SZANSA
Lena spojrzała na swoje odbicie w
lustrze. Pół godziny i znów wyglądała jak człowiek. A wystarczyło tylko
wyprostować włosy i zrobić makijaż.
Od czasów
gimnazjum zmieniła się. Pomijając psychikę, jej wygląd fizyczny uległ wielkiej
metamorfozie. Nie tylko za sprawą szkieł kontaktowych – istotną rolę w jej
przemianie spełniły włosy, które rozjaśniła, zostając jasną szatynką, a także
sporty, które uprawiane, wyrzeźbiły jej ciało. Nie była żadną kulturystką, co
to, to nie, ale nie była już dłużej chucherkiem, które byłby w stanie zabrać
większy podmuch wiatru.
Musiała
wyglądać dziś idealnie, dlatego wstała wcześniej i zajęła się makijażem.
Pewność siebie, którą dawał jej tylko nieskalany wygląd, była podstawą przy
spotkaniu dawnego obiektu nieszczęść. Następnie zajęła się ubiorem. Założyła
swoje ulubione, a zarazem najbardziej formalne, wąskie dżinsy i modną, szarą
bluzkę o nietoperzowym fasonie.
Co prawda,
już raz go widziała. Pojawił się niezapowiedzianie w zeszły piątek. Stał samotnie
przed salą, czekając na nauczyciela, który miał zakomunikować klasie, że mają
gorąco powitać nowego kolegę. To wtedy go rozpoznała i wtedy jakimś dziwnym
zbiegiem okoliczności okrutnie rozbolał ją brzuch, przez co pielęgniarka
zwolniła ją do domu.
Wtedy nie
była przygotowana. Wstrząs wywołany jego obecnością naprawdę poskutkował bólem,
nie tyle brzucha, co całego jej jestestwa. Była w szoku i trwała w nim przez
cały weekend, wymyślając tysiące różnych powodów, dla których nie powinna
wracać w poniedziałek do szkoły. Wszystkie były niewystarczające.
Dzisiejszego
dnia, Robert Tannenberg, ojciec Leny miał podjechać do serwisu komputerowego w
Krzykach, mieszczącej się na południu dzielnicy Wrocławia. Sobótka położona
była ponad trzydzieści kilometrów od stolicy województwa dolnośląskiego. Mężczyzna
zabrał więc córkę ze sobą samochodem do Wrocławia. Z przystanku Krzyki Lena przesiadła
się do autobusu miejskiego D, który zawiózł ją na aleję Brücknera, pod samo Liceum
Nr XIV imienia Polonii Belgijskiej.
Wchodząc do
szkoły, myślała o doznanej niesprawiedliwości. Została ukarana za to, że za
bardzo cieszyła się z wyników egzaminów gimnazjalnych. Cieszyła się z niepowodzenia
kolegów i koleżanek, okazało się bowiem, że nikt z jej byłej klasy, prócz niej
i kujonki, nie miał wystarczająco dużo punktów z egzaminów, by dostać się do
najlepszego liceum – Polonii Belgijskiej. Za to została ukarana – za swoją
próżność.
Wówczas
myślała, że motto widniejące przy wejściu do gimnazjum w Sobótce, cytat
Kenny’ego Ausubela, nareszcie się ziści:
„Używaj
swoich zdolności, jakiekolwiek są.
Lasy
trwałyby w ciszy, gdyby śpiewały tylko ptaki o pięknych głosach...”.
Każdy uczeń
po ukończeniu gimnazjum powinien iść w swoją stronę, szlifując umiejętności, z
którymi się urodził i które nabył w szkole. Na to liczyła dziewczyna, aplikując
do liceum. Miała w nim zacząć wszystko od nowa, a znajomych z poprzedniej klasy
już nigdy nie spotkać.
Paulina,
kujonka z gimnazjum, poszła na profil politologiczny. Ona, Lena Tannenberg,
obrała kierunek matematyczny z rozszerzoną matematyką, fizyką i chemią.
Paradoksalnie,
swoje zamiłowanie do przedmiotów ścisłych zawdzięczała właśnie jemu. To
Sebastian, sam o tym nie wiedząc, kpiąc z jej niewiedzy algebraicznej przy
całej klasie, zmusił ją do zajęć dodatkowych z matematyki. Korepetycje
przypadły jej bardzo do gustu; bez wątpienia dużą zasługę miał w tym młody
mężczyzna, który przyjeżdżał do domu Leny, by ją uczyć.
Dziewczyna
weszła do szkoły, jak zwykle kierując się bezpośrednio do szatni. Boksy klas
znajdowały się w podziemiach, miejscu najbardziej zacienionym, gdzie jedyne
źródło światła stanowiły miniaturowe świetlówki i niskoprężne lampy sodowe.
W szatni
czekała już na nią Marta – koleżanka z ławki, o długich, blond włosach i
pyzatych policzkach. Nie była jednak sama, bo tuż koło niej siedział Krystian,
którego Lena zwykła nazywać najbardziej gadatliwym przewodniczącym klasy w
dziejach szkoły. Chłopak był tak absorbujący, że nawet nauczyciele unikali pytania
go na zajęciach. Zawsze coś pamiętał z poprzednich lekcji i zawsze to coś wystarczało,
by mielił ozorem, rozwodząc się nad tematem, po parę razy powtarzając jedno i
to samo.
Nawet nie
zauważyli, kiedy weszła. Oboje byli zbyt zajęci, chichocząc z dowcipu Krystiana
o Jasiu.
– Pewnie, że
niedobrze, bo im się łapy ślizgały! – dobiegło ją ostatnie zdanie chłopaka i
gwałtowny wybuch Marty, która ryknęła niekontrolowanym śmiechem.
–
Przynajmniej wy jesteście w dobrym humorze – powiedziała im na dzień dobry,
podchodząc do swojego wieszaka. Sięgnęła po worek, w którym trzymała tenisówki
na zmianę, i położyła go na ławkę.
Marta
uśmiechnęła się, a Krystian zmarszczył brwi.
– Luźny
dzień dzisiaj – rzekł. – Czemu mamy być przygnębieni?
Lena zdjęła
płaszcz, puszczając pytanie kolegi mimo uszu. Miała powody do smutku, ale nie
chciała ich przy nim zdradzać. Co zaś tyczyło się Marty, wciąż balansowała
pomiędzy ujawnieniem jej dawnych relacji z Sebastianem a milczeniem. Blondynka
jednak dzieliła się z nią wszystkimi sekretami, jaką Lena byłyby przyjaciółką,
gdyby nie odwdzięczyła się tym samym?
– Idziemy? –
zapytała dziewczynę, po tym, jak zamieniła buty.
Mimo, iż
kalendarzowa zima ustąpiła miejsca wiośnie, botki Leny nie nadawały się do
chodzenia po szkole. Nakaz zmieniania obuwia dotyczył każdej pory roku i
dopiero latem było to mniej respektowane.
Marta
zerknęła ukradkiem na Krystiana, ale ten kiwnął głową, by nie przejmowała się
nim i poszła do klasy z przyjaciółką. Lena otworzyła już usta, ale blondynka
popchnęła ją do wyjścia.
– Czy wy… – zaczęła
skwapliwie, czując, że jest niczym detektyw o włos od rozwiązania zagadki –
spotykacie się?
– Nie, skąd
– żachnęła się Marta, choć Lena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna po
raz pierwszy nie mówi jej całej prawdy.
Przy sali od
angielskiego zobaczyła go. Jej umysł w mgnieniu oka zapomniał o rozmowie z
przyjaciółką, odtwarzając w pamięci najgorsze wspomnienia z jego udziałem.
Przełknęła głośno ślinę, zmuszając się, by nie obserwować ostentacyjnie jego
osoby.
Był wyższy,
niż zapamiętała go z gimnazjum. Już wtedy był wysoki – zawsze patrzył na nią z
uprzedzeniem jak na małego karalucha, którego należy rozdeptać. Był dobrze
zbudowany – może gdyby zamiast mięśni miał pryszcze i był nieśmiały, sprawy
obrałyby inny tor. To ona śmiałaby się z niego, zatruwając mu dzieciństwo. Tak
bowiem to widziała, zafundował jej koniec dzieciństwa o smaku gorzko-kwaśnym, z
nocami, w czasie których wylała morze łez.
Niestety był
bożyszczem. Nie tylko wśród dziewcząt, także i chłopców, którzy zazdrościli mu
życia ponad stan. Nie był milionerem, ale był bogatszy niż cała klasa razem
wzięta, posiadając najnowsze nowinki technologiczne i oryginalne ubrania, na
których z lekceważeniem nosił naszyte liście konopi indyjskich, przez co
regularnie lądował u dyrektora. Przynajmniej to się zmieniło. Dziś, po półtora
roku, nie dostrzegła bluzy z grafiką marihuany, tylko sweter dobrze
podkreślający jego sylwetkę.
Rozmawiał z
dwoma kolegami. Za sam dialog z Sebastianem obiecała sobie nigdy więcej nie
odezwać się do Piotra, pierwszego z chłopców, rosłego osiłka, i Łukasza,
drugiego, o proporcjach bardziej zbliżonych do kobiety niż mężczyzny.
Kiedy on
zdążył ich poznać? – pomyślała z irytacją, choć z niesmakiem uznała, że
już w gimnazjum nie mógł narzekać na brak charyzmy. Jeżeli było cokolwiek,
czego zazdrościła Sebastianowi Lewisowi, to właśnie tej cechy charakteru.
Zdolność łatwego zawierania znajomości miał opanowaną w jednym palcu, ale
najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, iż raz pozyskanej zwierzyny nie
wypuszczał ze swych objęć. Raz schwytaną, wykorzystywał do granic jej
możliwości oraz kompetencji. Była mu służalczo poddana tak długo, jak długo
uważał ją za potrzebną. Manipulował ludźmi, był mistrzem wywierania na nich
wpływu bez ich wiedzy i woli, tak, by realizowali jego wymyślone, często
infantylne i irracjonalne cele.
– Co tak
patrzysz na nowego? – zapytała ją Marta, podążając za jej wzrokiem.
Lena
poruszyła się, wstydliwie spuszczając powieki, ale dziewczyna opatrznie
zrozumiała jej reakcję.
– Wiem,
wiem, niezły jest – powiedziała, puszczając jej oczko, ale szatynka wzdrygnęła
się z odrazą.
– Absolutnie
nie – rzuciła głośno, kiwając natarczywie głową, jakby chciała tym wyrazić, że
w ogóle nie była nim zainteresowana. – Jest obleśny – dodała, spostrzegając, że
Marta patrzy na nią jak na wariatkę, bo choć są różne gusta i o nich się nie
dyskutuje, typ urody Sebastiana przemawiał do większości damskiego
społeczeństwa. Do dziś Marta uważała, że ona i Lena mają podobny smak co do
wyboru mężczyzn.
– Skoro tak
mówisz – wzruszyła lekko ramionami, wywracając oczami.
Nie
uwierzyła jej, ale dalsze wyjaśnienia nie miały sensu, bo pojawiła się
nauczycielka. Do klasy podeszła sędziwa kobieta – magister Barbara Poloniewicz.
Pani Poloniewicz, absurdalnie pomimo nazwiska, które pasowałoby do polonistki,
uczyła matematyki, choć według Leny najbardziej nadawała się na historyczkę.
Była to
korpulentna kobieta z niskim czołem i miodowymi włosami. Na jej twarzy widać
było głębokie bruzdy jako ślady po wojnie, o której chętnie rozprawiała,
poproszona o to przez któregoś z uczniów.
Pani Barbara
Poloniewicz była przewidywalna w prowadzeniu zajęć, dzięki wypracowanemu od lat
schematowi, który zawsze wyglądał tak samo. Zaczynał się od otworzenia sali i
zanim jej noga przekroczyła próg, zazwyczaj padał już temat związany z obecnym
okresem historycznym.
– Macie
łatwiej… – zaczęła i tym razem kobieta, głośno stękając przy wchodzeniu do
klasy, po czym za nią wsypali się uczniowie. – Żyjecie w czasach, w których
każdy może mówić, co myśli. Za moich czasów…
Tu
następował rozłam. Czasem nauczycielka opowiadała o tym, jak to jako nastolatka
przenosiła grypsy w chusteczce zawiązanej na głowie, bojąc się, by nie
zaczepiło jej Gestapo. Czasem opowiadała o Powstaniu Warszawskim, w którym
zginął jej ojciec albo o partyzantach ukrytych w lesie. Opowieści miała co
niemiara, żadne nie trwały jednak dłużej niż dziesięć minut i ze względu na
brak czasu, zaraz przystępowała do sprawdzania listy obecności.
– Atemborska
Żaneta – zaczęła od pierwszego numeru w dzienniku.
– Obecna –
rękę podniosła energiczna dziewczyna o śnieżnobiałej cerze.
Lena
wyłączyła się. Myślała o dzisiejszej opowieści matematyczki, o tym, jak
późniejszy mąż pani Poloniewicz wraz z kolegami, za czasów wojny, zdarł
sztandar krwi z budynku szpitalnego, za co omal nie został wywieziony do
Niemiec, do obozu koncentracyjnego. Dopiero przy numerze trzynastym podniosła
głowę na wyczytane nazwisko Lewisa.
Nie zerkała
przez ramię, ale chłopak musiał podnieść rękę do góry, aby dać znać o swojej
obecności. Nauczycielka zauważyła to, bo kiwnęła głową, powracając do listy.
– Łapiuk
Marek.
– Jestem.
– Misztak
Katarzyna.
– Obecna.
–
Murlikowski Karol.
– Tutaj! –
pomachał kobiecie klasowy błazen.
W tym
miejscu kończyła się grupa pierwsza, a zaczynała druga. Lena podziękowała w
duchu, że nie będzie musiała chodzić na wszystkie zajęcia z Sebastianem. Część
lekcji odbywała się z podziałem na grupy, a szatynka należała do tej drugiej.
– Lena
Tannenberg – wyczytała w końcu staruszka jazgotliwym głosem.
– Jestem! –
krzyknęła Lena, podnosząc rękę.
Mogłaby
przysiąc, że dopiero teraz zauważył jej obecność. Znał dobrze jej imię i
nazwisko, wiele razy przedrzeźniał ją w gimnazjum. Tylko siłą woli powstrzymała
się, by na niego nie spojrzeć i nie zagrać mu na nosie.
Nauczycielka
skończyła sprawdzanie listy obecności, po czym nastąpiła najbardziej
dramatyczna części lekcji. Pytanie. Wszyscy uczniowie jak jeden mąż pochylili
głowy, jakby tym zachowaniem mieli uniknąć konfrontacji z Poloniewicz. Prawdą
było, że kobieta była bardzo surowa, za niewiedzę potrafiła wstawić kilka
jedynek za jednym razem, pomimo zasady, że na jednych zajęciach można dostać
tylko jedną ocenę negatywną. Tak jakby mniemała, że skoro młodzież nie musi już
biegać w obronie kraju z bronią po ulicach, winna mieć czas w domu na naukę
matematyki.
– Który jest
dzisiaj? – zapytała staruszka jak zwykle przy poszukiwaniu ofiar do pójścia do
tablicy, gdzie miałyby rozwiązać na ocenę kilka przykładów z książki
nauczyciela.
Zawsze o to
pytała, ale nigdy nie otrzymywała odpowiedzi. Klasa milczała wiedząc, że jeśli
odezwie się, podając nauczycielce dzień dzisiejszy, tj. czternasty, osoby o
numerach związanych z czwórką w dzienniku, zostaną przepytane przy tablicy.
Wydawałoby się to proste – skoro wiesz, że możesz być przepytany, musisz
nauczyć się materiału z zajęć. Jednakże, matematyczka nie dawała ćwiczeń, które
klasa umiałaby rozwiązać. W ogóle młodzież podśmiewywała się, że żaden śmiertelnik
nie jest w stanie ich rozwiązać, w tym pani Poloniewicz. Kobieta nigdy nie
tłumaczyła, jak rozwiązać dane zadanie, tylko odczytywała wynik i ten
najczęściej błędny z tablicy porównywała z tym w książce nauczyciela, karząc
ucznia za złe rozwiązanie najgorszym stopniem w dzienniku.
Każdy w jej
klasie znał zasadę: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Cała klasa
milczała więc, aby nie wydać kolegi lub koleżanki do odpowiedzi. Wszyscy,
oprócz…
– Jest
czternasty – odezwał się Sebastian gdzieś z rogu sali.
Klasa
wstrzymała oddech. Nerwową atmosferę dało się wyczuć w powietrzu. Kto mógł,
rzucił chłopakowi spojrzenie pełne oburzenia, kto był zbyt daleko, zastygł w
niedowierzaniu. Nawet matematyczka podniosła wzrok znad notatek, bacznie
przyglądając się młodzieńcowi.
– Ach tak –
zaskrzeczała, cmokając pod nosem.
Tylko Lena
nie miała ochoty na niego patrzeć. I tylko ona jedna zdawała sobie sprawę,
dlaczego skompromitował się w oczach grupy. Ścisnęła mocno pięści pod
stolikiem, czując wbijające się w skórę paznokcie. Ona była numerem
trzydziestym czwartym, ostatnim w dzienniku. Do odpowiedzi pójdą zatem osoby o
numerach cztery, czternaście, dwadzieścia cztery oraz ona. A Sebastian musiał
się o tym dowiedzieć.
– W takim
razie – zaczęła matematyczka, delektując się rozbrzmiewającą w sali ciszą. –
Zapraszam do tablicy numer czwarty, hmm, Drob Karolinę.
Dziewczyna o
marchewkowych włosach i piegowatej twarzy wstała powoli. Potoczyła
przestraszonym wzrokiem po klasie. Od razu nasuwała się myśl, że nikt nic nie
umiał.
Lekcja
przebiegła na przepytywaniu zgodnie ze scenariuszem, ułożonym w głowie Leny. Po
numerze czwartym, który bardzo szybko wrócił na swoje miejsce z oceną
niedostateczną, przyszła kolej na czternastkę.
Chłopak z
kolei, Marek Łapiuk, próbował usilnie rozwiązać równanie. Głowił się przy
tablicy na głos, czym nawet zachęcił matematyczkę do oglądania jego starań.
Wreszcie, zapisując kredą wynik, spojrzał na panią Poloniewicz z nadzieją i
czekał na osąd.
– Źle –
rzekła machając ręką, by wrócił na miejsce.
Na całe
szczęście, chłopak z numerem dwadzieścia cztery (następna pytana osoba) był
prymusem. Nosił wdzięczne imię Eryk i zawsze czesał grzywkę na bok, traktując
ją ogromną ilością żelu, by nie odchodziła od głowy. Zza wielkich,
prostokątnych okularów wystawały jego bystre, kocie oczy. Był to typ nieugiętego
chłopca, przez co Lena traktowała go jako swoją ostatnią deskę ratunku. Raz
zaproszony do tablicy zazwyczaj zostawał przy niej do końca zajęć. Tak też było
tym razem.
– Myli się
pani – oświadczył matematyczce przemądrzałym głosem. – Proszę spojrzeć, o tutaj
– wskazał palcem równanie, wyjaśniając staruszce, iż o pomyłce z jego strony
nie było mowy.
Lena
uśmiechnęła się pod nosem. Zostało pięć minut do dzwonka, a chłopak na pewno
nie odpuści. Za wszelką cenę będzie chciał udowodnić kobiecie, że ma rację, a
wynik podany w książce nauczyciela jest błędny. O dziwo, jego taktyka
najczęściej działała. Większość uczniów nie była pewna, co pisała. Rozwiązywali
zadanie, a gdy wyszedł im zły wynik, spuszczali głowę i ulegle wracali do
ławek. Eryk był lwem. O swoją rację walczył. Może gdyby pani Poloniewicz
zaczęła analizować zadanie, zauważyłaby jakiś popełniony przez niego błąd, ale
chłopak tak precyzyjnie wyjaśniał kobiecie, że jego rozwiązanie ma sens, że ta
w końcu dawała wiarę w jego słowa, kiwając głową, że rzeczywiście w ten sposób
również da się rozwiązać to zadanie.
Dzwonek był
melodią dla jej uszu. Cała klasa wstała, zmierzając do wyjścia, gdy
matematyczka nagle poprosiła, by Sebastian został w sali.
Lena nie
wiedziała, dlaczego pani Poloniewicz zechciała rozmawiać z Lewisem. Może
chodziło o to, że przeniósł się z innej szkoły i chciała poznać materiał, który
przerobił? A może pragnęła ukarać go za niesubordynację względem klasy, gdy
podał jej dzisiejszą datę?
Dziewczyna
sama nie wiedziała, co o nim sądzić. Czy mógł zrobić to celowo? Czy z pełną
świadomością i premedytacją podał dzień czternasty, wiedząc, iż ona zostanie
przepytana? Czy może po prostu był uprzejmy, odpowiadając starszej kobiecie na
zadane pytanie, nie wiedząc, że tak nie można?
Ostatnią
lekcją był WF. Lena z Martą skierowały się w stronę podziemi, gdzie oprócz
boksów w południowej części szkoły, mieściły się też szatnie, wielka przestrzeń
przegospodarowana na boisko i przyległy do niego schowek na piłki, skrzynie,
kozły, materace i kije do gier.
Po
wychowaniu fizycznym uczniowie rozchodzili się do swoich domów. Nim jednak
nastąpiła ta najprzyjemniejsza część dnia, dziewczęta dowiedziały się, że będą
grać dzisiaj w dwa ognie.
Była to
zabawa sportowa bardzo dobrze znana wśród dzieci i młodzieży. W grze
rywalizowały ze sobą dwa zespoły, wybrane uprzednio przez nauczyciela lub dwóch
uczniów. Polegała ona na trafieniu piłką przeciwnika w jakąkolwiek część jego
ciała, inaczej ujmując, na rzuceniu piłki tak, by dotknęła gracza z przeciwnej
drużyny. Problem polegał na tym, że gracze nie mogli wykroczyć poza linię
swojej części boiska.
Dziewczęta
ustawiły się w szeregu przed nauczycielką WF-u, czekając na rozgrzewkę. Już
miały nawet ją zacząć, gdy do kobiety przybiegł zdyszany Krystian, wypalając na
jednym tchu:
– Nie ma
pana Lisowskiego, mam zapytać panią, czy możemy zagrać z dziewczynami czy mamy
iść do domu?
Nauczycielka
WF-u nie miała nic przeciwko połączeniu klasy. Sprzeciw w sercu miała Lena, bo
o ile lubiła grać z dziewczętami, tak z chłopcami nienawidziła. Jej niechęć
wzięła swój początek w gimnazjum, kiedy Sebastian przedrzeźniał jej nieudane
zagrywki w piłce siatkowej, naśmiewał się z jej braku kondycji przy biegach
długodystansowych czy fauli, których doznawała uderzana przez przeciwników.
– Poproszę
dwóch chłopców, aby wybrali drużyny – przemówiła wuefistka, gdy chłopcy stanęli
koło koleżanek z klasy. Ręka Krystiana wystrzeliła do góry. Oprócz niego na
ochotnika zgłosił się również Wiktor – niski chłopak o regularnych rysach
twarzy, który miał ten sam problem, z jakim kiedyś borykała się Lena. Nosił
okulary, a po ich zdjęciu niewiele widział, więc ludzie byli tylko rozmazanymi,
bezimiennymi kształtami. Okulary miał więc założone na nosie tak długo jak
tylko mógł – zwykle zdejmował je dopiero wtedy, gdy słyszał dźwięk gwizdka
rozpoczynający mecz.
Krystian z
Wiktorem wyszli przed klasę.
– Ja
wybieram Adama – zaczął Krystian, przywołując ręką największego sportowca w
całej szkole. Był to wysoki, muskularny chłopak o wyglądzie przypominającym
Włocha. Miał ciemne jak smoła oczy i rozbrajający, szczery uśmiech. Niestety,
jego wygląd był sztuczny – pogłoski brzmiały, że od pięciu lat stosował doping,
jego opalenizna brała się z solarium, a białe jak śnieg zęby to nic innego, jak
modne ostatnimi czasy licówki. Faktem natomiast było, iż drużyna Adama
wygrywała większość rozgrywek i na to liczył Krystian, stawiając na chłopaka. Na
zajęciach pozalekcyjnych brał on udział we wszystkich możliwych grach
zespołowych.
Wiktor
zrewanżował się, typując Szymona, kolejnego dobrego szkolnego zawodnika.
Krystian wybrał jeszcze kilku chłopców, po czym Wiktor, podążając za jego
przykładem, mając do wyboru ostatniego chłopaka czy dziewczyny, w końcu wskazał
na Sebastiana. Lena przypuszczała, iż to, że został tak późno zaproszony do
drużyny, wiązało się w dużej mierze z incydentem na matematyce, jednak wcale go
nie żałowała. Dostał za swoje – za konfidencję musiał zapłacić.
– Dobrze
grasz? – szepnął Wiktor do Lewisa, kiedy ten podszedł do drużyny.
– Tak –
odparł „skromnie”.
Lena
wzniosła oczy ku niebu. Tak jak mniemała, Sebastian był tak samo zarozumiały i
pewny siebie jak za czasów gimnazjum.
Przyszła
kolej na dziewczęta. Krystian wybrał od razu Martę, a Wiktor Zuzę. Marta podpowiedziała
z kolei wybór Leny, na co Krystian przystał, przywołując ją głośno. Według Leny
zrobił to zbyt bezceremonialnie, gdyż wszyscy zwrócili na nią uwagę, a w
szczególności Sebastian, którego wzrok czuła na sobie dopóty, dopóki nie
zmieszała się z chłopcami w swojej drużynie.
Dziewcząt w
klasie było trzynaście, ale jako że jedna z dwóch Katarzyn leżała chora w
łóżku, kapitanowie podzielili się koleżankami, po sześć w zespołach Krystiana i
Wiktora. Zawodnicy ustawili się na swoich częściach boiska, Lena z Martą
stanęły obok siebie.
Gdy
zabrzmiał gwizd nauczycielki w roli sędziego, oznaczający start, Krystian
pierwszy rzucił piłką, od razu trafiając Magdę. Dziewczyna tupnęła nogą,
zrobiła scenę pod tytułem: nie chcę zejść pierwsza, ale to w niczym nie
pomogło, bo ostatecznie opuściła grę.
Piłkę
złapała Zuza, z werwą uderzając Marka. Chłopak szybko zbiegł na bok, podczas
gdy Adam dorwał piłkę, celując w przeciwników. Trafił w Eryka, przy boku
którego już znalazł się Szymon.
Dalsza część
gry potoczyła się błyskawicznie. Na boisku ubywało coraz więcej osób, a jedyne,
na co Lena zwracała uwagę, to piłka, przemieszczająca się w ekspresowym tempie
z rąk do rąk, zmieniająca właściciela szybciej niż dziewczyna zdążyła
odnotować. To w tych momentach pojawili się też widoczni faworyci, a prym
wiodła drużyna przeciwna, z Szymonem, Sebastianem i Zuzą na czele. Wciąż łapali
piłkę, podając ją między sobą, by w niespodziewanym momencie rzucić ją w stronę
zawodnika z drużyny Krystiana.
Gdy z boiska
zeszła Marta, trafiona przez Wiktora, Krystian wykorzystał szansę, by zbić
kapitana drużyny przeciwnej, który nie zdążył uciec. Po stronie boiska, gdzie
stał między innymi Sebastian, zostało więc pięć osób, a po przeciwnej tylko
trzy – Lena, Krystian i Adam.
Adam zrobił
zamach prawą ręką i rzucił piłką, zbijając Bruna, za co z kolei dostał od
Sebastiana, żegnając się tym samym z boiskiem.
Lena
jęknęła, bo teraz ona z Krystianem nie mieli żadnych szans na wygraną. Chłopak
z wolna sięgnął po piłkę, on też to wiedział. Wycelował w najsłabsze ogniwo w
drużynie Wiktora – Marysię. Dziewczyna uskoczyła jednak niczym łania, a toczącą
się po ziemi piłkę podniósł Szymon. Zrobił zamach, ale tym razem w nikogo
nie trafił.
Piłka znów
znalazła się na polu drużyny Krystiana. Podniosła ją Lena, szybko serwując w
najbliżej stojącą Zuzę. Dziewczyna dostała piłką w brzuch i opuściła boisko,
ciskając w stronę Leny mściwe spojrzenie. Ta jednak nie miała czasu o tym
myśleć, bo już uciekała przed białą kulą, wymierzoną w jej głowę. Kucnęła,
unikając zderzenia z piłką, na co Krystian przybił z nią piątkę. Wziął piłkę,
ale też w nikogo nie trafił. Przez pewien czas biegali tak na przemian,
chroniąc ciało przed przedmiotem rywalizacji, do czasu, aż Krystian podczas
próby pozyskania piłki został przez nią przez przypadek muśnięty. Ku rozpaczy
Leny, musiał opuścić boisko, dodając jej otuchy klepnięciem w ramię. Wiedziała,
że nie będzie miał jej za złe, jeśli nie uda jej się przechytrzyć wszystkich
przeciwników.
W drużynie
przeciwnej zostali Sebastian, Szymon i Marysia, która nawet nie atakowała; jej
strategia opierała się na uciekaniu przed piłką. Z drugiej strony, wcale nie
musiała nic robić, bo chłopcy sami rwali się do wykonania zadania.
Lena
uciekała przed piłką tak zwinnie, jak tylko mogła. Uskakiwała, kucała, biegała
po boisku, przewidując ruchy przeciwników. Parę razy nawet udało jej się
wycelować w rywali, omal ich nie nokautując, ale chłopcy byli sprytniejsi.
Ostateczny
cios wymierzył jej Sebastian. Oczywiście, to musiał być on. Słyszała, jak
powiedział do Szymona, że to już koniec, po czym rzucił futbolówką.
Piłka była
podkręcona, uderzyła Lenę w prawy bok, kiedy próbowała zrobić unik, przez co
lekko zgięła się z bólu, ale by nie dać satysfakcji Lewisowi, zrobiła dobrą minę
do złej gry. Uśmiechnęła się gorzko, schodząc z boiska, choć nawet nauczycielka
pokiwała palcem grożąc Sebastianowi, że uderzył zbyt mocno.
Przeciwnicy
nie myśleli podobnie. W ich oczach chłopak wyrósł na bohatera. Podbiegli do
chłopaka, klepiąc go z radością i nawet Krystian, jako kapitan drugiej drużyny,
podszedł do Lewisa pogratulować mu dobrej gry.
Do końca
zajęć grali już w mniejszych grupach, ale Lena robiła, co mogła, by w ogóle w
nich nie uczestniczyć, biorąc przykład z Marty, która zamiast brać udział w
lekcji wdała się w pogaduszki z Magdą, sympatyczną dziewczyną z ich
klasy. W szatni natomiast Lena zwlekała z przebraniem ze stroju
sportowego. Skłamała Marcie, że musi coś jeszcze załatwić w szkole, tylko po
to, by mogła pobyć ze swoimi myślami sam na sam. Dziewczyna zostawiła ją,
spiesząc do domu, podczas gdy Lena przebrała się w spokoju, z nawiedzającymi
jej głowę wątpliwościami.
Ponowne
pojawienie się Sebastiana w jej życiu poważnie skomplikowało jej poukładany
świat. Dopiero nauczyła się żyć z widmem przeszłości, gdy ta znów ją nawiedziła
i to w najgorszej formie, wysyłając chłopaka, którego nienawidziła, do jej
klasy. Teraz, po jednym dniu obcowania z osobą Sebastiana, wiedziała, że go
nienawidzi. Odżyły w niej wszystkie negatywne emocje, które tłumiła przez
półtora roku. Spróbowałaby mu nawet wybaczyć, gdyby widziała poprawę, gdyby
widziała choć odrobinę żalu z jego strony…
Tak, była
gotowa na wybaczenie. Gdyby wyciągnął rękę na zgodę, z przyjemnością
odwzajemniłaby gest, zagrabiając z lubieżnością spokój, który ofiarowała.
Jednak po tym, co zobaczyła i usłyszała, nie wierzyła w jakąkolwiek skruchę.
Wciąż nią pogardzał i chełpił się z jej niepowodzeń. Szkodzenie jej było dla
niego nawykiem, jego dzień stawał się lepszy, gdy psuł jej.
Z damskiej
szatni przeszła w zadumie do boksów, gdzie zostawiła swój płaszcz zimowy i
buty. Nikogo już tam nie było, wszyscy zapewne porozchodzili się do domów.
Wyjęła buty z worka, zastanawiając się, gdzie wisiał worek Sebastiana. A może
go nie miał? Lewis słynął z pogardzenia zasadami obowiązującymi w szkole.
Zazdrościła mu tego lekceważenia. Gdy miał na to ochotę, urywał się z zajęć,
gdy czuł potrzebę, by zostać w szkole, zostawał. Lekkoduch…
Wiele razy
wyobrażała sobie, że jej życie za czasów gimnazjum było inne. Że zakończyła
szkołę lubiana tak samo jak wtedy, gdy ją zaczynała, z mnóstwem przyjaźni,
które przetrwają liceum i studia. Że Sebastiana nie było w gimnazjum. Tak jakby
w ogóle nie istniał. Marzyła, by Lewis nigdy nie wkroczył do jej życia z
butami, bo to, co z nim zrobił, było istną dewastacją. Rozdeptał jej świat.
Pokazał jej, jak to jest nie chcieć wstać rano z łóżka.
Usłyszała
szelest w pobliżu boksu. Podniosła się z ławki, na której zmieniała obuwie,
wyławiając w panującej ciemności jakąś sylwetkę.
Dokończyła
przebierać się już w pośpiechu, co chwilę zerkając za siebie, jakby oczekiwała
zastać Sebastiana i to z nożem w ręku, grożącego jej, by wyniosła się z tej
szkoły.
Nikt jednak
nie przyszedł, więc zadrwiła w duchu z paranoi, w którą popadała jej chorowita
ostatnimi dniami psychika. Ale kiedy już była gotowa wyjść na zewnątrz,
odnotowała, że instynkt jej nie mylił, a paranoja została uzasadniona, bo kraty
w boksie zostały zamknięte na klucz.
– Halo! –
krzyknęła Lena, łapczywie sięgając za kraty, popychając je, jakby to miało
przynieść jakikolwiek rezultat. – Jestem w środku! – dodała piskliwym głosem.
Zaczęła
myśleć intensywnie. Tylko jedna osoba miała klucze od szatni, ale Kasia była
dzisiaj nieobecna, więc musiała je komuś przekazać. Na zewnątrz bez wątpienia
ktoś przed chwilą stał. Ten ktoś ją widział, ale mimo to zamknął w boksie.
Sebastian – pomyślała
odruchowo, osuwając się po kracie na podłogę. Nie pierwszy raz by to zrobił
– dodała, łapiąc się za głowę. Jej wspomnienia uderzyły w nią mocniej niż piłka
rzucona przez Lewisa. Za czasów gimnazjum „koledzy” i „koleżanki”
niejednokrotnie bawili się jej kosztem w ten sposób. Zamykali ją w szatni,
przysłuchując się jej wrzaskom. Od kiedy Paulina, kujonka z zezem, zdradziła
Sebastianowi, że Lena miała klaustrofobię, zamykali ją, ilekroć nie zauważała,
że zostawała sama. Czasem solidarnie siedziała z nią Natalia, różowo-jaskrawa
piękność, dziś jednak jej przyjaciółka Marta nie mogła jej pomóc. Została sama
z wiedzą, że telefon komórkowy był bezużyteczny w podziemiach.
Boski, zapraszam do mnie.
OdpowiedzUsuńCo prawda nie ma w nim żadnego z członków One Direction, ale i tak serdecznie zapraszam :)
http://how-to-be-proud.blogspot.de/
Fajne 4/5 :D Może ocenisz też mój blog ? >>> http://widocznawcieniuu.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńLena bada teren - czy pozostało w Sebastianie dawne zło :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, zamknięcie Leny w szatni było okrutne - potrafię ją zrozumieć czemu nie lubi Sebastiana. Nie mogę wyobrazić sobie nawet takiej sytuacji - ja zamknięta przez jakiegoś ucznia w szatni... Straszne.
Cass
Nie czytałem jeszcze tego rozdziału i przeczytam najwcześniej za kilka godzin, ale chciałem już teraz poinformować (dopóki pamięć mnie nie zawodzi), że rozdział 2 (ten) nie wczytuje się ze spisu treści i nie jestem pewien czy to jest moja wina, czy źle jest zrobiony link odsyłający (jak będziesz miała chwilę to sprawdź, bo to jednak utrudnia nowym czytelnikom, którzy nie są na bieżąco i korzystają ze spisu treści, zwłaszcza, ze to nie jest jedyne opowiadanie na blogu)
OdpowiedzUsuńOk, zaraz poprawię :)
Usuń"Zakaz zmieniania obuwia dotyczył każdej pory roku" - nie powinno być "Nakaz"?
OdpowiedzUsuńGdyby ją zamknął raz, dla jaj, na krótką chwilę - okay, takie żarty, końskie zaloty, czy zwał jak zwał, ale on się nad nią znęcał w gimnazjum i teraz też zamierzał. Przyszło mi nawet do głowy, że może on ma jakieś problemy, że może ojciec się nad nim znęca, rodzice są za ambitni, ma w domu wojskowy dryl czy coś i przez to znęca się nad innymi by sobie podnieść samoocenę, by jakoś wyładować swoją frustracje (takiego bohatera ja mam w "Sierocińcu przy cmentarzu", który po tym jak zamieszkał z ojcem zmienił się diametralnie i szukał różnego sposobu na wyładowanie od ubliżania, po przez bicie innych, aż do nałogowego upijania się) - Ludzka psychika reaguje różnie na różne bodźce. Być może Seba jest taką samą ofiarą jak Lena - też ktoś silniejszy od niego fizycznie i psychicznie go tępi, poniża i zabiera mu spokój.
Nie byłbym sobą, gdybym nie powiedział słówka o matematycy - powinni ją zwolnić, ta kobieta nie nadaje się do pracy z dziećmi i nie dlatego, że ich przepytuje, ale dlatego, że wymaga od nich by umieli to czego ona nie uczy, nie objaśnia, nie tłumaczy.
Oczywiście - nakaz. Już poprawiłam, dzięki :)
UsuńRelacje Sebastiana z ojcem są ujawnione w rozdziale 6, także jak tak dalej pójdzie niedługo o tym przeczytasz :)
Szkoda mi Lenki. Ja, gdybym miała takie przeżycia jak ona, to nie chciałabym wylądować znowu w tej samej klasie z moim oprawcą.
OdpowiedzUsuńWspółczuje też tym uczniom tej matematycy. Kto ją zatrudnił, jakim prawem i po co? Po to by się pastwiła i specjalnie udupiała? Nie rozumiem takich ludzi jak ona.
Podoba mi się jak doskonale przenosisz na "kartki" polskie szkolnictwo i jego klimat.
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Dziękuję :)
Usuń