piątek, 24 kwietnia 2015

Lamiae: Rozdział 9

TUNELEM NA SPOTKANIE


Rano omal nie spóźniła się do szkoły, bo kiedy zadzwonił budzik w komórce, wyłączyła go na poły świadoma obiecując sobie, że za chwilę wstanie. Ku jej nieszczęściu była tak zmęczona, iż zamiast poleżeć chwilę znowu usnęła. I tak spędziła dwadzieścia minut do czasu aż nie doszło do jej pokoju dudnienie pięściami.
            - Wstawaj mała, musimy zaraz jechać!
            Takiego pośpiechu dawno nie zaznała. Ubrała się w ciągu trzech minut, a śniadanie, które zwykle zjadała spokojnie, musiała skonsumować w samochodzie.
            - Dobrze, że jedno z nas nie jest śpiochem – skwitował Kasper, dodając gazu na podjeździe, gdy weszła do samochodu. Akurat dziś nie miała najmniejszych zastrzeżeń co do gazu.
            Zastanowiła się, czy powinna pytać go o jej babcię, ale w końcu wczoraj jasno wyraził się mówiąc, iż gdzieś wyjechała. I nawet to, co jej powiedział, sam powtórzył od Alana.
            - Dziękuję, nie wiem co bym bez was zrobiła – wybełkotała zmieniając temat swoich rozmyślań, wbrew zasadzie, że nie powinno mówić się z pełną buzią. Krawat, który jak zwykle towarzyszył jej i chłopakowi wyprostował się na tylnim siedzeniu, jakby myślał, że o nim była mowa.
            - Bez nas? – zaśmiał się Kasper. Po wczorajszym przypływie melancholii nie było śladu.
            - Bez ciebie i twojego samochodu – wyjaśniła. Mimo, że jeszcze wczoraj sama chciała dotrzeć ze szkoły do rezydencji, od tego czasu inaczej postrzegała możliwość podwózki. Kot zamiauczał głośno i zrezygnowany opadł na siedzenie.
            - Chyba Krawat się na mnie pogniewał – powiedziała, oglądając się za siebie, akurat w czasie gdy zwierzę oparło główkę na łapach i spojrzało na nią z ukosa.
            Dagmara zaśmiała się, a Kasper o ile jeszcze to było możliwe, dodał więcej gazu.
            Był piątek, koniec tygodnia. Podziękowała w duchu, iż plan ułożony na dzisiaj zaczynał się o godzinie ósmej pięćdziesiąt. Inaczej, już na pewno nie zdążyłaby. Zgodnie z planem miała cztery lekcje i jakkolwiek zajęcia przydzielone na czwartek i piątek bardzo jej się podobały, tak myśl tego, co czekało ją w przyszłym tygodniu, przerażała. Skoro czwartki i piątki były luźniejszymi dniami w jej planie zajęć, to na ile godzin będzie musiała przychodzić w poniedziałki, wtorki i środy? Przecież zwykle zajęcia na tydzień wahają się od trzydziestu godzin w górę. Nie trzeba być orłem z matematyki, żeby wiedzieć, iż początek tygodnia będzie znaczył siedzenie w szkole od rana po siedem, osiem godzin lekcyjnych. 
            Do klasy języka polskiego wiedziała, że trafi bez problemu, jako, że wczoraj mijała ją przechodząc do sali 129, gdzie wykładano język angielski.
            Wbiegając do szkoły spostrzegła, iż musiało być już po dzwonku, gdyż większość uczniów znajdowało się już w klasach. Przyśpieszyła, podświadomie wyobrażając sobie panią od polskiego jako starą, gburowatą kobietę z miną jakby ścisnęła zębami cytrynę. Nie wiedzieć czemu, ale właśnie tak przedstawiała jej się w wyobraźni nauczycielka – jako zgorzkniała stara panna, a do takich nie wolno się spóźniać na lekcje. Pokonała schody skacząc po trzy stopnie na raz. Jak się okazało, nie musiała wcale się śpieszyć, gdyż nauczycielki języka polskiego nie było. Podobnie jak i większości klasy.
            - Wszyscy porozchodzili się, bo ktoś puścił pogłoskę, że Zalewska przyjdzie dopiero na drugą godzinę – powiedziała jej szatynka z mnóstwem piegów na twarzy, która uchodziła za jedną ze szkolnych kujonek. Ona i kilka innych dziewcząt zostały pod salą cierpliwie czekając na przyjście nauczycielki. Dagmara rozpoznała jeszcze dwie twarze (chłopczycy i Baśki), bo wczoraj rozmawiała z nimi krótko, zaraz po kartkówce z angielskiego.
            - Aha – bąknęła Dagmara. Mimo, że wolałaby dłużej pospać, gdyby wiedziała, iż pani Zalewskiej nie będzie, była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Przynajmniej nie musiała tłumaczyć się nauczycielce przed całą klasą, dlaczego nie dotarła na czas.
            - W takim razie możesz mi powiedzieć, gdzie może być Arleta? – zapytała grzecznie tą samą dziewczynę, ale ta zaprzeczyła głową, dając jej tym znać, iż nie ma pojęcia gdzie blondynka się podziewa. Dagmara westchnęła z rezygnacją, bo właśnie kiedy chciała usilnie porozmawiać z dziewczyną, tej musiało tu nie być.
            - Ja mógłbym to zrobić – usłyszała niespodziewanie, przez co ledwo powstrzymała się od wrzasku. Zjawił się tak szybko, że nawet nie zauważyła kiedy podszedł do niej od tyłu.
            - Przestraszyłeś mnie – wyrzuciła Alanowi, próbując z trudnością uspokoić kołatanie serca.
            Chłopak wzruszył ramionami, jakby w jego mniemaniu nic wielkiego się nie stało.
            - Zauważyłem, chociaż nawet się nie starałem– rzekł przeciągając wyraźnie ostatnie słowo.
            - Sama znajdę Arletę, obejdzie się bez pomocy – bąknęła dumnie zadzierając głowę. – Zresztą, na pewno jest na stołówce…
            - Dlaczego nic nie powiedziałaś? – przerwał jej Alan, wybijając ją z pantałyku. Nie rozumiała o czym mówił, jaki temat nagle narzucił.
            - Możesz rozwinąć?
            Alan nachylił się nieznacznie:
            - Mam na myśli twoją babkę. Dlaczego nie powiedziałaś jej nic o naszej rozmowie i to jak przerobiłem twoje zdjęcia?
            Dopiero teraz uświadomiła sobie, iż przecież Kasper wspominał o tym, iż Genowefa rozmawiała z Alanem przez telefon. Musiała więc pytać go, o czym to prawili w południe w pokoju jej wnuczki.
            Blondyn był jak zwykle ubrany w ciemne kolory, które w ogóle nie pasowały do jego jasnych włosów. Tak jak i wczoraj nie miał plecaka. Zmrużył lekko oczy, jakby zniecierpliwił się samym czekaniem na jej odpowiedź.
            - Ja bym powiedział. Na twoim miejscu oczywiście.
            Dagmara pomyślała chwilę nad tym, o czym naprawdę rozmawiali wczoraj. Wystarczyła tylko krótka chwila, by znów przypomnieć sobie o niedorzeczności tej konwersacji.
            - Nie mogę opowiadać o czymś, w co wcale nie wierzę – odparowała szatynka nie zwlekając z odpowiedzią.
            Wyglądał na poirytowanego. Przynajmniej takie słowo przyszło jej na myśl, gdy zerknęła z ukosa na jego reakcję. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, ale gdy po krótkiej chwili zaczął się oddalać, zatrzymała go:
            - Gdzie idziesz?
            - Przecież chciałaś wiedzieć gdzie jest Arleta – wytłumaczył jej niemal uprzejmie. Niemal, bo gdy chodziło o typ chłopaka na kształt Alana, zgryźliwość wygryzała z gry jakąkolwiek uprzejmość. – Stwierdziłem, że skoro chcesz to wiedzieć, to najlepiej będzie jak ci pokażę.
            - W porządku – przystanęła na to, podążając za nim. Jednak, gdy tylko przypomniała sobie powód, dla którego chciała się widzieć z blondynką, od razu zmarkotniała. Nie chciała robić Arlecie wymówek, co to, to nie, ale chciała zapytać ją dlaczego nie powiedziała jej wczoraj rano wprost, że pojechała do jej babci? Po co ona też wtórowała Genowefie w tajemnicach?
            Alan poprowadził ją schodami w dół, przy czym nie odezwał się do niej już ani słowem. Musiało minąć jednak jeszcze parę minut żeby zorientowała się, iż wcale do stołówki nie szli, tylko wycofywali się z budynku. I to nie wyjściem, które znała, tym samym, którym również wchodzi się do szkoły.
            Przeszli przez ciemną klitkę wchodząc na wprost wiszącej, ciężkiej kurtyny, która przypominała do złudzenia osadzony w ścianie dywan. Gdyby blondyn nie pokazał jej tego miejsca, w życiu sama nie wpadłaby na pomysł, że za zasłoną będzie znajdowało się cokolwiek, już nie mówiąc o tym, iż będzie to przejście do podziemi szkolnych, bo tak to oszacowała, gdy pociągnął za kotarę.
            - Panie przodem – mruknął, gdy jej oczom ukazał się otwór w podłodze. Nie żadne zejście, czy winda, zwykła dziura w marmurowej posadzce. Zaciekawiło ją, po co ktoś celowo ją wybudował. Na pewno nie zaprojektował osobnego pomieszczenia dla znudzonego dzieciaka, który mógłby się gdzieś ukryć podczas gry w chowanego. Przynajmniej, jeżeli o nią chodziło, nie była to esencja wymarzonej wycieczki rekreacyjnej. Otwór był tak ciemny, że Dagmara nie widziała nic przed sobą, żadnych stopni, którymi mogłaby zejść w dół. Nie miała zamiaru wskakiwać jak pierwsza naiwna do piwnicy, kanałów, lub co gorsza przedwojennego bunkra, z którego nie miałaby pojęcia jak się później wydostać.
            - Mam uwierzyć, że jest tam Arleta? – powątpiewanie w jej głosie było niemal namacalne.
            - Tak, to trudne… uwierzyć – powiedział, z przekąsem podnosząc jedną brew. – Zawsze możesz tu poczekać aż wyjdzie, ale zapewniam, że więcej dowiesz się idąc ze mną.
            - Ale… – zacięła się, machając ręką w stronę otworu. Otaksowała wnękę uważnie, dalej stwierdzając, że niczego w tej ciemności nie widzi. – Jak mam tam zejść?
            - Wystarczy wyobraźnia, magiczny proszek i polecisz – rzucił mimochodem z sadystycznym uśmiechem i choć nie oglądała zbyt wielu bajek w dzieciństwie, nawet ona wiedziała, że pił do Wendy i bajki o Piotrusiu Panu. – Żartuje kobieto, co to za zdruzgotany wyraz… Tu jest drabina – pokiwał głową, po czym klęknął na jedno kolano, dotykając czegoś, co przylegało do krawędzi dziury. – To jak, schodzisz pierwsza?
            Odetchnęła głęboko, kucając obok niego. Wcale nie była przerażona wizją zejścia gdzieś w podziemia z nieznajomym. Nie z takim nieznajomym. Po prostu wciąż wydawało jej się, że się z niej nabija.
            Wymacała w ciemności metalową rurkę, która równie dobrze mogła być wspomnianą przez Alana drabiną, co i metalowym drążkiem umocowanym nad przepaścią.
            - Pójdę pierwsza – zgodziła się, sama nie wiedząc dlaczego szeptała. Odwróciła się, przytrzymując jedną rękę za podłogę a drugą łapiąc za drabinę kiedy poczuła, że chwycił jej dłoń w swoją.
            - Naprawdę sądziłaś, że pozwolę ci iść pierwszej? – zapytał, szczerze ubawiony jej pomysłem jakoby on schodził po niej a nie przed. Pociągnął ją do przodu, odciągając od wnęki. Znalazła się tak blisko niego, że jej serce mimowolnie zaczęło szybciej bić. W mroku, który ich okalał jej fantazja działała na zwiększonych obrotach. – Jeszcze za mało mnie znasz – skwitował, patrząc wprost na jej twarz i podziękowała w myślach za panującą ciemność, bo poczuła, że się lekko rumieni.
            - To twoja wina – wyrzuciła mu, odsuwając się od niego, by odzyskać trzeźwość myślenia. – Gdybyś mówił mi tylko prawdę, na pewno znałabym cię lepiej.
            - Kiedy to ty wolisz wierzyć, że cię okłamuję. Tak czy inaczej, kiedyś się to zmieni – rzekł z przekonaniem, jakby miał dar przepowiadania przyszłości czy wróżenia z fusów. 
            - Co najwyżej bym spadła – bąknęła bez składu, byle tylko zmienić temat.
            - Spadła, potłukła – zaczął wymieniać wchodząc do dziury. – Mogłabyś nam coś zwichnąć, złamać, naderwać, skręcić. Wolę nie ryzykować.
            A ona wolała nie wgłębiać się w myśl, za jaką ofermę ją miał, zwłaszcza, że zniknął w ciemności i mogła usłyszeć tylko jego głos:
            - Wiesz, jesteś inna niż się spodziewałem.
            - To znaczy jaka?
            Nastąpiła chwila przerwy, podczas której myślała jak inni mogli ją sobie wyobrażać. Była pewna, że Genowefa opowiadała o jej nieistniejących zaletach. W końcu to domena babć na emeryturze – przechwalanie się swoimi potomkami.
            - Nie w moim guście – dotarło do jej uszu.
            Poczuła się dziwnie. Z jednej strony, taka niechciana i nieatrakcyjna, mimo, iż nigdy nie narzekała na swój wygląd. Z drugiej strony jego słowa obudziły w niej drzemiącą, agresywną stronę osobowości, która nie lubiła, kiedy ktoś jej nie doceniał:
            - Dobrze, że dałeś mi o tym znać. Będę miała to na uwadze, kiedy już cię poznam i wydasz mi się jeszcze bardziej odrażający niż jesteś teraz.
            Nijak nie odniósł się do jej słów.
            - Teraz twoja kolej.
            Podjęła ponowną próbę zejścia w dół, ale kiedy położyła pierwszą nogę na szczebel, zawahała się, mimowolnie rzucając wzrokiem w głąb otworu. Oczywiście, nic nie dostrzegła, nawet blond włosów Alana, dlatego stała tak w bezruchu jak sparaliżowana.
            - No dalej – ponaglił ją.
            Skąd on wie, że nie schodzę? – pomyślała, ale zaraz uprzytomniła sobie, że musiał to zwyczajnie zaobserwować z dołu.
            Ruszyła więc znów, tym razem zupełnie nie dekoncentrując się faktem, iż nic nie widzi. Tak się w tym zatraciła, że zupełnie zapomniała o tym, iż nie wiedziała, gdzie jest koniec szczebli. Jako jedyny plus obecności Alana na dole można było uznać fakt, iż jej o tym przypomniał, twierdząc, żeby zwolniła, jeżeli nie chce przytwierdzić czterech liter do posadzki. Posłuchała go, zeskakując z ostatniego pręta na stały grunt pod nogami.
            - A teraz za mną – wydał polecenie niczym kapral komendę i ona jak w wojsku podążyła za nim. Wciąż było ciemno, tylko od czasu do czasu migotały przebłyski czegoś na kształt sztucznych ogni. Nie dociekała co to było – w ogóle nie odzywała się do Alana a i on nie kwapił się do rozmowy. Nie rozglądała się na boki, bo nie chciała go stracić z oczu, choć gdyby miał taką ochotę, mógł łatwo przyśpieszyć i zniknąć w ciemności. Poczuła odpychający zapach, ale zamiast pokazać niezadowolenie na temat miejsca gdzie się znajdowała, wolała zacząć oddychać przez usta. Gdy do jej uszu doleciały jakieś odgłosy, roznoszące się echem po kamiennych ścianach, szepnęła:
            - Czy to…?
            Ale on pośpiesznie zatkał jej usta ręką i zamiast udzielić odpowiedzi, pokiwał głową.
            - Cicho, bo cię usłyszą – wymamrotał, po czym zrobił coś, czego w życiu nie spodziewałaby się. Sam przestał się kamuflować i dał znać o swojej obecności.
            - Wydaje mi się, że brakuje tylko mnie – powiedział dosyć wesoło, przedostając się gdzieś naprzód.
            Dagmara zgłupiała, zupełnie nie mając pojęcia, co robić. Czy powinna uciekać, czy może tak jak i Alan dołączyć do towarzystwa. Jednak uciekanie nie było w jej stylu, skoro już gdzieś się znalazła. A i dołączenie wydawało się głupie – w końcu z jakiegoś powodu Alan ją tu przyprowadził in cognito.
            - Na mój gust, to nie powinno cię tu być – odezwał się dziewczęcy, szorstki głos, który szatynka rozpoznała jako należący do Sandry.
            - Dobrze, że tylko ty tak myślisz, prawda Arleto? – zapytał Alan i po paru sekundach Dagmara już wiedziała, że Arleta naprawdę tu była. Podpowiedział jej śmiech blondynki.
            - Sandra żartuje, mówiłam jej, że przyjdziesz – cieńszy i słodszy głos wydobył się z jej ust.
            - Nie tylko Sandra myśli, że nie powinieneś przychodzić… - na to zdanie Dagmara oniemiała. O ile pobyt w tunelu pasował do mrocznej Sandry i osobliwej Arlety, o tyle obecność Kaspra przyjęła z szokiem. Co oni wszyscy robili pod szkołą?
            - Czuję się niechciany – wyrzucił z udawanym żalem Alan. – Ale to nic w porównaniu z tym, co musi sobie myśleć pewna szatynka, która mieszka u swojej babki. Chcecie ją zapytać jak to jest być oszukiwanym przez znajomych?
            - Mówisz jakby tu była. Bardzo śmieszne – bąknął Kasper, ale w jego głosie dało się wyczuć zmieszanie i jakby poczucie winy. Było jasne jak na dłoni, że chłopak przyjął słowa blondyna jako niesmaczny blef.
            - Właściwie to nie bardzo – zaprzeczył Alan. – Nie rozumiem was. Dlaczego po prostu nie powiecie jej prawdy? Aż tak boicie się tej pokręconej Genowefy?
            - Wiem, czemu to robisz, ale ci się nie uda – wtrącił się znów Kasper.
            - Co robię?
            - Przecież nie robisz tego dla Dagmary. Od samego początku nie pasuje ci, że musisz podporządkować się ciotce, więc teraz skoro trafia ci się okazja w postaci jej nieświadomej niczego wnuczki, chcesz ją wykorzystać. Ale nic z tego, masz się trzymać od niej z daleka.
            Szatynka dopiero teraz zauważyła jak mocno ścisnęła pięści. Nic już nie rozumiała, w nic nie wierzyła i nikomu nie ufała.
            - Na dodatek jesteś hipokrytą – dodała od siebie Sandra obsesyjnie. – Sugerujesz, że jej tu brakuje, to czemu nie przyprowadziłeś jej? Czemu to nie ty jechałeś z nią w pociągu z Warszawy, tylko upchnąłeś tam kumpli, co? Podpowiem ci czemu, bo ona nie jest ci potrzebna. Co więcej, jest tak jak mówi Kasper, tylko ją wykorzystujesz, żeby zadać cios ciotce. Kiedy tylko to zrobisz, zacznie ci zawadzać.
            Dagmara oparła się o pobliską ścianę, dotykając zimną ręką czoła. Chyba drżała na całym ciele, ale to co działo się w środku jej głowy za bardzo ją pochłonęło, żeby miała przejmować się problemami cielesnymi.
            Z gorzkich słów Sandry jasno wynikało, iż była ona swoistym popychadłem, którym manipuluje Alan. Jednakże, za jej słowami kryło się o wiele więcej; chociażby punkt, którego ona wcześniej nie odnotowała, to że cały czas jest przez kogoś śledzona. Dopiero teraz mogła połączyć wszystkie fakty, dlatego nareszcie zrozumiała, iż z jakiegoś powodu nigdy nie jest sama. Czy to w rezydencji babci, czy w drodze do szkoły i powrotnej, nawet w trakcie lekcji wciąż ktoś ją obserwuje. Dzisiaj nie mogła znaleźć Arlety, więc magicznym sposobem znalazł się blondyn, który akurat wiedział, gdzie ona była. Powracając myślami w wydarzenia wcześniejsze, sytuacja powtarzała się – ona rezygnuje z w-fu, Mikołaj też, odprowadzając ją pod sam dom babki. Ale czy to możliwe, by nawet w pociągu nie była zostawiona sama sobie? Czyżby dwaj chłopcy, którzy jechali z nią w przedziale byli kolegami Alana? Przecież widziała samochód Alana i jego właściciela przed dworcem, to niemożliwie by znalazł się tam przez przypadek. Aż takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się.
            - A może właśnie ją tu przyprowadziłem? – cichy głos blondyna wytrącił ją ze skołatanych myśli. – Co jeśli stoi tuż obok i przysłuchuje się jak rozmawiacie za jej plecami?
            Już jej nie zależało czy zostanie nakryta i zdemaskowana, nawet zastanawiała się czy nie lepiej byłoby się ujawnić, gdy Arleta zaczęła się śmiać:
            - Przestań z nas żartować. On żartuje. Dagmara nic nie wie, bo w przeciwnym razie bym o tym wiedziała. Ona nie jest skrytą, zakłamaną dziewczyną.
            - Ślepą tym bardziej.
            - Skończysz wreszcie, czy nie? – warknęła Sandra na Alana niczym stuprocentowy doberman. – Jeżeli nie skutkuje po dobroci, to może szantaż pomoże. Albo przymkniesz się na zawsze i dasz jej spokój, albo ja z nią porozmawiam i nie zostawię na tobie suchej nitki. Z daleka będzie cię omijała, a jak podejdziesz do niej, to sama będzie się odwracała. Tylko ty uważasz się za świętego, a w rzeczywistości twoje brudy podążają za tobą.
            - Myślisz, że ona cię posłucha? – w głosie Alana dało się usłyszeć kpinę. – Nawet cię nie lubi.
            - Tak, za to do ciebie pała miłością – odpłaciła mu pięknym za nadobne. – Ja przynajmniej nie życzę jej źle, owszem nie podoba mi się szum, jaki powstał wokół jej osoby, ale nie udaję, że jest inaczej. To jakieś fatum, że jej matka musiała akurat w tym roku umrzeć. Gdyby Dagmary nie było tu teraz, nie kłócilibyśmy się i nie musieli nią przejmować. Żyłaby sobie w tej swojej Warszawie, pochłonięta swoim porządkiem dnia codziennego, każdy z was musi widzieć, że tak byłoby lepiej. To nie tak, że jestem o nią zazdrosna, po prostu nie podoba mi się bagaż w postaci jej osoby – zaczerpnęła na moment powietrza, akurat w chwili gdy szatynka potarła ręką powieki, bo terminy używane przez Sandrę spowodowały, iż do jej oczu napłynęły łzy. – Kasper, Arleta, wiem, że ją lubicie, ale też musicie mieć powyżej uszu tego, jaka ona jest niezaznajomiona z naszym światem. Gdyby tylko była rok starsza, byłaby w twoim wieku Arleto, problem byłby lada moment zażegnany, ale skoro tak nie jest, musimy się dostosować. Nie możemy nic powiedzieć, takie są zasady – Dagmara zdziwiła się. Faktycznie, nie była ona w wieku Arlety i Alana, jej matka puściła ją rok wcześniej do szkoły. Ale czy to miało aż takie znaczenie? Skąd Sandra o tym wiedziała?
            - Od czasu kiedy wepchnąłeś nam się w życie – przemówiła znów, teraz zwracając się tylko do blondyna. – A stało się tak tylko dlatego, że zależy nam na życiu Arlety, sam robisz wszystko po swojemu. Ustaliliśmy, że przyjaźnisz się z Arletą i co? Przecież oni cię obserwują, nie możesz pokazywać się z wnuczką ciotki. Pomyśl nad swoim postępowaniem, bo sprowadzisz nieszczęście nie tylko na siebie, ale i na Arletę a jak ci się uda to wplączesz w to jeszcze Dagmarę! – w którymś momencie Sandra straciła panowanie nad sobą i zaczęła krzyczeć. – Przestań wyskakiwać z jakimiś osobistymi zemstami na Genowefie, skup się na tym co ważne, na tym, co wszyscy zgodziliśmy się wykonać, bo kiedyś, a wierz mi, będzie to szybciej niż się spodziewasz, nadejdzie data dwudziesty czwarty maja i ty nie będziesz przygotowany na to, co się wtedy wydarzy. Posłuchaj mnie, bo wiem, co mówię. Chodź Arleta, idziemy stąd – zakończyła szybko do przyjaciółki Sandra i niemal usłyszała jak Sandra pociągnęła blondynkę za rękę. Dziewczęta opuściły chłopców, wymykając się drugim wyjściem, innym, niż to, przy którym stała bezpośrednio Dagmara.
            Dziewczyna wiedziała, że został jeszcze Kasper, dlatego też spokojnie odczekała, kiedy ten mlasnął:
            - Co do ciebie, to lepiej bym tego nie ujął – i ulotnił się z podziemi.
            Dopiero gdy wszyscy zniknęli, dziewczyna odważyła się wyjść do Alana. Wydawałoby się, że powinien być zdruzgotany. Wydawałoby się, że nie będzie chciał teraz prowadzić konwersacji z kimkolwiek, tym bardziej z kimś, kto był bezpośrednią przyczyną tej dyskusji. Mimo to Alan nie prezentował się na wstrząśniętego tym, co usłyszał.
            - Naprawdę chciałeś, żebym przy tym była? – zapytała niemalże bezgłośnie.
            Chłopak spojrzał w jej oczy i dopiero teraz zorientował się, że było jej przykro.
            Dagmara nie płakała często. Właściwie, nie przypominała sobie, by płakała na pogrzebie mamy. Tłumaczyła to sobie tym, że wszystkie łzy, jakie posiadała w sobie zostały przelane wcześniej, kiedy dowiedziała się o raku, kiedy obie się z nim zmagały i ostatecznie, kiedy rak je pokonał. Myślała, że po takim wydarzeniu nic już nie będzie w stanie ją zasmucić. A jednak nieszczędzone słowa skierowane pod jej adresem, zabolały. Może nie na tyle, by zmusić ją do morza łez, ale na tyle, by poczuła się nimi dotknięta.
            - Przyznaję, nie do końca – odpowiedział po namyśle. – Ale jeśli wyciągniesz z tego jakieś wnioski, to uznam, że było warto.
            - Tak, wyciągnęłam, ale na pewno nie na twoją korzyść – warknęła z przekonaniem. – Po tym, co usłyszałam pewna jestem tylko jednego, nie wiem po co tracę z tobą mój czas. Nie chcą mnie poinformować co się stanie w maju, to ja tego nie będę dociekać. Nie będę robiła nic, co mogłoby zaszkodzić babci, a z tego co Sandra mówi wynika, że ty właśnie przez moją osobę chcesz jej zaszkodzić – jej głos był czasem urywany, wciąż nie mogła dojść do siebie po rozmowie, której była świadkiem.
            W jej umyśle zawrzała potyczka o to, czy nie wrócić do rezydencji, spakować swoich rzeczy i wynieść się do Warszawy. Przy odrobinie szczęścia babcia nie dałaby znać jej ojcu, iż wnuczka już u niej nie mieszka, a nawet jeśli by to zrobiła, to co z tego? Ojciec musiałby albo wrócić z Anglii, albo zgodzić się, by jego córka zamieszkała u któregoś znajomego z Warszawy. Znając jego pociąg do kariery finansisty, pewnie wybrałby opcję drugą.
            - Sandra nie wie, co mówi – powiedział swobodnie, jakby teza o niepoczytalności dziewczyny była już potwierdzona klinicznie.
            - Tak? Sandra wspomniała o tym, że miałeś pojechać po mnie do Warszawy. To nieprawda? – zapytała, z nadzieją, iż powie tak, to nieprawda. Z jakiegoś jednak powodu miała przeczucie, że będzie inaczej.
            Na twarzy Alana pojawił się cień uśmiechu. Obserwując go uważnie mogła dostrzec, że ilekroć skłaniał się ku wyznaniu prawdy, zaraz znajdował wewnątrz siebie argumenty, które wszystko niweczyły.
            - Tak, kiedyś był taki pomysł – rzekł w końcu.
            Wiedziała, że nie doda nic więcej, dlatego sama musiała uczynić kolejny krok:
            - Dlaczego? Po co ktokolwiek miałby po mnie jechać?
            Wzruszył ramionami, jednak nie po to, żeby zakomunikować jej, że nie wie, tylko po to, aby dać jej do zrozumienia, że nie wolno mu o tym mówić.
            - O to musisz zapytać babkę. Sama przed chwilą powiedziałaś, że nie widzisz sensu, po co tracisz ze mną swój czas.
            Nie sądziła, że przykuje aż tak wielką uwagę do jej słów. Że zapamięta je na tyle dokładnie, iż potem wykorzysta je przeciwko niej.
            - Masz rację – zaczęła, zaskoczona jego ripostą. – Chcę tylko stąd wyjść.
            Odwróciła się do niego tyłem, postanawiając znaleźć drogę powrotną, tę samą, którą tu przyszła. Nim jednak odeszła całkowicie, doszedł ją jego głos:
            - A nie chcesz wiedzieć, dlaczego nie pojechałem?
            Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Owszem interesowało ją to bardziej, niż pytanie dlaczego ktokolwiek miał po nią jechać. Ciekawiło ją to, ale nie mogła o to zapytać, nie po tym co mu powiedziała.
            - Miałem ważne spotkanie, dlatego zamiast mnie wysłałem osobę, której ufam prawie tak samo jak sobie.
            Spojrzała na niego, marszcząc czoło. W przedziale z nią jechało parę osób, ale tylko dwóch chłopców podejrzewałaby o spoufalenie się z blondynem. Właściwie to jednego, bo drugi z nich spał pijany.
            - Pamiętam go – przyznała, przypominając sobie, że pomógł jej z walizką.
            Chłopak przypatrywał jej się, jakby oczekiwał, iż w tym chłopaku zobaczy kogoś jeszcze. Jakby rozwiązała zagadkę, której on nie mógł wyjawić.
            - To prawda, nie byłeś nim ty – tego była pewna bardziej niż tego, iż była półsierotą.
            - Nie ja – powtórzył.
            Nigdy nie zwracała uwagi na to, jak bardzo jego oczy świeciły. Teraz, w półmroku, nawet ją to trochę przerażało, bała się tego, co może jej zrobić lub też powiedzieć.
            - Rozmawiałeś z nim przez telefon – powiedziała, gdy wróciła myślami do dnia jej przyjazdu, do przedziału gdy Cyganka i Cygan wysiedli w Szydłowcu. Do przedziału, w którym matka nie interesowała się swoim dojrzałym jak na wygląd dzieckiem, do kobiety z tatuażem i do dwóch młodzieniaszków.
            I nagle doznała olśnienia. Ten bananowy uśmiech, ten optymizm, z którym spotkała się w przedziale był do złudzenia podobny do tego bijącego od Mikołaja. I jeszcze to zapewnienie na dworcu: „jestem pewien, że jeszcze się spotkamy” - to musiał być on, ale jak?
            Dagmara zrobiła parę kroków wstecz. Rozum bił się z jej przeczuciem. Chłopak z przedziału nie przypomniał Mikołaja, osoba nie może zmienić kształtu twarzy, rys, sylwetki w ciągu paru dni. To było nawet fizycznie nie do wykonania.
            - Muszę iść – szepnęła, czym prędzej wydostając się z podziemi.

14 komentarzy:

  1. Hej! :)

    Czuję ogromny przywilej bycia pierwszą osobą, która skomentuje ten rozdział.
    Wczoraj, wieczorem przeczytałam wszystkie zaległości i muszę stwierdzić, że kocham to opowiadanie! To dlatego, że piszesz tak fantastycznie. :)
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, a zwłaszcza tego jak po tym wszystkim zachowa się Dagmara. Czy będzie udawać? Jeśli tak, to czy skutecznie? Może po prostu nawrzuca wszystkim jak ją okłamali, chociaż wątpię. Sądzę, że skorzysta z faktu, że tylko Alan wiedział, że była przy tej rozmowie i dzięki temu będzie mogła dalej kontynuować swoje małe śledztwo.
    Cieszę się, że wiemy coraz więcej na temat tego, co ukrywa Genowefa i reszta. To musi być związane z magią, teraz już jest to oczywiste. Jedno jest pewne, skoro Alan umie nie tylko zmieniać wygląd osób ze zdjęć, ale i żywych, prawdziwych osób, to na pewno musi być kimś więcej niż tylko pionkiem w tej grze. Ale kim on tak właściwie jest? Z każdym rozdziałem staje się coraz bardziej podejrzany i przerażający, ale muszę stwierdzić, że po Dagmarze jest moją ulubioną postacią z tego opowiadania.
    Urodziny Dagmary, śmierć jej matki, a także rudowłosej Wiktorii są powiązane, na chwilę obecną nie wiem w jaki sposób, ale jestem za to pewna, że to będzie coś bardzo ważnego fabularnie.
    Cóż zostało mi więcej do dodania? Chyba „Kiedy następny rozdział?”.

    Pozdrawiam i życzę morza weny,
    Aerthis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział przypadł Ci do gustu, a wszystkie Twoje domysły wraz z rozwojem akcji zostaną rozwiane :P Następny rozdział na początku przyszłego tygodnia :)

      Usuń
  2. *.*
    Jeszcze nigdy przy czytaniu żadnego rozdziału jakiegokolwiek ppowiadania nie doświadczyłam tylu emocji. Nawet nie wiem co mam napisać, jak to skomentować. Myślałaś kiedyś nad wydaniem książki? Jak nie TO ZACZNIJ!!!
    Masz talent do utrzymuwania niepwności u czytelnika i niezwykle pięknie piszesz.
    Co do Alana - me uczucie do niego wzmogło :3
    Jest taki tajrmniczy i inttygujący. Coś zaczynam się domyślać o co chodzi,ale sama mam trochę wątpliwości co do tego, więc póki co to się nie pochwałę moimi przemyśleniami ;)
    ,,-Nie jesteś w moim guście" po tych słowach Alana jestem 100% pewna, że on i Dagmara będą parą. Daje prawą rękę obciąć, że tak będzie.
    Dość tajemniczą była ich rozmowa, jeszcze ją analizuje hehe.
    I bladego pojęcia nie mam o co chodzi z tą zemstą Alana na Genowefie. Może ma ta babcia jakiś związek ze śmiercią Wiktorii?
    Właśnie przyszło mi coś do głowy. Gdy Sandra mówiła, że nadejdzie 24.05 i nic Noe da się zrobić i, że zależy im na życiu Atlety. Być może Dagmara jest jakąś magiczną istotą (sądzą po wywodach Alana na tenat magii) która chce czy też nie będzie zagrożeniem dla Arlety. Jedyne co mi nie pasuje to mojego roku myślenia to to jak mówili, że Dagmara nie jest w ich wieku tylko rok młodsza. To mi Noe daje spokoju.
    Rozdział był niezwykle intrygujący. Pragnę poznać ciąg dalszy!!! Kiedy next???!!!

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com - poprawiłam błędy i przekształciłam to zdanie z włosami i kelnerką :) jeszcze raz bardzo dziękuję za wyłapanie i poprawę błędów :)

    PMDIW życzę
    Nocna Łowyni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy myślałam nad wydaniem książki? Pewnie, większość osób które pisze, marzy aby zobaczyć kiedyś swoją książkę w księgarni :) Niestety, muszę na to jeszcze poczekać, na chwilę obecną fantastyka odeszła trochę w zapomnienie, a nie ukrywam, że w tej tematyce czuję się najlepiej :)

      Usuń
  3. Super rozdział. Widzę, że sytuacja się rozkręca, więc czekam na dalszy ciąg :) Mam nadzieję, że Alan nie okaże się negatywną postacią, żywię do niego dużą sympatię :) Pozdrawiam :)
    historia-piorem-pisana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie mogę nic zdradzić, ale wydaje mi się, że nikt nie rozczaruje się Alanem :P

      Usuń
  4. Cudowny rozdział :D Alan jest genialny! Aż czułam ciarki kiedy próbował Dagmarze (a przy tym i mi) przekazać na końcu informację - ale czy ja dobrze zrozumialam? Tym chłopakiem z peronu miałby być Mikolaj, tylko wyglądający inaczej? I zrobili tą zamianę za pomocą magii? Bo te słowa Alana, że wysłał osobę, której ufa, oni zawsze włóczą się razem. To nie mógłby być ktoś inny.
    Sandra mnie wkurza, ja wiem, że ona nie wiedziała, iż Dagmara wszystko slucha, ale... I tak mnie wkurza :P
    Świetny rozdział, musialam go od razu skomentować :) Czyli następny w poniedzialek? hehe :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama sobie odpowiedziałaś na pytanie :) A rozdział niebawem :)

      Usuń
  5. Szkoda, że u mnie w szkole nie ma takich podziemi. :) Jak zwykle muszę cię pochwalić za rozdział, ale też przeprosić za to, że u mnie na Wiwernie jeszcze rozdziału drugiego nie dodałam i do ciebie też tak rzadko wchodzę. U mnie pojawiła się pewna informacja, którą powinnaś przeczytać. :*
    http://wiwerna.blog.pl/
    Śmietana. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Oczywiście przeczytałam Twoją informację. Niestety nie mam gg, także wpadaj tu od czasu do czasu, zapraszam serdecznie. A jak tylko odwiesisz blog, to daj znać :)

      Usuń
  6. Czytałam to w przerwie między zajęciami i chwilami zastanawiałam się czy nie wydaje się innym dziwne, że się szczerzę do komórki, ale trudno się mówi :-)

    Rozdział bardzo mi się podobał, a rozmowy Alana i Dagmary jak zwykle wywołują uśmiech na mojej twarzy, nie wiem czemu, ale lubię te ich relacje. Trochę denerwujące są podchody chłopaka, ale co się dziwić skoro chce żeby Dagmara mu uwierzyła.

    Kiedy weszli do tej całej dziury w podłodze, a Dagmara usłyszała dosyć nieprzyjemną rozmowę sprowokowaną przez Alana, myślałam, że w końcu wyjdzie i wścieknie się na wszystkich za te sekrety, ale ona tego nie zrobiła. Zareagowała całkiem inaczej niż się spodziewałam i wydawało mi się, że zrozumiała z tego wszystkiego tylko słowa Sandry, której przecież i tak nie lubi, więc po co chce na podstawie tego tworzyć swoją opinię o Alanie. Oczywiście nie mam go za anioła i może rzeczywiście ma w tym jakieś korzyści, co nie zmienia faktu, że jest jedyną osobą, która chce uświadomić Dagmarę, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że ją rozumie. Rozumie, co czuje dziewczyna, wśród osób, które ewidentnie coś przed nią ukrywają.

    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, masz rację, ale Alan ma swój interes w tym, żeby Dagmara dowiedziała się prawdy jak najwczesniej :)

      Usuń
  7. "Musiała więc pytać go, o czym to prawili rano w pokoju jej wnuczki." - Rano? Wydawało mi się, że ten zlot magików był po szkole, na lekcji WF-u, na który Daga nie chodzi, a więc to z pewnością nie było rano, a przynajmniej mnie się tak wydawało.
    "Nie chciała robić Arlecie wymówek, co to, to nie, ale chciała zapytać ją dlaczego nie powiedziała jej wczoraj rano wprost, że pojechała do jej babci?" - Jak miała jej powiedzieć, że pojechała? O ile mnie pamięć nie myli, to nie wymieniły się numerami telefonów, a więc nie powiedziała jej jedynie o ty, że ma zamiar tam pojechać, czy też o tym, że została tam wezwana. Nie wiem czy rozumiesz o czym piszę, bo jest prawie 4 w nocy i ja sam nie zawsze siebie rozumiem o tej godzinie, ale chodzi mi o czasy "pojechała" to czas przeszły, a dziewczyny rozmawiały zanim Arleta dokądkolwiek pojechała.
    Czy Alan jest idiotą? Gdybym ja był na miejscu Dagi, to bym pomyślał, że tam jest zjazd jak dla wózków, albo schody i bym wszedł. Wpadłbym przez tego "Adiote" do jakiegoś kanału, pewnie długo bym leciał, a na końcu się połamał. (Adiota, bo ostatnio czytałem opowiadanie, gdzie był Widiota - Wiktor + idiota - takie połączenie).
    Swoją drogą na miejscu Dagi bałbym się, że Alan mnie zrzuci albo zamknie. W końcu ona nic o nim nie wie, chłopak jest dziwny, więc skąd pewność, że ma dobre intencje?
    Co do tego pociągu, to ja już bardziej stawiałem na to, że śledziło ją dziecko, to nad wyraz dojrzałe, to ciche i siedzące z matką co rozwiązywała krzyżówki. Teraz nie wiedzieć czemu zacząłem łączyć postać Mikołaja z Krawatem, ale to... to byłoby chyba niemożliwe, prawda?
    Alana lubię, jedyny szczery i nawet jeśli ma jakieś tam ukryte pobudki, to Gienia zasługuje na zemstę. Nie lubię tej starej wiedźmy co uważa się za nastolatkę. Jakoś zacząłem pałać do niej niechęcią.
    Natomiast Sandra - nie taki diabeł straszny jak go malują. Już prędzej widzę zło w Arlecie, ale to tylko dlatego, że się go tam nikt nie spodziewa, a zły bohater musi być dobrze ukryty, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój błąd - poprawiłam na południe.
      Czy Alan jest idiotą? Nie, nie jest :)

      Usuń