RODZINA IDEALNA
– Naprawdę to zrobiłaś? – Patrycja wytrzeszczyła oczy
po tym, kiedy Lena opowiedziała jej, co zdarzyło się w szkole przed weekendem i
o tym, jak klucz z szatni znalazł się poza budynkiem w zaspie śniegu.
Wyszły na spacer z córką Patrycji i Marcina – małą
Julką, która aktualnie nie spała, tylko obserwowała otaczający ją świat.
Dziewczynka śmiała się na widok każdej kałuży, w którą wjeżdżał dziecięcy
wózek, pokazując na nie rączką.
Jako że był koniec marca i z nieba sypał
prawdopodobnie już ostatni śnieg z deszczem, ziemia była pokryta błotnistą
breją. Na taką pogodę Lena zawsze wyjmowała z szafki kalosze, ale tym razem, ze
zdenerwowania przed czekającą ją rozmową z bratową, bez namysłu założyła
trampki. Jak można było się domyślić, po pięciu minutach spacerowania w taką
pogodę, oblepiły się one mazią, przez co wcale butów nie przypominały.
– On pierwszy zaczął, ja chciałam tylko
kontratakować, o tym mi ostatnio mówiłaś – Lena poczuła niewysłowioną chęć
zrzucenia z siebie odpowiedzialności. Nagle wszyscy byli winni – Sebastian,
Patrycja, tylko nie ona.
– Ja nie wyrzucam ci, że to zrobiłaś – rzekła
kobieta, przykrywając szczelniej daszek od wózka dziecięcego, by nie dostał się
tam deszcz. – Jestem zaskoczona, że mi o tym powiedziałaś.
Lena zamyśliła
się. Musiała to zrobić; musiała zwierzyć się komuś, inaczej by zwariowała. Cały
jej porządek dnia uległ zagładzie. Pomimo jedzenia, kąpania się, uczenia się,
gotowania czy sprzątania, myśli wciąż wracały w jedno miejsce – do szkoły, do
momentu, kiedy zdecydowała się zamachnąć ręką i wyrzucić ten przeklęty klucz.
– Wciąż o tym myślę, raz wydaje mi się, że powinnam
się przyznać, innym razem tego nie chcę – chaos panujący w szkole spowodowany
zapowiedzianą karą powoli zaczął na nią wpływać. Strategia dyrektora (o dziwo!)
zaczęła działać. Lena bała się zarówno konsekwencji zamknięcia boksu, jak i
obiecanej kary.
– Chwila – Patrycja przyjrzała się szwagierce, jakby
właśnie dodała ważny element do układanki. – Dyrektor zrobił aferę, kiedy ty
wzięłaś klucz, ale w ogóle nie został poinformowany, że zostałaś zamknięta w
szatni dzień wcześniej, mam rację?
Lena zmarszczyła czoło,
myśląc intensywnie. To woźny, pan Stasiu, uwolnił ją z boksu, kiedy została w
nim zamknięta, wezwany przez chłopaka, który przebierał się obok. Nic jednak
nie wspomniał wtedy o dyrektorze, któremu miałby donieść o wybryku Sebastiana
(Lena głośno mówiła, że zamknął ją Lewis). Kiedy natomiast Sebastian został
poza szatnią bez płaszcza i zimowych butów, wtedy nagle pojawił się problem i
akurat o tym dyrektor musiał się dowiedzieć, podejmując odpowiednie kroki
przeciwko „bestialskiemu zachowaniu”.
– Raczej tak – przyznała ponuro.
– Więc to zrozumiałe! – wykrzyknęła nagle Patrycja.
– Gdyby względem Sebastiana zostały podjęte jakiekolwiek kroki, które miałyby
na celu ukaranie go, ty zapewne nie szukałabyś sprawiedliwości na własną rękę.
Skoro jednak woźny zbagatelizował twoje dwugodzinne nudzenie się w celi, to sam
sobie narobił problemu!
Lena uśmiechnęła się pod nosem. Patrycja zawsze
umiała ją pocieszyć.
– Półgodzinne i to nie była cela. Miał zapasowe
klucze, więc tak, uwolnił mnie. Poza tym, nie nudziłam się, bo miałam komórkę i
grałam.
– Miałaś zasięg? Mogłaś mi dać znać, przyjechałabym
po ciebie…
– Po co? Zanim dojechałabyś do miasta, ja już byłabym na wolności, bo
zbliżała się piętnasta i większość klas kończyła zajęcia – uczniów wyprzedził
jednak o parę minut jeden nieszkodliwy chłopak, który zszedł do boksów
wcześniej. Całe szczęście, że to był on. Gdyby nie Mateusz, poczułaby się
niczym okaz w zoo i oczami wyobraźni już widziała reakcje podłych nastolatków z
komórkami w ręku, byle tylko zrobić zdjęcia dziewczynie zamkniętej za kratami…
– Uważam, że dobrze zrobiłaś – Patrycja szepnęła
Lenie do ucha, kiedy znajdowały się przed wejściem do drewnianego domku
parterowego, w którym mieszkała wraz z Marcinem oraz ich córeczką.
Był to malutki, przytulny domek z mnóstwem zdjęć na
ścianach i półkach z różnych okresów życia domowników. Wewnątrz wszystko miało
swoje miejsce, każdy przedmiot wydawał się być starannie dopasowany za sprawą
Patrycji. Do niedawna była ona pełnoetatową kobietą pracującą i naprawdę kochała to, co robiła
– zajmowała się projektowaniem domów, a wizualizacjom wnętrz mogła poświęcać
się godzinami. Była menadżerką w jednej z wrocławskich firm aranżacji wnętrz
mieszkalnych i od świtu do zmierzchu nadzorowała swoją ekipę projektową.
Informacja o ciąży zaskoczyła ją, ale nie zdyskwalifikowała jako pracownika.
Mimo że wszyscy powtarzali jej, by w końcu przeszła na urlop macierzyński, ta
zgodziła się na to dopiero w ósmym miesiącu, gdy wyszkoliła godnego następcę.
– Marcin, weź małą! – krzyknęła Patrycja do
mężczyzny, na co zaraz pojawił się w korytarzu.
Marcin był raczej niskiego wzrostu. Był za to jednak
niesamowicie przystojny. Miał kruczoczarne, falujące włosy odziedziczone po
matce i zielone oczy po nieżyjącym już dziadku
ze strony ojca. Ten kolor oczu odziedziczyła po nim Julka, którą teraz wziął od
żony na ręce z czułością, po czym podniósł ją do góry, na co dziewczynka
zaczęła się śmiać.
O takiej rodzinie bezustannie marzyła Lena. Taką
idealną rodzinę niegdyś sama posiadała, ale od czasów problemów finansowych ojca, mama Leny, pani
Zofia Tannenberg, co dwa miesiące wyjeżdżała do pracy do Niemiec. I mimo że
problemy skończyły się na dobre, a tata dużo zarabiał, Lenie nie udało się
przekonać mamy, by zaprzestała pracy. Zofia w koło powtarzała jej, że trzeba
pomóc Marcinowi postawić dom, a potem, jak został wybudowany, znalazła kolejną
wymówkę – ją samą. Chciała, by Lena zdawała międzynarodową maturę i aplikowała
na studia za granicą. Kiedyś pomysł matki wydawał jej się absurdem, teraz
widziała go jako możliwość ucieczki z kraju. W obcym kraju Sebastian nie
znalazłby jej. Byłaby bezpieczna.
Patrycja z Marcinem mieszkali niecały kilometr od
jej domu. Wcale nie miała ochoty wracać do siebie, nienawidziła pustych pokoi,
gdy ojciec pozostawał w pracy (nawet w niedzielę), ale dzisiaj musiała
powtórzyć tekst do sztuki. Już w piątek po szkole
zaczęła go wkuwać na pamięć, ale wtedy wszystko jej się myliło, dopiero w
sobotę była w stanie powiedzieć z głowy kilka zwrotek. Dzisiaj rano dalej
myliła wersy, ale później opanowała już cały tekst, więc sądziła, że
nauczycielka będzie usatysfakcjonowana.
Lena niestety nie mogła powiedzieć tego samego.
Przeczytawszy tekst po raz pierwszy w piątek, omal nie zadzwoniła do polonistki
z żądaniem zmiany decyzji obsadzenia jej w roli Violi. Rozważała również
chorobę bądź ból menstruacyjny, byle tylko nie iść na lekcję polskiego.
Niestety, ani choroby, ani bólu nie mogła symulować w nieskończoność.
Powodem, dlaczego Lena rozważała różne dolegliwości,
było to, że w scenariuszu bohaterka, którą miała grać, raz po raz wzdychała za
Orsinem: „Poselstwu twemu jak trudno mi sprostać, Gdy sama pragnę żoną jego
zostać!”; „Mój pan tak ją kocha, jak ja, szalona, kocham go szalenie”. Ale
nawet to, ostatecznie z trudem wypowiedziane przez zaciśnięte zęby, to nie
wszystko. Co innego, gdy bohaterka sama wzdycha do ukochanego, są momenty, gdy
rozmawia bezpośrednio z księciem.
Kiedy była już w domu, Lena rzuciła wzrokiem na
drugą kartkę. Jej rozmowa z Orsinem to targowisko niedomówień i sugestii. Ona,
przebrana pod postacią Cesaria, mówi księciu, jak wygląda jej „oblubienica”. W
rzeczywistości opisuje przecież jego samego.
KSIĄŻĘ
Mówisz po mistrzowsku.
Choć jesteś młody, jestem przecie pewny,
Że już twe oko spadło na oblicze,
Któreś pokochał; czy się mylę chłopcze?
VIOLA
Trochę wtem prawdy.
KSIĄŻĘ
Cóż to za kobieta?
VIOLA
Twej cery, panie.
KSIĄŻĘ
Więc niegodna ciebie.
Ile wiosen liczy?
VIOLA
Twojego jest wieku.
KSIĄŻĘ
Przysięgam, chłopcze, za stara dla ciebie.
Żona, od której starszy jest małżonek,
Łatwiej nad jego sercem zapanuje;
Bo choć nie szczędzim pochwał samym sobie,
Wierzaj mi chłopcze, uczucia są nasze
Lżejsze, chwiejniejsze, łatwiej przemijają,
Brak im niewieścich uczuć głębokości.
VIOLA
I ja tak myślę.
KSIĄŻĘ
Więc weź młodszą żonę,
Jeźli na zawsze pragniesz wiernym zostać.
Kobieta bowiem wonnej róży wzorem,
Rozkwita rano, widnieje wieczorem.
Lena odrzuciła kartki i złapała się za czoło.
Policzki piekły ją niemiłosiernie na sam pomysł wyznawania miłości Orsinowi, a
tak naprawdę Sebastianowi, który ma grać tę postać.
Sama strzeliłaś sobie w stopę – pomyślała zrozpaczona dziewczyna, dochodząc do
wniosku, że granie w tę samą grę, którą prowadził Sebastian, przynosiło jej
więcej szkód niż pożytku. Poza oczywistym minusem, jakim była wielka
niewiadoma, to znaczy kara nałożona przez dyrektora, dochodziło publiczne
wyznawanie miłości jej największemu wrogowi, plus mocno nadszarpnięta psychika,
obawiająca się jakiegoś szalonego Sherlocka – upartego dzieciaka, który
odkryje, że to ona, Lena Tannenberg, stoi za niegodziwym przysporzeniem
dodatkowego obowiązku panu Stasiowi. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało,
jeżeli nie chciała, aby wszyscy poznali prawdziwego winowajcę, czekało ją
oszukanie całej szkoły. Tylko w piątek podeszło do niej kilku uczniów,
wypytujących o felerny dzień. Jutro, w poniedziałek, oczekiwała jeszcze większej
salwy napływających wyszczekanych uczniów. Gdyby tylko udało jej się oddalić od
siebie zarzuty, rzucić nowe światło na sprawę. A może…
Może to Sebastian sam ukartował niecną ideę
zrobienia z siebie ofiary? Miał dużo do zyskania, zwłaszcza że był nowy w szkole
(zainteresowanie, litość, znajomych) i nie miał nic do stracenia. Mózg Leny
zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Myśl… Myśl…
Tego dnia, wchodząc do szatni, zobaczył
znienawidzoną przez siebie dziewczynę, którą notabene, dzień wcześniej zamknął
w boksie. Aby jeszcze bardziej jej dopiec, wymyślił plan, zgodnie z którym to
ona stałaby w cieniu podejrzeń. W końcu ostatnia wychodziła z boksu.
Ale Lena będzie miała linię obrony. Widziała
Sebastiana i wiedziała, że rozmawiał z matką. Po co miałaby zamykać szatnię
wiedząc, iż jeszcze się nie przebrał? Wyszła na zewnątrz niczego nieświadoma, a
Sebastian podle zamknął boks, po czym schowawszy kluczyk do kieszeni, poszedł
poskarżyć panu Stasiowi na koleżankę z klasy. Woźny musiał spiłować zamek,
podczas gdy klucz najzwyczajniej spoczywał w spodniach Sebastiana.
Z taką oto historią w głowie Lena pojawiła się
nazajutrz w szkole. Nie zdążyła jej jeszcze raz przeanalizować, gdy zmuszona
była ją opowiedzieć, wchodząc do budynku szkoły.
– Więc tak jak mówię, ja jestem niewinna. Może i
wychodziłam jako jedna z ostatnich, ale na pewno nie zamknęłabym boksu widząc,
że ktoś trzyma w nim ubrania, bo to znaczyło, że jeszcze się nie przebrał…
Dwóch drugoklasistów towarzyszyło jej do samej
szatni.
– No dobrze, a widziałaś kogoś jeszcze? Ktoś kręcił
się w pobliżu?
– Nie przypominam sobie – pokiwała przecząco głową.
– Tylko Sebastian, ale to by było dziwne, gdyby sam się zamknął, co nie? –
zaczęła, zasiewając ziarenko
niepewności wśród uczniów. – Z drugiej strony, może liczył na rozgłos. Wiecie,
jest nowy w szkole, na pewno mu trudno z adaptacją. Ma ciężką sytuację w domu, może
liczył na współczucie. W sumie, trochę go rozumiem. Teraz każdy chce go poznać,
zapytać, kogo podejrzewa. To
naturalne, że ofiara ma niepisaną taryfę ulgową – wcale nie chciała tyle mówić,
naprawdę. Ale kiedy zaczęła, nie sposób było skończyć, słowa same płynęły,
układając się w zdania.
Kiedy weszła do szatni,
była poniekąd zadowolona z siebie. W pewnym sensie, bo jak można cieszyć się z
oszustwa? To trochę tak, jakby skakała z radości, że dobrze ściągnęła na
egzaminie albo kiedy ukradła cukierka w sklepie i nikt tego nie zauważył. Zło
zawsze pozostanie złem. A ona nie była złym człowiekiem, bo zły człowiek to
taka osoba, która w złym czynie widzi dobro. Ściągasz na egzaminie – dobrze, bo
dostaniesz piątkę. Kradniesz w sklepie cukierka – super, bo dostałeś landrynkę
za darmo.
Bez przesady, przecież każdy ściąga, a jeden
cukierek to nie koniec świata… – odezwał się diabelski głosik w głowie Leny, po
czym z uśmiechem na twarzy weszła do boksu.
Wszyscy na nią patrzyli. Byli tam Marta, Krystian,
Filip, Zuza, Kasia, Dorota, Tomek, Szymon, Klaudia oraz Eryk i wszyscy, bez
wyjątku, wpatrywali się w nią, jakby zobaczyli ducha. Wiedzieli…
Zanim zdążyła jakoś się wytłumaczyć, zapytać, skąd
mieli pewność czy najzwyczajniej rozbeczeć się, Marta wcisnęła jej do ręki
kartkę.
Na początku nawet nie zwróciła na nią uwagi, wciąż w
zbyt wielkim szoku. Dopiero minutę potem, kiedy nikt nie zaszczycił jej
wyjaśnieniami, schyliła głowę, zauważając literki powycinane z kolorowych
gazet. Literki układały się w słowa, słowa natomiast w zdanie. Owa krótka notka
przypominała tani anonim z gangsterskich filmów, jednak klasa zdawała się
traktować go poważnie.
TO LENA TANNENBERG JEST ODPOWIEDZIALNA ZA ZNIKNIĘCIE
KLUCZA.
– Tyle? – zapytała, czując, jak ciężar spada jej z
serca.
– Lena – głos Marty był nazbyt pesymistyczny.
Podeszła do przyjaciółki, szeptając, aby jak najmniej osób usłyszało, co mówi.
– W każdym boksie jest co najmniej po jednej kopii.
Dziewczyna rozejrzała się błyskawicznie.
Rzeczywiście, gdzieniegdzie na podłodze widziała rozsypane papiery, reszta już
została podniesiona i przeczytana. Dziewczyna zaczęła wycofywać się z boksu z
kołatającym sercem. Panika, której doznała, nakazała jej uciekać.
– Dokąd idziesz? – Marta wyszła za nią z boksu ze
zmartwieniem wymalowanym na twarzy. – Nie odchodź, nie powinnaś…
– To Sebastian – przerwała jej Lena. – On to zrobił.
Robi mi to samo, co w gimnazjum… Chce, żeby wszyscy mnie nienawidzili.
Wiedziałam, że się nie zmienił. Tacy ludzie się nie zmieniają. Świnia na zawsze
pozostanie świnią – mówiła chaotycznie, ale jakoś nie obchodziło jej to. Wizja
zostania najgorszą harpią w szkole uderzyła w nią niczym obuchem. Świat zaczął
wirować i musiała uspokoić oddech, by nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Krok w tył, potem następny. Nie liczyła, ile tak
przeszła, gdy w końcu napotkała opór. Myślała, że to jakiś niesforny rówieśnik
chciał ją uwięzić, ale osobą, na którą wpadła, okazał się być szkolny woźny.
Pan Stasiu nie miał większości zębów, a te, które mu
jeszcze pozostały, były w zupełności czarne. Wyglądał jak pirat, a jego rumiane
policzki świadczyły o częstym spożywaniu alkoholu na terenie szkoły. Pewnego
razu ktoś puścił nawet pogłoskę, że popija rum, a za pazuchą, która zawsze
odstaje, kryje się prawdziwa broń. Krążyły legendy o jego pojedynku z jednym z
uczniów, który śmiał sprawdzić, co kryło się w jego malutkim pokoju tuż przy
wejściu do szkoły.
Oczywiście, mimo iż większość historii
najzwyczajniej została wymyślona przez uczniów z bujną fantazją, teraz pan
Stanisław wyglądał jakby obrabował najcenniejszy statek z drogocennym łupem.
Śmiał się drapieżnie, z szaleństwem malującym się w oczach. Doprawdy
przypominał pijanego rozbójnika, który potknął się znienacka o skarb.
Mężczyzna otworzył usta, a jego nieświeży oddech,
przypominający rozkładające się śmieci spowodował, że Lenie zakręciło się w
głowie.
– Panna Tannenberg, dyrektor prosi do siebie… –
zainteresowanymi nie byli tylko jej koledzy i koleżanki z klasy, ale wszyscy,
którzy znajdowali się w szatni. Ich szeroko otwarte oczy odprowadziły
dziewczynę do końca korytarza, gdzie po chwili zniknęła razem z woźnym.
Lena nie odezwała się ani słowem do mężczyzny. Bo i
co miała powiedzieć? Czy przepraszać? Czy zacząć się bronić? Na pewno, jak to
wcześniej ustaliła, najlepszą obroną byłby atak, ale kogo miała atakować?
Sebastiana czy może wszystkich uczniów za to, jak ją osądzili? W końcu ona
jedna wiedziała, że była winna, inni mogli bazować jedynie na przypuszczeniach.
W szkole nie było monitoringu, nikt nie złapał jej za rękę, jedynym obciążającym
ją „dowodem” były kopie wyklejonego pseudo-anonimu.
Pokój dyrektora znajdował się na trzecim piętrze,
obok sali informatycznej. Był to pokaźnych rozmiarów gabinet, do którego nikt
nie miał prawa wstępu, chyba że został wcześniej zaanonsowany.
Woźny pokazał Lenie ręką, by zapukała, co też
uczyniła. Ze środka odezwał się zapraszający starczy głos. Dziewczyna rzuciła okiem
na woźnego, ale ten ani drgnął, dlatego sama nacisnęła klamkę.
W gabinecie unosiła się jakaś cukierkowa woń.
– Proszę, wejdź śmiało – zachęcił ją dyrektor.
Nastolatka zostawiła pana Stanisława na korytarzu,
sama przestępując próg do gabinetu. Dopiero po tym, gdy woźny dopilnował, by
weszła do środka, wrócił do swoich zajęć. Mawiano też o nim, że był wiernym pieskiem
dyrektora; że zawsze donosił na uczniów i był oczami i uszami wiecznie
zamkniętego w gabinecie staruszka. Wreszcie dała wiarę pogłoskom, jakoby woźny
po prostu usługiwał dyrektorowi.
Dyrektor siedział pod oknem w bujanym fotelu. Jako
że nic nie powiedział, Lena rozejrzała się naprędce po pomieszczeniu. Mimo iż
gabinet miał ze czterdzieści metrów kwadratowych, cały był zagracony
najróżniejszymi meblami. Widziała komody, kredensy, bufety i szafy – większość
wcale nie była użyteczna w szkole. Na nich stały stare przedmioty – rozpoznała
lampy oliwne, żelazka na węgiel i te mosiężne na duszę, grubościomierz, maszynę
do szycia z korbką, gramofon, a nawet międlicę.
– Widzę, że interesujesz się historią – powiedział
dyrektor, który uważnie jej się przyglądał.
– Zgadza się – przyznała, zdziwiona jego celnym
spostrzeżeniem. Może większość uczniów, którzy tu trafiali, nie poświęcała przedmiotom tyle uwagi, co ona.
Dyrektor podniósł się z miejsca i z wolna podszedł
do metalowego naczynia stojącego na ziemi obok jego biurka.
– To cacko nabyłem w zeszłym miesiącu – zaczął. –
Jest to alembik służący do destylacji, a
to tutaj… – wskazał ręką na krosno tkackie. – Udało mi się odkupić na giełdzie
staroci w tym tygodniu.
Lena zmarszczyła czoło. Na pewno nie wezwał jej tutaj, by o tym
powiedzieć.
– Czy jest jakaś konkretna przyczyna, dla której się
tu znalazłam? – zapytała, odwracając spojrzenie od urządzenia i przenosząc
wzrok bezpośrednio na dyrektora. – Czy chodzi panu o dzisiejszy anonim?
Mężczyzna przypatrzył jej się uważnie.
– Tak, chodzi o anonim – odparł zdawkowo.
Serce przyspieszyło jej bezlitośnie. Ręce zaczęły
się pocić i Lena wiedziała, że stała się marionetką własnego organizmu. Była
bezsilna wobec reakcji, jakie jej przygotował. Mogła zaraz stracić głos bądź
zacząć trząść się ze strachu, dlatego musiała się szybko opanować lub opuścić
pomieszczenie za zgodą mężczyzny.
– Mogę iść na zajęcia? – poprosiła grzecznie,
próbując drugiej opcji, ale staruszek zacmokał.
– O ile wcześniej powiesz mi, co o tym myślisz.
Mogła się przyznać i liczyć na zrozumienie wraz z okazaniem litości.
Mogła też brnąć dalej w swoim kłamstwie, tkając swą pajęczą sieć u samego
źródła jej problemu.
– Chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli – odparła
wymijająco. – Chyba nie sądzi pan, że sama napisałam donos na siebie?
Dyrektor uśmiechnął się ciepło. Pogłaskał malutki
przedmiot przypominający monetę, spoczywającą na biblioteczce, po czym podszedł
do Leny.
– Nie, akurat o
to cię nie podejrzewam – zaakcentował wyraźnie czwarty wyraz. – Ty nie
dążysz do autodestrukcji, a wierz mi, znam się na ludziach – po jakichś kilkunastu
niezwykle uciążliwych sekundach dodał: – Zdaję sobie natomiast sprawę, że wiesz, kto go
napisał i byłbym rad, gdybyś mi to teraz wyjawiła.
Miała możliwość i prawo powiedzieć prawdę. Mogła
śmiało stwierdzić, że to Sebastian, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła.
Chyba chciała dać chłopakowi ostatnią szansę, a może jakaś część jej łudziła
się, że to nie on dostarczył do boksów anonimy.
– Nie, nie wiem, kto to zrobił – mruknęła w końcu,
przełykając głośno ślinę. – Mogę strzelać, ale nie mam żadnych dowodów, więc
wolałabym tego nie robić.
Mężczyzna skinął głową.
– W porządku – odezwał się. Wyglądał na
zawiedzionego, ale nijak się do tego odniósł. – Gdybyś jednak coś sobie
przypomniała, wiesz, gdzie mnie szukać.
Kiedy wychodziła z pomieszczenia, dotarło do niej,
że zamiast sprostowania, które tak łatwo mogła podać, właśnie dodała kolejne
kłamstwo do swojej listy.
Westchnęła głęboko, idąc przez korytarz – czekał ją
bardzo długi dzień.
– Naprawdę to zrobiłaś? – Patrycja wytrzeszczyła oczy
po tym, kiedy Lena opowiedziała jej, co zdarzyło się w szkole przed weekendem i
o tym, jak klucz z szatni znalazł się poza budynkiem w zaspie śniegu.
Wyszły na spacer z córką Patrycji i Marcina – małą
Julką, która aktualnie nie spała, tylko obserwowała otaczający ją świat.
Dziewczynka śmiała się na widok każdej kałuży, w którą wjeżdżał dziecięcy
wózek, pokazując na nie rączką.
Jako że był koniec marca i z nieba sypał
prawdopodobnie już ostatni śnieg z deszczem, ziemia była pokryta błotnistą
breją. Na taką pogodę Lena zawsze wyjmowała z szafki kalosze, ale tym razem, ze
zdenerwowania przed czekającą ją rozmową z bratową, bez namysłu założyła
trampki. Jak można było się domyślić, po pięciu minutach spacerowania w taką
pogodę, oblepiły się one mazią, przez co wcale butów nie przypominały.
– On pierwszy zaczął, ja chciałam tylko
kontratakować, o tym mi ostatnio mówiłaś – Lena poczuła niewysłowioną chęć
zrzucenia z siebie odpowiedzialności. Nagle wszyscy byli winni – Sebastian,
Patrycja, tylko nie ona.
– Ja nie wyrzucam ci, że to zrobiłaś – rzekła
kobieta, przykrywając szczelniej daszek od wózka dziecięcego, by nie dostał się
tam deszcz. – Jestem zaskoczona, że mi o tym powiedziałaś.
Lena zamyśliła
się. Musiała to zrobić; musiała zwierzyć się komuś, inaczej by zwariowała. Cały
jej porządek dnia uległ zagładzie. Pomimo jedzenia, kąpania się, uczenia się,
gotowania czy sprzątania, myśli wciąż wracały w jedno miejsce – do szkoły, do
momentu, kiedy zdecydowała się zamachnąć ręką i wyrzucić ten przeklęty klucz.
– Wciąż o tym myślę, raz wydaje mi się, że powinnam
się przyznać, innym razem tego nie chcę – chaos panujący w szkole spowodowany
zapowiedzianą karą powoli zaczął na nią wpływać. Strategia dyrektora (o dziwo!)
zaczęła działać. Lena bała się zarówno konsekwencji zamknięcia boksu, jak i
obiecanej kary.
– Chwila – Patrycja przyjrzała się szwagierce, jakby
właśnie dodała ważny element do układanki. – Dyrektor zrobił aferę, kiedy ty
wzięłaś klucz, ale w ogóle nie został poinformowany, że zostałaś zamknięta w
szatni dzień wcześniej, mam rację?
Lena zmarszczyła czoło,
myśląc intensywnie. To woźny, pan Stasiu, uwolnił ją z boksu, kiedy została w
nim zamknięta, wezwany przez chłopaka, który przebierał się obok. Nic jednak
nie wspomniał wtedy o dyrektorze, któremu miałby donieść o wybryku Sebastiana
(Lena głośno mówiła, że zamknął ją Lewis). Kiedy natomiast Sebastian został
poza szatnią bez płaszcza i zimowych butów, wtedy nagle pojawił się problem i
akurat o tym dyrektor musiał się dowiedzieć, podejmując odpowiednie kroki
przeciwko „bestialskiemu zachowaniu”.
– Raczej tak – przyznała ponuro.
– Więc to zrozumiałe! – wykrzyknęła nagle Patrycja.
– Gdyby względem Sebastiana zostały podjęte jakiekolwiek kroki, które miałyby
na celu ukaranie go, ty zapewne nie szukałabyś sprawiedliwości na własną rękę.
Skoro jednak woźny zbagatelizował twoje dwugodzinne nudzenie się w celi, to sam
sobie narobił problemu!
Lena uśmiechnęła się pod nosem. Patrycja zawsze
umiała ją pocieszyć.
– Półgodzinne i to nie była cela. Miał zapasowe
klucze, więc tak, uwolnił mnie. Poza tym, nie nudziłam się, bo miałam komórkę i
grałam.
– Miałaś zasięg? Mogłaś mi dać znać, przyjechałabym
po ciebie…
– Po co? Zanim dojechałabyś do miasta, ja już byłabym na wolności, bo
zbliżała się piętnasta i większość klas kończyła zajęcia – uczniów wyprzedził
jednak o parę minut jeden nieszkodliwy chłopak, który zszedł do boksów
wcześniej. Całe szczęście, że to był on. Gdyby nie Mateusz, poczułaby się
niczym okaz w zoo i oczami wyobraźni już widziała reakcje podłych nastolatków z
komórkami w ręku, byle tylko zrobić zdjęcia dziewczynie zamkniętej za kratami…
– Uważam, że dobrze zrobiłaś – Patrycja szepnęła
Lenie do ucha, kiedy znajdowały się przed wejściem do drewnianego domku
parterowego, w którym mieszkała wraz z Marcinem oraz ich córeczką.
Był to malutki, przytulny domek z mnóstwem zdjęć na
ścianach i półkach z różnych okresów życia domowników. Wewnątrz wszystko miało
swoje miejsce, każdy przedmiot wydawał się być starannie dopasowany za sprawą
Patrycji. Do niedawna była ona pełnoetatową kobietą pracującą i naprawdę kochała to, co robiła
– zajmowała się projektowaniem domów, a wizualizacjom wnętrz mogła poświęcać
się godzinami. Była menadżerką w jednej z wrocławskich firm aranżacji wnętrz
mieszkalnych i od świtu do zmierzchu nadzorowała swoją ekipę projektową.
Informacja o ciąży zaskoczyła ją, ale nie zdyskwalifikowała jako pracownika.
Mimo że wszyscy powtarzali jej, by w końcu przeszła na urlop macierzyński, ta
zgodziła się na to dopiero w ósmym miesiącu, gdy wyszkoliła godnego następcę.
– Marcin, weź małą! – krzyknęła Patrycja do
mężczyzny, na co zaraz pojawił się w korytarzu.
Marcin był raczej niskiego wzrostu. Był za to jednak
niesamowicie przystojny. Miał kruczoczarne, falujące włosy odziedziczone po
matce i zielone oczy po nieżyjącym już dziadku
ze strony ojca. Ten kolor oczu odziedziczyła po nim Julka, którą teraz wziął od
żony na ręce z czułością, po czym podniósł ją do góry, na co dziewczynka
zaczęła się śmiać.
O takiej rodzinie bezustannie marzyła Lena. Taką
idealną rodzinę niegdyś sama posiadała, ale od czasów problemów finansowych ojca, mama Leny, pani
Zofia Tannenberg, co dwa miesiące wyjeżdżała do pracy do Niemiec. I mimo że
problemy skończyły się na dobre, a tata dużo zarabiał, Lenie nie udało się
przekonać mamy, by zaprzestała pracy. Zofia w koło powtarzała jej, że trzeba
pomóc Marcinowi postawić dom, a potem, jak został wybudowany, znalazła kolejną
wymówkę – ją samą. Chciała, by Lena zdawała międzynarodową maturę i aplikowała
na studia za granicą. Kiedyś pomysł matki wydawał jej się absurdem, teraz
widziała go jako możliwość ucieczki z kraju. W obcym kraju Sebastian nie
znalazłby jej. Byłaby bezpieczna.
Patrycja z Marcinem mieszkali niecały kilometr od
jej domu. Wcale nie miała ochoty wracać do siebie, nienawidziła pustych pokoi,
gdy ojciec pozostawał w pracy (nawet w niedzielę), ale dzisiaj musiała
powtórzyć tekst do sztuki. Już w piątek po szkole
zaczęła go wkuwać na pamięć, ale wtedy wszystko jej się myliło, dopiero w
sobotę była w stanie powiedzieć z głowy kilka zwrotek. Dzisiaj rano dalej
myliła wersy, ale później opanowała już cały tekst, więc sądziła, że
nauczycielka będzie usatysfakcjonowana.
Lena niestety nie mogła powiedzieć tego samego.
Przeczytawszy tekst po raz pierwszy w piątek, omal nie zadzwoniła do polonistki
z żądaniem zmiany decyzji obsadzenia jej w roli Violi. Rozważała również
chorobę bądź ból menstruacyjny, byle tylko nie iść na lekcję polskiego.
Niestety, ani choroby, ani bólu nie mogła symulować w nieskończoność.
Powodem, dlaczego Lena rozważała różne dolegliwości,
było to, że w scenariuszu bohaterka, którą miała grać, raz po raz wzdychała za
Orsinem: „Poselstwu twemu jak trudno mi sprostać, Gdy sama pragnę żoną jego
zostać!”; „Mój pan tak ją kocha, jak ja, szalona, kocham go szalenie”. Ale
nawet to, ostatecznie z trudem wypowiedziane przez zaciśnięte zęby, to nie
wszystko. Co innego, gdy bohaterka sama wzdycha do ukochanego, są momenty, gdy
rozmawia bezpośrednio z księciem.
Kiedy była już w domu, Lena rzuciła wzrokiem na
drugą kartkę. Jej rozmowa z Orsinem to targowisko niedomówień i sugestii. Ona,
przebrana pod postacią Cesaria, mówi księciu, jak wygląda jej „oblubienica”. W
rzeczywistości opisuje przecież jego samego.
KSIĄŻĘ
Mówisz po mistrzowsku.
Choć jesteś młody, jestem przecie pewny,
Że już twe oko spadło na oblicze,
Któreś pokochał; czy się mylę chłopcze?
VIOLA
Trochę wtem prawdy.
KSIĄŻĘ
Cóż to za kobieta?
VIOLA
Twej cery, panie.
KSIĄŻĘ
Więc niegodna ciebie.
Ile wiosen liczy?
VIOLA
Twojego jest wieku.
KSIĄŻĘ
Przysięgam, chłopcze, za stara dla ciebie.
Żona, od której starszy jest małżonek,
Łatwiej nad jego sercem zapanuje;
Bo choć nie szczędzim pochwał samym sobie,
Wierzaj mi chłopcze, uczucia są nasze
Lżejsze, chwiejniejsze, łatwiej przemijają,
Brak im niewieścich uczuć głębokości.
VIOLA
I ja tak myślę.
KSIĄŻĘ
Więc weź młodszą żonę,
Jeźli na zawsze pragniesz wiernym zostać.
Kobieta bowiem wonnej róży wzorem,
Rozkwita rano, widnieje wieczorem.
Lena odrzuciła kartki i złapała się za czoło.
Policzki piekły ją niemiłosiernie na sam pomysł wyznawania miłości Orsinowi, a
tak naprawdę Sebastianowi, który ma grać tę postać.
Sama strzeliłaś sobie w stopę – pomyślała zrozpaczona dziewczyna, dochodząc do
wniosku, że granie w tę samą grę, którą prowadził Sebastian, przynosiło jej
więcej szkód niż pożytku. Poza oczywistym minusem, jakim była wielka
niewiadoma, to znaczy kara nałożona przez dyrektora, dochodziło publiczne
wyznawanie miłości jej największemu wrogowi, plus mocno nadszarpnięta psychika,
obawiająca się jakiegoś szalonego Sherlocka – upartego dzieciaka, który
odkryje, że to ona, Lena Tannenberg, stoi za niegodziwym przysporzeniem
dodatkowego obowiązku panu Stasiowi. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało,
jeżeli nie chciała, aby wszyscy poznali prawdziwego winowajcę, czekało ją
oszukanie całej szkoły. Tylko w piątek podeszło do niej kilku uczniów,
wypytujących o felerny dzień. Jutro, w poniedziałek, oczekiwała jeszcze większej
salwy napływających wyszczekanych uczniów. Gdyby tylko udało jej się oddalić od
siebie zarzuty, rzucić nowe światło na sprawę. A może…
Może to Sebastian sam ukartował niecną ideę
zrobienia z siebie ofiary? Miał dużo do zyskania, zwłaszcza że był nowy w szkole
(zainteresowanie, litość, znajomych) i nie miał nic do stracenia. Mózg Leny
zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Myśl… Myśl…
Tego dnia, wchodząc do szatni, zobaczył
znienawidzoną przez siebie dziewczynę, którą notabene, dzień wcześniej zamknął
w boksie. Aby jeszcze bardziej jej dopiec, wymyślił plan, zgodnie z którym to
ona stałaby w cieniu podejrzeń. W końcu ostatnia wychodziła z boksu.
Ale Lena będzie miała linię obrony. Widziała
Sebastiana i wiedziała, że rozmawiał z matką. Po co miałaby zamykać szatnię
wiedząc, iż jeszcze się nie przebrał? Wyszła na zewnątrz niczego nieświadoma, a
Sebastian podle zamknął boks, po czym schowawszy kluczyk do kieszeni, poszedł
poskarżyć panu Stasiowi na koleżankę z klasy. Woźny musiał spiłować zamek,
podczas gdy klucz najzwyczajniej spoczywał w spodniach Sebastiana.
Z taką oto historią w głowie Lena pojawiła się
nazajutrz w szkole. Nie zdążyła jej jeszcze raz przeanalizować, gdy zmuszona
była ją opowiedzieć, wchodząc do budynku szkoły.
– Więc tak jak mówię, ja jestem niewinna. Może i
wychodziłam jako jedna z ostatnich, ale na pewno nie zamknęłabym boksu widząc,
że ktoś trzyma w nim ubrania, bo to znaczyło, że jeszcze się nie przebrał…
Dwóch drugoklasistów towarzyszyło jej do samej
szatni.
– No dobrze, a widziałaś kogoś jeszcze? Ktoś kręcił
się w pobliżu?
– Nie przypominam sobie – pokiwała przecząco głową.
– Tylko Sebastian, ale to by było dziwne, gdyby sam się zamknął, co nie? –
zaczęła, zasiewając ziarenko
niepewności wśród uczniów. – Z drugiej strony, może liczył na rozgłos. Wiecie,
jest nowy w szkole, na pewno mu trudno z adaptacją. Ma ciężką sytuację w domu, może
liczył na współczucie. W sumie, trochę go rozumiem. Teraz każdy chce go poznać,
zapytać, kogo podejrzewa. To
naturalne, że ofiara ma niepisaną taryfę ulgową – wcale nie chciała tyle mówić,
naprawdę. Ale kiedy zaczęła, nie sposób było skończyć, słowa same płynęły,
układając się w zdania.
Kiedy weszła do szatni,
była poniekąd zadowolona z siebie. W pewnym sensie, bo jak można cieszyć się z
oszustwa? To trochę tak, jakby skakała z radości, że dobrze ściągnęła na
egzaminie albo kiedy ukradła cukierka w sklepie i nikt tego nie zauważył. Zło
zawsze pozostanie złem. A ona nie była złym człowiekiem, bo zły człowiek to
taka osoba, która w złym czynie widzi dobro. Ściągasz na egzaminie – dobrze, bo
dostaniesz piątkę. Kradniesz w sklepie cukierka – super, bo dostałeś landrynkę
za darmo.
Bez przesady, przecież każdy ściąga, a jeden
cukierek to nie koniec świata… – odezwał się diabelski głosik w głowie Leny, po
czym z uśmiechem na twarzy weszła do boksu.
Wszyscy na nią patrzyli. Byli tam Marta, Krystian,
Filip, Zuza, Kasia, Dorota, Tomek, Szymon, Klaudia oraz Eryk i wszyscy, bez
wyjątku, wpatrywali się w nią, jakby zobaczyli ducha. Wiedzieli…
Zanim zdążyła jakoś się wytłumaczyć, zapytać, skąd
mieli pewność czy najzwyczajniej rozbeczeć się, Marta wcisnęła jej do ręki
kartkę.
Na początku nawet nie zwróciła na nią uwagi, wciąż w
zbyt wielkim szoku. Dopiero minutę potem, kiedy nikt nie zaszczycił jej
wyjaśnieniami, schyliła głowę, zauważając literki powycinane z kolorowych
gazet. Literki układały się w słowa, słowa natomiast w zdanie. Owa krótka notka
przypominała tani anonim z gangsterskich filmów, jednak klasa zdawała się
traktować go poważnie.
TO LENA TANNENBERG JEST ODPOWIEDZIALNA ZA ZNIKNIĘCIE
KLUCZA.
– Tyle? – zapytała, czując, jak ciężar spada jej z
serca.
– Lena – głos Marty był nazbyt pesymistyczny.
Podeszła do przyjaciółki, szeptając, aby jak najmniej osób usłyszało, co mówi.
– W każdym boksie jest co najmniej po jednej kopii.
Dziewczyna rozejrzała się błyskawicznie.
Rzeczywiście, gdzieniegdzie na podłodze widziała rozsypane papiery, reszta już
została podniesiona i przeczytana. Dziewczyna zaczęła wycofywać się z boksu z
kołatającym sercem. Panika, której doznała, nakazała jej uciekać.
– Dokąd idziesz? – Marta wyszła za nią z boksu ze
zmartwieniem wymalowanym na twarzy. – Nie odchodź, nie powinnaś…
– To Sebastian – przerwała jej Lena. – On to zrobił.
Robi mi to samo, co w gimnazjum… Chce, żeby wszyscy mnie nienawidzili.
Wiedziałam, że się nie zmienił. Tacy ludzie się nie zmieniają. Świnia na zawsze
pozostanie świnią – mówiła chaotycznie, ale jakoś nie obchodziło jej to. Wizja
zostania najgorszą harpią w szkole uderzyła w nią niczym obuchem. Świat zaczął
wirować i musiała uspokoić oddech, by nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Krok w tył, potem następny. Nie liczyła, ile tak
przeszła, gdy w końcu napotkała opór. Myślała, że to jakiś niesforny rówieśnik
chciał ją uwięzić, ale osobą, na którą wpadła, okazał się być szkolny woźny.
Pan Stasiu nie miał większości zębów, a te, które mu
jeszcze pozostały, były w zupełności czarne. Wyglądał jak pirat, a jego rumiane
policzki świadczyły o częstym spożywaniu alkoholu na terenie szkoły. Pewnego
razu ktoś puścił nawet pogłoskę, że popija rum, a za pazuchą, która zawsze
odstaje, kryje się prawdziwa broń. Krążyły legendy o jego pojedynku z jednym z
uczniów, który śmiał sprawdzić, co kryło się w jego malutkim pokoju tuż przy
wejściu do szkoły.
Oczywiście, mimo iż większość historii
najzwyczajniej została wymyślona przez uczniów z bujną fantazją, teraz pan
Stanisław wyglądał jakby obrabował najcenniejszy statek z drogocennym łupem.
Śmiał się drapieżnie, z szaleństwem malującym się w oczach. Doprawdy
przypominał pijanego rozbójnika, który potknął się znienacka o skarb.
Mężczyzna otworzył usta, a jego nieświeży oddech,
przypominający rozkładające się śmieci spowodował, że Lenie zakręciło się w
głowie.
– Panna Tannenberg, dyrektor prosi do siebie… –
zainteresowanymi nie byli tylko jej koledzy i koleżanki z klasy, ale wszyscy,
którzy znajdowali się w szatni. Ich szeroko otwarte oczy odprowadziły
dziewczynę do końca korytarza, gdzie po chwili zniknęła razem z woźnym.
Lena nie odezwała się ani słowem do mężczyzny. Bo i
co miała powiedzieć? Czy przepraszać? Czy zacząć się bronić? Na pewno, jak to
wcześniej ustaliła, najlepszą obroną byłby atak, ale kogo miała atakować?
Sebastiana czy może wszystkich uczniów za to, jak ją osądzili? W końcu ona
jedna wiedziała, że była winna, inni mogli bazować jedynie na przypuszczeniach.
W szkole nie było monitoringu, nikt nie złapał jej za rękę, jedynym obciążającym
ją „dowodem” były kopie wyklejonego pseudo-anonimu.
Pokój dyrektora znajdował się na trzecim piętrze,
obok sali informatycznej. Był to pokaźnych rozmiarów gabinet, do którego nikt
nie miał prawa wstępu, chyba że został wcześniej zaanonsowany.
Woźny pokazał Lenie ręką, by zapukała, co też
uczyniła. Ze środka odezwał się zapraszający starczy głos. Dziewczyna rzuciła okiem
na woźnego, ale ten ani drgnął, dlatego sama nacisnęła klamkę.
W gabinecie unosiła się jakaś cukierkowa woń.
– Proszę, wejdź śmiało – zachęcił ją dyrektor.
Nastolatka zostawiła pana Stanisława na korytarzu,
sama przestępując próg do gabinetu. Dopiero po tym, gdy woźny dopilnował, by
weszła do środka, wrócił do swoich zajęć. Mawiano też o nim, że był wiernym pieskiem
dyrektora; że zawsze donosił na uczniów i był oczami i uszami wiecznie
zamkniętego w gabinecie staruszka. Wreszcie dała wiarę pogłoskom, jakoby woźny
po prostu usługiwał dyrektorowi.
Dyrektor siedział pod oknem w bujanym fotelu. Jako
że nic nie powiedział, Lena rozejrzała się naprędce po pomieszczeniu. Mimo iż
gabinet miał ze czterdzieści metrów kwadratowych, cały był zagracony
najróżniejszymi meblami. Widziała komody, kredensy, bufety i szafy – większość
wcale nie była użyteczna w szkole. Na nich stały stare przedmioty – rozpoznała
lampy oliwne, żelazka na węgiel i te mosiężne na duszę, grubościomierz, maszynę
do szycia z korbką, gramofon, a nawet międlicę.
– Widzę, że interesujesz się historią – powiedział
dyrektor, który uważnie jej się przyglądał.
– Zgadza się – przyznała, zdziwiona jego celnym
spostrzeżeniem. Może większość uczniów, którzy tu trafiali, nie poświęcała przedmiotom tyle uwagi, co ona.
Dyrektor podniósł się z miejsca i z wolna podszedł
do metalowego naczynia stojącego na ziemi obok jego biurka.
– To cacko nabyłem w zeszłym miesiącu – zaczął. –
Jest to alembik służący do destylacji, a
to tutaj… – wskazał ręką na krosno tkackie. – Udało mi się odkupić na giełdzie
staroci w tym tygodniu.
Lena zmarszczyła czoło. Na pewno nie wezwał jej tutaj, by o tym
powiedzieć.
– Czy jest jakaś konkretna przyczyna, dla której się
tu znalazłam? – zapytała, odwracając spojrzenie od urządzenia i przenosząc
wzrok bezpośrednio na dyrektora. – Czy chodzi panu o dzisiejszy anonim?
Mężczyzna przypatrzył jej się uważnie.
– Tak, chodzi o anonim – odparł zdawkowo.
Serce przyspieszyło jej bezlitośnie. Ręce zaczęły
się pocić i Lena wiedziała, że stała się marionetką własnego organizmu. Była
bezsilna wobec reakcji, jakie jej przygotował. Mogła zaraz stracić głos bądź
zacząć trząść się ze strachu, dlatego musiała się szybko opanować lub opuścić
pomieszczenie za zgodą mężczyzny.
– Mogę iść na zajęcia? – poprosiła grzecznie,
próbując drugiej opcji, ale staruszek zacmokał.
– O ile wcześniej powiesz mi, co o tym myślisz.
Mogła się przyznać i liczyć na zrozumienie wraz z okazaniem litości.
Mogła też brnąć dalej w swoim kłamstwie, tkając swą pajęczą sieć u samego
źródła jej problemu.
– Chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli – odparła
wymijająco. – Chyba nie sądzi pan, że sama napisałam donos na siebie?
Dyrektor uśmiechnął się ciepło. Pogłaskał malutki
przedmiot przypominający monetę, spoczywającą na biblioteczce, po czym podszedł
do Leny.
– Nie, akurat o
to cię nie podejrzewam – zaakcentował wyraźnie czwarty wyraz. – Ty nie
dążysz do autodestrukcji, a wierz mi, znam się na ludziach – po jakichś kilkunastu
niezwykle uciążliwych sekundach dodał: – Zdaję sobie natomiast sprawę, że wiesz, kto go
napisał i byłbym rad, gdybyś mi to teraz wyjawiła.
Miała możliwość i prawo powiedzieć prawdę. Mogła
śmiało stwierdzić, że to Sebastian, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła.
Chyba chciała dać chłopakowi ostatnią szansę, a może jakaś część jej łudziła
się, że to nie on dostarczył do boksów anonimy.
– Nie, nie wiem, kto to zrobił – mruknęła w końcu,
przełykając głośno ślinę. – Mogę strzelać, ale nie mam żadnych dowodów, więc
wolałabym tego nie robić.
Mężczyzna skinął głową.
– W porządku – odezwał się. Wyglądał na
zawiedzionego, ale nijak się do tego odniósł. – Gdybyś jednak coś sobie
przypomniała, wiesz, gdzie mnie szukać.
Kiedy wychodziła z pomieszczenia, dotarło do niej,
że zamiast sprostowania, które tak łatwo mogła podać, właśnie dodała kolejne
kłamstwo do swojej listy.
Westchnęła głęboko, idąc przez korytarz – czekał ją
bardzo długi dzień.
Kłamstwa i ciągle tylko kłamstwa. Ten ich mały spór coraz bardziej się komplikuje.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa konfrontacji Leny i Sebastiana - w końcu przecież musza normalnie porozmawiać. Nie mogą bez przerwy robić sobie świństw nie zamieniając przy okazji ani jednego słowa.
Bardzo ciekawi mnie postać Sebastiana, bo mało o nim wiem. Inaczej jest w przypadku Leny, o niej wyrobiłam już sobie zdanie. Jest... specyficzna. Naprawdę jej nie rozumiem. Wszystko co robi jest może i nie nieprzemyślane, ale trochę głupie. Popadła w paranoję na punkcie tego chłopaka.
Jestem też ciekawa tych całych związków między ich rodzinami, rozumiem, były kłótnie, ale ciekawe, czy znowu te relacje będą miały wpływ na Lenę i Sebastiana.
Cieszę się, że nadal piszesz to opowiadanie, bo jak zaczęłaś dodawać rozdziały innego, to zwątpiłam czy będziesz nadal prowadziła nadal wcześniejsze opowiadanie.
niezlomna.blogspot.com :-)
Na pewno będę kontynuować Nemezis. Po prostu chcę aby na blogu pojawiały się różne opowiadania, stąd dodaję także Lamiae :)
UsuńDziękuję pięknie za komentarz.
Eee czy Patrycja nie powinna być mentorką, pocieszycielką, głosem rozsądku Leny, co? :P Bo one dwie to takie intrygantki, że masakra. Zamiast jej wbić oleju trochę do głowy, to ta ją jeszcze usprawiedliwia :)
OdpowiedzUsuńJa również jestem ciekawa konfrontacji Sebleny (ale wymyśliłam, co? :P) Mam nadzieję, że wkrótce to nastąpi, bo jestem ciekawa jak będą się zachowywać.
Jak na razie jest to świetne opowiadanie - tak jak koleżanka ciesze się, że jeszcze się pojawia (co nie oznacza, że Lamiae jest gorsze - nie, po prostu inne i obie historie mnie urzekły!)
Cass
Seblena? Może być :)
OdpowiedzUsuńWpadłam na Twojego bloga i nie mogę się oderwać.
OdpowiedzUsuńOpisujesz wszystko bardzo realistycznie, dobrze opisujesz. Zaintrygowałaś mnie postacią Sebastiana, za co masz u mnie dużego plusa ;)
Życzę weny i pozdrawiam.
Ciekawa jestem czy dyrektor domyślił się kto oszukuje - czy Lena czy Sebastian (myslę, że wie on iż tych dwoje sobie dokucza).
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się sztuki, pewnie znowu bohaterzy będą wycinać sobie głupie żarty, przekręcać tekst itp :P
Patrycja jest niby fajna, ale nie potrafię jej do końca rozgryźć - może będzie o niej coś więcej w następnych rozdziałach, na które czekam jak zawsze z niecierpliwością :)
Ile tu się stało, podczas gdy nie miałam jakoś czasu zabrać się, żeby przeczytać. Mam nadzieję, że akcja potoczy się dobrze (po mojej myśli) ale to twój zamysł i ja nie mam tu wiele do powiedzenia (nic). Warto cieszyć się, że zabrałam się, żeby to przeczytać bo głupio by było przegapić tyle akcji :D
OdpowiedzUsuńTakże cieszę się, że przeczytałaś i znalazłaś czas na komentarz :* Mam nadzieję, że akcja potoczy się po naszej wspólnej myśli :)
UsuńPatka fajnie Lenkę podkręca. Bardzo mi się to podoba. Patka to w ogóle taka fajna kumpela, taka... aż sama chciałabym mieć taką bratową.
OdpowiedzUsuńŚmiałam się z fragmentu sztuki i jakoś trudno mi sobie wyobrazić jak Lena i Seba odgrywają tę scenę.
Gratuluje Tobie też doboru imion, bo Lenka mi się właśnie kojarzy z taką delikatną, wrażliwą, dobrą, a Seba... znałam w swoim życiu trzech Sebastianów, jeden w wieku kilku (3-5) lat udusił świnkę morską swojej starszej siostry, a reszta była jeszcze gorsza, więc to imię nie kojarzy mi się za dobrze, choć jego brzmienie zawsze mi się podobało.
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Mam dokładnie takie same odczucia - ładne imię - Sebastian, ale nie znałam miłych facetów o tym imieniu :)
Usuń