NOC ŚWIĘTEJ ŁUCJI
Dwunastu członków narady spoczęło na swoich miejscach. Dwoje z nich nie wyglądało na pocieszonych faktem, iż w ogóle spotkanie doszło do skutku. Obydwaj byli zbyt starzy na podróże kilkaset kilometrów do Kielc. Jednakże nawet owi starsi mężczyźni nie zaprotestowali, gdy zebranie rozpoczęło się i jeden z nich, imieniem Stanisław, przemówił sucho:
- Na sam początek zacznę o haniebnym
zachowaniu jednego z nas – każdy ze zgromadzonych znał nazwisko wspomnianego
rzezimieszka i nikt nie wątpił w jego winę, z wyjątkiem jego samego. Tylko on
jeden sprawiał wrażenie nie zmieszanego zaistniałą sytuacją, reszta uważała, iż
użyczenie mieszkania na zebranie to wyróżnienie, jakie może spotkać tylko
nielicznych.
- Powiedzmy, że rozumiem wasze oburzenie
– zabrał głos Alan, jednak jego postawa wyrażała zlekceważenie ich problemu.
Siedział oparty wygodnie na krześle ze skrzyżowanymi ramionami przed sobą. –
Ale moje pytanie brzmi po co zmieniliście
godzinę?
- Bo ty parę miesięcy temu zrobiłeś
to samo w stosunku do nas – odparował szatyn o pociągłej twarzy. Dotychczas
trzymał się z tyłu i nic nie mówił, dopiero teraz nie mógł się powstrzymać.
- Nieprawda, tylko w stosunku do
ciebie – rzekł blondyn bezczelnie przypatrując się dłużej niż powinien narzeczonemu
jego nauczycielki z Wosu.
- Wystarczy – przerwał ostro tą
wymianę zdań ten sam staruszek, który rozpoczął naradę. – Czy wy dwaj jesteście
zbyt młodzi, żeby zrozumieć, że dotarliśmy tutaj nie po to aby usłyszeć jak się
kłócicie?
Szatyn potulnie wbił wzrok w
podłogę. Newerli natomiast nawet nie myślał przepraszać za swoje słowa,
przeciwnie, jego mina wyrażała zawiedzenie, jakoby kłótnia była o wiele
ciekawsza od tego, co zaraz powie pan Stanisław.
- Od kiedy w Kielcach mieszka
wnuczka Genowefy i dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?
- Ostatnio jeszcze tu nie mieszkała
– wypalił jeden z młodszych zebranych tu mężczyzn w binoklach. Jego głównym
zadaniem a jednocześnie (trudno z tym polemizować) jedynym w czym był
znakomity, było tropienie informacji. W wyszukiwaniu i zaznajamianiu się z faktami
o każdej osobie wartej bliższego zainteresowania był mistrzem. – Przeprowadziła
się równo w dzień naszej ostatniej narady.
- I co z tego? – powiedział jakiś
siwy mężczyzna do drugiego, na co pan Stanisław odparł lodowato:
- Ona mnie wyczuła. Oczywiście nie
umie jeszcze tego kontrolować, ale jestem zaskoczony, że jej się to udało. Ta
druga też wyczuła naszą obecność, bo w końcu zaraz będzie miała osiemnaście
lat… – tu wzrok staruszka znacząco powędrował w kierunku Alana. – Ale to
dziecko? Ile ona ma lat?
- Lada dzień będzie miała szesnaście
– zaczął mężczyzna w okularach. – Choć muszę przyznać, że trochę ją
obserwowałem i jest dojrzała jak na swój wiek. Jej matka niedawno umarła na
raka, wywarło to na nią duży wpływ. Zresztą, Alan może coś o niej opowiedzieć,
w końcu chodzi z nią do klasy…
Wszyscy zebrani spojrzeli na Alana,
każdy oczekiwał, iż zaraz coś powie, ale on wciąż milczał.
- Ty nic nie mówisz? – zadrwił szatyn.
- A co mam wam powiedzieć? – zaczął
znudzonym głosem chłopak. – Matka puściła ją rok wcześniej do szkoły, tyle wiem
nie od Genowefy, ta nic nie powiedziałaby mi, ale od Arlety. Z dziewczyną nie
mam dużego kontaktu.
- Zdaje się, że widzieliśmy, jak
pofatygowała się do twojego domu, a ty mówisz, że nie masz z nią dużego
kontaktu? – wysnuł oskarżenia szatyn.
- Dokładnie – przytaknął na nie
Alan. Twarze zebranych wyglądały na nieusatysfakcjonowane, nawet najbardziej
znudzeni członkowie zdali się ożywić. Blondyn odetchnął cicho, dodając od
niechcenia: – Ona lubi pytać – zaczął bez większych emocji. – Ale jest za
młoda, żeby poznać prawdę, więc Genowefa ją ukrywa. Jakoś tak wyszło, że
przypadkiem kiedyś powiedziałem za dużo, więc dziewczyna chce wiedzieć więcej i
teraz nie daje mi spokoju.
- Przypadkiem? – zaśmiał się
mężczyzna, poprawiając swe okulary, które spadły mu na czubek spiczastego nosa.
- Lubi pytać? – Pan Stanisław
wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany tą częścią wypowiedzi Alana,
lekceważąc całą resztę.
- Tak – przytaknął blondyn. Na
chwilę zapadło milczenie, przerywane tylko cichym śmiechem okularnika. –
Szczególnie odnośnie Wiktorii – dodał wreszcie Newerli, choć większość mężczyzn
zupełnie zapomniała kim owa dziewczyna była.
- Jakiej Wiktorii?
- To ktoś stąd?
- Kolejna wnuczka Genowefy? – padały
raz po raz pytania, które szybko uciął pan Stanisław:
- To zmarła przyjaciółka Kaspra –
powiedział, po czym zmienił temat.
***
Sobota, kolejny
dzień mroźnego grudnia. Drugi już dzień, gdy Dagmara nie miała żadnych wieści
od babci. Znowu Genowefa udała się w jakąś podróż i nie dała znać gdzie.
Kasper także zniknął z samego rana,
twierdząc, iż idzie na siłownię. Zostawił za to swojego wiernego druha,
Krawata, polecając mu pilnowanie dziewczyny jakby to był jej pies ochronny.
Odrobiła wszystkie zadane lekcje w
ciągu dwóch godzin. Naprawdę, nie mogła się nadziwić jak to było możliwe, by w
jej nowej szkole było tylko siedemnaście lekcji. Wykluczając z nich przedmioty,
które powtarzały się oraz lekcję wychowawczą, rzeczywistych zajęć pozostawało
jedynie jedenaście.
O godzinie trzynastej, z nudów,
sięgnęła po pudełko, w którym znajdował się pamiętnik. Z początku bez
ekscytacji przewróciła kartkę, ale jak tylko zobaczyła drugi wpis, coś w niej
drgnęło. Znowu od czasu ostatniego wpisu, zapałała nadzieją na przeczytanie
trzeciej części cyklu „życie tuż przed śmiercią”.
Nie wiedziała, dlaczego tak usilnie
zależało jej na przestudiowaniu całego dzienniczka. Może dlatego, iż powoli
identyfikowała się z rudą dziewczyną, która to go spisywała? A może po prostu
Wiktoria tak mocno wciągnęła ją w swój świat, iż nie sposób było tego nie
kontynuować?
Niestety, marzenia okazały się być
tylko mrzonkami. Wpis kończył się wraz ze zdaniem:
Tylko
my dwoje naprzeciw Członkom narady.
I nic więcej, tylko te słowa, które
już raz widziała. Spróbowała wytężyć umysł, szukając pomysłu, co zrobiła
inaczej niż zawsze, że odsłonił się drugi wpis. Za każdym razem czytała
wszystko uważnie, to było niemożliwe, by zdania pojawiały się wraz ze skupieniem
czytającego.
I nagle wpadła na coś, o czym
wcześniej nie pomyślała. Nadszedł kolejny dzień. Wczoraj, w piątek, widziała
pierwszy wpis, dziś zobaczyła następny.
Ale czy mogło o to właśnie chodzić?
Sięgnęła pamięcią wstecz. Wydawało
jej się to nieprawdopodobne, by wcześniej nie zaglądała do pamiętnika dwa dni z
rzędu, ale jednocześnie nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek tak
było. Zwykle sięgała do pamiętnika kiedy sobie o nim przypominała, potem
odkładała go na półkę i znów parę dni później do niego zaglądała. Kiedy
znalazła pudełko z dzienniczkiem w jej pokoju, wieczorem, przed snem zobaczyła
pierwszy wpis. Tej nocy usnęła z pamiętnikiem w ręku, śniąc o dziwnych
rzeczach. Obudził ją Kasper, parę minut po…
- Północy, to był już następny dzień
– powiedziała do siebie szatynka, coraz bardziej utwierdzając się w
przekonaniu, iż jej teoria ma sens.
Obiecała sobie otworzyć pamiętnik
jutro, jako, iż limit na dziś dzień był już wyczerpany. Aby nie zapomnieć tego
zrobić, nastawiła sobie nawet na dziś przypomnienie w komórce na godzinę
dwudziestą trzecią pięćdziesiąt dziewięć.
Dagmara wyszła z pokoju, przeszła
przez dziedziniec i doszła do drugich drzwi akurat w momencie, gdy rozległ się
dzwonek do tego samego segmentu rezydencji. Zdziwiła się, zwykle nikt nie
odwiedzał jej babci bez zapowiedzi, a wszyscy inni (Arleta, Kasper czy Sandra)
mieli dorobione klucze.
Oczywiście o nim jednym zapomniała.
- Tobie babcia nie wręczyła klucza?
– zapytała na widok Alana, kiedy wszedł do środka. Był w czarnym, zimowym
płaszczu, bardzo eleganckim, przez co przemknęło jej na myśl, iż chyba jeszcze
nigdy nie widziała chłopaka ubranego w zwyczajne szorty i t-shirt. Tak jak się
spodziewała, pod spodem miał formalnie skomponowany strój, który ujrzała, gdy
zawiesił płaszcz w korytarzu.
- Twoja babka daje klucze tylko tym,
których darzy sympatią – odrzekł bez najmniejszego żalu, iż nie zalicza się do
grona ulubieńców staruszki.
Miał granatowe, materiałowe spodnie,
jasno fioletową koszulę w cienkie paski oraz marynarkę. Pamiętała kiedy
zobaczyła go w garniturze po raz pierwszy oraz to, jak wielkie wrażenie na niej
wywarł. Pamiętała dokładnie to uczucie, bo znów go zaznała mimo, iż dziś nie
był ubrany w garnitur.
- Dlaczego przyszedłeś? – zapytała
szorstko. – Nie mam tu co prawda profesjonalnego przewodnika, ale jestem pewna, iż Krawat
chętnie cię oprowadzi po włościach babci – dodała wciąż tym samym tonem, pijąc
do jego wczorajszej wypowiedzi skierowanej pod jej adresem.
- Obejdzie się bez – skwitował.
Przymrużyła oczy, czekając na to, co
ma jej do powiedzenia. Bo przecież musiał po to tu przyjść, aby wygarnąć jej,
iż niepotrzebnie pokazywała się kilkanaście godzin temu w jego budynku.
- Przyszedłem, bo nareszcie mogę z
tobą spokojnie porozmawiać – zaczął, co spowodowało, iż mimowolnie wypaliła:
- Wiesz, że babci nie ma?
- Oczywiście, że jej nie ma –
przytaknął, zasiadając na kanapie w salonie. Wziął do ręki z podłogi gumową
myszkę, która pierwotnie miała służyć za zabawkę dla Krawata, choć tak naprawdę
Dagmara nigdy nie widziała aby kot się nią bawił. Czasami wysnuwała myśli, iż
kot był na to zbyt mądry by uwierzyć, że ta gumowa podróbka myszy jest
prawdziwym gryzoniem.
Musiał również o czymś pomyśleć, bo
uśmiechnął się pod nosem, po czym już zwrócił się wprost do niej:
- Jutro jest noc świętej Łucji, więc
zapewne dzisiaj jest w Beskidzie Żywieckim.
Dziewczyna nie pisnęła nawet słowem
na to wyznanie, choć musiała się przed tym powstrzymywać. Przysięgła sobie za
to w myślach, iż sprawdzi potem w Internecie co to takiego Noc Świętej Łucji.
- Znalazłam twoją notkę –
przypomniała sobie o kartce z zapisanym kodem Morse’a. Nic nie powiedział, ale
wyglądał na zdziwionego i jakby odrobinę zainteresowanego tym, czy udało jej
się go rozszyfrować. – To bardzo miłe, że troszczysz się o Arletę – mruknęła,
choć niechcący z jej głosu wydobył się cień żalu za to, iż jej osoba nic go nie
obchodziła. Tak jakby nie obchodziło go czy ona umrze w jego bloku, czy jakimś
sposobem stamtąd ucieknie.
- Muszę się o nią troszczyć – zaczął
zdawkowo. – Mam nadzieję, że zauważyłaś, że nie powinna wczoraj tam być. Nawet
dla ciebie jest to niebezpieczne, dla niej to jak odpalenie przy sobie lontu z
tym, że nie wiesz, kiedy bomba wybuchnie.
- Chyba rozumiem – rzekła cicho, ale
na tyle, by mógł ją usłyszeć. – To tak jak było z Wiktorią, trzymała się zbyt
blisko Kaspra.
- Nie porównuj Arletę z Wiktorią,
ich przypadki to co innego.
Dagmara zmarszczyła brwi. Do tej
pory sądziła, iż właśnie o to Alanowi chodziło, żeby nie pokazywać członkom, iż
przebywa w towarzystwie jakiejś dziewczyny częściej, niż powinien. Żeby w razie
problemów, nie mogli jej zaszkodzić.
- W takim razie dlaczego zginęła
Wiktoria? – skoro nie chodziło o to, że rudowłosa przyjaźniła się z Kasprem to
dlaczego ją zabili?
- Jeszcze nie wiesz? - zapytał ze
zdziwieniem. Oparł się o kanapę, przymrużając odrobinę oczy, jakby sobie
przypominał wydarzenia, w których uczestniczył Kasper. – On powiedział rzeczy,
które nie powinien był mówić. Lepiej by było, gdyby odszedł od nich po cichu.
Szybko by o nim zapomnieli. Ale on rozpowiadał każdemu, że odchodzi. Pewnego
dnia członkowie zebrali się na naradę i poprosili Kaspra do siebie. Doszły ich
pogłoski, że chce odejść. Kasper potwierdził. Wiesz, oni chcieli, żeby był
jednym z nich. Choć nie powinien był, bo są pewne... kryteria, których nie
spełniał, dwa lata temu zaproponowali mu, żeby dołączył do Rady, bo akurat
umarł jakiś ich członek. Kiedy umiera jedna osoba inna ją zastępuje. Komplet
musi być zachowany, więc zaoferowali mu miejsce. Oczywiście odmówił, co, jak
się domyślasz, nie spotkało się z aprobatą.
- Ty wstąpiłeś na to miejsce?
- Nie, zajął je ktoś inny.
Narzeczony naszej nauczycielki z Wosu.
Dagmara zamyśliła się. Już
wiedziała, dlaczego Alan nie lubił kobiety, widocznie jej narzeczony był równie
„uprzejmy” co ich wychowawczyni.
- Ja doszedłem dopiero w tym roku za
jakiegoś starca.
- Nie chciałeś odmówić jak Kasper? –
nie wiedziała co było lepsze, zachować się poprawnie, odmówić i ponieść
konsekwencje, czy zachować się nieodpowiednio, zgodzić się i żyć z członkami na
karku. To dopiero była odpalona bomba.
- Przykład Kaspra powinien nauczyć
cię, że im się nie odmawia. On ma szczęście, że żyje, choć jeśli chcesz poznać
moje zdanie, to dla nich sprawa nie jest jeszcze rozwiązana. Zawsze będą
czekali, by mu zaszkodzić, z tym, że ja będę o tym wiedział i może uda mi się
go ostrzec, zanim poczynią ku temu stosowne kroki.
To co powiedział, zaskoczyło ją. Nie
dlatego, że Alan pokazał jej, że fakt, iż należy do Rady może mieć swoje plusy,
bo przecież takie działanie na dwa fronty było z jego strony szalenie
ryzykowne… Zaskoczyło ją to, iż chłopcy, Alan i Kasper, musieli się wcześniej
lubić do tego stopnia, iż nawet poróżnienie w postaci śmierci Wiktorii nie było
w stanie do końca tego zatrzeć.
- Dlaczego skrzywdzili Wiktorię, a
Kaspra zostawili? Równie dobrze mogli go wtedy zabić – wywnioskowała. Nikt
nigdy nie opowiadał jej jak to dokładnie wyglądało. Aczkolwiek, kiedy tylko
myślała o zabójstwie Wiktorii widziała ponurą scenerię. Na dworze jest ciemno,
cmentarz, widać już gdzieniegdzie pojedyncze petardy na niebie, czuć dym, który
pochodzi z niedopałków. Wiktoria w płaszczu stojąca koło zmartwionego Kaspra.
Dwunastu ludzi, którzy ich otaczają. Dlaczego tylko Wiktoria?
- To proste – zaczął. – Mają jedną
zasadę, która jest zbyt sztywna by ją nagiąć. Członkowie Rady są nietykalni.
Nic nie mogą im zrobić – jego słowa spowodowały mętlik w jej głowie. Bo
przecież Kasper nie należał do Rady, tylko zaproponowali mu „posadę”.
- Czyli tobie nic nie zrobią –
bąknęła. Jej twierdzenie, iż jego działanie było szalenie ryzykowne zatarło się
w nicość. To jest ryzykowne, ale dla wszystkich, którzy będą kręcić się wokół
niego; dla Arlety.
- Nie, ale muszą mnie jakoś ukarać,
jeśli im się postawię. Muszą mieć autorytet.
- A gdzie w tym wszystkim jest
Mikołaj? – zapytała.
- Rada jest radą, Zgromadzenie to
zgromadzenie. W Zgromadzeniu jest Mikołaj, był Kasper. Zgromadzenie liczy około
pięćdziesięciu, nie wiem, może siedemdziesięciu osób w całej Polsce. Z czego
dwunastu to Rada. W Radzie najwięcej osób, bo aż pięć, pochodzi z Kielc,
dlatego to w Kielcach są zebrania – odetchnął z irytacją, jakby tego właśnie
ostatniego nie mógł znieść. – Jestem ja, narzeczony kobiety z Wosu i trzech
starców – wyliczał. – Z tego co pamiętam z Warszawy jest jeden, z Krakowa
dwóch, jest jeden gdzieś z Pszczyny, z Łodzi, i dwóch pozostałych ze
Świnoujścia i Wrocławia. Dwaj ostatni akurat rzadko pojawiają się na zebraniach
– Alan wstał z miejsca. Zauważył zdjęcie na komodzie; zdjęcie Arlety, Sandry i
Wiktorii.
- Bo daleko mieszkają?
- Tak i w dodatku są starzy, jeden
ma już sto lat, drugi dziewięćdziesiąt dwa – powiedział, po czym wziął do ręki
zdjęcie. Popatrzył na nie chwilę bez żadnej oznaki smutku. To była widocznie
jedna z niewielu osób, która znała Wiktorię i była zupełnie pogodzona z jej
śmiercią.
- W takim razie wielu jest starszych
– skwitowała, sama zasiadając na tej samej kanapie gdzie wcześniej spoczywał
Alan. – Szkoda, że nie mogą umrzeć i zostawić swoje stanowisko bez następcy.
- Tak jak ci mówiłem – zaczął odkładając
zdjęcie z powrotem na półkę – zawsze powoływany jest ktoś nowy. Na całe
szczęście, jako, że jestem teraz w Radzie mam prawo głosu – uśmiechnął się
nikło, podchodząc znów do kanapy.
- Masz kogoś na oku?
Alan spoczął koło niej. W ogóle nie
krępował się w jej towarzystwie. Żałowała, że nie może pozostać tak samo
bierna, gdyż jej serce jak na złość przyśpieszyło, jakby nagle przystanęła po
szybkim biegu.
- Na pewno kogoś, kto spełnia kryteria
– spojrzał na nią, jakby miarkował co może jeszcze powiedzieć, a gdzie granica
jego wypowiedzi się kończy. – Ale jak się dziś dowiedziałaś, to też można
obejść. Kasper nie spełniał wszystkich kryteriów, a jednak coś w nim
dostrzegli. W ciągu dziesięciu, może piętnastu lat cała Rada zostanie
wymieniona i wystarczy jeśli ktoś będzie umiał dobrze pociągać za sznurki… –
umilkł, podnosząc sugestywnie brew.
- Czym wy się zajmujecie? – zadała
po raz kolejny pytanie. – Poza pilnowaniem siebie nawzajem? – dodała jadowicie.
Alan podniósł kąciki ust. Patrzył na
nią tak długo, że z zawstydzenia miała ochotę spuścić wzrok. Nie zrobiła tego,
ale tylko dlatego, że nie była w stanie zrobić cokolwiek, oprócz patrzenia w
jego szare oczy. W chwilę potem wstał z kanapy, zbierając się do wyjścia:
- To tajemnica – powiedział w końcu,
kiedy już założył na siebie płaszcz, po czym pożegnał się i otworzył drzwi.
Kiedy poszła przekręcić zamek, poczuła unoszący się jeszcze przyjemny zapach,
który mu towarzyszył.
***
Dagmara wsypała
karmę kocią Krawatowi, po tym jak kot zaczął łasić się do jej stóp, domagając w
ten sposób pokarmu. Posprzątała w kuchni, bo sobie z kolei zrobiła naleśniki,
zostawiając kilka także dla Kaspra na stole. Wiedziała, że kot ich nie zje – w
końcu Krawat był kotem dżentelmenem i nie wskakiwał na stół, by komuś coś
podjeść. Potem poszła na górę do swojego pokoju, z tym, iż nie zamknęła do
końca drzwi. Zostawiła je lekko uchylone, tak jak to często robił Kasper, by
Krawat mógł w każdej chwili wejść, kiedy będzie miał na to ochotę.
Sobota dłużyła jej się
niemiłosiernie. Uruchomiła laptop, w Internecie sprawdzając czym jest noc
Świętej Łucji.
Ku jej rozpaczy nie znalazła nic,
ani jednej interesującej wzmianki. Jedyne co udało jej się odszukać to piosenkę
o takim samym tytule, której słowa z kolei nic jej nie wyjaśniły. Raz nawet
wydawało jej się, że coś znalazła, ale niestety nie mogła wejść w stronę. Kiedy
naciskała łącze, raz po raz wyskakiwał komunikat z błędem, tak jak gdyby strona
była po prostu zablokowana.
Wyszła z Internetu, zamykając
również piosenkę Krajewskiego. Za dużo myśli kłębiło się wokół tego artysty –
to był ulubiony wokalista jej mamy a jego piosenka „wielka miłość” była jej
ulubioną. Pamiętała jak wiele razy jej mama żałowała, że piosenka powstała dużo
później po jej weselu z ojcem i marzyła o tym, by pewnego dnia była zagrana na
ślubie jej córki.
Po raz pierwszy od czasu pogrzebu
mamy było jej tak smutno, że łzy same napłynęły do oczu. Właśnie wtedy poczuła,
że coś otarło się o jej nogi, by za chwilę wdzięcznie wskoczyć na kolana.
- Krawat, ty zawsze wiesz kiedy się
pojawić, co? – powiedziała do zwierzęcia, głaszcząc go za uchem. Kot zamruczał
głośno.
Wzięła go na ręce, kładąc się do
łóżka. Wiedziała, że raczej nie zaśnie, za to Krawat usnął po paru minutach
głaskania i spał do czasu aż do domu późnym wieczorem nie wrócił Kasper.
Chłopak znalazł Dagmarę znów przed
biurkiem i laptopem i omal nie wystraszył na śmierć, gdy zakradł się do niej od
tyłu, krzycząc: Bu! Normalnie usłyszałaby szelest, była raczej wyczulona na
takie formy zabawy, gdyż jej ojciec lubił w ten sposób dokuczać mamie, jednak
gra w którą grała była zbyt głośna.
- Co to jest? – zapytał chłopak
patrząc jak gra w jakieś strzelanki, niczym niejeden chłopak. Co dziwne, szło
jej celująco.
- Nie wiem, nudziłam się –
odpowiedziała zgodnie z prawdą. Wyłączyła leniwie grę, po czym rozejrzała się
za Kasprem, który siedział na łóżku. Krawat już nie spał, tylko siedział
sztywno koło chłopaka.
Spojrzała na zegarek, było po dwudziestej
drugiej. Wiedziała, że pytanie chłopaka gdzie się podziewał było bez sensu, tak
samo jak zapytanie go czy wie może co to była za noc, noc Świętej Łucji. Bo
wiedział. I na pewno by jej tego nie zdradził. Wymyśliłby jakąś historię, która
na pewno nie miałaby nic wspólnego z prawdą.
Pół godziny później poszła do
łazienki. Kiedy wróciła do pokoju, było jakieś czterdzieści minut do północy.
Zajrzała jeszcze na parę portali internetowych i choć nie była ich zwolenniczką
dziś pozwoliła sobie na dłuższe zobaczenie co dzieje się u jej znajomych. A
działo się i to sporo. Koleżanka Dominika rozstała się z chłopakiem, jej druga
koleżanka wyjechała w zeszłym tygodniu na pięć dni do Bułgarii. Kolega Tomek
kupił ubrania do motoru, który sprezentował mu ojczym w zeszłe wakacje, a
Gabrieli urodziła się siostrzenica. Jeszcze inny znajomy stworzył własny
kawałek muzyczny a przyjaciółka z byłej klasy zaprosiła ją na swoje urodziny za
dwa tygodnie. Urodziny, na które nie będzie mogła się zjawić, bo są w środku
tygodnia, z czwartku na piątek.
Brakowało jej wszystkiego. Tego
hałasu mieszkania w mieście, tego, że zawsze miała co robić. Kiedy chciała
mogła wyjść z domu bez martwienia się o powrót, bo istniało coś takiego jak autobus
nocny. Brakowało jej znajomych, których znała całe życie. Z którymi się
wychowywała, dorastała, przeżywała pierwsze wzloty i pierwsze porażki. Z
którymi chodziła na pierwsze imprezy bez nadzoru dorosłych. Co prawda, nie było
tego dużo, ale wystarczyło, by miała za czym tęsknić.
Z ciekawości sprawdziła czy może
odnaleźć Alana na stronie. Znała jego imię i nazwisko, więc bez problemu mogła
go wyszukać. Niestety, bez żadnego rezultatu. Za to na facebooku był Mikołaj z
profilowym zdjęciem, na którym puszcza oko do fotografa.
Powinnaś
już spać – pojawiło się okienko z wiadomością od Kaspra, który w sąsiednim
pokoju też przeglądał facebooke’a.
Jego akurat miała już
zaakceptowanego w swoich znajomych, jakoś na początku jej przyjazdu od razu
wysłał zaproszenie.
Już
idę, tato :P – odpisała mu, po
czym posłusznie wylogowała się ze strony a następnie wyłączyła komputer.
Siedząc przy laptopie, nawet nie
zauważyła jak szybko minęły jej minuty. Uświadomiła jej to dopiero komórka,
która zgodnie z nastawionym alarmem zadzwoniła głośno minutę przed północą.
Dagmara zapaliła kinkiet nad łóżkiem, gasząc żyrandol, po czym znalazła pudełko
z pamiętnikiem. Oto była jej chwila prawdy. Albo okaże się, iż ma rację i wpisy
pojawiają się gdy kolejna doba upłynie, albo po prostu podda się, bo nie ma
żadnego innego pomysłu.
Pierwszy wpis jest. Tego można było
się akurat spodziewać, on zawsze był. Spojrzała na zegarek dla pewności, czy
minęła północ.
Potwierdziwszy godzinę, przewróciła
kolejną kartkę, kolejny wpis. Był na swoim miejscu. Uśmiechnęła się, bo to
oznaczać musiało tylko jedno. Skoro poprzedni wpis nie zniknął, pojawił się
następny.
Przekręciła kartkę, dumna z siebie,
iż rozgryzła tę zagadkę. Czytanie trzeciego wpisu czas najwyższy zacząć.
,,Przypadkowo jej powiedziałem za dużo" - aha, jasne ;)
OdpowiedzUsuńAlanek coś planuje...
I po dzisiejszym rozdziale mam już pewność, że między Dagmarą i Alanem coś będzie <3
Rozdział jak dla mnie był tajemniczy. Bardzo. I bardzo dobrze bo tak lubię XD
Odnoszę wrażenie, że Alan chce powiedzieć Dagmarze o wszystkim, ale nie może, więc stara się jakoś zagadkami jej wyjaśniać czy coś podobnego.
Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, że udało się jej rozszyfrować dzienniczek ;D poczułam satysfakcję a potem mega rozczarowanie spowodowane niedosytem z powodu, iż przeniosłaś trzeci wpis do następnego rozdziału :( już się nmg doczekać ^^
Przyszło mi coś do głowy, choć to szalone, że dusza mamy Dagmary jest w Krawacie... odniosłam takie wrażenie, ponieważ ten kot jest opiekuńczy i zachowuje się jak stróż ;P
,,W ciągu dziesięciu, piętnastu lat cała Rada zostanie wymieniona i wystarczy jeśli ktoś będzie dobrze umiał pociągać za sznurki... - spojrzał na nią sugestywnie unosząc brwi." - ten fragment nie daje i raczej nie będzie mi dawaj spokoju. Miał kogoś na myśli. Jeszcze nwm kogo. Może siebie albo ją... Albo... BABCIE GENOWEFE O.O ta babka mnie przeraża. Naprawdę.
Wgl zaskoczeniem było dla mnie, że narzeczony pani od Wos-u jest w Radzie. Chciaż domyślałam się czegoś po sposobie w jaki traktował ją Alan. Jednkże no... zaskoczyło mnie to :)
Odczucia po przeczytaniu: Jak najbardziej pozytywne i jak najbardziej niedosyt ;P
Życzę weny i serdecznie pozdrawiam ~^•^~
Wpisy do pamiętnika przeczytasz już wkrótce, będą w rozdziale 14 :)
UsuńDobrze, że Dagmara rozgryzła sposób pojawiania się wpisów w pamiętniku. :)
OdpowiedzUsuńAlan jak zwykle tajemniczy, co dodaje mu wielkiego uroku. Widać, że chce powiedzieć wiele rzeczy dziewczynie, ale nie może. Wiec robi to stopniowo.
Choć ja chciałabym już wiedzieć o co w tym chodzi, haha. Szkoda, że pozostawiłaś niedosyt pod koniec... Muszę wytrzymać do następnego rozdziału, chociaż to będzie trudne.
Życzę weny i pozdrawiam. :)
Lubię pozostawiać niedosyt :)
UsuńDzięki za opinię.
Alan jest tak bezczelny i ordynarny, że aż dziwne iż oni go wszyscy tam tak tolerują. najwidoczniej w chłopaku jest coś tak cennego iż muszą go znosić i to bez szemrania.
OdpowiedzUsuńRada i Zgromadzenie - zaczynam się pomału w tym gubić. Kasper nie był już w radzie, gdy Wiktoria zginęła, więc mogli chyba zabić jego, nie musieli jej. Poza tym jest też sprawa tego czym owa rada się zajmuje.
Szkoda, że moje koty nie są takimi dżentelmenami. Jeden z nich się ostatnio poczęstował mlekiem, wprost z mojej szklanki (aż dziwne, że mu tam łeb nie utknął).
Co do Krajewskiego, to zawsze wolałem "Nie jesteś sama" niż "Wielka miłość", ta druga niezwykle mnie męczyła, sam nie wiem czy tonacją czy tempem, a może zwyczajnie tekstem... aczkolwiek wykonawcę lubię.
No i przerwałaś w takim momencie... jak mogłaś!? Teraz się nie będę mógł doczekać co wyczytała w trzecim wpisie. Ile jest w ogóle tych wpisów?
Zawiodło mnie, że sprawy między Dagmarą a Alanem, albo Dagmarą i Kasprem idą tak powoli (cichutko i potajemnie liczę na jakiś romansik).
Pozdrawiam:
http://j-i-s.blogspot.com
Wpisów Wiktorii będzie sporo, ale sama jeszcze nie wiem ile.
UsuńKacper nie był w Radzie, a w Zgromadzeniu. Gdy dostał propozycję by dołączyć do Rady - odmówił. Czym zajmuje się Rada i Zgromadzenie dowiesz się za cztery, może pięć rozdziałów.
Więcej nie zdradzę :)
Zawsze urywasz w takim momencie, żeby czytelnicy nie mogli doczekać się kolejnego rozdziału :D
OdpowiedzUsuńAlan nic nie mówi przypadkowo, wszystko ma swój cel i logikę, musi mieć zatem w interesie to, żeby Dagmara poznała prawdę. Dobrze myślę?
Dobrze :)
Usuń