KOD MORSE’A
- Cóż mamy przez to rozumieć? – zapytał siwy mężczyzna stojący najbliżej Dagmary. Jego barwa głosu w ogóle nie przypominała starca, była krzepka i budziła respekt.
Chłopak przeszedł do przodu, na co
zgromadzeni musieli zepsuć okrążenie wokół dziewcząt. Nie mogła ocenić czy
zrobił to celowo czy też nie, ale poczuła się odrobinę bezpieczniej.
Mikołaj podszedł na tyle blisko
Alana, że niemal stykali się palcami, ale ten nawet na niego nie spojrzał. Był
bledszy niż zwykle, ale poza tym w jego wizerunku nic nie uległo zmianie, odkąd
widzieli się ostatni raz w szkole.
- Znajdujecie się w miejscu, które
nie wyznaczyłem, o godzinie, której nie ustaliłem i rozmawiacie z tymi, o
których przybyciu sam nie wiedziałem. To chyba oznacza, że nie jesteście mile
witani. Jeżeli sytuacja kiedyś powtórzy się, poproszę was o wyjście i powrót na
umówioną szesnastą. A wy - tu zwrócił się bezpośrednio w stronę dziewcząt – możecie
mi wyjaśnić, co tu robicie?
Niestety szatynka nawet nie miała
szansy odpowiedzieć. Wyręczył ją Mikołaj, choć zrobił to zupełnie inaczej od
tego jak to sobie wyobrażała:
- Dagmara chciała zobaczyć gdzie
mieszkasz.
Alan podniósł brew bardzo wysoko.
Miała nadzieję, że nie uwierzył przyjacielowi, ale kiedy usłyszała jego ripostę,
z niechęcią stwierdziła, że dał wiarę w słowa Mikołaja:
- Na drugi raz Dagmaro – syknął.
Chyba po raz pierwszy powiedział jej po imieniu i bynajmniej nie spodobał jej
się sposób, w jaki to uczynił. – Uprzedź mnie to zatrudnię przewodnika, żeby
mógł cię oprowadzić po moich… - zrobił krótką pauzę, uśmiechając się jadowicie
– włościach.
Poczuła się zażenowana i miała
ochotę uderzyć tego zadufanego w sobie blondyna w twarz. Część mężczyzn zaczęła
się śmiać, część patrzyła na nią z pobłażaniem, a tylko niewielu pozostałych
przypatrywało się bacznie Alanowi.
I co ona miała teraz zrobić jak
tylko nie wyjść czym prędzej? Przecież nie mogła powiedzieć przy tych
wszystkich zebranych osobach, że chciała jedynie porozmawiać z Alanem o paru
istotnych dla niej zagadnieniach, a nie pozwiedzać jego dom niczym jakieś
muzeum albo galerię.
- Nic tu po nas – mruknęła jej do
ucha Arleta, która, jak dopiero teraz odnotowała szatynka, wciąż trzymała ją
kurczowo za ramię od czasu jej zasłabnięcia.
- Odprowadzę je żeby trafiły do
wyjścia – zaoferował Mikołaj, który jakoś nagle poczuł w sobie potrzebę
wyprowadzenia dwóch niewiast z kryzysowej sytuacji. Na jego deklarację
oczywiście nikt z obecnych nie zaoponował i chwała im za to, bo nie zniosłaby
jeszcze jednego upokorzenia tego wieczoru.
Chłopak pożegnał się z mężczyznami
skinieniem głowy i wskazał im ręką miejsce, gdzie miały udać się przodem. Sam
szedł za nimi, od czasu do czasu oglądając się jeszcze na to, co działo się w
pomieszczeniu.
Dagmara była wściekła. Wściekła na
siebie i na zaistniałą przed chwilą sytuacją. Wściekła o to, że przyjechała
akurat w tym a nie innym momencie, że mężczyźni zjawili się właśnie o tej
godzinie i wreszcie o to, że jej głupota omal nie spowodowała nieszczęścia.
Gdyby coś jej się dzisiaj stało, to
był jej wybór. Nikt nie nakazał jej wycieczki do bloku Alana, to była jej
własna decyzja. Ale Arleta… ona poszła tam tylko dlatego, bo nie chciała puścić
jej samej. Gdyby coś jej się stało winiłaby siebie, tak samo jak to Kasper
wciąż czuł się odpowiedzialny za śmierć Wiktorii.
- Co to było? – zapytała obojętnie,
kiedy na pewno znaleźli się w bezpiecznej odległości od mężczyzn. – Ten głos,
który słyszałam. Ból, który czułam. Co to było?
- Och Dagmaro – Arleta przygryzła
wargę tak mocno, iż szatynka miała wrażenie, że zaraz poleje się krew. – Nie
mogę ci powiedzieć, wierz mi chciałabym, ale nie mogę.
- Okej – odrzekła sucho, celowo
odwracając się do dziewczyny tyłem. – A ty Mikołaj, możesz mi powiedzieć czemu
nie należysz do Rady?
- Skąd wiesz, że nie należę? –
odparł wymijająco. Wydawało jej się, iż rzucił okiem w stronę kieszeni, gdzie
zapewne spoczywała komórka. Musiał już się zastanawiać, czy nie zapytać Alana,
jak dużo może wyjaśnić, a co wypada przemilczeć.
Dziewczyna stanęła zakrywając na moment
oczy rękoma. Już dłużej tak nie mogła, poczucie winy, które na siebie nałożyła
od czasu wydarzenia w pomieszczeniu i spotkania z naradą, nagle wyparowały.
Przecież to nie była jej wina, że próbowała odkryć prawdę. Te zdarzenia,
sytuacje, okoliczności to wszystko nie działo się bez przyczyny, tylko miało
swoje podłoże – umiejętności, które posiadał Alan, zachowanie kota… To było
niczym magia. Magia, o której wspominał we wrześniu Newerli.
- Gdybyś należał nie pozwoliliby ci
tak łatwo odejść, a co do ciebie Arleto, to wybacz, ale nawet nie mam ochoty na
ciebie patrzeć.
Wiedziała, że zraniła tymi słowami
blondynkę, ale poczuła się niedoceniona, tak jakby tajemnica, którą wszyscy
ukrywali mogła ją przerosnąć, więc trzeba było ją przed tym chronić.
- Ty uważasz się za moją koleżankę?
– zwróciła się nagle do blondynki. Cieszyła się, że chociaż Arleta zawstydziła
się, leciutko czerwone policzki nie mogły pojawić się od mrozu, bo jeszcze
znajdowali się w budynku. – Nawet nie udajesz, ty mi wprost mówisz, że babka
zabroniła wam o czymś mnie informować. Podpisałaś cyrograf, że nie powiesz mi o
co chodzi, czy może babcia cię zaczarowała i wierzysz w to, że tak będzie
lepiej?
- Dla stanu ducha cioci nie mogę
tego zrobić – powiedziała tak niewinnym tonem głosu, jakby naprawdę w to
wierzyła.
- A zastanawiałaś się nad moim
stanem ducha? Czy chociaż raz ktoś mnie w tym wszystkim uwzględnił?
Złość ją opuściła, siły ją opuściły.
Popchnęła drzwi, zostawiając jeszcze dwójkę nastolatków w środku. Ona sama
postanowiła wrócić do domu, przy czym jak tylko zobaczy babcię zażąda
wyjaśnień. Już rano powinna była to zrobić, ale jakoś za bardzo
usatysfakcjonowały ją odpowiedzi podane jej przez Genowefę.
Zaczęła nawet rozważać pomysł jakoby
jej babcia była wiedźmą. Bo jak to możliwe by we wrześniu ona, Dagmara Steinert,
widząc sekrety mieszkańców rezydencji dociekała prawdy, by potem, jeszcze w tym
samym miesiącu, już tego zaniechać? Przez parę miesięcy przecież zupełnie się
tym nie interesowała, nawet pamiętnikiem Wiktorii. Co stało się z jej mózgiem,
że o tym zapomniał? No i ten dzisiejszy poranek i rozmowa w kuchni. Też nagle
jakoś pytania udzielone przez Genowefę wydawały się wystarczające. I na koniec
kto normalny sporządza wywar, który pachnie jak stado zdechłych szczurów w
kanalizacji?
- Poczekaj! – to Mikołaj ją gonił.
Spojrzała przed siebie na parking,
nawet nie zwalniając. Tak jak się spodziewała, przybyło kilka luksusowych aut.
- Mafiozi – powiedziała do siebie,
patrząc na auta z pogardą.
Mikołaj złapał ją mocno za ramię, a
jako, że szła, wygięło ją do tyłu.
- Aua! – wrzasnęła, próbując się
jednocześnie wyrwać. – Postradałeś rozum? Puść mnie!
- Nie, dopóki mnie nie posłuchasz –
z jakiegoś powodu uśmiechał się, jakby podobało mu się, że taka mała kruszynka
nie ma szansy mu się wyrwać.
- Czego? – warknęła.
- Trochę cię rozumiem, ale musisz
teraz beknąć za to co zrobiłaś.
- A co zrobiłam, bo widać, tego też
nie wiem i inni muszą mi wyjaśnić – jej głos był uszczypliwy, ale chłopaka
trudno było wyprowadzić z równowagi.
- Arleta ryczy, sugeruję
przeprosiny.
Dagmara wywróciła oczami, choć tak
naprawdę poczuła się niedobrze z faktem, iż doprowadziła kogoś do łez.
Właściwie, to nie kogoś, tylko dziewczynę, która w sumie jako jedna z niewielu
była od samego początku dla niej miła.
- Poza tym zapomniałaś płaszcza,
więc i tak musisz wrócić.
Spojrzała na jego żelazny uścisk. On
też spojrzał na jej ramię, po czym uśmiechnął się łobuzersko i ją puścił.
- Czy ty zawsze musisz mieć rację? –
zapytała, kiedy powlokła się za nim w stronę awaryjnego wyjścia z budynku.
- Staram się.
Arletę znaleźli na sofie. Była cała
rozmazana, ale już nie płakała, jedynie wolną ręką próbowała wytrzeć policzki,
co tylko rozcierało tusz na jej twarzy.
- To wy tu poplotkujcie, a ja
przyniosę płaszcze i wasze torebki – szepnął jej do ucha Mikołaj, po czym, ku
jej zdziwieniu, cmoknął ją w policzek. – Powodzenia.
Poczekała aż się oddalił a nawet
jeszcze trochę dłużej, jakby zechciał podsłuchiwać. Mimo, iż jakoś chyba nie
było to w jego stylu, wolała dać sobie jeszcze chwilę czasu.
- W torebce mam chusteczki, Mikołaj
zaraz ją przyniesie – zaczęła, podchodząc nieśmiało w stronę Arlety. Dziewczyna
podniosła na nią wzrok. Rzęsy miała posklejane, usta zeschnięte; przypominała małe,
biedne zwierzątko, które potraktowano okrutniej, niż na to zasługiwało. Gdyby
przychodząc tu sama natknęła się na taki widok, od razu wzięłaby się za
pocieszanie. – Posłuchaj, przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. To nie
twoja wina, tylko mojej zdrowo kopniętej babci.
- Nie mów tak – pisnęła cienkim
głosem Arleta, po czym pociągnęła potężnie nosem.
- A jak mam mówić? – jej głos stawał
się coraz cichszy. Usiadła koło dziewczyny, kontynuując: - Od samego początku
zastanawiam się po co mnie przygarnęła skoro tak jej przeszkadzam, bo przecież
nie może przy mnie swobodnie z wami rozmawiać.
- To nie tak – zjeżyła się Arleta. –
Masz wszystkiego się dowiedzieć, ale w odpowiednim czasie. To tylko kwestia
dni, nawet twoja babcia już się z tym pogodziła. Może jeszcze nie teraz, ale po
weekendzie ja też z nią pomówię i wszystko stanie się jasne.
- Może ciebie posłucha, bo szczerze nawet
nie mam ochoty się z nią kłócić.
- Tak, nie kłóć się z nią teraz –
podchwyciła blondynka, akurat w czasie gdy przyszedł z powrotem Mikołaj z
rzeczami. Położył je wszystkie na kanapie obok dziewcząt, popatrzył na nie z
uwagą, po czym sam zdjął swoją marynarkę i wyjął jakieś papierki z kieszeni
przekładając je do płaszcza, który przyniósł. Dagmara odniosła nawet wrażenie,
że włożył coś do prawej kieszeni jej płaszcza, ale dopiero po chwili zorientowała
się, że płaszczy było trzy, a nie dwa, więc Mikołaj musiał przynieść też i
swój.
- Dobra, płaszcze rozumiem, bo zimno
na zewnątrz – wymamrotał pod nosem. – Ale akcji z damskimi torebkami to
zupełnie nie chwytam.
- O co ci chodzi? – zapytała
blondynka, biegnąc po rzeczy.
- Po co wam wszędzie te tobołki?
- Chociażby dlatego, że mam w nim
lusterko – wyparowała Arleta, już grzebiąc wolną ręką w swojej torebce.
- Albo chusteczki – dodała Dagmara,
sama sięgając po pikowaną torbę.
***
Kiedy wróciła do
domu pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to ewidentny brak babci. Była ciekawa
czy jest Kasper, tak więc od razu podążyła do pokoju chłopaka. Był w środku, a
na jej pytanie gdzie podziała się Genowefa ze wspaniałym garem, odpowiedział,
iż on nic nie wie na ten temat. Potem niestety zaczął swoją reprymendę, zgodnie
z którą punktualnie o dwunastej dziesięć czekał pod szkołą, a jej nie było i
musiał dowiadywać się od nieznajomych (wyolbrzymił sprawę, dobrze wiedziała, że
świetnie znał Mikołaja) o miejscu jej przebywania. Z jego słów wynikało, iż
Mikołaj zataił jej spotkanie z mężczyznami, a ona nie poczuwała się do
obowiązku informowania go o nim.
Powlokła się więc do swojego pokoju,
po raz drugi tego dnia otwierając pamiętnik Wiktorii. Wpadła na taki pomysł, że
może dzienniczek blokował tekst, że może trzeba było go po przerwie otworzyć
ponownie, ale ku jej goryczy nowy, drugi wpis, nie pojawił się. Przyjrzała się po raz kolejny temu
pierwszemu.
Ta historia zaczyna się jak każda
inna. Opowiada o zwykłych ludziach, którzy wyszli naprzeciw niezwykłym rzeczom.
O normalnych zachowaniach, ale paranormalnych zdolnościach. Tego dnia zapytałam
przyjaciela, co by zrobił, gdyby nagle całe życie wywróciło mu się do
góry nogami.
Ona
dokładnie tak samo postrzegała świat, do którego niedawno wkroczyła. Niby
zwyczajni ludzie, którzy stawiają czoło niezwykłym rzeczom, nadzwyczajnym
wydarzeniom. Oni wszyscy na pozór zachowują się normalnie, ale są uzdolnieni
czymś szczególnym. Czy jej życie po poznaniu całej prawdy też wywróci się do
góry nogami? Bo przecież jej życie już wywróciło się o sto osiemdziesiąt
stopni, czy mogłoby jeszcze bardziej?
Połowa nieszczęśników nie zdaje
sobie sprawy z tego, jaką moc w sobie noszą. Że ich światło to te gwiazdy.
Istnieją, co prawda, ale oddalone, nieodkryte i nigdy niewykorzystane, powoli
się wypalą.
Czyżby ona też miała moc w sobie?
Jak na razie jedyne, w czym była dobra to właśnie łączenie faktów, szukania
odpowiedzi na zagadki, rozwiązywanie łamigłówek. Jednak łamigłówki odnośnie
rezydencji nie mogła jeszcze zupełnie rozwikłać i to nie dawało jej spokoju.
Odłożyła pamiętnik na toaletkę, a następnie
wzięła do ręki płaszcz, by go zawiesić w szafie. Nim jednak to zrobiła, wyjęła
z kieszeni swoją komórkę, a z nią wyleciał jakiś świstek papieru.
Zdezorientowana podniosła go z podłogi. Na pierwszy rzut oka nie odznaczał się
niczym specjalnym. Seria kropek i kresek pomazanych jakby komuś nudziło się na
lekcjach. Dopiero po powtórnym przyjrzeniu doszła do wniosku, iż to nie przypadkowy
zapis. Kropki i kreski były zbyt równo zapisane, jakby ktoś układał je linijką,
mierząc by rzędy były proste.
Kiedy była dzieckiem miała
krótkofalówkę, na której widniały podobne znaczki. Znaczki te bowiem nazywały
się Kodem Morse’a i w przeszłości były pomocne przy przekazywaniu wiadomości
pomiędzy dużymi odległościami, chociażby takimi jak oceany.
Dagmara pobłogosławiła w myślach to,
iż w całej rezydencji miała dostęp do Internetu. Włączyła komórkę wpisując w
słowniku słowa: Kod Morse’a. Zgodnie
z tym, co spodziewała się zobaczyć, jej oczom ukazała się strona z
międzynarodowym kodem.
Podekscytowana sięgnęła po kartkę,
zastanawiając się skąd taki zapis znalazł się u niej w palcie. I przypomniała
sobie – to Mikołaj musiał pomylić płaszcze i włożył karteczkę do jej kieszeni,
kiedy przekładał papiery z marynarki.
Spojrzała na początek: W, a po nim
Y.
Z następną literą miała problem, bo
spodziewała się słowa na przykład wynieść, zamiast tego pojawiło się P.
Poszukała następnego i jeszcze pięciu kolejnych. Z dziewięciu liter składało
się słowo potem była osoba i na samym końcu słówko: STAD.
Przeczytawszy rozwiązanie nie miała
wątpliwości, że osobą, która to napisała nie był Mikołaj, a Alan.
WYPROWADZ JA STAD
Zdanie napisane było bez polskich
znaków, ale sens pozostawał jasny. Mikołaj miał za zadanie bezpiecznie
wyprowadzić jedną dziewczynę z bloku. Oczywiście nie rozbiegało się o nią, jej
życie było widocznie dla Alana bezwartościowe. Chciał, aby Arleta opuściła
pomieszczenie, bo Rada była dla niej zagrożeniem. Czyżby i ją, podobnie jak i
Wiktorię mieli zabić? A może data dwudziesty czwarty maja była rozwiązaniem?
Może to wtedy zaplanowali jej śmierć?
"Bo jak to możliwe by we wrześniu ona, Damara Steinert, widząc sekrety " - Dagmara.
OdpowiedzUsuńJa tam rozumiem kobiety i ich zamiłowanie do torebek (o ile są to średnie lub duże torebki, małe są bezużyteczne, bo mało rzeczy się w nich mieści), wydaje mi się, że Mikołaj, gdyby był choć troszkę starszy to też by zrozumiał i nawet skorzystał z torebek koleżanek tak jak ja to czynię wychodząc z samochodu i mówiąc do żony "schowaj panel od radia, mój telefon, tablet i jeszcze to mi schowaj jak możesz" ;-)
Trochę to naiwne, że Miki pomylił płaszcz męski z damskim, może on chciał by Dagmara znalazła ten liścik, może i on go napisał i może się pomylił. Może ta wiadomość miała brzmieć "Wyprowadz sie stad"? Może Miko chciał ją ostrzec.
Dziwie się, że Daga przeprosiła Arletę, powinna olać taką koleżaneczkę, co ma przed nią same tajemnice - przyjaciel albo z tobą jest, albo jest przeciwko tobie, a wtedy nie jest przyjacielem. Niepotrzebnie więc Daga się wracała i tę blond sukę, udającą niewinną naiwniaczkę przepraszała - nie lubię Arlety. Wolę Sandrę. Ta druga jest przynajmniej szczera.
Daga też powinna pogadać z babcią. Niech dziewczyna postawi sprawę jasno i pokaże nieco charakteru. Niech tupnie nogą, rzuci szklanką, trzaśnie drzwiami - niech zrobi cokolwiek by pokazać, że jest, że ma uczucia i że nie da się dłużej okłamywać.
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
otchlan-szarosci.blogspot.com
w-sierocincu.blogspot.com
Już poprawiłam, dzięki :)
UsuńKażdy ma swoje wady, Arlety wadą jest to, iż nie mówi Dagmarze prawdy, jest podatna na to, o co proszą inni.
Wydaje mi się, że ta wiadomość wcale nie mówiła o Arlecie tylko o Dagmarze :) Ona jest cały czas święcie przekonana, że wszyscy ukrywają to i owo przed nią, bo jest gorsza, a to chyba nie jest tak. Dagmara jest w końcu WNUCZKĄ Genowefy, a to chyba do czegoś zobowiązuje. Coś czuję, że będzie miała podobną pozycję jak Alan, tylko ona pewnie będzie nie w radzie tylko zgromadzeniu Genowefy (nie wiem jak to nazwać).
OdpowiedzUsuńCieszę się, że to wszystko się rozkręca, bo coraz bardziej jestem ciekawa tego jak to wszystko się wyjaśni. A i jakoś nie przekonało mnie to, że Alan uwierzył w bajeczkę Mikołaja. Zastanawia mnie również kiedy Alan zdążył napisać wiadomość i przekazać ją koledze i... Dlaczego ją zaszyfrował?
Ach tyle pytań. Będę musiała cierpliwie poczekać na kolejne rozdziały, a z nimi odpowiedzi :)
http://historia-strazniczki.blogspot.com/
I na wszystkie znajdziesz odpowiedź z czasem :) Dzięki za komentarz.
UsuńZ każdym kolejnym rozdziałem robi się coraz bardziej tajemniczo i ciekawiej :3
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że w tym kodzie morse'a to chodziło Alanowi, aby wyprowadził Dagmare. Moja intuicja co do wątków miłosnych nigdy się nie myli (choć dziś może bo czytałam Dary Anioła poraz kplejny XD ) ale tak czuje, że to o Dagmare chodziło.
Opisy jak zawsze šwietne ;)
Cały czas nie mogę dojść do tego o co chodzi z tym ,,sekretem przed Dagmara" ale to dobrze bo masz talent do utrzymywania w niepewności i do składanego opisu tajemniczości (mam nadzieję, że
wiesz o co mi chodzi. Boższ... nie wiem co się ze mną dziś dzieje... nie mogę dobierać sensownych słów, mam jakiś brak wyrazów dzisiaj... :/ )
Mój komentarz jest krótki z powyższych powodów XD
Wiedz jedynie, że bardzo, ale to bardzo mi się podobało :) i bardzo i to bardzo chcę poznać ciąg dalszy ;)
Pozdrawiam i życzę mnóstwoooo weeeny (która u mnie dziś szwankuje ;_; )
Dalszych sukcesów w pisaniu ;)
Zrozumiałam sens, dzięki za komentarz :)
UsuńBardzo fajny rozdział :* Oby było takich więcej :*
OdpowiedzUsuńwy-stardoll.blogspot.com
Z każdym rozdziałem robi się ciekawiej.
OdpowiedzUsuńDla mnie to trochę dziwne, że Mikołaj pomylił płaszcze, bo raczej można poznać, który płaszcz jest damski, a który męski. :)
Pomijając ten fakt, wydaje mi się, że to jednak chodziło o Dagmarę z tym liścikiem.
Co do opisów, są naprawdę dobre, oby takich więcej. :)
Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam na nowy rozdział.
A będzie jeszcze ciekawiej! :)
UsuńJa już dawno bym nie wytrzymała na miejscu Dagmary xD. I bym próbowała czarować. Nekromancja i te sprawy, huehue.
OdpowiedzUsuńSama nie rozumiem sytuacji z torebkami. Nie nosze wcale. Rozumiem: na
jakiś wypad, na portfel, telefony, chusteczki, okulary itd. no, ale ludzie, są jeszcze kieszonki! xD.
Wiadomość... Podejrzewam, że mimo wszystko dotyczyła Dagmary...
Domysły... To prawie jak spoilery xD.
Pozdrawiam,
Q.
Haha jeśli trafne są te domysły to oczywiście, jak spojlery :D
Usuń