrócić do Warszawy, by znów mieszkać z tatą.
Na dworze sypał śnieg. Alabastrowy
puch pokrył już całe ulice i przystroił na śnieżnobiało drzewa. Konary
uginające się pod ciężarem kilku centymetrów śniegu, od czasu do czasu
przypominały o sobie przechodnim, zsypując trochę puchu z siebie, akurat wprost
na przechodzących. To było niczym psikus wyrządzony przez matkę naturę, którego
w ogóle nie pojmowali ludzie, złorzecząc i przeklinając na sytuację.
Przejeżdżali właśnie koło przystanku
autobusowego, kiedy kazała mu się zatrzymać. Nie umiała powiedzieć dlaczego tak
nagle poczuła chęć wyjścia z samochodu. Kasper spojrzał na nią zdumiony:
- O co chodzi? Źle się poczułaś? –
zapytał, źle interpretując jej zachowanie.
- Nie, ja po prostu… - zaczęła,
spoglądając w prawo. – Ja zaraz wrócę – obiecała, po czym wysiadła czym
prędzej, by nie mógł jej zatrzymać.
Płatki śniegu opadły wpierw na jej
włosy, by po chwili obsypać cały jej płaszcz. Wiatr, który lekko powiewał
roznosił płatki dookoła, pozostawiając ślad swojej działalności w całych
Kielcach.
Wiedziała dokąd iść, bo nogi same ją
prowadziły. Niczym Harry’ego Pottera w Wigilię, kiedy przyszedł do Doliny
Godryka, by zobaczyć grób rodziców tak i ona nabrała ochoty przejścia się po
miejscowym cmentarzu.
Przekroczyła otwartą bramę wiodącą
do tego świętego miejsca. Czuła się niezręcznie, jak gdyby nikt, kogo znała tam
nie leżał, dlatego była tylko intruzem. Z drugiej strony jednak, być może
gdzieś na tej przestrzeni został pochowany jej wujek Antoni, a ona nigdy nie
odwiedziła jego grobu.
Przeszła przez parę alejek
posypanych w całości śniegiem, zostawiając po sobie jedynie ślady zimowych
butów. Potem skręciła w o wiele węższą alejkę, którą z obu stron okalały tuje.
Prowadziły one do kolejnej alejki, jednakże ta droga była już wyboista. Dagmara
zreflektowała się, iż od pewnego czasu szła po niewielkich kamieniach. Ominęła
masywne drzewo, którego konary rozrastały się na dobrych parę metrów i
zobaczyła niewielką skarpę. Pomyślała, że niezależnie od pory roku musiało tu
być pięknie; wydawało jej się, że dotarła w sam środek miejsca schowanego przed
całym światem.
Przyjrzała się dokładniej skarpie.
Na jej górze znajdował się średniej wielkości krzyż. Koło niej, choć na
pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że w skarpie, stała statua przypominająca
smutnego anioła z rozpostartymi skrzydłami. Skrzydła były tak szeroko rozciągnięte,
iż na samym początku miała wrażenie jakby wrastały w skarpę, ale w
rzeczywistości było to tylko złudzenie, gdyż kończyły się parę centymetrów
powyżej. We wnęce skarpy zamaskowany był grób a na jego płycie leżał świeży
bukiet czerwonych róż.
Dagmara spojrzała na nie, przez co
dostrzegła, iż dokładnie pod kwiatami widniał jakiś napis pisany pochyłą
czcionką. Przesunęła kwiaty w bok i lewą ręką odgarnęła zasypany śniegiem
cytat:
„Można
odejść na zawsze, by stale być blisko”
ks. Jan Twardowski
ks. Jan Twardowski
Patrzyła
na napis parę minut, dopóki nie usłyszała, że ktoś do niej podszedł od tyłu.
Był to Kasper, który zamiast patrzeć na grób i skarpę, przypatrywał się w ciszy
dziewczynie.
- Kasper, co to za grób? Czemu nie
jest podpisany?
Chłopak wciąż milczał. Wydawało jej
się, iż prędzej statua nieopodal nich przemówi, niż on wyda z siebie
jakikolwiek dźwięk.
Tak naprawdę wiedziała kto leżał
pochowany w grobie. Pod płytą, kwiatami i morzem wylanych łez spoczywała
dziewczyna niewiele od niej starsza. Dziewczyna, która umarła w strasznych
okolicznościach i która została zabrana na tamten świat przez ludzi chorych z
zemsty.
- Tu leży Wiktoria, prawda? – jej
słowa i głos mimo, że przypominały pytanie, nie domagały się odzewu. Cokolwiek
by nie odpowiedział i tak była tego faktu pewna. Ale chłopak nie zaprzeczył.
Przeciągnął wzrok z niej na płytę nagrobną.
- Musieliśmy gdzieś ją pochować.
Rozsądniejsza byłaby kremacja, ale jakoś wtedy tego nie chciałem. Dziś
zrobiłbym inaczej – nie wiedzieć czemu, ale odniosła wrażenie, że czegoś się
bał. Tak jakby szkoda wyrządzona Wiktorii za życia mogła być niczym w
porównaniu do tego co mogło się stać po jej śmierci. I nagle ją uderzyło, brak
zdjęcia, pomnika, nazwiska…
- Boicie się o to, że mogliby
sprofanować jej mogiłę – rzekła bardziej do siebie niż do niego, choć i tak
potwierdził jej głową. To było logiczne, że kiedy Wiktoria umarła nikt nie mógł
dowiedzieć się na którym cmentarzu i kiedy spocznie.
- Zrobiliśmy to w nocy, nie było
łatwo, bo Arleta sprzeczała się, że należy jej się godny pochówek. Zapłaciliśmy
sporą sumę pieniędzy księdzu by przyszedł odprawić modły o północy dwa dni po
jej śmierci – westchnął, zapewne wspominając tamte feralne przeżycia. –
Genowefa z nim rozmawiała, nie wiem jak go przekonała do tego aby nam pomógł,
ale musiała użyć wszystkich znanych jej sztuczek i udało się – uśmiechnął się
odrobinę, jakby przeszło mu przez myśl, iż Genowefa ma zdolności, których
pozazdrościłaby jej niejedna kobieta.
- A rodzina Wiktorii? Przecież oni
nawet nie mogą zapalić jej znicza czy złożyć bukietu – wydawało jej się nie do
pomyślenia, żeby nie znała miejsca pochówku jej matki, miejsca, gdzie mogłaby
przyjść i po prostu poczuć namiastkę tego, jakby stała koło niej.
- Nie żyją. Ojciec i matka Wiktorii
zmarli parę godzin przed nią – wyjaśnił jej Kasper.
Otwarła szeroko oczy.
- Jak? – wydukała. Czy możliwe aby
był to przypadek? Czy może ktoś zatroszczył się o ich śmierć?
Kasper złapał się za czoło. Jego
nerwowe zachowanie podpowiedziało jej, iż nie była to zwyczajna śmierć
fizjologiczna.
- Kiedy Wiktoria umarła, musieliśmy
powiadomić o tym jej rodziców. Dzwoniłem do jej ojca, potem do matki, ale nie
mieliśmy żadnego sygnału. Ja nie znałem nikogo oprócz ich dwójki, żadnego
dalszego członka rodziny, w komórce Wiktorii też nic nie znalazłem. W dniu
pogrzebu Wiktorii pojechałem do ich wioski. Niestety tam dowiedziałem się o
tragicznym wypadku samochodowym do jakiego doszło, kiedy rodzice Wiktorii
jechali do sali, gdzie miała odbyć się impreza Sylwestrowa.
- Nie dowiedzieliście się o tym
zaraz po ich wypadku? – zapytała cicho. Przez to, w jakim miejscu się znalazła,
przyszło jej na myśl, iż przecież Kasper wspominał o śmierci dziewczyny jakoby
miała miejsce na cmentarzu. Wiedza, iż gdzieś nieopodal Rada mogła zamordować
Wiktorię, przysporzyła jej gęsiej skórki.
-
Nie, zarówno Wiktoria jak i ja nie mieliśmy za sobą komórek tego dnia.
Zapytasz, kto dziś nie nosi ze sobą telefonu? Cóż, my nie chcieliśmy i nie
mogliśmy ich ze sobą mieć. Na całe
szczęście ich nie mieliśmy. Wiktoria może zmarła tragicznie, ale przynajmniej w
spokoju.
Rozumiała do czego sprowadził
rozmowę. Gdyby Wiktoria dowiedziała się o śmierci rodziców, nic by to nie
zmieniło, a tylko dodałoby jej niepotrzebnych trosk.
Wrócili do samochodu w ciszy i nie
odzywali się do siebie już przez cały wieczór. Każde z nich chciało pobyć samo
ze sobą, dlatego Dagmara od razu po powrocie zamknęła się w pokoju. Nie
wiedziała, czy Kasper zrobił tak samo, ale znając go, do jego pokoju mógł
wśliznąć się futrzak zwany Krawatem. Ona nie chciała zajmować się zwierzakiem,
w ogóle nie miała ochoty na nic, wciąż wracając myślami do osoby Wiktorii.
Przez te ciągłe rozmyślenia
przypomniała sobie, iż nie dokończyła wpisu na dziś, przerwawszy przez Kaspra,
który chciał zabrać ją do kina.
Siadła przy biurku i wyjęła z szafki
pamiętnik. Otworzyła go, wzrokiem przeszukując ostatnie informacje, które
przeczytała:
A
tego mu nie życzę. Tego nie życzę każdemu, bo proces w jaki Rada niszczy ludzi
jest nieodwracalny. Raz zatruty umysł na zawsze pozostanie już skażony. Raz
okrzyknięty członkiem na zawsze będzie jednym z NICH…
W tekście był znaczek innego tematu
a po czterech akapitach kolejny, jak gdyby autor przeskakiwał z jednej myśli na
drugą.
~ ~ ~
Był
18 maja 2008 roku. Ten dzień zapamiętam do końca mych dni. Genowefa zabrała
mnie do swojej posiadłości. Do miejsca, do którego nie wejdziesz, gdy nie wiesz
jak, gdyż owo miejsce niełatwo znaleźć. Mieści się ono w najciemniejszym
miejscu rezydencji, sto metrów pod ziemią a samego wejścia chronią dziesiątki
tuneli, każdy podobny do tego poprzedniego. Pierwszy z nich zaczyna się
ujrzawszy Wenus, to po nim można poznać początek, Mars przeciwnie zaś wskazuje
ich kres. Chce się rzec, takie rzeczy nie istnieją, jednak w domu Genowefy nie
ma rzeczy niemożliwych.
Genowefa
śmieje się, iż to dlatego nie boi się rabusi, wszystkie skarby jakie posiada
mieszczą się w owym miejscu. Wcale nie dziwię się jej optymizmowi, nawet jeśli
nieszczęśnik nie umarłby z głodu poszukując mamony, zginąłby na atak serca
przebywając dłużej niż jeden dzień w tych mrocznych tunelach.
Byłam
niewiarygodnie zdziwiona, kiedy zaprowadziwszy mnie pod drzwi, Genowefa
pokazała nasz cel podróży. Byłam zdziwiona, z powodu czysto ludzkiego. Kiedy
widzisz drzwi naturalnym odruchem jest pociągnięcie klamki. Dębowe, potężne
drzwi przede mną klamki nie miały, co więcej, nawet nie było jakichkolwiek
dziur po klamce, jako pozostałość po metalowej rączce, jedynie te wyrzeźbione
motywy.
Ogarnął
mnie lęk, niewiedza z jaką miałam wkroczyć w nieznane wzbudzała negatywne
emocje. Cóż takiego znajdowało się po drugiej stronie? Czy środki ostrożności
były fanaberią starszej Pani czy może pomieszczenie za drzwiami skrywało
mistyczne obiekty?
Genowefa szepcze słowa, słyszę zgrzyt i
drzwi ustępują.
~ ~ ~
Niektórzy
całe życie czekają na miłość, która pozostanie niespełniona. Inni, poznają ją w
momencie, kiedy nie powinni i tracą ją. Nie są gotowi na przyjęcie jej.
Są
wreszcie i tacy szczęśliwcy, którzy są dla siebie tymi wyśnionymi. Takiej
miłości się pragnie, o takiej miłości się czyta. Tyle, że w realnym życiu nie
jest ona idealna, bo idealna miłość nie istnieje.
Jednak,
kiedy widzę dwoje staruszków trzymających się czule za ręce, wiem, że po tylu
wspólnych latach, jedno dla drugiego wciąż jest całym światem; że ta ich miłość
jest jeszcze bardziej magiczna niż jakakolwiek opisana w powieści. Ich miłość
jest rzeczywista.
Piękny rozdział. Zwłaszcza ta końcówka o miłości staruszków. Aż łezka się w oku zakręciła.
OdpowiedzUsuńA teraz pytanie: ALAN MUSI ZABIĆ DAGMARE?????!!!!¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡ O.O (czy Arlete?)
Strasznie intrygujący ten rozdział i momentami mroczny, np. scena na cmentarzu (uwielbiam takie klimaty ;3 i dzięki Tobie dostałam weny ;P ).
Mam dziwne przeczucir, że Przerażająca Genowefa jest (napewno jest) czarodziejką (po tym rozdziale kojarzy mi się z Lordem Voldemord'em ;_; ) i miała coś wspólnego ze śmiercią Wiktorii. Jestem na 95% pewna jak i narzeczony ich nauczycielki. On ją zabił prawda?
Oh... JUŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ NASTĘPNEGO :D
Rozdział bardzo mi się podobał. Pełna profeska ;)
I za to jestem zazdrosna ;_; świetnie piszesz tak samo jak Igrająca ze śmiercią (igraniezesmiercia.blogspot.com). Oby dwu Wam zazdroszcze...
Btw! Ja tu zamiast o rozdziale to plotki XD
Nie dają mi spokoju słowa Kaspra ,,tutaj jesteś bezpieczna", moja nielogiczna logika podpowiada, że jest w niebezpieczeństwie...
Zastanawia mnie też fakt kiedy Dagmara zacznie czarować. Bo jest czarodziejką.
Rozdział pozostawia niedosyt tak jak zjedzenie czekolady i schowanie ostatniej kostki do szafki. Niby jest, można po nią sięgnąć, ale szafka pozostaje zamknięta. Sprawia to, że naraz chce się poznać całą historię Dagmary, Alana, Kaspra i reszty, ale jest ona dawkowana przez co wszystkie myśli krążą koło Twojego opowiadania.
Do tej pory interpretuje każde zdanie i słówko, aby wszystko dobrze zrozumieć.
ŚWIETNA ROBOTA :D
CHCĘ WIĘCEJ!!!!!!!!!!!!!!!! KIEDY NEXT???????¿¿¿¿¿¿¿¿¿
POZDRAWIAM SERDECZNIE I ŻYCZĘ DUUUUUŻOOOOOO I JESZCZE WIĘCEJ WENY!!!!!!!!!!!
;D
Dostałam weny dzięki Tobie i zdecydowałam się opublikować rozdział ;P
UsuńZapraszam: fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com
:)
Już przeczytałam. Dziękuję za powiadomienie :)
UsuńNastępny rozdział Lamiae dodam w przyszłym tygodniu.
Dłuuugi rozdział, ale jakże ciekawy. :)
OdpowiedzUsuńRozdział z jednej strony wiele wnosi, a z drugiej nadal mam niedosyt.
Nie wyłapałam raczej błędów.
Zszokowała mnie śmierć rodziców Wiktorii przed nią, nie mieli szansy się nawet pożegnać... Choć zgadzam się - lepiej, że nie dowiedziała się o ich śmierci.
Ogólnie rozdział jest dobry, brakowało mi tu trochę Alana, ale mam nadzieję, że w następnym wpisie już się pojawi, pozdrawiam. :)
Niestety rozczaruję Cię - Alana nie będzie, gdyż będzie w nim tylko ciekawska Dagmara :)
UsuńSzczerze rzecz ujmując trafiłam tu przez przypadek ale zaintrygowały mnie tytuły rozdziałów i skuszę się na lekturę :D
OdpowiedzUsuńPędze nadrabiać *.*
Pozdrawiam : http://coraciemnosci.blogspot.com/
Mam nadzieję, że rozdziały również spodobają Ci się :)
UsuńGenialne opowiadanie, nie mogę doczekać się nexta :D
OdpowiedzUsuńWścibska Damara - czy to znaczy że będzie szukać tego miejsca z pamiętnika? Byłoby sssupppeerr!!!
A jak nie to i tak opowiadanie jest mega! Dodaj jutro rozdział proszę :)
UsuńI więcej Alana poproszę :) Sorry, że już trzy komentarzy wyszły, jakoś tak czasami nie mogę się zwęzić i napisać wszystkiego na raz.
UsuńNic się nie stało, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Na Twoją prośbę dodam rozdział jutro, a nie w sobotę :)
UsuńSzatyn co jest z nauczycielką Natalią jest ojcem chrzestnym Mikołaja - to ma jakieś ważne znaczenie dla całego opowiadania? Jeśli tak to będę musiał zapamiętać.
OdpowiedzUsuńNie lubię historii tego małego czarodzieja, ani książek, ani tym bardziej ekranizacji. Dlatego dobrze, że dałaś takie szczegółowe opisy, bo Harrego ani nie czytałem ani nie oglądałem (z wyjątkiem kilku fragmentów, gdy dzieciaki oglądały). Dzięki tym szczegółowym opisom wiedziałem o co chodzi i jaki ma związek twoje opowiadanie z tamtą książką, dałaś dostrzec elementy wspólne - ciężko ich nie zauważyć.
Zaczynam się zastanawiać który jest gorszy - Kasper czy Alan. Obawiam się, że Kasper (on ma jakiś sekret, jest w nim coś nie tak, coś co cholernie niepokoi).
Dlaczego nie podpisali grobu Wiktorii? Jej rodzina nie wie, że dziewczyna nie żyje (wujkowie, ciotki, dziadkowie)?
Genowefa to musi być jakąś wiedźma. Ilekroć o niej czytam, to mnie ciarki po plecach przechodzą, ta kobieta mnie jakoś niepokoi, wzbudza takie... sam nie wiem jak to określić.
"nie mieliśmy za sobą komórek" - "ze sobą" (jedyna literówka jaką wyłapałem).
Mnie też się robi cieplej na serduchu jak widzę parę takich staruszków trzymających się za ręce, uprzejmych wobec siebie, z miłością w oczach - to dodaje takiej nadziei, że jeśli się tylko chcę i się podejmuje starania to miłość może przetrwać. W dzisiejszym, nowoczesnym świecie istnieje jednak przekonanie, że lepiej coś wymienić na nowe niżeli naprawiać (moim zdaniem stąd tyle zmian partnerów, rozwodów, przyjaźni, itd)
Pozdrawiam i lecę do kolejnego rozdziału.
Dziś postaram się dodać u siebie kolejny rozdział.
Możesz zapamiętać, nie musisz :) Kasper i Alan są zupełnie różni, jeszcze sam się przekonasz.
UsuńNie ma to jak skasować komentarz, zamiast go dodać -,- Mądra ja.
OdpowiedzUsuńDobrze, nadrobiłam już dwa rozdziały i powiem, że wybrałam sobie na to złą porę, bo już zapomniałam, że twoje rozdziały są długie, co oczywiście jest tylko na plus.
W skrócie:
1. Alan jest moim ulubionym bohaterem, jest po prostu cudowny.
2. Podobieństwo Wiktorii i Dagmary jakie nam pokazałaś, zaskoczyło mnie trochę, chociaż już doszukuję się pewnych różnic, które pewnie później się wyjaśnią, a mianowicie jest to:
Wiktorii mówili chyba o wiele więcej niż Dagmarze.
3. Czy tylko mi się wydaje, że przed pojawieniem się Dagmary był trójkąt miłosny? Alan, Kacper i Wiktoria?
4. Sprawa z dziennikiem. Oryginalne, ale dziwne, że inni na to nie wpadli i niby kiedy Alan podrzucił jej dziennik? Może wtedy, gdy zaserwował jej prywatny pokaz photoshopa dla zaawansowanych? :))
5. Genowefa jest, a jednak jej nie ma. Idealny opiekun dla imprezowiczów, czyli nie dla Dagmary, już szybciej dla Alana, ale on mieszka sam, więc i tak ma dobrze :)
6. Jej Alan chce zmienić radę. Nowe pokolenie i te sprawy, nie wiedzieć czemu, gdy mówił Dagmarze, że ma wpływ na wybór nowego członka, wydawało mi się, że będzie chciał wciągnąć w to Dagmarę.
7. Nawiązanie do Harrego Pottera – widać, że lubisz ten film :)
Na dzisiaj tyle. Zobaczyłam, że dodałaś moje kochane, ulubione Nemezis, więc coś czuję, że w pierwszej kolejności przeczytam rozdział Nemezis, a nie Lamiae. Nie wiem jakim cudem jestem tyle rozdziałów do tyłu, albo ja mam tak długo zabieram się ostatnio do czytania, albo ty tak szybko piszesz :))
Tak czy siak życzę dużo weny.
Pozdrawiam,
AleksandraO
historia-strazniczki.blogspot.com
Tak, Wiktoria wiedziała o wiele więcej ze względu na wiek, trójkąt miłosny... wydaje mi się, że o tym nie pisałam :) Genowefa jest specyficzna, Dagmara już wiele razy to dostrzegała a jeśli chodzi o Harrego Pottera to tak, lubię go. Nie dość, że całe dzieciństwo go czytałam, to jeszcze od niego zaczęły się moje pierwsze przygody z pisaniem na forach :)
Usuń