sobota, 18 kwietnia 2015

Lamiae: Rozdział 8

ZWIERZENIA


Kiedy Alan wrócił do pokoju, dziwna pustka panująca w salonie rzuciła mu się w oczy. Na uwagę bowiem zasługiwał fakt, iż owej pustki nie powinno jeszcze być. Genowefa zapowiedziała wcześniej, że część z gości przyjedzie z daleka i dlatego prędko nie puści ich z powrotem do domów. Prowadzony jedynymi słyszalnymi dźwiękami w rezydencji doszedł do kuchni, gdzie Genowefa i Kasper dyskutowali w najlepsze o gościach. Z tego co mówili wywnioskował, że niedawno każdy rozjechał się, wbrew uprzednim słowom gospodyni.
            - I nawet mnie nie zawołaliście na pożegnanie – wycedził, wchodząc do pomieszczenia. Mimo wypowiedzianego zdania, głos wcale nie wyrażał goryczy doznanego zawodu. 
            - Nie udawaj, wiem, że najchętniej byś tu wcale nie przyjeżdżał – warknął Kasper. – Właściwie to nawet nie powinieneś. Jak pomyślę, jakich głupot mogłeś naopowiadać Dagmarze to mam ochotę wyrzucić cię stąd.
            Genowefa zaszczyciła Alana spojrzeniem. Do tej pory musiała myśleć, że dobrze zrobiła posyłając wnuczkę z blondynem do pokoju, bo takim sposobem oboje nie słyszeli tego, co było jej zdaniem zbyt poufne.
            - Nie zrobiłbyś niczego, czego ci zabroniłam, prawda? – bała się, że w odwecie za to, iż nie pozwoliła mu zostać do końca na spotkaniu mógł się zemścić. Bała się tego, dokładnie to wiedział. Jakże słusznie zresztą się bała… – Nie zrobiłbyś czegoś zbyt pochopnie, mam rację?
            - A co jeśli nie masz? – zapytał niewinnie. Pozwolił sobie rozgościć się na krześle i jako, że na chwilę zapanowała cisza poczęstował się ciastkiem, które leżało na stole.
            - Alan, to nie żarty – wymamrotała Genowefa. Jej twarz wyrażała skrajne kolory: raz była czerwona do granic możliwości, by po chwili zupełnie zblednąć. – Jak dowiem się, że Dagmara coś wie, bądź nawet jeśli tylko podejrzewa, a dowiem się na pewno, koniec z naszą umową. Jesteś jedyną osobą, która w nietaktowny sposób byłaby w stanie zasiać w jej sercu wątpliwość.
            - Niestety nie zgodzę się z tym, co mi wyrzucasz – wtrącił Alan łobuzersko. – Moim zdaniem to było bardzo taktowne.
            - Twoje zdanie nie liczy się jeszcze w tym domu, bo na swoje zdanie trzeba tu zapracować – głos Genowefy stał się w ułamku sekundy szorstki niczym brzytwa. – Jeden błąd a twoja noga nigdy więcej tu nie postanie.
            - Moja noga obejdzie się bez kuchni, ważne by mogła postać w salonie, na przykład następnym razem kiedy będzie spotkanie – zakpił, wyginając bezczelnie kąciki warg ku górze. Wstał z miejsca, wyraźnie czując, że jeśli powie to, co ciśnie mu się na język, będzie musiał lada moment wyjść. – Chyba trochę zapominasz się. Nie możesz mi mówić, którym pionkiem jestem, jak mam się ruszyć i jakich pól unikać w grze, bo sam to wszystko już dawno wymyśliłem. Przedstawiłem ci to na samym początku i to zaakceptowałaś, a z kolei ty… – zwrócił się z naganą w głosie do Kaspra – zgodziłeś się pomagać. Więc pytam w czym problem? – dokończył akcentując ostatnie słowa.
            - Ja ci powiem – wyprzedził Genowefę Kasper. Podszedł do chłopaka, mierząc go wzrokiem, co i tak nie wzbudziło w blondynie jakiejkolwiek pożądanej skruchy. – Twój plan obejmował Arletę i jeśli chodzi o nią, dalej będziemy pomagać. Co do Dagmary, to dzisiaj pełniłeś rolę niani. Ciocia nie chciała, aby była sama w pokoju, poza tym ty i tak musiałeś stamtąd wyjść. Rozumiesz? To było jednorazowe i więcej się to nie powtórzy.
            - Dzięki niebiosom, bo ile razy można niańczyć nastolatkę? Na drugi raz dajcie jej smoczka w usta, to przynajmniej nie odezwie się.
            Genowefa wciągnęła powietrze w usta, a Kasper zacisnął pięści.
            - To nie twoja sprawa. Dagmarą zajmuje się jej rodzina! – zagrzmiał chłopak, grożąc mu podkurczonymi knykciami.
            - Nie – uciął na to Alan ostro. – Rodzina zajmie się nią wtedy, kiedy powie jej prawdę – dodał, a następnie powolnym krokiem wyszedł z kuchni. Już miał nawet opuścić rezydencję, gdzie przy samochodzie na pewno czekał na niego znudzony Mikołaj, ale w przedpokoju jeszcze się zatrzymał.
            Mikołaj oczywiście poinformował go o tym, że Dagmara urwała się z w-fu, jednak Alan nie widział powodu, dla którego to powinien czuć się zobligowany do nagłośnienia tejże wiadomości. Wolał zachować ją dla siebie i poczekać na to, jak Genowefa wybrnie z sytuacji. 
            - Zdajesz sobie sprawę, że właśnie sam siebie wykluczyłeś z malutkiego grona uprzywilejowanych? – zapytał głośno, by domownicy w kuchni usłyszeli go.
            Kasper zmełł w ustach przekleństwo, a Alan z uśmiechem triumfu na twarzy wyszedł na zewnątrz.

***

            Wieczorem Dagmara zeszła do kuchni, aby coś zjeść. Genowefa wyglądała, jakby to wyjście z pokoju zaalarmowało ją, że najwyższa pora na kolację, dlatego krzątała się od szafki do lodówki, lodówki do półek, w czasie, gdy stos jedzenia na stole przed szatynką piętrzył się z każdą sekundą. Jakoś dzisiaj nie chciała zwracać uwagę babci na fakt, że mogłaby zrobić sobie jeść sama, szczególnie gdy jeszcze nie przeszła jej złość na Genowefę.
Z początku wzięła tę ucztę za wstęp do oczekiwanych przeprosin, ale jej babcia zamiast zwykłego: „wybacz mi wnusiu, zajęłam się dawno niewidzianymi przyjaciółkami, zupełnie o tobie zapominając”, wolała w ogóle nic nie mówić. Dopiero kiedy Dagmara zaczęła konsumować posiłek, Genowefa nagle rozgadała się, tłumacząc swoje wcześniejsze zachowanie tym, że to był zwariowany dzień. Potem skierowała rozmowę na inny temat wspominając, że chociaż Alan był łaskaw dotrzymać jej towarzystwa w pokoju.
            - Zrobił to bo musiał, sam by na to nie wpadł – odważyła się zauważyć po przełknięciu ostatniego kęsa szatynka.
            Niestety gdyby tylko przewidziała, jaka będzie reakcja Genowefy na to jej jedno zdanie, zapewne by milczała. Kobieta pociemniała na twarzy, wyjaśniając, że ona nie kazała Alanowi iść na górę a wymogła na nim pójście. Zdaniem Dagmary na jedno wychodziło, ale jej babcia była przecież dziwna. Nic nie wskazywało na to, by opinia „stukniętej”, która przylgnęła do Genowefy pierwszego dnia podczas ich przywitania, miała kiedykolwiek ulec zmianie.
            Nagle jej babcia zapytała wprost, o czym rozmawiała z Alanem. Dagmara stwierdziła, że od samego początku właśnie do tego piła kobieta. 
            - Rozmawialiśmy o Warszawie i moim wcześniejszym życiu – poniekąd było to prawdą.
            - To wszystko? – Genowefa dopytywała, choć na jej obliczu pojawiła się znaczna ulga.
            - Tak – skłamała szatynka z łatwością. – Dziękuję za kolację – dodała z wymuszonym uśmiechem. Wstała od stołu z zamiarem pozmywania, ale babcia nie pozwoliła jej, mówiąc, aby poczekała na nią w salonie a ona szybko zajmie się naczyniami.
            Dagmara udała się do pomieszczenia, jak poleciła jej babcia. Usiadła na kanapie, naprzeciw telewizora jednak nie poczyniła żadnych starań, aby go włączyć. Uwagę poświęciła natomiast Krawatowi, który także się w nią wpatrywał swymi wielkimi oczyma z fotela, usytuowanego przy grzejniku. Nagle, jakby zmęczony tą oczną potyczką, zeskoczył na dywan, przeszedł majestatycznym krokiem cały pokój, by ostatecznie wskoczyć obok niej na kanapę, domagając się pieszczot.
            - Idź spać, no już – powiedziała, ale i tak pogłaskała kota po grzbiecie.
            Nagle do jej uszu dobiegł odgłos brzęczenia, jakby małe dzwoneczki uderzały o siebie nawzajem w miarowym odstępie czasu. Nie było to bardzo głośne bicie, ale wystarczyło, by zaintrygowana podniosła się z kanapy. Nie mogła dociec skąd owy dźwięk wydobywał się – czy z kredensu, który znajdował się naprzeciw niej, czy z kratki wentylacyjnej tuż pod sufitem, a może po prostu od właśnie kładącego się Krawata. Jednego była pewna – dzwonienie pobrzękiwało tylko w tym pokoju.
            Z takim właśnie zapewnieniem dziewczyna podeszła do kredensu, jednak ze zdumieniem zauważyła, iż dźwięk przycichł. Już miała zawrócić do kanapy, kiedy coś przykuło jej wzrok. Na kredensie stało oprawione w mosiężną ramkę zdjęcie. Trzy dziewczęta, każda o innym kolorze włosów, uśmiechały się do niej. To dziwne, bo mimo uśmiechów, żadna nie sprawiała wrażenia nad wyraz szczęśliwej. Arleta uśmiechała się sztucznie, Sandra z przymusem, a rudowłosa z troską. Koło nich stał wielki, ulepiony bałwan i nawet on miał w sobie więcej życia, niż te trzy młode kobiety.
            Nawet nie miałam pojęcia, że się znały – pomyślała gorzko szatynka, kojarząc trzecią dziewczynę ze zmarłą Wiktorią. Tę samą, której zdaniem domowników morderca był wciąż na wolności.
            Dagmara powlokła się do poprzedniego miejsca, gdzie dźwięk był o pół tonu wyraźniejszy. Zaczęła przeczesywać kanapę, naiwnie wmawiając sobie, iż może przez nieuwagę siadła na zabawkę, włączając przy tym jej mechanizm, który był zaprogramowany do zagrania melodii, zanim by ucichł. Odepchnęła od siebie myśl, iż w tym domu bardzo dawno temu nie było dzieci, dlatego mimo, iż pomysł z zabawką był niedorzeczny wciąż grzebała przy kanapie.
            - Szukasz czegoś? – dobiegł do niej głos jej babci.
            - Nie, tak, to znaczy… – zaczęła niezdarnie dobierać słowa. – Niezupełnie.
            - Chętnie ci pomogę – zaoferowała Genowefa.
            - To nic takiego, naprawdę – odparła jednak Dagmara, tym bardziej, iż dźwięk jakby się oddalał. – Po prostu wydawało mi się, że słyszałam bicie dzwonków gdzieś stąd – dziewczyna wskazała ręką na kanapę, za chwilę opadając na poduszkę. – Jak mówiłam, to nic takiego.
            - Musisz być zmęczona – spostrzegła kobieta, uśmiechając się do wnuczki z malującym się na twarzy pobłażaniem.
            - Jestem – powiedziała na głos, a za nimi jak cień przetoczył się echem jej wewnętrzny głosik. Ale nie na tyle, by uroić sobie nieistniejący dźwięk w głowie.
            Jedynym plusem zaistniałej sytuacji był fakt, iż mogła ona powołać się na wyczerpanie, żeby nie musieć przebywać z babcią w tym samym pokoju. Obiecawszy położyć się zaraz spać, pośpiesznie ulotniła się z salonu, wyszła na dziedziniec przechodząc obok fontanny, po czym wkroczyła do drugiej części rezydencji. Weszła po schodach na piętro, ale zanim dotknęła klamki do swojego pokoju, coś ją tchnęło i postanowiła przed snem zajrzeć do Kaspra. Naturalnie, musiała mieć ważki powód, aby nachodzić go bez uprzedzenia, dlatego przecinając korytarz ustaliła, że zapyta chłopaka o to, czy zawiezie ją jutro do szkoły. Temat nadawał się idealnie; musiała go poruszyć tak czy inaczej. Obmyśliła swoją kwestię w głowie, twierdząc stanowczo, że już raz nadarzyła się jej okazja podróżować autobusem i w związku z tym, od dzisiaj wieczór będzie doceniała każdą jedną możliwość zabrania się samochodem. Drugi motyw, ale już ten ukryty, miała nadzieję ujawnić w miarę rozwoju akcji. Oby tylko Kasper był skory do zwierzeń…
            Zapukała do drzwi i czekała. Odczekawszy minutę zapukała jeszcze raz. Ponownie poczekała chwilę, i jako, że ze środka nie wydobyły się nawet najmniejsze dźwięki, wystraszona, że może coś się stało, sama zezwoliła sobie na wejście. Oczywiście nic nadzwyczajnego nie można szukać w tym, że ktoś nie odpowiada, skoro go nie ma w pokoju.
            - Ależ on nierozsądny. Mógł chociaż zamknąć drzwi na klucz przed kimś takim jak ja. 
             Z chwilą, gdy tylko to powiedziała, straszna myśl przeleciała jej przez głowę, bo może by tak… 
            - Nie – oświadczyła na głos, cofając się z pomieszczenia. Była prawie pewna tego, gdzie Kasper w chwili obecnej znajdował się, ale przecież nie mogła wykorzystywać jego nieobecności i ufności dla własnych celów.
            Ale gdyby był do końca szczery, to by cię wziął ze sobą – zaskrzeczał jakiś wewnętrzny głosik w jej głowie. Musiał odwieźć Arletę i Sandrę, ale czemu tak długo mu zeszło? Przecież mógł zaproponować, żebyś mu towarzyszyła. To on ma sekrety, nie ty...
            Cóż miała poradzić na to, że wiedza, której w tym domu koniecznie łaknęła do życia, nie była podana na srebrnym talerzu? Była ona głęboko schowana niczym pełna złotych dukatów i innych świecących diamentów skrzynia piratów. Musiała przecież odnaleźć ten skarb, nawet jeśli to oznaczało kopanie i grzebanie w piachu gołymi rękami. 
            Wróciła do pokoju chłopaka i zamknęła za sobą drzwi. Wcale nie zamierzała przeszukiwać rzeczy osobistych Kaspra, do tego nie śmiałaby się jeszcze długo posunąć. Po prostu przyglądała się jego rzeczom, jakby liczyła na jakąś wskazówkę typu: poznaj prawdę – idź trzy metry na południe, a potem cztery na zachód.
            Po paru minutach żmudnego przeczesywania pokoju, odpuściła sobie, biorąc do ręki zdjęcie Wiktorii. Kasper musiał posłuchać rady jej babci, bo fotografia rudowłosej dziewczyny była oprawiona. Co prawda i tak było widać, że zdjęcie nie cieszyło się pierwszą młodością, ale prezentowało się lepiej w oprawie niż bez niej. Jednakże tym razem oprócz wizerunku dziewczyny mogła dostrzec coś więcej, bo pomiędzy fotografią a ramą wystawał kawałek pożółkłego pergaminu. Dziewczyna ostrożnie wyciągnęła go. Rozłożyła kartkę przed sobą, uważnie czytając zdania jakby miała tylko jedną szansę zrozumieć ich sens.

1. Weź do ręki ten malunek,
Niech to będzie Twój ratunek.
Wskazówki drgają, zegary ruszyły,
Ich słowa jad wsączyć nie zdążyły.

2. Uwagę skieruj na kolor czerwony,
Czytelny, acz podstępem znaczony.
Plamki na skórze, cera bez zarzutu,
I długo w otoczeniu bez debiutu.

3. Dwie panienki, dwie jak Ona,
To wsparcie, pomoc i ochrona.
Jedna Jej serce do swego przyczepi,
Druga potęgę w Niej pokrzepi.

4. A Oni razem decydowali,
Ale nagle obrady przerwali.
Dobiegły Ich słuchy Twej winy,
Dla Niej nóż, dla Ciebie tuziny.

5. Chcesz rady? Czy wskazówki?
Nie dostaniesz nic prócz dróżki,
Którą pójdziesz i obierzesz,
Twa decyzja, co zabierzesz.

6. W dniu tym letnim, parnym zali,
Jeśliście się wtem poznali,
Czas to będzie bez przemocy,
Ale potrwa do północy.

7. Bo z północą się odmieni,
Przewrotność szale zmieni.
A Twój pomysł, co się zrodził,
Życiu Twemu będzie groził.

            Co to ma być? – to była pierwsza myśl, która ją nawiedziła po przeczytaniu zwrotek. O ile mogła próbować wmówić sobie, że Kasper był ukrytym poetą, o tyle nie mogła odeprzeć wrażenia, że to wcale nie on napisał wiersz. Ale jeśli nie on, to kto?
            - Ich słowa jad wsączyć nie zdążyły – przeczytała urywek na głos. – Ich słowa… Kogo słowa?
            Nie miała pojęcia czy wiersz miał cokolwiek do czynienia z Wiktorią, ale sądząc zarówno po treści jak i tym, gdzie znalazła kartkę, mógł on być właśnie o niej. Ktoś, kto to napisał zwracał się jakby do Kaspra, ale opisywał dziewczynę. Po przeanalizowaniu drugiej zwrotki upewniła się w swoich domysłach. Kolor czerwony mógł przecież symbolizować rude włosy dziewczyny a plamki…
            - Czy ja wiem, może miała piegi? O, tu dalej jest o dwóch dziewczynach – gorączkowała się, doszukując się połączenia Arlety i Sandry z trzecią zwrotką. – Serce do swego? To nie może być o Sandrze, jak coś to obstawiałabym Arletę. Ale Sandra i potęga? Doprawdy nie wiem…
            Dała sobie spokój z trzecim punktem w wierszu i przeskoczyła do czwartego. Ale początku i tak dalej nie pojmowała. Niestety znowu nie wiedziała kim byli tajemniczy oni. Ale czy naprawdę tego nie wiedziała? Czy nie istniał ktoś, kto przyczynił się do tego, że Wiktoria odeszła z tego świata?
            - Jej morderca – wyszeptała, choć wciąż znajdowała się sama w pokoju i nie musiała ściszać głosu. – Ale tu jest napisane wyraźnie oni, więc musiało być ich więcej niż jeden.
Jedyne co do tej pory wiedziała o morderstwie ograniczało się do daty kiedy miało ono miejsce – sylwester, środa, 2008 rok i to jak wyglądał jej zabójca. Według tego, co powiedziała jej babcia podobno pochodził on z Rumunii, miał ciemne oczy i ciemną karnację. Kasper też nie wspominał o napastnikach w liczbie mnogiej, mówił, że był to jeden mężczyzna, choć szczerze wierzyła w to, że po prostu celowo przemilczał parę istotnych faktów. Nieznani oni to jedno, ale jeżeli wiersz bazuje na faktach, to by znaczyło, że Kasper powinien znać oprawców.
            - Dobiegły ich słuchy twej winy, dla niej nóż, dla ciebie tuziny – z chwilą jak tylko to wyrecytowała, dobiegł do niej dźwięk otwieranych drzwi z dołu. To Kasper musiał wrócić do domu i lada moment zastanie ją myszkującą w jego pokoju. Zrobiło jej się żal zostawiać kartkę, która więcej mówiła jej o przeszłości domowników niż sami domownicy, ale musiała przecież odłożyć ją na miejsce, z którego ją wzięła, tak by chłopak nie doszukał się różnicy. Szybko wcisnęła więc kartkę za ramkę a następnie migiem wybiegła z pokoju i na całe szczęście minęła się z Kasprem dopiero na korytarzu.
            - Miałam do ciebie iść – zełgała, na co chłopak przystanął cierpliwie. Choć widziała go dzisiejszego dnia niejednokrotnie, jakoś nie przypominała sobie by wcześniej wyglądał na zmęczonego. Oczywiście, zbliżała się noc i możliwe, że był wyczerpany dniem, ale miał bardzo podkrążone oczy i cienie.
            - Czy coś się stało? – zapytała z drżącą w głosie trwogą, której nie udało jej się powściągnąć. To nowe oblicze Kaspra bardziej ją przeraziło od jego „sekretów”. – Gdzie byłeś?
            - W miejscu, w którym wcześniej mieszkałem – niczego nie była tak pewna jak świadomości, że mówił teraz prawdę.
            Czyżby poszedł do mordercy Wiktorii? Czy raczej do morderców?
            - Ale nic ci nie zrobili? – dopytywała się.
            - Nie, oni nie mogą mi już nic zrobić – odparł. Pytana o to czy jej kolega był w pełni świadomy faktu, że rozmawiał z nią o swoim życiu odparłaby wprost, że nie. Co więcej, ona zdawała sobie sprawę, że Kasper mówi jej to tylko dlatego bo jest nieswój.
            - Co to za miejsce?
            Chłopak spojrzał na nią w miarę przytomnie i przez chwilę sprawiał wrażenie jakby chciał odejść przestraszony tym, co już powiedział. Zrezygnował jednak z tego pomysłu. Chwiejąc się lekko na nogach, zsunął się po ścianie, siadając ostatecznie na posadzce.
            - Nie zastałem ciotki, ale ty pewnie nie wiesz gdzie ona jest…
            - Przed jakimiś piętnastoma minutami zrobiła mi kolację, potem widziałam ją w salonie – po raz pierwszy cieszyła się z tego, że jednak miała pojęcie o tym, gdzie znajdowała się jej babcia.
            - Nie było jej ani w salonie, ani w kuchni, ani na dziedzińcu, nigdzie.
            - W takim razie musiała pojechać na zakupy albo coś – wywnioskowała racjonalnie Dagmara, ale Kasper miał odmienne zdanie.
            - Nie, Alan mówił, że rozmawiał z nią przez telefon. Musiała coś załatwić, myślałem, że coś ci wspomniała zanim wyjechała.
            Ze wszystkiego, co powiedział tylko jedno zaintrygowało ją. I nie była to wielka skala ufności zaserwowana jej przez kochaną babcię, zgodnie z którą Genowefa pozostawiła dwójkę obcych sobie nastolatków SAMYCH w jej domu. To, co ją zaciekawiło to osoba Alana, która od paru dni wciąż wchodziła jej w drogę. 
            - Alan? Widziałeś się z Alanem?
            - Tak, bo widzisz, miejsce w którym wcześniej mieszkałem to jego blok.
            - Możesz to wytłumaczyć? – poprosiła, marszcząc brwi.
            - Alan mieszka w bloku, w spółdzielni mieszkaniowej Opactwa Northanger. Tyle, że ten blok i luksusowe apartamenty w środku w całości należą do jego rodziców. On wynajmuje mieszkania swoim znajomym, ja byłem jednym z nich.
            - A jego rodzice się na to zgadzają? – zapytała, choć nawet bardziej wolałaby usłyszeć jak ich dwójka „zaprzyjaźniła” się.
            Kasper uśmiechnął się odrobinę.
            - Stać ich na to by blok stał całkiem pusty. To Alan nie chce mieszkać sam, dlatego wynajmuje go za połowę ceny znajomym, nawet nie wiem, czy jego rodzice o tym wiedzą. Cały czas siedzą za granicą.
            Dagmara przygryzła wargę aż do krwi. Czy to możliwe, żeby nie człowiek z Rumunii zabił Wiktorię, a przykładowo Alan? Bo w przeciwnym razie, dlaczego Kasper wyprowadził się z apartamentu i zamieszkał u jej babci znajdując tam według jego słów potrzebne mu schronienie? Dlaczego ma wrażenie, że chłopcy za sobą nie przepadają? I największa niewiadoma. Czy Alan i jego znajomi to nie przypadkiem ONI z wiersza znalezionego w pokoju Kaspra?
            - Pokłóciłeś się z Alanem – mruknęła szatynka, przysiadając na posadzce obok chłopaka. Oparła się o zimną ścianę.
            - Od czasu śmierci Wiktorii nie umiemy już normalnie rozmawiać – jej obawy okazały się słuszne. Nie chciała zbyt nachalnie pchać go w tamto wydarzenie, ale przecież wczoraj obiecał, że kiedyś opowie jej o wszystkim. – To jeszcze nie ten moment – dopiero teraz zauważyła jak uważnie studiował jej twarz. Musiał zgadnąć, co właśnie pomyślała.
            - Rozumiem, ale odpowiedz mi na jedno pytanie – zaczęła, uważnie dobierając następne słowa. – Czy to przez Alana zmarła Wiktoria? Czy winisz go za to?
            Odwrócił speszony wzrok, teraz wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Nawet pomimo dzielącej ich przestrzeni mogła wyczuć bitwę, jaka zagorzała w środku niego. Potyczka o to czy mówić, czy o to by milczeć.
            Ona też zastanawiała się, czy nie pociągnąć dalej, bo skoro rzekło się „a” kolej przyszła na „b”, ale tak bardzo nie chciała zabrzmieć ordynarnie, a jak inaczej to zdanie mogłoby brzmieć? Jak nie zapytać obcesowo: Czy on ją zabił? Rysopis mordercy z Rumunii był jego kompletnym przeciwieństwem.
            - Tak, winię go – przemówił w końcu, po dłuższej przerwie. Zapanowała taka cisza, że zdawało jej się jakby jedynym słyszalnym dźwiękiem w korytarzu i w całej rezydencji było jej głośno dudniące serce. – Mimo, że to nie on zadał jej śmiertelny cios – winię go. Bo mógł mi pomóc, ale tego nie zrobił. Środa… – zaśmiał się pod nosem, jak obłąkany czasem chichocze sam do siebie. – Niektórzy twierdzą, że nienawidzą poniedziałków. Ja nienawidzę środy, było tak blisko północy, do kolejnego roku… A ona nie doczekała go. Chyba już nawet słyszałem na ulicach odliczanie. Dziesięć… dziewięć… osiem…
            Dagmara poczuła na skórze gęsią skórkę. Głos Kaspra przeszedł w szept.
            - Sześć… pięć…
            To, że światło nie było oświetlone na korytarzu, to, że Kasper zachowywał się jak wariat, to wszystko powodowało, że oczyma wyobraźni widziała tę chwilę. Naprawdę to widziała.
            - Martwa…
            - Wracaliście do domu, prawda?
            - Mówiłem ci, że stało się to na cmentarzu? – zlekceważył jej pytanie Kasper, sam zadając jedno od siebie, mimo, że wciąż wydawał się interesować daleko bardziej ścianą, aniżeli nią. – Co za ironia, umrzeć na cmentarzu. Szliśmy do domu. Tamtędy jest skrót, można szybciej dojść do rezydencji cioci, jak wie się którędy iść. Może gdybym wziął samochód byłoby inaczej. W ogóle nie powinniśmy wychodzić na ulicę. Nie wtedy.
            - Niepotrzebnie się zadręczasz – wtrąciła swoją opinię Dagmara. – Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale może tak musiało być.
            - Mówisz, że musiała zginąć? – Kasper nagle ożywił się. Oczy mu płonęły; widziała, że nie spodobały mu się jej słowa. – W imieniu jakiej wyższej idei? Złapano go, tego jej mordercę? Napisano książkę o jej ofierze? Nie, nie, nie – wyliczył. – Ona powinna żyć.
            Szatynka podciągnęła nogi do brody i na nich się oparła. Rozumiała jego ból, och jak bardzo dobrze rozumiała.
            - Ja też nie mogłam pogodzić się ze śmiercią mojej mamy – była świadoma tego, że na nią spojrzał i wiedziała, że zapomniał, iż ona też niedawno kogoś straciła. – Są ludzie, którzy pojawiają się w naszym życiu i wnoszą do niego światło. I nawet kiedy ich już nie ma wśród nas, to ich światło nas otacza, rozświetla nam już nie tylko kawałek drogi, ale i pomaga, chroni, dzięki niemu czujemy się bezpiecznie. Moja mama roznosiła dookoła samą dobroć. Kiedy umarła, wszystko przestało mieć sens, nagle zrobiło się czarno, brudno i smutno.
            - I dalej wierzysz w to, że tak musiało się stać?
            Wzruszyła lekko ramionami:
            - Wiem, że dopiero to musiało się stać, bym poznała Genowefę, swoją babcię. Dotychczas widziałam ją tylko parę razy i to głównie jak byłam mała. W Warszawie pewnie nawet nie rozpoznałabym jej na ulicy. Gdyby moja mama żyła nie poznałabym też Kielc, nie znałabym ciebie, Arlety. Może to wszystko właśnie ma jakiś sens, tylko niedokładnie patrzymy. Chociażby… czy śmierć Wiktorii coś ci uświadomiła? Czy jej śmierć okazała się konieczna do czegoś?
            Przez parę minut nie odzywał się. Właściwie to nawet się nie ruszał i gdyby nie to, że bez wątpienia oddychał, pomyślałaby, że i on wyzionął ducha. Chyba myślał nad odpowiedzią, ale jeśli ją rozwinął, to musiał to zrobić tylko wewnątrz siebie, bo ona usłyszała jedyne zwięzłe:
            - Tak.

14 komentarzy:

  1. Dagmara jest strasznie wścibska, ale w sumie na jej miejscu też chciałabym się dowiedzieć co dzieje się w tym domu wariatów. Kasper i Alan jak zwykle mnie intrygują, widać, że jakoś specjalnie za sobą nie przepadają i wgl. są swoimi przeciwieństwami.
    Zaintrygowało mnie to co Alan powiedział do Genowefy, przez chwilę to wyglądało tak jakby to wszystko on zaczął, te wszystkie sprawy związane z magią.
    I jeszcze ta sprawa z Wiktorią...
    Widzę, że Dagmara będzie się bawiła w detektywa.
    Dagmara na tropie :-)

    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, jest strasznie ciekawska, to jedna z jej wad :)

      Usuń
  2. Świetne sa te zagadki:) Wydaje mi się, że Dagmara idzie dobrym tropem, Wiktoria znała Arletę i Sandrę, więc pewnie to o nich mowa w tej łamigówce. Tylko zastanawia mnie jedno - po co ktoś ją napisał?
    Myślę, że Alan nie miał nic wspólnego ze śmiercią Wiktorii, ale cierpliwie czekam na rozwinięcie tego wątku. Super rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bym tam nie wytrzymała na miejscu Dagmary xD.
    Nie będę się rozpisywać, poczekam jak się wszystko rozwinie. ale miałam wrażenia, że w streszczeniu była mowa o jakimś pamiętniku, lub notatniku... Ciągle się zastanawiam, kiedy bohaterka takie coś znajdzie :).
    Pragnę podkreślić, że cały czas jestem, czytam, tylko... Nie wiem jak komentować.

    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W prologu był wpis Wiktorii. Dagmara już wkrótce znajdzie jej pamiętnik :) Jasne, czasem coś napisz, będzie mi bardzo miło.

      Usuń
  4. Intrygujący rozdział. Zwłaszcza ten wiersz... Nie mam żadnych domysłów kim są ci ,,oni"
    Być może dlatego, że przeczytałam jedynie prolog -.-
    Przepraszam, miałam już dawno nadrobić rozdziały, ale szkoła i moje wielkie zaległości ;_; obiecuje, że dziś i jutro przeczytam wszystko!!! :D
    A co do Twojego stylu pisania: przecudownie opisujesz emocje, chciałabym tak. Mi to wychodzą opisy miejsc itd, a emocjonalnych nie potrafię :((
    Pięknie piszesz :) potrafisz zasiać ziarno tajemniczości u czytelnika :3 i bardzo dobrze ;)
    Bardzo mi się podoba!!!
    Lecę nadrabiać rozdziały ;)

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com (dodałam 2 rozdział :) jak masz czas i chęci to zapraszam ^.* )

    PMDIW życzę
    Nocna Łowczyni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa. Kim sa "oni" dowiesz się wkrótce.
      Oczywiście wejdę na bloga, na pewno do końca tego tygodnia :)

      Usuń
  5. Robi się coraz ciekawiej ;) Wiele spraw jest jeszcze niewyjaśnionych, ale to sprawia, że chętniej czyta się Twojego bloga. Mam mnóstwo pytań, w dodatku spodziewałam się wszystkiego, ale nie magii - pozytywnie mnie zaskoczyłaś ;)
    Jestem ciekawa co będzie dalej, pozdrawiam i życzę weny.

    W dodatku tak jak prosiłaś, wstawiłam opcję obserwowania. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super :) Cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć:)

      Usuń
  6. Przeczytałam już wszystko i muszę powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem. Niezwykle intryguje mnie postać Alana (planujesz wątek miłosny? Musiałm o to zapytać. Zawsze pytam XD)
    Kaspar też jest dość tajemniczy i również mnie zaciekawa. Niezwykle, jak dla mnie, kontrowersyjna się wydaje postać babcio-cioci Genowefy. Czasami się jej bałam hehe.
    Bardzo mi się spodovało :)
    Jeju! Chce się dowiedzieć bo będzie dalej!!!
    PMDIW życzę
    Nocna Łowczyni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątki miłosne będą, nie zdradzę jednak między kim :)
      Rozdział 9 prawdopodobnie pojawi się jutro.
      Dodałyśmy sobie w tym samym czasie posty na blogach heh;)

      Usuń
  7. Zauważyłem pewną zależność.... taki szczególik:
    - Dziewczyny: Arleta - blondynka, Sandra - brunetka, Dagmara - szatynka i Wiktoria - ruda.
    - Panowie : Kasper - brunet (dobrze pamiętam?), Alan - blondyn, brakuje szatyna - był on wspomniany w prologu, rudy - był w pociągu i właśnie w tym pociągu chyba też był szatyn.
    Nie wiem kim jest Natalia (chyba tak było jej na imię, tej z prologu, ale czuje, że też jest ważna).
    Czy oni mieli tworzyć jakieś pary? Połączyć się? Stworzyć lepszy świat? Jaka jest idea tego stowarzyszenia...(nie mam pojęcia jak to stowarzyszenie nazwać)?
    Wydaje mi się, że młody mężczyzna w garniturze (ten z prologu) to Alan, ewentualnie Kasper, ale jednak obstawiałbym bardziej Alana.
    Co do wiersza ja jestem raczej słabym interpretującym, ale kolor czerwony kojarzy mi się z tą nauczycielką, której Alan mówi na ty, chyba to była wychowawczyni - ona miała czerwoną szminkę i czerwoną twarz, a wiersz mówi o plamkach na ciele i cerze bez zarzutu.
    W parny dzień sie poznali - 1 wrzesień - wtedy chyba jest jeszcze ciepło. Sandra, Arleta i Wiktoria znały się ze szkoły, to samo pewnie Alan z Kasprem - inne klasy ale ta sama szkoła. Czas był bez przemocy dopóki nie umarła Wiktoria, a było to przed północą czy po północy w sylwestra.
    Nie wiem jak bardzo poroniony pomysł zrodził się w twojej głowie, ale czy dobrze kombinuje? Jeśli dobrze kombinuje, to masz u mnie plusa, bo uwielbiam zagadki, symbole, znaki i wszystko tym podobne.
    Umrzeć na cmentarzu to naprawdę ironia losu... żart Boga czy co?
    Kolejna sprawa to do czego przysłużyła się śmierć wiki? Co ona dała Kasprowi? A czego gdyby żyłą by nie zaznał, nie odczuł, nie przeżył? I jaki Alan ma związek ze śmiercią Rudej?
    Cholernie dużo pytań, a mało odpowiedzi i powinienem już spać, ale nie mogę się oderwać naiwnie sądząc, że choć na niektóre z tych pytań poznam odpowiedź jeszcze dzisiejszej nocy. Jak będę jutro w pracy nie wyspany, to podam szefowi twojego maila by tam składał zażalenia (taki żart - mam specyficzne poczucie humoru, uprzedzam).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze kombinujesz, już na to wpadłeś więc potwierdzę - Alan to chłopak w garniturze z Prologu. Więcej nie zdradzę :)

      Usuń