poniedziałek, 16 lutego 2015

Lamiae: Rozdział 2

GENOWEFA


- Masz zaraz powiedzieć, że to tutaj mieszka babcia – warknęła Dagmara szorstkim jak brzytwa tonem głosu. Mimo, że powinna być wystraszona, czuła się raczej przytłoczona tym jak mało znała swoją rodzinę.
- Jasne, ona nigdy nie widziała rezydencji… – Kasper szepnął zapewne do siebie, ale i tak to usłyszała. – No, nie ociągaj się – dodał o wiele głośniej, sam wychodząc z samochodu. Nie był na tyle miły, by otworzyć i jej drzwi, więc musiała to zrobić sama. Jak tylko wyszła z mercedesa, dostrzegła coś, czego jej oko nie mogło uchwycić przez szybę. Jakieś sto metrów od nich pomiędzy drzewami prześwitywała ściana ciągnąca się tak wysoko jak i wysokie były drzewa.
- Czy to… – gdyby nie kultura, z którą została wychowana wyciągnęłaby palec wskazując na ścianę. Nareszcie skleiła fakty i słówko rezydencja. Czyżby jej babcia nie mieszkała w jakimś tam domku, tylko willi?
- Nie, to jeszcze nie dom – zaśmiał się w głos, który zaraz spotęgował się, przechodząc w echo. Skrzywiła się, jakby wypiła nalewkę z piołunu. Przeszła do tyłu, by wziąć swoją walizkę i torebkę, ale Kasper machnął ręką:
- Idź, ja się tym zajmę.
Krawat jakimś czarodziejskim sposobem wyrwał się z letargu, wybiegając ochoczo z samochodu, dzięki uchylonym drzwiom z jej strony. Kot sprawiał wrażenie, jakby nie widział „willi” od paru dobrych miesięcy i gdyby dane mu było, mógłby śpiewać ze szczęścia.
Zrobiła parę kroków ku ścianie, miarkując odległość w razie ewentualnej ucieczki. To, co ujrzała na samym początku okazało się wedle słów chłopaka nie rezydencją, a altaną, umieszczoną prostopadle do domu.  
Altana była specyficzna, z murowanymi ścianami i dachem, który przypominał prowizorkę, tak jakby ktoś specjalnie zostawił dziury w suficie. W środku niej dostrzegła wielki komin wolnostojący do rozpalania drewna, choć nie mogła pojąć po co ktoś miałby ogrzewać pomieszczenie z zewnątrz. Sam szlak prowadzący od altany do werandy był niewielki z małym żywopłotem ciągnącym się po jego obu stronach. Przechodząc obok niego przeszło jej przez myśl, że ktoś musiał doglądać tych krzewów, które imitowały ogródek.
Dom, choć nie tak wysoki jak altana, był również słusznych rozmiarów i była pewna, że przewyższał przeciętny domek jednorodzinny dwukrotnie. Fasada domu była bogato zdobiona kolumnami bliźnimi, udekorowanymi na trzonach płaskorzeźbami przedstawiającymi pomarszczone kobiety.  
Babcia nie wybiegła do niej, choć sądząc po poruszających się firankach i zasłonach dokładnie wiedziała, że już przybyli. Nie wiedzieć czemu, ale zrobiło jej się przykro z tego powodu. Poczuła się trochę tak, jakby była tu niechciana. W sumie, ojciec nie opowiadał jej o reakcji babci na wieść, że ma przygarnąć wnuczkę. Co, jeśli wcale nie była z tego faktu zadowolona? Może ona, błędnie z góry założyła, że każda babcia będzie się cieszyć z odwiedzin wnuczki? Może jej rodzina była inna?
- Chodź, na co czekasz? – zapytał ją Kasper, który zaraz ją dogonił, mimo, że miał przewieszoną przez ramię torebkę i ciągnął gigantyczną walizkę na kołach. Musiała przyznać, że torebka nie pasowała do jego wizerunku.
- Daj ją – zażądała, choć niezbyt pewnie, tak jakby dzięki temu chciała zyskać tylko na czasie.
Kasper oddał jej posłusznie torebkę, po czym ruszył przodem. Był na tyle wysoki, że spokojnie mogłaby się schować za nim, ale ostatecznie go wyminęła i pierwsza sięgnęła po kołatkę. Nie było trudno ją zauważyć, bo wręcz domagała się odrobiny uwagi. Zwierzę, które to imitowało kołatkę było nietoperzem – zwisało z drążka trzymając się go kończynami tylnymi. Skrzydła ssaka uplasowały się tym samym na części ruchomej klamki, którą goście stukali w drzwi.
Jak tylko wkroczyła do holu jej przerażenie przerodziło się w panikę. Babci nigdzie nie było widać. Nie tylko w holu, ale i gdzie tylko sięgnęła wzrokiem.
Rezydencja nosiła słuszną nazwę, nie tylko z zewnątrz wyglądała imponująco –dopiero wewnątrz robiła piorunujące wrażenie! Dom miał trzy kondygnacje plus strych. Wychodząc na hol mogła przypatrzyć im się z bliska, gdyż to tam mieściły się schody prowadzące na wszystkie piętra. Z samej góry można było zobaczyć parter.
Kiedy już ochłonęła z pierwszego nadmiaru szoku widząc spiralne schody na górę, Kasper poprowadził ją na dziedziniec, by przejść do drugiej części rezydencji. Dziedziniec był otoczony willą i choć nie musieli z niej wychodzić, by przedostać się do pokoju Dagmary, Kasper postanowił pokazać jej plac.
- Musiała jeszcze nie wrócić – oświadczył, niosąc tuż za nią walizkę i kierując ją ręką gdzie ma iść.
- Ale widziałam jak firanki się ruszały – zaprzeczyła stanowczo odzyskując głos, na co brunet uśmiechnął się pobłażliwie.
- To pewnie przeciąg. Idź dalej, pokażę ci twój pokój.
Nie wiedzieć czemu jakoś mu wierzyła. W to, że jej babcia jeszcze nie dotarła, w to, że tu mieszkał; we wszystko oprócz bajeczki, iż w rezydencji był przeciąg.
Nie miała czasu na zwiedzenie domu od środka, dlatego zostawiła to sobie na potem. Szła tylko za chłopakiem, aby się nie zgubić, co było zadziwiająco łatwe. Tylko kot wydawał się znać wszystkie skrytki i miejsca, bo nawet Kasper czasem przystawał, jakby rozważał gdzie powinni pójść dalej.  
Przeszli przez dziedziniec, gdzie na jego samym środku wybudowana została fontanna z młodą kobietą na piedestale. Kasper poprowadził ją do drugiej części rezydencji, która jak domniemała była częścią mieszkalną domu. Weszli po schodach wyłożonych burgundowym dywanem na pierwsze piętro.   
- To tutaj – po paru minutach chłopak przystanął przed dużymi, ciemnymi drzwiami. – Rozgość się, Genowefa pewnie zaraz wróci.
Pokiwała głową, dziwiąc się, że chłopak i babcia są ze sobą na „ty”, po czym podziękowała mu za zaniesienie walizki pod same drzwi.
- Nie ma za co, a teraz idę dać zjeść Krawatowi – powiedział, po czym zniknął tak szybko, jakby chciał jej udowodnić, że przeciąg jednak był i zabrał go większy podmuch wiatru. 
Gdy tylko uchyliła drzwi, znów tego dnia zaparł jej dech w piersi. Pokój był ze trzy razy większy od jej poprzedniego w Warszawie, jednak to nie ogrom ją zaskoczył. Przepych, z którym zostało zrobione pomieszczenie nie miał sobie równych. Co prawda nie bywała w pałacach, ale w jej mniemaniu pokój mógłby się równać apartamentowi. Łóżko miało może ze dwa metry, co w porównaniu z jej poprzednią wersalką dawało temu tutaj osiemdziesiąt centymetrów przewagi. Toaletka, którą zostawiła w Warszawie była zwykła, nic nadzwyczajnego, ta tutaj wyglądała jak wyjęta z siedemnastego wieku. Całe meble przypominały jeden wielki zabytek, który prędzej powinien trafić do muzeum niż do rezydencji mieszczącej się w lesie.
Nie wiedziałam, że babcia jest bogata – pomyślała, zostawiając torebkę na kredensie. Oddaliła od siebie myśl, jakoby jej babcia zajmowała się nielegalnymi interesami. To, gdzie dzisiaj się znalazła przypominało bardziej sen, niż rzeczywistość.
Rozpakowała się bardzo szybko, aby zdążyć obejrzeć resztę domu, zanim zjawi się jego właścicielka. Najbardziej ciekawiło ją czy wszystkie pomieszczenia wyglądały podobnie do jej własnego.
Schodząc na dół, do jej uszu doleciały przytłumione szepty. Ktoś oprócz niej, chłopaka i kota zdecydowanie był w domu i przystanęła jak sparaliżowana na myśl, że zaraz stanie twarzą w twarz z babcią. Przez chwilę nie ruszała się nasłuchując. Może udałoby się jej podsłuchać jak kobieta reaguje na wieść, że jej jedyna wnuczka jest już pod dachem? Podeszła na palcach, na tyle blisko, by mogła rozpoznać znaczenie słów, ale nie na tyle, by domownicy ją ujrzeli. Ku jej zdziwieniu osoba rozmawiająca z brunetem wcale starego głosu nie miała, w tej chwili był lekko piskliwy i bardzo podekscytowany.
- Przecież mnie nie widziała – szczebiotała jakaś dziewczyna do Kaspra, na co ten tylko mlasnął w geście dezaprobaty.
- Nawet ja widziałem, że firanki się ruszały, ona też to zauważyła… - nie słyszała jeszcze, by jego głos był tak twardy i nawet słodki głos dziewczyny nie mógł go poskromić.
- Ale dałeś sobie radę, czyż nie? Przecież już wychodzę, zadzwoniłam po Alana, zaraz tu będzie.
- Dobra, i wynoście się oboje. Za dużo was tu dzisiaj.
- A odprowadzisz mnie?
- Nie, trafisz do tylnego wyjścia.
- Ale jesteś niemiły – słowa dziewczyny każdego przyprawiłyby o wyrzuty sumienia. Widocznie Kasper sumienia nie miał, bo usłyszała skrzypnięcie drzwi, co świadczyło, że wyprosił ją na zewnątrz. Jednak, gdy tylko odezwała się ponownie, teoria Dagmary jakoby dziewczyna znajdowała się już poza domem legła w gruzach.
- No i po sprawie. Już idziemy.
Zaciekawiła się, dlaczego dziewczyna użyła liczby mnogiej, dlatego odważyła się ostrożnie wyjrzeć zza ściany. Zrozumienie przyszło zaraz za szokiem. To nie dziewczyna wyszła, to nowa osoba weszła do rezydencji.
Kasper stał tyłem na pierwszym planie, przez co nie mogła dostrzec jego rozmówczyni. Nie był jednak na tyle wysoki, by całkowicie zasłonić stojącego naprzeciw niego blondyna, który jakoś nie przejawiał ochoty w ogóle brać udziału w dyskusji. Nie była pewna na sto procent, ale blondyn mimo, że nie patrzył na wprost niej, chyba jako jedyny spostrzegł ruch, który uczyniła, gdy wyjrzała w kierunku rozmawiających. Choć początkowo instynkt podpowiadał jej, że powinna cofnąć się z popłochem, aby jej nie widzieli, jakoś tego nie uczyniła. Zamiast tego jeszcze raz spojrzała na blondyna, który tym razem odwzajemnił spojrzenie.
Był to ten sam blondyn, którego widziała przed dworcem. Zawstydziła się lekko z powodu tego, że stała gapiąc się żywnie na niego a myśl, iż on patrzył na nią przysparzała niepotrzebnie stresu.
Często miała tak, iż widząc kogoś uznawała go za wysoce atrakcyjnego, choć przy powtórnych spotkaniach osoba wydawała się być przeciętna. Drugie spotkanie blondyna było jak spotkanie go po raz pierwszy. Nie mogła wcześniej przecież zobaczyć jego jasnej karnacji i włosów, które pomimo pozostania w artystycznym nieładzie prezentowały się absurdalnie idealnie. Nie mogła wcześniej dojrzeć i oczu, które według niej posiadały dar hipnotyzowania. Świecące, wpadające jakby w odcień szarości tęczówki mówiły do niej, przywoływały i wprowadzały w błogi stan uniesienia i upojenia. Z bliska wydawał się być jeszcze bardziej pociągający, dlatego zobaczywszy go nie mogła znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swój zachwyt. Wyglądał niczym anioł, któremu odcięto skrzydła, by mógł przebywać wśród ludzi i nieść im radość, czym sam sprowadzał na siebie cierpienie.
- Idziemy? – osóbka za Kasprem sprowadziła ją na ziemię, kiedy otworzyła drzwi frontowe. Wciąż nie mogła jej zobaczyć przez współmieszkańca, ale sądząc po wzroście, który musiał być niski, jej głosie i tym co mówiła, oczyma wyobraźni wyobraziła sobie szczebioczącą dziewczynę z delikatnym makijażem podkreślającym jej niegroźną osobowość. Musiała wyglądać na młodszą niż była w rzeczywistości.
Blondyn odwrócił wzrok od Dagmary, ale nijak nie dał po sobie znać, że ją zobaczył.
- Chodźmy – zwrócił się do blondynki, na co dziewczyna przytaknęła i oboje wyszli przez drzwi, które prowadziły na podjazd.
Dopiero, kiedy odeszli, odważyła się dać o sobie znać.
- Już się rozpakowałam – powiedziała, wychodząc z ukrycia, na co Kasper lekko się wzdrygnął. Wyglądał jakby wciąż nie przyzwyczaił się do jej obecności w domu oraz faktu, że mogła w każdej chwili go zaskoczyć, krzycząc: A kuku!
Wystarczyły jej dwie sekundy, aby przemyśleć sprawę, czy wyznać chłopakowi co widziała, czy też nie.
- Kto to był? – zapytała, ostatecznie podchodząc do okna, aby zobaczyć, czy dwójka niespodziewanych gości wciąż znajdowała się w zasięgu jej wzroku. Nie chciała przyznać przed sobą, ale nie miałaby nic przeciwko popatrzeniu na kolegę Kaspra nieco dłużej i z jeszcze bliższej odległości. Niestety ich już nie było.
- O kim mówisz? – odparł wymijająco.
- Nie kłam i tak straciłeś dziesięć punktów w mojej skali, bo łgałeś mi w żywe oczy. Firanki ruszały się przez wiatr – syknęła. Nie była obrażona, prędzej zainteresowana, ale nie mogła darować sobie uszczypliwego tonu głosu.
- To tak jakby rodzeństwo – speszył się odrobinę, ale zaraz przyjął wojowniczą postawę. – Zresztą i tak ich później poznasz, a ja nie chciałem, żeby ci przeszkadzali.
Tak jak to raz wcześniej, w samochodzie, była pewna, że nie mówił jej wszystkiego, ale nie chciała drążyć uparcie temat. Poczuła się jakoś zadowolona z obietnicy obcowania z tymi w gruncie rzeczy nieznanymi osobami. Kiedy odjeżdżała z dworca myślała, iż już nigdy nie będzie jej dane ujrzeć blondyna, a jednak przewrotny los sprawił, że ponownie go spotkała.
- To każdy tak może? – zapytała łagodnie, wskazując głową na drzwi. – Wchodzić do domu, bez pytania…
- Nie. Tylko osoby, które mają dorobiony klucz, a Arlecie, czyli tej dziewczynie, ciotka go dorobiła.
- Dlaczego? – może znowu wściubiała nos w nie swoje sprawy, ale stamtąd skąd pochodziła nie dorabiano kluczy do mieszkania tylko dlatego, bo kogoś się poznało.
- Oj, długa historia – wzruszył ramionami, ciągnąc ją w stronę jakiegoś pokoju. – Chodź, obejrzymy film – zaproponował jej i choć próbowała protestować, nalegał mocniej aniżeli ona potrafiła błagać. Ostatecznie, po kilku minutach przejścia do pierwszej części rezydencji, klepnęła w stylizowanej kanapie z paczką chipsów w ręku, stanowczo odmówiwszy jedzenia czegoś ciepłego.
Kasper zaczął szperać w płytach DVD, gdy nagle usłyszała samochód a po chwili dźwięk zatrzaskiwania drzwi przy wysiadaniu. Zerwała się z siedzenia na równe nogi.
- To babcia – odparła, przyciskając lodowatą rękę do czoła. Nagle poczuła się jakby straciła wszystkie siły witalne.
- Masz rację – przyznał, szczerząc do niej zęby, choć o tym, że ktoś wysiadł usłyszał później niż ona. Była od niego bardziej wyczulona na każdy hałas.
Pociągnęła rękawy od swojej bluzy, aby zakryły jej dłonie, tak bardzo zrobiło jej się chłodno. Kasper wyminął ją w przedpokoju, otwierając „ciotce” drzwi frontowe.
- Hej – powiedział wesoło, biorąc od kobiety zakupy, które zrobiła. 
Dagmara podeszła bliżej, aby przywitać się z babcią. Osobę, która stanęła jednak przed nią ciężko było nazwać BABCIĄ.  
Kobieta była bardzo zadbana, począwszy od nawilżonej kremem twarzy, która aż się świeciła, skończywszy na paznokciach, pomalowanych jakimś perłowym lakierem. Dagmara tak zagapiła się na Genowefę, że aż to musiało śmiesznie wyglądać z boku. Ale cóż mogła na to poradzić. Terminem babcia nazywa się kogoś w kapciach i okularach, kto siedzi przed telewizorem z kotami dookoła i robi na drutach, nie kobietę w butach na obcasie, z okularami, ale tymi przeciwsłonecznymi, poobwieszaną biżuterią i z wielkim kapeluszem na głowie. Obraz przed nią stanowczo nie pasował do tego w jej głowie. Co prawda nie widziała babci dobrych sześć lat, ale ugodziło ją to, że w ogóle jej nie pamiętała.
- Och, jesteś w końcu – kobieta podeszła do niej z gracją i złożyła jej trzy pocałunki w policzki prawie jej przy tym nie muskając ustami i nie obejmując. Wyglądała na niekoniecznie wylewną kobietę. – Tak się cieszę, że się zjawiłaś i że zostaniesz tutaj przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni – dodała, jakby w ogóle nie była świadoma faktu, że stało się tak tylko dlatego, bo jej córka, a matka Dagmary zmarła na raka, więc dziewczyna potrzebowała prawnej opieki na czas nieobecności jej ojca.
Szatynka zamrugała nerwowo, nie wiedząc czy zacząć się śmiać, czy płakać nad swoim losem. O ile pomysł mieszkania z osobą starszą od niej i to chłopakiem przyjęła w miarę spokojnie, o tyle nie potrafiła znieść myśli, że jej babka jest nieco stuknięta. Nareszcie pojęła fakt, dlaczego nigdy nie przyjeżdżała tutaj wcześniej.
- Dziękuję babciu.
- Nie, nie nie – wyśpiewała kobieta, zdejmując wielki kapelusz z głowy, przez który wyglądała jakby nosiła wypełnioną materiałem i wyprofilowaną na czaszkę, miniaturę hula hoop. – Mów mi ciocia, to sprawia, że czuję się młodsza.
- W takim razie. Dziękuję… ciociu – jakoś to słowo nie mogło przejść jej przez gardło, ale wreszcie się przemogła. Kasper uśmiechnął się do niej ciepło, ale widząc jej niepewną minę, przybliżył się do niej, szepcząc:
- Wydaje się lekko zbzikowana, ale daj jej parę godzin.
Pokiwała głową, wciąż nie będąc pewna jednego – relacji pomiędzy Kasprem, a Genowefą. Jeszcze godzinę temu miała nadzieję wyłudzić tę informację od samej zainteresowanej, teraz jednak wątpiła, by babcia udzieliła prostej odpowiedzi dlaczego Kasper tu mieszka. Nie to, żeby ją to jakoś bardzo obchodziło, czy była zazdrosna, tylko czułaby się o wiele lepiej, gdyby wszystkie nieścisłości zostały rozwiane. Atmosfera z pewnością poprawiłaby się, a i ona chodziłaby po rezydencji swobodnie, bez obawy, że zaraz nakryje ową dwójkę w dwuznacznej sytuacji. Samo wyobrażenie podobnego scenariusza spowodowało, że musiała odegnać od siebie czarne myśli.
- Czyli dotychczas mieszkaliście tutaj sami? – zapytała, kiedy idąc za Kasprem i Genowefą znalazła się w kuchni. Miała nadzieję, że nie zabrzmiała zbyt obcesowo.
- Nie do końca – mruknęła jej babcia, gdy Kasper zatrząsł się cały od śmiechu. Od razu poznał, że znowu zmierzała do podobnych pytań, jak te w samochodzie.
- Dagmara uważa, że jesteśmy razem – przemówił, co jej zdaniem było nietaktem. Sama nie ośmieliłaby się zadać podobnego pytania wprost, choć oczywiście krążyło jej ono po głowie. Teraz jak już to powiedział, jej samej wydało się to głupie.
- A pewnie! – zaśmiała się kobieta, układając do lodówki zakupy. – Przecież każdy uwielbia zakazany owoc.
Dagmara spuściła ze wstydem wzrok. Dopiero teraz przypomniała sobie, że przecież parę miesięcy temu jej rodzice dostali wiadomość od Genowefy, informującą o pogrzebie jej brata, Antoniego. Wszystko wskazywało na to, że Kasper był tu jeszcze zanim zginął brat jej babci, a on słynął z rygorystycznych poglądów.
W ogóle jak mogłaś o tym pomyśleć? – zganiła samą siebie w myślach. Babcia praktycznie z moim rówieśnikiem? Żałosne...
- Właściwie, to zdaje się, że nie złożyłam ci kondolencji z powodu brata – powiedziała, w stronę babcio – cioci, na co ta westchnęła gorzko.
- Śmierć nie wybiera – wyłożyła jej książkową mądrość Genowefa, choć przy tym lekko zmarkotniała.
- Co ze szkołą? – zmienił nagle temat Kasper, co obie przedstawicielki płci pięknej przyjęły z ulgą.
- Rozmawiałam z dyrektorem – wyjaśniła ciocia, zasiadając uroczyście na krześle. Dagmara nie sądziła, by zwykłe przytwierdzenie „czterech liter” do kawałka materiału mogło zostać przeprowadzone tak patetycznie. Ktoś zapewne powinien teraz dmuchnąć w tubę z gratulacjami. – Tak się składa, że w drugiej „c” jest mało uczniów. Będziesz do niej przypisana.
- Ale te osoby się znają, prawda? – zapytała, już odczuwając niepokój na samą myśl o czekającym ją roku szkolnym.
- Tak, ale przecież łatwo nawiązujesz znajomości – odparła Genowefa, szczerząc się niczym podlotek – wolała nie pytać skąd miała te informacje, przeczuwając w kościach, że owym informatorem musiał być jej tata.
- Po prostu cała klasa razem, no wiecie, trochę się boję, że będę odstawać – co innego było za oceanem, co innego tu, w Europie. W Polsce cała klasa chodziła razem na większość zajęć, języki i wychowanie fizyczne były jedynymi wyjątkami.
- Na pewno nie będziesz – zapewnił ją Kasper, tak stanowczo, że prawie sama w to uwierzyła. Gdy tak mówił zdawało jej się, że on już się o to postara, aby czuła się tu jak w domu, a w klasie jak wśród swoich. Pokiwała głową nareszcie szacując, kim mógł być Kasper. Nie dilerem, nie kochankiem jej babci, tylko jej własnym, osobistym, dobrym duszkiem.

11 komentarzy:

  1. Ja się buntuję! Taki świetny rozdział a tak mało komentarzy.
    Ach ta reklama. Czyta się to, wokół czego zamieszanie a nie to, co dobre.
    Czytam inne blogi i dochodzę do wniosku, że albo wszyscy pną się w górę, albo też u mnie widać poważny spadek formy. A może to obie rzeczy naraz ...
    U mnie nowy rozdział. Zapraszam ;)
    http://w-popiolach-igrzysk.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widzę, że ktoś rozpoczął temat komentarzy, więc się przyłączę. Ja zazwyczaj się staram kierować zasadą "czytam=komentuje", bo tak naprawdę to komentarz jest zapłatą dla autora za jego poświęcony czas, pomysł i chęć publikacji. Wydaje mi się, że to właśnie komentarze motywują do pisania (przynajmniej w moim przypadku tak jest). Nie mniej jednak mnie przeraża fakt, że gdy wejdę na jakiś beznadziejny blog, gdzie rozdziały są krótkie i stworzone z samych dialogów, na dodatek występuje tam błąd na błędzie, to pod takim rozdziałem jest niekiedy nawet po 20-40 komentarzy. Innymi razy wchodzę na blog bardziej ambitny, który o czymś opowiada, jest w miarę zgrabnie napisany i nagle co się okazuje? Komentarzy 0 albo 1-4. Tak więc ja sam nie wiem od czego to zależy...

      Usuń
  2. Zgadzam się. Liczba komentarzy jest o wiele za mala.
    Coraz bardziej intryguje mnie co tam wymyślisz. Ja jakoś za kotami nie przepadam, więc poza oczywistą polubioną postacią - blondynem, zaciekawił mnie Kasper. Tak à propos, istnieje takie imię w bazie imion polskich? Nie znam nikogo, kto by je nosił, choć w dzisiejszych czasach przy Wacławach, Alfonsach, Delfinach i Brajanach to nawet ładne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do LBA ;).
    Info: http://runicalblade-trilogy.blogspot.com/
    lub
    http://lieshideinshadows.blogspot.com/

    Rozdział przeczytałam, ale kompletnie zero pomysłu na komentarz, wybacz ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasper dobry duszek - zabawne ale jakże trafione :) Dagmara myślała, że Kasper kręci z jej babcią? Toż to nawet niesmaczne... Cóż, kobieta udaje młódkę - ale ostatecznie to babcia na litość boską. Dobrze, że się wyjaśniło, że nie są razem, fuj.
    Blondyn z ferrari znowu się pojawia a ja się cieszę :) Już wyobrażam go sobie jako niesamowitego faceta do schrupania. Powtórzę się ale mam nadzieję, że to będzie Draco z Twoich wcześniejszych opowiadań - SV i CC, takiego go uwielbiałam. Jest taki magnetyczny.
    Opisałam wszystko, bez wyjątku, teraz Twoja kolej dodać następny rozdział :)
    Niestety nie będę często opisywać rozdziały. Może napadnie mnie raz na jakiś czas taki przypływ pisania i opiszę wszystko jak dziś. Jeśli nie - z góry przepraszam. Ale wiedz, że wchodzę i jestem wierną fanką.
    Pozdrawiam
    Cass

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ważne że czytasz i czasem coś tam skrobniesz ;p

      Usuń
  5. Dobry duszek, Kacper :-D Nie sądzę, żeby był on aż tak dobry, bo ewidentnie coś ukrywa.
    Intryguje mnie kim jest babcia Dagmary, bo muszę przyznać, że jest SPECYFICZNYM przypadkiem :-)

    niezlomna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    wracam do czytania. :)
    Boże jak mi się ten rozdział podoba! A jak mnie rozbawił moment o tym jak Dagmara robiła swoje dochodzenie w sprawie relacji Kaspra z babcią – ciocią – Genowefą. xD No i te firanki poruszane przez wiatr, naprawdę słaba wymówka. Ciekawe kim była ta parka? Na pewno się pojawią jeszcze, więc już niedługo się dowiem.

    Pozdrawiam,
    Aerthis

    OdpowiedzUsuń
  7. Kasper dobry duszek - chyba skądś to kojarzę, tylko czy to nie był duszek Kacper? Tak czy inaczej nigdy nie lubiłem tej bajki.
    Zastanawia mnie imię chłopaka, bo wszyscy mają normalne, polskie imiona, a Kasper brzmi tak... niemal jak Kaspar, czy Kasjan... po prostu dziwnie, ale fajnie. Ja tam lubię udziwnienia.
    Chata... wiem to obelga dla takiej dużej rezydencji, ale chciałem napisać, że opis chaty zrobił na mnie wrażenie. Aż chciałoby się mieć taką ciocio-babcie. Nie dość, że kobietka bogata, to jeszcze taka pełna energii i sił witalnych. Moim zdaniem jest dużo lepsza niż nudziary z kotami, szydełkujące siedząc w bujanym fotelu. Choć kotek jest. i ten kotek mnie fascynuje.
    Póki co nie dzieje się za dużo, a więc i za dużo nie można powiedzieć. Podoba mi się, że akcja rozwija się powoli, że dajesz możliwość poznać bohaterów, to aby czytelnicy stworzyli ich obraz w głowie, taki obraz nie tylko wyglądu, ale i charakteru, gestów, mimiki twarzy - to dla mnie zawsze w tekście było ważne. Lubiłem, gdy postacie żyły, a nie tylko sobie były, dlatego nie przepadam za krótkimi opowiadaniami, bo one nie dają nam poznać bohaterów, ich historii, zmian, które niesie z sobą ich życie.
    Pozdrawiam, zjem i po obiadku lecę do kolejnego rozdziału. Okazało się, że dziś mam wolne, to może uda mi się nadrobić większość. Bardzo chciałbym już być na bieżąco.
    PS. Dziękuje za komentarz u mnie. Też lubię XX wiek ;-) Wybacz mi jednak literówki (szczególnie te ogonki ą ę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasper, to imię, miało być właśnie nietypowe :)
      Każdemu zdarzają się literówki/błędy.

      Usuń