piątek, 1 maja 2015

Lamiae: Rozdział 11

PYTANIA


Dni mijały kolejno jeden po drugim. Dni przechodziły w tygodnie i zanim się zorientowała minął miesiąc, po nim drugi i trzeci od jej przybycia do rezydencji.
            Były to jednak trudne miesiące. Jednym z powodów stał się Alan, który jej słowa przyjął sobie do serca na tyle mocno, że przestał się do niej zupełnie odzywać. Po paru kolejnych tygodniach unikania jej, w dwa miesiące od ich rozmowy, znalazł jeszcze lepsze rozwiązanie – wcale nie pojawiał się w szkole.
            Arleta była kolejnym ogniwem. Szatynka musiała znaleźć uzasadnienie na swoje szorstkie zachowanie w stosunku do niej, ale jakiekolwiek podawała blondynce - migrena, grypa, niedostatek snu, każde okazywało się niewystarczające. Dlatego też objęła inną taktykę, kłamiąc i powtarzając w kółko, że nic się nie stało, że to tylko klimat i pogoda wpływa na nią depresyjnie.
            Siedząc na matematyce pewnego grudniowego dnia myślała nad tym, że musi w końcu porozmawiać szczerze z babcią. Przez tych parę tygodni praktycznie nie wymieniały zdań, co Genowefa z dziwnym entuzjazmem zaakceptowała, sama nie dociekając markotności swej wnuczki. Dagmara wciąż nie wiedziała, gdzie babcia pojechała na początku jej przyjazdu, po co i dlaczego zrobiła z tego tajemnicę. Ale to nie wszystko. Postanowiła, iż nie tylko porozmawia z babcią, czekała ją rozmowa z Kasprem a na samym końcu również z Arletą. 
            Każdemu będzie zmuszona zadać pytania. Jednak, pytania nie mogły być byle jakie – tylko jednakowe, bo tylko w taki sposób mogło okazać się kto mówi prawdę, a kto łże.
            Jeżeli wersje każdych z tych osób będą w przybliżeniu takie same, wtedy dopiero będzie pewna, że nie jest przez nikogo oszukiwana. Była świadoma, iż czekało ją podjęcie decyzji i że ta jedna decyzja może zaważyć na jej przyszłości. Dagmara postanowiła jednak, iż jeśli każdy przedstawi inaczej wydarzenie, o które zapyta, z początkiem nowego roku wyprowadzi się definitywnie z rezydencji.
            Dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Dlaczego od razu po powrocie babci nie odbyła z nią rozmowy? Otóż, chciała dać jej szansę. Nie mogła wyprowadzić się od członka rodziny po paru dniach tylko dlatego, że nie spodobało jej się życie w Kielcach. Musiała spróbować, musiała dać Genowefie możliwość rozwiązania sytuacji. Ale ona jej nie wykorzystała i to ją zraniło najbardziej.
            Zanim zapisała skrzętnie pytania na kartce, sięgnęła po pamiętnik Wiktorii łudząc się, iż dziś, dziesiątego grudnia, pokaże się kolejny wpis. Przez te miesiące nie umiała rozgryźć schematu dzienniczka i niestety, ku jej rozpaczy, tak jak to się spodziewała nie tylko nie pokazał się nowy wpis, ale i nie było tego drugiego. Widniał tylko pierwszy. Odłożyła więc niepocieszenie pamiętnik na półce, po czym usiadła przy toaletce z kartką i długopisem w ręku.
            Wymyślenie podchwytliwych pytań zajęło jej parę dobrych minut. Z zapisaną już kartką i schowaną w kieszeni spodni na pierwszy ogień udała się do babci. Przeszła przez nieoświetlony korytarz, udając, że nie czuje jak głośno dudni jej serce. Wydawało jej się, jakby chciało ją ostrzec, by zostawiła owy problem, by go nie dociekała. Jej serce może i chciało dla niej dobrze, ale nie rozumiało mózgu, który nie pojmował wszystkiego i który nade wszystko pragnął dociec prawdy.  
            Babcia krzątała się po kuchni, w której coś ewidentnie przypaliło się. Świadczył o tym przykry swąd spalenizny, który szatynka poczuła z chwilą, gdy tylko jej noga przestąpiła próg pokoju.
            - Chcesz coś zjeść? – zapytała jej babcia, zerkając na wnuczkę z ukosa. Zapytała to takim tonem, jakby jedzenie było zbrodnią i powinno być karane najwyższym wymiarem sprawiedliwości. – Bo widzisz, jestem troszkę zajęta – Dagmara zmarszczyła nos, rzucając przelotne spojrzenie po kuchni, bo odkryć przyczynę nieświeżego zapachu. Na kuchence stał wielki gar, w którym coś bulgotało. To musiało być to.
            - Nie, chcę porozmawiać – odparła zgodnie z prawdą.
            - Koniecznie teraz? – Genowefa skrzywiła się.
            - Tak – Dagmara zerknęła na swoje paznokcie, specjalnie unikając wzroku babci.
            - Dobrze – zgodziła się. Podeszła wolno do palnika i zmniejszyła gaz, by cokolwiek w garze gotowało się, bardziej już się nie przypaliło.
            Dagmara spojrzała na Genowefę. Już nie patrzyła na paznokcie, tylko wprost na babcię, jakby wierzyła, że pozna, jeśli ta zechce kłamać.
            - Dzięki. Na początek mogłabyś mi opowiedzieć o swoim wyjeździe z Kielc – wypaliła, nie zwlekając.
            Kobieta odetchnęła lekko, gdyż zapewne przeczuwała, że taka rozmowa będzie miała miejsce. Jej nawilżona olejkiem skóra wyglądała dziś nienaturalnie.
            - Wtedy we wrześniu? – zapytała, ale chyba tylko po to aby dać sobie więcej czasu na odpowiedź.
            Dziewczyna przytaknęła głową.
             - Byłam w Warszawie – wyjaśniła zwięźle, ale wystarczył jeden rzut oka na zawiedzioną twarz wnuczki, by kontynuowała: - Odwiedziłam dom, w którym kiedyś mieszkałam jeden rok, dom, w którym dawno nie byłam. Przy okazji zajrzałam też do koleżanki, która mieszka na Kabatach, to jedna z pań, które były w tym domu.
            Dagmara zamyśliła się. Nie było żadnych szans, by wiedziała, o której była mowa. Było ich wtedy ze dwadzieścia.
            - Rozumiem. A czy mogę zadać ci pytanie odnośnie Sandry i Wiktorii?
            Genowefa przyjrzała jej się jakby na poły ze zdziwieniem, na poły z niezadowoleniem, że to jeszcze nie koniec.
            - To zależy co chcesz wiedzieć…
            - Może się mylę, ale ich przypadki wydają mi się dziwnie zbliżone do siebie – to zdanie napisała jakiś parę minut temu w pokoju. Na całe szczęście pamiętała je na tyle by odtworzyć z pamięci. Wizja wyciągnięcia kartki i czytania z niej, jakoś niezbyt do niej przemawiała.
            - Jest miedzy nimi niejakie podobieństwo – mruknęła babcia zdawkowo.
            - Ale jednak się różnią – wtrąciła Dagmara. – Chociażby fakt, że Wiktoria wiedziała, że zginie.
            Mina jej babci wyrażała wiele emocji, jednak żadne z nich nie przypominało dumy, jaką to ona ma spostrzegawczą wnuczkę. W końcu odkrycie takiej informacji (dziewczyna od razu poznała, że trafnej) równało się myszkowaniu w rezydencji.
            - Tak, wiedziała, ale o wiele bardziej jestem zaskoczona skąd ty o tym wiesz?
            - A czy to ważne? – szatynka odparła wymijająco.  
            - Tak, bo niewiele osób o tym wiedziało. Nawet Kasper nie przypuszczał, iż Wiktoria wie, że to nastąpi. Ja ci o tym nie powiedziałam, Sandra raczej też nie. Wiktoria tym bardziej…
            Jej babcia otworzyła szerzej oczy, czegoś się domyślając.
            - Chyba, że znalazłaś jej zaginiony pamiętnik.
            - Nie ja – wyparowała Dagmara. – Pewnego dnia leżał u mnie w pokoju a nie mogłam się oprzeć i zajrzałam do środka – nagle poczuła się winna temu, iż przeczytała kogoś pamiętnik, jednak jej babcia zbagatelizowała sprawę czytania cudzej własności.
            - Czy może odkryłaś jak się go czyta? – zapytała z podekscytowaniem, ale kiedy dziewczyna zaprzeczyła głową jej zapał zmalał. - To nie jest zwyczajny pamiętnik, tylko tyle mogę ci zdradzić.
            Tyle to i ja wiem – pomyślała szatynka. Który normalny pamiętnik odkrywa trochę tekstu po kilku chwilach…
            Jej mózg już od dłuższego czasu przyzwyczaił się do myśli, iż w rezydencji zdarzały się rzeczy, które nie umiała racjonalnie wytłumaczyć. Jednego dnia w jej pokoju meble były poustawiane w rzędzie, na całej długości ściany, drugiego były porozrzucane po kątach, trzeciego gdzieś koło okien, by czwartego wrócić do rzędu. Zdarzały się sytuacje, które bynajmniej rozum nie mógł pojąć, chociażby sytuacja w listopadzie, gdzie na jej głośne narzekanie o mrozie, na dworze zrobiło się tak parno, iż miała wrażenie, że przeniosła się w środek lata. Jej nogi czasem prowadziły ją same, po czym orientowała się, że nie wie, gdzie się znajduje. Zawsze wtedy pojawiał się Krawat, którego uważała za przewodnika. Kot wyprowadzał ją z nieznanego pomieszczenia, nieustannie kierując się w stronę kuchni.
            - Dlaczego ją zabili? – zapytała po długiej ciszy. Celowo użyła liczby mnogiej, bo przecież o tym również było w pamiętniku. Nie było jednego sprawcy, pomimo tego, co jej wmawiano wcześniej.
            - Poznałaś więcej niż jeden wpis? – bąknęła jej babcia, na co dziewczyna przytaknęła nieznacznie.
            Kobieta wyglądała jakby lada moment miało coś w niej pęknąć. Wiedziała, że była zobowiązana by wyjaśnić pokrótce parę zagadnień, w końcu zdeterminowana twarz Dagmary do czegoś zobowiązywała.
            - Istnieje pewna Rada – mruknęła, po niemej potyczce z samą sobą. – Do tej grupy należał Kasper, jednak nie podobała mu się ideologia, zgodnie z którą członkowie podążają, więc porzucił ją i odszedł. Śmierć Wiktorii była pewnego rodzaju nauczką za to, że ośmielił się to zrobić.
            - Czy Rada przypomina sektę? – zastanowiła się na głos. – Czy raczej amerykańskie bractwo studenckie?
            Jej babcia wygięła usta w dziwnym grymasie.
            - Ani jedno ani drugie nie pasuje do Rady. Ale jeśli musisz wiedzieć co to jest, to wyobraź sobie połączenie obu tych terminów.
            Dziewczyna zadrżała. Nigdy nie chciałaby ani nie życzyłaby nikomu przynależeć do takiej grupy.
            - Więc Wiktoria wiedziała, że umrze i nie zrobiła nic? Ty nic nie zrobiłaś? – w głowie jej się nie mieściło, jakoby ona znała datę swojej śmierci i nie próbowała się przed nią ochronić.
            - Nie było mnie wtedy przy niej, to wszystko potoczyło się wtedy nie tak jak powinno – Genowefa zapatrzyła się w ścianę. Widać było, że śmierć Wiktorii była czymś, czego wciąż nie akceptowała, co wciąż przysparzało jej ból. – To była bardzo mądra dziewczyna, ale zabrakło wtedy wiedzy, ludzi, sekund. Gdyby nie te sekundy, daliby im spokój, koniecznie chcieli to zrobić w jej urodziny.
            Dagmara przypomniała sobie jak Kasper pewnego dnia powiedział: „Niektórzy twierdzą, że nienawidzą poniedziałków. Ja nienawidzę środy, było tak blisko do północy, do kolejnego roku… A ona go nie doczekała. Chyba już nawet słyszałem na ulicach odliczanie.”
            - Kasper wini za to Alana – dodała od niechcenia, ale jej babcia pokiwała przecząco głową:
            - Nic by nie zrobił, był zbyt młody by cokolwiek zdziałać, Kasper był durniem, kiedy myślał, że dwójka piętnastolatków pomoże mu. Alan i Mikołaj dopiero teraz rozumieją, przez co przeszedł Kasper. Niestety potrzebowali na to dwóch lat.
            Genowefa bąknęła coś do siebie samej, po czym odwróciła się plecami do wnuczki.
            - To wszystko? Chciałabym dokończyć robić wywar.
            Dagmara lekko przytaknęła skinieniem głowy i mimo, że jej babcia stała tyłem jakoś była pewna, że to zrozumiała.
            Zaraz po tym, kiedy wyszła z kuchni, postanowiła pójść do pokoju Kaspra, żeby zdążyć z nim porozmawiać przed tym jak zawiezie on ją do szkoły. Co prawda był piątek i miała tylko cztery zajęcia (w tym lekcję wychowawczą), więc mogła je sobie odpuścić, ale musiałaby zapewne tłumaczyć się przez to babci, a nie chciała tego robić dzisiejszego dnia. Druga sprawa to ta, że nie mogłaby zobaczyć się z Arletą, a z blondynką akurat bardzo chciała porozmawiać.
            Zapukała grzecznie w drzwi – Kasper był w środku, bo zaraz jej otworzył w piżamie.
            - Ojej, a czegóż to zacne nóżki panienki ją tu przywiodły? – zapytał kurtuazyjnie i dopiero w tamtym momencie uświadomiła sobie, że przecież oficjalnie jeszcze u Kaspra nie gościła.
            - W końcu kiedyś trzeba – powiedziała spokojnie, po czym uśmiechnęła się niczym ucieleśnienie niewinności.
            - Chcesz przypomnieć mi, że zaraz jedziemy do szkoły? – chłopak puścił jej perskie oko. Na początku września nie było łatwo dojść do porozumienia w kwestii podwózek, jednak Kasper ostatecznie postawił na swoim i Dagmara miała zakaz, zaaprobowany przez babcię, jeżdżenia samej autobusami. – Pamiętam o tym, ze mną jako szoferem nie opuścisz ani jednych zajęć.
            - Super – ucieszyła się, ale gdyby Kasper był bardziej spostrzegawczy na pewno dosłyszałby nutkę niepokoju wkradającego się do jej głosu.
            Rozejrzała się, udając jakoby przygląda się pomieszczeniu. To dało jej chwilę czasu na uporządkowanie myśli i pytań a Kasprowi do przeszukania szafy.
            - Rozmawiałam przed chwilą z babcią – zaczęła, ale jej słowa nijak na niego nie wpłynęły – dalej grzebał w ubraniach, wybierając komplet na dzień dzisiejszy. Gdyby ktoś miał zapytać ją o zadanie, uważała że nawet jej nie słuchał. – Pytałam ją o podobieństwo pomiędzy śmiercią Wiktorii i chłopaka Sandry – tak naprawdę, blefowała. Jej babcia zrobiła tylko niewielką wzmiankę o tym, ale skutek tego, co powiedziała był odpowiedni. Kasper obejrzał się na nią, marszcząc brwi.
            - Tak? I? – zapytał, ewidentnie czekając na wyjaśnienie.
            - Wiesz… - mruknęła, wzruszając ramionami. – To trochę zbliżone do siebie przypadki, nawet ona musiała to przyznać.
            - Ja tam nie widzę nic podobnego – oburzył się.
            Wziął do ręki spodnie i koszulę, po czym usiadł na łóżku, przez moment zupełnie nie odzywając się. Przypominał kogoś nad wyraz bezbronnego, jakby chociaż jedno złe słowo mogło go przeszyć na wskroś, dlatego poczęła uważnie cedzić słowa:
            - Wiktoria zginęła, chłopak Sandry też.
            - Wiktoria nie zginęłaby, gdyby Alan i Miko… - zaczął, ale przerwała mu w środku zdania.
            - Babcia uważa, że nic by nie zdziałali – nie była pewna dlaczego poczuwała się do obowiązku bronienia chłopaków, jednak sądziła dokładnie tak samo jak jej babcia – dwójka piętnastolatków niewiele mogła pomóc. 
            - Ja wiem swoje – bąknął i kiedy bez jej odzewu zaczął rozpinać górę od piżamy, pomyślała, że czas wyjść z pomieszczenia. Nie była w pełni usatysfakcjonowana z tej rozmowy, ale nie chciała drążyć tematu, który był dla Kaspra niczym tabu. Ubrała się ciepło w płaszcz, rękawice i czapkę, pożegnała z babcią i czym prędzej wyszła z domu, śpiesząc do samochodu.
            Śnieg trzeszczał jej pod nogami z każdym kolejnym krokiem. Zastanowiła się jak to możliwe, by aż tyle płatków śniegu przedarło się przez rosłe drzewa i ich konary, ale kiedy nie potrafiła znaleźć sensownego argumentu, zaniechała tych myśli. Rezydencja wyglądała pięknie zimą, gdyby miała wybierać, chyba nawet jeszcze bardziej podobała jej się teraz aniżeli jesienią. Dachy posypane niewielkim szronem oraz drzewa, które dawno straciły swe liście wyglądały niczym wyciągnięte z bajki. Od czasu do czasu słyszała szelest tak typowy dla lasu, jednak jakby trochę uśpiony, jakby cały las wraz ze zwierzętami zapadł w długo oczekiwaną drzemkę.
            Musiała poczekać jeszcze z kwadrans, by pojawił się Kasper. Tak jak się spodziewała towarzyszył mu kot, dumnie machając ogonem. Krawat nie miał na sobie żadnego wdzianka, ale nie wyglądał jakby było mu zimno.
            To dziwne, że nigdy go nie głaszczą – pomyślała mimowolnie, bo ilekroć przypominała sobie zwierzęta przyjaciół czy rodziny z Warszawy, często pupile były przenoszone z jednych rąk do drugich. Jedyny oznak czułości, jaki Krawat dawał z siebie to wtedy, gdy czasem usiadł komuś na kolanach, a i przy tym nie przejawiał już ochoty głaskania. Miała wrażenie, iż jeżeli kiedykolwiek zamruczał czy łasił się do ręki, robił to bardziej z przekory aniżeli przyjemności, tak jakby robił to, co było przyjęte za koci kodeks, by nie odbiegać od standardu.
            Kasper odezwał się może raz czy dwa, po czym wysadził ją na skrzyżowaniu, tuż nieopodal szkoły.
            Przed budynkiem czekała na nią beztrosko uśmiechnięta Arleta.
            - Znowu koniec tygodnia – trzebiotała, szczęśliwa od ucha do ucha.
            Dagmara naprawdę nie rozumiała, czemu Arleta tak mocno nie lubiła chodzić do szkoły. Ich rozkład zajęć był i tak na jej oko zbyt luźny. Jak się okazało, luki w planie zajęć spowodowane były brakiem jednej nauczycielki. Luki te oczywiście miały zostać wypełnione innymi zajęciami lub zastępstwami, ale w rzeczywistości zwalniano całą klasę do domu. Kiedy jednak nadszedł grudzień a lekcji nie przybyło, szatynka spisała z czystej ciekawości liczbę godzin. Co się okazało, brakowało niemal połowy zajęć. Nikt tym faktem jednak nie był zanadto przejęty, więc tym bardziej obiecała sobie nie zaprzątać tym głowy.
            - Masz jakieś plany na weekend? – zapytała Dagmara blondynkę.
            Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
            - Jutro pewnie nic nie będę robiła, ale za to dwunastego, w niedzielę, mam spotkanie rodzinne.
            - Aha – powiedziała, choć jej myśli zgoła bardziej interesowały się sprawą morderstwa Wiktorii i zabójstwa przez Sandrę jej chłopaka aniżeli spotkaniem rodzinnym Arlety. - Mogę zapytać cię o kogoś? – wypaliła w końcu bez ogródek. Było tak zimno, iż leciała jej para z ust, ale w tej chwili była zbyt zafrasowana by wejść do szkoły i tam porozmawiać.
            - Wiem o kogo i co chcesz zapytać – odparła blondynka. Poprawiła wolną ręką beret z daszkiem i nieznacznie odchrząknęła. – Wiem od cioci, że wypytujesz o Wiktorię, jej śmierć, nawet śmierć Gracjana.
            Dagmara przygryzła wargę, nawet nie miała po co protestować.
            To dlatego starsze osoby nie powinny używać komórek – pomyślała z pretensją. Działają szybciej niż portal internetowy.
            - Gracjan to były Sandry? – zapytała. Jakoś nigdy nie interesowało ją jak ten nieszczęsny chłopak miał na imię. Zawsze w myślach opisywała go jako eks Sandry.
            - Tak i niestety, nie mogę ci pomóc.
            - Dlaczego? – niemal szepnęła.
            - Nie znałam długo Wiktorii. Była starsza dwa lata i za bardzo dojrzała jak dla mnie. Powinnaś porozmawiać z Sandrą, one były blisko.
            Dziewczyna miała ochotę wywrócić oczami. Już wyobraziła sobie jej szczerą rozmowę z czarnowłosą. Może i zaczęłaby się przyzwoicie, ale Sandra nieustannie patrzyła na nią jak na śmiertelnego wroga, nie było sensu pogłębiać tej, i tak już niezdrowej, relacji między nimi dwiema.
            - Myślałam, że przyjaźniłyście się we trzy – rzekła, pociągając nosem. Miała wrażenie jakby sama królowa zimy okryła ją ramionami. – Widziałam zdjęcie w rezydencji.
            - Bo tak było, lubiłyśmy się – uśmiechnęła się Arleta. – Już prawie zapomniałam o tym zdjęciu. Było robione dwa lata temu, też w grudniu.
            - Na parę dni przed śmiercią Wiktorii – zauważyła szatynka, przypominając sobie nikłe uśmiechy dziewcząt, jakby wtedy istniało coś, co odbierało im chęć do pozowania.           Ale przecież istniało. W kilka dni potem najgorszy scenariusz, którego spodziewała się Wiktoria, ziścił się. Zamordowali ją członkowie Rady, a Kasper od tamtego momentu już na zawsze miał rozpamiętywać feralne wydarzenie żałując, że do niego doszło.
            - Ciocia mówiła też, że jesteś w posiadaniu pamiętnika Wiktorii – przerwała jej myśli Arleta, na co szatynka przytaknęła głową. – To dobrze, że się znalazł, a wiesz… też go czytałam.
            - Cały? – zdziwiła się, ale dziewczyna wyszczerzyła zęby.
            - Co ty, tylko pierwszy wpis. Podczas szumu z pogrzebem Wiktorii gdzieś przepadł, więc dobrze, że się znalazł. To Sandra poradziła Wiktorii, żeby go spisała. Podobno poradziła jej też, by ograniczyła jego wpisy.
            Blondynka odetchnęła głęboko, marszcząc brwi. Zapewne rozmyślała, czy już za dużo nie wypaplała, bo zrobiła nieszczęsną minę, po czym nagle zmieniła temat.
            - Wejdźmy do szkoły – zaproponowała, na co Dagmara chętnie przystała. Już nawet zaczęły iść w kierunku wejścia, gdy z budynku wyszedł ubrany elegancko Mikołaj. Miał na sobie ciemną marynarkę i sztruksowe spodnie tego samego koloru.
            - Gdzieś idziesz? – zapytała Arleta, ale Mikołaj rzucił tylko wzrokiem za blondynkę, w miejsce gdzie stała Dagmara i wymijająco odpowiedział:
            - Zwijam się do mieszkania. Nie chce mi się siedzieć na lekcjach – gdy tylko to zakomunikował, nawet się nie pożegnał i ruszył przed siebie.
            Szatynka odwróciła się w jego kierunku, już było za późno, by do niego krzyczeć, dlatego zamiast niego zapytała Arletę:
            - Mikołaj mieszka w budynku Alana, prawda? – niestety nie usłyszała żadnego tak lub nie. Zwróciła głowę na wyraz twarzy jej towarzyszki. Jej wzrok mówił zamiast jej ust; to, że ta informacja była dla niej poufna nie pozostawiało cienia wątpliwości.
            - Daj spokój, przecież mogłam się tego domyślić - warknęła, po czym ruszyła jak zahipnotyzowana nie w stronę szkoły, lecz podążając za Mikołajem, który już praktycznie zniknął z jej wzroku.
            - Co robisz?! – krzyknęła Arleta z wielką paniką w głosie.
            - Jadę do mieszkania Alana – odparła zgodnie z prawdą, którą niestety nie zaakceptowała blondynka.
            - Nie możesz, Alan nie chodzi do szkoły.
            - Zauważyłam, właśnie dlatego do niego jadę – to wydawało się takie proste. Nareszcie pojęła coś, choć potrzebowała na to aż dziewięćdziesiąt jeden dni. Alan był jedyną osobą, którą nie obchodziło czy zna ona prawdę czy nie, więc chętnie udzielał jej każdej odpowiedzi. Nie mógł tym zaszkodzić jej babci, bo skoro ona sama tego właśnie się domagała, babcia powinna to uszanować. Genowefa miała czas przez te trzynaście tygodni, ale nie zrobiła nic, by ułatwić Dagmarze poznanie zatajanych informacji. Najwyższa pora była, by zaczęła działać na własną rękę.
            - Nie mogę ci na to pozwolić – jęknęła Arleta i kątem oka Dagmara zauważyła, że dziewczyna wyciągnęła komórkę. Już miała nawet jej ją odebrać, gdy blondynka pobladła na twarzy. – Bateria… Mogłabym przysiąc, że była pełna… - spojrzała z wyrzutem na Dagmarę, która przystanęła na chwilę, rozglądając się za Mikołajem. – Przecież… nie zrobiłaś tego?
            Szatynce odjęło mowę. Niby jak miała rozładować komórkę w czyjejś kieszeni?
            - Nie, chociaż przyznam, że mi to odpowiada – odpowiedziała szorstko.
            Mimo, iż zgubiła Mikołaja postanowiła udać się na przystanek. Arleta podążyła za nią jak cień. Na całe szczęście dla Dagmary, po przeciwnej stronie ulicy, znowu dostrzegła Mikołaja, wychodzącego ze sklepu z paczką cukierków w ręku. On ich nie spostrzegł, tym bardziej, że zaraz przyjechał jego autobus, do którego wsiadł.
            Szatynka miała chwilę. Znajdowała się na przejściu dla pieszych, ale jako, że akurat nic nie jechało, przebiegła przez ulicę, by zdążyć wsiąść do pojazdu. Arleta musiała zrobić to samo, bo gdy usłyszała sygnał, który sygnalizował zamknięcie drzwi, obie były już w środku. Usiadły w bezpiecznej odległości od Mikołaja, tak by ich nie widział. Arleta za bardzo bowiem proponowała, by do niego podeszły, żeby się na to zgodziła. Coś podpowiadało jej, iż Mikołaj, tak jak i Arleta, nie zgodziłby się wskazać jej mieszkania Alana, gdyby nie stanął przed faktem dokonanym.
            W autobusie jechali jakieś niecałe pół godziny. Dagmara miała okazję przyjrzeć się tej stronie Kielc, którą na razie nie miała szansy podziwiać. Była ona inna niż ta, w której wciąż obracała się. Bardziej zmodernizowana i zaludniona przez mieszkańców, wyglądała jakby mieściła się w zupełnie innej części Polski.
            - Wstał – mruknęła do Arlety Dagmara, choć blondynka i tak zapewne dobrze wiedziała gdzie był usytuowany blok nazwany Opactwem Northanger i wiedziała na którym przystanku wysiąść.
            Mikołaj nie obejrzał się za siebie, co akurat odpowiadało szatynce. Autobus zatrzymał się w chwilę później na przystanku, drzwi otworzyły się automatycznie i parę osób wysiadło, w tym ich trójka.
            - Dobra, ja ci w tym nie będę pomagała – burknęła Arleta zakładając ręce na krzyż w geście protestu.
            - Nie musisz, nie prosiłam, żebyś tu przyjeżdżała – szepnęła za to Dagmara, bojąc się, iż Mikołaj usłyszy je.
            Niestety, tak też się stało. Po paru przebytych metrach, obejrzał się za siebie. Pierwszą jego reakcją było zdumienie, a nawet może niedowierzanie, dopiero po tym nastąpiła złość.
            - Co ty sobie myślisz? – zapytał ostrym niczym brzytwa głosem. Pierwszy raz słyszała, by mówił do kogoś tak poważnie i trochę przestraszyła się.
            - Muszę zobaczyć się z Alanem – wytłumaczyła swoje zachowanie jedynym argumentem, jaki miała przygotowany.
            - Sądzisz, że ja cię tam zaprowadzę?
            - Myślę, że powinieneś, skoro już tu jestem – zaczynało ją to irytować, iż każdy traktował ją jak jakiegoś gówniarza. To, że poszła rok wcześniej do szkoły, przez całe życie nigdy nie odczuła, dopiero tutaj, w Kielcach, inni wciąż jej to okazywali.
            - Nie ucieszy się, kiedy cię zobaczy – mówił tym samym nieprzyjemnym głosem Mikołaj, na co wzruszyła ramionami.
            Teraz, kiedy znajdowała się coraz bliżej Alana, nawet nie przeszło jej przez myśl, iż mogłaby się z tego wycofać. To była jedyna szansa, blondyn nie pokazywał się w szkole, w rezydencji, nigdzie. Zupełnie jakby jego osoba zniknęła z jej życia, jakby wyparował z powierzchni ziemi. Jakby wszystko, co mogło pomóc jej ułożyć tę zagadkę w całość, zostało od niej odsunięte.
            - Cokolwiek chcesz zrobić, musimy to załatwić szybko – rzekł Mikołaj, po czym naprawdę pośpiesznie ruszył przed siebie w kierunku bloków.
            Mikołaj dalej miał na sobie tylko marynarkę, ale w przeciwieństwie do niej nie drżał. Ona, nieważne, że była ciepło ubrana, trzęsła się co parę sekund a jej drgawki powiększyły się jeszcze bardziej, gdy stanęła przed bramą wiodącą do budynku, składającego się z dwudziestu dwóch pięter.
            Luksusowy blok to idealny termin oddający powagę kolosa. Zanim jeszcze dozorca wpuścił ich na teren bloku, już miarkowała, iż rodzice Alana musieli mieć miliony, by coś takiego wybudować. Sam parking mieszczący się po lewej stronie od budynku był słusznych rozmiarów, a samochody, które były zaparkowane mówiły same za siebie: Ferrari, Lamborgini, Aston Martin… Gdzieś dalej dojrzała Jaguara i Porshe.
            - Dalej masz ochotę wejść? – zapytał Mikołaj, przyglądając się jej z uwagą.
            - Muszę – odpowiedziała próbując się uśmiechnąć, co wyszło groteskowo, bo tylko kąciki podjechały do góry, reszta ust nawet nie drgnęła.
            Właśnie zrozumiała, że być może nie była bezpośrednią przyczyną nieobecności Alana w szkole – może po prostu musiał przez jakiś czas pilnować interesu rodziców?
            Mikołaj wpisał kod do domofonu, po czym wpuścił dziewczęta przodem. Sam wszedł za nimi. Poprowadził je do pomieszczenia, które jak wywnioskowała Dagmara służyło do przyjmowania gości, bo przypominało recepcję. Chłopak poprosił je, by tutaj na niego zaczekały, a sam zobowiązał się przyprowadzić Alana.
            Były na parterze, choć miała wrażenie, że znajdowały się na którymś z najwyższych pięter. Rozglądając się po tym pomieszczeniu, mogła myśleć nad tym, co powiedzieć blondynowi, choć jedyne na czym teraz skupiała uwagę to skórzane kanapy, na których siedziała wraz z Arletą, to wysadzone jakimiś drogimi kamieniami żyrandole, to podświetlone obrazy znanych malarzy takich jak Van Gogh czy Da Vinci. Widziała sławne portrety i krajobrazy, eksponaty a nawet rzeźby i poczęła zastanawiać się jak tak drogi budynek może na siebie nie zarabiać. Z tego co mówił kiedyś Kasper mieszkali tu tylko znajomi blondyna.
            Nagle do jej uszu doleciał szept, tak jakby ktoś stał tuż za nią. Podskoczyła na kanapie, na co Arleta spojrzała na nią ze zdziwieniem.
            - Co jest?
            - Słyszałaś? – zapytała cicho, odwracając się, by sprawdzić czy rzeczywiście ktoś nie zrobił jej kawału.
            Blondynka zaprzeczyła głową, po czym zdjęła płaszcz z siebie znudzona czekaniem i położyła swoją torebkę na kanapie. Dagmara zrobiła podobnie, byle tylko coś zrobić, kiedy znów usłyszała głos. Nie wiedziała co mówił, to były jakieś niewyraźne słowa, które coraz bardziej pogłębiały się. Jedno słowo wymówione przez jedną osobę przechodziło w dwa, dwoje rozmawiających. Dagmara złapała się za głowę, jakby chciała ich wyrzucić, na co poczuła, iż Arleta złapała ją za rękę.
            - Chodź stąd, proszę cię wstań – jej głos przypominał błaganie.
            Ona również chciała wyjść, ale głosy wciąż wzmagały a jej głowa zaczęła pulsować w dzikim rytmie, podporządkowanym tym głosom. Myślała, iż eksploduje, jeśli jeszcze trochę będzie głośniej. Znów spróbowała zrozumieć słowa, ale to co mówili jej umysł jakby wyrzucał, nie chciał przyswoić.
            - Dagmaro zmuś się – poprosiła Arleta i razem spróbowały dźwignąć ją na nogi. Gdzieś tam daleko w jej świadomości trafiło do niej, że nie wzięła płaszcza, że zostawiła go razem z płaszczem Arlety na kanapie, ale głowa bolała ją coraz bardziej, ból pikujący, wdrążający się do jej mózgu. Otwarta rana nie przysporzyłaby jej takiego cierpienia.
            - Alan zaraz przyjdzie – usłyszała gdzieś z tyłu, kiedy zrobiła kolejny nieudolny krok tam, gdzie nakazała Arleta.
            Mikołaj musiał zrozumieć, iż źle się poczuła, bo zażartował, iż za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, ale blondynka wyparowała histerycznym głosem:
            - Nie mówiłeś, że ma być narada…
            - Dopiero za dwie godziny.
            Dagmara jęknęła, kiedy ból trochę odpuścił. Miała wrażenie, że lada moment zwymiotuje, lecz organizm bronił się przed tym za wszelką cenę, walcząc z nudnościami.
            - Nie, oni już są – wyszeptała Arleta. – Słyszę ich, Dagmara też.
            Jeszcze raz ból przeszył jej skronie, tym razem usłyszała jeden głos, ale nie z głowy, a dokładnie za nią. Głos ten był gruby i przerażający, odbijał się echem od głuchych ścian, bo w pomieszczeniu, do którego zawitali, już nie dostrzegła światła, szykownego wystroju czy drogocennych mebli. Było ciemno oraz cicho, jakby właśnie zeszli do piwnicy lub do czeluści a osoba za nią była ich panem.
            - Wnuczka Genowefy we własnej osobie.
            Dagmara zmusiła się do spojrzenia na niego. Przez ból widziała go w czterech osobach, choć była pewna, iż był tylko jeden starszy mężczyzna, dopiero w chwilę później zaczęli wchodzić następni, jeden po drugim.
            - Mieliście być później – powiedział słabo Mikołaj.
            - Sami zmieniliśmy godzinę – odparł inny mężczyzna szyderczym głosem.
            Ból powoli znikał, zastępowało go poczucie zagrożenia. Strach, który doznała nie miał sobie równych, mimo, iż nie liczyła kolejno przybyłych mężczyzn, wiedziała, iż będzie ich dwunastu. Dwunastu mężczyzn, którzy kiedyś zabili Wiktorię, teraz zawitali na naradę do bloku Alana.
            Czy on też należy do Rady? – pomyślała logicznie reasumując kwestię przybycia mężczyzn. Tak jak kiedyś Kasper… A Mikołaj, skąd on ich zna? On też?
            Chciała ich policzyć, ale nie dała rady. Wszyscy zmieszali się tak, iż nie była w stanie. Pytania bombardujące jej głowę były nie do zniesienia. Błędy w jej pojmowaniu historii o zabójstwie Wiktorii zaczęły się wkradać do jej głowy. Bo dlaczego dwunastka starszych mężczyzn zabija niewinną dziewczynę, a pozostawia przy życiu chłopaka, który rezygnuje z członkostwa? Jedyna odpowiedź to taka, iż dziewczyna też miała coś na sumieniu. Może ukrywała Kaspra? Może była jakoś zamieszana w jego odejście? Przecież Wiktoria była pewna swej śmierci, musiała więc przewinić, zrobić coś, za co postanowili ją ukarać.
            Dagmara rozejrzała się, chyłkiem odnotowując, iż mężczyźni z wolna zaczęli się przemieszczać. Nawet ona na poły świadoma zauważyła, że ją i Arletę otaczali niczym stado wilków, gotowe do pożarcia owiec. Lada chwila zatoczą okrąg i już nie będzie ucieczki.
            - To ciekawe, że mam wielu gości, choć nikogo nie zaprosiłem – w wejściu do pomieszczenia stanął Alan. Jego jasne włosy poznałaby wszędzie, były niemal tak jasne jak włosy Arlety, która stała przy jej boku. Jego dźwięczny głos odbił się echem i każdy spojrzał w kierunku gospodarza. 

10 komentarzy:

  1. OMG!!! *,*
    Robi się już strasznie i tajemniczo a końcówka totalnie przerażająca... o.o
    Bardzo mnie ciekawi co to są za głosy, które słyszały Dagmara z Arletą. W ogóle się nie domyślam o co z nimi chodzi, chociaż mam pewne podejrzenie, że to Rada.
    O szczerze to nie domyślam się niczego więcej :{
    Ale za to mam kilka pytań (analogia do tytułu heh)
    1. Czy Dagmara jets czarodziejlą?
    2. Czy Krawat jest jakimś strażnikiem Dagmary?
    3. Czy Arleta jest członliem Rady?
    4. Czy Alan i Dagmara będą razem? (Wybacz, że cały czas o to pytam, ale taka moja natura romantyczki XD)
    Zastanawia mnie ten pamiętnik. Czyżby był zaczarowany? A jego wpisy odkrywały się co jakiś czas w odpowiednim momencie? Czy przez to, że Dagmara pojechala do Alana i co odkryła przez czas pobytu w Kielcach sprowadzi zagrożenie na nią czy na Arletę?
    Jej... Całkiem dużo tych pytań. Mam nadzieję, że chociaż na 3 z nich otrzymam odpowiedź c:
    Ten rozdział podoba mi się najbardziej ze wszystkich :) oura mroku, tajemnicy i zbliżającego się zagrożenia owiała ten wpis, chociaż raczej Ty to sprawiłaś bo wyszedł on spod Twojego pióra ;)
    Bardzo spodobał mi się opis ,,poczuła, że sama królowa zimy otula ją ramionami" - poetycki i piękny jak dla mnie :)
    Jestem pełna podziwu i pozytywnych emocji pp przeczytaniu tego ;) . Wspaniale piszesz!!!
    Moim ciałem wstrząsają dreszcze niecierpliwości w oczekiwaniu na następny rozdział hehe. Nie zwlekając zapytam: KIEDY NASTĘPNY????!!!???!!!!!??
    Już nie mogę się doczekać!!! ;3 Czuję, że dużo się wydarzy w następnym. Proszę, błagam daj jak najszybciej!!!
    Totalnie ubermega zafascynowana i zaintrygowana pozdrawiam i życzę mnóstwo weny ;*

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com - chciałam poinformować, że dodałam nowy rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiedziałabym z miłą chęcią na wszystkie Twoje pytania, jednak nie chcę Ci popsuć dalszego czytania. Może dam kilka podpowiedzi.
      1. Myślę, że skoro pytasz to poznałaś już odpowiedź na to pytanie.
      2. Krawat słucha Kaspra, głównie jego.
      3. Hehe, skąd to wymyśliłaś? W Radzie są tylko mężczyźni.
      Nic więcej już nie odpowiem :P W dalszych rozdziałach się wszystko rozwiąże. Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, ale pewnie koło czwartku :)
      Dziękuję za ciepłe słowa.

      Usuń
  2. Ok, przeczytałam dwa rozdziały (bo miałam 1 zaległy) i po prostu rewelka. W poprzednim była kwestia pamiętnika, w którym z tego co zrozumiałam, drugi wpis pokazał się tylko Dagmarze. Jestem ciekawa jakim cudem pojawił się na biurku dziewczyny :)

    A ten rozdział... Rany Dagmara dostała chyba jakiegoś przyśpieszenia w tym swoim śledztwie. Nawet Genowefa odpowiedziała przyzwoicie na pytania dziewczyny.
    Ok, pierwsza część była super, ale to ta druga część mnie powaliła.
    Te głosy, spodziewałam się, że to jakieś duchy, ale nie, ku mojemu zaskoczeniu, była to rada i na dodatek Arleta też ich słyszała, tylko dlaczego Mikołaj ich nie słyszał, a Dagmara odebrała to inaczej niż Arleta? Bo jeśli chodzi o Mikołaja, to przecież był zdziwiony tym co powiedziała Arleta o tym, że rada już przybyła.
    Zastanawia mnie też skąd oni wiedzą tyle o spotkaniach rady skoro, jak zrozumiałam z wpisów w pamiętniku, rada jest zła. Czyżby z nimi trzymali? Jakoś mi się to nie klei, skoro w tak nieprzyjemny sposób przywitali Dagmarę :P
    I na koniec to co najbardziej mi się spodobało: wejście Alana. Uwielbiam tą postać :-) Mam nadzieję, że pogoni radę, a Dagmara będzie mogła uzyskać od niego wszystkie odpowiedzi.

    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wkrótce poznasz odpowiedzi na pytania, które zadałaś, także nie będę nic zdradzać :) Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  3. Jeju, miałam małe zaległości w rozdziałach, ale już je nadgoniłam.
    I wiesz co? Haha, nie wiem co powiedzieć. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej, więc jak najszybciej wrzucaj kolejny rozdział. :)
    Tak jak autorka komentarza wyżej, mam małe wątpliwości co do tych głosów, które słyszały tylko dziewczyny albo rady. Ale mam nadzieję, że wyjaśnisz to w następnych rozdziałach.
    Szkoda, że Alana tak mało, bo uwielbiam jego postać :D
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zostanie wyjaśnione wkrótce.
      Alan również będzie się pojawiał :)

      Usuń
  4. Świetny rozdział, choć dopiero końcówka wbija w fotel :D
    Alan jest genialny, nie wiem jak on to robi, ale samo jego pojawienie się powoduje mój uśmiech na twarzy.
    Więc kolejny rozdział w czwartek?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zastanawiam się czy ja tak wolno czytam, czy te twoje rozdziały są takie długie? Mam wrażenie, że jedno i drugie, bo staram się czytać dokładnie (stąd spowolnienie) i rozdziały nie są krótkie (z czego się oczywiście cieszę). Nie lubię jak ktoś piszę fantastę i tworzy rozdziały na 2-3 strony, bo człowiek nie zdąży się wczuć w klimat, a tu już koniec, no i lubię mieć coś do powiedzenia o treści, a w tak krótkiej zazwyczaj poruszany jest jeden wątek. Swojego czasu miałem tak, że gdy czytałem coś co miało tak króciutkie rozdziały, to czekałem aż pojawi się ich kilka i dopiero zabierałem się za czytanie, a potem komentowałem co 2-5 rozdział zawierając w nim wszystko co przeczytałem w poprzednich, tych nieskomentowanych. U ciebie nie mam takiego problemu i bardzo dobrze. A teraz jeszcze póki pamiętam i zanim przejdę do komentowania rozdziału, to chciałbym prosić o to byś informowała mnie o kolejnych rozdziałach, gdy tylko się pojawią (u mnie w spamie, na hangouty, gg, e-mail - jak Ci tylko będzie wygodnie i oczywiście nie musi być tak od razu, bo wiadomo, że różnie bywa z czasem.) Często czytam z komórki, a potem komentuje z komputera, a na komórce nie używam funkcji "obserwuj". W ogóle rzadko korzystam z tej funkcji, wolę zaznaczyć swoją obecność komentarzem niż jakąś tam ikonką Bóg wie gdzie widoczną i tak właściwie dla autora niewiele znaczącą (nie każdy kto obserwuje czyta i należy mieć tego świadomość).
    Arlecie rozładowała się komórka. No proszę... to pewnie przez tą rozmowę z Genowefą. Taka emerytka to pewnie lubi się nagadać, tylko przy wnuczce jest jakaś dziwnie milcząca.
    Nie do końca zrozumiałem fragment ze śledzeniem Mikołaja (to ten, którego imienia wcześniej nie pamiętałem). Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się ten fragment być dziwny, nielogiczny i bezsensowny. Znaczy rozumiem sens dlaczego Dagmara go śledziła, oraz to, że chciała przez to dojść do Alana i blondasa o wszystko wypytać, ale nie rozumiem dlaczego Arleta jechała z nią i milczała choć nie chciała by szatynka dostała się do jej niby "brata". Moim zdaniem w takiej sytuacji Arleta powinna coś zrobić, krzyknąć, uprzedzić Mikołaja, że jest przez nie śledzony, przecież była wystarczająco blisko i nikt jej nie zakneblował by mogła to uczynić.
    Mamy słynną Radę - jestem jej ciekaw, jak i tego dlaczego zabili Wiktorie i jakie mają plany wobec Dagi i Arlety.
    Co do Alana to przyszło mi na myśl, że jest bliźniakiem Arlety - mają podobne włosy, chodzą do jednej klasy, czyli są w tym samym wieku. Motyw bliźniaków jest ciekawy i jakoś spodziewam się go u ciebie, bo to przecież temat jak rzeka i każdy może w nim wybrać coś dla siebie.
    Wierzę, że Alan uratuje Dagę przed radą. Nie wiem czemu ale on ma jakieś zdolności... władzę, tak myślę, że władza to odpowiednie słowo. Bije od niego taka pewność siebie zmieszana z dominacją i wyższością nad innymi. Czy gdy w pamiętniku Wiktoria mówiła o pewnym siebie przyjacielu, to na pewno chodziło o Kaspra, moim zdaniem nawet ten cytat o gwiazdach bardziej pasowałby do Alana, choć Kasper już nie raz wykazał się kurtuazją i takim niespotykanym jak na nasze obecne czasy dżentelmeństwem (nie umiem tego wyjaśnić, ale niekiedy był normalny, a niekiedy jakby rodem wyrwany z XiX czy XX wieku).
    Nadrobiłem! Jestem z siebie dumny ;-)
    Myślę, że jeśli jeszcze nie dziś, to z pewnością do końca tygodnia wezmę się za twoje drugie opowiadanie, o ile nie jest zakończone, bo nie lubię już zakończonych historii, wolę poznawać fabułę, bohaterów i wydarzenia stopniowo, snuć domysły i dyskutować z autorami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rozdziały są długie :)
      Drugie opowiadanie również nie jest zakończone, wciąż je tworzę, dlatego dodaję wpisy wolniej niż Lamiae.

      Usuń