środa, 1 kwietnia 2015

Lamiae: Rozdział 6

USPRAWIEDLIWIENIA


            - Jesteśmy pod salą - Arleta przystanęła po zejściu z szerokich, marmurowych stopni i wskazała dłonią drzwi, które samym wyglądem przypominały zamierzchłe czasy. Framuga ledwo trzymała się zawiasów, a klamka była jakby zardzewiała.
            - Posłuchaj, muszę lecieć do domu – powiedziała nagle blondynka, tak jakby właśnie dostała pisemną notkę: Przybądź natychmiast. Mama.
            - Co? To nie zostajesz na resztę zajęć? – nawet nie próbowała ukryć szoku, którego doznała. Wszystkie jej znajome w Warszawie były przykładnymi uczennicami i żadnej z nich nie przychodziło nawet na myśl wagarowanie.
            - Nie, powiedz, że boli mnie brzuch albo wymyśl coś bardziej kreatywnego – uśmiechnęła się do Dagmary łobuzersko, po czym cmoknąwszy ją w policzek pobiegła znów w stronę schodów, ale tym razem aby zejść na sam dół.
            Szatynka ani się obejrzała, gdy Mikołaj przystanął koło niej, a za nim troszkę dalej Alan. Nie wiedziała skąd naszła ją podobna myśl, ale miała wrażenie, iż Newerli celowo stanął w takim a nie innym miejscu – aby nie uczestniczyć w dyskusji, ale aby mógł ją idealnie słyszeć.
            - Arleta zwiała? – zapytał Mikołaj szczerząc do niej zęby.
            - Nie zwiała, po prostu musiała iść do swojego domu – odparła wprost, czując oburzenie z powodu pewnego pana x, który zuchwale podsłuchiwał. – Podejrzewam, że jej mama napisała, że coś się stało, czy coś w tym stylu.
            Moja tak by właśnie zrobiła, gdyby chciała, żebym zjawiła się w domu – pomyślała, dodając to tylko do siebie. 
            Weszła do sali zaraz za sędziwą staruszką, która na jej oko miała już dawno wypracowany, słuszny staż w szkole. Podeszła do biurka nauczycielki, od razu zajmując się prośbą Arlety.
            - Przepraszam, ale chciałabym coś zgłosić – powiedziała troszkę głośniej, niż powinna, na wypadek gdyby nauczycielka nie dosłyszała. W klasie był harmider, bo uczniowie zajmowali miejsca.
            - Tak? – kobieta zdawała się nie mieć żadnych problemów z narządem słuchu.
            - Arleta Degler dostała wezwanie z domu żeby się tam niezwłocznie stawiła, dlatego nie będzie jej na lekcji – mruknęła ciszej niż uprzednio. Mimo, iż od razu wykluczyła wymyślanie bajeczek, byle tylko usprawiedliwić blondynkę, jak tylko powiedziała to jedno zdanie, sądziła, iż nauczycielka lada moment ją wyśmieje. No i co z tego, że ktoś kogoś wezwał? Kobieta siedząca przed nią na fotelu musiała pamiętać drugą, a może również i pierwszą wojnę światową, sprawy tak małostkowe i infantylne jak smsy z domu zapewne zupełnie ją nie obchodziły.
            - Dobrze, wpiszę jej zwolnienie do końca dnia – powiedziała jednak kobieta, więc Dagmara z ulgą postanowiła zająć miejsce. Niestety jak tylko odwróciła się, zauważyła , że umieszczenie ławek było niemal identyczne do tego, który pamiętała z pierwszego dnia. I tak jak się tego spodziewała, Alan z Mikołajem, tak jak i w dniu rozpoczęcia szkoły, siedzieli w lewym rzędzie, podczas gdy większość klasy okupowała rząd prawy. Szatynka zasiadła na „swoim” miejscu, przed chłopcami, gdy nauczycielka napisała temat na tablicy: Summis desiderantes affectibus – 1484 rok. Następnie przeniosła wzrok na klasę, gdzie już wstawała jedna osoba ze zwojami kartek w ręku. Owa dziewczyna niemal promieniowała dumą, trzymając wysoko notatki, tak żeby dzięki temu uczniowie docenili ich zawartość. 
            - O proszę, panna Aksamit nie zmarnowała wakacji – zdziwiła się kobieta.
            - Miałam dużo czasu i dużo materiału – sprecyzowała dziewczyna i właśnie w tym momencie dotarło do Dagmary, iż panna Aksamit miała przygotowaną na dzisiaj prezentację. Rozejrzała się po klasie starając się uchwycić spojrzenia uczniów. Wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, iż każdy z nich wygłaszał już swoją prezentację przed wakacjami i prawdopodobnie była jedyną zainteresowaną, czy będzie zmuszona to nadrobić. Oczywiście to samo dotyczyło Alana i Mikołaja, jednak oni… no cóż, to byli oni.
            - Dobrze w takim razie – mruknęła kobieta i machnęła ręką na uczennicę, by ta zaczęła czytać swoją prezentację.
            Dagmara nie mogła skupić się mimo tego, że usilnie próbowała. Docierały do niej tylko pojedyncze słowa (bulla, kazanie), strzępki zdań (tekst, który później… Malleus Maleficarum… według nielicznych stało się to…). Czasem wychwytywała jeszcze nazwiska, które za chwilę zapominała i dopiero, kiedy padł cytat z bulli, szatynka podniosła zaciekawiona wzrok.
            - Tak jak motyką dobrego gospodarza, wykorzeniony zostanie wszelki błąd, oddanie naszej wierze i zapał dla niej bardziej jeszcze umocnią się w sercach wiernych – czytała dziewczyna, wybierając co ciekawsze zdania. – Wiele osób płci obojga, nie bacząc na własne zbawienie i odchodząc od wiary katolickiej, zadaje się z diabłami, inkubami i sukkubami i poprzez swoje czary, zaklęcia, gusła i inne przeklęte zabobony, obmierzłe praktyki i zbrodnie niszczy potomstwo kobiet i nowo narodzone zwierzęta, wykorzenia plon, jaki wydaje rola, strąca winne grona z winorośli i owoce z drzew; mało tego, zabija mężczyzn i kobiety, zwierzęta juczne pospołu ze stworzeniami innego rodzaju, niszcząc również winnice, sady, łąki, pastwiska, łany pszenicy i innych zbóż i wszelkie inne uprawy. – Panna Aksamit odchrząknęła, przejeżdżając palcem po linijkach. – Również i ponadto bluźnierczo wyrzekają się wiary, którą otrzymali wraz z sakramentem chrztu, i z poduszczenia wroga rodzaju ludzkiego nie wahają się popełniać najdzikszych okropieństw i występków na zgubę swych dusz, obrażając nimi majestat boski, dając tym gorszący i niebezpieczny przykład wielu innym. I jakkolwiek umiłowani synowie nasi, Heinrich Kramer i Jakob Sprenger, profesorowie teologii z zakonu braci predykantów, wyznaczeni zostali Listami Apostolskimi do przeprowadzenia śledztwa w sprawie tych heretyckich niegodziwości i nadal pozostają inkwizytorami…
            Po jakimś czasie Dagmara uświadomiła sobie, że Malleus Maleficarum w przekładzie oznaczało „Młot na czarownice” a wyżej wymienieni Heinrich Kramer i Jakob Sprenger to autorzy tegoż oto tekstu.
            Kiedy dziewczyna skończyła prezentację klasa zadawała jej pytania. To głównie ta część prezentacji zaważała na ocenie – nie tylko wystarczyło przeczytać swoje notatki, ale i wybrnąć z pytań uczniów (choć te były zadawane tak, jakby dziewczyna wcześniej zleciła je zadać).
            - Jak jest podzielony „Młot na czarownice”? – zapytała jakaś koleżanka panny Aksamit, na co ta ochoczo odparła:
            - Na trzy części – po czym wymieniła co każda dowodzi. – Dzięki pierwszej dowiadujemy się o poglądach autorów na to, iż magia to nie wymysł ludzi. Składa się ona z szesnastu rozdziałów, których tytuły choć nieracjonalne dla nas, wtedy były formą przyjętego kanonu. „O sposobie którym ludzi w bestyie przemieniają i sami siebie;” „z którymi białymigłowami szatani sprośności takie zwykli odprawować,” czy „o trzech sposobach, którymi tylko mężczyzna a nie białegłowy czarami się parają.” W drugiej części dotarłam do ośmiu rozdziałów. Opisują one lekarstwa stosowane przeciw magii. No i trzecia - sposoby postępowania z czarownicami.
            Dziewczyna podniosła dumnie głowę na nauczycielkę, kiedy ta już zamierzała wstawić jej ocenę celującą do dziennika. Pomarszczona ręka kobiety zamarła jednak w bezruchu, gdy z tyłu klasy rozległo się jeszcze jedno pytanie:
            - Co przesądziło, że tak sceptycznie wypowiadasz się na temat magii?
            Dziewczyna przeniosła wściekle wzrok na uczniów, jakby chciała przekonać się kto śmiał przerwać nauczycielce wpisanie jej szóstki.
            - CO? – warknęła.
            Alan oparł się wygodnie w krześle.
            - Wyraźnie dałaś nam do zrozumienia, że dla ciebie magia nie istnieje. Chciałbym tylko dowiedzieć się, czy skoro miałaś na tyle dużo czasu, bo całe wakacje, to czy szukałaś dobrze. Dotarłaś może do jakiegoś archiwum, zaczepiałaś osoby na ulicy, może przeprowadziłaś ankietę, ile osób uważa Malleus Maleficarum za brednie, a ile nie?
            - Bardzo śmieszne – bąknęła dziewczyna, już poważnie zmieszana faktem, iż najprzystojniejszy chłopak w klasie wyraźnie z niej szydzi.
            - Właściwie to nie bardzo – odparł, po czym zwrócił się w stronę nauczycielki, która miała może nawet bardziej zdezorientowaną minę, co jej uczennica. – Jeżeli zapytałaby mnie pani o zdanie, to dla mnie osoba, która dostaje ocenę celującą, to taka, która przeanalizowała wszystkie aspekty związane ze swoją prezentacją. Jak widać panna Aksamit zdobyła tylko pobieżne informacje, gdyż wiele osób uważało w dawnych czasach Malleus Maleficarum za księgę niemal tak ważną jak Biblia. Do dziś są osoby, które wierzą w czary, a polowania na czarownice biorą za rodzinne tragedie. Przez inkwizytorów ginęli ludzie często bardzo niewinni, także tacy, który chorzy na umyśle widzieli różne demony i wymyślali je podsycani ziołami. Kult czarownic miał gdzieś swój początek i dziwię się, że koleżanka nie pofatygowała się by sięgnąć do niego nieco głębiej. To interesujący temat.
            Kiedy skończył, w klasie zapanowała cisza. Wszyscy utkwili wzrok w pannę Aksamit, która z kolei usilnie próbowała powstrzymać łzy.
            Nauczycielka spojrzała na dziennik, jeszcze chwilę wahając się. Widocznie nie podobało jej się, że ktoś kwestionował jej ocenę, jednak po takim wywodzie trudno było postawić dziewczynie ocenę celującą.
            - To może – zaczęła kobieta marszcząc nos, jakby powąchała coś wyjątkowo nieświeżego. Westchnęła z rezygnacją, pytając pannę Aksamit: – opowiesz nam coś jeszcze, co wyczytałaś?
            Dziewczyna spojrzała na nauczycielkę z lękiem. Jak dla Dagmary, od razu było widać, iż dziewczyna wcale tak dużo nie szukała przez wakacje. Być może ktoś nawet napisał za nią prezentację.
            - Nie – pisnęła dziewczyna, po czym ścisnąwszy mocno notatki wgramoliła się na swoje miejsce. Oczywiście, nie omieszkała jeszcze cisnąć w Alana nienawistnym wzrokiem.
            Dagmara przygryzła wargę, przyznając w duchu, iż mimo, że dziewczyna nie zachowała się uczciwie, to blondyn i tak nie miał prawa nie tyle pozbawić ją jednego oczka w ocenie, co upokorzyć przed całą klasą.
            Reszta zajęć przebiegła już bez płaczu, czy zgryźliwości ze strony Alana i kiedy zadzwonił dzwonek wszystko wróciło do normy – wrzawa wybuchła wśród uczniów i wszyscy wyglądali jakby zapomnieli o incydencie. Wszyscy, oprócz Aksamit, którą może i Dagmara poszłaby pocieszyć, gdyby nie fakt, iż była ona już obwieszona przyjaciółkami.
            - Jesteś zadowolony z siebie, co nie? – warknęła Dagmara odwracając się w kierunku blondyna. Chłopak popatrzył na nią kilka sekund, jakby zastanawiał się, co mogło chodzić jej po głowie, po czym wzruszył ramionami:
            - Zasłużyła na to.
            Dagmara przeniosła wzrok na Mikołaja, ale ten tylko się uśmiechnął.
            - Skoro tak dobrze idzie ci usprawiedliwianie przyjaciół, to może i mnie byś usprawiedliwiła na francuskim, co? – zapytał jeszcze Alan.
            Dopiero teraz zauważyła, iż Alan nie miał plecaka. Kartkę, na której napisał temat zajęć z historii włożył do kieszeni, podobnie jak i długopis.
            - Pewnie – powiedziała Dagmara, czym zaskoczyła nie tylko Alana, ale i Mikołaja.     Obydwaj musieli spodziewać się jej obruszenia, jakoby on nie należał do jej przyjaciół i rozkazu by nigdy więcej nie polecał jej czegokolwiek robić.
            - Co planujesz? – zapytał Mikołaj, kiedy blondyn już ich opuścił, a i oni sami wynieśli się z klasy.
            - Nie twój interes, to ja miałam zająć się jego usprawiedliwieniem – odparła niewinnie.
            Mimo, że przerwa trwała dziesięć minut, to i tak te dziesięć minut upłynęło stosunkowo szybko. Przewodnicząca klasy o imieniu Karolina podała im plan zajęć na jutro, dlatego Dagmara skrupulatnie wszystko zapisała, sprawdzając trzykrotnie numery sal, by niczego nie pomylić. Mikołaj również je zanotował, tyle, że w komórce, obiecując przy tym na odczepnego Karolinie, iż wyśle smsy do nieobecnych (Arlety i Alana) by i im podać numery sal. Dagmara zdążyła jeszcze tylko zjeść kanapkę i kupić sobie sok do picia, kiedy usłyszała dzwonek. Od razu weszła do klasy. Nie czekając, aż Mikołaj ją powstrzyma podążyła w stronę biurka, gdzie zasiadała blisko trzydziestoletnia kobieta z mnóstwem poskręcanych włosów na głowie. Wyglądała jak baranek.
            - Przepraszam – zagadnęła nauczycielkę, która ledwo ją dostrzegła spod swoich loków.
            - Tak?
            - Jestem tu nową uczennicą – wyjaśniła Dagmara.
            - Ach tak? – nauczycielka podrapała się w głowę, jakby zastanawiała się, czy ktoś ją uprzedził jak ma się zachować w takiej sytuacji. Czy powinna dać dziewczynie trochę luzu na zaaklimatyzowanie, czy raczej wypytać co umie a co nie.
            - W mojej poprzedniej szkole także miałam francuski – uprzedziła myśli nauczycielki dziewczyna. – Przyniosłam pani mój zeszyt, żeby pokazać, czego uczyłam się a czego nie – dodała, na co na twarzy kobiety pojawiła się widoczna ulga. Oczywistym było, iż pani od francuskiego nie lubiła narzucać czegoś uczniowi, dlatego też ucieszyła się, że to Dagmara wyszła z inicjatywą.
            Szatynka wygrzebała z torebki dosyć gruby zeszyt i wręczyła go nauczycielce, na co ta łapczywie schwyciła go, jakby przestraszona tym, co może znaleźć w środku.
            - Aha i jeszcze jedno – powiedziała Dagmara głosem, jakby właśnie coś jej się przypomniało. Oczywiście, blefowała – to ta sprawa przywiodła ją do nauczycielki, a nie na odwrót, ale chyba nikt nie spostrzegł jej kłamstwa. Oddaliła od siebie myśl, iż wszyscy uczniowie już siedzą w ławkach i na pewno na nią patrzą, lekko szciszyła głos, by nie rozbrzmiewał w całej klasie. – Alan prosił, bym przekazała, że choć bardzo chciał nie mógł przyjść na zajęcia.
            - Doprawdy? – kobieta musiała mieć już wcześniej z blondynem zajęcia, gdyż dokładnie wiedziała o kogo chodzi.
            Jak to możliwe, że kiedy sprawa tyczy się Alana wszystkie kobiety się tym interesują? – poskarżyła się w duchu, kiedy nauczycielka wbiła w nią zainteresowane spojrzenie.
            - To znaczy, że był w szkole?
            - Tak i wierzę, że wciąż jest – odparła Dagmara przekonującym tonem. – Widzi pani, on się zmaga z jakąś niewydolnością, dlatego jeśli chce pani zdobyć potwierdzenie moich słów znajdzie go pani w męskiej toalecie.
            Osoby, które przysłuchiwały się rozmowie, zaśmiały się z miny kobiety, która wyrażała apogeum zdegustowania, ciekawości i przerażenia. Oczywiście, żaden normalny nauczyciel nie zostawi całej klasy by szukać jednego ucznia z problemami żołądkowymi w łazience.
            Kątem oka szatynka pochwyciła spojrzenie Mikołaja, które ciskało dookoła siebie psotne ogniki. Musiał zastanawiać się, co powie jego przyjaciel kiedy dowie się, jakie dostał przed chwilą alibi.

***

            - Gdzie idziesz?! – zawołał Mikołaj Dagmarę tuż po tym kiedy odłączyła się od klasy, kierując w stronę wyjścia ze szkoły. – Twoja szatnia jest tam, gdzie podąża każda z dziewcząt – wyjaśnił jej z pozoru spokojnie, ale w jego zachowaniu coś jej się nie spodobało.
            - Nie jestem upośledzona, wiem, gdzie jest szatnia – mruknęła, odwracając się przodem do chłopaka. – Tyle, że ja już skończyłam lekcje. Został w-f, a ja na niego nie chodzę. Mam na to usprawiedliwienie – dodała pewnym głosem.
            - Powinnaś w takim razie to usprawiedliwienie pokazać nauczycielowi – poradził jej Mikołaj tym samym opanowanym głosem, w którym słychać było jednak nutkę paniki.
            - Owszem, gdybym je przy sobie posiadała. Ale jako, że zostawiłam je u babci w domu przyniosę je następnym razem.
            Mikołaj wyglądał na zdziwionego i oszołomionego, jakby ktoś przed chwilą trafił go obuchem.
            - To napisz do Kaspra, przywiezie ci je i załatwisz to teraz.
            - Znasz Kaspra?
            - A jak nie, to ja zadzwonię do niego.
            - Skąd znasz Kaspra? – nie dawała za wygraną, choć Mikołaj nie kwapił się do odpowiedzi.
            - Tutaj każdy się zna. Ja do niego napiszę – chłopak już wyciągał komórkę, gdy ostro mu przerwała.
            - Nie waż się tego robić.
            Spojrzał na nią. Był jeszcze bardziej zbity z tropu niż z chwilą, gdy odłączyła się od grupy.
            - Posłuchaj. Ja wcale nie chcę, żeby Kasper codziennie mnie przywoził i odwoził ze szkoły. Na początku może i chciałam, ale tak robią tylko rodzice pięciolatków. Muszę nauczyć się samodzielności. Chcę wiedzieć jaki autobus jedzie w stronę domu, w którym obecnie mieszkam i jak stamtąd pojechać w stronę centrum. Nie sądzisz, że to podstawa wiedzieć takie rzeczy?
            Miała wrażenie jakby chciał jej niegrzecznie zakomunikować: „Nie do cholery, nie sądzę. Ja tam wolę samochody”. Jednak tego nie zrobił i chwała mu za to.
            - Mogę w takim razie jechać z tobą?
            - Masz teraz w-f – przypomniała mu, zerkając w stronę wnęki, która prowadziła do szatni.
            - Nie, też jestem zwolniony – powiedział i zaczął grzebać w spodniach, szukając jakiejś kartki.
            - Nie wiedziałam, że tutaj też jest to takie popularne – zastanowiła się na głos Dagmara, przypominając sobie, że w jej poprzedniej szkole co trzecia osoba była zwolniona. Myślała, że w Kielcach te statystyki okażą się mniejsze. W każdym bądź razie po raz kolejny stwierdziła, że różnica pomiędzy stolicą a Kielcami wcale nie była kolosalna.
            Kątem oka spojrzała na kartkę Mikołaja ze zwolnieniem, ale chłopak, który dopiero co ją znalazł, wcale nie okazał zainteresowania powierzenia jej w ręce nauczyciela w-fu.
            - Skoro jestem zwolniony, to co za różnica czy nauczyciel dostanie ją teraz, czy na następnej lekcji – powiedział, otwierając jej drzwi. Wychodząc na dwór przyznała mu całkowitą rację.
            - W takim razie oboje pokażemy mu zwolnienia na następnych zajęciach – mruknęła Dagmara, prędzej do siebie, niż do Mikołaja ale i tak wiedziała, że to usłyszał, bo cicho prychnął.
            - Ee tam, oboje – zaczął zaraz przemądrzałym tonem. – Wszyscy kombinują, żeby nie chodzić na w-f. Komu chciałoby się skakać przez kozioł czy grać w siatkę?
            Nie minęło pięć minut a już znajdowali się na przystanku autobusowym. Właściwie, wcale nie było trudno tam trafić, gdy już wiedziało się, gdzie trzeba iść. Mikołaj pokazał jej skrót koło pomnika pewnego nieznanego żołnierza, tak by nie musiała nigdy krążyć i nadrabiać drogi.
            - Na ulicę Kusocińskiego jedzie autobus 44 – skwitowała Dagmara przesuwając palcem po rozkładzie jazdy. – Jeszcze chyba 4. Innych nie ma. – Trochę zasmucił ją fakt, że numery 44 i 4 to bezpośrednie, jedyne autobusy do domu Genowefy, które na dodatek jeździły dosyć rzadko, ale nie dała tego po sobie poznać Mikołajowi. – Na całe szczęście 44 będzie tu za siedem minut. Idę kupić bilet.
            - Nie będzie ci potrzebny – zaśmiał się Mikołaj, ale na widok jej miny, jego nieco mu zrzedła. – Jak chcesz to idź i kup, ale to strata pieniędzy, wierz mi.
            Wolała nie ryzykować, ale z drugiej strony nie chciała spuszczać Mikołaja z oczu. I to nie dlatego, że bała się, że mogłaby się bez niego zgubić. Przyczyna była nawet bardziej infantylna…
            - Daj mi swoją komórkę – wycedziła w końcu, gdy zauważyła, że miał on ją w dłoni.
            - Słucham? – zapytał na poły rozbawiony, na poły zszokowany jej żądaniem.
            - Założę się, że jak pójdę do kiosku to ty napiszesz do Kaspra, żeby po nas jednak przyjechał.
            - Jesteś paranoiczką – stwierdził głośno, na co parę osób czekających na przystanku obejrzało się w ich kierunku. Gdyby nie ton jego głosu, który był uprzejmy, na pewno obraziłaby się na jego słowa. 
            - Komórka albo idziesz ze mną.
            Nie wiedzieć czemu wolał iść z nią. Czyżby miał w skrzynce odbiorczej zbyt wulgarne smsy by ryzykować, że ktoś mógłby je przeczytać?
            Kiosk stał kilka kroków dalej od przystanku, więc zdążyli wrócić zanim podjechał autobus. Kiedy zabrzmiał sygnał do odjazdu od razu skasowała bilet w automacie.
            - Może lepiej skasuję jeszcze jeden za ciebie? – zastanowiła się, ale ją od tego odwiódł.
            - Jak nie możesz znieść myśli, że jadę na gapę, to możesz wmówić sobie, że mam wykupiony bilet miesięczny – odparł.
            Pokiwała głową z dezaprobatą zajmując wolne miejsce. Od razu odnotowała, że w autobusie było tylko kilku pasażerów.
            To dlatego tak rzadko jeżdżą w tamtą stronę, nie ma chętnych. Zresztą, co tu się dziwić, babcia mieszka w lesie. JA mieszkam w lesie – poprawiła się w myślach. Jak na razie nie widziała żadnych plusów mieszkania na takim odludziu. Znikome połączenie z cywilizacją, brak znajomych w pobliżu…
            - Nie rozumiem dlaczego ze mną jedziesz – zwróciła się do Mikołaja, tylko po to aby nie myśleć o czekającym ją roku w domu babci. – Kasper ci kazał? Jak ty stamtąd wrócisz?
            - Kasper nic nie wie, przecież zakazałaś mi do niego napisać a ten autobus zawraca na pętli parę przystanków za posiadłością twojej babci – powiedział rzeczowo.
            Dalej nie rozumiała po co z nią jechał, skoro miał zamiar zaraz wrócić autobusem.
            - Nie zaproszę cię do środka – powiedziała prosto z mostu, już zamierzając się tłumaczyć, że to nie byłoby w porządku skoro u babci mieszka dopiero parę dni, ale Mikołaj jej przerwał.
            - Nawet gdybyś to zrobiła to i tak nie wszedłbym. Muszę szybko wracać do mieszkania.
            - Aha – bąknęła wyraźnie zadowolona z tego faktu, chociaż w dalszym ciągu nie rozumiała jego pobudek, które go tu sprowadziły.
            - Wysiadamy – powiedział jej Mikołaj po jakiś piętnastu minutach i choć nie zauważyła niczego, co by jej podpowiedziało, że są na miejscu, wolała mu zaufać.
            Mimo, że był dzień, przez las, który ich otaczał, na przystanku było zupełnie ciemno. Instynktownie pomyślała, że to może z tej przyczyny chłopak jej towarzyszył, ale to by było chyba zbyt dziwne, gdyby wszyscy faceci w Kielcach mieli obsesję na punkcie odprowadzania kobiet.
            - Dobra, to pokaż mi w którą stronę mam iść a ty pójdziesz w swoją stronę na przystanek – przemówiła, ale Mikołaj zaprzeczył głową.
            - Lepiej cię zaprowadzę – zadecydował stanowczo, po czym ruszył przed siebie nie oglądając się, żeby sprawdzić czy ona idzie za nim czy też nie. Musiała podbiec do niego, żeby go dogonić.
            - Nie zdążysz na powrotny autobus – zaperzyła się.
            - A powiedziałem, że nim wracam?
            - Tak.
            - Nie.
            - Właśnie, że tak.
            - Właśnie, że nie.
            Próbowała sobie przypomnieć, co mówił odnośnie autobusu 44, ale to było na nic. On i tak wiedział swoje.
            - Mówiłem, że autobus zawraca na pętli parę przystanków za posiadłością twojej babci, ale nie wspominałem, że nim wracam.
            - W takim razie jak…  nie dokończyła, bo jej oczom ukazał się taras domu jej babci prowadzący do frontowych drzwi. Na tarasie zaparkowanych było z sześć różnych, starych samochodów począwszy od syrenek i daci skończywszy na żukach i nysach. Reszta samochodów (nie miała możliwości ich wszystkich policzyć ale szacowała, że było ich nieco więcej niż dziesięć) jako, że nie zmieściła się na podjeździe zajmowała inne dostępne miejsca. Były dosłownie wszędzie – pomiędzy dwoma drzewami (nawet nie wiedziała, że to było możliwe aby zaparkować w takim miejscu i gdyby nie był to maluch nawet dźwig by go stamtąd nie ruszył), na ścieżce prowadzącej do altany (jak i o zgrozo!) w altanie, z boku, z tyłu domu…Wszystkie były tak samo stare, niektórych nawet nie rozpoznała jako, że zostały wyprodukowane kiedy jeszcze była mała. Jednakże dwa samochody wyróżniały się na tle tych wiekowych pojazdów. Jeden oczywiście należał do Kaspra i, jak wcześniej zauważyła, był to mercedes. Drugi samochód natomiast też już raz widziała. Takiego samochodu nie ma na pęczki w Polsce, pojawiają się w luksusowych salonach samochodowych, na niektórych ulicach, bądź na filmach… A jednak czarne, błyszczące nawet w ciemności ferrari stało naprzeciw niej, podobnie jak i przed dworcem, tuż po jej przyjeździe z Warszawy do Kielc. Ferrari Alana.

6 komentarzy:

  1. Mikołaj, to pewnie kolejny "ochroniarz" Dagmary. A co do sceny na końcu, to mam jedno skojarzenie "zlot czarownic" i może jest ono trafne patrząc na to jak osobiście Alan podszedł do polowania na czarownice.
    To wszystko robi się coraz ciekawsze :-)
    Dagmara swoim zachowaniem (usprawiedliwienie Alana) trochę przypomina mi główną bohaterkę z NEMEZIS. Mam tylko nadzieję, że nie będzie często złośliwa i w końcu zaczną się wątki miłosne z Alanem czy z Kasprem, bo według mnie chyba tutaj powstanie trójkąt miłosny :-)

    Czekam oczywiście na kolejny rozdział :-D

    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, najwidoczniej nie czytałaś streszczenia z boku - jeśli jesteś ciekawa o czym jest opowiadanie - zajrzyj, jak wolisz przekonać się z czasem - poczekaj. Napiszę tylko, że masz poniekąd rację :)

      Usuń
  2. Dokładnie tak samo pomyślałam jak dziewczyna powyżej, Mikołaj - gorylem Dagmary :D Zachowywał się za bardzo podejrzanie, żeby nie widzieć, że coś nie gra - w domu Dagmary musi być mnóstwo wiekowych ludzi + Alan i Kasper. Ciekawe co Alan tam robi? :P
    Jestem zainteresowana tym skąd oni wszyscy się znają, bo czy nie było mowy o tym, że Mikołaj przeniósł się z innej szkoły? I już zna wszystkich? Alan i Kasper też się znają? Dziwne to wszystko, ale rozdział był świetny.
    Czekam na kolejny, oby jak najszybciej :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeju... Na miejscu Aksamit, to bym chyba zatłukła Alana. Nawet jeśli ona trochę oszukiwała, to on nie miał prawa się mieszać. Nie lubię jego skromnej osoby. Wkurza mnie. -.-
    Opowiadanie dobre i czekam na następny rozdział. :)
    http://wiwerna.blog.pl/
    Śmietana. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazłem literówkę (tych z ogonkami nie zauważam, więc jeśli takowe popełniasz to ich prawdopodobnie Ci nigdy nie wytknę) - "Opisują ona lekarstwa stosowane przeciw magii" - powinno być "one".
    Alan moim zdaniem wcale panny Aksamit nie upokorzył. On tylko wyraził swoje zdanie i chciał podyskutować - co w tym dziwnego? Nie można go za to winić iż zadał pytanie, moim zdaniem bardzo trafne, bo temat religii, magii, polowań na czarownice, krucjat, inkwizycji jest naprawdę bardzo ciekawy. Sam wmieszałem wątek religijny w swoje opowiadanie, więc tutaj masz ode mnie dużego plusa.
    Tak poza tym dziwią mnie nazwiska uczniów - są bardzo nietypowe, niektóre brzmią obco, jakby pochodziły z innego języka niż polski.
    Uwielbiam Alana - nie za bezczelność (za to go nie znoszę), nie za pewność siebie (bo taki pewny to w końcu dostaje za swoje, jak to mówią "nie bądź taki do przodu bo ci tyłu zabraknie"), cenie go za przebiegłość, spryt i inteligencje (jest nieprzeciętnie inteligenty choć po nim tego nie widać). Alan mi się trochę kojarzy z takim moim kumplem sprzed lat, jeszcze z początków podstawówki. Mój kolega był nielubiany przez nauczycieli, nie miał wybitnie wysokich ocen, był pyskaty i leniwy (nie robił notatek, rozmawiał, przeszkadzał, rozśmieszał klasę), krótko mówiąc uchodził za wesołka i błazna, ale jakby z nim porozmawiać tak na poważnie, bez osób trzecich, które mogłyby mu poklaskiwać, to chłopak był bardzo inteligentny i miał sporą wiedzę na każdy temat, tyle, że zawsze miał pod górkę, przez to, że był absorbujący, złośliwy i przeszkadzał w prowadzeniu lekcji (nauczyciele zaniżali mu oceny, wstawiali jedynki za brak notatek, prac domowych, przyborów szkolnych). Widzę w Alanie takiego właśnie mojego kumpla, co rozrabia, docina, dogryza bo się nudzi, bo on zna informacje z lekcji, może nie na szóstkę, ale na tyle na ile go satysfakcjonuje. Nie umiem takich osób inaczej opisać i określić, ale wydaje mi się, że w każdej klasie była choć jedna taka osoba i każdy doskonale wie co mam na myśli i umie sobie taką osobę wyobrazić.
    Daga teraz kojarzy mi się z lizusem...
    Jezu co za młodzież. Jakieś komputerowe wapniaki czy co? Za moich czasów WF się ubóstwiało. Jak ktoś nie chodził na ten przedmiot to góra 1-3 osoby na całą klasę i albo miały duże problemy zdrowotne, albo to były takie kujony, albo takie lamusy, że to szok, takie lelum polelum co to by się od mocniejszego uderzenia w piłkę połamało. Wybacz, że mnie tak poniosło, ale wychowanie fizyczne jest bardzo mocno związane z moim zawodem i zawsze jak widzę te dzieci przed komputerami, czy młodzież jeżdżącą na skuterach czy proszącą rodziców by ich podwieźli trzy kilometry zamiast się przespacerować, albo pojechać na rowerze to mnie aż skręca ze złości na to leniwe społeczeństwo, które do żadnej fizycznej pracy się nie nada, bo się zmęczy zanim zacznie.
    Jakiś zlot się tam zrobił. Babcio-ciocia widać się lubi zabawić i wie jak to zrobić. Taka impreza i nie zaprosiła na nią własnej wnuczki? No kto by pomyślał... jak ona tak mogła, co? Przecież Daga na pewno chętnie by uczestniczyła w takim zlocie (kto by nie chciał w takim uczestniczyć?). Trochę mnie przeraża, że cała ta młodzież jest taka bogata (akcja dzieje się w Polsce, w Kielcach, młodzież powinna się więc wyróżniać między sobą komórkami, ubraniami, butami). Nie twórz może takiej amerykańskiej utopi na rodzimych włościach - jedna rezydencja okay, ale Kaspar ma mercedesa, Alan Ferrari - kto na to zarobił i kiedy?
    Poza tym bardzo fajnie mi się czyta, z łatwością, tak jak książkę. Momentami nudzi, bo jest naprawdę dużo opisów, niektóre wydają się być zbędne i mało istotne, ale i tak jest na tyle ciekawie, że zostanę na dłużej, nawet zamierzam polecić twój blog u siebie na blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Literówka już poprawiona :)
      Nie mogę dużo zdradzić odnośnie bogactwa, ale to ma swoją przyczynę.

      Usuń