czwartek, 7 maja 2015

Lamiae: Rozdział 12

KOD MORSE’A


            - Cóż mamy przez to rozumieć? – zapytał siwy mężczyzna stojący najbliżej Dagmary. Jego barwa głosu w ogóle nie przypominała starca, była krzepka i budziła respekt.
            Chłopak przeszedł do przodu, na co zgromadzeni musieli zepsuć okrążenie wokół dziewcząt. Nie mogła ocenić czy zrobił to celowo czy też nie, ale poczuła się odrobinę bezpieczniej.
            Mikołaj podszedł na tyle blisko Alana, że niemal stykali się palcami, ale ten nawet na niego nie spojrzał. Był bledszy niż zwykle, ale poza tym w jego wizerunku nic nie uległo zmianie, odkąd widzieli się ostatni raz w szkole.
            - Znajdujecie się w miejscu, które nie wyznaczyłem, o godzinie, której nie ustaliłem i rozmawiacie z tymi, o których przybyciu sam nie wiedziałem. To chyba oznacza, że nie jesteście mile witani. Jeżeli sytuacja kiedyś powtórzy się, poproszę was o wyjście i powrót na umówioną szesnastą. A wy - tu zwrócił się bezpośrednio w stronę dziewcząt – możecie mi wyjaśnić, co tu robicie?
            Niestety szatynka nawet nie miała szansy odpowiedzieć. Wyręczył ją Mikołaj, choć zrobił to zupełnie inaczej od tego jak to sobie wyobrażała:
            - Dagmara chciała zobaczyć gdzie mieszkasz.
            Alan podniósł brew bardzo wysoko. Miała nadzieję, że nie uwierzył przyjacielowi, ale kiedy usłyszała jego ripostę, z niechęcią stwierdziła, że dał wiarę w słowa Mikołaja:
            - Na drugi raz Dagmaro – syknął. Chyba po raz pierwszy powiedział jej po imieniu i bynajmniej nie spodobał jej się sposób, w jaki to uczynił. – Uprzedź mnie to zatrudnię przewodnika, żeby mógł cię oprowadzić po moich… - zrobił krótką pauzę, uśmiechając się jadowicie – włościach.
            Poczuła się zażenowana i miała ochotę uderzyć tego zadufanego w sobie blondyna w twarz. Część mężczyzn zaczęła się śmiać, część patrzyła na nią z pobłażaniem, a tylko niewielu pozostałych przypatrywało się bacznie Alanowi.
            I co ona miała teraz zrobić jak tylko nie wyjść czym prędzej? Przecież nie mogła powiedzieć przy tych wszystkich zebranych osobach, że chciała jedynie porozmawiać z Alanem o paru istotnych dla niej zagadnieniach, a nie pozwiedzać jego dom niczym jakieś muzeum albo galerię.
            - Nic tu po nas – mruknęła jej do ucha Arleta, która, jak dopiero teraz odnotowała szatynka, wciąż trzymała ją kurczowo za ramię od czasu jej zasłabnięcia.
            - Odprowadzę je żeby trafiły do wyjścia – zaoferował Mikołaj, który jakoś nagle poczuł w sobie potrzebę wyprowadzenia dwóch niewiast z kryzysowej sytuacji. Na jego deklarację oczywiście nikt z obecnych nie zaoponował i chwała im za to, bo nie zniosłaby jeszcze jednego upokorzenia tego wieczoru.
            Chłopak pożegnał się z mężczyznami skinieniem głowy i wskazał im ręką miejsce, gdzie miały udać się przodem. Sam szedł za nimi, od czasu do czasu oglądając się jeszcze na to, co działo się w pomieszczeniu.
            Dagmara była wściekła. Wściekła na siebie i na zaistniałą przed chwilą sytuacją. Wściekła o to, że przyjechała akurat w tym a nie innym momencie, że mężczyźni zjawili się właśnie o tej godzinie i wreszcie o to, że jej głupota omal nie spowodowała nieszczęścia.
            Gdyby coś jej się dzisiaj stało, to był jej wybór. Nikt nie nakazał jej wycieczki do bloku Alana, to była jej własna decyzja. Ale Arleta… ona poszła tam tylko dlatego, bo nie chciała puścić jej samej. Gdyby coś jej się stało winiłaby siebie, tak samo jak to Kasper wciąż czuł się odpowiedzialny za śmierć Wiktorii.
            - Co to było? – zapytała obojętnie, kiedy na pewno znaleźli się w bezpiecznej odległości od mężczyzn. – Ten głos, który słyszałam. Ból, który czułam. Co to było?
            - Och Dagmaro – Arleta przygryzła wargę tak mocno, iż szatynka miała wrażenie, że zaraz poleje się krew. – Nie mogę ci powiedzieć, wierz mi chciałabym, ale nie mogę.
            - Okej – odrzekła sucho, celowo odwracając się do dziewczyny tyłem. – A ty Mikołaj, możesz mi powiedzieć czemu nie należysz do Rady?
            - Skąd wiesz, że nie należę? – odparł wymijająco. Wydawało jej się, iż rzucił okiem w stronę kieszeni, gdzie zapewne spoczywała komórka. Musiał już się zastanawiać, czy nie zapytać Alana, jak dużo może wyjaśnić, a co wypada przemilczeć.
            Dziewczyna stanęła zakrywając na moment oczy rękoma. Już dłużej tak nie mogła, poczucie winy, które na siebie nałożyła od czasu wydarzenia w pomieszczeniu i spotkania z naradą, nagle wyparowały. Przecież to nie była jej wina, że próbowała odkryć prawdę. Te zdarzenia, sytuacje, okoliczności to wszystko nie działo się bez przyczyny, tylko miało swoje podłoże – umiejętności, które posiadał Alan, zachowanie kota… To było niczym magia. Magia, o której wspominał we wrześniu Newerli.
            - Gdybyś należał nie pozwoliliby ci tak łatwo odejść, a co do ciebie Arleto, to wybacz, ale nawet nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
            Wiedziała, że zraniła tymi słowami blondynkę, ale poczuła się niedoceniona, tak jakby tajemnica, którą wszyscy ukrywali mogła ją przerosnąć, więc trzeba było ją przed tym chronić.
            - Ty uważasz się za moją koleżankę? – zwróciła się nagle do blondynki. Cieszyła się, że chociaż Arleta zawstydziła się, leciutko czerwone policzki nie mogły pojawić się od mrozu, bo jeszcze znajdowali się w budynku. – Nawet nie udajesz, ty mi wprost mówisz, że babka zabroniła wam o czymś mnie informować. Podpisałaś cyrograf, że nie powiesz mi o co chodzi, czy może babcia cię zaczarowała i wierzysz w to, że tak będzie lepiej?
            - Dla stanu ducha cioci nie mogę tego zrobić – powiedziała tak niewinnym tonem głosu, jakby naprawdę w to wierzyła.
            - A zastanawiałaś się nad moim stanem ducha? Czy chociaż raz ktoś mnie w tym wszystkim uwzględnił?
            Złość ją opuściła, siły ją opuściły. Popchnęła drzwi, zostawiając jeszcze dwójkę nastolatków w środku. Ona sama postanowiła wrócić do domu, przy czym jak tylko zobaczy babcię zażąda wyjaśnień. Już rano powinna była to zrobić, ale jakoś za bardzo usatysfakcjonowały ją odpowiedzi podane jej przez Genowefę.
            Zaczęła nawet rozważać pomysł jakoby jej babcia była wiedźmą. Bo jak to możliwe by we wrześniu ona, Dagmara Steinert, widząc sekrety mieszkańców rezydencji dociekała prawdy, by potem, jeszcze w tym samym miesiącu, już tego zaniechać? Przez parę miesięcy przecież zupełnie się tym nie interesowała, nawet pamiętnikiem Wiktorii. Co stało się z jej mózgiem, że o tym zapomniał? No i ten dzisiejszy poranek i rozmowa w kuchni. Też nagle jakoś pytania udzielone przez Genowefę wydawały się wystarczające. I na koniec kto normalny sporządza wywar, który pachnie jak stado zdechłych szczurów w kanalizacji?
            - Poczekaj! – to Mikołaj ją gonił.
            Spojrzała przed siebie na parking, nawet nie zwalniając. Tak jak się spodziewała, przybyło kilka luksusowych aut.
            - Mafiozi – powiedziała do siebie, patrząc na auta z pogardą.
            Mikołaj złapał ją mocno za ramię, a jako, że szła, wygięło ją do tyłu.
            - Aua! – wrzasnęła, próbując się jednocześnie wyrwać. – Postradałeś rozum? Puść mnie!
            - Nie, dopóki mnie nie posłuchasz – z jakiegoś powodu uśmiechał się, jakby podobało mu się, że taka mała kruszynka nie ma szansy mu się wyrwać.
            - Czego? – warknęła.
            - Trochę cię rozumiem, ale musisz teraz beknąć za to co zrobiłaś.
            - A co zrobiłam, bo widać, tego też nie wiem i inni muszą mi wyjaśnić – jej głos był uszczypliwy, ale chłopaka trudno było wyprowadzić z równowagi.
            - Arleta ryczy, sugeruję przeprosiny.
            Dagmara wywróciła oczami, choć tak naprawdę poczuła się niedobrze z faktem, iż doprowadziła kogoś do łez. Właściwie, to nie kogoś, tylko dziewczynę, która w sumie jako jedna z niewielu była od samego początku dla niej miła.
            - Poza tym zapomniałaś płaszcza, więc i tak musisz wrócić.
            Spojrzała na jego żelazny uścisk. On też spojrzał na jej ramię, po czym uśmiechnął się łobuzersko i ją puścił.
            - Czy ty zawsze musisz mieć rację? – zapytała, kiedy powlokła się za nim w stronę awaryjnego wyjścia z budynku.
            - Staram się.
            Arletę znaleźli na sofie. Była cała rozmazana, ale już nie płakała, jedynie wolną ręką próbowała wytrzeć policzki, co tylko rozcierało tusz na jej twarzy.
            - To wy tu poplotkujcie, a ja przyniosę płaszcze i wasze torebki – szepnął jej do ucha Mikołaj, po czym, ku jej zdziwieniu, cmoknął ją w policzek. – Powodzenia.
            Poczekała aż się oddalił a nawet jeszcze trochę dłużej, jakby zechciał podsłuchiwać. Mimo, iż jakoś chyba nie było to w jego stylu, wolała dać sobie jeszcze chwilę czasu.
            - W torebce mam chusteczki, Mikołaj zaraz ją przyniesie – zaczęła, podchodząc nieśmiało w stronę Arlety. Dziewczyna podniosła na nią wzrok. Rzęsy miała posklejane, usta zeschnięte; przypominała małe, biedne zwierzątko, które potraktowano okrutniej, niż na to zasługiwało. Gdyby przychodząc tu sama natknęła się na taki widok, od razu wzięłaby się za pocieszanie. – Posłuchaj, przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. To nie twoja wina, tylko mojej zdrowo kopniętej babci.
            - Nie mów tak – pisnęła cienkim głosem Arleta, po czym pociągnęła potężnie nosem.
            - A jak mam mówić? – jej głos stawał się coraz cichszy. Usiadła koło dziewczyny, kontynuując: - Od samego początku zastanawiam się po co mnie przygarnęła skoro tak jej przeszkadzam, bo przecież nie może przy mnie swobodnie z wami rozmawiać.
            - To nie tak – zjeżyła się Arleta. – Masz wszystkiego się dowiedzieć, ale w odpowiednim czasie. To tylko kwestia dni, nawet twoja babcia już się z tym pogodziła. Może jeszcze nie teraz, ale po weekendzie ja też z nią pomówię i wszystko stanie się jasne.
            - Może ciebie posłucha, bo szczerze nawet nie mam ochoty się z nią kłócić.
            - Tak, nie kłóć się z nią teraz – podchwyciła blondynka, akurat w czasie gdy przyszedł z powrotem Mikołaj z rzeczami. Położył je wszystkie na kanapie obok dziewcząt, popatrzył na nie z uwagą, po czym sam zdjął swoją marynarkę i wyjął jakieś papierki z kieszeni przekładając je do płaszcza, który przyniósł. Dagmara odniosła nawet wrażenie, że włożył coś do prawej kieszeni jej płaszcza, ale dopiero po chwili zorientowała się, że płaszczy było trzy, a nie dwa, więc Mikołaj musiał przynieść też i swój.
            - Dobra, płaszcze rozumiem, bo zimno na zewnątrz – wymamrotał pod nosem. – Ale akcji z damskimi torebkami to zupełnie nie chwytam.
            - O co ci chodzi? – zapytała blondynka, biegnąc po rzeczy.
            - Po co wam wszędzie te tobołki?
            - Chociażby dlatego, że mam w nim lusterko – wyparowała Arleta, już grzebiąc wolną ręką w swojej torebce.
            - Albo chusteczki – dodała Dagmara, sama sięgając po pikowaną torbę.

***

            Kiedy wróciła do domu pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, to ewidentny brak babci. Była ciekawa czy jest Kasper, tak więc od razu podążyła do pokoju chłopaka. Był w środku, a na jej pytanie gdzie podziała się Genowefa ze wspaniałym garem, odpowiedział, iż on nic nie wie na ten temat. Potem niestety zaczął swoją reprymendę, zgodnie z którą punktualnie o dwunastej dziesięć czekał pod szkołą, a jej nie było i musiał dowiadywać się od nieznajomych (wyolbrzymił sprawę, dobrze wiedziała, że świetnie znał Mikołaja) o miejscu jej przebywania. Z jego słów wynikało, iż Mikołaj zataił jej spotkanie z mężczyznami, a ona nie poczuwała się do obowiązku informowania go o nim.
            Powlokła się więc do swojego pokoju, po raz drugi tego dnia otwierając pamiętnik Wiktorii. Wpadła na taki pomysł, że może dzienniczek blokował tekst, że może trzeba było go po przerwie otworzyć ponownie, ale ku jej goryczy nowy, drugi wpis, nie pojawił się.         Przyjrzała się po raz kolejny temu pierwszemu.

            Ta historia zaczyna się jak każda inna. Opowiada o zwykłych ludziach, którzy wyszli naprzeciw niezwykłym rzeczom. O normalnych zachowaniach, ale paranormalnych zdolnościach. Tego dnia zapytałam przyjaciela, co by zrobił, gdyby nagle całe życie wywróciło mu się do góry nogami.

            Ona dokładnie tak samo postrzegała świat, do którego niedawno wkroczyła. Niby zwyczajni ludzie, którzy stawiają czoło niezwykłym rzeczom, nadzwyczajnym wydarzeniom. Oni wszyscy na pozór zachowują się normalnie, ale są uzdolnieni czymś szczególnym. Czy jej życie po poznaniu całej prawdy też wywróci się do góry nogami? Bo przecież jej życie już wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, czy mogłoby jeszcze bardziej?

            Połowa nieszczęśników nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką moc w sobie noszą. Że ich światło to te gwiazdy. Istnieją, co prawda, ale oddalone, nieodkryte i nigdy niewykorzystane, powoli się wypalą.

            Czyżby ona też miała moc w sobie? Jak na razie jedyne, w czym była dobra to właśnie łączenie faktów, szukania odpowiedzi na zagadki, rozwiązywanie łamigłówek. Jednak łamigłówki odnośnie rezydencji nie mogła jeszcze zupełnie rozwikłać i to nie dawało jej spokoju.
            Odłożyła pamiętnik na toaletkę, a następnie wzięła do ręki płaszcz, by go zawiesić w szafie. Nim jednak to zrobiła, wyjęła z kieszeni swoją komórkę, a z nią wyleciał jakiś świstek papieru. Zdezorientowana podniosła go z podłogi. Na pierwszy rzut oka nie odznaczał się niczym specjalnym. Seria kropek i kresek pomazanych jakby komuś nudziło się na lekcjach. Dopiero po powtórnym przyjrzeniu doszła do wniosku, iż to nie przypadkowy zapis. Kropki i kreski były zbyt równo zapisane, jakby ktoś układał je linijką, mierząc by rzędy były proste.
                   

                    

            Kiedy była dzieckiem miała krótkofalówkę, na której widniały podobne znaczki. Znaczki te bowiem nazywały się Kodem Morse’a i w przeszłości były pomocne przy przekazywaniu wiadomości pomiędzy dużymi odległościami, chociażby takimi jak oceany.
            Dagmara pobłogosławiła w myślach to, iż w całej rezydencji miała dostęp do Internetu. Włączyła komórkę wpisując w słowniku słowa: Kod Morse’a. Zgodnie z tym, co spodziewała się zobaczyć, jej oczom ukazała się strona z międzynarodowym kodem.
            Podekscytowana sięgnęła po kartkę, zastanawiając się skąd taki zapis znalazł się u niej w palcie. I przypomniała sobie – to Mikołaj musiał pomylić płaszcze i włożył karteczkę do jej kieszeni, kiedy przekładał papiery z marynarki.
            Spojrzała na początek: W, a po nim Y.
            Z następną literą miała problem, bo spodziewała się słowa na przykład wynieść, zamiast tego pojawiło się P. Poszukała następnego i jeszcze pięciu kolejnych. Z dziewięciu liter składało się słowo potem była osoba i na samym końcu słówko: STAD.
            Przeczytawszy rozwiązanie nie miała wątpliwości, że osobą, która to napisała nie był Mikołaj, a Alan.

WYPROWADZ JA STAD


            Zdanie napisane było bez polskich znaków, ale sens pozostawał jasny. Mikołaj miał za zadanie bezpiecznie wyprowadzić jedną dziewczynę z bloku. Oczywiście nie rozbiegało się o nią, jej życie było widocznie dla Alana bezwartościowe. Chciał, aby Arleta opuściła pomieszczenie, bo Rada była dla niej zagrożeniem. Czyżby i ją, podobnie jak i Wiktorię mieli zabić? A może data dwudziesty czwarty maja była rozwiązaniem? Może to wtedy zaplanowali jej śmierć?  

11 komentarzy:

  1. "Bo jak to możliwe by we wrześniu ona, Damara Steinert, widząc sekrety " - Dagmara.
    Ja tam rozumiem kobiety i ich zamiłowanie do torebek (o ile są to średnie lub duże torebki, małe są bezużyteczne, bo mało rzeczy się w nich mieści), wydaje mi się, że Mikołaj, gdyby był choć troszkę starszy to też by zrozumiał i nawet skorzystał z torebek koleżanek tak jak ja to czynię wychodząc z samochodu i mówiąc do żony "schowaj panel od radia, mój telefon, tablet i jeszcze to mi schowaj jak możesz" ;-)
    Trochę to naiwne, że Miki pomylił płaszcz męski z damskim, może on chciał by Dagmara znalazła ten liścik, może i on go napisał i może się pomylił. Może ta wiadomość miała brzmieć "Wyprowadz sie stad"? Może Miko chciał ją ostrzec.
    Dziwie się, że Daga przeprosiła Arletę, powinna olać taką koleżaneczkę, co ma przed nią same tajemnice - przyjaciel albo z tobą jest, albo jest przeciwko tobie, a wtedy nie jest przyjacielem. Niepotrzebnie więc Daga się wracała i tę blond sukę, udającą niewinną naiwniaczkę przepraszała - nie lubię Arlety. Wolę Sandrę. Ta druga jest przynajmniej szczera.
    Daga też powinna pogadać z babcią. Niech dziewczyna postawi sprawę jasno i pokaże nieco charakteru. Niech tupnie nogą, rzuci szklanką, trzaśnie drzwiami - niech zrobi cokolwiek by pokazać, że jest, że ma uczucia i że nie da się dłużej okłamywać.

    Pozdrawiam
    j-i-s.blogspot.com
    otchlan-szarosci.blogspot.com
    w-sierocincu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już poprawiłam, dzięki :)
      Każdy ma swoje wady, Arlety wadą jest to, iż nie mówi Dagmarze prawdy, jest podatna na to, o co proszą inni.

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że ta wiadomość wcale nie mówiła o Arlecie tylko o Dagmarze :) Ona jest cały czas święcie przekonana, że wszyscy ukrywają to i owo przed nią, bo jest gorsza, a to chyba nie jest tak. Dagmara jest w końcu WNUCZKĄ Genowefy, a to chyba do czegoś zobowiązuje. Coś czuję, że będzie miała podobną pozycję jak Alan, tylko ona pewnie będzie nie w radzie tylko zgromadzeniu Genowefy (nie wiem jak to nazwać).
    Cieszę się, że to wszystko się rozkręca, bo coraz bardziej jestem ciekawa tego jak to wszystko się wyjaśni. A i jakoś nie przekonało mnie to, że Alan uwierzył w bajeczkę Mikołaja. Zastanawia mnie również kiedy Alan zdążył napisać wiadomość i przekazać ją koledze i... Dlaczego ją zaszyfrował?
    Ach tyle pytań. Będę musiała cierpliwie poczekać na kolejne rozdziały, a z nimi odpowiedzi :)

    http://historia-strazniczki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I na wszystkie znajdziesz odpowiedź z czasem :) Dzięki za komentarz.

      Usuń
  3. Z każdym kolejnym rozdziałem robi się coraz bardziej tajemniczo i ciekawiej :3
    Jestem pewna, że w tym kodzie morse'a to chodziło Alanowi, aby wyprowadził Dagmare. Moja intuicja co do wątków miłosnych nigdy się nie myli (choć dziś może bo czytałam Dary Anioła poraz kplejny XD ) ale tak czuje, że to o Dagmare chodziło.
    Opisy jak zawsze šwietne ;)
    Cały czas nie mogę dojść do tego o co chodzi z tym ,,sekretem przed Dagmara" ale to dobrze bo masz talent do utrzymywania w niepewności i do składanego opisu tajemniczości (mam nadzieję, że
    wiesz o co mi chodzi. Boższ... nie wiem co się ze mną dziś dzieje... nie mogę dobierać sensownych słów, mam jakiś brak wyrazów dzisiaj... :/ )
    Mój komentarz jest krótki z powyższych powodów XD
    Wiedz jedynie, że bardzo, ale to bardzo mi się podobało :) i bardzo i to bardzo chcę poznać ciąg dalszy ;)
    Pozdrawiam i życzę mnóstwoooo weeeny (która u mnie dziś szwankuje ;_; )
    Dalszych sukcesów w pisaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajny rozdział :* Oby było takich więcej :*
    wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Z każdym rozdziałem robi się ciekawiej.
    Dla mnie to trochę dziwne, że Mikołaj pomylił płaszcze, bo raczej można poznać, który płaszcz jest damski, a który męski. :)
    Pomijając ten fakt, wydaje mi się, że to jednak chodziło o Dagmarę z tym liścikiem.
    Co do opisów, są naprawdę dobre, oby takich więcej. :)
    Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja już dawno bym nie wytrzymała na miejscu Dagmary xD. I bym próbowała czarować. Nekromancja i te sprawy, huehue.
    Sama nie rozumiem sytuacji z torebkami. Nie nosze wcale. Rozumiem: na
    jakiś wypad, na portfel, telefony, chusteczki, okulary itd. no, ale ludzie, są jeszcze kieszonki! xD.
    Wiadomość... Podejrzewam, że mimo wszystko dotyczyła Dagmary...
    Domysły... To prawie jak spoilery xD.

    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha jeśli trafne są te domysły to oczywiście, jak spojlery :D

      Usuń