piątek, 15 maja 2015

Lamiae: Rozdział 13

NOC ŚWIĘTEJ ŁUCJI


Dwunastu członków narady spoczęło na swoich miejscach. Dwoje z nich nie wyglądało na pocieszonych faktem, iż w ogóle spotkanie doszło do skutku. Obydwaj byli zbyt starzy na podróże kilkaset kilometrów do Kielc. Jednakże nawet owi starsi mężczyźni nie zaprotestowali, gdy zebranie rozpoczęło się i jeden z nich, imieniem Stanisław, przemówił sucho:
            - Na sam początek zacznę o haniebnym zachowaniu jednego z nas – każdy ze zgromadzonych znał nazwisko wspomnianego rzezimieszka i nikt nie wątpił w jego winę, z wyjątkiem jego samego. Tylko on jeden sprawiał wrażenie nie zmieszanego zaistniałą sytuacją, reszta uważała, iż użyczenie mieszkania na zebranie to wyróżnienie, jakie może spotkać tylko nielicznych.
            - Powiedzmy, że rozumiem wasze oburzenie – zabrał głos Alan, jednak jego postawa wyrażała zlekceważenie ich problemu. Siedział oparty wygodnie na krześle ze skrzyżowanymi ramionami przed sobą. – Ale moje pytanie brzmi po co zmieniliście godzinę?
            - Bo ty parę miesięcy temu zrobiłeś to samo w stosunku do nas – odparował szatyn o pociągłej twarzy. Dotychczas trzymał się z tyłu i nic nie mówił, dopiero teraz nie mógł się powstrzymać.
            - Nieprawda, tylko w stosunku do ciebie – rzekł blondyn bezczelnie przypatrując się dłużej niż powinien narzeczonemu jego nauczycielki z Wosu.
            - Wystarczy – przerwał ostro tą wymianę zdań ten sam staruszek, który rozpoczął naradę. – Czy wy dwaj jesteście zbyt młodzi, żeby zrozumieć, że dotarliśmy tutaj nie po to aby usłyszeć jak się kłócicie?
            Szatyn potulnie wbił wzrok w podłogę. Newerli natomiast nawet nie myślał przepraszać za swoje słowa, przeciwnie, jego mina wyrażała zawiedzenie, jakoby kłótnia była o wiele ciekawsza od tego, co zaraz powie pan Stanisław.
            - Od kiedy w Kielcach mieszka wnuczka Genowefy i dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?
            - Ostatnio jeszcze tu nie mieszkała – wypalił jeden z młodszych zebranych tu mężczyzn w binoklach. Jego głównym zadaniem a jednocześnie (trudno z tym polemizować) jedynym w czym był znakomity, było tropienie informacji. W wyszukiwaniu i zaznajamianiu się z faktami o każdej osobie wartej bliższego zainteresowania był mistrzem. – Przeprowadziła się równo w dzień naszej ostatniej narady.
            - I co z tego? – powiedział jakiś siwy mężczyzna do drugiego, na co pan Stanisław odparł lodowato:
            - Ona mnie wyczuła. Oczywiście nie umie jeszcze tego kontrolować, ale jestem zaskoczony, że jej się to udało. Ta druga też wyczuła naszą obecność, bo w końcu zaraz będzie miała osiemnaście lat… – tu wzrok staruszka znacząco powędrował w kierunku Alana. – Ale to dziecko? Ile ona ma lat?
            - Lada dzień będzie miała szesnaście – zaczął mężczyzna w okularach. – Choć muszę przyznać, że trochę ją obserwowałem i jest dojrzała jak na swój wiek. Jej matka niedawno umarła na raka, wywarło to na nią duży wpływ. Zresztą, Alan może coś o niej opowiedzieć, w końcu chodzi z nią do klasy…
            Wszyscy zebrani spojrzeli na Alana, każdy oczekiwał, iż zaraz coś powie, ale on wciąż milczał.
            - Ty nic nie mówisz? – zadrwił szatyn.
            - A co mam wam powiedzieć? – zaczął znudzonym głosem chłopak. – Matka puściła ją rok wcześniej do szkoły, tyle wiem nie od Genowefy, ta nic nie powiedziałaby mi, ale od Arlety. Z dziewczyną nie mam dużego kontaktu.
            - Zdaje się, że widzieliśmy, jak pofatygowała się do twojego domu, a ty mówisz, że nie masz z nią dużego kontaktu? – wysnuł oskarżenia szatyn.
            - Dokładnie – przytaknął na nie Alan. Twarze zebranych wyglądały na nieusatysfakcjonowane, nawet najbardziej znudzeni członkowie zdali się ożywić. Blondyn odetchnął cicho, dodając od niechcenia: – Ona lubi pytać – zaczął bez większych emocji. – Ale jest za młoda, żeby poznać prawdę, więc Genowefa ją ukrywa. Jakoś tak wyszło, że przypadkiem kiedyś powiedziałem za dużo, więc dziewczyna chce wiedzieć więcej i teraz nie daje mi spokoju.
            - Przypadkiem? – zaśmiał się mężczyzna, poprawiając swe okulary, które spadły mu na czubek spiczastego nosa.
            - Lubi pytać? – Pan Stanisław wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany tą częścią wypowiedzi Alana, lekceważąc całą resztę.
            - Tak – przytaknął blondyn. Na chwilę zapadło milczenie, przerywane tylko cichym śmiechem okularnika. – Szczególnie odnośnie Wiktorii – dodał wreszcie Newerli, choć większość mężczyzn zupełnie zapomniała kim owa dziewczyna była.
            - Jakiej Wiktorii?
            - To ktoś stąd?
            - Kolejna wnuczka Genowefy? – padały raz po raz pytania, które szybko uciął pan Stanisław:
            - To zmarła przyjaciółka Kaspra – powiedział, po czym zmienił temat.

***

Sobota, kolejny dzień mroźnego grudnia. Drugi już dzień, gdy Dagmara nie miała żadnych wieści od babci. Znowu Genowefa udała się w jakąś podróż i nie dała znać gdzie.
            Kasper także zniknął z samego rana, twierdząc, iż idzie na siłownię. Zostawił za to swojego wiernego druha, Krawata, polecając mu pilnowanie dziewczyny jakby to był jej pies ochronny.
            Odrobiła wszystkie zadane lekcje w ciągu dwóch godzin. Naprawdę, nie mogła się nadziwić jak to było możliwe, by w jej nowej szkole było tylko siedemnaście lekcji. Wykluczając z nich przedmioty, które powtarzały się oraz lekcję wychowawczą, rzeczywistych zajęć pozostawało jedynie jedenaście.
            O godzinie trzynastej, z nudów, sięgnęła po pudełko, w którym znajdował się pamiętnik. Z początku bez ekscytacji przewróciła kartkę, ale jak tylko zobaczyła drugi wpis, coś w niej drgnęło. Znowu od czasu ostatniego wpisu, zapałała nadzieją na przeczytanie trzeciej części cyklu „życie tuż przed śmiercią”.
            Nie wiedziała, dlaczego tak usilnie zależało jej na przestudiowaniu całego dzienniczka. Może dlatego, iż powoli identyfikowała się z rudą dziewczyną, która to go spisywała? A może po prostu Wiktoria tak mocno wciągnęła ją w swój świat, iż nie sposób było tego nie kontynuować?
            Niestety, marzenia okazały się być tylko mrzonkami. Wpis kończył się wraz ze zdaniem:
            Tylko my dwoje naprzeciw Członkom narady.
            I nic więcej, tylko te słowa, które już raz widziała. Spróbowała wytężyć umysł, szukając pomysłu, co zrobiła inaczej niż zawsze, że odsłonił się drugi wpis. Za każdym razem czytała wszystko uważnie, to było niemożliwe, by zdania pojawiały się wraz ze skupieniem czytającego.
            I nagle wpadła na coś, o czym wcześniej nie pomyślała. Nadszedł kolejny dzień. Wczoraj, w piątek, widziała pierwszy wpis, dziś zobaczyła następny.
            Ale czy mogło o to właśnie chodzić?
            Sięgnęła pamięcią wstecz. Wydawało jej się to nieprawdopodobne, by wcześniej nie zaglądała do pamiętnika dwa dni z rzędu, ale jednocześnie nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek tak było. Zwykle sięgała do pamiętnika kiedy sobie o nim przypominała, potem odkładała go na półkę i znów parę dni później do niego zaglądała. Kiedy znalazła pudełko z dzienniczkiem w jej pokoju, wieczorem, przed snem zobaczyła pierwszy wpis. Tej nocy usnęła z pamiętnikiem w ręku, śniąc o dziwnych rzeczach. Obudził ją Kasper, parę minut po…
            - Północy, to był już następny dzień – powiedziała do siebie szatynka, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, iż jej teoria ma sens.
            Obiecała sobie otworzyć pamiętnik jutro, jako, iż limit na dziś dzień był już wyczerpany. Aby nie zapomnieć tego zrobić, nastawiła sobie nawet na dziś przypomnienie w komórce na godzinę dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dziewięć.
            Dagmara wyszła z pokoju, przeszła przez dziedziniec i doszła do drugich drzwi akurat w momencie, gdy rozległ się dzwonek do tego samego segmentu rezydencji. Zdziwiła się, zwykle nikt nie odwiedzał jej babci bez zapowiedzi, a wszyscy inni (Arleta, Kasper czy Sandra) mieli dorobione klucze.
            Oczywiście o nim jednym zapomniała.
            - Tobie babcia nie wręczyła klucza? – zapytała na widok Alana, kiedy wszedł do środka. Był w czarnym, zimowym płaszczu, bardzo eleganckim, przez co przemknęło jej na myśl, iż chyba jeszcze nigdy nie widziała chłopaka ubranego w zwyczajne szorty i t-shirt. Tak jak się spodziewała, pod spodem miał formalnie skomponowany strój, który ujrzała, gdy zawiesił płaszcz w korytarzu.
            - Twoja babka daje klucze tylko tym, których darzy sympatią – odrzekł bez najmniejszego żalu, iż nie zalicza się do grona ulubieńców staruszki.
            Miał granatowe, materiałowe spodnie, jasno fioletową koszulę w cienkie paski oraz marynarkę. Pamiętała kiedy zobaczyła go w garniturze po raz pierwszy oraz to, jak wielkie wrażenie na niej wywarł. Pamiętała dokładnie to uczucie, bo znów go zaznała mimo, iż dziś nie był ubrany w garnitur.
            - Dlaczego przyszedłeś? – zapytała szorstko. – Nie mam tu co prawda profesjonalnego  przewodnika, ale jestem pewna, iż Krawat chętnie cię oprowadzi po włościach babci – dodała wciąż tym samym tonem, pijąc do jego wczorajszej wypowiedzi skierowanej pod jej adresem.
            - Obejdzie się bez – skwitował.
            Przymrużyła oczy, czekając na to, co ma jej do powiedzenia. Bo przecież musiał po to tu przyjść, aby wygarnąć jej, iż niepotrzebnie pokazywała się kilkanaście godzin temu w jego budynku.
            - Przyszedłem, bo nareszcie mogę z tobą spokojnie porozmawiać – zaczął, co spowodowało, iż mimowolnie wypaliła:
            - Wiesz, że babci nie ma?
            - Oczywiście, że jej nie ma – przytaknął, zasiadając na kanapie w salonie. Wziął do ręki z podłogi gumową myszkę, która pierwotnie miała służyć za zabawkę dla Krawata, choć tak naprawdę Dagmara nigdy nie widziała aby kot się nią bawił. Czasami wysnuwała myśli, iż kot był na to zbyt mądry by uwierzyć, że ta gumowa podróbka myszy jest prawdziwym gryzoniem.
            Musiał również o czymś pomyśleć, bo uśmiechnął się pod nosem, po czym już zwrócił się wprost do niej:
            - Jutro jest noc świętej Łucji, więc zapewne dzisiaj jest w Beskidzie Żywieckim.
            Dziewczyna nie pisnęła nawet słowem na to wyznanie, choć musiała się przed tym powstrzymywać. Przysięgła sobie za to w myślach, iż sprawdzi potem w Internecie co to takiego Noc Świętej Łucji.
            - Znalazłam twoją notkę – przypomniała sobie o kartce z zapisanym kodem Morse’a. Nic nie powiedział, ale wyglądał na zdziwionego i jakby odrobinę zainteresowanego tym, czy udało jej się go rozszyfrować. – To bardzo miłe, że troszczysz się o Arletę – mruknęła, choć niechcący z jej głosu wydobył się cień żalu za to, iż jej osoba nic go nie obchodziła. Tak jakby nie obchodziło go czy ona umrze w jego bloku, czy jakimś sposobem stamtąd ucieknie.
            - Muszę się o nią troszczyć – zaczął zdawkowo. – Mam nadzieję, że zauważyłaś, że nie powinna wczoraj tam być. Nawet dla ciebie jest to niebezpieczne, dla niej to jak odpalenie przy sobie lontu z tym, że nie wiesz, kiedy bomba wybuchnie.
            - Chyba rozumiem – rzekła cicho, ale na tyle, by mógł ją usłyszeć. – To tak jak było z Wiktorią, trzymała się zbyt blisko Kaspra.
            - Nie porównuj Arletę z Wiktorią, ich przypadki to co innego.
            Dagmara zmarszczyła brwi. Do tej pory sądziła, iż właśnie o to Alanowi chodziło, żeby nie pokazywać członkom, iż przebywa w towarzystwie jakiejś dziewczyny częściej, niż powinien. Żeby w razie problemów, nie mogli jej zaszkodzić.
            - W takim razie dlaczego zginęła Wiktoria? – skoro nie chodziło o to, że rudowłosa przyjaźniła się z Kasprem to dlaczego ją zabili?
            - Jeszcze nie wiesz? - zapytał ze zdziwieniem. Oparł się o kanapę, przymrużając odrobinę oczy, jakby sobie przypominał wydarzenia, w których uczestniczył Kasper. – On powiedział rzeczy, które nie powinien był mówić. Lepiej by było, gdyby odszedł od nich po cichu. Szybko by o nim zapomnieli. Ale on rozpowiadał każdemu, że odchodzi. Pewnego dnia członkowie zebrali się na naradę i poprosili Kaspra do siebie. Doszły ich pogłoski, że chce odejść. Kasper potwierdził. Wiesz, oni chcieli, żeby był jednym z nich. Choć nie powinien był, bo są pewne... kryteria, których nie spełniał, dwa lata temu zaproponowali mu, żeby dołączył do Rady, bo akurat umarł jakiś ich członek. Kiedy umiera jedna osoba inna ją zastępuje. Komplet musi być zachowany, więc zaoferowali mu miejsce. Oczywiście odmówił, co, jak się domyślasz, nie spotkało się z aprobatą.
            - Ty wstąpiłeś na to miejsce?
            - Nie, zajął je ktoś inny. Narzeczony naszej nauczycielki z Wosu.
            Dagmara zamyśliła się. Już wiedziała, dlaczego Alan nie lubił kobiety, widocznie jej narzeczony był równie „uprzejmy” co ich wychowawczyni.
            - Ja doszedłem dopiero w tym roku za jakiegoś starca.
            - Nie chciałeś odmówić jak Kasper? – nie wiedziała co było lepsze, zachować się poprawnie, odmówić i ponieść konsekwencje, czy zachować się nieodpowiednio, zgodzić się i żyć z członkami na karku. To dopiero była odpalona bomba.
            - Przykład Kaspra powinien nauczyć cię, że im się nie odmawia. On ma szczęście, że żyje, choć jeśli chcesz poznać moje zdanie, to dla nich sprawa nie jest jeszcze rozwiązana. Zawsze będą czekali, by mu zaszkodzić, z tym, że ja będę o tym wiedział i może uda mi się go ostrzec, zanim poczynią ku temu stosowne kroki.
            To co powiedział, zaskoczyło ją. Nie dlatego, że Alan pokazał jej, że fakt, iż należy do Rady może mieć swoje plusy, bo przecież takie działanie na dwa fronty było z jego strony szalenie ryzykowne… Zaskoczyło ją to, iż chłopcy, Alan i Kasper, musieli się wcześniej lubić do tego stopnia, iż nawet poróżnienie w postaci śmierci Wiktorii nie było w stanie do końca tego zatrzeć. 
            - Dlaczego skrzywdzili Wiktorię, a Kaspra zostawili? Równie dobrze mogli go wtedy zabić – wywnioskowała. Nikt nigdy nie opowiadał jej jak to dokładnie wyglądało. Aczkolwiek, kiedy tylko myślała o zabójstwie Wiktorii widziała ponurą scenerię. Na dworze jest ciemno, cmentarz, widać już gdzieniegdzie pojedyncze petardy na niebie, czuć dym, który pochodzi z niedopałków. Wiktoria w płaszczu stojąca koło zmartwionego Kaspra. Dwunastu ludzi, którzy ich otaczają. Dlaczego tylko Wiktoria?
            - To proste – zaczął. – Mają jedną zasadę, która jest zbyt sztywna by ją nagiąć. Członkowie Rady są nietykalni. Nic nie mogą im zrobić – jego słowa spowodowały mętlik w jej głowie. Bo przecież Kasper nie należał do Rady, tylko zaproponowali mu „posadę”.
            - Czyli tobie nic nie zrobią – bąknęła. Jej twierdzenie, iż jego działanie było szalenie ryzykowne zatarło się w nicość. To jest ryzykowne, ale dla wszystkich, którzy będą kręcić się wokół niego; dla Arlety.
            - Nie, ale muszą mnie jakoś ukarać, jeśli im się postawię. Muszą mieć autorytet.
            - A gdzie w tym wszystkim jest Mikołaj? – zapytała.
            - Rada jest radą, Zgromadzenie to zgromadzenie. W Zgromadzeniu jest Mikołaj, był Kasper. Zgromadzenie liczy około pięćdziesięciu, nie wiem, może siedemdziesięciu osób w całej Polsce. Z czego dwunastu to Rada. W Radzie najwięcej osób, bo aż pięć, pochodzi z Kielc, dlatego to w Kielcach są zebrania – odetchnął z irytacją, jakby tego właśnie ostatniego nie mógł znieść. – Jestem ja, narzeczony kobiety z Wosu i trzech starców – wyliczał. – Z tego co pamiętam z Warszawy jest jeden, z Krakowa dwóch, jest jeden gdzieś z Pszczyny, z Łodzi, i dwóch pozostałych ze Świnoujścia i Wrocławia. Dwaj ostatni akurat rzadko pojawiają się na zebraniach – Alan wstał z miejsca. Zauważył zdjęcie na komodzie; zdjęcie Arlety, Sandry i Wiktorii.
            - Bo daleko mieszkają?
            - Tak i w dodatku są starzy, jeden ma już sto lat, drugi dziewięćdziesiąt dwa – powiedział, po czym wziął do ręki zdjęcie. Popatrzył na nie chwilę bez żadnej oznaki smutku. To była widocznie jedna z niewielu osób, która znała Wiktorię i była zupełnie pogodzona z jej śmiercią.
            - W takim razie wielu jest starszych – skwitowała, sama zasiadając na tej samej kanapie gdzie wcześniej spoczywał Alan. – Szkoda, że nie mogą umrzeć i zostawić swoje stanowisko bez następcy.
            - Tak jak ci mówiłem – zaczął odkładając zdjęcie z powrotem na półkę – zawsze powoływany jest ktoś nowy. Na całe szczęście, jako, że jestem teraz w Radzie mam prawo głosu – uśmiechnął się nikło, podchodząc znów do kanapy.
            - Masz kogoś na oku?
            Alan spoczął koło niej. W ogóle nie krępował się w jej towarzystwie. Żałowała, że nie może pozostać tak samo bierna, gdyż jej serce jak na złość przyśpieszyło, jakby nagle przystanęła po szybkim biegu.
            - Na pewno kogoś, kto spełnia kryteria – spojrzał na nią, jakby miarkował co może jeszcze powiedzieć, a gdzie granica jego wypowiedzi się kończy. – Ale jak się dziś dowiedziałaś, to też można obejść. Kasper nie spełniał wszystkich kryteriów, a jednak coś w nim dostrzegli. W ciągu dziesięciu, może piętnastu lat cała Rada zostanie wymieniona i wystarczy jeśli ktoś będzie umiał dobrze pociągać za sznurki… – umilkł, podnosząc sugestywnie brew.
            - Czym wy się zajmujecie? – zadała po raz kolejny pytanie. – Poza pilnowaniem siebie nawzajem? – dodała jadowicie.
            Alan podniósł kąciki ust. Patrzył na nią tak długo, że z zawstydzenia miała ochotę spuścić wzrok. Nie zrobiła tego, ale tylko dlatego, że nie była w stanie zrobić cokolwiek, oprócz patrzenia w jego szare oczy. W chwilę potem wstał z kanapy, zbierając się do wyjścia:
            - To tajemnica – powiedział w końcu, kiedy już założył na siebie płaszcz, po czym pożegnał się i otworzył drzwi. Kiedy poszła przekręcić zamek, poczuła unoszący się jeszcze przyjemny zapach, który mu towarzyszył.

***

Dagmara wsypała karmę kocią Krawatowi, po tym jak kot zaczął łasić się do jej stóp, domagając w ten sposób pokarmu. Posprzątała w kuchni, bo sobie z kolei zrobiła naleśniki, zostawiając kilka także dla Kaspra na stole. Wiedziała, że kot ich nie zje – w końcu Krawat był kotem dżentelmenem i nie wskakiwał na stół, by komuś coś podjeść. Potem poszła na górę do swojego pokoju, z tym, iż nie zamknęła do końca drzwi. Zostawiła je lekko uchylone, tak jak to często robił Kasper, by Krawat mógł w każdej chwili wejść, kiedy będzie miał na to ochotę.
            Sobota dłużyła jej się niemiłosiernie. Uruchomiła laptop, w Internecie sprawdzając czym jest noc Świętej Łucji.
            Ku jej rozpaczy nie znalazła nic, ani jednej interesującej wzmianki. Jedyne co udało jej się odszukać to piosenkę o takim samym tytule, której słowa z kolei nic jej nie wyjaśniły. Raz nawet wydawało jej się, że coś znalazła, ale niestety nie mogła wejść w stronę. Kiedy naciskała łącze, raz po raz wyskakiwał komunikat z błędem, tak jak gdyby strona była po prostu zablokowana.
            Wyszła z Internetu, zamykając również piosenkę Krajewskiego. Za dużo myśli kłębiło się wokół tego artysty – to był ulubiony wokalista jej mamy a jego piosenka „wielka miłość” była jej ulubioną. Pamiętała jak wiele razy jej mama żałowała, że piosenka powstała dużo później po jej weselu z ojcem i marzyła o tym, by pewnego dnia była zagrana na ślubie jej córki.
            Po raz pierwszy od czasu pogrzebu mamy było jej tak smutno, że łzy same napłynęły do oczu. Właśnie wtedy poczuła, że coś otarło się o jej nogi, by za chwilę wdzięcznie wskoczyć na kolana.
            - Krawat, ty zawsze wiesz kiedy się pojawić, co? – powiedziała do zwierzęcia, głaszcząc go za uchem. Kot zamruczał głośno.
            Wzięła go na ręce, kładąc się do łóżka. Wiedziała, że raczej nie zaśnie, za to Krawat usnął po paru minutach głaskania i spał do czasu aż do domu późnym wieczorem nie wrócił Kasper.
            Chłopak znalazł Dagmarę znów przed biurkiem i laptopem i omal nie wystraszył na śmierć, gdy zakradł się do niej od tyłu, krzycząc: Bu! Normalnie usłyszałaby szelest, była raczej wyczulona na takie formy zabawy, gdyż jej ojciec lubił w ten sposób dokuczać mamie, jednak gra w którą grała była zbyt głośna.
            - Co to jest? – zapytał chłopak patrząc jak gra w jakieś strzelanki, niczym niejeden chłopak. Co dziwne, szło jej celująco.
            - Nie wiem, nudziłam się – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wyłączyła leniwie grę, po czym rozejrzała się za Kasprem, który siedział na łóżku. Krawat już nie spał, tylko siedział sztywno koło chłopaka.
            Spojrzała na zegarek, było po dwudziestej drugiej. Wiedziała, że pytanie chłopaka gdzie się podziewał było bez sensu, tak samo jak zapytanie go czy wie może co to była za noc, noc Świętej Łucji. Bo wiedział. I na pewno by jej tego nie zdradził. Wymyśliłby jakąś historię, która na pewno nie miałaby nic wspólnego z prawdą.
            Pół godziny później poszła do łazienki. Kiedy wróciła do pokoju, było jakieś czterdzieści minut do północy. Zajrzała jeszcze na parę portali internetowych i choć nie była ich zwolenniczką dziś pozwoliła sobie na dłuższe zobaczenie co dzieje się u jej znajomych. A działo się i to sporo. Koleżanka Dominika rozstała się z chłopakiem, jej druga koleżanka wyjechała w zeszłym tygodniu na pięć dni do Bułgarii. Kolega Tomek kupił ubrania do motoru, który sprezentował mu ojczym w zeszłe wakacje, a Gabrieli urodziła się siostrzenica. Jeszcze inny znajomy stworzył własny kawałek muzyczny a przyjaciółka z byłej klasy zaprosiła ją na swoje urodziny za dwa tygodnie. Urodziny, na które nie będzie mogła się zjawić, bo są w środku tygodnia, z czwartku na piątek.
            Brakowało jej wszystkiego. Tego hałasu mieszkania w mieście, tego, że zawsze miała co robić. Kiedy chciała mogła wyjść z domu bez martwienia się o powrót, bo istniało coś takiego jak autobus nocny. Brakowało jej znajomych, których znała całe życie. Z którymi się wychowywała, dorastała, przeżywała pierwsze wzloty i pierwsze porażki. Z którymi chodziła na pierwsze imprezy bez nadzoru dorosłych. Co prawda, nie było tego dużo, ale wystarczyło, by miała za czym tęsknić.
            Z ciekawości sprawdziła czy może odnaleźć Alana na stronie. Znała jego imię i nazwisko, więc bez problemu mogła go wyszukać. Niestety, bez żadnego rezultatu. Za to na facebooku był Mikołaj z profilowym zdjęciem, na którym puszcza oko do fotografa.
            Powinnaś już spać – pojawiło się okienko z wiadomością od Kaspra, który w sąsiednim pokoju też przeglądał facebooke’a.
            Jego akurat miała już zaakceptowanego w swoich znajomych, jakoś na początku jej przyjazdu od razu wysłał zaproszenie.
            Już idę, tato :Podpisała mu, po czym posłusznie wylogowała się ze strony a następnie wyłączyła komputer.
            Siedząc przy laptopie, nawet nie zauważyła jak szybko minęły jej minuty. Uświadomiła jej to dopiero komórka, która zgodnie z nastawionym alarmem zadzwoniła głośno minutę przed północą. Dagmara zapaliła kinkiet nad łóżkiem, gasząc żyrandol, po czym znalazła pudełko z pamiętnikiem. Oto była jej chwila prawdy. Albo okaże się, iż ma rację i wpisy pojawiają się gdy kolejna doba upłynie, albo po prostu podda się, bo nie ma żadnego innego pomysłu.
            Pierwszy wpis jest. Tego można było się akurat spodziewać, on zawsze był. Spojrzała na zegarek dla pewności, czy minęła północ.
            Potwierdziwszy godzinę, przewróciła kolejną kartkę, kolejny wpis. Był na swoim miejscu. Uśmiechnęła się, bo to oznaczać musiało tylko jedno. Skoro poprzedni wpis nie zniknął, pojawił się następny.
            Przekręciła kartkę, dumna z siebie, iż rozgryzła tę zagadkę. Czytanie trzeciego wpisu czas najwyższy zacząć.

8 komentarzy:

  1. ,,Przypadkowo jej powiedziałem za dużo" - aha, jasne ;)
    Alanek coś planuje...
    I po dzisiejszym rozdziale mam już pewność, że między Dagmarą i Alanem coś będzie <3
    Rozdział jak dla mnie był tajemniczy. Bardzo. I bardzo dobrze bo tak lubię XD
    Odnoszę wrażenie, że Alan chce powiedzieć Dagmarze o wszystkim, ale nie może, więc stara się jakoś zagadkami jej wyjaśniać czy coś podobnego.
    Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, że udało się jej rozszyfrować dzienniczek ;D poczułam satysfakcję a potem mega rozczarowanie spowodowane niedosytem z powodu, iż przeniosłaś trzeci wpis do następnego rozdziału :( już się nmg doczekać ^^
    Przyszło mi coś do głowy, choć to szalone, że dusza mamy Dagmary jest w Krawacie... odniosłam takie wrażenie, ponieważ ten kot jest opiekuńczy i zachowuje się jak stróż ;P
    ,,W ciągu dziesięciu, piętnastu lat cała Rada zostanie wymieniona i wystarczy jeśli ktoś będzie dobrze umiał pociągać za sznurki... - spojrzał na nią sugestywnie unosząc brwi." - ten fragment nie daje i raczej nie będzie mi dawaj spokoju. Miał kogoś na myśli. Jeszcze nwm kogo. Może siebie albo ją... Albo... BABCIE GENOWEFE O.O ta babka mnie przeraża. Naprawdę.
    Wgl zaskoczeniem było dla mnie, że narzeczony pani od Wos-u jest w Radzie. Chciaż domyślałam się czegoś po sposobie w jaki traktował ją Alan. Jednkże no... zaskoczyło mnie to :)
    Odczucia po przeczytaniu: Jak najbardziej pozytywne i jak najbardziej niedosyt ;P
    Życzę weny i serdecznie pozdrawiam ~^•^~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpisy do pamiętnika przeczytasz już wkrótce, będą w rozdziale 14 :)

      Usuń
  2. Dobrze, że Dagmara rozgryzła sposób pojawiania się wpisów w pamiętniku. :)
    Alan jak zwykle tajemniczy, co dodaje mu wielkiego uroku. Widać, że chce powiedzieć wiele rzeczy dziewczynie, ale nie może. Wiec robi to stopniowo.
    Choć ja chciałabym już wiedzieć o co w tym chodzi, haha. Szkoda, że pozostawiłaś niedosyt pod koniec... Muszę wytrzymać do następnego rozdziału, chociaż to będzie trudne.
    Życzę weny i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię pozostawiać niedosyt :)
      Dzięki za opinię.

      Usuń
  3. Alan jest tak bezczelny i ordynarny, że aż dziwne iż oni go wszyscy tam tak tolerują. najwidoczniej w chłopaku jest coś tak cennego iż muszą go znosić i to bez szemrania.
    Rada i Zgromadzenie - zaczynam się pomału w tym gubić. Kasper nie był już w radzie, gdy Wiktoria zginęła, więc mogli chyba zabić jego, nie musieli jej. Poza tym jest też sprawa tego czym owa rada się zajmuje.
    Szkoda, że moje koty nie są takimi dżentelmenami. Jeden z nich się ostatnio poczęstował mlekiem, wprost z mojej szklanki (aż dziwne, że mu tam łeb nie utknął).
    Co do Krajewskiego, to zawsze wolałem "Nie jesteś sama" niż "Wielka miłość", ta druga niezwykle mnie męczyła, sam nie wiem czy tonacją czy tempem, a może zwyczajnie tekstem... aczkolwiek wykonawcę lubię.
    No i przerwałaś w takim momencie... jak mogłaś!? Teraz się nie będę mógł doczekać co wyczytała w trzecim wpisie. Ile jest w ogóle tych wpisów?
    Zawiodło mnie, że sprawy między Dagmarą a Alanem, albo Dagmarą i Kasprem idą tak powoli (cichutko i potajemnie liczę na jakiś romansik).

    Pozdrawiam:
    http://j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpisów Wiktorii będzie sporo, ale sama jeszcze nie wiem ile.
      Kacper nie był w Radzie, a w Zgromadzeniu. Gdy dostał propozycję by dołączyć do Rady - odmówił. Czym zajmuje się Rada i Zgromadzenie dowiesz się za cztery, może pięć rozdziałów.
      Więcej nie zdradzę :)

      Usuń
  4. Zawsze urywasz w takim momencie, żeby czytelnicy nie mogli doczekać się kolejnego rozdziału :D
    Alan nic nie mówi przypadkowo, wszystko ma swój cel i logikę, musi mieć zatem w interesie to, żeby Dagmara poznała prawdę. Dobrze myślę?

    OdpowiedzUsuń