Ja, Toffi
Otwieram oczy. Przeciągam się. W jedną
stronę. W drugą stronę. Łapką szukam matki. Jest!
Mruczę. Po raz pierwszy naprawdę mruczę. Cichy dźwięk wydobywa się gdzieś z
krtani. Dobrze mi.
Mleczko. Pyszne mleczko.
Po obiedzie czas na drzemkę. Lubię spać. W ogóle dużo śpię, nie tylko ja, moje
rodzeństwo także. Wreszcie ich widzę. Niewyraźnie, ale wiem, że mam siostrę i
brata.
Czuję ostry język matki. Liże mnie, czyszcząc mi futerko. Wieczorna toaleta. Podnoszę
się. Łapką trącam jej nos. To takie zabawne. Jeszcze raz próbuję, choć ona robi
swoje.
Idę spać. Usypiam, pijąc mleko, przytulony do ciepłego futerka mamy.
Rosnę. Coraz mniej śpię, a coraz więcej obserwuję otaczający mnie świat. I
bawię się. Tak, zabawa to coś, co lubię najbardziej.
Mam już trzy tygodnie. Jestem na tyle duży, że wychodzę z norki.
Mama nie daje dużo mleka. Przynosi za to coś innego. Szare stworzenia pachnące
z daleka. Chwytam kawałek i warczę. Ta część jest moja!
Trącam łapką długi patyk. Z zadowoleniem zauważam, że po dotknięciu odskakuje.
Rusza się. Chce się przede mną schować, dlatego odchodzę trochę i poluję.
Dopiero kiedy myśli, że jest bezpieczny, ja wyskakuję! On znowu ucieka, ale
trzymam go mocno i gryzę.
–
Ojej, kotek – krzyczy jakiś człowiek. Boję się, dlatego chcę uciec do norki.
Ale nie pozwala. Unosi mnie i podstawia do swojej okrągłej części ciała.
–
Zgubiłeś się? – pyta.
Nie wiem, nie. Ja tylko unicestwiłem patyk. Może nie uratowałem świata, ale
moją norkę tak. Patyk czekał na zewnątrz, żeby dostać się do mamy.
Patrzę na nią. Wącham. Dziwna woń. Nieznajoma.
–
Biedny kotek – mówi. – Jesteś taki chudziutki. Ty coś jesz?
Tak. Jem szare stworzenia i piję mleczko.
–
Pomogę ci. – Odwraca siebie i mnie zarazem i idzie przed siebie.
Miauczę. Tam nie chcę. Mama mówiła, żeby tam nie chodzić. Miauczę raz jeszcze.
Próbuję się wydostać, ale jej ręce są wszędzie.
Obracam się. Nie widzę norki. Nie widzę mamy, siostry ani brata. Miauczę.
–
Cicho, bo cię tu usłyszą i nie nie będziesz mógł zostać.
Posłuchałem. Rzuca na mnie ciemny materiał. Spać. Znowu chce mi się spać, ale
dzielnie walczę. W końcu przecież zaraz wracam do norki. Do rodziny.
–
Jak się wabisz? – pyta, gdy jesteśmy już w ciemnym, małym pomieszczeniu.
Drapię się za uchem.
–
Pchełka. Jesteś pchełka, bo wszędzie po tobie skaczą. Ale może ty jesteś
kotkiem?
Zagląda pod mój ogon. Kulę się wstydliwie, nie pozwalając na oględziny.
–
Nie znam się – mówi w końcu. – Ja jestem Basia, a ty będziesz… Toffi. Bo masz
taki ładny kolor karmelu. Tak, Toffi. Bardzo cieszę się, że jesteś, Toffi.
Tuli się. Nie wiem jak jej powiedzieć, że muszę już wracać, bo mama na pewno
mnie szuka.
Słyszymy otwieranie drzwi. W ostatniej chwili Basia rzuca na mnie tę samą
szmatkę. Ciemno. Mrużę oczy. Śpię.
Budzi mnie apetyczny zapach. Nigdy tego jeszcze nie widziałem, ale człowiek
Basia podsuwa mi to coś pod nos, łapię to więc i gryzę błyskawicznie.
–
To szynka, udało mi się zabrać ze stołówki. Och, tak się cieszę, że jesteś – powtarza.
– Chcesz jeszcze?
Tak! Oczy rozszerzają się w niemym zachwycie. Ma jeszcze trzy kawałki. Jem
łapczywie. Warczę, żeby nie zabrała. Na okrągłej twarzy Basi pojawia się
uśmiech.
Ale dobre. Po obiedzie bawię się z nią, najedzony. Pierwszy raz mam tak pełen
brzuszek. Pierwszy raz piję też wodę. To nie tak dobre jak mleczko, ale Basia
nie jest mamą.
Siku. Mama jeszcze czasem pomagała mi w wypróżnianiu, ale teraz muszę sam, póki
tu jestem. Szukam miejsca, nie wiem, które jest odpowiednie. Podchodzę do
ściany. Tu… Łapką próbuję wykopać dziurę. Siadam.
To nie jest trudne.
Już. Wącham miejsce, teraz muszę je zakopać. I wtedy Basia do mnie podchodzi.
Nie wygląda na zadowoloną.
–
O nie – jęczy. – Muszę zrobić ci jakąś kuwetę.
Nie rozumiem. Czyszczę futerko tak, jak to kiedyś robiła mama.
Mama. Chcę do niej wrócić, ale nie wiem jak. Obchodzę uważnie pomieszczenie.
Ogon nie sterczy mi wysoko jak kiedyś, tylko włóczy się niemal po ziemi.
Wszędzie nieznajomy zapach i przedmioty.
Nie lubię tego miejsca. Jest ponure. W norce było weselej i było się z kim
bawić. Mama była przy mnie częściej niż Basia. I było rodzeństwo.
Basia też je ma. Mieszkają tu ze mną we trzy. Jedna przynosi smakołyki. Lubię
ją. Drugą też lubię. Drapię ją i z nią rozrabiam, ale chyba jej to nie
przeszkadza, bo wciąż podsuwa mi te ręce. Czasem mówi Basi, że powie o mnie
cioci. Nie wiem, kto to ciocia, nie znam jej.
Moje oczy powoli zmieniają się w zielone. Nie należą do małego kociaka. Jestem
prawie dorosły.
Już nie pamiętam mamy, siostry i brata. Nie chcę wracać, bo mi tu dobrze.
Uwielbiam za to, kiedy Basia jest w pomieszczeniu. Z nią jest zawsze radośniej.
A to jakaś wstążka zacznie podskakiwać, a to piłeczka się turlać. A Basia
śmieje się, zamiast pomóc mi je złapać.
Znam już całe pomieszczenie. Podchodzę do materaca i ostrzę pazurki. Wiem, że
Basia tego nie lubi, dlatego staram się to robić, kiedy ona nie patrzy.
Ups, zobaczyła. Chowam się za stary tapczan, na którym śpi.
–
Wyjdź, nie gniewam się – mówi. – Kici, kici – woła.
Na to zawołanie wychodzę. Podchodzę do
jej wyciągniętej ręki i ocieram się o nią. Macham dumnie ogonem.
–
Jesteś coraz większy i coraz bardziej rozrabiasz – zaczyna. – Dominika straszy
mnie, że o tobie doniesie. Bądź dla niej milszy. Wiem, że to trudne, bo ona nie
lubi żadnych zwierząt, ale spróbuj.
Drapię się między uszami. Basia lubi ze mną rozmawiać. Mówi mi o różnych
rzeczach. Mówi o tym, że jak dorośnie, to znajdzie swoich rodziców. To smutne,
że nie wie kim jest jej mama i dlaczego ją oddała.
Ładuję się na kolana Basi. Znowu coś słonego leci z jej okrągłej części ciała.
–
Nie chciałabym cię stracić – szepcze.
Przecież nie odchodzę. Nie musi się martwić. Mruczę, kiedy zaczyna drapać mnie
pod głową.
Dzisiaj pozwala mi spać ze sobą w łóżku. Zazwyczaj wolę na swoim miejscu w
szafie, bo tam jest ciemno, trochę jak w norce. Ale dzisiaj jest bardzo
nieswoja.
Liżę jej rękę. Bardzo ją kocham.
Basia wyszła z pomieszczenia. Trochę mnie ciekawi, co znajduje się na zewnątrz.
Czasem słyszę głośne dźwięki wydawane przez człowieki. Są tam, wiem o tym.
Mówią i mówią. Biegają i krzyczą. Nie, tam może być niebezpiecznie, tak jak
ostrzegała Basia.
Wskakuję na meble. Moim celem jest lekko uchylona szafka. Stoi sobie tam,
wysoko, ale przecież ja umiem wysoko skakać. Oj… źle odmierzyłem odległość.
Spadam na cztery łapy. To może raz jeszcze. Sukces.
–
Nie w moich rzeczach, sierściuchu! – To koleżanka Basi wpada do pokoju. Próbuję
się schować, ale nie mam gdzie. Jestem w potrzasku. – Mam cię, nicponiu! – Łapie
mnie za sierść. Basia nigdy mnie tak nie nosi. Za kark nosiła mnie tylko matka,
gdy byłem mały. Trochę boli, ale jestem grzeczny. Nie chcę aby naskarżyła ani
Basi, ani cioci. – Dosyć tego – syczy.
Kładzie mnie na parapecie. Robi coś na górze, a potem czuję świeże powietrze.
Och, jak dawno go nie czułem, choć z racji tego, iż było to tak bardzo dawno
temu, mój instynkt nakazuje ucieczkę w odwrotnym kierunku.
Przewiduje mój ruch i rękami popycha naprzód.
Wącham. Cofam się w stronę ciepła, w stronę pomieszczenia. Zaczynam się trząść
z zimna.
–
Wyskakuj! No już! – rozkazuje, ale nie chcę słuchać. Jej ręka jest ciepła, więc
tulę się do niej, ale ona dalej napiera.
Jestem na krawędzi. Boję się. Desperacko próbuję się czegoś złapać, ale jest za
późno.
Lecę. Ląduję w czymś białym. Potrząsam tylnimi łapkami, jakbym chciał coś
strzepnąć. To coś się do nich klei. Jest strasznie zimne. Drżę.
–
Uciekaj! – Słyszę głos i klaśnięcie z góry.
Biegnę przestraszony. Nie poznaję miejsca. Wszędzie jest biało. Biały, okropny
puch, który nie chce się odkleić.
- Miau – piszczę. - Miau, miau, miau – kontynuuję, aby Basia mnie usłyszała.
Nie słyszy. Znajduję jakiś papierowy karton, do którego wchodzę. Tu jest
cieplej. Kulę się. Są pozycje, które gwarantują mi względne ciepło. Kiedy
schowam łapki pod brzuszek, jest przyjemniej.
Czekam w kartonie na Basię. Przecież musi mnie znaleźć. Jakoś pierwszym razem
to zrobiła, teraz też mnie namierzy. Założyła mi przecież tę wstrętną opaskę na
szyi i powiedziała, że ona mnie po niej pozna. Poczekam.
Jest tak ciemno jak w norce czy szafie, mimo iż wcale się nie schowałem. To
cały świat nakryli kocem. Mrużę oczy. Chcę do pomieszczenia, do Basi.
Budzi mnie ból. Jestem głodny. Wychodzę więc z kartonu, niedowierzając. Znów
jest jasno. I trochę cieplej, gdy okrągła, żółta kula pojawiła się na niebie.
Mój nos prowadzi mnie do dużego prostokąta. Nie mam jednak jak tam wskoczyć,
nawet ja wiem, że to za wysoko. To pewnie kontener.
- Miau – proszę go, aby dał mi jeść. Nie rusza się, więc to chyba oznacza
"nie". Idę dalej. Jaki ten świat jest wielki.
Znowu wyczuwam pożywienie. Pod ścianą budynku widzę miskę, dokładnie taką, na
jakiej dostawałem jeść od Basi. Biegnę do niej.
Przyglądam się i wącham. Nie jest to szynka, tylko chlebek z masłem, ale to też
zjem. Zaczynam, ale nie kończę, bo zza budynku wychodzi człowiek, tupiąc
głośno. Chowam się za krzakiem.
Przyglądam się białemu puchowi. Odkrywam, że zastępuje on wodę. Gryzę kawałek i
rozpuszcza się w pyszczku.
Maszeruję dalej. Wciąż nie mogę znaleźć Basi. Myślałem, że będzie to proste,
ale nie wiem, gdzie znajdował się jej dom, na który mówiła "dom
dziecka". Te budynki są jednakowe.
Siku robię w białym puchu. Dziwnie się czuję bez piasku. Basia przynosiła mi go
z zewnątrz, z piaskownicy. Mówiła, że inne koty mają żwirek, ale ona nie miała
jakichś pieniędzy. Żwirek… nawet bym go nie chciał. Mój piasek był najlepszy!
Znowu zaczyna być zimno, więc nauczony dniem wczorajszym szukam schronienia.
Najeżyłem sierść, wyginając się w łuk i wysunąłem pazury, słysząc w oddali
szczekanie. Mama tak robiła, to pamiętam doskonale. Jestem przez to większy i
wyglądam na odważniejszego niż w rzeczywistości.
–
Chodź Remus, zostaw go – powiedział człowiek do wielkiego, kudłatego
czworonożnego zwierzaka. To musiał być pies.
Nie chciał tego zrobić, ale w końcu człowiek pociągnął go za sznurek i ten
usłuchał.
Może gdyby Basia mi też założyła taki sznurek, nie zgubiłbym się?
-
Miau – to tak do siebie, żałośnie. Nie wiem jak wrócić, nic nie kojarzę. Gdybym
chociaż trafił do norki. Ale kiedy wychodziłem z norki, wszędzie było zielono,
a tu jest biało.
Wącham… Po zapachu trafię. W norce na pewno będą czekały szare stworzenia.
Jem biały puch. Może to dziwne, ale tym też da się najeść. Może nie całkowicie,
ale tak, aby dojść do norki.
Teraz jej jeszcze nie znajdę bo znów olbrzymi koc nakrył świat. Jest zimno,
brzuszek jest pusty i nie mam kartonu. Próbuję wejść na drzewo, ale w końcu
daję za wygraną, szukając innego schronienia. Idealnym okazuje się rów, do
którego wchodzę.
Głód budzi mnie, kiedy inni śpią. Wychodzę z kryjówki, tropiąc jedzenie.
Wskakuję na deski, po czym jeszcze raz, susem, na wielki kubeł. Tam jest
wszystko. Oaza. Znajduję chlebek i ziemniaki, które notorycznie jadałem u Basi.
Po jakimś czasie obserwuję, że to człowieki same układają oazę, a mówią na nią
śmieci. Nawet nie wiecie, co potrafię znaleźć w kuble. Puszki, kości, surowe
mięsko! Tylko trzeba tego dobrze poszukać. Łapki zawsze są potem zmęczone, ale
brzuszek pełen.
Znajduję też miejsce do spania. Nieraz udaje mi się wśliznąć niepostrzeżenie do
ciemnego pomieszczenia pod budynkiem. Tam jest ciepło, a czasem pod ścianą w
misce znajdzie się też coś smacznego.
Basia byłaby dumna, że tak sobie poradziłem. Mama też byłaby dumna i siostra, i
brat.
Mruczę. Dobrze mi. Jest ciepło, a dzisiaj czekała szynka w misce. To pewnie
jedna z tych miłych człowieków zostawiła. Przychodzi tu, podobno po przetwory.
Raz mnie nawet pogłaskała i poluzowała opaskę na szyi, mówiąc, że jest na mnie
za ciasna.
Ale dalej tęsknię za Basią. Mogłem podejść, a ona głaskała, ile chciałem. Nigdy
nie nalegała, nic na siłę.
Świat zaczął się zmieniać. Odkryłem to, kiedy biały puch zniknął, zostawiając
po sobie wodę. Jest też cieplej, nawet w nocy. Słyszałem, jak człowieki
rozmawiali o pogodzie. Że jest dzień i noc i że będzie się ocieplać. Dużo
wiadomości dostarczają mi człowieki, mogą dużo nauczyć.
Jak co noc wbiegam do piwnicy. Tam jednak zastaję człowieka z długą szczotką.
–
To ty tu tak bałaganisz – mówi, przybliżając się.
Nie wiem, co planuje, więc nie uciekam, a powinienem. Długi kij dosięga mego
ciała i rzuca na ścianę. Najpierw syczę wysokim tonem, ale zaraz naprawiam błąd,
kuląc się na znak uległości i niższości. To mu nie wystarcza.
–
No! Jeszcze ci mało?! WYNOŚ SIĘ! – ryczy.
Nie musi powtarzać. Jego ciało przypomina tego groźnego psa, tylko nie jest na
sznurku. Czmycham na górę, utykając. Szczęśliwie drzwi są otwarte, więc wypadam
na dwór.
Zatrzymuję się dopiero w rowie kanalizacyjnym. Liżę łapki, które mocno bolą.
Zasypiam, mrucząc cichutko.
Długo dochodzę do siebie. I nie jestem już taki ufny. Nie wszystkie człowieki
są dobre.
Mija czas. Przemieszczam się z jednego miejsca do drugiego i w pewnym momencie
przestaję rosnąć tak szybko. Pierwszy raz mam kontakt z kocicą i walczę o
terytorium z kotem. Przegrawszy, zmuszony jestem opuścić mój rewir.
Postanawiam znów odnaleźć norkę. Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Wiem, że
będąc ciekawskim kociakiem, oddaliłem się od norki i że znalazła mnie Basia,
przechowując bez wiedzy opiekunów w domu dziecka. To, jak znalazłem się poza
nim, pozostaje niewiadomą. Chyba spadłem z drugiego piętra przy pomocy
Dominiki. A może sam wyskoczyłem? Nie, chyba nie. Tam byłem szczęśliwy, a tu
ciągle walczę o przetrwanie.
Nauczyłem się egzystować. Wiem, że kiedy zapada zmrok, muszę szybko znaleźć
kanał, karton czy barak na bazarze. Najbardziej lubię wślizgiwać się do klatek
budynków, ale od piwnic już stronię. Choćby nie wiem jak kusząca była piwnica,
poniżej parteru nie schodzę. Tam nie ma szans na ucieczkę. Raz mi się udało,
lepiej nie kusić losu.
Norka znajdowała się przy wielkim, żółtym polu. Takie wspomnienie towarzyszy mi
z młodości. Próbuję odtworzyć więcej, ale moja kocia pamięć mi na to nie
pozwala. Trudno przywołać też zapach. Smak dzieciństwa.
Dzieci potrafią być okrutniejsze od dorosłych. Rzucają we mnie kamykami, a
kiedy zapominam się i podchodzę bliżej, bo wołają tak, jak kiedyś Basia, łapią
za przednie łapy i noszą.
Chyba nie lubię bliskiego kontaktu z ludźmi. Już nie. Największym szczęściem
obdarza mnie osoba, która kładzie smakołyk na ziemi i odchodzi, abym w spokoju
mógł go zjeść. Stałem się bezpański, nieujarzmiony. Jedynym śladem obecności
człowieka w moim życiu jest wżynająca się w szyję opaska. Wielokrotnie
próbowałem ją zdjąć, ale bez skutku.
Cudem uniknąłem polowań. Polowaniem nazywam dorosłych, którzy ścigają zwierzęta
takie jak ja i wkładają do pudła, które z kolei zostaje wsadzone do prostokąta
na kółkach. Na to mawiają samochód.
Samochód ze zwierzętami w środku odjeżdża. Gdzie? Tego nie wiem, ale z całą
pewnością nie chcę tak skończyć.
Tu mi dobrze. Robię, co chcę, jem, co chcę i śpię, kiedy chcę. Jestem panem
własnego losu. A i zabawa jest przednia. Sam znajduję szare stworzenia. To
myszy. Chowają się przede mną, ale mój instynkt łowiecki w ostatnim czasie
bardzo się polepszył. Potrafię je wyczuć z bardzo daleka, a ich piskliwy jazgot
słyszę doskonale. Tym mięsem nigdy nie pogardzę.
Jest jeszcze jeden wróg. Mój naturalny wróg. Pies. Najbardziej
jestem narażony zimą, bo głodny i osłabiony nie mam siły przed nim uciekać.
Nieraz widziałem, jak owczarki rozszarpywały zziębnięte kocięta.
W ostatniej chwili uchylam się przed rękami dziecka. Jakiś młody człowiek
próbuje mnie złapać i choć za pierwszym razem mu się nie udaje, przy drugim
podejściu nie mam szans. Chwyta mnie za brzuch, mówiąc, że same ze mnie kości.
Zanosi mnie do jakiegoś miejsca. Niezwykle znajomego. Wrzuca do dziury, a potem
czuję coś ciężkiego na sierści. Piach. Wykopuje dół, chcąc mnie nim zasypać.
Prawie mu się to udaje. Z pomocą przychodzi jednak matka chłopca.
Podbiega do nas i przyjrzawszy się, co ten młody człowiek wyprawia, wlepia mu
parę klapsów, aż dziecko zaczyna płakać. Potem wyjmuje mnie, a ja, nie czekając
dłużej, czmycham.
Odchodzą, trzymając się za ręce, choć chłopiec dalej płacze.
Zostaję sam przy piaskownicy. Tej piaskownicy, od razu to
poznaję. Teraz, po tylu latach wiem, że to było to „wielkie, żółte pole”, przy
którym mieściła się norka. To stąd Basia brała też piasek do mojej kuwety,
jestem tego pewien.
Świat jest mniejszy niż się spodziewałem. Kiedyś odległość pomiędzy norką a
domem dziecka była dystansem nie do przebycia. Dziś dałbym radę pokonać go w
jedną chwilę.
Z ekscytacją ruszam na poszukiwania norki. Gdzieś tutaj musiała być. Wychodząc
z niej, wychodziliśmy przecież na piaskownicę, gdzie znalazła mnie Basia.
Moja mama, siostra i brat. Czy oni mnie poznają? I czy ja ich poznam? O
tu. To na pewno było tu. Podchodzę jeszcze, ale norki już nie ma. Jest
zasypana. Stoję tak sobie nieruchomo, po czym odchodzę z podkulonym ogonem.
Norka, miejsce mojego dzieciństwa, została zniszczona. Przysiadam na
piaskownicy, jakbym na coś czekał. Ale przecież oni nie przyjdą. Już dawno
musieli się przenieść, to oczywiste.
Wtedy słyszę jakiś głos. Z początku go nie poznaję, jest jakby niższy.
–
Toffi? – mówi. – To naprawdę ty? – To nie może być pomyłka. Wygląda trochę
inaczej, ale podchodzę do niej, jakbym po rozłące znów zobaczył moją panią.
Basia. Po raz pierwszy od dłuższego czasu podnoszę wysoko ogon, ocierając się o
jej nogi.
–
Gdzieś ty się podziewał? Nie mogę w to uwierzyć. Przychodzę tu codziennie od
czterech lat – kuca koło mnie, dotykając sierści. Tak, to jej ręce, choć
większe i mniej delikatne. Jej zapach. Luzuje opaskę, która od dawna wżynała
się w szyję.
–
Jaka ja byłam głupia – mówi łamiącym się głosem. – Ta opaska mogła cię zadusić.
Masz od niej ranę.
To prawda. Wcale nie czuję ulgi, tylko ból dookoła karku.
–
Nie martw się – mówi, głaszcząc za uchem. – Jeśli mi pozwolisz, pójdziemy do
weterynarza. Mam takiego zaprzyjaźnionego znajomego. Wiesz, sama też planuję
nim zostać.
Nie wiem kto to weterynarz. Ludzie mówią czasem w niezrozumiałym języku.
Nagle, bez żadnej zapowiedzi, Basia zaczyna się trząść. Jej głos łamie się
jeszcze bardziej, siada na ziemi.
–
Ja cię przepraszam, Toffi. Bo ja cię zabrałam od mamy i od rodzeństwa… A potem
Dominika cię wyrzuciła, sama się przyznała i ty musiałeś radzić sobie sam…
Znowu coś słonego kapie z jej twarzy, jak tym ostatnim razem w domu dziecka.
Tylko że teraz wiem, że to łzy. Że jak człowiekom smutno, to łzy same płyną z
oczu.
Nie gniewam się. Jednak nie wchodzę na jej kolana. Jej się nie boję, bo od niej
nigdy nie zaznałem krzywdy. Ale nie wchodzę na kolana jak kiedyś. Wolę stać
obok.
–
Pójdziesz ze mną do domu? – pyta.
Nie wiem, czy chcę do pomieszczenia. Tam byłem zamknięty, ciągle ukrywany. Ale
Basia mówi coś jeszcze.
–
Wiesz, ja mam już normalny dom, całkiem niedaleko. Bardzo chciałabym, żebyś ze
mną poszedł.
Nie ruszam się. Nie wiem. Tyle lat byłem sam. Przecież jestem bezpański. Ona
decyduje za mnie.
–
Przepraszam, ale nie pozwolę ci tu dłużej głodować – bierze mnie na ręce i choć
trochę wyrywam się, żeby puściła, ona mocno trzyma.
Wtulam się w jej zapach. Skoro musi, to niech już zaniesie, byle szybko.
Stawia mnie dopiero przed drzwiami. Nie znam tego miejsca. Nigdy tu nie byłem.
Chcę się wycofać, czmychnąć, ale nie pozwala.
–
Niecałe cztery lata temu znalazła mnie ciocia, siostra mojej mamy. Wzięła mnie
do siebie i mieszkam u niej od tego czasu. Tu jest ogród i klapa w drzwiach dla
kotów, więc będziesz wychodził, kiedy tylko będziesz chciał.
Chciałem zapytać, skąd była pewna, że nie ucieknę, ale nie chcę jej denerwować.
Może trochę u niej pomieszkam, przeczekam zimę. Zimy bywają najgorsze.
Odmroziły mi uszy. Nie mam się przez to jak bronić, nie słyszę, kiedy ktoś się
skrada.
–
Kiedy Dominika cię wyrzuciła, myślałam, że będziesz czekał przy piaskownicy.
Pobiegłam więc do niej i znalazłam wykopaną dziurę w ziemi. To wtedy
zrozumiałam, że cię od nich zabrałam.
Otwiera drzwi. Przestraszony wsuwam się do środka, nie rozumiejąc jej słów. Nie
słyszę żadnych głosów, ale wyczuwam zapach. Basia szybko zamyka drzwi, żebym
nie uciekł. Drepczę za nią, kiedy kieruje mnie w głąb pomieszczenia.
Uwierzcie, dla kota wyzwolonego to trudne.
W środku jest ciepło. Coś się pali i bucha gorącem. Ale nie to dostrzegam jako
pierwsze. Przy palącym się drewnie leżą koty. Dwa. Jeszcze jeden siedzi na
kanapie, dostojnie spoglądając na pokój.
–
Dokarmiałam twoją mamę i rodzeństwo, a kiedy ciocia przyjechała z Ameryki i
kupiła ten dom, poprosiłam, aby kotki ze mną zamieszkały. Wabią się Tunia,
Franek i Pola.
Spoglądam na koty. Nie widzę w nich tych, kogo przedstawiła. Dwa młode koty
podchodzą, ciekawe nowego przybysza. Starsza siedzi dalej. Wącham.
To nie Tunia, Pola i Franek. Wącham dalej.
To mama, siostra i brat.
~~~
Ta miniaturka chodziła za mną od
dłuższego czasu. Napisałam ją z myślą o tych wszystkich bezbronnych
zwierzętach, które cierpią przez głupotę ludzką. Pamiętajcie proszę o naszych czworonożnych
przyjaciołach, szczególnie w zimę.
Przepłakałam prawie całą miniaturkę, jest taka wzruszająca :( I przy tym przepiękna, bo prawdziwa. Opowiada o losach bezpańskich zwierząt, które biedne muszą sobie jakoś radzić. Nie potrafię wyrazić słowami jak bardzo mi się podobała. To, że płakałam jak małe dziecko jest chyba najlepszym dowodem, że jest świetna. Cieszę się z zakończenia, jak to dobrze, że ma ich wszystkich!
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to robisz, ale wszystko co napiszesz, jest dla mnie genialne :)
Za bardzo mi pochlebiasz :)
UsuńTo jest takie inne, świat oczami kota. Bardzo mi się to spodobało :-)
OdpowiedzUsuńPrzypomina mi to trochę bajki dla dzieci.
Wyłapałam jedną literówkę:
Na mogę w to uwierzyć.
niezlomna.blogspot.com
Dzięki za korektę i komentarz :)
UsuńZostałaś nominowana do LBA ! <3
OdpowiedzUsuńGratuluję :D Więcej informacji tutaj :
http://dramione-miaa.blogspot.com/
Przyznaję - przez pierwszą minutę w ogóle nie ogarniałam, o co chodzi narratorowi. Dopiero po jakimś czasie mój mózg przyswoił sobie obraz kota. No tak, późne godziny - Lexi w ogóle nie ma kontaktu ze światem. Kto by się spodziewał.
OdpowiedzUsuńCo nie zmienia faktu, że miniaturka jest świetna♥ Pokazałaś samą prawdę, świat dla bezpańskich (ba! Czasami nawet dla czyiś) zwierząt potrafi być okrutny. Swoją manię do kotów odziedziczyłam chyba po mamie (tylko ona potrafiła przywłaszczyć sobie dziesiątki niczyich kotów.. albo też kotów sąsiadów. Dziadkowie regularnie spacerowali z kotkami na rękach i przepraszali za kradzież xd). Sama teraz też mam zwierzaka (btw w tej chwili siedzi mi na kolanach i sam próbuje pisać na klawiaturze zębami. To się nazywa talent) i nie wyobrażam sobie, żeby coś mu się stało. Jest jak członek rodziny, czasami nawet odstępuję mu większą część łóżka!
Chyba się rozpisałam, prawda? No nic, czekam na kolejny post.
I zapraszam do mnie na nowy rozdział. Mam nadzieję, że wpadniesz♥
http://make-me-heart-attack.blogspot.com/
L x
Dziękuję za opinię :)
UsuńJa mam psiaka imieniem Pola!
OdpowiedzUsuńpatipatirysuje.blogspot.com
To pogłaszcz ją ode mnie i traktuj dobrze :)
UsuńCudowna miniaturka, pisząc nią wykazałaś się wielką znajomością kotów, są dokładnie takie jakie opisałaś - ciekawskie, kochane, dokuczliwe, słodkie itd :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem, świat oczami kota to bardzo udany pomysł. Nabrałam do nich jeszcze większej życzliwości :)
Świetne. :D Z punktu widzenia kota, teraz przynajmniej wiem co czuje moja Anubis, kiedy ją za mocno przytulam. Hahah!
OdpowiedzUsuńInformuj mnie o nowych rozdziałach u mnie na blogu. Postaram się dziś dodać rozdział pierwszy na Wiwernę. :*
http://wiwerna.blog.pl/
Śmietana. :D
Nie ma sprawy. Wpadnę w wolnej chwili :)
UsuńSmutne, ale miało dobre zakończenie. Dużo zwierzak przeżył - 4 lata na ulicy. Sama mam koty i wiem, że moje na ulicy by nie przetrwały, jednego to nam nawet podrzucono. Jak czytałam ten tekst to przypomniała mi się piosenka, albo raczej teledysk do piosenki chyba Perfectu, co prawda tam bezdomny był pies, a nie kot, ale teledysk bardzo wzruszający, tytuł chyba był "naprawiam duszę" czy jakoś tak, jak będziesz miała ochotę i czas to możesz sobie poszukać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Pewnie, poszukam, dziękuję za komentarz :)
UsuńZawsze rozczulały mnie dwa rodzaje krzywdy - te co dotykają dzieci i zwierząt. Stało się tak z prostej przyczyny - dzieci i zwierzęta są całkowicie bezbronne, zdane na to co serwują im ludzie. Nadal dla mnie jest różnicą zabić zwierzę dla pożywienia - polowania, ubojnia, ucięcie łba kurczakowi, a znęcanie się nad zwierzakiem dla frajdy. Faktem też jest, że bezpańskie zwierzęta nie mają łatwo, nikt ich nie szanuje, nie dokarmia i tu zawsze moje zdanie będzie niezmienne - gdybym miał wybór nigdy nie chciałbym, by moje podatki szły na bezrobotnych, wolałbym by szły na schroniska, fundacje zajmujące się bezpańskimi zwierzakami. Niestety, u nas utrzymuje się nierobów, a o zwierzaczkach nikt nie myśli, a ty pokazałaś jak naprawdę niewiele taki sierściuch potrzebuje do szczęścia. Fakt faktem, że wiele rzeczy nieświadomie niszczy, wszędzie brudzi zostawiają futro, ale no... nic nie jest wieczne i zawsze w końcu coś się zepsuje, kiedyś się nabrudzi.
OdpowiedzUsuńTwoja miniaturka miała pozytywne zakończenie. Większość takich historii niestety źle się kończy.
To prawda :(
UsuńMam takie samo zdanie odnośnie zwierzaków jak Ty, może też przez to chciałam, żeby chociaż Toffi'emu (po wielu perypetiach) poszczęściło się i udało się przeżyć godziwe życie :) Dziękuję.