poniedziałek, 23 marca 2015

Lamiae: Rozdział 5

SZKOLNA RUTYNA


czwartek rano Kasper nie zjawił się na śniadanie, mimo, że Genowefa przygotowała mnóstwo jedzenia, które szatynka sama może by i zjadła, ale tylko wtedy, gdyby posiadała trzy żołądki.
            Dagmara przemilczała kilka pytań odnośnie tego, jak wcześnie wstawała jej babcia.  Oszacowała bowiem, iż musiało to być przed świtem, skoro o tej godzinie była już bardzo orzeźwiona. Zajęła się więc drugą sprawą, którą nie miała wcześniej okazji poruszyć:
            - Posłuchaj babciu – zaczęła, układając sobie w głowie monolog. – Sądzę, że skoro już tu mieszkam powinnaś dać mi parę zajęć – mruknęła, przyglądając się starannie ułożonej serwetce przy talerzu, na którym leżały tosty z serem. Czuła się odrobinę niezręcznie faktem, iż Genowefa już któryś raz z rzędu przygotowała jej śniadanie, robiła też obiad i kolację. W jej domu regularne posiłki były rzadkością, nie mówiąc już o zastawionym stole, zupełnie jak w restauracji.
            - Po pierwsze miałaś do mnie mówić ciocia – odparła kobieta, pokazując jej, równe jak linijka a białe niczym śnieg, zęby. – Po drugie, co chciałabyś robić?
            Pierwsza część zdania była ledwo widocznym upomnieniem w głosie Genowefy, ale dziewczyna po prostu nie mogła się przemóc, żeby do kobiety zwracać się inaczej jak babciu. Pytanie było znacznie trudniejsze, bo musiała znaleźć na nie sensowną ripostę. Do czego mogła zobligować się by wykonywać u osoby, u której mieszkała? Pewnie to samo, co w swoim domu.
            - Może mycie naczyń, codzienne sprzątanie w pokoju i generalne w całym domu raz na tydzień. Do tego jeszcze gotowanie w niedziele, skoro na tygodniu będę przeważnie w szkole… - zastanawiała się, ale jej babcia machnęła lekceważąco ręką.
            - Zgoda.
            - Tylko tyle? – zapytała, poważnie zaintrygowana. Jej mama dałaby jej pewnie o wiele więcej obowiązków, korzystając z propozycji, aż do granic jej wolnego czasu. 
            - To jeszcze życzysz sobie coś robić? – kobieta także się zdziwiła, choć z innego powodu. – Przecież nie mamy tu zwierząt, jeśli nie licząc Krawata, nie musisz więc podejmować się opieki nad nimi. Kasper sam potrafi utrzymać porządek w pokoju i jak widzisz do chwili obecnej jakoś nie zarośliśmy brudem – przemknęło jej przez myśl, iż Genowefa miała rację. W całej rezydencji nie zauważyła ani śladu kurzu, ani jednej rzeczy, która znalazłaby się nie na swoim miejscu.
            - Nie macie tu psa?
            - Nie, byłby zbędny – kobieta wzruszyła ramionami.
            No tak, szczególnie, że mieszkamy w lesie – szatynka pomyślała z niedowierzaniem, podświadomie wyobrażając sobie, ile w ciągu roku musiało być tu włamań, bądź chociażby prób włamaniowych. Na samą myśl zadrżała, rozglądając się ukradkiem za alarmem.
            - Jak daleko jest stąd do Kielc? – zagadała, gdy już była pewna, iż dom „nie znał” pojęcia zabezpieczeń anty-włamaniowych. – I właściwie to gdzie my jesteśmy?
            - Ależ my jesteśmy w Kielcach – Genowefa uśmiechnęła się ze zrozumieniem, przypominając sobie, że przecież wcześniej nie rozmawiały o miejscu położenia domu. – Mieszkamy równolegle do ulicy Kusocińskiego. Naprzeciwko nas po drugiej stronie ulicy jest strzelnica Komendy Wojewódzkiej Policji. Na pewno widziałaś ogrodzenie, kiedy jechałaś z Kasprem.
            Już miała przytaknąć, gdy uświadomiła sobie, że jej nie widziała. Właściwie to nie widziała nic innego oprócz tego domu oraz jej szkoły. Zawsze była zajęta albo rozmową, albo za bardzo rozproszona. Nawet domu nie miała czasu zwiedzić, mimo, że wcześniej obiecała sobie zajrzeć do wszystkich pokoi. Tymczasem jedynymi punktami, które zwykła odwiedzać to: łazienka, jej komnata, kuchnia oraz przyłączona do kuchni jadalnia. Zmarszczyła brwi, kiedy dotarło do niej, że za każdym razem, gdy już postanawiała obejrzeć dom, coś innego pochłaniało jej uwagę, tak, iż w końcu zapominała co zamierzała z początku zrobić – w pierwszym dniu była to Arleta, a w niedzielę Krawat, który zachowywał się dosyć dziwnie, na tyle, że musiała go wypuścić na zewnątrz. Zaraz po tym babcia zawołała ją na obiad.
            - Czy Krawat ma w sobie domieszkę kota perskiego? – zmieniła temat, zaintrygowana alternatywą poznania zwierzaka Genowefy. Kobieta powinna wiedzieć takie rzeczy, bo nawet jeśli futrzak był tylko przybłędą, to przecież weterynarz musiał go przebadać.
            - To dachowiec – ucięła krótko, nie przejmując się miną wnuczki, która wyrażała niezgodę z jej słowami.
            Kiedy zjadła śniadanie, poprzysięgła sobie w myślach, że dzisiaj po szkole obejrzy rezydencję, choćby cała stała w płomieniach. Wyszła przed dom, omal nie wpadając na Kaspra, który wyglądał jakby na nią czekał.
            - Aż tak ci się śpieszy na zajęcia? – zapytał, mrużąc wnikliwie oczy, po czym się roześmiał. Według Dagmary był to raczej nerwowy chichot, który miał rozładować napięcie powstałe przez ich wczorajszą wymianę zdań. Nie do końca udany zresztą chichot.
            - Niekoniecznie, tylko nie chcę się znowu spóźnić, bo Arleta ma na mnie czekać – po paru minutach już siedziała w samochodzie, jednak Kasper, który przecież miał iść za nią, jakoś nagle zniknął. Zamiast niego usłyszała miauczenie na zewnątrz, toteż uchyliwszy drzwi, nie zdziwiła się, kiedy czarny kot wskoczył jej na kolana, po czym bezceremonialnie przeszedł do tyłu na swoje miejsce, układając się tam w kłębek.Dagmara postanowiła nie zawracać sobie uwagi kotem, zająwszy się torbą. Musiała sprawdzić, czy miała plan zajęć, stary zeszyt od francuskiego, cztery czyste zeszyty i coś do pisania.
            Kątem oka zauważyła jak Kasper pojawił się zza żywopłotu, pośpiesznie wsiadając do mercedesa.
            - Już jestem – usłyszała jego wesoły głos.
            - Tak szybko zjadłeś śniadanie? – zaciekawiła się szatynka, zasuwając torebkę. Popatrzył na nią przez chwilę z niezrozumieniem, a następnie odwrócił wzrok.
            - Zjadłem jedną kanapkę, wystarczy mi.
            Ruszył jak zwykle z piskiem opon.
            - O której skończysz? – zapytał, ale wzruszyła ramionami.
            - Szczerze, nie mam pojęcia. Na planie jest napisane, że chwilę po dwunastej, ale zobaczymy.
            - Aha – nie wypytywał już o nic więcej, więc pomyślała, iż zapewne jak dotrą na miejsce to dla pewności zapyta o to samo Arletę.
            - Nie musisz mnie codziennie podwozić, na pewno masz inne zajęcia – podjęła, wpatrując się w las za szybą. – Gdybyś tylko pokazał mi gdzie jest najbliższy przystanek, mogłabym sama…
            - Nie – przerwał jej ostro. Rzuciła wzrokiem na jego minę, akurat w momencie gdy po ich lewej mijali siatkę ogrodzeniową, która musiała być tą samą, o której wspomniała jej babcia. Budynku strzelnicy w ogóle nie było widać, nic więc dziwnego, że nie zauważyła zwykłego ogrodzenia.
            - Dlaczego? – ścisnęła mocniej ręce na torebce, gdy dodał gazu. Dopiero teraz zauważyła, że nie zapięła pasów, więc szybko wzięła się za naprawę błędu.
            - Bo jeszcze na to za wcześnie i mogłabyś się zgubić. Bo przystanek jest daleko i mieszkamy w lesie – wszystkie jego odpowiedzi brzmiały dla niej absurdalnie.
            - Nie sądzisz, że Warszawa jest nieco większa? Nie sądzisz, że tam łatwiej się zgubić i że grasuje tam większa ilość przestępców niż w Kielcach? Skoro dałam sobie radę w stolicy, to co może mi się tu stać? – nie mogła poradzić, że w jej głosie przelewała się gorycz. – Przecież ja ci psuję porządek dnia – tak, obwiniała się o to, że pod nią musi podporządkować wszystkie swoje zajęcia.
            - Nic nie psujesz – odparł jakby dziwił się, że w ogóle o tym pomyślała. – Przecież słyszałaś o Wiktorii, nie chcę, żeby coś ci się przytrafiło.
            Po raz pierwszy poruszył temat rudowłosej sam, bez jej interwencji i była mu za to wdzięczna. Pomyślała, iż to było miłe z jego strony, że tak się nią przejmował, choć znał ją zaledwie tydzień.
            - Jak ona umarła? – miała nadzieję, iż był gotowy na zwierzenia. Właśnie wyjechali z lasu i jako, że znaleźli się na drodze podporządkowanej, musieli stanąć, by włączyć się do ruchu.
            - Została zabita.
            - Byłeś przy tym?
            - Tak – odparł smutno. – To dzięki mnie stworzono rysopis napastnika.
            - Ale nie złapano mordercy – nie postawiła pytania, tylko raczej stwierdziła fakt, na który nieznacznie przytaknął. Wcisnął ostro gaz, wjeżdżając na drogę główną, czym wymusił pierwszeństwo samochodowi jadącemu za nimi. Kierowca zatrąbił na nich klaksonem, ale Kasper zachowywał się jakby tego nie usłyszał:
            - To było gdzieś przed północą, w sylwester. Mimo, że wtedy po ulicach kręciło się wielu pijanych ludzi, jego twarzy nie pomyliłbym z kimś innym. Zapamiętam tą parszywą gębę do końca swoich dni.
            - Jak tobie udało się przeżyć? – gdyby nie to, że jego odpowiedź interesowała ją o niebo bardziej niż to, co działo się na drodze, z pewnością by go upomniała za nieprzepisową i brawurową jazdę. Dopiero co wymusił pierwszeństwo, a teraz przejechał bez skrupułów na żółtym świetle, niczym we Włoszech, gdzie podobno panowało niepisane prawo według którego żółte światło traktowane jest jako sugestia, nie ostrzeżenie.
            - Kiedyś ci o tym opowiem – rzekł zbyt stanowczo, aby nalegała, by jednak zrobił to teraz. Poza tym, zbliżali się już coraz bardziej do szkoły, a podejrzewała, że jego relacje jako naocznego świadka zabójstwa były dłuższe niż pięć minut.
            - Dobrze – zgodziła się, czym chyba go zaskoczyła.  
            Kiedy podjechali pod szkołę, Arleta już na nich czekała uśmiechnięta od ucha do ucha. Dzisiaj miała założony kremowy płaszcz i czarne szpilki, co powodowało, że wyglądała poważniej i doroślej niż wczoraj z kurtką i baletkami. Jej blond włosy idealnie współgrały z niebieskimi tęczówkami oczu.
            - Nie mogłam się doczekać – powiedziała podekscytowanym tonem, sama otwierając Dagmarze drzwi od samochodu. – Byłam już nawet u wychowawczyni zapytać ją, w której będziesz grupie.
            - Tak? I co powiedziała?
            - Że tak jak do tej pory wszystko zależy od nazwiska – wyjaśniła blondynka, ale spostrzegając jej niezrozumienie, dodała pośpiesznie. – Nie wiem jak to jest w Warszawie, ale w naszej klasie o grupach decyduje alfabet. Jak masz na nazwisko Degler, jak ja, upychają cię w pierwszej grupie. Jeśli Steinert, jak ty, przynależysz do grupy drugiej. Wyjątków nie ma – zakończyła przemądrzałym głosem, cytując nauczycielkę.
            Dagmara pokiwała głową ciesząc się, że zajęć w grupach jest o wiele mniej niż tych całością, bo już zaczęło jej brakować obecności Arlety, mimo, że jeszcze stała przy niej. Wcale nie podobała jej się myśl o rozłące, przechodząc do tej części grupy, której nie znała.
            Pożegnały się z Kasprem, ale kiedy przeszły przez ulicę, blondynka nagle zawróciła i powiedziała coś na ucho chłopakowi, na co ten pokiwał głową.
            Dagmara powstrzymała się ostatnią siłą woli od wypytania Arlety, o czym rozmawiali. Przecież cały świat nie kręcił się wokół jej osoby i nie mogła oczekiwać, że nastolatkowie zaczną jej się zwierzać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tylko dlatego, bo ona czuła się zepchnięta gdzieś na bok.
            Na całe szczęście obie grupy zaczynały dzisiejszy dzień zajęciami z języka angielskiego, dlatego sale znajdowały się zaraz koło siebie. Arleta nie musiała więc zostawiać jej pod klasą i sama biec na swoje zajęcia. Cała klasa zmieszała się przed salami, toteż trudno było stwierdzić, która grupa była „jej”, a która „jej koleżanki”. Uczniowie przyglądali jej się już z większym zainteresowaniem niż wczoraj, wiedząc, że nie stała przy ich klasie przez pomyłkę. Parę dziewczyn nawet czasem zagadało, choć raczej zwracały się ze słowami do Arlety, niż bezpośrednio do niej. 
            - Jak czuje się Sandra? – dopiero przy trzecim pytaniu skierowanym do blondynki, Dagmara znacznie się ożywiła. Wcześniejsze pytania nie były godne jej uwagi, wszystkie zaczynające się od: jak spędziłaś…
            - W porządku – dziewczyna szczerze uśmiechnęła się. Dagmara pomyślała, że albo świetnie udawała, albo święcie wierzyła w to, co mówi. – Kiedy już się przeżyje ten cały szum wokół ciebie, to potem jest tylko lepiej.
            - Pozdrów ją ode mnie – poprosiła dziewczyna z krzywymi zębami. – Jakoś nie byłyśmy przyjaciółkami, ale uważam, że powinniście wiedzieć, że nie wszyscy myślą o niej źle.
            Szatynka omal nie prychnęła, kwitując, iż chyba mówiły o jakiejś innej Sandrze, niż tej, co poznała. Ta, którą ona widziała wczoraj przed szkołą, to istne wcielenie nieprzyjaźni.
            Rozbrzmiał dzwonek świadczący o rozpoczęciu zajęć i już w chwilę później zaczęli schodzić się powoli nauczyciele. Część z nich stosując strategię przetrwania w pedagogice, rozmawiali jeszcze na korytarzu z innym nauczycielem, dając klasie więcej czasu, niż powinni.
            Szatynka rozejrzała się za Alanem i jego wesołym koledze, ale ani pierwszego, ani drugiego nie było wśród uczniów. Nie mogła ich pomylić z kimś innym – obydwaj byli zbyt charakterystyczni, żeby ich nie wyłowić spośród jakichś trzydziestu osób.
            W końcu nadeszła nauczycielka angielskiego. Była to młoda kobieta i wyglądała na lekko zdenerwowaną, tak jakby był to jej pierwszy dzień w szkole. Z początku Dagmara wzięła ją za swoją nauczycielkę, ale kobieta ostatecznie zawróciła i przeszła do następnej sali. Sama raczej nie była do końca pewna, z którą częścią klasy za chwilę powinna mieć lekcje.
            - Przez dwa tygodnie będę prowadziła zajęcia w grupie pani Kruk – przemówiła, nie wiedząc gdzie utkwić wzrok. Latał z jednej osoby na drugą, jakby oczekiwał, że całej pierwszej grupie zapalą się od tego włosy, tak żeby nareszcie mogła ich rozróżnić od grupy drugiej. – Pani Kruk zaraz przyjdzie.
            - Praktykantka – ucieszyła się wyżej wspomniana grupa pierwsza. Tylko grupa druga miała teraz niepewne miny. Przynajmniej po tym można było ich poznać.
            Dagmara zauważyła kolejną różnicę pomiędzy Kielcami a Warszawą. W Warszawie nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek na jej zajęcia przyszła praktykantka. Nie w szkole, do której uprzednio uczęszczała.
            Nauczycielka poprosiła któregoś z chłopców, aby otworzył drzwi kluczem, w czasie gdy ona poszła jeszcze na dół po odtwarzacz CD. Cześć klasy „2c” zaczęła wchodzić do pomieszczenia i chcąc nie chcąc Arleta również musiała się odłączyć. Zaczekała tylko do momentu aż pojawiła się praktykantka i weszła jako ostatnia do sali, zamykając za sobą drzwi.
            Dagmara została z drugą połową grupy i choć z początku odniosła wrażenie, że może nie nawiązać z nimi przyjaznych stosunków, parę dziewcząt jej się przedstawiło i zaczęło wypytywać skąd się przeniosła.
            Trwało to tak długo, aż szatynka miała dość powtarzania w kółko, jak to jest w stolicy i dlaczego zdecydowała się przenieść tutaj i to po pierwszym roku nauki.
            Po piętnastu minutach bezczynnego czekania, do klasy obok przyszła pani Kruk – kobieta była mocno otyła, ale jakoś żaden z uczniów nie ośmielił się wyszydzić czy zaśmiać z tego faktu, co było rzadkością wśród młodzieży. Już się zastanawiała, czy kieleccy uczniowie byli na tyle kulturalni, czy po prostu przyzwyczaili się do kobiety, gdy ta przemówiła:
            - A co wy tu robicie? Wasza nauczycielka jest chora. Dowiadywaliście się czy macie zastępstwo? – wystarczyły te trzy krótkie zdania, by Dagmara zrozumiała rówieśników. Oni nie byli kulturalni, nie przyzwyczaili się, oni bali się zaśmiać. Jej ton głosu był opryskliwy jakby gryzł. Lada moment mogłaby zacząć toczyć pianę z ust.
            - Nic nie jest napisane o zastępstwie proszę pani – powiedziała zapewne przewodnicząca klasy. Dagmara pomyślała, że kobieta powinna złączyć dwie grupy, przez co ona mogłaby na pierwszych zajęciach siedzieć obok Arlety, jednak Pani Kruk podeszła bliżej do drzwi sapiąc głośno, tak jakby właśnie przemierzyła truchtem dwa kilometry:
            - To nie wiecie, co robić w takim wypadku? Idźcie na świetlicę.
            Dagmara zrobiła zawiedzioną minę, gdy grupa pokiwała zgodnie głowami. Dziewczyna przypatrzyła się jeszcze poczynaniom nauczycielki, obstawiając, czy przeciśnie się ona przez drzwi, jednak kobieta musiała mieć sprawdzoną taktykę, bo weszła zwinnie bokiem.
            Nie chcąc stracić grupy z oczu, szatynka pobiegła za uczniami na miejsce zwane świetlicą. W jej poprzedniej szkole takowego miejsca nie było, klasa, która nie miała gdzie się podziać lądowała zwykle na stołówce bądź sali gimnastycznej, ewentualnie wychodziła na zewnątrz.
            Pół godziny to i dużo czasu i mało. Dużo czasu, szczególnie gdy trzeba odpowiadać na pytania, stawiane jeden za drugim. Mało czasu, gdy w zakres odpowiedzi wchodzi czyjeś całe życie.
            Nie pamiętała czy kiedykolwiek ulżyło jej tak bardzo, gdy usłyszała dzwonek, sygnalizujący koniec lekcji. Udało jej się to jednak zamaskować, kiedy wyszła wraz z marudzącą grupą na korytarz. Przeszli przez cały hol, mijając kaskadę huczących uczniów. Kiedy weszła na trzecie piętro nawet zjednała do siebie koleżanki, prawiąc komplement (bardziej budynkowi, choć przyjęły to bardzo osobiście), iż w tej szkole jest o wiele mniej schodów, niż w jej ostatniej.
            Przy wnęce prowadzącej do klas laboratoryjnych grupy znów się zmieszały, a ona mogła spokojnie podejść do Arlety, która była pochłonięta pytaniem dziewczyn o zadaną przez praktykantkę pracę na lekcji. Wyglądała jakby sama nie była pewna, czy w kserówkach rozdanych przez praktykantkę zrobiła błąd czy też nie.
            - I mówicie, że jesteście pewne, że tam będzie had been? – mlasnęła krzywiąc się, jakby właśnie została spryskana muchozolem w twarz.
            - Ja tak przynajmniej napisałam – czarnowłosa chłopczyca powiedziała śmiałym tonem, który miał od razu sugerować jej nieomylność i wszechwiedzę.
            Stojąca koło niej dziewczyna w okularach skinęła gorliwie głową.
            - Co się stało? – zapytała Dagmara, choć reasumując po kolei zachowania dziewcząt wnioskowała, iż musiały mieć test.
            Blondynka zachłysnęła się „powietrzem”, niemal płaczliwie jazgocząc:
            - Zrobiła kartkówkę i jak zwykle ją zawaliłam. A wyglądała na taką miłą… jedna drugiej warta, dobrały się… - mruczała pod nosem. – W ogóle one mają taki przywilej? Mogą nam stawiać jedynki? Przekopię cały regulamin szkolny jeśli będę musiała, każdy punkt za punktem… Praktykantki to nie nauczycielki, nie mogą ingerować w dziennik.  
            Szatynka uśmiechnęła się pocieszająco w stronę Arlety, rozumiejąc dokładnie, że nikt nie lubi dostać złej oceny w pierwszym dniu nauki.
            - Pamiętam jak ja raz zarobiłam jedynkę drugiego września – zaczęła, by dodać dziewczynie otuchy, a owe dwie pewne siebie pannice zawstydzić. – Moja mama wtedy powiedziała, nie martw się, oceny to nie wszystko. Zdrowie jest najważniejsze, a ty jesteś zdrowa. Nie wymieniłabym cię nawet na prymusa. Wiedziała, co mówi, bo w dwa lata potem mimo studiów i wyśmienitej pracy lekarza sama już nie żyła – dokończyła, nawet nie zauważając kiedy jej głos przestał być pewien siebie, a zaczął być melancholijny. Zganiła siebie za to, szczególnie gdy w oczach Arlety znalazła współczucie i litość.
            Jedna z dziewcząt spuściła wzrok, zupełnie unikając kontaktu, a czarnowłosa chłopczyca nagle zainteresowała się innym tematem:
            - Arleto, tak się zastanawiałyśmy z Baśką, skąd znasz Alana? Nie przypominam sobie, żebyś w zeszłym roku się do niego odzywała, a teraz jesteś jedyną dziewczyną, z którą rozmawia – nie wiedzieć czemu szatynce wydawało się, że usłyszała nutkę żalu, wypływającą z jej ust.
            Sama również poczuła się lekko urażona, przecież Alan w końcu raz zwrócił się do niej. Co prawda było to tylko raz przy osobie trzeciej i bardziej, żeby zdenerwować tę osobę trzecią, jednak w końcu...
            - Kasper powiedział, że jesteście tak jakby rodzeństwem – mruknęła, nie po to aby wsypać chłopaka, bo osobiście nie uważała, aby to zmyślił, jednak sądząc po speszonej minie Arlety i zszokowanych twarzach Baśki oraz chłopczycy wiadomość ta miała być POUFNA.
            - Niedawno dowiedzieliśmy się, że jesteśmy tak jakby spokrewnieni – bąknęła na gust Dagmary zbyt dramatycznie i dla pewności czy dziewczęta łyknęły jej kłamstwo spojrzała na ich reakcje.
            Trzy minuty później, akurat w momencie gdy przerwa się skończyła, pod salę przyszedł sam obiekt ich rozmowy – Alan wraz z kolegą, którego Dagmara poznała wczoraj. Oboje byli tak entuzjastycznie nastawieni do lekcji, że gdyby tak cały świat składał się tylko z Alanów ziemia dalej byłby płaska, medycyna stałaby w miejscu a ludzie zaczęli się cofać do prehistorii.
            Nauczycielka nadeszła zaraz za nimi, więc Dagmara podobnie jak i klasa zaczęła się przeciskać do sali. Dopiero jednak gdy oddaliła się od Arlety, oglądając się do tyłu zobaczyła jak blondynka przywołuje domniemanego „brata” i coś mu mówi. Więcej zobaczyć już niestety nie mogła, popchnięta przez jakiegoś rosłego chłopaka, który zaśmiał się, kwitując, że wchodzenie do sali to „najprzytulniejsza część zajęć”. Już miała coś odszczeknąć, gdy w porę zorientowała się, że był to kolega Alana.
            - Tak w ogóle jestem Mikołaj – powiedział puszczając jej dziarsko oczko. Jako, że był ostatnim, który wszedł, zamknął za sobą drzwi, zatrzaskując jej na amen punkt widokowy, co działo się na korytarzu.
            - Dagmara – warknęła niezbyt przyjemnie, ale chłopak w ogóle się tym nie przejął.
            Nie wiedziała, czy zrobił to specjalnie, czy wynikło to z faktu, że weszli niemal równocześnie, ale dotrzymał jej kroku, by usiąść od razu przy niej. Spojrzała na niego pytająco, ale kiedy nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem pomyślała z irytacją, że Arleta najwyżej usiądzie koło Mikołaja. Tak jak i wczoraj, ławki były przystosowane również dla czworga osób, tyle, że tym razem ona sama siedziała przy oknie.
            Gdy nauczycielka zaczęła sprawdzać obecność, drzwi otworzyły się i tak jak Dagmara spodziewała się weszli kolejno Arleta a za nią Alan.
            - Arleta Degler…
            - Jestem – odparła blondynka w samą porę podchodząc do ławki, przy której siedziała szatynka.
            - Mikołaj, zmiataj, to moje miejsce – zażądała szeptem zwrotu krzesła koło Dagmary, blondynka. Skrzyżowała ręce na piersi, jednak to nie pomogło. Wystarczył jeden rzut oka na nauczycielkę, by śmiało stwierdzić, że kobieta była o krok do pousadzania klasy „po swojemu”, dlatego z rezygnacją zajęła miejsce pośrodku, pomiędzy chłopcami. Teraz, jedyny sposób na komunikację dziewcząt ograniczał się do liścików, choć i to by niewiele dało, gdyż Arleta w czasie odczytywania dalszej listy przez chemistkę znowu wdała się w dyskusję z Alanem. Mikołaj zerknął na Dagmarę jakby oczekiwał od niej tego samego; że lada moment zacznie z nim rozmawiać.
            Niedoczekanie jego – pomyślała do siebie, udając święcie zajętą otwieraniem zeszytu, w którym zaraz mogłaby coś zapisać.
            - Newerli Alan.
            - Obecny – Dagmara nie spojrzała na blondyna tylko dlatego, bo była pewna, iż Mikołaj ją obserwuje i mógłby sobie coś nieopatrznie pomyśleć. Alan z kolei nawet nie podniósł wzroku na nauczycielkę.
            - A więc to ty przeniosłaś się z Warszawy – zaczął nareszcie Mikołaj sam, widząc, że ona nie kwapiła się do zagadania.
            Jako, że nic mu nie odpowiedziała, czy chociaż przytaknęła, podjął z innej beczki.
            - Musisz mieć ładną kartotekę w poprzedniej szkole, nie ma co, skoro nawet wychowawczyni cię upomina…
            Odliczyła w myślach do dziesięciu, wiedząc, że takimi zagraniami chciał ją tylko sprowokować do mówienia. Spojrzała na niego tylko spode łba, ale znów nic nie powiedziała.
            Zrobił pytającą minę, jakby chciał tym wyrazić swoją ciekawość, czymże zasłużył sobie na jej obojętność. Dopiero po chwili jego twarz pojaśniała, jakby przedyskutował coś sam ze sobą.
            - Nie polubiłaś mnie – oświadczył niemal radośnie.
            - Steinert Dagmara – zawołała nauczycielka.
            - Jestem – odparła głośno dziewczyna, dodając już ciszej z rozdrażnieniem:
            - Że co proszę?
            Zbagatelizował jej zachowanie, podpierając się ręką o ławkę.
            - No cóż. Wpuściłem cię przodem do klasy, próbowałem być miły wiedząc, że jesteś tu nowa, choć wcale nie musiałem, bo sam zmagam się z tym samym problemem. Nie odezwałaś się, jeśli nie licząc rzężenia, który miał być twoim imieniem. Albo mnie nie polubiłaś, albo śmiesznie okazujesz sympatię.
            - Jestem – krzyknął Mikołaj, machając dodatkowo ręką w stronę chemistki, kiedy nadeszła jego kolej w liście obecności.
            Przez ten cały czas Dagmara patrzyła na niego tak, jakby wygłosił jej teorie, jakoby Edison wynalazł markę samochodu Ford, Einstein Audi a Kolumb Toyotę. Po chwili jednak zrozumiała, że miał prawo pomyśleć to, co pomyślał. Przecież zdenerwowała się faktem, iż Arleta rozmawiała bez jej obecności z Alanem i musiała się na kimś wyżyć. Pech chciał, że trafiło na niego.
            Nauczycielka skończyła wyczytywać listę, od razu przechodząc do dyktowania im punktów. Szatynka zaczęła skrupulatnie przelewać słowa kobiety na papier.
            - Przepraszam, jestem w złym humorze – bąknęła nieśmiało w czasie jednego z postoi na objaśnienie reguł, jednak z tego co zauważyła, obserwując go z ukosa, w ogóle się na nią nie gniewał.
            Spojrzał jej w zeszyt, widocznie stwierdzając, iż mógłby coś od niej przepisać na wypadek gdyby nauczycielka sprawdzała obecność uczniów nie tylko ciałem na swoich zajęciach, ale i duchem. Wziął do ręki długopis, podsunął sobie bliżej jej notatki bazgrając wyrwane z kontekstu zdania w swoim zeszycie, pismem, jakby miał rozwiniętą dysgrafię.
            Jako, że notatki Dagmary znalazły się poza jej zasięgiem, mogła pozwolić sobie na cichą obserwację państwa duże „A” – Arletę i Alana jak ich nazwała w duchu.
            Blondynka co chwila szeptała do chłopaka, jakby coś mu wyjaśniała, bądź nawet kogoś opisywała, czasami posługując się do tego gestykulacją. Alan również się odzywał, jednak on tylko zadawał pytania, mogła to wyczytać z ruchu jego warg. Wcale nie zajmował się lekcją, o wiele bardziej zaciekawiony tym co mówiła jej koleżanka, niż tym, co dyktowała kobieta. Gdyby nie fakt, iż coś kazało mu siedzieć na lekcji, zapewne wolałby zostać na korytarzu.
            Musiała przyznać, że ich ławka wzbudzała powszechne zainteresowanie. Nie była tylko pewna skąd się to brało – z tego, że dwie dziewczyny siedziały z dwoma chłopakami (bo w tej klasie taki zestaw był raczej rzadkością), to, że wcale nie słuchali chemistki (choć odnośnie tego to brali tylko przykład z całej klasy), czy może chodziło bardziej o fakt z kim dziewczęta siedziały (już wczoraj zauważyła, że Alan był dosyć popularny zwłaszcza wśród damskiej części klasy a i Mikołaj był bardzo interesujący). Akurat temu, że siedziały koło chłopców najmniej się dziwiła, co więcej nawet rozumiała dziewczęta ze swojej klasy, które ciskały w stronę jej i Arlety zazdrosne spojrzenia. Przyjrzawszy się dłużej pozostałym chłopcom w pomieszczeniu od razu rzucało się na myśl stwierdzenie, iż żaden z nich nie dorównywał nawet w jednej piątej czy to Mikołajowi, czy Alanowi.
            Mikołaj wyglądał na nicponia, z ciemnymi oczami, taką samą karnacją i czarnymi włosami. To właśnie w nim było pociągające, gdy się nie uśmiechał, wyglądał niczym uosobienie kogoś na usługach diabła – przystojny, opalony z obietnicą piętrzących się kłopotów. Miłość do niego zawsze byłaby nieracjonalna; był nieodpowiedzialny i zachowywał się jak duże dziecko. Co dziwne, kobiety nieświadomie wolą takich niegrzecznych chłopców od tych dobrych ze szlachetnymi zamiarami.
            Alan z kolei, jak to wcześniej już ustaliła, przedstawiał wcielenie niewinności i choć ta teza mogła być budowana na fundamentach, tylko do momentu, gdy jego usta były szczelnie zamknięte, zdawała się być jedyną, którą ten fakt zrażał. Większość dziewcząt uwielbiała go za to jak wyglądał, nie za to kim był bądź co sobą reprezentował, nic więc nadzwyczajnego, iż ich „miłość” wystarczała do patrzenia i podziwiania z boku. Był tajemniczy, a po paru godzinach obcowania z nim pojawiały się inne przymiotniki określające jego charakter – był nie tylko nieprzewidywalny, ale i przebiegły.
            Dagmara musiała przyznać, że osoba Alana wywoływała w niej sprzeczne emocje. Raz była nim oczarowana, raz zawiedziona. Raz marzyła, aby nigdy nie miał z nią nic wspólnego, w sekundę potem pragnąc, aby mogła z nim jak najszybciej porozmawiać. Tak jakby łaknęła jego głosu, jakby chciała przekonać się, czy będzie równie nieuprzejmy w stosunku do niej, co i dla ich wychowawczyni.
            To niedorzeczne – pomyślała szatynka szturchnięta ręką Mikołaja, który próbował ją tym zachowaniem wyrwać z letargu.
            - Ej, uważaj, bo kto mnie będzie potem uczył na sprawdzian? – zapytał całkiem na poważnie.
            - Z przepisów BHP nie ma sprawdzianu – odparła jakby tłumaczyła wynik dodawania mocno opóźnionej osobie.
            - Serio? – mruknął, choć jego mina wyraźnie świadczyła o tym, iż żartował odnośnie domniemanego sprawdzianu z dzisiejszej lekcji.
            Przez całą chemię, nie działo się już nic ciekawego, jeśli nie licząc faktu, iż Mikołaj przysnął, podpierając głowę obiema rękami, przez co na dobrą sprawę wyglądał jakby patrzył się uporczywie na zrobione przez siebie skromne notatki. Dzięki temu, że chłopak wykorzystał lekcje jak umiał najlepiej rozkoszowała się uczuciem samotności, bo mimo, iż mieszkała w domu tylko z dwoma osobami jeszcze jakoś nie potrafiła wygospodarować czasu tylko dla siebie. Przez cztery dni, począwszy od soboty a skończywszy na wtorku, wolała siedzieć przy babci, niż w wielkim pokoju sądząc, iż taka była jej powinność – w końcu staruszka musiała nacieszyć się wnuczką.
            Nawet Alan z Arletą zdawali się ograniczyć swoją rozmowę do potakiwań i pojedynczych słów, co w mniemaniu Dagmary było mistrzostwem przeprowadzonym samym w sobie – zawsze przestawali mówić w momencie, gdy nauczycielka odrywała wzrok od wydrukowanej przed nią kartki, udając, iż jej namiętnie słuchają.
            Jak tylko dzwonek zadzwonił, każdy z ulgą przyjął przerwę, która znowu trwała tylko pięć minut.
            - Chemia to dziwny przedmiot – oznajmiła Arleta wszem i wobec, kiedy oddaliła się wraz z szatynką od laboratorium. Następna lekcja, historia, była piętro niżej, dlatego musiały dojść do schodów, które w tej chwili były oblegane przez uczniów.
            - Dziwny? Pod jakim względem? – zapytała Dagmara, uśmiechając się do swojej jedynej jak na razie „szkolnej przyjaciółki”.
            - Bo jest ciekawy i jednocześnie nudny. Jest ciekawy, jeżeli darujesz sobie pierwsze zajęcia, nudny, jak będziesz słuchała tych wszystkich punktów, których NIE należy robić.
            Dagmara zaśmiała się pod nosem. Za to z Arletą nudno nie było.

9 komentarzy:

  1. Zostałaś nominowana do LBA. Gratuluje!
    Więcej informacji: http://somethingnew-dhlstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zasmucona, że nie poinformowałaś mnie o nowej notce........ :( Jak dodajesz jakieś nowe notki, to informuj mnie o tym na http://wiwerna.blog.pl/ .
    Rozdział bardzo mi się podobał. :) Chciałabym mieszkać w takiej rezydencji i nie mieć za wiele obowiązków. :*
    Przy okazji, u mnie jest już rozdział 1. :D
    http://wiwerna.blog.pl/
    Śmietana. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam czasu pisać kiedy wstawiłam rozdział, chciałam napisać teraz, także wybacz. Na następny raz poinformuję od razu :)

      Usuń
  3. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale dojdzie do rozmowy pomiędzy Dagmarą i Alanem. ;)

    Niestety trochę mylą mi się te dwa opowiadania, które prowadzisz.Może jeszcze się przyzwyczaję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie krótka rozmowa, ale z czasem będzie ich coraz więcej :)
      Ja również mam nadzieję, że rozdzielisz te dwie historie. Zapraszam w zakładkę streszczenia - może pomogą.

      Usuń
  4. Nadrobiłam wszystkie trzy rozdziały i w końcu zaczęłam rozróżniać chłopaków z opowiadania :-)
    Nie jestem pewna czy bardziej lubię Alana czy Kaspra, oboje wydają mi się ciekawi.

    Jeżeli chodzi o treść opowiadania, to musiałam wrócić na chwilę do prologu i upewnić się kto pisał pamiętnik. Była to Wiktoria, która wbrew mojemu pierwszemu wrażeniu (po przeczytaniu po raz pierwszy prologu) nie jest główną bohaterką. I dobrze, bo nie lubię jak w opowiadaniach śmierć dotyka postaci, których życie śledzę z zapartym tchem.

    Zastanawiam się czy skoro nikt nie chce powiedzieć prawdy Dagmarze, to czy ona sama nie dojdzie do prawdy np. odnajdując pamiętnik Wiktorii. No cóż, zobaczymy jak to się dalej potoczy :-)

    "Oboje byli tak entuzjastycznie nastawieni do lekcji, że gdyby tak cały świat składał się tylko z Alanów ziemia dalej byłby płaska, medycyna stałaby w miejscu a ludzie zaczęli się cofać do prehistorii." – uwielbiam ten fragment, jest bardzo zabawny :-)

    Pozdrawiam.
    historia-strazniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Mikołaj wydaje się być świetnym chłopakiem, Dagmara jest jakaś dziwna, że nie chce z nim gadać :/
    Za to wychowawczyni to niezła zołza, nie dziwię się wcale Alanowi, że tak ją zbluzgał przy całej klasie :P
    Świetne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie nazwałbym Mikołaja niegrzecznym, bardziej niedojrzałym, ale on w sumie jest jeszcze młody więc całe życie przed nim na to by dorosnąć - być może trochę naiwny jestem, ale myślę, że chłopina się do 30 wyrobi i wyrośnie z bycia dużym dzieckiem. Jest bardzo pozytywny. Moim zdaniem trudno nie lubić takiego człowieka.
    Natomiast Alan jest bezczelny, pewny siebie i pewny swego. Chłopak na pewno ma w domu lustro i dobry wzrok - wie że jest przystojny, pociągający i rówieśniczką się podoba. Tak już jest, że im ktoś jest gorszy dla nauczycieli i pewniejszy siebie tym większe zainteresowanie wzbudza. Sam w domu mam taki egzemplarz co to niby jest grzeczny... aż za grzeczny, tak bardzo grzeczny, że momentami aż ordynarny i jak to nauczyciele mówią "on ma zawsze własne zdanie, nie ugryzie się w język i wszystko komentuje". Alan mi go do złudzenia przypomina.
    Co do zazdrości wśród koleżanek, to albo teraz będą patrzyły wilkiem na Dagę i Arletę, albo będą chciały się do nich zbliżyć, bo jak wiadomo - jeśli koleżanka ma przystojnego brata, to tam trzeba chodzić na piwo czy tam trzeba się wkręcić w prace grupowe. W drugą stronę też to działa - jeśli kumpel ma ładną siostrę, to trzeba z niego zrobić bliższego sobie kumpla by przy okazji być też bliżej tej ładnej siostry ;-) - świat się od lat nie zmienia, jest dokładnie taki sam i rządzą w nim te same, powszechne, niezmienne prawa ;-)
    Dagmara nadal wydaje się być wyniosła, zbyt dumna, wywyższająca się (choć tylko w myślach, bo pozornie... stwarza pozory aż za miłej).
    O Arlecie jak na razie nie mam zdania. Za to o Dadze mam zdanie niezmienne. Dziewczyna jest nie tylko nudna, ale zupełnie nie zachowuje się jak jej rówieśnicy. Jest za dojrzała, za bardzo dorosła i odgrywa role grzecznej, potulnej i ułożonej jakby była w jakimś teatrze. Ja czekam na to aż dziewczyna w końcu pokaże swoją prawdziwą twarz i przestanie robić zawsze to co wypada, a zacznie choć trochę myśleć o sobie i o tym czego ona chce, a nie czego od niej oczekują inni.
    PS. Można by powiedzieć, że już połowa opowiadania za mną.
    PS 2. Nie denerwują cię moje komentarze jakoś szczególnie bardzo? Nie masz mnie już dość?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie denerwują mnie Twoje komentarze, jak mogłyby denerwować... Bardzo się z nich cieszę! :)

      Usuń