środa, 11 marca 2015

Lamiae: Rozdział 4

WĄTPLIWOŚCI


Wyjęła długopis z torebki i kartkę, aby zapisać plan lekcji na jutro. Na całe szczęście okazało się, że miała na godzinę ósmą i tylko pięć zajęć. Pośpiesznie podążyła wzrokiem za przedmiotami spisanymi na tablicy: język angielski z podziałem na grupy, chemia, historia, język niemiecki bądź francuski, znów z podziałem na grupy (miała nadzieję, że przypisano ją do języka francuskiego, za niemieckim nigdy nie przepadała) i ostatni w-f (wszystkie grupy razem).
Kiedy nauczycielka odwróciła się przodem do klasy była jedynie lekko różowa i wyglądała, jakby wybiła sobie z głowy nieprzyjemną sytuację, która zaistniała przed kilkoma minutami.
- Teraz, skoro mamy to już za sobą – zaczęła również zgoła odmiennym tonem głosu niż na początku, tak jakby całkowicie zmieniła osobowość. Jedyny termin, który przyszedł Dagmarze do głowy to: „rozdwojenie jaźni”. W tym wcieleniu przypomniała jej pewną lizuskę z poprzedniej szkoły, która aby przypodobać się nauczycielom, skarżyła o ile widziała, że ktoś spisywał na kolanie pracę domową. – Pragnę powitać w klasie wszystkie nowe osoby – z jakiejś przyczyny wzrok wychowawczyni klasy „c” nie powędrował tylko do niej, ale również za nią. – Naturalnie, tych wszystkich, którzy przepisali się również serdecznie witamy – i tu jej spojrzenie bez cienia wątpliwości spoczęło wyłącznie na Alanie.
Dziewczyna skleiła informacje, oceniając, iż czarnowłosy chłopak za nią, podobnie jak i ona, również nie uczył się wcześniej w tej szkole, a Alan uczęszczał do którejś z równorzędnych klas i w tym roku przeniósł się z niej do „c”. Pytanie tylko, dlaczego… Może przez wzgląd na kolegę?
- W razie jakiś problemów, tudzież rad, będę w pokoju nauczycielskim. Możecie już iść, tylko wasza trójka – kobieta wyciągnęła dłoń w stronę lewego rzędu, gdzie siedziała Dagmara, Alan i jego kolega. – Zostańcie.
Rozległ się gwar podniesionych głosów i szuranie odsuwanych krzeseł, gdy uczniowie podążyli do drzwi. Część z osób celowo chciała przedłużyć sobie moment wyjścia, po to aby podsłuchać to, co jeszcze miała do powiedzenia wychowawczyni.
Ta jednak poczekała spokojnie aż drzwi się zamkną i dopiero wtedy podeszła do uczniów powolnym ruchem, niczym jaguar czający się na schwytaną w sidła zwierzynę. Dagmara zastanowiła się, co mogła zrobić nie tak i wymyśliła, że pewnie chodzi o opuszczenie przemowy dyrektora na sali gimnastycznej. To by w sumie tłumaczyło, dlaczego kobieta zostawiła tylko ich trójkę w klasie. Oczywiście mogło istnieć inne wyjaśnienie, zgodnie z którym chciała im życzyć udanej współpracy z klasą „2c”, ale jakoś zachowanie nauczycielki nie wskazywało na pokojowe zamiary.
- Poprosiłam abyście nie wychodzili, bo chcę, żeby zostało to między nami – oświadczyła celowo owijając w bawełnę, żeby wprowadzić nutkę niepokoju, co jej się mniej (chłopcy za plecami Dagmary), lub bardziej (Dagmara) udało. – Doszły mnie słuchy Dagmaro, że pod koniec pierwszej klasy w Warszawie opuszczałaś dużo zajęć i chcę się upewnić, że nie powtórzy się to w tym roku. Co się tyczy waszej dwójki – przeciągnęła wzrok na Alana i jego „kompana”. – Nie musiałam się dowiadywać, ja wiem, że będziecie wagarować…
Szatynka zrobiła urażoną minę i lekko przekręciła głowę, aby zerknąć na reakcje chłopców. Czarnowłosy uśmiechnął się, jakby kobieta właśnie opowiedziała sprośny kawał, a blondyn wyglądał jakby był tym wszystkim znudzony. No tak, może ich nie obchodziła opinia wychowawczyni o frekwencji, ale ją przeciwnie.
- Skoro doszły panią słuchy, że opuszczałam zajęcia, to dziwne, że nie pofatygowała się pani rozszerzyć tę wiadomość – rzekła, nawet sama zaskoczona złością, z jaką to powiedziała.
- Ależ dowiedziałam – zaprzeczyła kobieta, robiąc z pozoru współczującą minę. – Wiem o śmierci twojej matki, kochana – szepnęła, przybliżając się do niej.
Gdyby Dagmara mogła, w tej chwili najchętniej kopnęłaby krzesło i wyszła trzaskając drzwiami. Rozmawiała z wieloma ludźmi po śmierci matki, ale jeszcze żadna z osób nie wyprowadziła ją z takiej równowagi, co ta młoda kobieta. Było jasne jak na dłoni, że wychowawczyni miała gdzieś stratę, której ona doznała w ubiegłym roku. Przeleciało jej przez myśl, iż z bliska nauczycielka nie wyglądała już ani tak wytwornie, ani ostro jak z daleka.
- Widzisz, moja klasa zawsze była pierwsza w punktacji jeśli chodzi o oceny i obecności. To nie może się zmienić. Nie umiem ci tego lepiej wyjaśnić – uśmiechnęła się do niej, jakby rzeczywiście miała problemy z udzieleniem odpowiedzi, obawiając się, że jej podopieczna jest zbyt głupiutka, by za nią nadążyć.
- Faktycznie kiepsko ci wyszło – doleciało do obu kobiet stwierdzenie Alana, tuż przed tym, kiedy wstał z miejsca.
Kobieta chyba chciała mu rozkazać, aby siadł z powrotem, bo jeszcze z nim nie skończyła, ale ten odezwał się ponownie:
- Powiedz jej po prostu, że ma mieć średnią powyżej cztery zero i zachowanie wzorowe, bo jak nie to zastosujesz konwencjonalne metody, które od siebie dodam konwencjonalnymi wcale nie są… - nawet nie zauważyła kiedy przestał mówić kobiecie na „pani” a zaczął mówić na „ty”, ale bynajmniej ją to nie obeszło. Wypieki na twarzy nauczycielki były dla niej najlepszą nagrodą i już była święcie przekonana, że nauczycielka od wosu – per „wychowawczyni” nie będzie jej ulubioną w tej szkole. Chyba nareszcie zrozumiała antypatię blondyna i reszty klasy do kobiety.
Chłopak przeszedł obok, po czym szybko wyszedł z pomieszczenia na zewnątrz. Teraz kobieta zajęła się kolegą Alana.
- I co cię tak śmieszy? No już, możesz odejść – warknęła, mamrocząc pod nosem o tym, że przygarnięcie Alana do klasy to był zły pomysł. Wychowawczyni była tak rozgniewana i rozstrojona emocjonalnie, że po paru minutach głuchej ciszy pozwoliła wyjść również Dagmarze, co ta przyjęła z wielką ulgą.
Gdy znalazła się na korytarzu spostrzegła, że Alan z kolegą wcale nie oddalili się, tylko rozmawiali pod salą z dziewczyną – blondynką z krótkimi włosami, sięgającymi ramion.
Klasowa śmietanka – pomyślała zjadliwie, sama nie wiedząc czemu jej to przeszkadzało i już miała odejść, gdy blondynka ją zatrzymała.
- Chwila, czekałam na ciebie – od razu poznała jej głos. To ona rozmawiała z Kasprem w rezydencji babci i to ona wcześniej przyglądała się jej z ciekawością. Miała na imię Arleta, posiadała klucze do domu Genowefy i według Kaspra była „tak jakby” siostrą blondyna, cokolwiek to oznaczało.
Alan z kolegą pożegnali się z blondynką (bez żadnej czułości, która świadczyłaby o bliższych relacjach), po czym ulotnili się, zostawiając je same.
- Tak? – zapytała, nie rozumiejąc ani tego, czego chciała od niej dziewczyna, ani też dlaczego nie wyszła ona z „bratem” i jego kolegą.
- Musiałam poznać wnuczkę ciotki – powiedziała Arleta tak oczywistym tonem, jakby czytała jej receptę Paracetamolu, która widniała na opakowaniu. – Może o mnie słyszałaś, bo ja o tobie wiele.
- Tak, a od kogo? – zapytała ją wprost, bardziej zaciekawiona drugą częścią zdania, bagatelizując tę pierwszą. Po prostu nie lubiła kłamać, a nie uśmiechało jej się wyznać Arlecie, że podglądała ją w dniu swojego przyjazdu.
- Od ciotki Genowefy ma się rozumieć. Często do niej wpadam wraz z Sandrą. Poznałabyś ją dzisiaj, ale w tym roku zmieniła liceum i teraz chodzi do Batorego.
Dagmara zmarszczyła czoło, bo coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Dlaczego u licha starsza kobieta, jaką była jej babcia, miała tak wielu młodych znajomych? Po co dorabiała klucze nastolatkom i proponowała mieszkanie? Dlaczego Arlecie zależało na tym, by poznawała jakąś tam Sandrę?
Tak się zamyśliła, że nawet nie przejęła się faktem, kiedy ich wychowawczyni wyszła z sali, w o wiele gorszym nastroju, od tego, który zafundował jej Alan. Cała kipiała na twarzy z wściekłości, a przecież nie mogła z nikim rozmawiać od czasu, gdy Dagmara zamknęła za sobą drzwi. Chyba, że przez telefon…
- A co wy dwie tu jeszcze robicie? Sio! Do domu! – rozgoniła nastolatki machając rękoma, jakby odganiała wyjątkowo natarczywe muchy.
Dziewczyny ruszyły korytarzem i dopiero, kiedy były wystarczająco daleko, by kobieta je nie usłyszała, blondynka syknęła do niej:
- Sandra dobrze mówiła, że to wariatka.
Cóż, określenie bynajmniej było adekwatnym do młodej wychowawczyni. Arleta wytłumaczyła dziewczynie, iż klasa, w której nauczycielka rozdała im plan zajęć to sala, gdzie nauczano fizyki, wos z wychowawczynią zawsze mieli w klasie 231. Dagmara uśmiechnęła się; widać było jak bardzo Arleta chciała podtrzymać rozmowę, dlatego też sama zagadała blondynkę, by zdradziła jej jak to możliwe, że owa młoda kobieta wykładała w szkole.
- Dużo osób próbowało ją wywalić – przemówiła Arleta gorzko.
Zeszły po szerokich schodach na sam dół.
- Tylko, że to nie taka łatwa sprawa – kontynuowała blondynka. – Czujemy przed nią respekt, bo mówi się, że sypia z dyrektorem, przez co ma zagwarantowaną posadę – dziewczyna przytknęła rękę do ust, aby nie parsknąć śmiechem.
Dagmara sięgnęła po okrągłą klamkę prowadzącą na zewnątrz. Wyszła przodem, zostawiając Arletę lekko w tyle.
- Ale Alan jakoś się jej nie boi – zaperzyła się, wychodząc na beton rozlany przed szkołą. Zeszła jeszcze po dwóch stopniach, po czym zatrzymała się oczekując responsu.
- Znał ją o wiele wcześniej zanim zaczęła wykładać w liceum – odparła Arleta, wyginając się do tyłu, aby kogoś poszukać. Dagmara również skorzystała z okazji przeczesując wzrokiem okolicę. W końcu znalazła Kaspra, choć od razu rzuciło jej się w oczy, iż nie był przy samochodzie sam. Dziewczyna w szpilkach z bardzo długimi, prostymi, czarnymi włosami stała tuż koło niego. 
- O! Sandra jednak przyszła, a mówiła, że nie zdąży! – ucieszyła się blondynka, po czym zostawiła nową koleżankę, sama podbiegając do starych znajomych.
Dagmara nie wiedziała czy stać tu tak, czy dać im możliwość porozmawiania bez obcej osoby, za którą się uważała. Przysiadła tymczasowo na pobliskim murku, zawiązując pasek od buta, który się odpiął. Dostrzegła jak ze szkoły wychodzą jakieś trzy młodsze od niej dziewczyny. Wszystkie trajkotały niczym przekupki na bazarze, co przekonało ją do teorii jakoby owe nastolatki były pierwszoklasistkami, które dopiero się poznały. Poczuła gorzki smak goryczy, jakim była zazdrość – jej pierwszy dzień w nowej szkole też powinien być zbliżony do obrazku, który zobaczyła.
- Ojej spójrzcie w stronę tamtego samochodu – pisnęła jedna z nastolatek, z piegami na twarzy. Druga z uczennic zaczęła rozglądać się ze zbyt wielkim naciskiem, a trzecia już bez skrępowania wbiła nachalnie wzrok w mercedes.
- Co jest? – zapytała ostatnia.
- Widzicie tą dziewczynę z czarnymi włosami? To Sandra Winawer. W zeszłym roku została oskarżona o morderstwo swojego chłopaka – szepnęła piegowata dziewczyna cicho, ale nie na tyle, by nie dotarło to do Dagmary.
- Jak to, i co? Wypuścili ją? – druga z dziewcząt nagle straciła ochotę na przyglądanie się dziewczynie.
- Ponoć działała w obronie własnej…
- Dagmaro! – Arleta pomachała w jej stronę ręką, na co wszystkie trzy dziewczęta rzuciły szatynce przestraszone spojrzenia. Musiały pomyśleć, iż zaraz powtórzy ich słowa przyjaciołom, bo uciekły sprzed szkoły szybciej, niż ona zdążyła podejść do samochodu.
- Czemu do nas nie przyszłaś? – zapytał Kasper, przyglądając się poczynaniom blondynki, która wyciągnęła Krawata z auta, biorąc go na ręce, niczym niemowlę.
- Moje biedactwo chciało wyjść, a nie mogło samo otworzyć – powiedziała Arleta słodko, zmiękczonym głosem, jakim mówi się do niemowląt.
Kocur zamruczał bardzo głośno, kiedy podrapała go za uszami, ale według Dagmary był prędzej rozespany, niż przejawiał ochotę na pieszczoty.
- Odpiął mi się pasek przy bucie, poza tym nie chciałam wam przeszkadzać – mruknęła z wyraźnym naciskiem na to ostatnie słowo, czym spowodowała, iż chłopak lekko się speszył. Musiał przypomnieć sobie, kiedy to samo jej powiedział, zaraz po tym, kiedy Arleta z Alanem opuścili dom jej babci.
Czarnowłosa poparzyła na nią z niechęcią, jakby pomyślała, iż tak czy siak im przeszkodziła, a jej mina dośpiewała dodatkowo psalm zatytułowany: „idź stąd i nie wracaj”.
- Co ty, nam nie przeszkadzasz, prawda kociaczku? Co nie malutki? – mówiła Arleta, o wiele bardziej zaabsorbowana futrzakiem, niż próbom zerknięcia na twarz koleżanki. Może gdyby to zrobiła zrozumiałaby, dlaczego Dagmara wzięła od niej kota, tłumacząc, iż jest zmęczona, więc powinni już jechać i wpakowała go sobie na kolana, uprzednio siadając po stronie pasażera. Wolała nie prosić chłopaka czy byłby łaskaw już jechać, gdy mogła postawić go przed faktem dokonanym. Uchyliła tylko jeszcze okno, uśmiechając się do blondynki.
- Poczekałabyś na mnie tutaj jutro przed szkołą? Boję się, że nie znajdę sali od angielskiego.
- Pewnie, chociaż nie wiem do której grupy zostałaś przydzielona – odparła szczerze Arleta. Sandra odwróciła się tyłem, sama odchodząc od samochodu, by oszczędzić sobie sceny pożegnania. – Będę tu wcześniej – przyrzekła dziewczyna, machając jej na do widzenia.
- Na razie – odpowiedziała szatynka.
Podróż do domu zaczęła przebiegać w takiej samej ciszy, co i w tę pierwszą stronę. Tyle, że tym razem to Kasper nie miał ochoty rozmawiać i miała wrażenie, że prędzej Krawat przemówi ludzkim głosem, aniżeli chłopak sam z siebie zacznie temat.
- Czyli czarnowłosa ma na imię Sandra? – zadała w końcu pytanie, choć zrobiła to tylko dlatego, bo nie mogła znieść dłużej milczenia.
- Myślałem, że ci się przedstawiła – odparł, zamiast zwykłego słowa „tak”.
- Nie, w sumie nikt mi się dzisiaj nie przedstawił – kiedy to powiedziała zrobiło jej się żal nawet samej siebie, więc żeby nie myśleć nad tym, że chyba nie za dobrze poszło jej pierwszego dnia w szkole, kontynuowała od niechcenia: – Ale jest przerażająca. Ciekawe czy to jej naturalny kolor włosów, zbyt ciemny jak dla mnie… – próbowała zagadać go odnośnie tego, czego się dowiedziała i poszło jej nawet lepiej, niż sądziła.
- Nie słuchaj tego, co mówią o niej inni – poradził jej Kasper, jakby dokładnie wiedział, o czym mogą plotkować osoby, które ją spotkają. Spróbowała pociągnąć go za język.
- Masz na myśli morderstwo? – policzyła w myślach do dziesięciu, gdy usłyszała głos Kaspra całkowicie wybitego z pantałyku:
- W takim razie już wiesz… Powinnaś się z nimi zaprzyjaźnić. Jeżeli ktoś nagadał ci coś dzisiaj, co spowodowało twoje wrogie nastawienie, to wiedz, że Sandra była niewinna.
- Skąd jesteś tego taki pewien? – oczywiście nie miała zielonego pojęcia o okolicznościach morderstwa i nie miałaby nic przeciwko, gdyby jej cokolwiek zdradził.
- Może nie jest tak sympatyczna jak Arleta, ale znam ją na tyle, żeby wiedzieć, że celowo nikogo by nie skrzywdziła – nie do końca czekała na taką wiadomość.
- A przez przypadek? – dociekała.
- To co innego – obruszył się. – Są sytuacje, kiedy musisz działać w obronie własnej. Kiedy ktoś cię atakuje, jedyne o czym myślisz to chęć przeżycia.
- Sugerujesz, że Sandra…
- Nic nie sugeruję – przerwał jej beznamiętnie. – Sprawa jest już dawno zakończona, tak samo jak i ten temat – oczywiście Kasper znał o wiele więcej faktów, ale musiał uznać, że i tak zbyt dużo dowiedziała się dzisiaj, by dodawać od siebie jeszcze trzy grosze.
Odczekała chwilę, żeby dobrze sformułować kolejne zdanie.
- Nie rozumiem cię – zaczęła w miarę spokojnie. – Zamiast budować zaufanie, ty je ciągle burzysz – przypomniała sobie jak jej zrozumienie chłopaka wciąż wahało się od dnia kiedy się poznali. Od oszusta, dilera, kochanka, dobrego duszka, po milczącego bufona.  
- Co masz na myśli?
- To, że jak mam nie wierzyć innym, skoro nawet ta cała Sandra sama mi nie pomaga?! – fuknęła w końcu. – Nikt mi o niczym nie mówi i mam na myśli nie tylko ją, ale również morderstwo Wiktorii – brwi Kaspra podjechały wysoko do góry i zostały tam na jakiś czas. Chłopak otworzył usta, jakby chciał wciągnąć takim sposobem jej myśli, by móc je tam odczytać. – I nie pytaj skąd wiem, bo to w tej chwili nie jest najważniejsze – pojazd skręcił mocno w bok, co zapaliło jej lampkę alarmującą w głowie, że powinna się pośpieszyć, jeżeli chce zatrzymać go w samochodzie. Byli już bardzo niedaleko rezydencji. – Cudownie byłoby, gdybyś powiedział mi, co się tutaj dzieje. Uwierz, że to jest straszne przesiewać każde słowo jakie mówisz, ale muszę tak robić, bo ci zwyczajnie nie wierzę. Nie wiem czy robisz wszystko za przyzwoleniem mojej babci, czy też nie, ale mam tego dość.
- Skończyłaś już? – zwrócił się w jej stronę i choć wydawało jej się, że widziała na jego twarzy zrozumienie i chęć pomocy, trwało to tylko parę sekund.
Pomyślała o tych wszystkich pytaniach, które jeszcze wciąż kłębiły się w jej głowie, a które nie były tak ważne jak i te, które właśnie zadała. Pomyślała o dziewczynie ze zdjęcia, Wiktorii, i o chłopaku Sandry; czy te dwa przypadki śmierci mogły się w jakiś sposób ze sobą łączyć? Pomyślała o młodej nauczycielce, jej nowej wychowawczyni od dzisiaj i o Alanie, który jako jedyny spośród całej klasy mógł pozwolić sobie na traktowanie kobiety tak samo przedmiotowo, jak to ona traktowała swoich uczniów. Wreszcie jej spojrzenie przeniosło się do pojazdu, gdzie na jej kolanach Krawat wspierał się na dwóch łapkach, przysłuchując się jakby rozmowie. Pomyślała, że może szaleje, że niepotrzebnie wszędzie widzi jakieś podstępy, czy spiski, które przecież nie zagrażały jej życiu. Pomyślała o swojej zwariowanej babci Genowefie i to, że kobieta zachowywała się jakby chyba od pięćdziesięciu lat nie przejrzała się w lustrze, myśląc, iż jej uroda wciąż zachowała się w nieskalanym stanie. Na samym końcu zostawiła sobie Kaspra, który wpatrywał się w nią oczekująco, jakby sądził, że to był jej obowiązek odpowiedzieć, że tak, już skończyła. Pomyślała o tym wszystkim, co ją spotkało od czasu śmierci jej matki i to, jak rozstała się z ojcem, bo ten musiał wyjechać za granicę, do pracy w Anglii, a tam nie było dla niej miejsca.
- Powiedzmy – szepnęła nawet na niego nie zerkając, żeby nie dać mu satysfakcji.
- To dobrze – chłopak uchylił lekko drzwi, aby zrobić przejście Krawatowi, nie przejmując się zanadto, kiedy kot przeszedł po nim, chcąc się dostać do lasu, gdzie mógł spokojnie pobiegać, niczym pies bez ograniczenia wolności.
Miała na tyle czasu, aby przyjrzeć się sierści Krawata, która była zbyt napuszona jak na zwykłego dachowca. Obiecała sobie zapytać o rasę kota Genowefę przy najbliższej, sposobnej ku temu okazji. Już dawno odnotowała, że kot nie był zwyczajny, tak samo jak wszystko, co się ruszało i miało dwie nogi w rezydencji.
- A i tak dla twojej wiadomości – przemówił jeszcze Kasper, wyławiając jej profil wzrokiem pomimo panującego w lesie półmroku. – Za. To wszystko dzieje się za – dokończył, sam również wychodząc z mercedesa.
Pojmowała, co miał na myśli mówiąc „za”. Odpowiedział tylko na postawione przez nią pytanie, czy robił to za przyzwoleniem jej babci. Ale skoro Genowefa o wszystkim została poinformowana, to znaczyło, iż to ona z premedytacją rozkazała nie wtajemniczyć we wszystko swoją wnuczkę.
A może zgodność z rzeczywistością tak budziła grozę, że zarówno chłopak jak i „ciocia” poprzysięgli sobie by ją chronić w ten sposób? Może celowo oszczędzali jej prawdę po to, żeby nie musiała się nią przejmować?
Ale czy oni nie widzieli skutków ubocznych ich planu? To było trochę tak, jakby kazali ślepemu iść prosto przed siebie wmawiając mu, że takim sposobem nie napotka żadnych przeszkód, a nawet jeśli, to będzie lepiej dla niego, iż nie będzie widział oblicza zagrożenia, z którym przyjdzie mu się w przyszłości zmierzyć.

7 komentarzy:

  1. Bardzo lubię to opowiadanie, ma w sobie jakąś magię :)
    Alan jest bezczelny w stosunku do wychowawczyni, nie umiałabym tak się odezwać do nauczycielki, no ale widać, że ma on jakieś specjalne u niej względy:)
    Rzeczywiście podczas czytania widać, że coś jest nie tak z rezydencją i jej mieszkańcami - nawet Krawat nie wydaje się być normalny. Plus za dużo w Kielcach morderstw - Sandra zabiła swojego chłopaka? Nieźle. Myślę, że na miejscu Dagmary ja również chciałabym dociec prawdy.
    Bardzo mi się podoba. Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, że nie komentowałam poprzedniego rozdziału. Nie wiedziałam za bardzo jak. Ale wiedz, że jestem cały czad na bieżąco :).
    Rozdział jako taki ciekawszy, trochę się pogubiłam, ale główna bohaterka... No, za fajnie to nie ma.
    Nie chciałabym mieć takiej nauczycielki. Jest gorsza, niż nasza Shnella :o. Taka pani od niemca, nazwiska nie pamiętam xD.
    A Sandra... Sandra jest dziwna. Wydaję mi się taka antypatyczna.
    To tyle ode mnie :).

    Pozdrawiam,
    Q.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze, że czytasz i raz na jakiś czas napiszesz coś od siebie :)

      Usuń
  3. Alan jest dokładnie taki jak Draco z Supra Vires i Cor Cordium :D Bezczelny, arogancki, sarkastyczny, śmieszny, mieszkanka idealna!!!
    Jestem bardzo ciekawa kim jest tak naprawdę, bo na pewno nie tylko zwykłym uczniem w szkole.
    Świetny rozdział, czekam na kolejny, który pojawi się...? Kiedy? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dowiesz się w swoim czasie :) Nowy rozdział pojawi się dzisiaj.

      Usuń
  4. Dagmara wydaje się być strasznie nudna, taka ułożona, grzeczna, zawsze zachowująca się jak należy, a jednocześnie bardzo szybko wydaje osądy o innych ludziach. Nie wiem dlaczego wzbudza moją niechęć, bo powinienem ją lubić - jest grzeczna, miła, uważa co powiedzieć, ale z drugiej strony wydaje się wywyższać nad innymi. Trochę tak jakby się czułą od nich lepsza, lepiej wychowana, jakby była dumna, że ona jest taka idealna, a oni tacy zwyczajni, nieznośni i bezczelni.
    Nauczycielka także nie wzbudziła mojej sympatii, ale i tacy się zdarzają.
    Zastanawia mnie fakt iż Alan mówi nauczycielce od WOS-u na "ty". Nie wiem skąd mi przyszedł taki poroniony pomysł do głowy, ale czyżby on był jej bratem? synem? kochankiem? (chyba wszystko jest możliwe, nie?). Czekam więc tutaj na rozwój wydarzeń.
    Co do nauczycielki, to chciałbym jeszcze dodać, że ma ona delikatność, subtelność i wyczucie czołgu, albo tira.
    Faktycznie Genowefa ma za dużo nastoletnich przyjaciół.
    Sandrę już lubię (oczywiście jako postać). Przypomina mi moją Sandrę z "Sierocińca przy cmentarzu", bo też ma czarne włosy, też robi miny i też nie jest szczególnie miła. Tylko ta moja to jeszcze zawsze ma coś do powiedzenia i wpada na szalone pomysły, a ta twoja wydaje się być taką Emo Panienką, co to czarne włosy, mroczny makijaż, milcząca osobowość, a do tego punkowa "wrednota". Szczerze chciałbym zobaczyć ich starcie - Sandry i Dagmary... może o jakiegoś chłopaka, czy inną słuszną sprawę.
    Co do pytania o Wiktorie, to dziwię się, że Kasper nie wybuchnął. Jeśli Wika była dla niego ważna, to powinien się chociaż unieść (ja patrzę po sobie, gdyby mi umarł ktoś dla mnie ważny, a ktoś obcy by mnie o to wypytywał ni stąd ni zowąd, to bym chyba opieprzył, albo krótko i ostro uciął temat, że to moja prywatna sprawa), dlatego podziwiam Kaspra za jego opanowanie i zachowanie spokoju niemal w każdej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic z tych rzeczy, Alan nie jest ani bratem, ani synem, ani kochankiem pani od WOSu, po prostu zna jej narzeczonego, który podpowiem, że już pojawił się w opowiadaniu :)

      Usuń