GENOWEFA
- Masz zaraz powiedzieć, że to tutaj mieszka babcia –
warknęła Dagmara szorstkim jak brzytwa tonem głosu. Mimo, że powinna być wystraszona,
czuła się raczej przytłoczona tym jak mało znała swoją rodzinę.
- Jasne, ona nigdy nie widziała rezydencji… – Kasper
szepnął zapewne do siebie, ale i tak to usłyszała. – No, nie ociągaj się –
dodał o wiele głośniej, sam wychodząc z samochodu. Nie był na tyle miły, by
otworzyć i jej drzwi, więc musiała to zrobić sama. Jak tylko wyszła z
mercedesa, dostrzegła coś, czego jej oko nie mogło uchwycić przez szybę. Jakieś
sto metrów od nich pomiędzy drzewami prześwitywała ściana ciągnąca się tak
wysoko jak i wysokie były drzewa.
- Czy to… – gdyby nie kultura, z którą została
wychowana wyciągnęłaby palec wskazując na ścianę. Nareszcie skleiła fakty i
słówko rezydencja. Czyżby jej babcia nie mieszkała w jakimś tam domku, tylko
willi?
- Nie, to jeszcze nie dom – zaśmiał się w głos, który
zaraz spotęgował się, przechodząc w echo. Skrzywiła się, jakby wypiła nalewkę z
piołunu. Przeszła do tyłu, by wziąć swoją walizkę i torebkę, ale Kasper machnął
ręką:
- Idź, ja się tym zajmę.
Krawat jakimś czarodziejskim sposobem wyrwał się z
letargu, wybiegając ochoczo z samochodu, dzięki uchylonym drzwiom z jej strony.
Kot sprawiał wrażenie, jakby nie widział „willi” od paru dobrych miesięcy i
gdyby dane mu było, mógłby śpiewać ze szczęścia.
Zrobiła parę kroków ku ścianie, miarkując odległość w
razie ewentualnej ucieczki. To, co ujrzała na samym początku okazało się wedle
słów chłopaka nie rezydencją, a altaną, umieszczoną prostopadle do domu.
Altana była specyficzna, z murowanymi ścianami i
dachem, który przypominał prowizorkę, tak jakby ktoś specjalnie zostawił dziury
w suficie. W środku niej dostrzegła wielki komin wolnostojący do rozpalania
drewna, choć nie mogła pojąć po co ktoś miałby ogrzewać pomieszczenie z
zewnątrz. Sam szlak prowadzący od altany do werandy był niewielki z małym
żywopłotem ciągnącym się po jego obu stronach. Przechodząc obok niego przeszło
jej przez myśl, że ktoś musiał doglądać tych krzewów, które imitowały ogródek.
Dom, choć nie tak wysoki jak altana, był również
słusznych rozmiarów i była pewna, że przewyższał przeciętny domek jednorodzinny
dwukrotnie. Fasada domu była bogato zdobiona kolumnami bliźnimi, udekorowanymi
na trzonach płaskorzeźbami przedstawiającymi pomarszczone kobiety.
Babcia nie wybiegła do niej, choć sądząc po
poruszających się firankach i zasłonach dokładnie wiedziała, że już przybyli.
Nie wiedzieć czemu, ale zrobiło jej się przykro z tego powodu. Poczuła się
trochę tak, jakby była tu niechciana. W sumie, ojciec nie opowiadał jej o
reakcji babci na wieść, że ma przygarnąć wnuczkę. Co, jeśli wcale nie była z
tego faktu zadowolona? Może ona, błędnie z góry założyła, że każda babcia będzie
się cieszyć z odwiedzin wnuczki? Może jej rodzina była inna?
- Chodź, na co czekasz? – zapytał ją Kasper, który
zaraz ją dogonił, mimo, że miał przewieszoną przez ramię torebkę i ciągnął
gigantyczną walizkę na kołach. Musiała przyznać, że torebka nie pasowała do
jego wizerunku.
- Daj ją – zażądała, choć niezbyt pewnie, tak jakby
dzięki temu chciała zyskać tylko na czasie.
Kasper oddał jej posłusznie torebkę, po czym ruszył
przodem. Był na tyle wysoki, że spokojnie mogłaby się schować za nim, ale
ostatecznie go wyminęła i pierwsza sięgnęła po kołatkę. Nie było trudno ją
zauważyć, bo wręcz domagała się odrobiny uwagi. Zwierzę, które to imitowało
kołatkę było nietoperzem – zwisało z drążka trzymając się go kończynami
tylnymi. Skrzydła ssaka uplasowały się tym samym na części ruchomej klamki,
którą goście stukali w drzwi.
Jak tylko wkroczyła do holu jej przerażenie
przerodziło się w panikę. Babci nigdzie nie było widać. Nie tylko w holu, ale i
gdzie tylko sięgnęła wzrokiem.
Rezydencja nosiła słuszną nazwę, nie tylko z zewnątrz
wyglądała imponująco –dopiero wewnątrz robiła piorunujące wrażenie! Dom miał
trzy kondygnacje plus strych. Wychodząc na hol mogła przypatrzyć im się z
bliska, gdyż to tam mieściły się schody prowadzące na wszystkie piętra. Z samej
góry można było zobaczyć parter.
Kiedy już ochłonęła z pierwszego nadmiaru szoku widząc
spiralne schody na górę, Kasper poprowadził ją na dziedziniec, by przejść do
drugiej części rezydencji. Dziedziniec był otoczony willą i choć nie musieli z
niej wychodzić, by przedostać się do pokoju Dagmary, Kasper postanowił pokazać
jej plac.
- Musiała jeszcze nie wrócić – oświadczył, niosąc tuż
za nią walizkę i kierując ją ręką gdzie ma iść.
- Ale widziałam jak firanki się ruszały – zaprzeczyła
stanowczo odzyskując głos, na co brunet uśmiechnął się pobłażliwie.
- To pewnie przeciąg. Idź dalej, pokażę ci twój pokój.
Nie wiedzieć czemu jakoś mu wierzyła. W to, że jej
babcia jeszcze nie dotarła, w to, że tu mieszkał; we wszystko oprócz bajeczki,
iż w rezydencji był przeciąg.
Nie miała czasu na zwiedzenie domu od środka, dlatego
zostawiła to sobie na potem. Szła tylko za chłopakiem, aby się nie zgubić, co
było zadziwiająco łatwe. Tylko kot wydawał się znać wszystkie skrytki i
miejsca, bo nawet Kasper czasem przystawał, jakby rozważał gdzie powinni pójść
dalej.
Przeszli przez dziedziniec, gdzie na jego samym środku
wybudowana została fontanna z młodą kobietą na piedestale. Kasper poprowadził
ją do drugiej części rezydencji, która jak domniemała była częścią mieszkalną
domu. Weszli po schodach wyłożonych burgundowym dywanem na pierwsze
piętro.
- To tutaj – po paru minutach chłopak przystanął przed
dużymi, ciemnymi drzwiami. – Rozgość się, Genowefa pewnie zaraz wróci.
Pokiwała głową, dziwiąc się, że chłopak i babcia są ze
sobą na „ty”, po czym podziękowała mu za zaniesienie walizki pod same drzwi.
- Nie ma za co, a teraz idę dać zjeść Krawatowi –
powiedział, po czym zniknął tak szybko, jakby chciał jej udowodnić, że przeciąg
jednak był i zabrał go większy podmuch wiatru.
Gdy tylko uchyliła drzwi, znów tego dnia zaparł jej dech
w piersi. Pokój był ze trzy razy większy od jej poprzedniego w Warszawie,
jednak to nie ogrom ją zaskoczył. Przepych, z którym zostało zrobione
pomieszczenie nie miał sobie równych. Co prawda nie bywała w pałacach, ale w
jej mniemaniu pokój mógłby się równać apartamentowi. Łóżko miało może ze dwa
metry, co w porównaniu z jej poprzednią wersalką dawało temu tutaj
osiemdziesiąt centymetrów przewagi. Toaletka, którą zostawiła w Warszawie była
zwykła, nic nadzwyczajnego, ta tutaj wyglądała jak wyjęta z siedemnastego
wieku. Całe meble przypominały jeden wielki zabytek, który prędzej powinien
trafić do muzeum niż do rezydencji mieszczącej się w lesie.
Nie wiedziałam, że babcia jest bogata – pomyślała,
zostawiając torebkę na kredensie. Oddaliła od siebie myśl, jakoby jej babcia
zajmowała się nielegalnymi interesami. To, gdzie dzisiaj się znalazła
przypominało bardziej sen, niż rzeczywistość.
Rozpakowała się bardzo szybko, aby zdążyć obejrzeć
resztę domu, zanim zjawi się jego właścicielka. Najbardziej ciekawiło ją czy
wszystkie pomieszczenia wyglądały podobnie do jej własnego.
Schodząc na dół, do jej uszu doleciały przytłumione
szepty. Ktoś oprócz niej, chłopaka i kota zdecydowanie był w domu i przystanęła
jak sparaliżowana na myśl, że zaraz stanie twarzą w twarz z babcią. Przez
chwilę nie ruszała się nasłuchując. Może udałoby się jej podsłuchać jak kobieta
reaguje na wieść, że jej jedyna wnuczka jest już pod dachem? Podeszła na
palcach, na tyle blisko, by mogła rozpoznać znaczenie słów, ale nie na tyle, by
domownicy ją ujrzeli. Ku jej zdziwieniu osoba rozmawiająca z brunetem wcale
starego głosu nie miała, w tej chwili był lekko piskliwy i bardzo
podekscytowany.
- Przecież mnie nie widziała – szczebiotała jakaś
dziewczyna do Kaspra, na co ten tylko mlasnął w geście dezaprobaty.
- Nawet ja widziałem, że firanki się ruszały, ona też
to zauważyła… - nie słyszała jeszcze, by jego głos był tak twardy i nawet
słodki głos dziewczyny nie mógł go poskromić.
- Ale dałeś sobie radę, czyż nie? Przecież już
wychodzę, zadzwoniłam po Alana, zaraz tu będzie.
- Dobra, i wynoście się oboje. Za dużo was tu dzisiaj.
- A odprowadzisz mnie?
- Nie, trafisz do tylnego wyjścia.
- Ale jesteś niemiły – słowa dziewczyny każdego
przyprawiłyby o wyrzuty sumienia. Widocznie Kasper sumienia nie miał, bo
usłyszała skrzypnięcie drzwi, co świadczyło, że wyprosił ją na zewnątrz.
Jednak, gdy tylko odezwała się ponownie, teoria Dagmary jakoby dziewczyna
znajdowała się już poza domem legła w gruzach.
- No i po sprawie. Już idziemy.
Zaciekawiła się, dlaczego dziewczyna użyła liczby
mnogiej, dlatego odważyła się ostrożnie wyjrzeć zza ściany. Zrozumienie
przyszło zaraz za szokiem. To nie dziewczyna wyszła, to nowa osoba weszła do
rezydencji.
Kasper stał tyłem na pierwszym planie, przez co nie
mogła dostrzec jego rozmówczyni. Nie był jednak na tyle wysoki, by całkowicie
zasłonić stojącego naprzeciw niego blondyna, który jakoś nie przejawiał ochoty
w ogóle brać udziału w dyskusji. Nie była pewna na sto procent, ale blondyn
mimo, że nie patrzył na wprost niej, chyba jako jedyny spostrzegł ruch, który
uczyniła, gdy wyjrzała w kierunku rozmawiających. Choć początkowo instynkt
podpowiadał jej, że powinna cofnąć się z popłochem, aby jej nie widzieli, jakoś
tego nie uczyniła. Zamiast tego jeszcze raz spojrzała na blondyna, który tym
razem odwzajemnił spojrzenie.
Był to ten sam blondyn, którego widziała przed
dworcem. Zawstydziła się lekko z powodu tego, że stała gapiąc się żywnie na
niego a myśl, iż on patrzył na nią przysparzała niepotrzebnie stresu.
Często miała tak, iż widząc kogoś uznawała go za
wysoce atrakcyjnego, choć przy powtórnych spotkaniach osoba wydawała się być
przeciętna. Drugie spotkanie blondyna było jak spotkanie go po raz pierwszy.
Nie mogła wcześniej przecież zobaczyć jego jasnej karnacji i włosów, które
pomimo pozostania w artystycznym nieładzie prezentowały się absurdalnie
idealnie. Nie mogła wcześniej dojrzeć i oczu, które według niej posiadały dar
hipnotyzowania. Świecące, wpadające jakby w odcień szarości tęczówki mówiły do
niej, przywoływały i wprowadzały w błogi stan uniesienia i upojenia. Z bliska
wydawał się być jeszcze bardziej pociągający, dlatego zobaczywszy go nie mogła
znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swój zachwyt. Wyglądał niczym anioł,
któremu odcięto skrzydła, by mógł przebywać wśród ludzi i nieść im radość, czym
sam sprowadzał na siebie cierpienie.
- Idziemy? – osóbka za Kasprem sprowadziła ją na
ziemię, kiedy otworzyła drzwi frontowe. Wciąż nie mogła jej zobaczyć przez
współmieszkańca, ale sądząc po wzroście, który musiał być niski, jej głosie i
tym co mówiła, oczyma wyobraźni wyobraziła sobie szczebioczącą dziewczynę z
delikatnym makijażem podkreślającym jej niegroźną osobowość. Musiała wyglądać
na młodszą niż była w rzeczywistości.
Blondyn odwrócił wzrok od Dagmary, ale nijak nie dał
po sobie znać, że ją zobaczył.
- Chodźmy – zwrócił się do blondynki, na co dziewczyna
przytaknęła i oboje wyszli przez drzwi, które prowadziły na podjazd.
Dopiero, kiedy odeszli, odważyła się dać o sobie znać.
- Już się rozpakowałam – powiedziała, wychodząc z
ukrycia, na co Kasper lekko się wzdrygnął. Wyglądał jakby wciąż nie
przyzwyczaił się do jej obecności w domu oraz faktu, że mogła w każdej chwili
go zaskoczyć, krzycząc: A kuku!
Wystarczyły jej dwie sekundy, aby przemyśleć sprawę,
czy wyznać chłopakowi co widziała, czy też nie.
- Kto to był? – zapytała, ostatecznie podchodząc do
okna, aby zobaczyć, czy dwójka niespodziewanych gości wciąż znajdowała się w
zasięgu jej wzroku. Nie chciała przyznać przed sobą, ale nie miałaby nic
przeciwko popatrzeniu na kolegę Kaspra nieco dłużej i z jeszcze bliższej
odległości. Niestety ich już nie było.
- O kim mówisz? – odparł wymijająco.
- Nie kłam i tak straciłeś dziesięć punktów w mojej
skali, bo łgałeś mi w żywe oczy. Firanki
ruszały się przez wiatr – syknęła. Nie była obrażona, prędzej
zainteresowana, ale nie mogła darować sobie uszczypliwego tonu głosu.
- To tak jakby rodzeństwo – speszył się odrobinę, ale
zaraz przyjął wojowniczą postawę. – Zresztą i tak ich później poznasz, a ja nie
chciałem, żeby ci przeszkadzali.
Tak jak to raz wcześniej, w samochodzie, była pewna,
że nie mówił jej wszystkiego, ale nie chciała drążyć uparcie temat. Poczuła się
jakoś zadowolona z obietnicy obcowania z tymi w gruncie rzeczy nieznanymi
osobami. Kiedy odjeżdżała z dworca myślała, iż już nigdy nie będzie jej dane
ujrzeć blondyna, a jednak przewrotny los sprawił, że ponownie go spotkała.
- To każdy tak może? – zapytała łagodnie, wskazując
głową na drzwi. – Wchodzić do domu, bez pytania…
- Nie. Tylko osoby, które mają dorobiony klucz, a
Arlecie, czyli tej dziewczynie, ciotka go dorobiła.
- Dlaczego? – może znowu wściubiała nos w nie swoje
sprawy, ale stamtąd skąd pochodziła nie dorabiano kluczy do mieszkania tylko
dlatego, bo kogoś się poznało.
- Oj, długa historia – wzruszył ramionami, ciągnąc ją
w stronę jakiegoś pokoju. – Chodź, obejrzymy film – zaproponował jej i choć
próbowała protestować, nalegał mocniej aniżeli ona potrafiła błagać.
Ostatecznie, po kilku minutach przejścia do pierwszej części rezydencji,
klepnęła w stylizowanej kanapie z paczką chipsów w ręku, stanowczo odmówiwszy
jedzenia czegoś ciepłego.
Kasper zaczął szperać w płytach DVD, gdy nagle
usłyszała samochód a po chwili dźwięk zatrzaskiwania drzwi przy wysiadaniu.
Zerwała się z siedzenia na równe nogi.
- To babcia – odparła, przyciskając lodowatą rękę do
czoła. Nagle poczuła się jakby straciła wszystkie siły witalne.
- Masz rację – przyznał, szczerząc do niej zęby, choć
o tym, że ktoś wysiadł usłyszał później niż ona. Była od niego bardziej
wyczulona na każdy hałas.
Pociągnęła rękawy od swojej bluzy, aby zakryły jej
dłonie, tak bardzo zrobiło jej się chłodno. Kasper wyminął ją w przedpokoju,
otwierając „ciotce” drzwi frontowe.
- Hej – powiedział wesoło, biorąc od kobiety zakupy,
które zrobiła.
Dagmara podeszła bliżej, aby przywitać się z babcią.
Osobę, która stanęła jednak przed nią ciężko było nazwać BABCIĄ.
Kobieta była bardzo zadbana, począwszy od nawilżonej
kremem twarzy, która aż się świeciła, skończywszy na paznokciach, pomalowanych
jakimś perłowym lakierem. Dagmara tak zagapiła się na Genowefę, że aż to
musiało śmiesznie wyglądać z boku. Ale cóż mogła na to poradzić. Terminem
babcia nazywa się kogoś w kapciach i okularach, kto siedzi przed telewizorem z
kotami dookoła i robi na drutach, nie kobietę w butach na obcasie, z okularami,
ale tymi przeciwsłonecznymi, poobwieszaną biżuterią i z wielkim kapeluszem na
głowie. Obraz przed nią stanowczo nie pasował do tego w jej głowie. Co prawda
nie widziała babci dobrych sześć lat, ale ugodziło ją to, że w ogóle jej nie
pamiętała.
- Och, jesteś w końcu – kobieta podeszła do niej z
gracją i złożyła jej trzy pocałunki w policzki prawie jej przy tym nie muskając
ustami i nie obejmując. Wyglądała na niekoniecznie wylewną kobietę. – Tak się
cieszę, że się zjawiłaś i że zostaniesz tutaj przez trzysta sześćdziesiąt pięć
dni – dodała, jakby w ogóle nie była świadoma faktu, że stało się tak tylko
dlatego, bo jej córka, a matka Dagmary zmarła na raka, więc dziewczyna
potrzebowała prawnej opieki na czas nieobecności jej ojca.
Szatynka zamrugała nerwowo, nie wiedząc czy zacząć się
śmiać, czy płakać nad swoim losem. O ile pomysł mieszkania z osobą starszą od
niej i to chłopakiem przyjęła w miarę spokojnie, o tyle nie potrafiła znieść
myśli, że jej babka jest nieco stuknięta. Nareszcie pojęła fakt, dlaczego nigdy
nie przyjeżdżała tutaj wcześniej.
- Dziękuję babciu.
- Nie, nie nie – wyśpiewała kobieta, zdejmując wielki
kapelusz z głowy, przez który wyglądała jakby nosiła wypełnioną materiałem i
wyprofilowaną na czaszkę, miniaturę hula hoop. – Mów mi ciocia, to sprawia, że
czuję się młodsza.
- W takim razie. Dziękuję… ciociu – jakoś to słowo nie
mogło przejść jej przez gardło, ale wreszcie się przemogła. Kasper uśmiechnął
się do niej ciepło, ale widząc jej niepewną minę, przybliżył się do niej,
szepcząc:
- Wydaje się lekko zbzikowana, ale daj jej parę
godzin.
Pokiwała głową, wciąż nie będąc pewna jednego –
relacji pomiędzy Kasprem, a Genowefą. Jeszcze godzinę temu miała nadzieję
wyłudzić tę informację od samej zainteresowanej, teraz jednak wątpiła, by
babcia udzieliła prostej odpowiedzi dlaczego Kasper tu mieszka. Nie to, żeby ją
to jakoś bardzo obchodziło, czy była zazdrosna, tylko czułaby się o wiele
lepiej, gdyby wszystkie nieścisłości zostały rozwiane. Atmosfera z pewnością
poprawiłaby się, a i ona chodziłaby po rezydencji swobodnie, bez obawy, że
zaraz nakryje ową dwójkę w dwuznacznej sytuacji. Samo wyobrażenie podobnego
scenariusza spowodowało, że musiała odegnać od siebie czarne myśli.
- Czyli dotychczas mieszkaliście tutaj sami? –
zapytała, kiedy idąc za Kasprem i Genowefą znalazła się w kuchni. Miała
nadzieję, że nie zabrzmiała zbyt obcesowo.
- Nie do końca – mruknęła jej babcia, gdy Kasper
zatrząsł się cały od śmiechu. Od razu poznał, że znowu zmierzała do podobnych
pytań, jak te w samochodzie.
- Dagmara uważa, że jesteśmy razem – przemówił, co jej
zdaniem było nietaktem. Sama nie ośmieliłaby się zadać podobnego pytania
wprost, choć oczywiście krążyło jej ono po głowie. Teraz jak już to powiedział,
jej samej wydało się to głupie.
- A pewnie! – zaśmiała się kobieta, układając do
lodówki zakupy. – Przecież każdy uwielbia zakazany owoc.
Dagmara spuściła ze wstydem wzrok. Dopiero teraz
przypomniała sobie, że przecież parę miesięcy temu jej rodzice dostali
wiadomość od Genowefy, informującą o pogrzebie jej brata, Antoniego. Wszystko
wskazywało na to, że Kasper był tu jeszcze zanim zginął brat jej babci, a on
słynął z rygorystycznych poglądów.
W ogóle jak
mogłaś o tym pomyśleć? – zganiła samą siebie w myślach. Babcia praktycznie z moim rówieśnikiem?
Żałosne...
- Właściwie, to zdaje się, że nie złożyłam ci
kondolencji z powodu brata – powiedziała, w stronę babcio – cioci, na co ta
westchnęła gorzko.
- Śmierć nie wybiera – wyłożyła jej książkową mądrość
Genowefa, choć przy tym lekko zmarkotniała.
- Co ze szkołą? – zmienił nagle temat Kasper, co obie
przedstawicielki płci pięknej przyjęły z ulgą.
- Rozmawiałam z dyrektorem – wyjaśniła ciocia,
zasiadając uroczyście na krześle. Dagmara nie sądziła, by zwykłe
przytwierdzenie „czterech liter” do kawałka materiału mogło zostać
przeprowadzone tak patetycznie. Ktoś zapewne powinien teraz dmuchnąć w tubę z
gratulacjami. – Tak się składa, że w drugiej „c” jest mało uczniów. Będziesz do
niej przypisana.
- Ale te osoby się znają, prawda? – zapytała, już
odczuwając niepokój na samą myśl o czekającym ją roku szkolnym.
- Tak, ale przecież łatwo nawiązujesz znajomości –
odparła Genowefa, szczerząc się niczym podlotek – wolała nie pytać skąd miała
te informacje, przeczuwając w kościach, że owym informatorem musiał być jej
tata.
- Po prostu cała klasa razem, no wiecie, trochę się
boję, że będę odstawać – co innego było za oceanem, co innego tu, w Europie. W
Polsce cała klasa chodziła razem na większość zajęć, języki i wychowanie
fizyczne były jedynymi wyjątkami.
- Na pewno nie będziesz – zapewnił ją Kasper, tak
stanowczo, że prawie sama w to uwierzyła. Gdy tak mówił zdawało jej się, że on
już się o to postara, aby czuła się tu jak w domu, a w klasie jak wśród swoich.
Pokiwała głową nareszcie szacując, kim mógł być Kasper. Nie dilerem, nie
kochankiem jej babci, tylko jej własnym, osobistym, dobrym duszkiem.
Ja się buntuję! Taki świetny rozdział a tak mało komentarzy.
OdpowiedzUsuńAch ta reklama. Czyta się to, wokół czego zamieszanie a nie to, co dobre.
Czytam inne blogi i dochodzę do wniosku, że albo wszyscy pną się w górę, albo też u mnie widać poważny spadek formy. A może to obie rzeczy naraz ...
U mnie nowy rozdział. Zapraszam ;)
http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/
widzę, że ktoś rozpoczął temat komentarzy, więc się przyłączę. Ja zazwyczaj się staram kierować zasadą "czytam=komentuje", bo tak naprawdę to komentarz jest zapłatą dla autora za jego poświęcony czas, pomysł i chęć publikacji. Wydaje mi się, że to właśnie komentarze motywują do pisania (przynajmniej w moim przypadku tak jest). Nie mniej jednak mnie przeraża fakt, że gdy wejdę na jakiś beznadziejny blog, gdzie rozdziały są krótkie i stworzone z samych dialogów, na dodatek występuje tam błąd na błędzie, to pod takim rozdziałem jest niekiedy nawet po 20-40 komentarzy. Innymi razy wchodzę na blog bardziej ambitny, który o czymś opowiada, jest w miarę zgrabnie napisany i nagle co się okazuje? Komentarzy 0 albo 1-4. Tak więc ja sam nie wiem od czego to zależy...
UsuńZgadzam się. Liczba komentarzy jest o wiele za mala.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej intryguje mnie co tam wymyślisz. Ja jakoś za kotami nie przepadam, więc poza oczywistą polubioną postacią - blondynem, zaciekawił mnie Kasper. Tak à propos, istnieje takie imię w bazie imion polskich? Nie znam nikogo, kto by je nosił, choć w dzisiejszych czasach przy Wacławach, Alfonsach, Delfinach i Brajanach to nawet ładne :)
Zostałaś nominowana do LBA ;).
OdpowiedzUsuńInfo: http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
lub
http://lieshideinshadows.blogspot.com/
Rozdział przeczytałam, ale kompletnie zero pomysłu na komentarz, wybacz ;).
Kasper dobry duszek - zabawne ale jakże trafione :) Dagmara myślała, że Kasper kręci z jej babcią? Toż to nawet niesmaczne... Cóż, kobieta udaje młódkę - ale ostatecznie to babcia na litość boską. Dobrze, że się wyjaśniło, że nie są razem, fuj.
OdpowiedzUsuńBlondyn z ferrari znowu się pojawia a ja się cieszę :) Już wyobrażam go sobie jako niesamowitego faceta do schrupania. Powtórzę się ale mam nadzieję, że to będzie Draco z Twoich wcześniejszych opowiadań - SV i CC, takiego go uwielbiałam. Jest taki magnetyczny.
Opisałam wszystko, bez wyjątku, teraz Twoja kolej dodać następny rozdział :)
Niestety nie będę często opisywać rozdziały. Może napadnie mnie raz na jakiś czas taki przypływ pisania i opiszę wszystko jak dziś. Jeśli nie - z góry przepraszam. Ale wiedz, że wchodzę i jestem wierną fanką.
Pozdrawiam
Cass
Dzięki, ważne że czytasz i czasem coś tam skrobniesz ;p
UsuńDobry duszek, Kacper :-D Nie sądzę, żeby był on aż tak dobry, bo ewidentnie coś ukrywa.
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie kim jest babcia Dagmary, bo muszę przyznać, że jest SPECYFICZNYM przypadkiem :-)
niezlomna.blogspot.com
Witam,
OdpowiedzUsuńwracam do czytania. :)
Boże jak mi się ten rozdział podoba! A jak mnie rozbawił moment o tym jak Dagmara robiła swoje dochodzenie w sprawie relacji Kaspra z babcią – ciocią – Genowefą. xD No i te firanki poruszane przez wiatr, naprawdę słaba wymówka. Ciekawe kim była ta parka? Na pewno się pojawią jeszcze, więc już niedługo się dowiem.
Pozdrawiam,
Aerthis
Dokładnie, ta parka pojawia się często :)
UsuńKasper dobry duszek - chyba skądś to kojarzę, tylko czy to nie był duszek Kacper? Tak czy inaczej nigdy nie lubiłem tej bajki.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie imię chłopaka, bo wszyscy mają normalne, polskie imiona, a Kasper brzmi tak... niemal jak Kaspar, czy Kasjan... po prostu dziwnie, ale fajnie. Ja tam lubię udziwnienia.
Chata... wiem to obelga dla takiej dużej rezydencji, ale chciałem napisać, że opis chaty zrobił na mnie wrażenie. Aż chciałoby się mieć taką ciocio-babcie. Nie dość, że kobietka bogata, to jeszcze taka pełna energii i sił witalnych. Moim zdaniem jest dużo lepsza niż nudziary z kotami, szydełkujące siedząc w bujanym fotelu. Choć kotek jest. i ten kotek mnie fascynuje.
Póki co nie dzieje się za dużo, a więc i za dużo nie można powiedzieć. Podoba mi się, że akcja rozwija się powoli, że dajesz możliwość poznać bohaterów, to aby czytelnicy stworzyli ich obraz w głowie, taki obraz nie tylko wyglądu, ale i charakteru, gestów, mimiki twarzy - to dla mnie zawsze w tekście było ważne. Lubiłem, gdy postacie żyły, a nie tylko sobie były, dlatego nie przepadam za krótkimi opowiadaniami, bo one nie dają nam poznać bohaterów, ich historii, zmian, które niesie z sobą ich życie.
Pozdrawiam, zjem i po obiadku lecę do kolejnego rozdziału. Okazało się, że dziś mam wolne, to może uda mi się nadrobić większość. Bardzo chciałbym już być na bieżąco.
PS. Dziękuje za komentarz u mnie. Też lubię XX wiek ;-) Wybacz mi jednak literówki (szczególnie te ogonki ą ę).
Kasper, to imię, miało być właśnie nietypowe :)
UsuńKażdemu zdarzają się literówki/błędy.