PYTANIA
Dni mijały
kolejno jeden po drugim. Dni przechodziły w tygodnie i zanim się zorientowała
minął miesiąc, po nim drugi i trzeci od jej przybycia do rezydencji.
Były to jednak trudne miesiące.
Jednym z powodów stał się Alan, który jej słowa przyjął sobie do serca na tyle
mocno, że przestał się do niej zupełnie odzywać. Po paru kolejnych tygodniach
unikania jej, w dwa miesiące od ich rozmowy, znalazł jeszcze lepsze rozwiązanie
– wcale nie pojawiał się w szkole.
Arleta była kolejnym ogniwem.
Szatynka musiała znaleźć uzasadnienie na swoje szorstkie zachowanie w stosunku
do niej, ale jakiekolwiek podawała blondynce - migrena, grypa, niedostatek snu,
każde okazywało się niewystarczające. Dlatego też objęła inną taktykę, kłamiąc
i powtarzając w kółko, że nic się nie stało, że to tylko klimat i pogoda wpływa
na nią depresyjnie.
Siedząc na matematyce pewnego
grudniowego dnia myślała nad tym, że musi w końcu porozmawiać szczerze z
babcią. Przez tych parę tygodni praktycznie nie wymieniały zdań, co Genowefa z
dziwnym entuzjazmem zaakceptowała, sama nie dociekając markotności swej
wnuczki. Dagmara wciąż nie wiedziała, gdzie babcia pojechała na początku jej
przyjazdu, po co i dlaczego zrobiła z tego tajemnicę. Ale to nie wszystko.
Postanowiła, iż nie tylko porozmawia z babcią, czekała ją rozmowa z Kasprem a
na samym końcu również z Arletą.
Każdemu będzie zmuszona zadać
pytania. Jednak, pytania nie mogły być byle jakie – tylko jednakowe, bo tylko w
taki sposób mogło okazać się kto mówi prawdę, a kto łże.
Jeżeli wersje każdych z tych osób
będą w przybliżeniu takie same, wtedy dopiero będzie pewna, że nie jest przez
nikogo oszukiwana. Była świadoma, iż czekało ją podjęcie decyzji i że ta jedna decyzja
może zaważyć na jej przyszłości. Dagmara postanowiła jednak, iż jeśli każdy
przedstawi inaczej wydarzenie, o które zapyta, z początkiem nowego roku
wyprowadzi się definitywnie z rezydencji.
Dlaczego nie zrobiła tego wcześniej?
Dlaczego od razu po powrocie babci nie odbyła z nią rozmowy? Otóż, chciała dać
jej szansę. Nie mogła wyprowadzić się od członka rodziny po paru dniach tylko
dlatego, że nie spodobało jej się życie w Kielcach. Musiała spróbować, musiała
dać Genowefie możliwość rozwiązania sytuacji. Ale ona jej nie wykorzystała i to
ją zraniło najbardziej.
Zanim zapisała skrzętnie pytania na
kartce, sięgnęła po pamiętnik Wiktorii łudząc się, iż dziś, dziesiątego grudnia,
pokaże się kolejny wpis. Przez te miesiące nie umiała rozgryźć schematu
dzienniczka i niestety, ku jej rozpaczy, tak jak to się spodziewała nie tylko
nie pokazał się nowy wpis, ale i nie było tego drugiego. Widniał tylko
pierwszy. Odłożyła więc niepocieszenie pamiętnik na półce, po czym usiadła przy
toaletce z kartką i długopisem w ręku.
Wymyślenie podchwytliwych pytań zajęło
jej parę dobrych minut. Z zapisaną już kartką i schowaną w kieszeni spodni na
pierwszy ogień udała się do babci. Przeszła przez nieoświetlony korytarz,
udając, że nie czuje jak głośno dudni jej serce. Wydawało jej się, jakby
chciało ją ostrzec, by zostawiła owy problem, by go nie dociekała. Jej serce
może i chciało dla niej dobrze, ale nie rozumiało mózgu, który nie pojmował
wszystkiego i który nade wszystko pragnął dociec prawdy.
Babcia krzątała się po kuchni, w
której coś ewidentnie przypaliło się. Świadczył o tym przykry swąd spalenizny,
który szatynka poczuła z chwilą, gdy tylko jej noga przestąpiła próg pokoju.
- Chcesz coś zjeść? – zapytała jej
babcia, zerkając na wnuczkę z ukosa. Zapytała to takim tonem, jakby jedzenie
było zbrodnią i powinno być karane najwyższym wymiarem sprawiedliwości. – Bo
widzisz, jestem troszkę zajęta – Dagmara zmarszczyła nos, rzucając przelotne
spojrzenie po kuchni, bo odkryć przyczynę nieświeżego zapachu. Na kuchence stał
wielki gar, w którym coś bulgotało. To musiało być to.
- Nie, chcę porozmawiać – odparła
zgodnie z prawdą.
- Koniecznie teraz? – Genowefa
skrzywiła się.
- Tak – Dagmara zerknęła na swoje
paznokcie, specjalnie unikając wzroku babci.
- Dobrze – zgodziła się. Podeszła
wolno do palnika i zmniejszyła gaz, by cokolwiek w garze gotowało się, bardziej
już się nie przypaliło.
Dagmara spojrzała na Genowefę. Już
nie patrzyła na paznokcie, tylko wprost na babcię, jakby wierzyła, że pozna,
jeśli ta zechce kłamać.
- Dzięki. Na początek mogłabyś mi
opowiedzieć o swoim wyjeździe z Kielc – wypaliła, nie zwlekając.
Kobieta odetchnęła lekko, gdyż
zapewne przeczuwała, że taka rozmowa będzie miała miejsce. Jej nawilżona
olejkiem skóra wyglądała dziś nienaturalnie.
- Wtedy we wrześniu? – zapytała, ale
chyba tylko po to aby dać sobie więcej czasu na odpowiedź.
Dziewczyna przytaknęła głową.
- Byłam w Warszawie – wyjaśniła zwięźle, ale
wystarczył jeden rzut oka na zawiedzioną twarz wnuczki, by kontynuowała: -
Odwiedziłam dom, w którym kiedyś mieszkałam jeden rok, dom, w którym dawno nie
byłam. Przy okazji zajrzałam też do koleżanki, która mieszka na Kabatach, to
jedna z pań, które były w tym domu.
Dagmara zamyśliła się. Nie było
żadnych szans, by wiedziała, o której była mowa. Było ich wtedy ze dwadzieścia.
- Rozumiem. A czy mogę zadać ci
pytanie odnośnie Sandry i Wiktorii?
Genowefa przyjrzała jej się jakby na
poły ze zdziwieniem, na poły z niezadowoleniem, że to jeszcze nie koniec.
- To zależy co chcesz wiedzieć…
- Może się mylę, ale ich przypadki
wydają mi się dziwnie zbliżone do siebie – to zdanie napisała jakiś parę minut
temu w pokoju. Na całe szczęście pamiętała je na tyle by odtworzyć z pamięci.
Wizja wyciągnięcia kartki i czytania z niej, jakoś niezbyt do niej przemawiała.
- Jest miedzy nimi niejakie
podobieństwo – mruknęła babcia zdawkowo.
- Ale jednak się różnią – wtrąciła
Dagmara. – Chociażby fakt, że Wiktoria wiedziała, że zginie.
Mina jej babci wyrażała wiele
emocji, jednak żadne z nich nie przypominało dumy, jaką to ona ma
spostrzegawczą wnuczkę. W końcu odkrycie takiej informacji (dziewczyna od razu
poznała, że trafnej) równało się myszkowaniu w rezydencji.
- Tak, wiedziała, ale o wiele
bardziej jestem zaskoczona skąd ty o tym wiesz?
- A czy to ważne? – szatynka odparła
wymijająco.
- Tak, bo niewiele osób o tym
wiedziało. Nawet Kasper nie przypuszczał, iż Wiktoria wie, że to nastąpi. Ja ci
o tym nie powiedziałam, Sandra raczej też nie. Wiktoria tym bardziej…
Jej babcia otworzyła szerzej oczy,
czegoś się domyślając.
- Chyba, że znalazłaś jej zaginiony
pamiętnik.
- Nie ja – wyparowała Dagmara. –
Pewnego dnia leżał u mnie w pokoju a nie mogłam się oprzeć i zajrzałam do
środka – nagle poczuła się winna temu, iż przeczytała kogoś pamiętnik, jednak
jej babcia zbagatelizowała sprawę czytania cudzej własności.
- Czy może odkryłaś jak się go
czyta? – zapytała z podekscytowaniem, ale kiedy dziewczyna zaprzeczyła głową
jej zapał zmalał. - To nie jest zwyczajny pamiętnik, tylko tyle mogę ci
zdradzić.
Tyle
to i ja wiem – pomyślała szatynka. Który
normalny pamiętnik odkrywa trochę tekstu po kilku chwilach…
Jej mózg już od dłuższego czasu
przyzwyczaił się do myśli, iż w rezydencji zdarzały się rzeczy, które nie
umiała racjonalnie wytłumaczyć. Jednego dnia w jej pokoju meble były
poustawiane w rzędzie, na całej długości ściany, drugiego były porozrzucane po
kątach, trzeciego gdzieś koło okien, by czwartego wrócić do rzędu. Zdarzały się
sytuacje, które bynajmniej rozum nie mógł pojąć, chociażby sytuacja w
listopadzie, gdzie na jej głośne narzekanie o mrozie, na dworze zrobiło się tak
parno, iż miała wrażenie, że przeniosła się w środek lata. Jej nogi czasem
prowadziły ją same, po czym orientowała się, że nie wie, gdzie się znajduje.
Zawsze wtedy pojawiał się Krawat, którego uważała za przewodnika. Kot wyprowadzał
ją z nieznanego pomieszczenia, nieustannie kierując się w stronę kuchni.
-
Dlaczego ją zabili? – zapytała po długiej ciszy. Celowo użyła liczby
mnogiej, bo przecież o tym również było w pamiętniku. Nie było jednego sprawcy,
pomimo tego, co jej wmawiano wcześniej.
- Poznałaś więcej niż jeden wpis? –
bąknęła jej babcia, na co dziewczyna przytaknęła nieznacznie.
Kobieta wyglądała jakby lada moment miało
coś w niej pęknąć. Wiedziała, że była zobowiązana by wyjaśnić pokrótce parę
zagadnień, w końcu zdeterminowana twarz Dagmary do czegoś zobowiązywała.
- Istnieje pewna Rada – mruknęła, po
niemej potyczce z samą sobą. – Do tej grupy należał Kasper, jednak nie podobała
mu się ideologia, zgodnie z którą członkowie podążają, więc porzucił ją i
odszedł. Śmierć Wiktorii była pewnego rodzaju nauczką za to, że ośmielił się to
zrobić.
- Czy Rada przypomina sektę? –
zastanowiła się na głos. – Czy raczej amerykańskie bractwo studenckie?
Jej babcia wygięła usta w dziwnym
grymasie.
- Ani jedno ani drugie nie pasuje do
Rady. Ale jeśli musisz wiedzieć co to jest, to wyobraź sobie połączenie obu
tych terminów.
Dziewczyna zadrżała. Nigdy nie
chciałaby ani nie życzyłaby nikomu przynależeć do takiej grupy.
- Więc Wiktoria wiedziała, że umrze
i nie zrobiła nic? Ty nic nie zrobiłaś? – w głowie jej się nie mieściło, jakoby
ona znała datę swojej śmierci i nie próbowała się przed nią ochronić.
- Nie było mnie wtedy przy niej, to
wszystko potoczyło się wtedy nie tak jak powinno – Genowefa zapatrzyła się w
ścianę. Widać było, że śmierć Wiktorii była czymś, czego wciąż nie akceptowała,
co wciąż przysparzało jej ból. – To była bardzo mądra dziewczyna, ale zabrakło
wtedy wiedzy, ludzi, sekund. Gdyby nie te sekundy, daliby im spokój, koniecznie
chcieli to zrobić w jej urodziny.
Dagmara przypomniała sobie jak
Kasper pewnego dnia powiedział: „Niektórzy twierdzą, że nienawidzą
poniedziałków. Ja nienawidzę środy, było tak blisko do północy, do kolejnego
roku… A ona go nie doczekała. Chyba już nawet słyszałem na ulicach odliczanie.”
- Kasper wini za to Alana – dodała
od niechcenia, ale jej babcia pokiwała przecząco głową:
- Nic by nie zrobił, był zbyt młody
by cokolwiek zdziałać, Kasper był durniem, kiedy myślał, że dwójka
piętnastolatków pomoże mu. Alan i Mikołaj dopiero teraz rozumieją, przez co
przeszedł Kasper. Niestety potrzebowali na to dwóch lat.
Genowefa bąknęła coś do siebie
samej, po czym odwróciła się plecami do wnuczki.
- To wszystko? Chciałabym dokończyć
robić wywar.
Dagmara lekko przytaknęła skinieniem
głowy i mimo, że jej babcia stała tyłem jakoś była pewna, że to zrozumiała.
Zaraz po tym, kiedy wyszła z kuchni,
postanowiła pójść do pokoju Kaspra, żeby zdążyć z nim porozmawiać przed tym jak
zawiezie on ją do szkoły. Co prawda był piątek i miała tylko cztery zajęcia (w
tym lekcję wychowawczą), więc mogła je sobie odpuścić, ale musiałaby zapewne
tłumaczyć się przez to babci, a nie chciała tego robić dzisiejszego dnia. Druga
sprawa to ta, że nie mogłaby zobaczyć się z Arletą, a z blondynką akurat bardzo
chciała porozmawiać.
Zapukała grzecznie w drzwi – Kasper
był w środku, bo zaraz jej otworzył w piżamie.
- Ojej, a czegóż to zacne nóżki
panienki ją tu przywiodły? – zapytał kurtuazyjnie i dopiero w tamtym momencie
uświadomiła sobie, że przecież oficjalnie jeszcze u Kaspra nie gościła.
- W końcu kiedyś trzeba –
powiedziała spokojnie, po czym uśmiechnęła się niczym ucieleśnienie
niewinności.
- Chcesz przypomnieć mi, że zaraz
jedziemy do szkoły? – chłopak puścił jej perskie oko. Na początku września nie
było łatwo dojść do porozumienia w kwestii podwózek, jednak Kasper ostatecznie
postawił na swoim i Dagmara miała zakaz, zaaprobowany przez babcię, jeżdżenia
samej autobusami. – Pamiętam o tym, ze mną jako szoferem nie opuścisz ani
jednych zajęć.
- Super – ucieszyła się, ale gdyby
Kasper był bardziej spostrzegawczy na pewno dosłyszałby nutkę niepokoju
wkradającego się do jej głosu.
Rozejrzała się, udając jakoby
przygląda się pomieszczeniu. To dało jej chwilę czasu na uporządkowanie myśli i
pytań a Kasprowi do przeszukania szafy.
- Rozmawiałam przed chwilą z babcią
– zaczęła, ale jej słowa nijak na niego nie wpłynęły – dalej grzebał w ubraniach,
wybierając komplet na dzień dzisiejszy. Gdyby ktoś miał zapytać ją o zadanie,
uważała że nawet jej nie słuchał. – Pytałam ją o podobieństwo pomiędzy śmiercią
Wiktorii i chłopaka Sandry – tak naprawdę, blefowała. Jej babcia zrobiła tylko
niewielką wzmiankę o tym, ale skutek tego, co powiedziała był odpowiedni.
Kasper obejrzał się na nią, marszcząc brwi.
- Tak? I? – zapytał, ewidentnie
czekając na wyjaśnienie.
- Wiesz… - mruknęła, wzruszając
ramionami. – To trochę zbliżone do siebie przypadki, nawet ona musiała to
przyznać.
- Ja tam nie widzę nic podobnego –
oburzył się.
Wziął do ręki spodnie i koszulę, po
czym usiadł na łóżku, przez moment zupełnie nie odzywając się. Przypominał
kogoś nad wyraz bezbronnego, jakby chociaż jedno złe słowo mogło go przeszyć na
wskroś, dlatego poczęła uważnie cedzić słowa:
- Wiktoria zginęła, chłopak Sandry
też.
- Wiktoria nie zginęłaby, gdyby Alan
i Miko… - zaczął, ale przerwała mu w środku zdania.
- Babcia uważa, że nic by nie
zdziałali – nie była pewna dlaczego poczuwała się do obowiązku bronienia
chłopaków, jednak sądziła dokładnie tak samo jak jej babcia – dwójka
piętnastolatków niewiele mogła pomóc.
- Ja wiem swoje – bąknął i kiedy bez
jej odzewu zaczął rozpinać górę od piżamy, pomyślała, że czas wyjść z
pomieszczenia. Nie była w pełni usatysfakcjonowana z tej rozmowy, ale nie
chciała drążyć tematu, który był dla Kaspra niczym tabu. Ubrała się ciepło w
płaszcz, rękawice i czapkę, pożegnała z babcią i czym prędzej wyszła z domu,
śpiesząc do samochodu.
Śnieg trzeszczał jej pod nogami z
każdym kolejnym krokiem. Zastanowiła się jak to możliwe, by aż tyle płatków
śniegu przedarło się przez rosłe drzewa i ich konary, ale kiedy nie potrafiła
znaleźć sensownego argumentu, zaniechała tych myśli. Rezydencja wyglądała
pięknie zimą, gdyby miała wybierać, chyba nawet jeszcze bardziej podobała jej
się teraz aniżeli jesienią. Dachy posypane niewielkim szronem oraz drzewa,
które dawno straciły swe liście wyglądały niczym wyciągnięte z bajki. Od czasu
do czasu słyszała szelest tak typowy dla lasu, jednak jakby trochę uśpiony,
jakby cały las wraz ze zwierzętami zapadł w długo oczekiwaną drzemkę.
Musiała poczekać jeszcze z kwadrans,
by pojawił się Kasper. Tak jak się spodziewała towarzyszył mu kot, dumnie
machając ogonem. Krawat nie miał na sobie żadnego wdzianka, ale nie wyglądał
jakby było mu zimno.
To
dziwne, że nigdy go nie głaszczą – pomyślała mimowolnie, bo ilekroć
przypominała sobie zwierzęta przyjaciół czy rodziny z Warszawy, często pupile
były przenoszone z jednych rąk do drugich. Jedyny oznak czułości, jaki Krawat
dawał z siebie to wtedy, gdy czasem usiadł komuś na kolanach, a i przy tym nie przejawiał
już ochoty głaskania. Miała wrażenie, iż jeżeli kiedykolwiek zamruczał czy
łasił się do ręki, robił to bardziej z przekory aniżeli przyjemności, tak jakby
robił to, co było przyjęte za koci kodeks, by nie odbiegać od standardu.
Kasper odezwał się może raz czy dwa,
po czym wysadził ją na skrzyżowaniu, tuż nieopodal szkoły.
Przed budynkiem czekała na nią
beztrosko uśmiechnięta Arleta.
- Znowu koniec tygodnia – trzebiotała,
szczęśliwa od ucha do ucha.
Dagmara naprawdę nie rozumiała,
czemu Arleta tak mocno nie lubiła chodzić do szkoły. Ich rozkład zajęć był i
tak na jej oko zbyt luźny. Jak się okazało, luki w planie zajęć spowodowane
były brakiem jednej nauczycielki. Luki te oczywiście miały zostać wypełnione
innymi zajęciami lub zastępstwami, ale w rzeczywistości zwalniano całą klasę do
domu. Kiedy jednak nadszedł grudzień a lekcji nie przybyło, szatynka spisała z
czystej ciekawości liczbę godzin. Co się okazało, brakowało niemal połowy
zajęć. Nikt tym faktem jednak nie był zanadto przejęty, więc tym bardziej
obiecała sobie nie zaprzątać tym głowy.
- Masz jakieś plany na weekend? –
zapytała Dagmara blondynkę.
Dziewczyna uśmiechnęła się
tajemniczo.
- Jutro pewnie nic nie będę robiła,
ale za to dwunastego, w niedzielę, mam spotkanie rodzinne.
- Aha – powiedziała, choć jej myśli
zgoła bardziej interesowały się sprawą morderstwa Wiktorii i zabójstwa przez
Sandrę jej chłopaka aniżeli spotkaniem rodzinnym Arlety. - Mogę zapytać cię o
kogoś? – wypaliła w końcu bez ogródek. Było tak zimno, iż leciała jej para z
ust, ale w tej chwili była zbyt zafrasowana by wejść do szkoły i tam
porozmawiać.
- Wiem o kogo i co chcesz zapytać –
odparła blondynka. Poprawiła wolną ręką beret z daszkiem i nieznacznie
odchrząknęła. – Wiem od cioci, że wypytujesz o Wiktorię, jej śmierć, nawet
śmierć Gracjana.
Dagmara przygryzła wargę, nawet nie
miała po co protestować.
To
dlatego starsze osoby nie powinny używać komórek – pomyślała z pretensją. Działają szybciej niż portal internetowy.
- Gracjan to były Sandry? –
zapytała. Jakoś nigdy nie interesowało ją jak ten nieszczęsny chłopak miał na
imię. Zawsze w myślach opisywała go jako eks Sandry.
- Tak i niestety, nie mogę ci pomóc.
- Dlaczego? – niemal szepnęła.
- Nie znałam długo Wiktorii. Była
starsza dwa lata i za bardzo dojrzała jak dla mnie. Powinnaś porozmawiać z
Sandrą, one były blisko.
Dziewczyna miała ochotę wywrócić
oczami. Już wyobraziła sobie jej szczerą rozmowę z czarnowłosą. Może i
zaczęłaby się przyzwoicie, ale Sandra nieustannie patrzyła na nią jak na
śmiertelnego wroga, nie było sensu pogłębiać tej, i tak już niezdrowej, relacji
między nimi dwiema.
- Myślałam, że przyjaźniłyście się
we trzy – rzekła, pociągając nosem. Miała wrażenie jakby sama królowa zimy okryła
ją ramionami. – Widziałam zdjęcie w rezydencji.
- Bo tak było, lubiłyśmy się –
uśmiechnęła się Arleta. – Już prawie zapomniałam o tym zdjęciu. Było robione
dwa lata temu, też w grudniu.
- Na parę dni przed śmiercią
Wiktorii – zauważyła szatynka, przypominając sobie nikłe uśmiechy dziewcząt,
jakby wtedy istniało coś, co odbierało im chęć do pozowania. Ale przecież istniało. W kilka dni
potem najgorszy scenariusz, którego spodziewała się Wiktoria, ziścił się. Zamordowali
ją członkowie Rady, a Kasper od tamtego momentu już na zawsze miał
rozpamiętywać feralne wydarzenie żałując, że do niego doszło.
- Ciocia mówiła też, że jesteś w
posiadaniu pamiętnika Wiktorii – przerwała jej myśli Arleta, na co szatynka
przytaknęła głową. – To dobrze, że się znalazł, a wiesz… też go czytałam.
- Cały? – zdziwiła się, ale
dziewczyna wyszczerzyła zęby.
- Co ty, tylko pierwszy wpis.
Podczas szumu z pogrzebem Wiktorii gdzieś przepadł, więc dobrze, że się
znalazł. To Sandra poradziła Wiktorii, żeby go spisała. Podobno poradziła jej
też, by ograniczyła jego wpisy.
Blondynka odetchnęła głęboko,
marszcząc brwi. Zapewne rozmyślała, czy już za dużo nie wypaplała, bo zrobiła
nieszczęsną minę, po czym nagle zmieniła temat.
- Wejdźmy do szkoły – zaproponowała,
na co Dagmara chętnie przystała. Już nawet zaczęły iść w kierunku wejścia, gdy
z budynku wyszedł ubrany elegancko Mikołaj. Miał na sobie ciemną marynarkę i
sztruksowe spodnie tego samego koloru.
- Gdzieś idziesz? – zapytała Arleta,
ale Mikołaj rzucił tylko wzrokiem za blondynkę, w miejsce gdzie stała Dagmara i
wymijająco odpowiedział:
- Zwijam się do mieszkania. Nie chce
mi się siedzieć na lekcjach – gdy tylko to zakomunikował, nawet się nie
pożegnał i ruszył przed siebie.
Szatynka odwróciła się w jego
kierunku, już było za późno, by do niego krzyczeć, dlatego zamiast niego
zapytała Arletę:
- Mikołaj mieszka w budynku Alana,
prawda? – niestety nie usłyszała żadnego tak lub nie. Zwróciła głowę na wyraz
twarzy jej towarzyszki. Jej wzrok mówił zamiast jej ust; to, że ta informacja
była dla niej poufna nie pozostawiało cienia wątpliwości.
- Daj spokój, przecież mogłam się
tego domyślić - warknęła, po czym ruszyła jak zahipnotyzowana nie w stronę
szkoły, lecz podążając za Mikołajem, który już praktycznie zniknął z jej
wzroku.
- Co robisz?! – krzyknęła Arleta z
wielką paniką w głosie.
- Jadę do mieszkania Alana – odparła
zgodnie z prawdą, którą niestety nie zaakceptowała blondynka.
- Nie możesz, Alan nie chodzi do
szkoły.
- Zauważyłam, właśnie dlatego do
niego jadę – to wydawało się takie proste. Nareszcie pojęła coś, choć
potrzebowała na to aż dziewięćdziesiąt jeden dni. Alan był jedyną osobą, którą
nie obchodziło czy zna ona prawdę czy nie, więc chętnie udzielał jej każdej
odpowiedzi. Nie mógł tym zaszkodzić jej babci, bo skoro ona sama tego właśnie
się domagała, babcia powinna to uszanować. Genowefa miała czas przez te
trzynaście tygodni, ale nie zrobiła nic, by ułatwić Dagmarze poznanie
zatajanych informacji. Najwyższa pora była, by zaczęła działać na własną rękę.
- Nie mogę ci na to pozwolić –
jęknęła Arleta i kątem oka Dagmara zauważyła, że dziewczyna wyciągnęła komórkę.
Już miała nawet jej ją odebrać, gdy blondynka pobladła na twarzy. – Bateria…
Mogłabym przysiąc, że była pełna… - spojrzała z wyrzutem na Dagmarę, która
przystanęła na chwilę, rozglądając się za Mikołajem. – Przecież… nie zrobiłaś
tego?
Szatynce odjęło mowę. Niby jak miała
rozładować komórkę w czyjejś kieszeni?
- Nie, chociaż przyznam, że mi to
odpowiada – odpowiedziała szorstko.
Mimo, iż zgubiła Mikołaja
postanowiła udać się na przystanek. Arleta podążyła za nią jak cień. Na całe
szczęście dla Dagmary, po przeciwnej stronie ulicy, znowu dostrzegła Mikołaja,
wychodzącego ze sklepu z paczką cukierków w ręku. On ich nie spostrzegł, tym
bardziej, że zaraz przyjechał jego autobus, do którego wsiadł.
Szatynka miała chwilę. Znajdowała
się na przejściu dla pieszych, ale jako, że akurat nic nie jechało, przebiegła
przez ulicę, by zdążyć wsiąść do pojazdu. Arleta musiała zrobić to samo, bo gdy
usłyszała sygnał, który sygnalizował zamknięcie drzwi, obie były już w środku.
Usiadły w bezpiecznej odległości od Mikołaja, tak by ich nie widział. Arleta za
bardzo bowiem proponowała, by do niego podeszły, żeby się na to zgodziła. Coś
podpowiadało jej, iż Mikołaj, tak jak i Arleta, nie zgodziłby się wskazać jej
mieszkania Alana, gdyby nie stanął przed faktem dokonanym.
W autobusie jechali jakieś niecałe
pół godziny. Dagmara miała okazję przyjrzeć się tej stronie Kielc, którą na
razie nie miała szansy podziwiać. Była ona inna niż ta, w której wciąż obracała
się. Bardziej zmodernizowana i zaludniona przez mieszkańców, wyglądała jakby
mieściła się w zupełnie innej części Polski.
- Wstał – mruknęła do Arlety
Dagmara, choć blondynka i tak zapewne dobrze wiedziała gdzie był usytuowany
blok nazwany Opactwem Northanger i wiedziała na którym przystanku wysiąść.
Mikołaj nie obejrzał się za siebie,
co akurat odpowiadało szatynce. Autobus zatrzymał się w chwilę później na
przystanku, drzwi otworzyły się automatycznie i parę osób wysiadło, w tym ich
trójka.
- Dobra, ja ci w tym nie będę
pomagała – burknęła Arleta zakładając ręce na krzyż w geście protestu.
- Nie musisz, nie prosiłam, żebyś tu
przyjeżdżała – szepnęła za to Dagmara, bojąc się, iż Mikołaj usłyszy je.
Niestety, tak też się stało. Po paru
przebytych metrach, obejrzał się za siebie. Pierwszą jego reakcją było
zdumienie, a nawet może niedowierzanie, dopiero po tym nastąpiła złość.
- Co ty sobie myślisz? – zapytał
ostrym niczym brzytwa głosem. Pierwszy raz słyszała, by mówił do kogoś tak
poważnie i trochę przestraszyła się.
- Muszę zobaczyć się z Alanem –
wytłumaczyła swoje zachowanie jedynym argumentem, jaki miała przygotowany.
- Sądzisz, że ja cię tam zaprowadzę?
- Myślę, że powinieneś, skoro już tu
jestem – zaczynało ją to irytować, iż każdy traktował ją jak jakiegoś
gówniarza. To, że poszła rok wcześniej do szkoły, przez całe życie nigdy nie
odczuła, dopiero tutaj, w Kielcach, inni wciąż jej to okazywali.
- Nie ucieszy się, kiedy cię zobaczy
– mówił tym samym nieprzyjemnym głosem Mikołaj, na co wzruszyła ramionami.
Teraz, kiedy znajdowała się coraz
bliżej Alana, nawet nie przeszło jej przez myśl, iż mogłaby się z tego wycofać.
To była jedyna szansa, blondyn nie pokazywał się w szkole, w rezydencji,
nigdzie. Zupełnie jakby jego osoba zniknęła z jej życia, jakby wyparował z
powierzchni ziemi. Jakby wszystko, co mogło pomóc jej ułożyć tę zagadkę w
całość, zostało od niej odsunięte.
- Cokolwiek chcesz zrobić, musimy to
załatwić szybko – rzekł Mikołaj, po czym naprawdę pośpiesznie ruszył przed
siebie w kierunku bloków.
Mikołaj dalej miał na sobie tylko
marynarkę, ale w przeciwieństwie do niej nie drżał. Ona, nieważne, że była
ciepło ubrana, trzęsła się co parę sekund a jej drgawki powiększyły się jeszcze
bardziej, gdy stanęła przed bramą wiodącą do budynku, składającego się z
dwudziestu dwóch pięter.
Luksusowy blok to idealny termin
oddający powagę kolosa. Zanim jeszcze dozorca wpuścił ich na teren bloku, już
miarkowała, iż rodzice Alana musieli mieć miliony, by coś takiego wybudować.
Sam parking mieszczący się po lewej stronie od budynku był słusznych rozmiarów,
a samochody, które były zaparkowane mówiły same za siebie: Ferrari, Lamborgini,
Aston Martin… Gdzieś dalej dojrzała Jaguara i Porshe.
- Dalej masz ochotę wejść? – zapytał
Mikołaj, przyglądając się jej z uwagą.
- Muszę – odpowiedziała próbując się
uśmiechnąć, co wyszło groteskowo, bo tylko kąciki podjechały do góry, reszta
ust nawet nie drgnęła.
Właśnie zrozumiała, że być może nie
była bezpośrednią przyczyną nieobecności Alana w szkole – może po prostu musiał
przez jakiś czas pilnować interesu rodziców?
Mikołaj wpisał kod do domofonu, po
czym wpuścił dziewczęta przodem. Sam wszedł za nimi. Poprowadził je do
pomieszczenia, które jak wywnioskowała Dagmara służyło do przyjmowania gości,
bo przypominało recepcję. Chłopak poprosił je, by tutaj na niego zaczekały, a
sam zobowiązał się przyprowadzić Alana.
Były na parterze, choć miała
wrażenie, że znajdowały się na którymś z najwyższych pięter. Rozglądając się po
tym pomieszczeniu, mogła myśleć nad tym, co powiedzieć blondynowi, choć jedyne
na czym teraz skupiała uwagę to skórzane kanapy, na których siedziała wraz z
Arletą, to wysadzone jakimiś drogimi kamieniami żyrandole, to podświetlone
obrazy znanych malarzy takich jak Van Gogh czy Da Vinci. Widziała sławne
portrety i krajobrazy, eksponaty a nawet rzeźby i poczęła zastanawiać się jak
tak drogi budynek może na siebie nie zarabiać. Z tego co mówił kiedyś Kasper
mieszkali tu tylko znajomi blondyna.
Nagle do jej uszu doleciał szept,
tak jakby ktoś stał tuż za nią. Podskoczyła na kanapie, na co Arleta spojrzała
na nią ze zdziwieniem.
- Co jest?
- Słyszałaś? – zapytała cicho,
odwracając się, by sprawdzić czy rzeczywiście ktoś nie zrobił jej kawału.
Blondynka zaprzeczyła głową, po czym
zdjęła płaszcz z siebie znudzona czekaniem i położyła swoją torebkę na kanapie.
Dagmara zrobiła podobnie, byle tylko coś zrobić, kiedy znów usłyszała głos. Nie
wiedziała co mówił, to były jakieś niewyraźne słowa, które coraz bardziej pogłębiały
się. Jedno słowo wymówione przez jedną osobę przechodziło w dwa, dwoje
rozmawiających. Dagmara złapała się za głowę, jakby chciała ich wyrzucić, na co
poczuła, iż Arleta złapała ją za rękę.
- Chodź stąd, proszę cię wstań – jej
głos przypominał błaganie.
Ona również chciała wyjść, ale głosy
wciąż wzmagały a jej głowa zaczęła pulsować w dzikim rytmie, podporządkowanym
tym głosom. Myślała, iż eksploduje, jeśli jeszcze trochę będzie głośniej. Znów
spróbowała zrozumieć słowa, ale to co mówili jej umysł jakby wyrzucał, nie
chciał przyswoić.
- Dagmaro zmuś się – poprosiła
Arleta i razem spróbowały dźwignąć ją na nogi. Gdzieś tam daleko w jej
świadomości trafiło do niej, że nie wzięła płaszcza, że zostawiła go razem z
płaszczem Arlety na kanapie, ale głowa bolała ją coraz bardziej, ból pikujący,
wdrążający się do jej mózgu. Otwarta rana nie przysporzyłaby jej takiego
cierpienia.
- Alan zaraz przyjdzie – usłyszała
gdzieś z tyłu, kiedy zrobiła kolejny nieudolny krok tam, gdzie nakazała Arleta.
Mikołaj musiał zrozumieć, iż źle się
poczuła, bo zażartował, iż za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, ale blondynka
wyparowała histerycznym głosem:
- Nie mówiłeś, że ma być narada…
- Dopiero za dwie godziny.
Dagmara jęknęła, kiedy ból trochę
odpuścił. Miała wrażenie, że lada moment zwymiotuje, lecz organizm bronił się
przed tym za wszelką cenę, walcząc z nudnościami.
- Nie, oni już są – wyszeptała
Arleta. – Słyszę ich, Dagmara też.
Jeszcze raz ból przeszył jej
skronie, tym razem usłyszała jeden głos, ale nie z głowy, a dokładnie za nią.
Głos ten był gruby i przerażający, odbijał się echem od głuchych ścian, bo w
pomieszczeniu, do którego zawitali, już nie dostrzegła światła, szykownego
wystroju czy drogocennych mebli. Było ciemno oraz cicho, jakby właśnie zeszli
do piwnicy lub do czeluści a osoba za nią była ich panem.
- Wnuczka Genowefy we własnej
osobie.
Dagmara zmusiła się do spojrzenia na
niego. Przez ból widziała go w czterech osobach, choć była pewna, iż był tylko
jeden starszy mężczyzna, dopiero w chwilę później zaczęli wchodzić następni,
jeden po drugim.
- Mieliście być później – powiedział
słabo Mikołaj.
- Sami zmieniliśmy godzinę – odparł inny
mężczyzna szyderczym głosem.
Ból powoli znikał, zastępowało go
poczucie zagrożenia. Strach, który doznała nie miał sobie równych, mimo, iż nie
liczyła kolejno przybyłych mężczyzn, wiedziała, iż będzie ich dwunastu.
Dwunastu mężczyzn, którzy kiedyś zabili Wiktorię, teraz zawitali na naradę do
bloku Alana.
Czy
on też należy do Rady? – pomyślała logicznie reasumując kwestię przybycia
mężczyzn. Tak jak kiedyś Kasper… A
Mikołaj, skąd on ich zna? On też?
Chciała
ich policzyć, ale nie dała rady. Wszyscy zmieszali się tak, iż nie była w
stanie. Pytania bombardujące jej głowę były nie do zniesienia. Błędy w jej pojmowaniu
historii o zabójstwie Wiktorii zaczęły się wkradać do jej głowy. Bo dlaczego
dwunastka starszych mężczyzn zabija niewinną dziewczynę, a pozostawia przy
życiu chłopaka, który rezygnuje z członkostwa? Jedyna odpowiedź to taka, iż
dziewczyna też miała coś na sumieniu. Może ukrywała Kaspra? Może była jakoś
zamieszana w jego odejście? Przecież Wiktoria była pewna swej śmierci, musiała
więc przewinić, zrobić coś, za co postanowili ją ukarać.
Dagmara rozejrzała się, chyłkiem
odnotowując, iż mężczyźni z wolna zaczęli się przemieszczać. Nawet ona na poły
świadoma zauważyła, że ją i Arletę otaczali niczym stado wilków, gotowe do
pożarcia owiec. Lada chwila zatoczą okrąg i już nie będzie ucieczki.
- To ciekawe, że mam wielu gości,
choć nikogo nie zaprosiłem – w wejściu do pomieszczenia stanął Alan. Jego jasne
włosy poznałaby wszędzie, były niemal tak jasne jak włosy Arlety, która stała
przy jej boku. Jego dźwięczny głos odbił się echem i każdy spojrzał w kierunku
gospodarza.
OMG!!! *,*
OdpowiedzUsuńRobi się już strasznie i tajemniczo a końcówka totalnie przerażająca... o.o
Bardzo mnie ciekawi co to są za głosy, które słyszały Dagmara z Arletą. W ogóle się nie domyślam o co z nimi chodzi, chociaż mam pewne podejrzenie, że to Rada.
O szczerze to nie domyślam się niczego więcej :{
Ale za to mam kilka pytań (analogia do tytułu heh)
1. Czy Dagmara jets czarodziejlą?
2. Czy Krawat jest jakimś strażnikiem Dagmary?
3. Czy Arleta jest członliem Rady?
4. Czy Alan i Dagmara będą razem? (Wybacz, że cały czas o to pytam, ale taka moja natura romantyczki XD)
Zastanawia mnie ten pamiętnik. Czyżby był zaczarowany? A jego wpisy odkrywały się co jakiś czas w odpowiednim momencie? Czy przez to, że Dagmara pojechala do Alana i co odkryła przez czas pobytu w Kielcach sprowadzi zagrożenie na nią czy na Arletę?
Jej... Całkiem dużo tych pytań. Mam nadzieję, że chociaż na 3 z nich otrzymam odpowiedź c:
Ten rozdział podoba mi się najbardziej ze wszystkich :) oura mroku, tajemnicy i zbliżającego się zagrożenia owiała ten wpis, chociaż raczej Ty to sprawiłaś bo wyszedł on spod Twojego pióra ;)
Bardzo spodobał mi się opis ,,poczuła, że sama królowa zimy otula ją ramionami" - poetycki i piękny jak dla mnie :)
Jestem pełna podziwu i pozytywnych emocji pp przeczytaniu tego ;) . Wspaniale piszesz!!!
Moim ciałem wstrząsają dreszcze niecierpliwości w oczekiwaniu na następny rozdział hehe. Nie zwlekając zapytam: KIEDY NASTĘPNY????!!!???!!!!!??
Już nie mogę się doczekać!!! ;3 Czuję, że dużo się wydarzy w następnym. Proszę, błagam daj jak najszybciej!!!
Totalnie ubermega zafascynowana i zaintrygowana pozdrawiam i życzę mnóstwo weny ;*
fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com - chciałam poinformować, że dodałam nowy rozdział ;)
Odpowiedziałabym z miłą chęcią na wszystkie Twoje pytania, jednak nie chcę Ci popsuć dalszego czytania. Może dam kilka podpowiedzi.
Usuń1. Myślę, że skoro pytasz to poznałaś już odpowiedź na to pytanie.
2. Krawat słucha Kaspra, głównie jego.
3. Hehe, skąd to wymyśliłaś? W Radzie są tylko mężczyźni.
Nic więcej już nie odpowiem :P W dalszych rozdziałach się wszystko rozwiąże. Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, ale pewnie koło czwartku :)
Dziękuję za ciepłe słowa.
Ok, przeczytałam dwa rozdziały (bo miałam 1 zaległy) i po prostu rewelka. W poprzednim była kwestia pamiętnika, w którym z tego co zrozumiałam, drugi wpis pokazał się tylko Dagmarze. Jestem ciekawa jakim cudem pojawił się na biurku dziewczyny :)
OdpowiedzUsuńA ten rozdział... Rany Dagmara dostała chyba jakiegoś przyśpieszenia w tym swoim śledztwie. Nawet Genowefa odpowiedziała przyzwoicie na pytania dziewczyny.
Ok, pierwsza część była super, ale to ta druga część mnie powaliła.
Te głosy, spodziewałam się, że to jakieś duchy, ale nie, ku mojemu zaskoczeniu, była to rada i na dodatek Arleta też ich słyszała, tylko dlaczego Mikołaj ich nie słyszał, a Dagmara odebrała to inaczej niż Arleta? Bo jeśli chodzi o Mikołaja, to przecież był zdziwiony tym co powiedziała Arleta o tym, że rada już przybyła.
Zastanawia mnie też skąd oni wiedzą tyle o spotkaniach rady skoro, jak zrozumiałam z wpisów w pamiętniku, rada jest zła. Czyżby z nimi trzymali? Jakoś mi się to nie klei, skoro w tak nieprzyjemny sposób przywitali Dagmarę :P
I na koniec to co najbardziej mi się spodobało: wejście Alana. Uwielbiam tą postać :-) Mam nadzieję, że pogoni radę, a Dagmara będzie mogła uzyskać od niego wszystkie odpowiedzi.
historia-strazniczki.blogspot.com
Już wkrótce poznasz odpowiedzi na pytania, które zadałaś, także nie będę nic zdradzać :) Dziękuję za komentarz.
UsuńJeju, miałam małe zaległości w rozdziałach, ale już je nadgoniłam.
OdpowiedzUsuńI wiesz co? Haha, nie wiem co powiedzieć. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej, więc jak najszybciej wrzucaj kolejny rozdział. :)
Tak jak autorka komentarza wyżej, mam małe wątpliwości co do tych głosów, które słyszały tylko dziewczyny albo rady. Ale mam nadzieję, że wyjaśnisz to w następnych rozdziałach.
Szkoda, że Alana tak mało, bo uwielbiam jego postać :D
Pozdrawiam i życzę weny.
Wszystko zostanie wyjaśnione wkrótce.
UsuńAlan również będzie się pojawiał :)
Świetny rozdział, choć dopiero końcówka wbija w fotel :D
OdpowiedzUsuńAlan jest genialny, nie wiem jak on to robi, ale samo jego pojawienie się powoduje mój uśmiech na twarzy.
Więc kolejny rozdział w czwartek?
Tak, w czwartek :)
UsuńZastanawiam się czy ja tak wolno czytam, czy te twoje rozdziały są takie długie? Mam wrażenie, że jedno i drugie, bo staram się czytać dokładnie (stąd spowolnienie) i rozdziały nie są krótkie (z czego się oczywiście cieszę). Nie lubię jak ktoś piszę fantastę i tworzy rozdziały na 2-3 strony, bo człowiek nie zdąży się wczuć w klimat, a tu już koniec, no i lubię mieć coś do powiedzenia o treści, a w tak krótkiej zazwyczaj poruszany jest jeden wątek. Swojego czasu miałem tak, że gdy czytałem coś co miało tak króciutkie rozdziały, to czekałem aż pojawi się ich kilka i dopiero zabierałem się za czytanie, a potem komentowałem co 2-5 rozdział zawierając w nim wszystko co przeczytałem w poprzednich, tych nieskomentowanych. U ciebie nie mam takiego problemu i bardzo dobrze. A teraz jeszcze póki pamiętam i zanim przejdę do komentowania rozdziału, to chciałbym prosić o to byś informowała mnie o kolejnych rozdziałach, gdy tylko się pojawią (u mnie w spamie, na hangouty, gg, e-mail - jak Ci tylko będzie wygodnie i oczywiście nie musi być tak od razu, bo wiadomo, że różnie bywa z czasem.) Często czytam z komórki, a potem komentuje z komputera, a na komórce nie używam funkcji "obserwuj". W ogóle rzadko korzystam z tej funkcji, wolę zaznaczyć swoją obecność komentarzem niż jakąś tam ikonką Bóg wie gdzie widoczną i tak właściwie dla autora niewiele znaczącą (nie każdy kto obserwuje czyta i należy mieć tego świadomość).
OdpowiedzUsuńArlecie rozładowała się komórka. No proszę... to pewnie przez tą rozmowę z Genowefą. Taka emerytka to pewnie lubi się nagadać, tylko przy wnuczce jest jakaś dziwnie milcząca.
Nie do końca zrozumiałem fragment ze śledzeniem Mikołaja (to ten, którego imienia wcześniej nie pamiętałem). Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się ten fragment być dziwny, nielogiczny i bezsensowny. Znaczy rozumiem sens dlaczego Dagmara go śledziła, oraz to, że chciała przez to dojść do Alana i blondasa o wszystko wypytać, ale nie rozumiem dlaczego Arleta jechała z nią i milczała choć nie chciała by szatynka dostała się do jej niby "brata". Moim zdaniem w takiej sytuacji Arleta powinna coś zrobić, krzyknąć, uprzedzić Mikołaja, że jest przez nie śledzony, przecież była wystarczająco blisko i nikt jej nie zakneblował by mogła to uczynić.
Mamy słynną Radę - jestem jej ciekaw, jak i tego dlaczego zabili Wiktorie i jakie mają plany wobec Dagi i Arlety.
Co do Alana to przyszło mi na myśl, że jest bliźniakiem Arlety - mają podobne włosy, chodzą do jednej klasy, czyli są w tym samym wieku. Motyw bliźniaków jest ciekawy i jakoś spodziewam się go u ciebie, bo to przecież temat jak rzeka i każdy może w nim wybrać coś dla siebie.
Wierzę, że Alan uratuje Dagę przed radą. Nie wiem czemu ale on ma jakieś zdolności... władzę, tak myślę, że władza to odpowiednie słowo. Bije od niego taka pewność siebie zmieszana z dominacją i wyższością nad innymi. Czy gdy w pamiętniku Wiktoria mówiła o pewnym siebie przyjacielu, to na pewno chodziło o Kaspra, moim zdaniem nawet ten cytat o gwiazdach bardziej pasowałby do Alana, choć Kasper już nie raz wykazał się kurtuazją i takim niespotykanym jak na nasze obecne czasy dżentelmeństwem (nie umiem tego wyjaśnić, ale niekiedy był normalny, a niekiedy jakby rodem wyrwany z XiX czy XX wieku).
Nadrobiłem! Jestem z siebie dumny ;-)
Myślę, że jeśli jeszcze nie dziś, to z pewnością do końca tygodnia wezmę się za twoje drugie opowiadanie, o ile nie jest zakończone, bo nie lubię już zakończonych historii, wolę poznawać fabułę, bohaterów i wydarzenia stopniowo, snuć domysły i dyskutować z autorami.
To rozdziały są długie :)
UsuńDrugie opowiadanie również nie jest zakończone, wciąż je tworzę, dlatego dodaję wpisy wolniej niż Lamiae.