wtorek, 9 września 2014

Nemezis: Rozdział 2

SZANSA


Lena spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Pół godziny i znów wyglądała jak człowiek. A wystarczyło tylko wyprostować włosy i zrobić makijaż.
Od czasów gimnazjum zmieniła się. Pomijając psychikę, jej wygląd fizyczny uległ wielkiej metamorfozie. Nie tylko za sprawą szkieł kontaktowych – istotną rolę w jej przemianie spełniły włosy, które rozjaśniła, zostając jasną szatynką, a także sporty, które uprawiane, wyrzeźbiły jej ciało. Nie była żadną kulturystką, co to, to nie, ale nie była już dłużej chucherkiem, które byłby w stanie zabrać większy podmuch wiatru.
Musiała wyglądać dziś idealnie, dlatego wstała wcześniej i zajęła się makijażem. Pewność siebie, którą dawał jej tylko nieskalany wygląd, była podstawą przy spotkaniu dawnego obiektu nieszczęść. Następnie zajęła się ubiorem. Założyła swoje ulubione, a zarazem najbardziej formalne, wąskie dżinsy i modną, szarą bluzkę o nietoperzowym fasonie.
Co prawda, już raz go widziała. Pojawił się niezapowiedzianie w zeszły piątek. Stał samotnie przed salą, czekając na nauczyciela, który miał zakomunikować klasie, że mają gorąco powitać nowego kolegę. To wtedy go rozpoznała i wtedy jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności okrutnie rozbolał ją brzuch, przez co pielęgniarka zwolniła ją do domu.
Wtedy nie była przygotowana. Wstrząs wywołany jego obecnością naprawdę poskutkował bólem, nie tyle brzucha, co całego jej jestestwa. Była w szoku i trwała w nim przez cały weekend, wymyślając tysiące różnych powodów, dla których nie powinna wracać w poniedziałek do szkoły. Wszystkie były niewystarczające.
Dzisiejszego dnia, Robert Tannenberg, ojciec Leny miał podjechać do serwisu komputerowego w Krzykach, mieszczącej się na południu dzielnicy Wrocławia. Sobótka położona była ponad trzydzieści kilometrów od stolicy województwa dolnośląskiego. Mężczyzna zabrał więc córkę ze sobą samochodem do Wrocławia. Z przystanku Krzyki Lena przesiadła się do autobusu miejskiego D, który zawiózł ją na aleję Brücknera, pod samo Liceum Nr XIV imienia Polonii Belgijskiej.
Wchodząc do szkoły, myślała o doznanej niesprawiedliwości. Została ukarana za to, że za bardzo cieszyła się z wyników egzaminów gimnazjalnych. Cieszyła się z niepowodzenia kolegów i koleżanek, okazało się bowiem, że nikt z jej byłej klasy, prócz niej i kujonki, nie miał wystarczająco dużo punktów z egzaminów, by dostać się do najlepszego liceum – Polonii Belgijskiej. Za to została ukarana – za swoją próżność.
Wówczas myślała, że motto widniejące przy wejściu do gimnazjum w Sobótce, cytat Kenny’ego Ausubela, nareszcie się ziści:

„Używaj swoich zdolności, jakiekolwiek są. 
Lasy trwałyby w ciszy, gdyby śpiewały tylko ptaki o pięknych głosach...”.

Każdy uczeń po ukończeniu gimnazjum powinien iść w swoją stronę, szlifując umiejętności, z którymi się urodził i które nabył w szkole. Na to liczyła dziewczyna, aplikując do liceum. Miała w nim zacząć wszystko od nowa, a znajomych z poprzedniej klasy już nigdy nie spotkać.
Paulina, kujonka z gimnazjum, poszła na profil politologiczny. Ona, Lena Tannenberg, obrała kierunek matematyczny z rozszerzoną matematyką, fizyką i chemią.
Paradoksalnie, swoje zamiłowanie do przedmiotów ścisłych zawdzięczała właśnie jemu. To Sebastian, sam o tym nie wiedząc, kpiąc z jej niewiedzy algebraicznej przy całej klasie, zmusił ją do zajęć dodatkowych z matematyki. Korepetycje przypadły jej bardzo do gustu; bez wątpienia dużą zasługę miał w tym młody mężczyzna, który przyjeżdżał do domu Leny, by ją uczyć.
Dziewczyna weszła do szkoły, jak zwykle kierując się bezpośrednio do szatni. Boksy klas znajdowały się w podziemiach, miejscu najbardziej zacienionym, gdzie jedyne źródło światła stanowiły miniaturowe świetlówki i niskoprężne lampy sodowe.
W szatni czekała już na nią Marta – koleżanka z ławki, o długich, blond włosach i pyzatych policzkach. Nie była jednak sama, bo tuż koło niej siedział Krystian, którego Lena zwykła nazywać najbardziej gadatliwym przewodniczącym klasy w dziejach szkoły. Chłopak był tak absorbujący, że nawet nauczyciele unikali pytania go na zajęciach. Zawsze coś pamiętał z poprzednich lekcji i zawsze to coś wystarczało, by mielił ozorem, rozwodząc się nad tematem, po parę razy powtarzając jedno i to samo.
Nawet nie zauważyli, kiedy weszła. Oboje byli zbyt zajęci, chichocząc z dowcipu Krystiana o Jasiu.
– Pewnie, że niedobrze, bo im się łapy ślizgały! – dobiegło ją ostatnie zdanie chłopaka i gwałtowny wybuch Marty, która ryknęła niekontrolowanym śmiechem.
– Przynajmniej wy jesteście w dobrym humorze – powiedziała im na dzień dobry, podchodząc do swojego wieszaka. Sięgnęła po worek, w którym trzymała tenisówki na zmianę, i położyła go na ławkę.
Marta uśmiechnęła się, a Krystian zmarszczył brwi.
– Luźny dzień dzisiaj – rzekł. – Czemu mamy być przygnębieni?
Lena zdjęła płaszcz, puszczając pytanie kolegi mimo uszu. Miała powody do smutku, ale nie chciała ich przy nim zdradzać. Co zaś tyczyło się Marty, wciąż balansowała pomiędzy ujawnieniem jej dawnych relacji z Sebastianem a milczeniem. Blondynka jednak dzieliła się z nią wszystkimi sekretami, jaką Lena byłyby przyjaciółką, gdyby nie odwdzięczyła się tym samym?
– Idziemy? – zapytała dziewczynę, po tym, jak zamieniła buty.
Mimo, iż kalendarzowa zima ustąpiła miejsca wiośnie, botki Leny nie nadawały się do chodzenia po szkole. Nakaz zmieniania obuwia dotyczył każdej pory roku i dopiero latem było to mniej respektowane.
Marta zerknęła ukradkiem na Krystiana, ale ten kiwnął głową, by nie przejmowała się nim i poszła do klasy z przyjaciółką. Lena otworzyła już usta, ale blondynka popchnęła ją do wyjścia.
– Czy wy… – zaczęła skwapliwie, czując, że jest niczym detektyw o włos od rozwiązania zagadki – spotykacie się?
– Nie, skąd – żachnęła się Marta, choć Lena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna po raz pierwszy nie mówi jej całej prawdy.
Przy sali od angielskiego zobaczyła go. Jej umysł w mgnieniu oka zapomniał o rozmowie z przyjaciółką, odtwarzając w pamięci najgorsze wspomnienia z jego udziałem. Przełknęła głośno ślinę, zmuszając się, by nie obserwować ostentacyjnie jego osoby.
Był wyższy, niż zapamiętała go z gimnazjum. Już wtedy był wysoki – zawsze patrzył na nią z uprzedzeniem jak na małego karalucha, którego należy rozdeptać. Był dobrze zbudowany – może gdyby zamiast mięśni miał pryszcze i był nieśmiały, sprawy obrałyby inny tor. To ona śmiałaby się z niego, zatruwając mu dzieciństwo. Tak bowiem to widziała, zafundował jej koniec dzieciństwa o smaku gorzko-kwaśnym, z nocami, w czasie których wylała morze łez.
Niestety był bożyszczem. Nie tylko wśród dziewcząt, także i chłopców, którzy zazdrościli mu życia ponad stan. Nie był milionerem, ale był bogatszy niż cała klasa razem wzięta, posiadając najnowsze nowinki technologiczne i oryginalne ubrania, na których z lekceważeniem nosił naszyte liście konopi indyjskich, przez co regularnie lądował u dyrektora. Przynajmniej to się zmieniło. Dziś, po półtora roku, nie dostrzegła bluzy z grafiką marihuany, tylko sweter dobrze podkreślający jego sylwetkę.
Rozmawiał z dwoma kolegami. Za sam dialog z Sebastianem obiecała sobie nigdy więcej nie odezwać się do Piotra, pierwszego z chłopców, rosłego osiłka, i Łukasza, drugiego, o proporcjach bardziej zbliżonych do kobiety niż mężczyzny.
Kiedy on zdążył ich poznać? – pomyślała z irytacją, choć z niesmakiem uznała, że już w gimnazjum nie mógł narzekać na brak charyzmy. Jeżeli było cokolwiek, czego zazdrościła Sebastianowi Lewisowi, to właśnie tej cechy charakteru. Zdolność łatwego zawierania znajomości miał opanowaną w jednym palcu, ale najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, iż raz pozyskanej zwierzyny nie wypuszczał ze swych objęć. Raz schwytaną, wykorzystywał do granic jej możliwości oraz kompetencji. Była mu służalczo poddana tak długo, jak długo uważał ją za potrzebną. Manipulował ludźmi, był mistrzem wywierania na nich wpływu bez ich wiedzy i woli, tak, by realizowali jego wymyślone, często infantylne i irracjonalne cele.
– Co tak patrzysz na nowego? – zapytała ją Marta, podążając za jej wzrokiem.
Lena poruszyła się, wstydliwie spuszczając powieki, ale dziewczyna opatrznie zrozumiała jej reakcję.
– Wiem, wiem, niezły jest – powiedziała, puszczając jej oczko, ale szatynka wzdrygnęła się z odrazą.
– Absolutnie nie – rzuciła głośno, kiwając natarczywie głową, jakby chciała tym wyrazić, że w ogóle nie była nim zainteresowana. – Jest obleśny – dodała, spostrzegając, że Marta patrzy na nią jak na wariatkę, bo choć są różne gusta i o nich się nie dyskutuje, typ urody Sebastiana przemawiał do większości damskiego społeczeństwa. Do dziś Marta uważała, że ona i Lena mają podobny smak co do wyboru mężczyzn.
– Skoro tak mówisz – wzruszyła lekko ramionami, wywracając oczami.
Nie uwierzyła jej, ale dalsze wyjaśnienia nie miały sensu, bo pojawiła się nauczycielka. Do klasy podeszła sędziwa kobieta – magister Barbara Poloniewicz. Pani Poloniewicz, absurdalnie pomimo nazwiska, które pasowałoby do polonistki, uczyła matematyki, choć według Leny najbardziej nadawała się na historyczkę.
Była to korpulentna kobieta z niskim czołem i miodowymi włosami. Na jej twarzy widać było głębokie bruzdy jako ślady po wojnie, o której chętnie rozprawiała, poproszona o to przez któregoś z uczniów.
Pani Barbara Poloniewicz była przewidywalna w prowadzeniu zajęć, dzięki wypracowanemu od lat schematowi, który zawsze wyglądał tak samo. Zaczynał się od otworzenia sali i zanim jej noga przekroczyła próg, zazwyczaj padał już temat związany z obecnym okresem historycznym.
– Macie łatwiej… – zaczęła i tym razem kobieta, głośno stękając przy wchodzeniu do klasy, po czym za nią wsypali się uczniowie. – Żyjecie w czasach, w których każdy może mówić, co myśli. Za moich czasów…
Tu następował rozłam. Czasem nauczycielka opowiadała o tym, jak to jako nastolatka przenosiła grypsy w chusteczce zawiązanej na głowie, bojąc się, by nie zaczepiło jej Gestapo. Czasem opowiadała o Powstaniu Warszawskim, w którym zginął jej ojciec albo o partyzantach ukrytych w lesie. Opowieści miała co niemiara, żadne nie trwały jednak dłużej niż dziesięć minut i ze względu na brak czasu, zaraz przystępowała do sprawdzania listy obecności.
– Atemborska Żaneta – zaczęła od pierwszego numeru w dzienniku.
– Obecna – rękę podniosła energiczna dziewczyna o śnieżnobiałej cerze.
Lena wyłączyła się. Myślała o dzisiejszej opowieści matematyczki, o tym, jak późniejszy mąż pani Poloniewicz wraz z kolegami, za czasów wojny, zdarł sztandar krwi z budynku szpitalnego, za co omal nie został wywieziony do Niemiec, do obozu koncentracyjnego. Dopiero przy numerze trzynastym podniosła głowę na wyczytane nazwisko Lewisa.
Nie zerkała przez ramię, ale chłopak musiał podnieść rękę do góry, aby dać znać o swojej obecności. Nauczycielka zauważyła to, bo kiwnęła głową, powracając do listy.
– Łapiuk Marek.
– Jestem.
– Misztak Katarzyna.
– Obecna.
– Murlikowski Karol.
– Tutaj! – pomachał kobiecie klasowy błazen.
W tym miejscu kończyła się grupa pierwsza, a zaczynała druga. Lena podziękowała w duchu, że nie będzie musiała chodzić na wszystkie zajęcia z Sebastianem. Część lekcji odbywała się z podziałem na grupy, a szatynka należała do tej drugiej.
– Lena Tannenberg – wyczytała w końcu staruszka jazgotliwym głosem.
– Jestem! – krzyknęła Lena, podnosząc rękę.
Mogłaby przysiąc, że dopiero teraz zauważył jej obecność. Znał dobrze jej imię i nazwisko, wiele razy przedrzeźniał ją w gimnazjum. Tylko siłą woli powstrzymała się, by na niego nie spojrzeć i nie zagrać mu na nosie.
Nauczycielka skończyła sprawdzanie listy obecności, po czym nastąpiła najbardziej dramatyczna części lekcji. Pytanie. Wszyscy uczniowie jak jeden mąż pochylili głowy, jakby tym zachowaniem mieli uniknąć konfrontacji z Poloniewicz. Prawdą było, że kobieta była bardzo surowa, za niewiedzę potrafiła wstawić kilka jedynek za jednym razem, pomimo zasady, że na jednych zajęciach można dostać tylko jedną ocenę negatywną. Tak jakby mniemała, że skoro młodzież nie musi już biegać w obronie kraju z bronią po ulicach, winna mieć czas w domu na naukę matematyki.
– Który jest dzisiaj? – zapytała staruszka jak zwykle przy poszukiwaniu ofiar do pójścia do tablicy, gdzie miałyby rozwiązać na ocenę kilka przykładów z książki nauczyciela.
Zawsze o to pytała, ale nigdy nie otrzymywała odpowiedzi. Klasa milczała wiedząc, że jeśli odezwie się, podając nauczycielce dzień dzisiejszy, tj. czternasty, osoby o numerach związanych z czwórką w dzienniku, zostaną przepytane przy tablicy. Wydawałoby się to proste – skoro wiesz, że możesz być przepytany, musisz nauczyć się materiału z zajęć. Jednakże, matematyczka nie dawała ćwiczeń, które klasa umiałaby rozwiązać. W ogóle młodzież podśmiewywała się, że żaden śmiertelnik nie jest w stanie ich rozwiązać, w tym pani Poloniewicz. Kobieta nigdy nie tłumaczyła, jak rozwiązać dane zadanie, tylko odczytywała wynik i ten najczęściej błędny z tablicy porównywała z tym w książce nauczyciela, karząc ucznia za złe rozwiązanie najgorszym stopniem w dzienniku.
Każdy w jej klasie znał zasadę: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Cała klasa milczała więc, aby nie wydać kolegi lub koleżanki do odpowiedzi. Wszyscy, oprócz…
– Jest czternasty – odezwał się Sebastian gdzieś z rogu sali.
Klasa wstrzymała oddech. Nerwową atmosferę dało się wyczuć w powietrzu. Kto mógł, rzucił chłopakowi spojrzenie pełne oburzenia, kto był zbyt daleko, zastygł w niedowierzaniu. Nawet matematyczka podniosła wzrok znad notatek, bacznie przyglądając się młodzieńcowi.
– Ach tak – zaskrzeczała, cmokając pod nosem.
Tylko Lena nie miała ochoty na niego patrzeć. I tylko ona jedna zdawała sobie sprawę, dlaczego skompromitował się w oczach grupy. Ścisnęła mocno pięści pod stolikiem, czując wbijające się w skórę paznokcie. Ona była numerem trzydziestym czwartym, ostatnim w dzienniku. Do odpowiedzi pójdą zatem osoby o numerach cztery, czternaście, dwadzieścia cztery oraz ona. A Sebastian musiał się o tym dowiedzieć.
– W takim razie – zaczęła matematyczka, delektując się rozbrzmiewającą w sali ciszą. – Zapraszam do tablicy numer czwarty, hmm, Drob Karolinę.
Dziewczyna o marchewkowych włosach i piegowatej twarzy wstała powoli. Potoczyła przestraszonym wzrokiem po klasie. Od razu nasuwała się myśl, że nikt nic nie umiał.
Lekcja przebiegła na przepytywaniu zgodnie ze scenariuszem, ułożonym w głowie Leny. Po numerze czwartym, który bardzo szybko wrócił na swoje miejsce z oceną niedostateczną, przyszła kolej na czternastkę.
Chłopak z kolei, Marek Łapiuk, próbował usilnie rozwiązać równanie. Głowił się przy tablicy na głos, czym nawet zachęcił matematyczkę do oglądania jego starań. Wreszcie, zapisując kredą wynik, spojrzał na panią Poloniewicz z nadzieją i czekał na osąd.
– Źle – rzekła machając ręką, by wrócił na miejsce.
Na całe szczęście, chłopak z numerem dwadzieścia cztery (następna pytana osoba) był prymusem. Nosił wdzięczne imię Eryk i zawsze czesał grzywkę na bok, traktując ją ogromną ilością żelu, by nie odchodziła od głowy. Zza wielkich, prostokątnych okularów wystawały jego bystre, kocie oczy. Był to typ nieugiętego chłopca, przez co Lena traktowała go jako swoją ostatnią deskę ratunku. Raz zaproszony do tablicy zazwyczaj zostawał przy niej do końca zajęć. Tak też było tym razem.
– Myli się pani – oświadczył matematyczce przemądrzałym głosem. – Proszę spojrzeć, o tutaj – wskazał palcem równanie, wyjaśniając staruszce, iż o pomyłce z jego strony nie było mowy.
Lena uśmiechnęła się pod nosem. Zostało pięć minut do dzwonka, a chłopak na pewno nie odpuści. Za wszelką cenę będzie chciał udowodnić kobiecie, że ma rację, a wynik podany w książce nauczyciela jest błędny. O dziwo, jego taktyka najczęściej działała. Większość uczniów nie była pewna, co pisała. Rozwiązywali zadanie, a gdy wyszedł im zły wynik, spuszczali głowę i ulegle wracali do ławek. Eryk był lwem. O swoją rację walczył. Może gdyby pani Poloniewicz zaczęła analizować zadanie, zauważyłaby jakiś popełniony przez niego błąd, ale chłopak tak precyzyjnie wyjaśniał kobiecie, że jego rozwiązanie ma sens, że ta w końcu dawała wiarę w jego słowa, kiwając głową, że rzeczywiście w ten sposób również da się rozwiązać to zadanie.
Dzwonek był melodią dla jej uszu. Cała klasa wstała, zmierzając do wyjścia, gdy matematyczka nagle poprosiła, by Sebastian został w sali.
Lena nie wiedziała, dlaczego pani Poloniewicz zechciała rozmawiać z Lewisem. Może chodziło o to, że przeniósł się z innej szkoły i chciała poznać materiał, który przerobił? A może pragnęła ukarać go za niesubordynację względem klasy, gdy podał jej dzisiejszą datę?
Dziewczyna sama nie wiedziała, co o nim sądzić. Czy mógł zrobić to celowo? Czy z pełną świadomością i premedytacją podał dzień czternasty, wiedząc, iż ona zostanie przepytana? Czy może po prostu był uprzejmy, odpowiadając starszej kobiecie na zadane pytanie, nie wiedząc, że tak nie można?
Ostatnią lekcją był WF. Lena z Martą skierowały się w stronę podziemi, gdzie oprócz boksów w południowej części szkoły, mieściły się też szatnie, wielka przestrzeń przegospodarowana na boisko i przyległy do niego schowek na piłki, skrzynie, kozły, materace i kije do gier.
Po wychowaniu fizycznym uczniowie rozchodzili się do swoich domów. Nim jednak nastąpiła ta najprzyjemniejsza część dnia, dziewczęta dowiedziały się, że będą grać dzisiaj w dwa ognie.
Była to zabawa sportowa bardzo dobrze znana wśród dzieci i młodzieży. W grze rywalizowały ze sobą dwa zespoły, wybrane uprzednio przez nauczyciela lub dwóch uczniów. Polegała ona na trafieniu piłką przeciwnika w jakąkolwiek część jego ciała, inaczej ujmując, na rzuceniu piłki tak, by dotknęła gracza z przeciwnej drużyny. Problem polegał na tym, że gracze nie mogli wykroczyć poza linię swojej części boiska.
Dziewczęta ustawiły się w szeregu przed nauczycielką WF-u, czekając na rozgrzewkę. Już miały nawet ją zacząć, gdy do kobiety przybiegł zdyszany Krystian, wypalając na jednym tchu:
– Nie ma pana Lisowskiego, mam zapytać panią, czy możemy zagrać z dziewczynami czy mamy iść do domu?
Nauczycielka WF-u nie miała nic przeciwko połączeniu klasy. Sprzeciw w sercu miała Lena, bo o ile lubiła grać z dziewczętami, tak z chłopcami nienawidziła. Jej niechęć wzięła swój początek w gimnazjum, kiedy Sebastian przedrzeźniał jej nieudane zagrywki w piłce siatkowej, naśmiewał się z jej braku kondycji przy biegach długodystansowych czy fauli, których doznawała uderzana przez przeciwników.
– Poproszę dwóch chłopców, aby wybrali drużyny – przemówiła wuefistka, gdy chłopcy stanęli koło koleżanek z klasy. Ręka Krystiana wystrzeliła do góry. Oprócz niego na ochotnika zgłosił się również Wiktor – niski chłopak o regularnych rysach twarzy, który miał ten sam problem, z jakim kiedyś borykała się Lena. Nosił okulary, a po ich zdjęciu niewiele widział, więc ludzie byli tylko rozmazanymi, bezimiennymi kształtami. Okulary miał więc założone na nosie tak długo jak tylko mógł – zwykle zdejmował je dopiero wtedy, gdy słyszał dźwięk gwizdka rozpoczynający mecz.
Krystian z Wiktorem wyszli przed klasę.
– Ja wybieram Adama – zaczął Krystian, przywołując ręką największego sportowca w całej szkole. Był to wysoki, muskularny chłopak o wyglądzie przypominającym Włocha. Miał ciemne jak smoła oczy i rozbrajający, szczery uśmiech. Niestety, jego wygląd był sztuczny – pogłoski brzmiały, że od pięciu lat stosował doping, jego opalenizna brała się z solarium, a białe jak śnieg zęby to nic innego, jak modne ostatnimi czasy licówki. Faktem natomiast było, iż drużyna Adama wygrywała większość rozgrywek i na to liczył Krystian, stawiając na chłopaka. Na zajęciach pozalekcyjnych brał on udział we wszystkich możliwych grach zespołowych.
Wiktor zrewanżował się, typując Szymona, kolejnego dobrego szkolnego zawodnika. Krystian wybrał jeszcze kilku chłopców, po czym Wiktor, podążając za jego przykładem, mając do wyboru ostatniego chłopaka czy dziewczyny, w końcu wskazał na Sebastiana. Lena przypuszczała, iż to, że został tak późno zaproszony do drużyny, wiązało się w dużej mierze z incydentem na matematyce, jednak wcale go nie żałowała. Dostał za swoje – za konfidencję musiał zapłacić.
– Dobrze grasz? – szepnął Wiktor do Lewisa, kiedy ten podszedł do drużyny.
– Tak – odparł „skromnie”.
Lena wzniosła oczy ku niebu. Tak jak mniemała, Sebastian był tak samo zarozumiały i pewny siebie jak za czasów gimnazjum.
Przyszła kolej na dziewczęta. Krystian wybrał od razu Martę, a Wiktor Zuzę. Marta podpowiedziała z kolei wybór Leny, na co Krystian przystał, przywołując ją głośno. Według Leny zrobił to zbyt bezceremonialnie, gdyż wszyscy zwrócili na nią uwagę, a w szczególności Sebastian, którego wzrok czuła na sobie dopóty, dopóki nie zmieszała się z chłopcami w swojej drużynie.
Dziewcząt w klasie było trzynaście, ale jako że jedna z dwóch Katarzyn leżała chora w łóżku, kapitanowie podzielili się koleżankami, po sześć w zespołach Krystiana i Wiktora. Zawodnicy ustawili się na swoich częściach boiska, Lena z Martą stanęły obok siebie.
Gdy zabrzmiał gwizd nauczycielki w roli sędziego, oznaczający start, Krystian pierwszy rzucił piłką, od razu trafiając Magdę. Dziewczyna tupnęła nogą, zrobiła scenę pod tytułem: nie chcę zejść pierwsza, ale to w niczym nie pomogło, bo ostatecznie opuściła grę.
Piłkę złapała Zuza, z werwą uderzając Marka. Chłopak szybko zbiegł na bok, podczas gdy Adam dorwał piłkę, celując w przeciwników. Trafił w Eryka, przy boku którego już znalazł się Szymon.
Dalsza część gry potoczyła się błyskawicznie. Na boisku ubywało coraz więcej osób, a jedyne, na co Lena zwracała uwagę, to piłka, przemieszczająca się w ekspresowym tempie z rąk do rąk, zmieniająca właściciela szybciej niż dziewczyna zdążyła odnotować. To w tych momentach pojawili się też widoczni faworyci, a prym wiodła drużyna przeciwna, z Szymonem, Sebastianem i Zuzą na czele. Wciąż łapali piłkę, podając ją między sobą, by w niespodziewanym momencie rzucić ją w stronę zawodnika z drużyny Krystiana.
Gdy z boiska zeszła Marta, trafiona przez Wiktora, Krystian wykorzystał szansę, by zbić kapitana drużyny przeciwnej, który nie zdążył uciec. Po stronie boiska, gdzie stał między innymi Sebastian, zostało więc pięć osób, a po przeciwnej tylko trzy – Lena, Krystian i Adam.
Adam zrobił zamach prawą ręką i rzucił piłką, zbijając Bruna, za co z kolei dostał od Sebastiana, żegnając się tym samym z boiskiem.
Lena jęknęła, bo teraz ona z Krystianem nie mieli żadnych szans na wygraną. Chłopak z wolna sięgnął po piłkę, on też to wiedział. Wycelował w najsłabsze ogniwo w drużynie Wiktora – Marysię. Dziewczyna uskoczyła jednak niczym łania, a toczącą się po ziemi piłkę podniósł Szymon. Zrobił zamach, ale tym razem w nikogo nie trafił.
Piłka znów znalazła się na polu drużyny Krystiana. Podniosła ją Lena, szybko serwując w najbliżej stojącą Zuzę. Dziewczyna dostała piłką w brzuch i opuściła boisko, ciskając w stronę Leny mściwe spojrzenie. Ta jednak nie miała czasu o tym myśleć, bo już uciekała przed białą kulą, wymierzoną w jej głowę. Kucnęła, unikając zderzenia z piłką, na co Krystian przybił z nią piątkę. Wziął piłkę, ale też w nikogo nie trafił. Przez pewien czas biegali tak na przemian, chroniąc ciało przed przedmiotem rywalizacji, do czasu, aż Krystian podczas próby pozyskania piłki został przez nią przez przypadek muśnięty. Ku rozpaczy Leny, musiał opuścić boisko, dodając jej otuchy klepnięciem w ramię. Wiedziała, że nie będzie miał jej za złe, jeśli nie uda jej się przechytrzyć wszystkich przeciwników.
W drużynie przeciwnej zostali Sebastian, Szymon i Marysia, która nawet nie atakowała; jej strategia opierała się na uciekaniu przed piłką. Z drugiej strony, wcale nie musiała nic robić, bo chłopcy sami rwali się do wykonania zadania.
Lena uciekała przed piłką tak zwinnie, jak tylko mogła. Uskakiwała, kucała, biegała po boisku, przewidując ruchy przeciwników. Parę razy nawet udało jej się wycelować w rywali, omal ich nie nokautując, ale chłopcy byli sprytniejsi.
Ostateczny cios wymierzył jej Sebastian. Oczywiście, to musiał być on. Słyszała, jak powiedział do Szymona, że to już koniec, po czym rzucił futbolówką.
Piłka była podkręcona, uderzyła Lenę w prawy bok, kiedy próbowała zrobić unik, przez co lekko zgięła się z bólu, ale by nie dać satysfakcji Lewisowi, zrobiła dobrą minę do złej gry. Uśmiechnęła się gorzko, schodząc z boiska, choć nawet nauczycielka pokiwała palcem grożąc Sebastianowi, że uderzył zbyt mocno.
Przeciwnicy nie myśleli podobnie. W ich oczach chłopak wyrósł na bohatera. Podbiegli do chłopaka, klepiąc go z radością i nawet Krystian, jako kapitan drugiej drużyny, podszedł do Lewisa pogratulować mu dobrej gry.
Do końca zajęć grali już w mniejszych grupach, ale Lena robiła, co mogła, by w ogóle w nich nie uczestniczyć, biorąc przykład z Marty, która zamiast brać udział w lekcji wdała się w pogaduszki z Magdą, sympatyczną dziewczyną z ich klasy. W szatni natomiast Lena zwlekała z przebraniem ze stroju sportowego. Skłamała Marcie, że musi coś jeszcze załatwić w szkole, tylko po to, by mogła pobyć ze swoimi myślami sam na sam. Dziewczyna zostawiła ją, spiesząc do domu, podczas gdy Lena przebrała się w spokoju, z nawiedzającymi jej głowę wątpliwościami.
Ponowne pojawienie się Sebastiana w jej życiu poważnie skomplikowało jej poukładany świat. Dopiero nauczyła się żyć z widmem przeszłości, gdy ta znów ją nawiedziła i to w najgorszej formie, wysyłając chłopaka, którego nienawidziła, do jej klasy. Teraz, po jednym dniu obcowania z osobą Sebastiana, wiedziała, że go nienawidzi. Odżyły w niej wszystkie negatywne emocje, które tłumiła przez półtora roku. Spróbowałaby mu nawet wybaczyć, gdyby widziała poprawę, gdyby widziała choć odrobinę żalu z jego strony…
Tak, była gotowa na wybaczenie. Gdyby wyciągnął rękę na zgodę, z przyjemnością odwzajemniłaby gest, zagrabiając z lubieżnością spokój, który ofiarowała. Jednak po tym, co zobaczyła i usłyszała, nie wierzyła w jakąkolwiek skruchę. Wciąż nią pogardzał i chełpił się z jej niepowodzeń. Szkodzenie jej było dla niego nawykiem, jego dzień stawał się lepszy, gdy psuł jej.
Z damskiej szatni przeszła w zadumie do boksów, gdzie zostawiła swój płaszcz zimowy i buty. Nikogo już tam nie było, wszyscy zapewne porozchodzili się do domów. Wyjęła buty z worka, zastanawiając się, gdzie wisiał worek Sebastiana. A może go nie miał? Lewis słynął z pogardzenia zasadami obowiązującymi w szkole. Zazdrościła mu tego lekceważenia. Gdy miał na to ochotę, urywał się z zajęć, gdy czuł potrzebę, by zostać w szkole, zostawał. Lekkoduch…
Wiele razy wyobrażała sobie, że jej życie za czasów gimnazjum było inne. Że zakończyła szkołę lubiana tak samo jak wtedy, gdy ją zaczynała, z mnóstwem przyjaźni, które przetrwają liceum i studia. Że Sebastiana nie było w gimnazjum. Tak jakby w ogóle nie istniał. Marzyła, by Lewis nigdy nie wkroczył do jej życia z butami, bo to, co z nim zrobił, było istną dewastacją. Rozdeptał jej świat. Pokazał jej, jak to jest nie chcieć wstać rano z łóżka.
Usłyszała szelest w pobliżu boksu. Podniosła się z ławki, na której zmieniała obuwie, wyławiając w panującej ciemności jakąś sylwetkę.
Dokończyła przebierać się już w pośpiechu, co chwilę zerkając za siebie, jakby oczekiwała zastać Sebastiana i to z nożem w ręku, grożącego jej, by wyniosła się z tej szkoły.
Nikt jednak nie przyszedł, więc zadrwiła w duchu z paranoi, w którą popadała jej chorowita ostatnimi dniami psychika. Ale kiedy już była gotowa wyjść na zewnątrz, odnotowała, że instynkt jej nie mylił, a paranoja została uzasadniona, bo kraty w boksie zostały zamknięte na klucz.
– Halo! – krzyknęła Lena, łapczywie sięgając za kraty, popychając je, jakby to miało przynieść jakikolwiek rezultat. – Jestem w środku! – dodała piskliwym głosem.
Zaczęła myśleć intensywnie. Tylko jedna osoba miała klucze od szatni, ale Kasia była dzisiaj nieobecna, więc musiała je komuś przekazać. Na zewnątrz bez wątpienia ktoś przed chwilą stał. Ten ktoś ją widział, ale mimo to zamknął w boksie.
Sebastian – pomyślała odruchowo, osuwając się po kracie na podłogę. Nie pierwszy raz by to zrobił – dodała, łapiąc się za głowę. Jej wspomnienia uderzyły w nią mocniej niż piłka rzucona przez Lewisa. Za czasów gimnazjum „koledzy” i „koleżanki” niejednokrotnie bawili się jej kosztem w ten sposób. Zamykali ją w szatni, przysłuchując się jej wrzaskom. Od kiedy Paulina, kujonka z zezem, zdradziła Sebastianowi, że Lena miała klaustrofobię, zamykali ją, ilekroć nie zauważała, że zostawała sama. Czasem solidarnie siedziała z nią Natalia, różowo-jaskrawa piękność, dziś jednak jej przyjaciółka Marta nie mogła jej pomóc. Została sama z wiedzą, że telefon komórkowy był bezużyteczny w podziemiach.

9 komentarzy:

  1. Boski, zapraszam do mnie.
    Co prawda nie ma w nim żadnego z członków One Direction, ale i tak serdecznie zapraszam :)
    http://how-to-be-proud.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne 4/5 :D Może ocenisz też mój blog ? >>> http://widocznawcieniuu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Lena bada teren - czy pozostało w Sebastianie dawne zło :)
    Świetny rozdział, zamknięcie Leny w szatni było okrutne - potrafię ją zrozumieć czemu nie lubi Sebastiana. Nie mogę wyobrazić sobie nawet takiej sytuacji - ja zamknięta przez jakiegoś ucznia w szatni... Straszne.
    Cass

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie czytałem jeszcze tego rozdziału i przeczytam najwcześniej za kilka godzin, ale chciałem już teraz poinformować (dopóki pamięć mnie nie zawodzi), że rozdział 2 (ten) nie wczytuje się ze spisu treści i nie jestem pewien czy to jest moja wina, czy źle jest zrobiony link odsyłający (jak będziesz miała chwilę to sprawdź, bo to jednak utrudnia nowym czytelnikom, którzy nie są na bieżąco i korzystają ze spisu treści, zwłaszcza, ze to nie jest jedyne opowiadanie na blogu)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Zakaz zmieniania obuwia dotyczył każdej pory roku" - nie powinno być "Nakaz"?
    Gdyby ją zamknął raz, dla jaj, na krótką chwilę - okay, takie żarty, końskie zaloty, czy zwał jak zwał, ale on się nad nią znęcał w gimnazjum i teraz też zamierzał. Przyszło mi nawet do głowy, że może on ma jakieś problemy, że może ojciec się nad nim znęca, rodzice są za ambitni, ma w domu wojskowy dryl czy coś i przez to znęca się nad innymi by sobie podnieść samoocenę, by jakoś wyładować swoją frustracje (takiego bohatera ja mam w "Sierocińcu przy cmentarzu", który po tym jak zamieszkał z ojcem zmienił się diametralnie i szukał różnego sposobu na wyładowanie od ubliżania, po przez bicie innych, aż do nałogowego upijania się) - Ludzka psychika reaguje różnie na różne bodźce. Być może Seba jest taką samą ofiarą jak Lena - też ktoś silniejszy od niego fizycznie i psychicznie go tępi, poniża i zabiera mu spokój.
    Nie byłbym sobą, gdybym nie powiedział słówka o matematycy - powinni ją zwolnić, ta kobieta nie nadaje się do pracy z dziećmi i nie dlatego, że ich przepytuje, ale dlatego, że wymaga od nich by umieli to czego ona nie uczy, nie objaśnia, nie tłumaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście - nakaz. Już poprawiłam, dzięki :)
      Relacje Sebastiana z ojcem są ujawnione w rozdziale 6, także jak tak dalej pójdzie niedługo o tym przeczytasz :)

      Usuń
  6. Szkoda mi Lenki. Ja, gdybym miała takie przeżycia jak ona, to nie chciałabym wylądować znowu w tej samej klasie z moim oprawcą.
    Współczuje też tym uczniom tej matematycy. Kto ją zatrudnił, jakim prawem i po co? Po to by się pastwiła i specjalnie udupiała? Nie rozumiem takich ludzi jak ona.
    Podoba mi się jak doskonale przenosisz na "kartki" polskie szkolnictwo i jego klimat.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń