WIZYTA W GROBOWCU
–
Witaj, dziecinko – powiedział nieznajomy. Spojrzałam przez ramię, spięta do
tego stopnia, że ledwo mogłam przekręcić głową. Do krypty wchodził właśnie dwudziestokilkuletni
mężczyzna. Im bardziej się do mnie zbliżał, tym bardziej upewniałam się, że skądś
kojarzę jego twarz i zapach. Odwróciłam się powoli do przybysza, obserwując go
uważnie. Zaczęłam się trząść w konwulsyjnych drgawkach jakby nagle było mi
bardzo zimno.
Z
pewnością był ode mnie starszy kilka lat, a przynajmniej na takiego wyglądał. Miał
rozjaśniane na blond włosy do ramion. Długa, brzydka blizna ciągnęła się po
jego policzku i ginęła z tyłu szyi. Szpeciła go.
Stanął
tak blisko, że mógł mnie dotknąć, choć tego nie zrobił. Właściwie nie zrobił
nic oprócz tego, że badawczo spoglądał na mnie, jakby chciał sprawdzić, czy go
rozpoznam.
Ten
zapach. Mój strach. Ciemność.
–
Wtedy w lesie… kilka lat temu… to byłeś ty – wyjąkałam zdumiona, że zdołałam
powiedzieć to na głos, lecz nie mogłam się mylić. Koszmar, który dręczył mnie
już kilka lat opierał się na wspominaniu, kiedy zgubiłam się sama w lesie.
Byłam wówczas niewidoma, ale zdecydowanie czułam wtedy jego zapach. To dlatego
wchodziłam w głąb drzew, cofając się przed nieznajomym, choć wtedy nie odezwał
się, więc po fakcie wszyscy zdołali mi wmówić, że musiałam go sobie wyobrazić.
Był
z Państwa Podziemnego, tego byłam niemal pewna. Ale dlaczego przyszedł? Czy
mógł tak szybko dowiedzieć się o śmierci Kamala i postanowił mnie zabić, skoro
nie zrobił tego wtedy? Może był jego przyjacielem? Szczęka drgnęła mi
niespokojnie, aż zęby zadzwoniły o siebie zdradzając moje przerażenie.
Przechylił głowę na bok, studiując z dokładnością moją twarz, ale dalej
milczał. Jego zielone oczy przypomniały mi mojego dachowca Płomyka, którego
uratowałam niegdyś z laboratorium. Miał takie same jasne, zielone oczy,
niespotykany kolor jak na człowieka.
–
Czego chcesz? – wyszeptałam. – I kim jesteś? – nawet nie pomyślałam o tym, żeby
zatajać fakt, że umiem mówić. On tego nie ukrywał, poza tym i tak byłam pewna,
że wiedział o mojej umiejętności.
Głośne
plaśnięcie odbiło się echem w grobowcu, kiedy chłopak klepnął się swoją ręką
mocno w czoło. Podskoczyłam z zaskoczenia.
–
Racja. Gdzie moje maniery – wyrzucił sobie złe wychowanie. Wyciągnął do mnie
dłoń jakby liczył na to, że zaraz ją uścisnę. – Jestem Elliot.
Nie
odpowiedziałam. Nie miałam zamiaru zapoznawać się z nim, tym bardziej, że
piekielnie się go bałam. Człowiek, który straszy niewidomą nastolatkę i
powoduje, że gubi się ona w lesie, goni ją, a potem zostawia tam aż znajdzie ją
ktoś inny, z pewnością nie ma czystych intencji. To wariat, a chłopak przede
mną idealnie go obrazował. Co chwila przygładzał swoje włosy choć wyglądem
przypominały skorupę, żaden kosmyk nie odstawał mu z głowy i oblizywał swoje
usta jakby właśnie miał coś zjeść.
Podniósł
pytająco brew. Cofnęłam się do tyłu aż dotknęłam plecami zimnego marmuru.
Koszulka przykleiła mi się do ciała i do kamienia. Nawet w szkole nie czułam
się tak źle jak teraz. Rzuciłam okiem na leżącą w wejściu torbę z trucizną.
Nawet gdybym zdążyła do niej podbiec to jedna ze strzykawek zawierała narkotyk,
nie truciznę i nie miałam pojęcia, która to była.
Powoli
przysunął się bliżej mnie jak drapieżnik, polujący na swoją ofiarę. Złapał moją
rękę i mocno ją ścisnął.
–
Jestem Elliot, a ty Ariana, miło nam się poznać – potrząsnął naszymi dłońmi w
geście zapoznania i znowu się oblizał. Chciałam wyrwać mu się, ale trzymał moją
rękę w żelaznym uścisku, tak ciasno, że aż mnie to bolało. Pierścień
zaręczynowy wgniatał się w moją skórę. Nawet nie pomyślałam, żeby go wcześniej
zdjąć w rezydencji, czego teraz pożałowałam. Syknęłam z bólu.
Z
bliska jego twarz i zapach były jeszcze intensywniejsze. Byłam pewna, że to
jego woń unosiła się wtedy w lesie, mimo że tego nie potwierdził.
Rozluźnił
nieco chwyt, ale dalej nie pozwolił mi zabrać ręki, tylko podniósł ją do swoich
ust. Poczułam odrazę na myśl, że zaraz ją pocałuje. Jednak patrząc mi prosto w
oczy zrobił coś jeszcze gorszego. Włożył mój serdeczny palec do swoich ust.
Jego zęby stuknęły się z moim pierścionkiem i z oporem powoli go zsunęły.
Szarpnęłam się na tyle ile mogłam do tyłu, oszołomiona tym co właśnie zrobił.
Puścił mnie. Ale w zębach już trzymał mój pierścionek i beztrosko się nim
bawił. Wypychał go i obracał swoim językiem, nawet nie próbując go wyjąć z
buzi.
–
Oddaj… – wydukałam stłumionym ze strachu głosem. Wyciągnęłam po pierścionek
drążącą dłoń. – Oddaj go.
Rzucił
przelotnie wzrokiem na moją rękę.
–
Bo? – zapytał bezczelnie. Jego zachrypnięty głos potoczył się echem w grobowcu.
Słyszałam trzeszczenie pierścionka za każdym razem, kiedy stykał się z jego
zębami. Zachowywał się tak, jakby miał w ustach co najwyżej gumę do żucia.
–
Bo jest mój – odparłam. Próbowałam zapanować nad swoim głosem, ale nawet ja
słyszałam, że mówię chrapliwie. – Bo jestem zaręczona i chcę go odzyskać.
–
O nie, nie. Nieładnie jest kłamać – zacmokał z dezaprobatą, ale wydawał się być
zadowolony. Mój pierścionek chrobotał w jego ustach a ja miałam wielką
nadzieję, że go nie uszkodzi. – Tatuś cię tego nie nauczył, mój skarbie? –
zadał mi pytanie, rozglądając się nagle po krypcie, aż natrafił wzrokiem na
imię mojego ojca.
Wszystko
w jego zachowaniu podpowiadało mi, że on również działał w podziemiu, ale to,
że wiedział kim był mój tata przesądziło sprawę. W grobowcu było pełno imion, a
on patrzył jedynie na to jedno. Zaczęłam intensywnie myśleć. Jeśli działał w
Państwu Podziemnym, nie mógł mnie skrzywdzić, prawda? Byłam im potrzebna. Może
został wysłany, żeby mi coś przekazać?
–
Nie zdążył – wyplułam złośliwie. – I nie nazywaj mnie swoim skarbem. Oddaj go –
rozkazałam stanowczym głosem. Poczułam się trochę pewniej, gdy wmówiłam sobie,
że nic nie może mi zrobić.
Elliot
zdenerwował się na moje słowa. Podszedł krok do płyty Anthony’ego, doskonale
zdając sobie sprawę, że pierścień zaręczynowy dostałam od niego. Patrzyłam z
niedowierzaniem jak wypluwa pierścionek do wazonu w nieświeżą już wodę, gdzie
znajdowały się zwiędłe róże. Już po chwili moja pamiątka opadła na samo dno.
–
Ups – mruknął, robiąc śmieszną minę. Przeleciał oczami napis na tablicy
pamiątkowej z ironicznym uśmieszkiem, po czym zwrócił się znowu do mnie. –
Następnym razem jak zobaczę, że go nosisz… – zimitował, że coś połyka. Zrobiło
mi się niedobrze na samą myśl.
Kim
był? Po co tu przyszedł i skąd wiedział, że tu będę? Czyżby mnie śledził?
–
Czego chcesz? – zapytałam ponownie.
–
Księżniczka – szepnął. Zmrużył oczy niczym zadowolony kociak. – Moja mała księżniczka
– burknął tak cicho, że ledwo usłyszałam co mówi.
Skrzywiłam
się. Z pewnością był niepoczytalny. Zamiast odpowiedzieć mi na pytanie, bredził
coś pod nosem. A takie osoby są niestety najbardziej niebezpieczne.
–
Nie jestem twoja – wycedziłam przez zęby.
–
Czyżby? Teraz już jesteś bardziej moja niż jego – prychnął, zezując oczami na
napis nagrobny. Chciałam zaprzeczyć, ale nie pozwolił mi. – Tak się mnie
biedactwo wystraszyłaś… – ponownie przysunął się do mnie, nie pozwalając się
ruszyć, choć nawet o tym nie pomyślałam. Zamarłam jak spetryfikowana. – Nadal
się mnie boisz – to było oczywiste nawet dla niego. Dotknął moich włosów i
nakręcił na swój palec jeden z moich loków. W jego kocich oczach odbijała się
słaba poświata świeczki, którą zapaliłam i czaiło szaleństwo. Wykręciłam twarz
by przypadkiem nie myślał mnie po niej dotknąć. – Ale to nie mnie powinnaś się bać, tylko tego, który
wtedy był ze mną i do ciebie celował – powiedział żarliwie, powodując, że
ponownie spojrzałam na niego.
–
C…. celował? – zająknęłam się. Roześmiał się ukazując przy tym wszystkie swoje
nienaturalnie białe zęby. Najwyraźniej usatysfakcjonowało go to, że nie
zaprzeczyłam, że się go boję. Ale nie mogłam tego zrobić, skoro dalej nawet nie
potrafiłam mu się wyrwać osłupiała ze strachu.
–
Przecież o tym doskonale wiesz – odrzekł z naciskiem. Mogłam dalej zauważyć w
jego oczach rozbawienie. Popukał dłonią w moje czoło. Kątem oka zauważyłam, że
na każdym palcu wytatuowaną ma tylko jedną, ale inną literę alfabetu. – Myśl
mała, myśl… kto?
Kto
jeszcze oprócz Kamala mógł tam być z nim? Z pewnością musiał to być ktoś z
Państwa Podziemnego, ale jedyną osobą, którą znałam z podziemia był José.
Czyżby mówił o nim? Chciałam go o to zapytać, ale chyba odjęło mi mowę, bo nie
mogłam wykrztusić z siebie ani słowa. Chyba to przewidział, bo nie czekał na moją
odpowiedź, tylko przyłożył mi rękę do czubka głowy imitując pistolet.
–
Puf. Dziecinko, jesteś żałośnie naiwna, że pozwoliłaś mojemu kuzynowi ze sobą
zamieszkać. Przecież to zawsze będzie ich człowiek, jeszcze tego nie
zauważyłaś? Stamtąd się NIE OD CHO DZI – wysylabizował rozbawiony, że tego nie
wiem. – Jesteś taka głupiutka… Taka ufna… Ale nie martw się, to nie twoja wina,
tylko… – rozciągnął dłonie, pokazując w koło krypty – ich. A oni ponieśli już
zasłużoną karę, nie sądzisz?
Rzucił
mi pełne politowania spojrzenie a następnie wyszedł z grobowca, zostawiając
mnie samą.
Zsunęłam się po kamiennej płycie na ziemię i złapałam za serce.
Co
zrobi Ariana?
A) Wyrzuci
José z
domu;
B) Załamie się;
C) Nie uwierzy Elliotowi.